Jarosiński Bogusław - Bajka
Szczegóły |
Tytuł |
Jarosiński Bogusław - Bajka |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jarosiński Bogusław - Bajka PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jarosiński Bogusław - Bajka PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jarosiński Bogusław - Bajka - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bogusław Jarosiński
Bajka
Była burza. Już z daleka zapowiadała się rtęciową bielą
wyładowań i coraz gwałtowniejszymi uderzeniami wichury. Na
nocnym niebie, za atramentowymi chmurami przelatywał
przerażony księżyc. Szum drzew nasilał się. Liście, z
początku pojedynczo, potem masami wirujących cieni odrywały
się od niezdolnych, aby je utrzymać, gałęzi i z furkotem
mknęły, wytyczając kierunki wiatru. Rozliczne, chlupoczące
kałuże wielokrotnie powielały rozdygotane nitki błyskawic.
Gdzieś blisko elektryczna struga runęła dziobem ku ziemi.
Rozległ się grzmot, a zaraz po nim stłumiony łoskot. Przez
mokre witki krzaków można było zauważyć jeszcze, jak stojąca
budowla zmarszczyła się, zmięła do wewnątrz i zwaliła w dół.
W środku prawdopodobnie nagromadziło się wcześniej sporo
wody, gdyż kawały walącej się fasady wzbijały przy uderzeniu
szerokie strugi. W końcu rumowisko znieruchomiało. Minęła
godzina, zanim burza przeszła dalej.
*
Na gruzach budowli wciąż rozpylały się spadające krople,
porywistość wiatru jednak znacznie spadła. Właściwie
pozostał jedynie deszcz, uparcie wprawiający w drżenie
srebrzyste kontury otoczenia. Gdyby nie fakt, że stało się
to tej nocy, można by sądzić, iż rozwaliska tkwią martwo od
niepamiętnych czasów. Nie ma nic interesującego w stercie
gruzów (przy takiej pogodzie) i doprawdy, był
najwyższy czas, by opuścić to nieprzytulne miejsce, gdy
wtem...
,..w deszczowy szmer wkradł się obcy dźwięk. Dziwne, ale
pokierowane słuchem oczy odkryły jakieś poruszenie w
ruinach. Coś wydobywało się z głębi na zewnątrz. Moment i
oto z kilku stron naraz zaczęły wysuwać się podłużne, ciemne
kształty. Od pewnego czasu chmury zasłoniły całe niebo, tak
więc w ciemnościach można było tylko domyślać się rosnącego
ogromu.
W chwili, gdy przeciętny obserwator wziąłby nogi za pas
(groza osiągnęła kulminację), owo coś z wysiłkiem dźwignęło
się, starając jednocześnie wyszarpnąć spod gruzów, i -
opadło. Kilka minut jeszcze nad ziemią przebiegały w czymś
agonalne drgawki, a potem wszystko ustało. Tylko deszcz
siąpił niezmordowanie...
*
Któregoś dnia, po koszmarnej, ledwie przespanej nocy,
malarzowi N. udało się namalować obraz, który otworzył mu
drogę do serc krytyków. Fakt ów zapoczątkował wzrost
zainteresowania twórczością artysty, które - po serii
udanych wystaw - przekształciło się wręcz w modny snobizm. Teraz
mógł ze znacznym zyskiem sprzedać wszystkie obrazy, jakie
namalował, nie wzbudzające dotąd uznania. W bardzo krótkim
czasie N. stał się bogatym człowiekiem. Urodziły mu się
bliźniaczki, a potem syn. N. nigdy dotychczas nie był tak
szczęśliwy. Dziewczynki miały zielone oczy i szminkowe
ustka, ale nikt nie rozumiał, z czego się śmiały. Chłopiec
po ojcu odziedziczył nerwicę. Siostry nie lubiły go i nie
bawiły się z nim. Dla dzieci wybudował N. przestronny
pawilon z basenem o beżowych kafelkach. Stale kąpały się w
nim dziewczynki, a czasami wkradał się chłopiec. Jednak nie
pływał, lecz kucając, zmrużonymi oczyma godzinami studiował
lustro wody, przenoszące odbicie kopuły stropu na ciemny
prostokąt dna basenu. Stopniowo oswajał się z bliźniaczkami
i po kilku tygodniach, przy świetle elektrycznych
kandelabrów, w pustym pawilonie baraszkowała wieczorami
trójka roześmianych dzieci.
*
Gdy podrosły, chłopiec ukończył studia biologiczne i zajął
się głowonogami. Dziewczynki poszły w ślady ojca i zostały
malarkami. Za ich najlepszą pracę uważa się tryptyk pt.
"Gorgony", z którego wyróżniono "Meduzę kąpiącą się".
Oblicze Gorgony spogląda na widza spod powierzchni wody.
Seledynowe jeziorko otaczają skały o beżowych piaskach.
Gdy podrosły, dowiedziały się, że - zmarły już - ojciec
podczas budowy basenu kazał umieścić p o d nim d r u g i,
oddzielony od górnego masywną, czarną szybą. W spodnim
basenie N. przez cały czas trzymał olbrzymią...
1987
Agata Rozwada
Wibracja
Barwne widoki za oknem ogarnia mgła, która coraz bardziej
gęstnieje tworząc skłębioną, nieprzeniknioną dla wzroku
zasłonę. Nagle we mgle ukazuje się zarys twarzy na tle
gałęzi drzewa. "Dziwne - myśli Debora. - Twarz jest w
oddali, ale oczy widać wyraźnie, jakby z bliska". Po chwili
wszystko znika i pociąg staje. Debora wysiada, idzie nie
myśląc o niczym i mija ogrodzenie cmentarza. Silny podmuch
zimnego wiatru zatrzymuje ją przed bezlistnym drzewem.
Momentalnie zapada ciemność, wiatr ustaje, w powietrzu jest
przejmujący chłód. Debora zawraca chcąc uciekać i spada na
coś miękkiego. Oślepia ją blask rażącej wstęgi światła,
która przemienia się w setki migotliwych światełek. Tworzą
one tęczę barw i są w bezustannym ruchu, wibrują, gonią się
wzajem, gasną i zapalają. Ich kolory mienią się dziesiątkami
odcieni. Trwa to krótko. Jaskrawe światła nikną. Wraz z
ciemnością przychodzi powiew ciepła. Debora czuje dotyk
ciepłych dłoni. Jej krzyk przerywa wszechobecną,
oszałamiającą ciszę i zaraz słychać szept:
- Mam na imię Tari. Jesteś ze mną w piramidzie. Dlaczego
krzyczysz?
Debora usiłuje odpowiedzieć, otwiera usta, ale nie słyszy
własnego głosu. W końcu ciepło ją uspokaja, a ciemność
usypia.
Budzi Deborę chłód kamiennej komnaty. Jest widno. Komnata
w kształcie ostrosłupa ma ściany wykładane barwnymi,
szklistymi kaflami. Widnieją na nich malowidła
przedstawiające kobiety w dziwacznych strojach. Każdej
towarzyszy ten sam mężczyzna.
Nagle wszystko ogarnia ciemność. Delikatne ręce wciągają
Deborę jak gdyby w głąb ciepłej, miękkiej otoczki. Ale
Debora nie odwzajemnia uścisków, nie oddaje pocałunków.
- Zapal światło - mówi zdenerwowana. - Mam dość
ciemności.
Pojawia się smuga światła. Debora czuje uścisk, lecz
nikogo nie widzi.
- Gdzie jesteś, Tari? - pyta przestraszona. - Nie widzę
cię!
- Spójrz na malowidła. Dowolnie przemieszczam się w
czasie. Kiedy obcuję z kobietami w przeszłości,
teraźniejszości lub w przyszłości, na ścianach piramidy
powstają kolejne obrazy.
Debora przygląda się malowidłom. Na jednym z nich
spostrzega siebie. Jest zaskoczona.
- Chcę być twoją jedyną kobietą! - mówi agresywnym tonem.
Nastaje ciemność. Debora drży siedząc na kamiennej
posadzce. Głos Tari wydobywa się jakby spod ziemi:
- Przez moment myślałaś o moich oczach. Twoja myśl
rozbudziła we mnie pragnienie, którego siła umożliwiła
przeniesienie ciebie w moją rzeczywistość. Teraz rozdziela
nas zazdrość. Rozstajemy się na zawsze, Deboro. Odejdziesz
tam, skąd przybyłaś i nigdy nie wrócisz do piramidy.
Ostatnie słowa Tari zagłusza szum wiatru na cmentarzu.
Jednocześnie znika ciemność. Obok bezlistnego drzewa leży
ogromny kamień w kształcie piramidy. Jest na nim wyryty
napis "Tari".
Debora budzi się w pociągu.
- Długo spałam? - pyta mężczyznę siedzącego naprzeciw.
- Nie wiem - mówi nieznajomy. - Gdy pociąg stanął w
pobliżu cmentarza, wskazówki zegara zaczęły szybko kręcić
się wokół tarczy, każda w inną stronę.
- Dlaczego?
- Chyba pod wpływem nieznanych prądów emitowanych z
terenu cmentarza. Wywołują one silne wiatry. Nikt tamtędy
nie może przejść. Stale unoszą się tumany pyłów. Drzewa
tracą liście. Ludzi mieszkających w okolicy dręczą
koszmarne sny. Co się pani śniło?
Debora nie odpowiada. Głos mężczyzny jest coraz cichszy:
- Ja nie pamiętam swoich snów. Muszę wysiąść. Żegnam.
Mężczyzna wychodzi z przedziału. Debora wybiega na pusty
korytarz i staje w otwartym oknie. Pęd powietrza utrudnia
wyglądanie. "Kto to był? - myśli zdziwiona przypominając
sobie spojrzenie nieznajomego. - Samobójca? Szaleniec? Miał
niesamowite, czarne oczy".
Wojciech Wazl
Chwała zbuldożałym
Dzieciństwo
Nie wiedział, że umrze, więc urodził się. A nawet gdyby
wiedział, to i tak popełniłby ten błąd. Zresztą od dziecka
był dziwny. Mimo zapewnień swoich rodziców i rówieśników nie
przyjmował do wiadomości, że go nie ma. Na przekór im i
swoim nauczycielom postanowił stwierdzić, że istnieje. Gdy
tego dowiódł, załamał się, gdyż dowód był fałszywy. Od tego
momentu zmienił się i postanowił niezmiennie zmieniać
wszystko, co niezmienne. Tak więc wkrótce potem zadał kłam
prawdzie. Otworzyły się wówczas ludziom oczy i zrozumieli,
że ziemia jest płaska i że nie ma żadnych pierwiastków i są
tylko cztery żywioły.
Wiek dojrzały
Kiedy dorósł, wyrosły mu wąsy, czego nie spodziewał się.
Pewnego dnia zaciął się przy goleniu. Od tej pory jego
dowcipy były zawsze cięte. Innym razem, gdy siedział na
desce klozetowej, oświeciło go. Odkrył, czego świat od niego
żąda... Po prostu niczego.
Na jego osiemnaste urodziny zleciała się rodzina z całej
galaktyki. Przyjęcie było wspaniałe, aczkolwiek nieudane. W
nocy miał koszmary - śniły mu się kwiaty. Rano, gdy się
obudził, zauważył, że jeszcze śpi, więc starał się
zachowywać cicho. Po obiedzie wziął laser i poszedł na
grzyby. Gdy wrócił wieczorem, dowiedział się, że zaginął. W
nocy zaniepokojony nie mógł spać, więc zasnął. Następnego
dnia podczas śniadania dowiedział się, że został
odnaleziony. Zaraz po śniadaniu poszedł sobie pogratulować.
Kiedyś poznał piękną dziewczynę, lecz stwierdził z
przerażeniem, że była brzydka. Wystraszył się i uciekł tam,
gdzie raki mówią dobranoc.
Studia, choć fatalne, szły mu dobrze. Wtedy też napisał
swoje pierwsze dzieło literackie pod tytułem "Pierwszeństwo
wtórnego potrajania". A oto ono:
Już czwarty raz wybiła piąta, gdy szósty artysta od
siedmiu boleści namalował ośmiornicę dziewięciokrotnie
zdziesiątkowaną.
Oprócz fascynacji literaturą miał również inne
zainteresowania. Lubił na przykład muzykę poważną, a w
szczególności heavy metal. Kochał także koty (czytaj: kochał
zabijać koty). Był więc człowiekiem wrażliwym, a przy tym
uczciwym, dlatego popełniał tylko jedno przestępstwo
dziennie.
Starość
Był abstynentem, więc pił tylko raz w tygodniu, prowadził
zdrowy tryb życia, nie wąchał butaprenu, dlatego też dożył
setki. A trzeba powiedzieć, że jego aktywność poznawcza nie
osłabła wraz z wiekiem starczym. Na przykład pewnego dnia
słuchając radia zauważył, że od kilku lat jest zupełnie
głuchy. Innym razem czytając książkę zupełnie przypadkowo
odkrył, że jest niewidomy. Po każdym takim odkryciu z
radością pogrążał się w smutku.
Jego ostatni dzień życia zaczął się paskudnie. Zaraz jak
tylko wstał, stwierdził, że zdechł jego ukochany chomik
Klaudiusz. Jego niepokój pogłębiło to, że nigdy nie miał
żadnego chomika.
Jedząc obiad znalazł w zupie gwóźdź. Rozwścieczony zjadł
go, a zupę wylał. Pod wieczór wielce zaskoczony umarł. Gdy
tylko to zauważył, przestał oddychać.