Jordan Robert - Koło Czasu 5b - Spustoszone Ziemie
Szczegóły |
Tytuł |
Jordan Robert - Koło Czasu 5b - Spustoszone Ziemie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jordan Robert - Koło Czasu 5b - Spustoszone Ziemie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jordan Robert - Koło Czasu 5b - Spustoszone Ziemie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jordan Robert - Koło Czasu 5b - Spustoszone Ziemie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Robert Jordan
Strona 3
SPUSTOSZONE
ZIEMIE
(Przełożyła Katarzyna Karłowska)
ROZDZIAŁ 1
ZAKŁAD
Łagodny nocny wietrzyk przeleciał ponad Eianrod i zamarł. Rand, który
siedział na kamiennej balustradzie szerokiego płaskiego mostu w samym sercu
miasteczka, pomyślał, że pewnie ten wiatr niesie rozgrzane powietrze, ale po okresie
spędzonym w Pustkowiu nie potrafił tego ocenić. Ciepły być może, jak na nocną porę,
ale nie dość, by trzeba rozpiąć czerwony kaftan. Z przyjemnością patrzył na płynącą
pod nim rzekę, na rozigrane cienie, które w księżycowym świetle rzucały na ciemną
połyskliwą powierzchnię rozpędzone chmury. Rzeka nigdy nie była szeroka, lecz teraz
jej wody płynęły o wiele węższym strumieniem. Siedział i wpatrywał się w jej nurt kie-
rujący się na północ. O zabezpieczenia zadbał wcześniej; otaczały obozowisko Aielów
rozbite wokół miasteczka. Sami Aielowie rozstawili straże tak gęsto, że nawet jaskółka
nie prześlizgnęłaby się nie zauważona. Mógł poświęcić godzinę, szukając ukojenia w
widoku wartko płynącej wody.
Z pewnością tak było lepiej niźli poprzedniej nocy, kiedy to musiał rozkazać
Moiraine, żeby wyszła, bo inaczej nie mógłby pobierać nauk od Asmodeana. Zabrała
się nawet za przynoszenie mu posiłków i rozmawiała z nim w trakcie ich spożywania,
jakby zamierzała wepchnąć mu do głowy wszystko, co wiedziała, zanim dotrą do
Cairhien. Nie umiał znieść jej błagań o pozwolenie pozostania - autentycznych błagań -
tak jak poprzedniej nocy. W przypadku kobiety pokroju Moiraine takie zachowanie
Strona 4
było tak nienaturalne, że aż miał ochotę się zgodzić, byle tylko położyć temu kres. Co
najprawdopodobniej stanowiło powód, dla którego tak właśnie postępowała. O wiele
lepiej spędzić godzinę na wsłuchiwaniu się w spokojne, miarowe pluskanie rzeki. Jeśli
będzie miał szczęście, tej nocy Aes Sedai da mu spokój.
Pasy gliny, szerokości ośmiu, może dziesięciu kroków, które na obu brzegach
oddzielały wodę od chwastów, zmieniły się w spękaną skorupę. Podniósł głowę, by
spojrzeć na chmury przemykające po tarczy księżyca. Mógł spróbować zmusić je, by
uroniły deszcz. Dwie fontanny w miasteczku wyschły, prawie połowa studni nie
nadawała się do oczyszczenia z zalegającego w nich pyłu. Niemniej jednak
"spróbować" było tu właściwym słowem. Już raz wywołał deszcz; cała sztuka polegała
teraz na przypomnieniu sobie, jak tego dokonał. Gdyby mu się udało, to może mógłby
wówczas sprawić, by tym razem nie był to potop i nawałnica, która łamie drzewa.
Asmodean mu nie pomoże; najwyraźniej nieszczególnie znał się na pogodzie. Na
każdą rzecz, jakiej ten człowiek go nauczał, przypadały dwie inne, wobec których
Asmodean albo wyrzucał ręce w bezradnym geście, albo zwodził go mglistymi
obietnicami. Rand uważał kiedyś, że Przeklęci potrafią wszystko, że są
wszechwiedzący. Jeśli jednak pozostali byli tacy jak Asmodean, to mieli nie tylko luki
w wiedzy, ale również słabe strony. Mogło też w rzeczywistości być tak, iż on wiedział
już więcej o pewnych rzeczach niż oni. Niż niektórzy, przynajmniej. Problem polegał na
dowiedzeniu się, którzy to są. Semirhage władała pogodą niemalże równie kiepsko jak
Asmodean.
Zadygotał, jakby to była noc w Ziemi Trzech Sfer. Asmodean nigdy mu tego nie
powiedział. Lepiej słuchać wody i nie myśleć, jeśli tej nocy miał zamiar w ogóle zasnąć.
Podeszła do niego Sulin, z shoufą opuszczoną na ramiona, odsłaniającą jej
Strona 5
krótkie, siwe włosy, i oparła się o balustradę. Żylasta Panna była uzbrojona jak do
bitwy, w łuk, strzały, włócznie, nóż i skórzaną tarczę. To ona tej nocy dowodziła jego
przyboczną strażą. Dwa tuziny innych Far Dareis Mai przykucnęło swobodnie na
moście, w odległości dziesięciu kroków.
- Dziwna noc - zagaiła. - Grałyśmy w kości, ale ni stąd, ni zowąd, wszystkie, co
do jednej, zaczęłyśmy wyrzucać same szóstki.
- Przykro mi - wypalił bez namysłu, za co obrzuciła go osobliwym spojrzeniem.
Oczywiście nie miała o niczym pojęcia, nie chwalił się tym wszem i wobec. Zmarszczki,
które rozsyłał jako ta'veren, rozkładały się na dziwaczne, losowe sposoby. Nawet
Aielowie nie chcieliby podejść do niego bliżej niż na dziesięć mil, gdyby wiedzieli choć
połowę.
Tego dnia pod trzema Kamiennymi Psami zapadła się ziemia i wpadli do
gniazda jadowitych węży, jednakże żadne z kilkunastu ukąszeń nie natrafiło na nic
prócz tkaniny. Wiedział, że to on nagina los. Tal Nethin, rymarz, który przeżył Taien,
właśnie tego popołudnia potknął się o kamień i skręcił sobie kark, kiedy upadł na
równy, porośnięty trawą grunt. Rand bał się, że to też jego dzieło. Ale dla odmiany,
Bael i Jheran zakończyli waśń krwi między Shaarad i Goshien, kiedy wspólnie z nimi
spożywał popołudniowy posiłek złożony z suszonego mięsa. Nadal nie znosili się
wzajemnie i zdawali się nie rozumieć, co właściwie zrobili, ale stało się - przy wymianie
ślubowań i przysiąg wody jeden przytrzymywał drugiemu kubek podczas picia. Dla
Aielów przysięgi wody były bardziej wiążące od wszelkich innych; całe pokolenia być
może przeminą, nim Shaarad i Goshien poważą się choćby na wzajemne podkradanie
owiec, kóz albo bydła.
Zastanawiał się, czy te przypadkowe efekty kiedykolwiek zadziałają na jego
Strona 6
korzyść; być może miało do tego dojść lada chwila. Co jeszcze zdarzyło się tego
popołudnia, za co można by było obarczyć go winą, nie wiedział; nigdy nie pytał i
wolał o tym nie słyszeć. Baelowie i Jheranowie tylko częściowo nadrabiali za Talów
Nethinów.
- Od wielu dni nie widziałem ani Enaili, ani Adelin zauważył. Zmiana tematu
równie dobra jak każda inna. Te dwie dziewczyny zdawały się szczególnie zazdrosne o
swoje miejsca w pełnionej przy nim straży. - Czy może są chore?
Spojrzenie, jakim obdarzyła go Sulin, było bardziej osobliwe od poprzedniego.
- Wrócą, kiedy odechce im się zabaw z lalkami, Randzie al'Thor.
Otworzył usta i zaraz je na powrót zamknął. Aielowie byli dziwni - lekcje
Aviendhy częstokroć dziwność tę jeszcze dodatkowo uwydatniały, miast ją redukować
- ale to zakrawało na jakiś absurd.
- No cóż, powiedz im, że są dorosłymi kobietami i że tak też powinny się
zachowywać.
Nawet w nikłym świetle księżyca zauważył, że uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Będzie, jak Car'a'carn sobie życzy.
A to niby co miało znaczyć?
Przez chwilę mierzyła go wzrokiem, wydymając wargi w namyśle.
- Nie jadłeś jeszcze tego wieczora. Strawy zostało dość dla każdego, a ty nie
napełnisz czyjegoś brzucha, gdy sam będziesz chodził głodny. Jeśli nie będziesz jadł,
ludzie będą się martwić, żeś chory. I w końcu rozchorujesz się naprawdę.
Parsknął cichym śmiechem, podobnym do końskiego rżenia. W jednej chwili
Car'a'carn, w następnej... Jeśli nie pójdzie po coś do jedzenia, Sulin prawdopodobnie
sama mu przyniesie. I będzie usiłowała go karmić tak długo, aż nie pęknie.
Strona 7
- Będę jadł. Moiraine leży już pewnie pod kocami.
Jej zdziwione spojrzenie przyniosło mu satysfakcję; tym razem on powiedział
coś, czego nie zrozumiała.
Kiedy zestawiał stopy na ziemię, usłyszał brzęk podków koni, które zdążały
brukowaną ulicą w stronę mostu. Wszystkie Panny wyprostowały się w okamgnieniu,
z zasłoniętymi twarzami i strzałami nasadzonymi na cięciwy. Dłoń Randa in-
stynktownie powędrowała do pasa, ale nie znalazła miecza. Dostatecznie odstręczał
Aielów tym, że jeździł konno i trzymał ten przedmiot przy siodle; uznał, że wcale nie
musi jeszcze bardziej naruszać ich obyczajów przez przypasywanie znienawidzonego
im oręża.
Konie szły stępa. Kiedy się zbliżyły, w otoczeniu eskorty złożonej z pięćdziesięciu
Aielów, okazało się, że liczba jeźdźców nie dochodzi nawet do dwudziestu; zgarbione w
siodłach sylwetki wyrażały rezygnację i zniechęcenie. Większość nosiła hełmy z
szerokim okapem, spod napierśników wystawały bufiaste rękawy pasiastych
taireniańskich kaftanów. Dwóch jadących na czele miało zdobnie pozłacane pancerze,
hełmy zdobiły wielkie białe pióropusze, paski na rękawach zaś połyskiwały w świetle
księżyca satyną. Dla odmiany sześciu mężczyzn, którzy zamykali tył kawalkady, niżsi i
szczuplejsi od Tairenian, byli ubrani w ciemne kaftany i hełmy w kształcie dzwonów z
otworem na twarz; dwaj mieli do pleców przymocowane krótkie laski, z których
powiewały niewielkie proporce zwane con. Cairhienianie używali tych proporców, by
móc odróżnić oficerów od szeregowców w czasie bitwy, a także dla oznakowania
osobistej świty danego lorda.
Tairenianie z pióropuszami wytrzeszczyli na jego widok oczy, wymienili
zaskoczone spojrzenia, po czym zsiedli z koni, by uklęknąć przed nim, hełmy
Strona 8
wetknąwszy pod pachy. Byli młodzi, niewiele starsi od niego, obaj mieli ciemne bródki
przystrzyżone w równy szpic zgodnie z modą obowiązującą wśród taireniańskiej
arystokracji. Wgniecenia szpecące napierśniki, złocenia gdzieniegdzie łuszczące się
świadczyły, że musieli już gdzieś skrzyżować miecze. Żaden nawet nie spojrzał na ota-
czających ich Aielów, jakby tamci mieli zniknąć, jeśli się ich zignoruje. Panny odsłoniły
twarze, aczkolwiek nadal wyglądały na gotowe przeszyć klęczących włóczniami albo
strzałami.
Za Tairenianami szedł Rhuarc w towarzystwie szarookiego Aiela, młodszego i
nieco odeń wyższego; obaj przystanęli tuż za ich plecami. Mangin wywodził się z Jindo
Taardad, zaliczał się do tych, którzy byli w Kamieniu Łzy. To Jindo przyprowadzili
jeźdźców.
- Lordzie Smoku - zaczął pulchny, różowolicy lord oby ma dusza sczezła, ale czy
oni wzięli cię do niewoli?
Jego towarzysz, któremu odstające uszy i kluchowaty nos, nadawały mimo
obecności spiczastej bródki wygląd farmera, nerwowym ruchem odgarniał raz za
razem rzadkie włosy z czoła.
- Powiedzieli, że zabierają nas do jakiegoś osobnika, który ma przyjść o Świcie.
Do Car'a'carna. O ile dobrze zapamiętałem, co mówił mój nauczyciel, to chyba oznacza
jednego z wodzów. Wybacz mi, Lordzie Smoku. Jestem Edorion z Domu Selorna, a to
Estean z Domu Andiama.
- A ja jestem Tym Który Przychodzi Ze Świtem - odparł spokojnie Rand. - I
Car'a'carnem. - Nauczył się już radzić z takimi jak oni: młodymi lordami, którzy
spędzali czas na piciu, hazardzie i uganianiu się za kobietami - kiedy przebywał w
Kamieniu. Esteanowi oczy omal nie wyskoczyły z orbit; Edorion przez chwilę wyglądał
Strona 9
na zaskoczonego, po czym powoli przytaknął, jakby nagle dostrzegł, że to wszystko ma
sens.
- Powstańcie. Kim są wasi cairhieniańscy towarzysze? - Byłoby interesujące
poznać Cairhienianina, który nie ucieka co sił w nogach na widok Shaido i w ogóle
wszelkich Aielów. Mogli zresztą być pierwszymi poplecznikami, których napotkał w
tym kraju, skoro towarzyszyli Edorionowi i Esteanowi. Pod warunkiem, że ojcowie
obu Tairenian postąpili zgodnie z jego rozkazami. - Każcie, by wystąpili naprzód.
Estean powstał, mrugając ze zdziwieniem, ale Edorion, niemalże bez chwili
wahania, odwrócił się i krzyknął donośnie:
- Meresin! Daricain! Chodźcie tu!
Jakby wołał na psy. Cairhieniańskie sztandary zakołysały się, kiedy
wymienieni powoli zsiedli z koni.
- Lordzie Smoku. - Estean zawahał się, oblizując wargi, jakby doskwierało mu
pragnienie. - Czyś ty... Czy to ty posłałeś Aielów przeciwko Cairhien?
- Wnoszę, że zaatakowali miasto, czy tak?
Rhuarc przytaknął, zaś Mangin dodał:
- Cairhien jeszcze się broni, jeśli im wierzyć. A w każdym razie broniło się jeszcze
trzy dni temu.
Nie należało wątpić, iż jego zdaniem już się nie broni, a tak w ogóle, to że wcale
go nie obchodzi los miasta zabójców drzew.
- Nie ja ich posłałem, Esteanie - odrzekł Rand, kiedy dołączyli do nich dwaj
Cairhienianie; obaj przyklękli i ściągnęli hełmy, ukazując twarze rówieśników
Edoriona i Esteana, z włosami wygolonymi w równej linii z uszami i czujnymi
ciemnymi oczyma. - Ci, którzy atakują miasto to moi wrogowie, Shaido. Mam zamiar
Strona 10
uratować Cairhien, o ile da się w ogóle jeszcze to uczynić:
Zgodnie z procedurą, musiał teraz powiedzieć Cairhienianom, by powstali; czas
spędzony wśród Aielów sprawił, że prawie zapomniał o tym obyczaju obowiązującym
po tej stronie Grzbietu Świata: kłaniania się i klękania na każdym kroku. Musiał też
poprosić o przedstawienie się, i Cairhienianie wzajemnie wymienili swoje nazwiska.
Porucznik lord Meresin z Domu Daganreda, płat jego con wypełniały faliste, pionowe
linie, na przemian czerwone i białe, i porucznik lord Daricain z Domu Annalina, z con
pokrytym drobnymi, czerwonymi i czarnymi kwadracikami. To, że są lordami, było
dla niego zaskoczeniem. Wprawdzie w Cairhien istotnie lordowie dowodzili i kierowali
żołnierzami, ale nie golili głów i nie zostawali sami żołnierzami. A może kiedyś tak
było; najwyraźniej wiele się zmieniło ostatnimi czasy.
- Lordzie Smoku. - Meresin zająknął się nieznacznie, kiedy wymówił to miano.
Podobnie jak Daricain był bladym, drobnym mężczyzną, o pociągłej twarzy i długim
nosie, tyle że nieznacznie lepiej zbudowanym. Żaden z nich nie wyglądał na takiego,
który ostatnio porządnie się najadł. Meresin pospiesznie ciągnął dalej, jakby się bał, że
mu przerwą. - Lordzie Smoku, Cairhien się utrzyma. Jeszcze kilka dni, może z dziesięć
albo dwanaście, ale musisz szybko przybyć mu z pomocą.
- Dlatego właśnie tu przyjechaliśmy - dodał Estean, obrzucając Meresina
ponurym spojrzeniem. Obaj Cairhienianie odwzajemnili się tym samym, tyle że ich
wyzywające miny były naznaczone rezygnacją. Estean odgarnął pasmo krętych
włosów z czoła. - By szukać wsparcia. Grupy konnych posłano we wszystkich
kierunkach, Lordzie Smoku. - Drżał mimo potu na skroni, a jego głos stał się
przytłumiony, głuchy. - Było nas więcej, kiedy wyruszaliśmy. Widziałem Barena, jak,
krzycząc przeraźliwie, spadał z konia, z włócznią, która przeszyła mu wątpia. Nigdy
Strona 11
już nikomu nie podmieni karty. Z chęcią przyjąłbym kubek mocnej brandy.
Edorion, krzywiąc się, obrócił hełm w orękawicznionych dłoniach.
- Lordzie Smoku, miasto utrzyma się dłużej, ale nawet jeśli ci Aielowie zgodzą
się walczyć z tamtymi, to pozostaje jeszcze kwestia, czy dasz radę doprowadzić ich tam
na czas? Moim zdaniem dziesięć czy dwanaście dni to szacunek nader śmiały. Po
prawdzie, przybyłem dlatego tylko, bo uznałem, że lepiej zginąć od włóczni, niźli dać
się wziąć żywcem, kiedy tamci pokonają mury. Miasto pęka w szwach osi uchodźców,
którzy umknęli Aielom; nie zostało w nim ni psa, ni gołębia, i nie wątpię, że niebawem
zabraknie także szczurów. Jedyna z tego korzyść jest taka, że odkąd ten Couladin
oblega mury, ewidentnie nikt się specjalnie nie przejmuje tym, kto przejmie Tron
Słońca.
- Drugiego dnia wezwał nas, abyśmy się poddali Temu Który Przychodzi Ze
Świtem - wtrącił Daricain, za co został zganiony ostrym spojrzeniem ze strony
Edoriona.
- Couladin zabawia się jeńcami - dorzucił Estean. Poza zasięgiem strzały, ale
widzi to każdy, kto wejdzie na mury. Słychać też ich przeraźliwe krzyki. Oby ma dusza
sczezła w Światłości, nie wiem, czy on próbuje nas złamać, czy też po prostu to lubi.
Czasami pozwalają wieśniakom biec w stronę miasta, kiedy już są prawie bezpieczni,
szpikują ich strzałami. Aczkolwiek w samym Cairhien jest bezpiecznie. To zwykli
wieśniacy, ale... - Zawiesił głos i z trudem przełknął ślinę, jakby właśnie sobie
przypomniał, jakie jest zdanie Randa odnośnie "zwykłych wieśniaków". Rand spojrzał
tylko na niego, ale on aż się skurczył, a potem wybąkał coś pod nosem na temat
brandy.
W to chwilowe milczenie wkroczył Edorion.
Strona 12
- Lordzie Smoku, chodzi o to, że miasto utrzyma się do czasu twego przybycia, o
ile przybędziesz szybko. My odeprzemy tylko pierwszy atak, Foregate bowiem stanęło
w ogniu...
- Płomienie ogarnęły niemalże całe miasto - wtrącił Estean. Foregate,
przypomniał sobie Rand, odrębne miasto otaczające mury Cairhien, było zasadniczo
całe zbudowane z drewna. - Gdyby nie rzeka, byłaby to prawdziwa pożoga.
Drugi Tairenianin ciągnął swoje, wchodząc mu w słowa:
- ...jednakże lord Meilan dobrze zaplanował obronę, zaś Cairhienianie jak dotąd
zdają się mieć mocne charaktery. Dosięgły go krzywe spojrzenia ze strony Meresina i
Daricaina, których albo nie zauważał, albo udawał, że nie zauważa. Siedem dni, jeśli
szczęście dopisze, najwyżej osiem. Gdybyś mógł...
Wydało się, że wraz z ciężkim westchnieniem z pulchnej sylwetki Edoriona uszło
powietrze.
- Nie widziałem ani jednego konia - powiedział, jakby do siebie. - Aielowie nie
jeżdżą konno. Żadną miarą nie dasz rady przemieścić pieszych na czas.
- Ile to potrwa? - Rand spytał Rhuarka.
- Siedem dni - padła odpowiedź. Mangin przytaknął, Estean zaś roześmiał się.
- Oby sczezła ma dusza, nam tyleż samo zabrało, by dotrzeć tutaj. Jeśli
uważacie, że uda wam się pokonać tę drogę w takim samym czasie pieszo, to musicie
być chyba... - Nagle świadom utkwionych w nim oczu Aiela, Estean odgarnął włosy z
twarzy. - Znajdzie się jaka brandy w tej mieścinie? - mruknął.
- Nie idzie o to, jak szybko my pokonamy tę drogę rzekł cicho Rand - tylko jak
szybko wy tego dokonacie, jeśli każecie zsiąść z koni części waszych ludzi i
wykorzystacie je jako zapasowe wierzchowce. Chcę, by Meilan i Cairhien wiedzieli, że
Strona 13
pomoc jest w drodze. Jednakże ten, kto pojedzie, musi być pewien, że będzie umiał
trzymać język za zębami, jeśli pojmą go Shaido. Nie jest moim życzeniem, by Couladin
dowiedział się więcej, niż jest w stanie się dowiedzieć na własną rękę.
Estean zrobił się jeszcze bledszy niż Cairhienianie.
Meresin i Daricain jednocześnie padli na kolana, każdy pochwycił jedną z dłoni
Randa do ucałowania. Pozwolił im, z całą cierpliwością, na jaką go było stać; jedna z
tych rad Moiraine, w których kryła się odrobina zdrowego rozsądku, mówiła, że nie
należy obrażać obyczajów innych, jakkolwiek by nie były dziwne albo nawet
odstręczające, chyba że wydawałoby się to absolutnie konieczne, ale nawet wtedy
należało dwa razy się nad tym zastanowić.
- Pojedziemy, Lordzie Smoku - obiecał Meresin. Dziękuję ci, Lordzie Smoku.
Dziękuję ci. Pod Światłością ślubuję, że umrę pierwej, niźli zdradzę bodaj jedno słowo
komuś innemu prócz mego ojca albo Wysokiego Lorda Meilana.
- Oby los był ci łaskaw, Lordzie Smoku - dodał drugi. - Oby los był ci łaskaw, a
Światłość wiecznie oświecała. Jestem twój aż do śmierci.
Rand pozwolił jeszcze Meresinowi powiedzieć, że i on jest jego, zanim
zdecydowanym ruchem schował ręce za plecami i kazał im powstać. Nie podobał mu
się sposób, w jaki na niego patrzyli. Edorion odnosił się do nich jak do psów, ale ci
mężczyźni nie powinni na nikogo tak spoglądać, jakby rzeczywiście byli psami
wpatrzonymi w swego pana.
Edorion zrobił głęboki wdech, wydymając przy tym różowe policzki, i powoli
wypuścił powietrze.
- Sądzę, że skoro udało mi się dostać tutaj w jednym kawałku, to uda się i
wrócić. Lordzie Smoku, wybacz, jeśli cię urażę, ale czy poważyłbyś się na zakład w
Strona 14
wysokości, powiedzmy, tysiąca złotych koron, że naprawdę pokonacie taki szmat
drogi w siedem dni?
Rand wytrzeszczył na niego oczy. Ten człowiek był równie paskudny jak Mat.
- Nie mam nawet stu koron w srebrze, nie mówiąc już o tysiącu w...
Wtrąciła się Sulin.
- On je ma, Tairenianinie - oznajmiła stanowczym głosem. - Przyjmie twój
zakład, jeśli podniesiesz stawkę do dziesięciu tysięcy.
Edorion roześmiał się.
- Zgoda, kobieto. Zakład wart każdego miedziaka, nawet jeśli przegram. Jak się
nad tym zastanowić, to jeśli wygram, i tak zapewne nie przeżyję, żeby wziąć swoje.
Meresin, Daricain, chodźcie. - Również to zabrzmiało tak, jakby przywoływał psy do
nogi. - Jedziemy.
Rand zaczekał, aż cała trójka wykona swoje ukłony i zacznie zawracać konie, i
dopiero wtedy natarł na siwowłosą Pannę.
- Co to niby miało znaczyć, że ja mam tysiąc złotych koron? W życiu nie
widziałem tysiąca koron, nie mówiąc już o dziesięciu tysiącach.
Panny wymieniły takie spojrzenia, jakby był umysłowo chory; podobnie
Rhuarc i Mangin.
- Piąta część skarbu, który znajdował się w Kamieniu Łzy, należy do tych,
którzy zdobyli Kamień, i zostanie zabrana, kiedy będą mogli go wynieść. - Sulin
powiedziała to takim tonem, jakim się przemawia do dziecka, gdy się mu objaśnia
najprostsze sprawy codziennego życia. - Jako wodzowi i dowodzącemu podczas bitwy
jedna dziesiąta tej jednej piątej należy się tobie. Łza poddała się tobie jako wodzowi na
mocy prawa triumfu, a zatem jedna dziesiąta Łzy również przypada tobie. A poza tym
Strona 15
sam powiedziałeś, że możemy wziąć sobie jedną piątą z tych ziem jako... podatek, tak
to nazwałeś. - Z trudem przypomniała sobie słowo; Aielowie nie znali podatków. - Jako
Car'a'carnowi należy ci się również dziesiąta część tego.
Rand potrząsnął głową. Podczas wszystkich swoich rozmów z Aviendhą ani
razu nie pomyślał, by zapytać, czy ta jedna piąta dotyczy również jego; nie był Aielem,
Car'a'carn czy nie, i to wszystko nie wydawało się mieć z nim nic wspólnego. Cóż, być
może nie był to podatek, ale mógłby to zużytkować w taki sam sposób, w jaki królowie
wykorzystywali podatki. Niestety, nie było to dla niego jasne. Będzie musiał spytać
Moiraine; tę jedyną rzecz przeoczyła w wykładach. Być może uznała, iż jest to tak
oczywiste, że sam będzie wiedział.
Elayne by wiedziała, na co wydaje się podatki; z pewnością korzystanie z jej rad
było o wiele bardziej zabawne niż z rad Moiraine. Pożałował, że nie ma pojęcia, gdzie
ona jest. Prawdopodobnie nadal w Tanchico; poza ciągłym strumieniem życzliwości
Egwene przekazywała mu niewiele więcej. Żałował, że nie może usadzić Elayne i kazać
jej wyjaśnić treści tamtych dwóch listów. Czy Panny Włóczni, czy Dziedziczka Tronu
Andoru, wszystkie kobiety były jednako dziwne. Z wyjątkiem być może Min. Ona
śmiała się z niego, ale jej nigdy nie podejrzewał, że mówi jakimś obcym językiem. Teraz
nie śmiałaby się. Jeśli ją jeszcze kiedyś spotka, to pewnie pobiegnie sto mil, byle tylko
uciec przed Smokiem Odrodzonym.
Edorion kazał wszystkim swoim ludziom zsiąść z koni, po czym zabrał jednego z
ich wierzchowców, pozostałe zaś, łącznie z koniem Esteana, połączył w jeden szereg za
pomocą wodzy. Bez wątpienia oszczędzał swojego na ostatni bieg przez kordon Shaido.
Meresin i Daricain zrobili to samo ze swoimi ludźmi. Oznaczało to wprawdzie, że
Cairhienianom przypadną po dwa wierzchowce na głowę, ale jakoś nikt nie pomyślał,
Strona 16
że mogliby wziąć przynajmniej jednego konia od Tairenian. Hałaśliwie wyruszyli na
zachód pod eskortą Jindo.
Estean, bardzo dbając, by na nikogo nie spojrzeć, zaczął się chyłkiem oddalać w
stronę żołnierzy, którzy otoczeni przez Aielów, czekali niespokojnie u stóp mostu.
Mangin złapał go za rękaw w czerwone paski.
- Ty nam możesz opowiedzieć o sytuacji w środku Cairhien, mieszkańcu
mokradeł.
Mężczyzna o kluchowatej twarzy miał taką minę, jakby lada chwila miał
zemdleć.
- Jestem pewien, że opowie o wszystkim, jeśli tylko poprosicie - powiedział
ostrym tonem Rand, specjalnie podkreślając ostatnie słowo.
- Będą do nich kierowane tylko prośby - rzekł Rhuarc, ujmując Tairenianina pod
drugie ramię. Razem z Manginem zdawali się więzić między sobą znacznie niższego od
nich mężczyznę.
- Zgoda, trzeba ostrzec obrońców miasta, Randzie al'Thor - ciągnął Rhuarc - ale
powinniśmy też wysłać zwiadowców. Biegiem dotrą do Cairhien równie prędko jak
ludzie na koniach, po czym wyjdą nam naprzeciw, by poinformować, jak Couladin
rozmieścił Shaido.
Rand czuł na sobie wzrok Panien, ale patrzył prosto na Rhuarka.
- Wędrowcy Burzy? - zaproponował.
- Sha'mad Conde - zgodził się Rhuarc. Razem z Manginem obrócili Esteana,
prawie podnosząc go w górę, i ruszyli w stronę pozostałych żołnierzy.
- Pytajcie! - krzyknął w ślad za nimi Rand. - On jest waszym sojusznikiem i moim
suzerenem. - Nie miał pojęcia, czy na pewno Estean jest tym ostatnim - kolejna rzecz, o
Strona 17
którą należało zapytać Moiraine - ani nawet, czy tak naprawdę jest sojusznikiem. Jego
ojciec, Wysoki Lord Torean, dość się naspiskował przeciwko niemu, on jednak nie
zamierzał dopuścić do stosowania metod godnych Couladina.
Rhuarc odwrócił głowę i przytaknął.
- Dobrze się opiekujesz swym ludem, Randzie al'Thor. - Głos Sulin był płaski jak
dobrze zheblowana deszczułka.
- Staram się - odparł. Nie zamierzał dać się złapać na przynętę. Część tych,
którzy udawali się na zwiady między Shaido, mieli nie powrócić i to wszystko. - Myślę,
że poproszę teraz o coś do zjedzenia. A potem trochę się prześpię.
Do północy brakowało nie więcej niż dwie godziny, a wschód słońca następował
wcześnie o tej porze roku. Panny poszły jego śladem, czujnie obserwując cienie, jakby
spodziewały się ataku; ich dłonie migotały mową gestów. Ale Aielowie zawsze
spodziewali się ataku.
ROZDZIAŁ 2
ODLEGŁE ŚNIEGI
Ulice Eianrod zbiegały się prostopadle, tam, gdzie to było konieczne,
przecinając wzgórza, w których ponadto wytyczono równe kamienne tarasy.
Kamienne budynki kryte łupkiem miały kanciaste kształty, jakby składały się z
samych pionowych linii. Eianrod nie padło z rąk Couladina; nie było już w nim żywej
duszy, kiedy przewaliły się przezeń hordy Shaido. Niemniej jednak na miejscu wielu
domostw pozostały tylko zwęglone belki i puste skorupy ruin; w większości były to
przestronne, trzypiętrowe marmurowe budowle z balkonami, które, jak wyjaśniła
Moiraine, należały kiedyś do kupców. Połamane meble i podarte tkaniny zaśmiecały
ulice, razem z potłuczonymi naczyniami i odłamkami szyb z okien, butami nie do pary,
Strona 18
narzędziami i zabawkami.
Do podpaleń dochodziło kilkakrotnie - tyle Rand sam umiał wymiarkować na
podstawie poczerniałych krokwi i woni sadzy zawisłej w powietrzu, Lan natomiast
potrafił odtworzyć przebieg bitew, podczas których miasto było zdobywane albo
odbijane przez najrozmaitsze Domy walczące o Tron Słońca, najprawdopodobniej,
aczkolwiek sądząc po wyglądzie ulic, na samym końcu Eianrod opanowali bandyci.
Wiele band włóczących się po całym Cairhien nie nawiązywało sojuszy z nikim i z
niczym prócz złota.
Do jednego z tych kupieckich domów, stojącego na większym z dwóch placów
miasteczka, zdążał właśnie Rand; budowlę stanowiły trzy kwadratowe piętra z
szarego marmuru, o monumentalnych balkonach i szerokich schodach, z grubymi,
kanciastymi poręczami, które wyglądały na milczącą fontannę z zakurzonym,
owalnym zbiornikiem. Okazja, by znowu przespać się w łóżku, była zbyt kusząca, by z
niej zrezygnować, poza tym miał nadzieję, że Aviendha postanowi zostać w namiocie;
w jego namiocie albo Mądrych, nie obchodziło go to, byle tylko nie musiał zasypiać
wsłuchany w odległy o kilka kroków oddech. Ostatnimi czasy zaczęło mu się wręcz
wydawać, że słyszy bicie jej serca nawet wtedy, gdy wcale nie obejmował saidina.
Zresztą podjął środki ostrożności na wypadek, gdyby jednak nie trzymała się z dala od
niego,
Panny zatrzymały się obok schodów, część pobiegła na tył budynku, żeby zająć
stanowiska z wszystkich stron. Obawiał się, że spróbują zadeklarować go jako Dach
Panien, choćby na tę jedną noc, dlatego więc, gdy tylko wybrał ten budynek, jeden z
nielicznych w mieście posiadający solidny dach i większość szyb w oknach, powiedział
Sulin, że on deklaruje go jako Dach Braci Winnej Jagody. Do środka nie mógł wejść
Strona 19
nikt, kto nie napił się z Winnej Jagody w Polu Emonda. Sądząc po spojrzeniu, jakim go
obdarzyła, wiedziała bardzo dobrze, co się za tym kryje, niemniej jednak żadna z
Panien nie weszła za nim przez szerokie drzwi, skonstruowane jakby z samych
wąskich, pionowych paneli.
Przestronne pokoje we wnętrzu budynku były puste, mimo to odziani w biel
gai'shain rozesłali dla siebie koce w szerokim holu wejściowym z wysokim sklepieniem
zdobionym w prosty wzór z kwadratów. Pozostawienie gai'shain za drzwiami domu
wykraczało poza jego możliwości, nawet jeśli tego chciał, podobnie jak pozbycie się
Moiraine, o ile ta nie zdecydowała spać gdzie indziej. Mógł do woli rozkazywać, że nie
życzy sobie, by mu przeszkadzano; zawsze potrafiła zmusić Panny, by ją przepuściły, i
zawsze trzeba jej było wydać bezpośredni rozkaz, że ma odejść.
Gai'shain, mężczyźni i kobiety, powstali zwinnie, jeszcze zanim zamknął za sobą
drzwi. Nie zamierzali pójść spać, dopóki on nie pójdzie, a część czuwała na zmianę, na
wypadek, gdyby zażyczył sobie czegoś w środku nocy. Próbował im nakazać, by tego
nie robili, ale powiedzenie gai'shain, że mają nie służyć tak, jak dyktował obyczaj,
przypominało kopanie beli wełny: każde wgniecenie znikało, ledwie odjąłeś stopę.
Odprawił ich machnięciem ręki i wspiął się po marmurowych schodach. Gai'shain
zgromadzili dla niego trochę mebli, w tym łoże i dwa materace wypchane pierzem; nie
mógł się już doczekać, kiedy się umyje i...
Otworzył drzwi sypialni i stanął jak wryty. Aviendha postanowiła jednak nie
zostawać w namiocie. Ze szmatką w jednym ręku i kostką żółtego mydła w drugim,
stała obok umywalni, wyposażonej w popękaną misę i dzban z dwu różnych
kompletów. Nie miała na sobie ubrania. Wyglądała na równie osłupiałą jak on, na
równie niezdolną do wykonania ruchu.
Strona 20
- Ja... - Urwała, by przełknąć ślinę, a spojrzenie wielkich zielonych oczu zawisło
na jego twarzy. - Nie umiałam znaleźć łaźni parowej w tym... mieście, więc
pomyślałam sobie, że wypróbuję waszą metodę... - Jej ciało, mimo, że silnie
umięśnione, odznaczało się jednak miękkością linii; cała lśniła od wilgoci. Nigdy nie
wyobrażał sobie, że może mieć tak długie nogi.
- Myślałam, że zostaniesz dłużej na moście. Ja... - Jej głos stawał się coraz
bardziej piskliwy; przepełnione paniką oczy zogromniały. - Ja nie zrobiłam tego
specjalnie, wcale nie chciałam, żebyś mnie zobaczył! Muszę uciec od ciebie. Najdalej jak
się da! Muszę!
Znienacka w powietrzu obok niej pojawiła się połyskliwa, pionowa linia.
Rozszerzała się, wirując wokół własnej osi, aż powstała z niej brama. Do wnętrza
pokoju wpadł podmuch lodowatego wiatru, niosącego gęste płaty śniegu.
- Muszę uciec! - załkała i pomknęła w sam środek śnieżycy.
Brama, wirując, zaczęła się natychmiast ścieśniać, ale Rand bez namysłu
przeniósł Moc, blokując ją w połowie poprzedniej szerokości. Nie wiedział, co zrobił ani
jak, był natomiast pewien, że to brama do Podróżowania, o którym opowiadał mu
Asmodean i którego nie potrafił go nauczyć. Nie było czasu na myślenie. Aviendha,
dokądkolwiek uciekła, weszła całkiem naga w samo serce zimowej burzy. Rand
podwiązał utkane przez siebie sploty, jednocześnie zrywając wszystkie koce z łóżka, po
czym rzucił je na jej ubranie i siennik. Zgarnąwszy razem koce, ubrania i dywaniki,
skoczył za nią zaledwie kilka chwil później.
W nocnym powietrzu wypełnionym wirującą bielą skrzeczał lodowaty wiatr.
Otulony w Pustkę, mimo to poczuł przeszywający go zimny dreszcz. Z trudem
wyodrębniał kształty rozrzucone w ciemności; drzewa, jak mu się zdawało. Nie czuł