Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jan Skaradziński - Rysiek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Autoportret
Strona 3
Strona 4
Jan Skaradziński
IN ROCK
Poznań 1999
Strona 5
Copyright © Jan Skaradzński
Copyright for this edition © In Rock Musie Press
Wydawca:
Włodzimierz Wieczorek
Skład i łamanie:
Piotr Szygenda
Redaktor płyty:
Jan Skaradziński
Zdjęcie na okładce: Jerzy Bierwiaczonek
Zdjęcia czarno-białe: Archiwum M. Riedel: 10, 13, 14, 15, 16, 20, 22, 25, 27, 30,
37, 38, 45, 46, 48, 50, 69, 88, 132; Archiwum: 63, 64, 78, 81, 87, 95, 116, 133, 160;
J. Bierwiaczonek: 8, 34, 72, 90, 119, 148, 159; K. Wójcik: 52; J. Linder: 66, 70, 110;
J. Awakumowski: 79; M. Makowski: 80, 102; W. Sobociński: 92; Skowronek: 114; W.
Wieczorek: 127; G. Juranek: 130; M. Gajewski: 133; J. Skaradziński: 137;
A. Krawczyk: 140
Zdjęcia kolorowe: P. Krzyżanowski I, Ilia, Illb, IIIc, Illd; R. Tomasik Ha, Ilb; J. Linder
Va, Vb, VII; J. Bierwiaczonek VI; Archiwum M. Riedel: IVa, IVb
In Rock
ul. Zakręt 5
60-351 Poznań
tel./fax (061) 8686795
e-mail:
[email protected]
www.inrock.com.pl
ISBN 83-86365-28-5
Druk i oprawa: Abedik
Strona 6
SPIS TREŚCI
ZE MNIE NIE JEST TAKI ZWYKŁY MAN............................................... 9
Rozdział I
KIEDY BYŁEM MAŁY................................................................................ 11
Rozdział II
NIEKTÓRZY MÓWIĄ, ŻE MNIE KOCHAJĄ......................................... 35
Rozdział III
ZIMNO MI I FORSY BRAK, ALE NIE JEST ŹLE.................................. 73
Rozdział IV
ZA ME NAŁOGI............................................................................................ 91
Rozdział V
KIEDY ODEJŚĆ PRZYJDZIE CZAS.......................................................117
KALENDARIUM......................................................................................... 141
DYSKOGRAFIA.......................................................................................... 149
GALERIA NIE PUBLIKOWANYCH
TEKSTÓW RYSZARDA RIEDLA............................................................161
Strona 7
Strona 8
ZE MNIE NIE JEST
TAKI ZWYKŁY MAN
Jego interpretacja podnosiła wartość utworu o kilka pięter. Miał tylko sobie
właściwą, jakby przerysowaną manierę wokalną, która stała się wyrazistym sty
lem. Miał głos zarazem szorstki i aksamitny. Miał charyzmę pozwalającą mu wy
stawiać rockowy teatr z pogranicza życia i śmierci. Miał odwagę wyśpiewywać
historię swojego życia i swojej choroby, euforii i destrukcji (zwłaszcza destruk
cji). Był tak bardzo prawdziwy, naturalny, swojski; i jednocześnie tak bardzo ame
rykański, westernowy. Na czas trwania koncertu, na czas trwania płyty wskrze
szał świat hippisowski. Ba! - całym swoim życiem udowadniał, że hippisowską
utopię można zamienić w rzeczywistość, nawet jeśli ta utopia jest coraz bardziej
miniona. Trzeba tylko mocno chcieć, no i trzeba zapłacić cenę najwyższą... On
zapłacił. Bo przy tym jak nikt oddał w swej sztuce tragizm posthippisowskiego
losu... Założył się o życie i zakład ten ostatecznie przegrał.
Choć, kiedy inni odchodzili, wydawał się taki nieśmiertelny...
Ceną, którą zapłacił, było jednak nie tylko życie. Także to, że swoje wielkie
dzieła przyszło mu latami tworzyć w stanie zniechęcenia do pracy, czasami na
odczepnego, a czasami - również bywało - pod przymusem. Pisał na przykład
zamknięty od zewnątrz w hotelowym pokoju. Ale to tylko potwierdza, jaki miał
talent. I że wszystko - prawie wszystko - co dostał od hojnego losu, poszło mu
właśnie „w talent”. Również dlatego ów medal ma aż tak skrajnie odmienne stro
ny. Awers - jasny, lśniący na scenie, szlachetny, wspaniały; i rewers - ciemny,
brudny, tragiczny, szokujący. Niech jednak dobra poezja nie przesłoni złej prozy,
niech jasna strona nie przesłoni ciemnej - ani odwrotnie. Innymi słowy - bez
strony jasnej nie byłoby ciemnej, a bez strony ciemnej pewnie nie byłoby jasnej...
Także dlatego budzi się i kłuje świadomość, że drugiego takiego jak on nie
było, gdyż nawet legendy o zachodnich straceńcach rocka nie mają tu prostego
przełożenia; oraz że drugiego takiego jak on już nie będzie, gdyż jego zalet i wad
nawet nie spróbuje skserować show biznes, wszak zdolny do wszystkiego.
Chociaż...
Był wielkim artystą. Jest wielkim artystą. Bo tacy jak on nigdy nie
umierają.
Strona 9
Strona 10
Rozdział I
KIEDY BYŁEM MAŁY
(czyli dzieciństwo i młodość)
Próbowałem pracować, ale nic z tego
nie wychodziło. Jakoś nie mogłem się
wciągnąć. Robota nudziła mnie.
Zatrudniałem się gdzie popadnie i po
paru dniach przestawałem przychodzić.
Ryszard Riedel
Rok 1956 należy do najważniejszych w historii. Historii narodowej, oczy
wiście, ale też - co się okaże dużo później - rockowej. Jednak wrzesień 56 wyglą
dał na taki, jakich dużo wcześniej i potem. Tamten wrzesień - rozpięty między
Czerwcem a Październikiem - zwłaszcza w skali tamtego roku jawił się jako mie
siąc zwyczajny. A bodaj jedyny znak nowych prądów, odciśnięty w ówczesnych
gazetach, dotyczy przemianowania Międzynarodowych Nagród Stalinowskich „Za
utrwalanie pokoju między narodami” na Międzynarodowe Nagrody Leninowskie.
Też ładnie. Ale w gazetach dominowało posiedzenie Sejmu ze szczególnym
uwzględnieniem „ożywionej debaty nad expose premiera Cyrankiewicza”, przy
okazji odnotowano, również ożywione, obchody właśnie rozpoczynających się
Dni Kolejarza; na świecie omawiano nowy plan USA w sprawie Suezu i celebro
wano Święto Narodowe Brazylii, przypadające dokładnie 7 września. Na kolum
nach sportowych trochę miejsca poświęcono rozegranym tamtego dnia derby
Warszawy w piłce nożnej między CWKS (tak wtedy nazywała się dzisiejsza Le
gia Daewoo) a Gwardią. Mecz zakończył się wynikiem 5:1, dwie bramki strzelił
Ernest Pol - którego osoba dla naszej opowieści nie jest całkiem obojętna. O
muzyce rockowej nie pisano nic, nie tylko dlatego, że wówczas nosiła pieluchy.
Ale na Śląsku ludzie żyli czymś innym. Przede wszystkim niedawnym wy
padkiem w kopalni „Chorzów”, który pochłonął dwadzieścia dziewięć ofiar śmier
telnych. Także wprowadzeniem nowego odbiornika telewizyjnego marki Wisła.
Strona 11
No i wydłużającymi się kolejkami po prawie wszystko. I jeszcze tym, że tamten
wrzesień był bardzo ciepły. Na pewno bardziej letni niż jesienny, co w polskiej
szerokości geograficznej nie jest takie oczywiste.
Po prostu na Śląsku nie wyczuwało się wtedy ani Października, ani paź
dziernika.
Zresztą państwo Krystyna i Jan Riedlowie szczególnie wówczas mieli swoje
własne zmartwienia i radości. Oto ich drugie dziecko - o półtora roku młodsze od
Małgosi - miało przyjść na świat już pod koniec sierpnia. Tymczasem minął sier
pień, minęło nawet dobrych parę dni września - i nic. Dopiero właśnie 7 wrze
śnia, w piątek, około pierwszej w nocy...
Ryszard Riedel spóźnił się aż o jedenaście dni - jakby od razu dając do
zrozumienia, że nie będzie należał do osób punktualnych.
Jeszcze zanim się urodził było wiadomo, jakie dostanie imię - mówi pani
Krystyna. Odziedziczył je po ojcu mojego męża. A drugie imię — Henryk - po
wujku mojego męża. Mąż często wujka wspominał. Mówił, że pracował w Niem
czech i tam zginął. W ten sposób chciał uczcić jego pamięć.
Ryszard Henryk urodził się w szpitalu w Chorzowie niedaleko ulicy Tru
chana, gdzie mieszkali jego rodzice z siostrą. Mieszkali skromniej niż skromnie -
w jednym pokoju z kuchnią, do tego bez wygód. Po roku Riedlowie zamienili się
z matką pana Jana, trafiając na ulicę Mielęckiego już do dwóch pokoi z kuchnią,
choć nadal bez wygód. Było lepiej, ale dalej ciasno, toteż mama często podrzuca
ła Rysia swojej teściowej, czyli jego babci. Małej Babci - jak ją nazywał w dzie
ciństwie, albo Starej Samotnej Kobiecie - jak ją nazywał później, choćby w tej
krótkiej chwili już w latach 90., gdy zaczął pisać pamiętnik (zaczął i po paru
kartkach skończył). Rysiek wyjaśniał tam, że gdyby babcia była dobrym człowie
kiem, nie zostałaby sama... W każdym razie babci nie znosił. Z wzajemnością
zresztą. Nigdy nie dostał od niej prezentu, choć ja dostawałam zawsze. Zupełnie
nie wiem dlaczego. Jak się kiedyś zapytałam, nie umiała odpowiedzieć... - wspo
mina Małgorzata dziś Michalski, siostra Ryśka.
Dziadkowie Rysia i Małgosi od strony ojca rozeszli się, gdy pan Jan miał
trzy lata. Ryszard Riedel - ale nie wokalista Dżemu, tylko ten, po którym wokali
sta Dżemu odziedziczył pierwsze imię - wyjechał do Niemiec i trafił do Frei
Korps, nacjonalistycznego ruchu ochotniczego, po latach kadrowej bazie... SS.
Istotnie - czas II wojny światowej spędził w Krakowie, w ochronie Hansa Franka,
krwawego gubernatora okupowanych ziem polskich (straconego po procesie w
Norymberdze)! Skomplikowane te polsko - śląsko - niemieckie losy... Bo Ry
szard Riedel senior po prostu czuł się Niemcem. Jego syn Jan natomiast - ani
Niemcem, ani Polakiem. Ślązakiem po prostu. Warto dodać, że Ryszard Riedel
junior rzecz jasna znał brunatną przeszłość dziadka, lecz nie traktował jej jako
własnego moralnego garbu.
Strona 12
Odejście ojca - z którym po
wojnie już się nie spotkał, bo tro
py prowadziły do, znamienne, Ar
gentyny - oczywiście mocno wpły
nęło na życie Jana Riedla. Teścio
wa ponownie wyszła za mąż, a jego
ciągle podrzucała babci, gdzie tyl
ko dostawał jeść i nic więcej - opo
wiada pani Krystyna. Stale chodził
po ulicach. Był nawet typowym
dzieckiem ulicy. Gdy wychodziłam
za niego za mąż, koleżanka wręcz
zapytała moją siostrę, czy nie boję
się łączyć z kimś, kogo wychowała
tylko ulica... Do tego dochodził
surowy, oschły i porywczy charak
ter... On dom i uczucie rodzinne
poznał dopiero przy mnie. Jednak
i tak nie potrafił okazywać swoich
uczuć, zwłaszcza wobec dzieci.
Małgorzata: Nasza druga
babcia, matka mojej matki, powie
działa mi kiedyś: „ On żonę traktu
je jak księżniczkę, a was jak psy ”.
1 rzeczywiście coś w tym było!
Krystyna Riedel: Ileż to razy
Rysio, mama, Małgosia
Rysiek przychodził do mnie i pytał:
„Mama, czemu ojciec nie może, tak jak inni ojcowie, pobawić się, pożartować,
porozmawiać?”. A mąż tak po prostu nie umiał. Zmieniał się tylko wtedy, gdy...
wypił. Wówczas dzieci cieszyły się, mogły mu na głowę wchodzić, mogły oglądać
telewizję do której tylko chciały. On nic... A jak był trzeźwy - „Dobranocka” i
spać. Nieodwołalnie. Ale pan Jan mógł sobie pozwolić na zaglądanie do kieliszka
nie za często. Na pewno rzadziej niż inni... Był bowiem kierowcą. Autobusy miej
skie i wycieczkowe, samochody służbowe miejscowych notabli, potem nawet cięż
ki sprzęt budowlany. Zresztą motoryzacja stanowiła dla niego nie tylko pracę, bo
również hobby. Na swoje samochody odkładał każdy grosz, dlatego mógł kupić
syrenkę, a później nawet zamienić ją na dużego fiata. Wtedy, pod koniec lat 70.,
duży fiat to było coś! Tak, ale kiedyś w zimie ja musiałam chodzić w kaloszach, a
brat w trampkach. A jak w szkole średniej wspomniałam, iż mam zamiar studio
wać medycynę, to ojciec roześmiał się i powiedział, że mi ten pomysł wybije z
głowy młotkiem, bo nie zamierza tyle lat łożyć! My też się śmialiśmy, oczywiście
Strona 13
przez łzy — że auto to naj
lepsze dziecko naszego
tatusia - opowiada siostra
Ryśka. Potem, po chwili,
dodaje: Kiedyś, jak mia
łam parę lat, przyszłam
do ojca, który właśnie
wrócił z pracy i jadł
obiad, żeby pochwalić się
jakimś swoim rysunkiem.
A on krzyknął, żebym nie
przeszkadzała i... podarł
rysunek. Rysiek wszystko
Ojciec, Małgosia, Rysio więc sam nigdy
nie pokazywał mu swoich rysunków - a rysował przepięknie. I jeszcze jedno wspo
mnienie Małgorzaty Michalski z tej bolesnej serii: Kiedy mieliśmy po trzynaście,
czternaście lat, ojciec pokłócił się z mamą, która wtedy pojechała do swojej mat
ki. Więc on zaryglował drzwi i wykręcił korki, żeby nie słyszeć naszego dzwonie
nia. Nie wpuścił nas do domu, nawet na noc! Musieliśmy z bratem spać w piwnicy
pełnej myszy, przytuleni, aby było nam ciepłej, ponieważ to działo się we wrześniu
czy październiku. Ja już chciałam iść na milicję, ale Rysiek mnie powstrzymał.
Chyba właśnie takie postępowanie męża sprawiło, że starałam się być dla
dzieci wyjątkowo ciepła, wyjątkowo czuła - mówi pani Krystyna. A to rodziło
zazdrość męża. Nie chciał dziełić mojej miłości z nikim, nawet z dziećmi. Przyznał
się do tego wprost dopiero w Niemczech, kiedy pierwszy raz po ładnych paru
łatach rozmawialiśmy o pewnym incydencie, który mógł urosnąć do czegoś bar
dziej poważnego. Bo kiedyś powiedział mi, że mam wybierać między nim a synem!
Odparłam: „Chyba wariat w ten sposób stawia sprawę. Ale jeśli tak, to już wy
brałam! ”... Bardzo długo porozumiewaliśmy się wtedy ze sobą tylko przez dzieci.
Aż któregoś dnia usłyszałam w pokoju dziwny hałas. Weszłam i zobaczyłam jak
leży na podłodze, a obok pusta butelka po wódce. Wypił ją całą na czczo! Gdy
mnie spostrzegł, zaczął płakać i skarżyć się, że kocham tylko dzieci, a jego wcale.
Zmiękłam i zaprzeczyłam, ale dodałam, by już nigdy nie stawiał mnie przed takim
wyborem. „Ja wiem, ja wiem... ” - przyznał.
Po latach pani Krystyna Riedel dowiedziała się, że Małgosia i Rysiek dzi
wili się, czemu nie weźmie rozwodu z ojcem. Mąż jaki był taki był, ale starał się
postępować dobrze i uczciwie - zarówno w stosunku do mnie, jak i do dzieci. Lecz
teraz często rozmyślam, czy gdybyśmy z mężem zachowywali się mniej „skraj
nie”, z Ryśkiem nie potoczyłoby się tak, jak potoczyło...
Nie poszedł do przedszkola, bo pani Krystyna wtedy nie pracowała. I jak
tylko mąż wychodził do pracy, Rysio wskakiwał na mój tapczan i mruczał: „ Teraz
Strona 14
możemy spać”. A jak
moja mama przychodzi
ła i pytała, co robiliśmy
rano, odpowiadał z
dumą: „My się pieści
li!”. Zresztą musiałam
go przekupywać cukier
kami, żeby dał się za
prowadzić bawić do
jednej lub drugiej bab
ci (u nas specjalnych
warunków do zabawy
nie było), ale gdy po
Ryś i Małgosia
niego przychodziłam,
od razu zakładał buty, bo „on idzie do domu”.
Pani Krystyna Riedel początkowo dostawała tylko drobne sygnały, iż jej
syn różni się od rówieśników. Taki na przykład, że kiedy na wczasach kupiła mu
słonecznika, natychmiast przerobił go na kowbojski kapelusz. Albo że z wczasów
- na które rokrocznie jeździli nad morze - musiała przywozić stopniowo coraz
więcej czystych koszul, ponieważ Rysio upatrzył sobie harcerską bluzę i nie chciał
jej zmieniać. Niby nic, bo któryż z chłopców w takim wieku nie chce zostać In
dianinem, a w najgorszym razie kowbojem? Ale Rysiek tkwił w tym głębiej niż
inni. Dużo głębiej. I dłużej. Dużo dłużej. Wtedy nic innego się dla niego nie liczy
ło - mówi siostra. Nigdy, ani razu nie widziałam, aby grał w piłkę! Zresztą nie
widziałam też, aby się z kimś bił. Jak jakieś dziecko odebrało mu zabawkę, to nie
próbował jej odzyskać, tylko patrzył takimi smutnymi oczyma... Wtedy ja musia
łam walczyć w jego obronie. Nawet mi to odpowiadało, bo lubiłam ruch, wysiłek,
chodzenie po drzewach, dachach... Trochę taką chłopczycą byłam.
Co to za Indianin, który nie chce, nie lubi i nie umie się bić? A jednak... Po
obejrzeniu w kinie filmu ,, Winnetou” postanowiliśmy założyć „szczep” - śmieje
się Zygmunt Pydych, na Śląsku dużo lepiej znany jako „Pudel”, dobry kolega
Riedla od początku czasów tyskich, zresztą kolega nie tylko ze „szczepu”, bo i z
klasy, nawet Dżemu (gdzie okresowo pełnił funkcję technicznego) oraz różnych
melin. Znal się na tym jak nikt. Z drewna porobił tomahawki, totemy -jak praw
dziwe. Nawet spodnie uszył ze skaju znalezionego na śmietniku takie, że mózg się
lasował. Kupiliśmy też - pamiętam, za dziewięć złotych - warkocze i w ten sposób
mieliśmy indiańskie włosy. „Rygiel” już wtedy wiedział, że piór nie wpina się -
jak wszyscy to robili - pionowo, tylko że powinny sterczeć poziomo albo nawet do
dołu. „Rygiel” został Winnetou, „Pudel” - Old Shatterhandem. To już były lata
67, 68, 69 - szczyt indiańskich fascynacji Ryśka. A za szczyt owego szczytu
Strona 15
wypada uznać wyczyn młodych wo
jowników na pobliskiej budowie,
gdzie stał drewniany wychodek dla ro
botników. Stał i prowokował. Posta
nowiliśmy spalić go bladym twarzom
- opowiada „Ołd Shatterhand”. Pod-
kradliśmy się, włożyliśmy do środka
rolkę papy i zapaliliśmy ją. Wychodek
ładnie zajął się ogniem, ale któryś ze
strażników budowy nas przyuważył,
więc musieliśmy wiać w las, gdzie
,,Rygiel” zamoczył sobie takie nowe,
bajeranckie trampki, które kupiła mu
matka. Dlatego wróciliśmy pod wy
chodek, żeby je wysuszyć. Obok stał
inny strażnik. Mówi: „Kurde, kto to
spalił taka fajna wygódka?!”. My po
takujemy: „No, no... „Rygiel”zdjął
trampki, postawił przy ogniu, a tu...
podchodzi pierwszy strażnik. Poznał
nas, więc znowu daliśmy w długą -
„ Rygiel ” boso. Uciekliśmy do jego
domu. Matka: „Rysiek, kaj mosz
Maj 65, komunia trampki?! ”. „A suszą się przy ogniu
„To musimy iść po nie”. Ale jak przyszliśmy, zostały już tylko metalowe kółka.
Reszta spaliła się do cna.
Siostra Ryśka śmieje się, że gdyby poszedł do bierzmowania - bo nie po
szedł - ani chybi chciałby przyjąć jakieś indiańskie imię. Ryszard Henryk Unkas
Riedel - to nawet nieźle brzmi.
Szczyt zainteresowań Ryśka Riedla Dzikim Zachodem przypadł na koniec
lat 60., ale zainteresowanie owo nie minęło wraz z dzieciństwem, nawet młodo
ścią. Oj nie. Jakże zresztą image indiański - rasy skazanej na zagładę - pasował
do hippisowskich idei, których RR był jednym z ostatnich przedstawicieli. Ostat
ni Mohikanin flower - power... W każdym razie do kina na westerny chodził tak
często, jak tylko mógł. Gdy Adam Otręba po powrocie w 84 roku z bliskowschod
nich knajp stał się jednym z pierwszych na Śląsku posiadaczy magnetowidu, Ry
siek skądś wynajdywał indiańsko - kowbojskie kasety i oglądał je po parę razy. A
gdy pod koniec lat 80. telewizja pokazywała serial „Jak zdobywano Dziki Za
chód”, trzeba było do pory emisji dostosowywać pory koncertów Dżemu. Riedel
potrafił skrócić bisy, skrócić nawet sam koncert, byle tylko dopaść najbliższego
telewizora w klubie, w hotelu, w - też zdarzało się - stróżówce cieciów. Nieważ-
Strona 16
ne gdzie. Ważne dla niego, żeby zdążył. I jeszcze żeby miał na sobie kapelusz
oraz kowbojki, bo to pomagało wczuć się w akcję. A niedługo potem sam sobie
kupił magnetowid, na którym najchętniej piłował owego starego jugosłowiań
skiego „Winnetou”. Zupełnie nie mieściło mu się w głowie, że jego syn nie przeży
wa tego filmu jak on - mówi Cezary Grzesiuk, świadek owych seansów, człowiek
zauroczony Riedlem, przyjaciel domu, na początku lat 80. techniczny Dżemu, a
później ktoś z branży filmowej (montażysta „Pułkownika Kwiatkowskiego” i
„Ogniem i mieczem”). Gdy Rysiek dowiedział się od Czarka, że w pobliskiej
Pszczynie jest zapaleniec nazwiskiem Józef Kłyk, który kręci amatorskie wester
ny - wydawało się, że tego nie przegapi. W każdym razie zabłysło mu oko. Naj
pierw nieśmiało, a potem wręcz natarczywie pytał mnie, czy może w takim wester
nie zagrać. Facet się zgodził, więcej - był zachwycony, bo słyszał o Riedłu i jego
indiańskim designie. Rysiek jeszcze bardziej się podgrzał. Ale... Do Pszczyny za
wsze jeździłem przez Tychy. Zawsze pytałem go: „Jedziesz ze mną? I zawsze
słyszałem: „ Wiesz, dzisiaj nie, następnym razem Bo albo czekał na towar, albo
był towarem zajęty... Jaka szkoda, że nic z tego nie powstało. Tym większa, iż RR
nie tylko marzył o aktorstwie, lecz ponoć wykazywał prawdziwe aktorskie zdol
ności. Stosowny certyfikat słowny wydał sam Aleksander Bardini, mówiąc że
Ryszard pomylił się co do wyboru zawodu muzyka, gdyż powinien spróbować sił
właśnie jako aktor. Rzecz wydarzyła się na początku lat 80., kiedy Dżem pierw
szy raz stanął przed komisją przyznającą - lub nie - weryfikacje estradowe. Ko
misją z Bardinim, takie to były czasy, w składzie. Dżemowi weryfikacji oczywi
ście nie przyznano. Cóż, rzeczony Bardini to wielka postać teatralna i filmowa,
lecz na rocku znał się tak samo, jak Riedel na mechanice pojazdowej albo dystry
bucji wafli. Okrągluśkie zero. Ciekawe jednak, że Ryśka tak połechtała opinia
Bardiniego, iż powtarzał ją rodzinie tudzież znajomym. I jeszcze jedno - również
na nagrobku Aleksandra Bardiniego widnieje data 30 lipca. Umarł równy rok po
Ryśku.
Pani Krystyna Riedel pierwszy poważniejszy sygnał o wyjątkowości syna
odebrała... na pierwszej wywiadówce. Dowiedziała się, że ma duży posłuch u
rówieśników. Ze po prostu jest hersztem bandy. A później praktycznie każda na
stępna wywiadówka przynosiła coś nowego. Zawsze się o czymś dowiadywałam.
A to o tym, a to o tamtym... Jak miałam iść na wywiadówkę, to... ojej! Na samą
myśl dostawałam bólu głowy. Lecz Rysiek kompletnie się tym nie przejmował.
Samą szkołą zresztą też. A może inaczej - nienawidził jej serdecznie. Po latach
pytany o najgorsze wspomnienie z dzieciństwa, nie miał kłopotów z odpowie
dzią. Szkoła, zwłaszcza od strony matematycznej! Śniła mu się po nocach. Z in
nych przedmiotów było już ciut lepiej - ale właśnie ciut, bo nie na przykład dużo
lepiej.
Pani Krystyna jednak nie nachodziła się na wywiadówki. W każdym razie
chodziła na nie krócej niż inne matki... Myślę, że jego nienawiść do szkoły miała
Strona 17
źródło w tym, co zdarzyło się jeszcze w pierwszej klasie. Bo na początku bardzo
chętnie chodził do szkoły. Upodobał sobie taką młodą nauczycielkę, a ona upodo
bała sobie jego. Ale poszła na urlop macierzyński oddając klasę innej nauczyciel
ce - starszej i niesympatycznej. Rysiek był tym bardzo rozczarowany. Wrócił do
domu, narysował jąjak coś pokazuje patykiem na tablicy i powiedział, że już nie
pójdzie do szkoły. Zresztą jej to też powiedział... A ona, zamiast go jakoś przeko
nać, warknęła: „ To nie przychodź. Wcale cię tu nie potrzebujemy”. Siostra: Zna
łam tę nauczycielkę, bo i mnie uczyła matematyki. Nazywaliśmy ją „Ropucha".
Rzeczywiście była fatalna. Jak Rysiek, który był naturalnym mańkutem, pisał lewą
ręką - waliła go kijkiem w tę rękę. A jak coś wyrzeźbił w mydle na zajęcia tech
niczne - on naprawdę pięknie rzeźbił - zaczęła awanturę, że zrobił to za niego
ktoś starszy. Po prostu nie mogła i nie chciała uwierzyć w jego talent. Matka:
Rozmawiałam z inną nauczycielką, też starszą, prosząc o radę, co z tym fantem
zrobić. Nawet pytałam dyrektora, czy mogę go przenieść do innej szkoły. Ale w
tamtych czasach przenosiny absolutnie nie były możliwe.
Tym niemniej Rysiek i tak zmienił szkołę, chociaż dopiero za sprawą siły
niejako wyższej. Oto w maju 1967 państwo Riedlowie dostali mieszkanie w Ty
chach (przy ulicy Filaretów) - trzy pokoje z kuchnią tudzież wszelkimi wygoda
mi - i mogli pożegnać chorzowską ciasnotę. A dla juniora znalazł się dodatkowy
powód do radości - rozległy park nieopodal bloku, istna preria... Jednak w no
wym mieszkaniu nie było aż tak luźno, żeby można było dokwaterować psa, o
którym Rysiek strasznie marzył. A właśnie wspomnienie o psie wypełnia większą
część jego zarzuconego pamiętnika. Psie, co ważne, oddanym pod chwilową opie
kę. Wabił się Bartek, był rocznym cocker spanielem, należał do wicedyrektora
jednej z fabryk, którego wówczas woził pan Jan. Ten wicedyrektor na czas dwu
miesięcznego urlopu w Bułgarii zostawił psa Riedlom. Po tygodniu wszyscy w
domu mieli niesfornego zwierzaka dosyć, wszyscy prócz Ryśka... Rysiek po pro
stu oszalał. Na pytania kolegów „czyj to pies?”, kiedy z dumą przechadzał się z
Bartkiem, odpowiadał najpierw z zawahaniem, ale potem już bez - że jego wła
sny. I stopniowo w swoje słowa uwierzył. Bartek ujął go przede wszystkim tym,
że był, ale też zachowaniem podczas ich wspólnej wizyty na basenie. Rysiek zo
stawił psa pod opieką kumpla, sam dał szybkiego nura, a gdy znów znalazł się na
powierzchni, Bartek już płynął obok... W tej sytuacji błyskawiczne wyrzucenie
obu przez ratownika - „kąpiel zwierząt surowo wzbroniona” - nie mogło smako
wać gorzko, nawet jeśli zostało okupione zgubieniem cennej smyczy. Gorycz -
dławiąca dziecięca gorycz - napłynęła dopiero wtedy, gdy pewnego dnia - Ry
siek w pamiętniku nazwał go Dniem Piekielnym - zjawił się właściciel. Prawdzi
wy, niestety. Rysiek siedział w swoim pokoju, schował twarz w sierści Bartka i
truchlał. Pies co prawda na dźwięk znajomego głosu zastrzygł uszami, nawet za-
merdał ogonem, nawet pobiegł przywitać się - lecz za żadne skarby nie chciał
wracać. I tylko nie wiadomo, co było głośniejsze - skomlenie ciągniętego, zaplą-
Strona 18
3gment oryginału pamiętnika
Strona 19
tanego w smycz Bartka, czy płacz Ryśka... Krystyna Riedel dodaje, że Bartek też
płakał. Pierwszy i ostatni raz widziałam, jak pies płacze. To było wtedy, kiedy
pojechałam z Ryśkiem odwiedzić tego dyrektora, czy raczej właśnie psa, a oni
odprowadzili nas do tramwaju... Ale my nie mogliśmy sobie pozwolić na psa, bo w
mieszkaniu ledwo się mieściliśmy we czworo.
Później, już we własnym mieszkaniu, dorosły Ryszard Riedel co prawda
też nie miał psa, miał za to koty. Nawet kilka kotów... Bo często przywoził je z
tras, tłumacząc iż szły za nim, więc nie mógł się uwolnić. Przywoził tak często, że
jego żona sporo się natrudziła, by znaleziska ulokować po znajomych. Lub po
prostu kazała to robić samemu Ryśkowi. Widok wtedy był niecodzienny - sadzał
delikwenta na ramieniu, albo nawet na czubku kapelusza, i ruszali w miasto... Z
czasem doszło do tego, że Rysiek najpierw wsuwał rękę w drzwi z nowym kotem,
a sam stał na zewnątrz „żeby nie oberwać”... A do historii rodziny przeszedł czar-
no-biały Sylwek - straszny łobuz, który wyróżniał się częstymi ucieczkami tu
dzież słabością do sernika. No i bywało, iż Rysio wabił go pod drzewem serni
kiem. Albo - w kapeluszu, w kowbojkach - niezdarnie wchodził po Sylwka na
drzewo.
Wracajmy jednak do szkoły. Do pią
tego oddziału, w którym Rysio postarzał się
o dwa lata. Tak, po raz pierwszy nie zdał.
Był więc najstarszy w klasie (w tym wieku
rok różnicy to sporo), a ponadto podpadał
ze względu na swą naturę, każącą - musi tu
zadźwięczeć patos - ujmować się za inny
mi... Przychodził i mówił na przykład: „Jest
u nas chłopak z takim wyrazem twarzy, że
wydaje się, iż ciągle się śmieje. A nauczy
cielka chwyciła go za policzek: ’Co się śmie
jesz wariacie?!’. Musiałem coś powie
dzieć... ”. No i podpadał - opowiada pani
Krystyna. Ale podpadał nie tylko „za in
nych”. „Za siebie” oczywiście również.
Pewnego razu zgubił go talent plastyczny.
Klasa VII a, zdjęcie ze szkolnej W ubikacji namalował gołą babę, ze szcze
legitymacji gółami. Ściągnęły maluchy, zrobiła się sen
sacja na całą szkołę. Od razu wiadomo było,
kto jest autorem. Jedna nauczycielka przyprowadziła Ryśka do toalety, powie
działa, że rysunek jest — owszem — bardzo ładny, ale kazała go zetrzeć. Starł.
Bodaj jedyny swój szkolny sukces odniósł Rysio w szóstej klasie, kiedy
wychowawczyni - pewnie w celu integracyjnym - mianowała go... skarbnikiem.
Ale to był jej błąd. Bo kariera nowego skarbnika trwała króciutko. Tylko tyle, ile
Strona 20
trwa jedna zbiórka pieniędzy. Naprawdę nie dłużej. Po owej zbiórce nowy skarb
nik został zdymisjonowany. Wzięliśmy całąforsę -pamiętam, że w takim worecz
ku nylonowym — i z jeszcze dwiema dupciami pojechaliśmy do Katowic — opowia
da „Pudel”. Byliśmy w kinie, a potem w kawiarni „Miszkolc”. Straciliśmy wszyst
ko do cna. Na drugi dzień wychowawczyni, fizyca, pyta: „Rysiek, kaj są pienią
dze?”. A on z rozbrajającą szczerością: „Ni ma!”. Rodzice „Pudla” i „Rygla”
musieli więc zrobić zrzutkę, zaś winowajcy - salwować się ucieczką.
To była pierwsza ucieczka z domu Ryśka Riedla.
Mimo wszystko do siódmej klasy jakoś zdał. Ale w siódmej znów usiadł. A
potem już się postawił. To znaczy zwyczajnie przestał uczęszczać na zajęcia...
Bez słowa wyjaśnienia w domu. Przed ósmą regularnie wychodził - z teczką, a
jakże - i około czternastej regularnie wracał. „Pudel” kiedyś zajrzał do jego tecz
ki - i zobaczył kapcie na zmianę oraz zeszyt-samotnik do wszystkiego, nic wię
cej. Jednak Ryśkowa tajemnica szybko musiała przestać być tajemnicą. Przerwa
ło ją pismo z kuratorium, chociaż nie od razu, bowiem do akcji wkroczyła Małgo
sia, płacąc - z pierwszych własnoręcznie zarobionych pieniędzy - karę za brata.
Ten co prawda solennie się jej zobowiązał, że wznowi edukację, ale dalej
robił swoje - to znaczy nie robił nic. Toteż kolejne pismo z kuratorium już trafiło
do pani Riedel. Musiałam zapłacić karę oraz — czy chciałam, czy nie - o wszyst
kim powiedzieć mężowi. A on jak to on — już rwał się do rękoczynów. Ale wtedy
Ryśka nie uderzył. Błagałam ja, błagała córka, która krzyczała, że jeśli zbije Ryś
ka, to on znów ucieknie z domu. Kiedy syn przyszedł, mąż wziął go do pokoju,
zamknęli się na klucz i rozmawiali przez godzinę. Ani jeden, ani drugi nigdy mi
nie powiedział o czym. Przypuszczam tylko, że mąż opowiadał o swoim ciężkim
życiu - lecz pewności nie mam. W każdym razie jak Rysiek już wyszedł z tego
pokoju, cały spłakany, wykrztusił tylko: „Lepiej, żeby mnie ojciec zbił”. To wszystko.
Nic więcej.
Pani Riedel szybko skontaktowała się z dyrektorem szkoły. Spojrzał w dzien
nik i powiedział: „Proszępanią, ja tego nie rozumiem - ma tylko dwa przedmioty
do zdania. Dlaczego nie chce?!
'A Rysiek po prostu nie chciał.
Co ja się go naprzekonywałam - wspomina matka. Co się go naprzekony-
wały i jedna, i druga Małgosia. Na darmo.
Tą „drugą Małgosią” byłą przyszła żona przyszłego wokalisty Dżemu -
Małgorzata wówczas Pol. Warto dodać, że krewna Ernesta Pola - jednego z naj
lepszych polskich piłkarzy w historii, najlepszego Strzelca w historii polskiej ligi,
bombardiera przede wszystkim Górnika Zabrze, ale też - wiemy - CWKS (Legii)
Warszawa, olimpijczyka z Rzymu. Po prostu prawie kogoś takiego w skali futbo
lowej, jak Ryszard Riedel w skali rockowej...
Dobrze pamiętam, kiedy go zobaczyłam po raz pierwszy - opowiada Mał
gorzata, powszechnie zwana Golą. To był 1971 rok. Poszłam ze swoją koleżanką