Jasiński S.Dariusz - Polisa Marsjańska

Szczegóły
Tytuł Jasiński S.Dariusz - Polisa Marsjańska
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Jasiński S.Dariusz - Polisa Marsjańska PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Jasiński S.Dariusz - Polisa Marsjańska PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Jasiński S.Dariusz - Polisa Marsjańska - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dariusz S. Jasiński Polisa Marsjańska "Drodzy klienci, wychodzimy do Was z wyjątkową propozycją ubezpieczenia. Ciągle jeszcze wielu z nas umiera na tajemniczą chorobę przywiezioną na Ziemię z kosmosu, przez pilotów eksplorujących Marsa. Wielu z nas traci swoich bliskich. Wirus przynosi same nieszczęścia, niestety nikt nie jest w stanie temu zaradzić. Możemy jednak sprawić, by tragedia jaka jest naszym udziałem każdego dnia, była mniej bolesna. Możemy zapewnić naszym rodzinom godziwy byt.: Wpłacając dowolną kwotę na Waszą Polisę Marsjańską, po Waszej śmierci upoważnione osoby otrzymują trzykrotność sumy... Dlaczego tak czynimy? Pamiętajcie, że my tu w "Xanthi" cierpimy wraz z Wami." Jonatan Starling obejrzał holoreklamę przez okno wystawy w supermarkecie. Obiegała ona od dwóch miesięcy cały świat. I choć to było całkowicie niezgodne z logiką biznesu była w całości prawdziwa. Sąsiad Jonatana wpłacił na siebie 13 tysięcy dolarów, a po jego śmierci żona dostała dokładnie trzy razy tyle. Od kilku godzin Starling nie mógł zebrać myśli. Od roku poszukiwał pracy, a kiedy szczęśliwie udało mu się ją zdobyć, w trakcie rutynowych badań lekarskich okazało się, że jest we wczesnym stadium szalejącej na świecie choroby. Odrzucono go natychmiast, co było jego najmniejszym zmartwieniem. Wiedział bowiem, że w wieku 32 lat nieodwołalnie będzie musiał umrzeć. Zostało mu 5, może 6 dni życia... Najdziwniejsze było to, że nikt nie wiedział, w jaki sposób wirus się przenosi. Wszelkie badania nad nim określały, że nie jest to choroba zakaźna. Ale gdy dostawał się do organizmu człowieka, rozmnażał się w zawrotnym tempie niszcząc wszystkie zdrowe komórki. I nie było od tego odwrotu. Nie istniało nań żadne antidotum. Pierwszymi ludźmi, którzy zmarli w okropnych męczarniach byli kosmonauci przybyli z pierwszej załogowej podróży na Marsa. Stąd teoria o pochodzeniu wirusa. Tyle wiedział Jonatan. Sam pogodziłby się za swoim losem, był to człowiek głęboko wierzący i twierdził zawsze, że po śmierci trafi do lepszego świata. Jednak, gdy uświadomił sobie, że bez środków do życia jego chora, na nowotwór mózgu, żona umrze niedługo potem, a dwójka dzieci trafi do sierocińców, zwątpił w boską sprawiedliwość. Leczenie raka było bardzo drogie, lecz dawało pewność wyzdrowienia. Pobyty w klinikach pochłonęły wszystkie oszczędności Starlingów. Stan ich konta wynosił minus trzynaście centów. Jonatan nie miał nawet na ubezpieczenie. Był zdruzgotany. I nagle w jego skołowanym i przerażonym umyśle zaświtała myśl. * * * Z bronią w ręku i maską na twarzy Jonatan wpadł do Banku Kredytowego. - To jest napad! Niech nikt się nie rusza, proszę włożyć do tego worka milion w paczkowanych tysiącdolarówkach! Słowo "proszę" zabrzmiało trochę nienaturalnie. O tym banku Jonatan wiedział wszystko. Pracował tu przed reorganizacją. Był kasjerem. W każdy wtorek o tej porze w kasie znajdowała się ta właśnie suma w takich nominałach. Klienci banku patrzyli zdziwieni na złodzieja. Napady takie, jak ten można już było jedynie oglądać na starych dwuwymiarowych filmach, z popularnego ostatnio cyklu "Z filmoteki naszych dziadków". Worek został napełniony. Jonatan zabrał go i wybiegł na ulicę. Zdawał sobie sprawę, że Policja znajdzie go nim upłynie półtorej godziny. Najsłynniejszy przestępca drugiej połowy XXI wieku wymykał się organom ścigania aż przez 22 godziny! Jonatan nie był takim supermanem. Zresztą nie zamierzał się przed nikim chować. Jego cel znajdował się ledwie dwie przecznice od miejsca kradzieży. I właśnie do niego dotarł. Wbiegł przez znowu modne obrotowe drzwi do bostońskiego oddziału Zakładu Ubezpieczeń "Xanthi" i skierował się do jednego z licznych pomieszczeń, gdzie urzędnicy czekali na petentów. - Chciałem założyć Polisę Marsjańską na sumę miliona na moje nazwisko. - wyrzucił z siebie ciężko dysząc - Prawo jazdy proszę. - urzędniczka miała miły głos - Na jaką kwotę będzie opiewać polisa? - Milion. - Milion dolarów amerykańskich? - Tak. - Jonatan zaczął się niecierpliwić. Nerwowo patrzył na drzwi, przez które lada moment powinna wpaść policja. - Napije się pan kawy? A może wody mineralnej? - Tak, chętnie wezmę wodę. Urzędniczka podała napój, potem przerzuciła dane osobowe z dokumentu do komputera, następnie wydrukowała treść umowy. Choć trwało to wszystko chwilę, temu przerażonemu człowiekowi wydawało się jak gdyby upływały godziny. - Proszę o podpis. Tu i jeszcze tu... Jonatan drżącą ręką dopełnił formalności. Teraz całe napięcie spłynęło z niego. Dla firmy ubezpieczeniowej nie było istotne skąd pochodziły pieniądze, przecież ubezpieczalnie chroniła ustawa kongresu, ważny był jedynie dokument, którego oryginał Jonatan trzymał w ręku. Teraz nie miał już powodów, by bać się czegokolwiek. Już wcześniej pogodził się ze śmiercią. Spokojnym krokiem wszedł na posterunek policji i złożył oświadczenie, że dokonał przestępstwa. Skuty w kajdanki poinformował, że jest chory na MV i całą kwotę przelał na polisę. W policyjnym laboratorium ponownie został przebadany. Badanie wykazało zaś, że jest całkowicie zdrowy. To był dla niego szok! Wyrok sądu był wyjątkowo łagodny. Ławnicy rozumieli desperację człowieka, który chce zapewnić byt rodzinie, tkwiąc w błędnym mniemaniu o swej rychłej śmierci. Dostał pięćdziesiąt lat ciężkich robót. Teraz dopiero świat Jonatana zawalił się całkowicie. Jego niewielki fundusz emerytalny został przekazany bankowi, jako odszkodowanie. Dziewięćdziesiąt procent jego wypłat za pracę w kamieniołomach również przekazywano na ten cel. Jego żona umarła niecałe półtora roku po napadzie. Dzieci, do których stracił prawa rodzicielskie z dożywotnim zakazem kontaktów trafiły niewiadomo gdzie. Jonatanowi pozostała wiara, że gdziekolwiek by były jest im dobrze. Jednak sam był dzieckiem z sierocińca i wiedział, jakie są realia. W drugim roku pobytu naukowcy wreszcie odkryli źródło choroby i znaleźli sposób, by ją powstrzymać, choć wyjaśnienia nic Jonatanowi nie mówiły. Nie znał się na mikrobiologii. Przez czterdzieści trzy lata początkowo niewolniczej, później lżejszej pracy w kuchni wciąż nie dawała mu spokoju myśl, dlaczego właściwie nagle wyzdrowiał. Różne miał warianty odpowiedzi, ale zdawał sobie sprawę, że tylko jeden jest w miarę realny. Zamierzał to sprawdzić. Kiedy opuścił więzienie od razu skierował się na lotnisko. Po przylocie do Nowego Jorku od razu udał się do głównej siedziby "Xanthi". Przy wejściu zatrzymał go strażnik. - Chcę się widzieć z prezesem. - Był pan umówiony? - Nie, ale wpłaciłem milion na moją Polisę Marsjańską, a nie umarłem. Dzięki moim pieniądzom pan ma pracę, więc niech pan chociaż zapyta, czy prezes zechce mnie przyjąć. Strażnik skontaktował się z sekretarką, która kazała przyjść Jonatanowi na ostatnie piętro budynku, gdzie mieściło się biuro założyciela i wieloletniego szefa "Xanthi" Narcyza Smitha. - Prezes przyjmie pana za kilka minut. - usłyszał. Rzeczywiście niedługo potem został poproszony do przestronnego gabinetu. - Niech pan siada drogi Jonatanie. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia człowieka, który zdobył się na taki wyczyn. Smith był z pewnością starszy od Staringa, ale wyglądał najwyżej na pięćdziesiąt kilka lat. - Pamięta mnie pan? - O tak. To była głośna sprawa, szczególnie mnie interesująca. Proszę usiąść. Whisky? - Chętnie. Smith nalał alkohol do dwóch szklanek. - Miałem wiele lat na przemyślenia. - zaczął Jonatan - Do dziś nie rozumiem, dlaczego wciąż żyję. Miałem umrzeć, a moja rodzina miała otrzymać trzy miliony. Zamiast tego... - Wiem, słyszałem. Ale co to ma wspólnego ze mną? Okazał się pan być zdrowy, nigdy nie odnaleziono wyników badań, które jakoby pan przeprowadził wcześniej... - Ale ja wiem, że je robiłem. Zresztą to już dziś nie istotne. Wracając do mojego ozdrowienia, to miałem wiele teorii, a ta najbardziej prawdopodobna z mojego punktu widzenia jest związana z pana firmą. Coś się stało pomiędzy jednym, a drugim badaniem, nie wiem tylko, co? - No cóż. Mógłbym się zaprzeć i pozwolić panu umrzeć w niepewności, ale w tym jednym jedynym wypadku, komuś, kto tyle przeszedł należy się prawda. - Słucham?... - W młodości byłem świetnie zapowiadającym się biotechnologiem, miałem jednak szczęście, wygrałem kilka milionów na loterii i pokochałem pieniądze. Długo myślałem, jak je pomnożyć. Mogłem grać na giełdzie, czy też robić inne rzeczy, na których zupełnie się nie znałem, wybrałem więc własną drogę. Wykupiłem laboratorium, zatrudniłem kilku złej sławy fachowców i wspólnie stworzyliśmy nową odmianę wirusa. Nasze dziecko mutowało się i przenosiło na wiele sposobów, ale zostawiliśmy sobie niezauważalną dla nikogo furtkę w jego kodzie genetycznym. Potrafiliśmy go skutecznie unieszkodliwiać... Czekaliśmy na odpowiedni moment. Ta pożałowania godna, nikomu niepotrzebna misja na Marsa była świetną okazją. Zaraziliśmy kosmonautów, potem poszło lawinowo... Za sprowadzenie wirusa oskarżono rządy USA i Rosji, a my czekaliśmy. Po dwóch miesiącach, gdy zaraza szalała już na całego otworzyłem moją firmę ubezpieczeniową. Początkowo niechętnie odwiedzano nasze progi, ale gdy okazało się, że nie rzucamy słów na wiatr i rzeczywiście wypłacamy pieniądze, ludzie zaczęli walić do nas drzwiami i oknami. Prawie każdy, kto wpłacał powyżej stu tysięcy zdrowiał. Najbardziej rozbawiły mnie dwa przypadki. Raz, gdy pewien milioner ubezpieczył swoją żonę na ponad pół miliarda, a gdy żona nie umarła on popełnił samobójstwo. Drugi przypadek, to twój Jonatanie... Zszokowany Starling nie zwrócił nawet uwagi, że jego rozmówca przeszedł mu na "ty". - Ale w jaki sposób?... - ...wyzdrowiałeś? Och, piłeś w naszej siedzibie wówczas jakiś napój? Kawę, czy wodę mineralną? Jonatan sięgnął pamięcią. Przypomniał sobie... - No właśnie. Dobrym klientom nasi urzędnicy serwowali napoje lepszej jakości, takie mieli dyspozycje. Ty byłeś bardzo dobrym klientem. Odtrutka działała natychmiastowo, wirus zostawał neutralizowany i rozkładał się na poszczególne białka. Nie było po nim śladu. Poza tym w naszych napojach znajdowały się silne środki usprawniające regenerację organizmu. Do kolejnego twojego badania nie pozostał ślad po szkodach, jakie wyrządził mój wirus. Zarobiłem na tym miliardy, to był złoty interes. - A życie ludzkie, czy to nie miało dla ciebie znaczenia? - Czym są ludzie? Pasożytem na matce Ziemi, zrobiłem tylko przysługę następnym pokoleniom, mój wirus uzyskał dla nich troszkę przestrzeni życiowej. Nie napijesz się whisky? - Nie, nie wiem, co w niej pływa. Zamierzam iść do prasy, zniszczę cię!!! - Jonatan wybuchnął całą gromadzoną przez lata nienawiścią. - Idź. Komu uwierzą? Przestępcy, który z bronią w ręku napada na bank, czy dobroczyńcy ludzkości, który finansował badania nad odtrutką? Zastanów się. - Ktoś uwierzy!... Jonatan zerwał się z miejsca i dziarskim, jak na kogoś w jego wieku krokiem i ruszył w kierunku drzwi. - I nie powstrzymasz mnie... Smith tylko machnął ręką, dając do zrozumienia, że nie bierze poważnie pogróżek Starlinga. Jonatan wyszedł z budynku zdziwiony, że nikt go nie zatrzymuje, gdy znalazł się na zewnątrz odetchnął z ulgą. Teraz miał do spełnienia misję. Świat musiał się dowiedzieć, kto sprowadził na nich zarazę, która pochłonęła prawie miliard istnień ludzkich. Próbując zebrać myśli, analizował, gdzie udać się najpierw. Nagle poczuł skurcz w klatce piersiowej. Złapał się za serce i upadł. Smith z balkonu patrzył na zwłoki Jonatana. Wirusy, które unosiły się w jego gabinecie przez kilka pierwszych minut wizyty Starlinga już dawno zakończył swój krótki żywot, ale kilka trafiło na podatny grunt. Nie czuł się winny, dał mu szansę. Antidotum znajdowało się w whisky... Sekcja zwłok wykaże zatrzymanie akcji serca, jak zwykle w przypadku, kiedy ktoś wiedział zbyt wiele...