JZK
Szczegóły |
Tytuł |
JZK |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
JZK PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie JZK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
JZK - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Copy right © Aleksandra Trzeciecka, 2014
Projekt okładki
Luiza Kosmólska
Zdjęcie na okładce
TAGSTOCK1/iStockphoto.com
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Konrad Nowacki
Redakcja
Anna Płaskoń-Sokołowska
Korekta
Sy lwia Kozak-Śmiech
Bronisława Dziedzic-Wesołowska
ISBN 978- 83-7961-847-7
Warszawa 2014
Wy dawca
Prószy ński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzy mowskiego 28
www.proszy nski.pl
Strona 4
Mojemu mężowi, bez którego wsparcia ta książka by nie powstała
Strona 5
2013
Strona 6
1.
Pasiaste spodnie, które Anka wy doby ła spod łóżka, by ły oblepione kłębami kurzu. Nienawidziła tej
piżamy. Kiedy Adaś założy ł ją po raz pierwszy, obudziła się w środku nocy z krzy kiem, bo
przy śnił się jej obóz koncentracy jny.
Jej mąż najwy raźniej robił postępy. Jeszcze rok temu trzy mał pod łóżkiem ty lko brudne
skarpetki i stare gazety, teraz upy chał w ulubiony m schowku wszy stko, co wpadło mu w ręce.
By ła pewna, że nabrał tego nawy ku, mieszkając z mamusią, która pełzała wokół niego
na kolanach, w poczuciu świętej misji usuwając wszelkie ślady niechlujstwa ukochanego
jedy naka.
Anka doszła do wniosku, że przy jdzie dzień, kiedy Adaś zaknebluje ją i wepchnie
pod małżeńskie łoże. Powinna zastanowić się zawczasu, czy ma ochotę spędzić resztę ży cia
między zeszłoty godniowy m egzemplarzem „Gazety Wy borczej” i przepocony m podkoszulkiem.
Jeżeli nie okaże stosownego entuzjazmu, Adam wezwie na pomoc swoją matkę i razem wbiją jej
do głowy, że nie zasłuży ła na nic lepszego, skoro pozwoliła, żeby pod małżeńskim łożem zalęgły
się koty kurzu. Pani Klusek święcie wierzy ła, że kobieta, która nie my je podłogi pod meblami
rano, w południe i wieczorem, zasługuje na sąd wojenny i naty chmiastowe rozstrzelanie. Jej
największy m ży ciowy m błędem by ła zgoda na związek wy chuchanego sy nka z niereformowalną
fleją.
Westchnęła z rozkoszy, przy pominając sobie mamę Klusek przy waloną wersalką
w kawalerce Magdy. Pod zdezelowany m meblem by ło wy jątkowo mało miejsca i niewiele
brakowało, żeby wy jątkowo obszerna mamusia Adama pozostała tam na zawsze, uwięziona jak
King z W pustyni i w puszczy. Świat nic by na ty m nie stracił, a ży cie Anki stałoby się znacznie
prostsze.
– Pomy śl ty lko, Zaworku, jak to by by ło pięknie... – powiedziała do miniaturowego jamnika,
który dzielnie towarzy szy ł jej w ekspedy cji pod łóżko. – Mama Klusek przy walona wersalką
by łaby zupełnie niegroźna. Dla pewności można by ją jeszcze zakneblować.
Pies pomachał ogonem, żeby wy razić swoje poparcie. By ł równomiernie oklejony kurzem,
Strona 7
a z ucha zwisał mu papierek po czekoladowy m batonie. Anka odkleiła go, obejrzała starannie
i położy ła obok pasiasty ch spodni. Sterta łupów rosła.
– Nie dziw się, Zaworku – pouczy ła zakurzonego jamnika, który ponownie zarekwirował
papierek i metody cznie oblizy wał go z resztek lepkich słodkości. – Czekolada zastępuje seks, a twój
pan nie jest ostatnio w formie.
Ten słoń nazywa się Bombi,
ma trąbę, lecz na niej nie trąbi.
Zaworek westchnął ze współczuciem i zanurkował pod łóżkiem w poszukiwaniu kolejny ch
smakowitości. Anka nie wątpiła, że i ta wy prawa zakończy się sukcesem. Jeżeli Adaś pożerał
czekoladę tak często, jak normalni ludzie uprawiają seks, pies na pewno nie zdechnie z głodu.
Efekt jego działalności przerósł wszelkie oczekiwania. Pudełko, które wy ciągnął spod łóżka,
by ło dużo większe od największego batona.
– Znalazłeś całą bombonierkę? – ucieszy ła się Anka i sięgnęła po zdoby cz.
Zaworek spojrzał na nią z wy rzutem i ostentacy jnie udał się do eleganckiej wiklinowej budy.
– Obraziłeś się? – spy tała.
Nie zareagował.
Wzruszy ła ramionami i zajęła się tajemniczy m pudełkiem. Odwiązała zaślinioną różową
kokardę i w poszukiwaniu smakoły ków rozgarnęła warstwy cienkiej różowej bibułki.
– Nie do wiary... – jęknęła. – Zaworku, chodź tu naty chmiast i zobacz.
Jamnik wy lazł z budy i posłusznie wlepił wielkie brązowe oczy w różowe pudełko.
Anka nieufnie oglądała jego zawartość. Adam jeszcze nigdy nie kupił jej bielizny, jeśli nie
liczy ć pary bawełniany ch majtek w rozmiarze XXL, które przez pomy łkę wrzucił do koszy ka
w hipermarkecie. By ł święcie przekonany, że schludny rulonik okaże się po rozwinięciu parą
biały ch męskich skarpetek, a stanął oko w oko z miniaturowy m namiotem o zaskakującej liczbie
otworów wejściowy ch. Wezwana na pomoc Anka zidenty fikowała przedziwne zjawisko jako
damską bieliznę i wy kazała się rażącą niewdzięcznością, odmawiając przy jęcia nieoczekiwanego
prezentu. Kiedy zasugerowała, że fikuśne pantalony jak ulał pasowały by na jego matkę, Adam
obraził się śmiertelnie i ignorował ją przez trzy dni. Wielki zadek mamy Klusek stanowił dla jej
sy na tabu, którego za żadne skarby nie pozwoliłby sprofanować.
Przy kazanie pierwsze: nie będziesz kpiła z teściowej swojej.
Widocznie Adaś dobrze zapamiętał smutną lekcję, bo zawartości pudełka nie można by ło
pomy lić z żadny m sprzętem tury sty czny m. Delikatnie uniosła do góry maleńkie majteczki.
Koronka w cielisty m kolorze wy glądała jak dzieło leniwego pająka, który zdechł w połowie pracy.
Anka zastanawiała się, jakim cudem w ogóle widać ją na ciele. Pewnie nie widać, pomy ślała,
i o to chodzi. Trzeba to sprawdzić. Odłoży ła pudełko na łóżko i zaczęła rozpinać spodnie. Nie,
najpierw obejrzy resztę. Wy jęła z kartonu cieniutki staniczek. Coś podobnego! W przejrzy ste
miseczki bez trudu zmieściły by się dwie piłki lekarskie. Widocznie Adaś widzi w niej więcej, niż
przy puszczała. W najbardziej dosłowny m znaczeniu ty ch słów. Żeby zrealizować jego fantazje,
musiałaby założy ć sobie na klatce piersiowej hodowlę dy ń olbrzy mów. Wciągnęła jedną
z miseczek na głowę i stwierdziła, że pasuje idealnie.
– Popatrz ty lko, Zaworku. – Zamachała brzoskwiniową koronką. – Twoja pani dostanie
pod choinkę kapelusik.
– Hau! – oświadczy ł z naganą jamnik, obrzucając monstrualny stanik nieufny m spojrzeniem.
Strona 8
– Jesteś niesprawiedliwy – pouczy ła go Anka. – To musiało kosztować fortunę.
Nie wy glądał na przekonanego.
– Nie bądź taki zasadniczy. Pan chciał dobrze.
Dokładniej obejrzała szczątkowe majteczki i wy stawiła palec przez dodatkowy otwór,
umieszczony w najmniej spodziewany m miejscu.
– Spójrz, Zaworku – zmartwiła się. – Twojemu panu znowu wcisnęli jakiś bubel.
Zmieniła zdanie, kiedy stwierdziła, że tajemniczy otworek ma kształt serduszka i został
wy jątkowo starannie wy kończony.
– Nie patrz na to, to nieprzy zwoite – poleciła i szy bko wepchnęła majtki z powrotem
do pudełka.
Zaworek wrócił do budy. Wy glądał na zdruzgotanego.
Anka przy pomniała sobie arty kuły zamieszczane w każdy m kolorowy m miesięczniku. Dzięki
Bogu za prasę kobiecą. Przy najmniej wiedziała, co Adam dawał jej ty m prezentem
do zrozumienia. Nadeszła pora, żeby reakty wować ich ży cie eroty czne. Ciekawe ty lko, jak
reakty wuje się coś, co od roku prakty cznie nie istnieje. Dziwne. Musiał by ć naprawdę
zdeterminowany, skoro zaopatrzy ł się w to świństwo. Ciekawe, gdzie kupuje się dziurawe majtki.
Zaraz, zaraz... Anka przy pomniała sobie, że widziała coś podobnego w telewizji. By ła pierwsza
w nocy, a rozchichotana dziewczy na wiła się po ekranie, zachęcając do skorzy stania z najnowszej
superoferty Gorącego Sklepiku. Zamów telefonicznie nasz ostatni cieplutki katalog! Wybrane
artykuły dostarczymy ci w przeciągu dziesięciu dni od momentu złożenia zamówienia. Wstydzisz się
wścibskich sąsiadów? Paczkę dostarczy ci nasz pracownik przebrany za świadka Jehowy! Jeśli
zadzwonisz natychmiast, otrzymasz w prezencie kasetę wideo z filmem Niebiańskie balony i olejek
do masażu erotycznego o zapachu prawdziwego winegret, który zaostrzy ci apetyt na seks!
Anka wy obraziła sobie, jak Adam wpuszcza ukradkiem do mieszkania nobliwą starszą panią,
ukry wającą niewielką różową paczuszkę pod stosem egzemplarzy „Strażnicy ”, i pospiesznie
wciska jej odliczone wcześniej pieniądze. Upy cha zdoby cz pod łóżkiem, po czy m pada na nie
z westchnieniem ulgi i oddaje się dzikim fantazjom eroty czny m, w który ch jego otulona
w przezroczy stą bieliznę żona przemienia się w demona seksu i zdziera z niego ubranie.
Na szczęście zrezy gnował ze smakowitego olejku. Żadna siła nie zmusiłaby jej do gry
eroty cznej, w której dostałaby rolę bakłażana w oliwie.
– Jest nawet liścik – rzuciła w kierunku budy, w której Zaworek ukry ł się przed panujący m
wokół zepsuciem. – Przeczy tać ci?
Jamnik nie dawał znaku ży cia. Anka wzruszy ła ramionami i zajęła się różową karteczką.
Mój skarbie – przeczy tała i wbrew sobie poczuła, jak na widok czuły ch słów skreślony ch
pedanty cznie równy m pismem ogarnia ją wzruszenie. W jej socjopaty czny m małżonku
drzemały jednak jakieś okruchy uczuć wy ższy ch. Inna sprawa, że by ły wy jątkowo starannie
ukry te przed światem. – Mój skarbie, ile razy wyobrażam sobie Twoje piękne ciało...
Z niedowierzaniem przy jrzała się karteczce. Jeśli Adam uważał, że jej ciało zasługuje na taki
komplement, nigdy wcześniej jej o ty m nie poinformował.
...i Twoje wspaniałe piersi, falujące zmysłowo pod sukienką...
Przetarła oczy. Jeśli biust w rozmiarze A potrafi zmy słowo falować, nauczy ł się to robić bez
jej wiedzy. Poza ty m nie pamiętała już, kiedy ostatni raz miała na sobie sukienkę. Nawet ślub
brała w spodniach.
Strona 9
...cały drżę i liczę minuty do naszego następnego spotkania.
Dziwne. Anka miała wrażenie, że od roku widują się codziennie. Nie zauważy ła też, żeby
Adam miewał dreszcze.
Najdroższy Króliczku...
Wy obraziła sobie, jak kręci pupą, z której sterczy puchaty biały ogonek. Nie sądziła, żeby
pasowała do tej roli, ale by ła gotowa przebrać się nawet za legwana, jeśli cudownie odmieniony
Adam uzna to za podniecające.
...wiesz, że Twoje pieszczoty doprowadzają mnie do szaleństwa.
Nic jej o ty m nie wiadomo. Najwy raźniej nie doceniała własnego temperamentu. Swoją
drogą, to zastanawiające. Podczas nieliczny ch aktów miłosny ch Adaś wy magał od niej jedy nie,
żeby leżała plackiem jak gumowa lalka.
Izuniu, moje słoneczko...
Anka zamrugała. Jeżeli Adam zapomniał, jak ma na imię jego żona, jest najmłodszą
w historii medy cy ny ofiarą alzheimera.
Izuniu, moje słoneczko, Twój puszysty miś nie może się doczekać, aż...
Ze wstrętem upuściła różowy liścik. Aż co? Albo nie znała własny ch personaliów, albo
bielizna nie by ła dla niej. Wszy stko wskazy wało na to, że pomy słowy Adaś ukry ł prezent dla
jakiegoś obcego piersiastego krówska pod ich małżeńskim łóżkiem. Anka zachichotała nerwowo,
gdy bez powodzenia usiłowała sobie wy obrazić, jak jej mąż, całe ży cie balansujący na granicy
impotencji, przebiera się za Misia Uszatka i w napadzie miłosnego szału atakuje obce babsko
o wielkich piersiach wy lewający ch się z koronkowego stanika. Babsko uśmiecha się kusząco,
szepcząc coś o odrobinie pikanterii, i polewa go sosem do sałatek. W powietrzu unosi się ciężki
zapach czosnku i bazy lii. „Schrup mnie, mój futrzany bohaterze”, mruczy zmy słowa kochanka,
a Miś Uszatek unosi puchatą łapkę, żeby zedrzeć z niej przezroczy stą koronkę.
Jestem sobie mały miś, grzeczny miś,
Znam te cycki nie od dziś!
Ostrożnie podniosła karteczkę. Czuła się, tak jakby trzy mała w palcach zdechłego szczura, ale
postanowiła sprawdzić, na co tak niecierpliwie czeka mały grzeczny miś. Skrzy wiła się
z niesmakiem. Lista żądań, które przedstawił Adaś, skłoniłaby Fanny Hill do pospiesznej zmiany
profesji.
Nadeszła pora na małe co nieco, powiedział Puchatek.
Miód? Jaki miód? Poproszę dwie dy nie w sosie winegret.
Anka poczuła, że zaraz zwy miotuje.
– Zaworku, pakuj się, poszukamy sobie innego domu! – zarządziła, chwy tając za telefon. –
Nie będziemy mieszkać ze zboczeńcem.
Z budy nie dochodził żaden dźwięk.
Zaworek cierpiał w milczeniu.
Anka doszła do wniosku, że jeśli ma przewrócić swoje żałosne ży cie do góry nogami,
potrzebuje moralnego wsparcia. Wezwanie na odsiecz bry gady anty terrory sty cznej raczej nie
wchodziło w grę, poza ty m odstrzelenie Adasia wiązałoby się z pewny mi niepożądany mi
Strona 10
konsekwencjami, który ch w obecnej sy tuacji wolała uniknąć.
Wy stukała więc znajomy numer i niecierpliwie czekała na połączenie.
– Odbierz wreszcie! – jęknęła.
Magda odezwała się po piętnasty m sy gnale.
– Daj mi wreszcie spokój! Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? – Anka miała wrażenie, że jej
przy jaciółka warczy i gry zie komórkę.
– O ty podła...!
– To ty ? – ucieszy ła się Magda. – Całe szczęście. Ta durna Iwona wy dzwania do mnie
od samego rana i twierdzi, że jutro ktoś powinien by ć w redakcji. W Wigilię, rozumiesz? Mam
nadzieję, że przedawkuje środki przeczy szczające i zdechnie w męczarniach. Wszy scy odetchną
z ulgą.
– Zaproponuj jej, żeby spróbowała jutro. Może pójdzie jej lepiej, kiedy zacznie mówić
ludzkim głosem – zaproponowała Anka.
– A co u ciebie?
– Adam mnie zdradza.
– Jakim cudem? Zawsze mówiłaś, że nie przepada za seksem.
– Chy ba go nie doceniałam. Nie zgadniesz, co znalazłam! – Anka zachły snęła się z emocji. –
Założę się, że ta baba zafundowała sobie implanty ! Jak nic rozmiar DD. Adam robi to z cy sterną
silikonu! Pamiętasz, jak twierdził, że wielkie piersi są wulgarne? Paskudny hipokry ta! Przecież ona
musi chlupać przy najmniejszy m ruchu! Pewnie oboje dostają od tego choroby morskiej.
– Zrobiłaś sobie nowe piersi? – Magda by ła wy raźnie podekscy towana. – Takie wielkie? Ale
jesteś odważna. Ja by m się bała, że pękną. Wy obrażasz sobie? Facet przy ciska się namiętnie
i zaczy na całować, a tu nagle twój biust spły wa mu po nogach. Ty udajesz, że nic się nie stało.
Wy bacz, kochanie, ale muszę iść poprawić makijaż.
– Zacznij mnie wreszcie słuchać, do diabła! – zdenerwowała się Anka. – Nie ja sobie
zrobiłam, ty lko ta wy włoka. Niemożliwe, żeby się z czy mś takim urodziła. I na pewno nie jest
pęknięta. Wy gląda na to, że ma się bardzo dobrze.
– A co mnie obchodzi samopoczucie jakiejś wy włoki? – zdziwiła się Magda. – Wy starczy, że
mam na karku Iwonę. A wiesz, to dobry pomy sł. Powiem jej, żeby powiększy ła sobie biust.
Na koszt firmy.
– To nie jest jakaś tam wy włoka – przerwała jej Anka. – To wy włoka Adama.
Magda parsknęła śmiechem.
– Układasz nowy elementarz? To jest Adam. A to jest wy włoka. Adam ma wy włokę. To jest
wy włoka Adama.
– Bo to jest wy włoka Adama. Nie rozumiesz? Naty chmiast przestań się śmiać. Moje ży cie
trzeszczy i rozłazi się w szwach, a ty rechoczesz jak głupia, zamiast mi współczuć.
– Uspokój się. Sama wiesz, że twoje małżeństwo to farsa, ewentualnie tragikomedia bez
happy endu. Pamiętasz, jak się modliłaś, żeby Adaś zrezy gnował z poży cia małżeńskiego?
– Nie przy pominaj mi. – W głosie Anki zabrzmiało obrzy dzenie.
– Więc powinnaś się cieszy ć, że definity wnie masz ten problem z głowy.
– My ślałam, że on w ogóle zrezy gnował z seksu. A ta świnia obrabia jakąś lafiry ndę!
– Pies ogrodnika – stwierdziła słodko Magda. – Jak się dowiedziałaś?
– Znalazłam prezent gwiazdkowy.
Strona 11
– Rozumiem, że nie dla ciebie?
– Żeby ś wiedziała!
– Nie przejmuj się, żadna baba nie ma z niego dużego poży tku – pocieszy ła ją Magda. – Jeśli
nieuży wane organy zanikają, to ona potrzebuje lupy, żeby w ogóle zacząć się do niego dobierać.
– Od roku uży wał swojego zwiędłego przy rządu ty lko do siusiania – parsknęła Anka. – Skarży ł
się na przemęczenie.
– A ty mu uwierzy łaś i pilnowałaś, żeby brał witaminy ?
– Nie przy pominaj mi o ty m. Wmuszałam w niego multitabs, żaby miał siłę obrabiać to
napompowane silikonem krówsko. Pewnie gra na jego rogu jak stary Wojski.
– Skąd wiesz, że to silikon? – spy tała Magda z zainteresowaniem.
– Przecież ci tłumaczę! Kupił tej flądrze przezroczy stą bieliznę. Majtek nie widać goły m
okiem, za to ze stanikiem spokojnie można iść po świąteczne zakupy. Żadna normalna kobieta nie
nosi czegoś takiego. Aha, zapomniałaby m – majtki mają dodatkową dziurkę. Bardzo gustowną,
w kształcie serduszka.
– Gdzie? – oży wiła się Magda.
– A jak ci się wy daje?
– Obrzy dliwe.
– To jeszcze nic. Zgadnij, gdzie to schował. Pod łóżkiem. Pod naszy m wspólny m łóżkiem.
Chciałam wy ciągnąć stamtąd jego brudne gacie, a znalazłam zestaw pierwszej pomocy dla
zdesperowany ch impotentów. Dołączy ł liścik ze spisem tego, czego spodziewa się w zamian.
Panna Wielki Cy c będzie miała pełne ręce roboty. Zresztą nie ty lko ręce. Może ci poczy tam?
– Dzięki, niedawno jadłam śniadanie. Nie chcę wy miotować.
– Jesteś pewna?
– Na sto procent.
– Szkoda. To program dla zaawansowany ch. Mam nadzieję, że oboje skręcą sobie kark.
– Ciekawe, na kiedy planowali ten maraton.
– Już ci mówię. – Anka zaśmiała się ponuro. – Na drugi dzień świąt. Adam od ty godnia
opowiada, że wy biera się do starej ciotki, która dogory wa w szpitalu i chce go zobaczy ć przed
śmiercią. Wy obrażasz sobie? Nawet się ucieszy łam, że w ty m psy chopacie drzemią jakieś
uczucia wy ższe. Proponowałam, że z nim pojadę, ale biedaczka jest ponoć tak wy czerpana, że
wpuszczają do niej ty lko najbliższą rodzinę.
– O rany, ale szczęściarz! Fajnie mieć ciotkę z cy ckami jak arbuzy, która leży bez ruchu
i czeka, aż ktoś ją pocieszy – zachwy ciła się Magda.
– Boże, co za gnida. A ja kupiłam mu prezent pod choinkę. – Anka aż jęknęła na my śl
o własnej głupocie.
– Może pod ty m łóżkiem by ło też coś dla ciebie? Lepiej wleź tam jeszcze raz i sprawdź.
– Coś ty ! Boję się, co jeszcze mogłaby m znaleźć. Może hoduje tam wielką nadmuchiwaną
lalę? Czeka, aż zasnę, i zaprasza ją do łóżka. Niech ona da mu prezent, bo ja nie zamierzam.
– Może te cuda nadają się dla mnie? – Magda próbowała ją pocieszy ć. – Szkoda, żeby się
zmarnowały.
– Nie sądzę. To album z surrealistami.
– Chy ba żartujesz! Płonące ży rafy ? Zegary z gumy ? Paskudztwo.
– Też tak uważam.
Strona 12
– Po co mu to? O ile pamiętam, nie odróżnia obrazu od fototapety.
– I co ja teraz zrobię? Nie mam dokąd pójść. Zaworek też. – My śl o bezdomny m jamniku,
błąkający m się po ulicach w wigilijny wieczór, wy dała się Ance wy jątkowo okrutna.
– Przy jeżdżajcie do mnie!
– Wiesz, chy ba przy jadę – zdecy dowała się Anka.
– Fajnie, urządzimy sobie święta. Po drodze możesz kupić choinkę.
– Mam tu jeszcze coś do zrobienia. – Anka rozejrzała się po pokoju. – Będę za dwie godziny.
Naprawdę muszę przy wieźć ze sobą Zaworka, bo Adam go nienawidzi i mógłby zrobić mu
krzy wdę. Poza ty m nie mogę zostawić go w takim stanie. Na widok ty ch dziurawy ch gaci doznał
szoku. Siedzi w budzie i w ogóle się nie rusza.
– Może nie ży je?
– Wątpię. Po prostu mi współczuje.
– Jeżeli chcesz zrobić Adamowi świąteczny prezent, zadzwoń pod numer jakiegoś
sekstelefonu, powiedz, że twój niemy mąż potrzebuje kilku godzin rozry wki, i nie odkładaj
słuchawki. Będzie miał niezły rachunek. Może nawet odłączą mu telefon.
– Sama to wy my śliłaś?
– Nie, przeczy tałam w jakimś poradniku.
– To musiał by ć bestseller. Przy jadę, jak ty lko skończę świąteczne porządki – obiecała Anka
i rozłączy ła się szy bko, czując nagły przy pły w natchnienia.
Potrzebowała najwy żej godziny.
Poloneza czas zacząć!
Strona 13
2.
Matka Adasia, bez reszty zakochana w swoim jedy naku, całe ży cie marzy ła o skórzany ch
meblach i o ty m, żeby jej sy n skończy ł medy cy nę.
– Kiedy zostaniesz lekarzem, dziecko, twoja matka będzie mogła umrzeć spokojnie –
mawiała, a wzruszająca wizja tej chwili wy ciskała jej z oczu kilka łez. Osuwa się w objęcia
przepastnej skórzanej kanapy, a jej sy n, dy plomowany chirurg, pada na kolana i błaga, żeby nie
zostawiała go samego...
Potem, kiedy ukochany sy nuś spełnił pokładane w nim nadzieje, podczas gdy ona sama
wciąż cieszy ła się żelazną kondy cją, sprawa mebli wy sunęła się na pierwszy plan. Gdy by
zwierzy ła się Ance, w jakim kierunku zmierzają jej my śli, oszczędziłaby przy szłej sy nowej
potężnego szoku. Niestety, mama Klusek by ła osobą dosy ć skry tą i nie rzucała pereł przed
wieprze. Prezent, który ofiarowała ukochanemu jedy nakowi na nową drogę ży cia, wy brała
w absolutnej tajemnicy. Kanapa i dwa fotele, podobne do stada zdechły ch hipopotamów,
przy by ły do mieszkania nowożeńców pod nieobecność młodej pani domu. Na widok nowy ch
lokatorów Anka ciężko zaniemogła. Wy śnione meble pani Klusek w przedziwny sposób łączy ły
w sobie biurową elegancję i moty wy rodzimego folkloru. Anonimowy twórca w przy pły wie
natchnienia pokry ł ich drewniane elementy bukiecikami w eklekty czny m góralsko-kaszubskim
sty lu. Końcowy efekt powalał na kolana. Ujęte w kwieciste ramy czarne obicia lśniły jak lustra,
bezwzględnie egzekwując należne sobie względy. W zetknięciu z ludzkimi siedzeniami wy dawały
z siebie nieprzy jemne skrzy pienie, dając do zrozumienia, że nie ży czą sobie podobny ch
poufałości. Adam zignorował zwalistą kanapę, która wy glądała na przy wódcę stada, i zdecy dował
się na okiełznanie jednego z foteli. Walka okazała się zacięta. Hipopotam by ł wy jątkowo złośliwy
i nie chciał zaakceptować nowego właściciela. Śliskie obicie działało jak zjeżdżalnia, ale Adam
desperacko chwy tał się rzeźbiony ch poręczy, gotów zapłacić każdą cenę za przy wilej ży cia
w luksusie.
Anka rozejrzała się po salonie i poczuła, że nienawidzi hipopotamów.
– Chodź, Zaworku. Zrobimy świąteczne porządki.
Strona 14
Najpierw odpowiednie narzędzia. Dobrze przy gotowany warsztat pracy to połowa sukcesu,
pomy ślała i pobiegła do kuchni.
Nic, co leżało na wierzchu, nie spełniało jej oczekiwań. Nie szkodzi. Szuflady i szafki pękały
od przedziwny ch akcesoriów, które teściowa ofiarowała jej w nadziei, że w niewy darzonej
sy nowej obudzi się naturalny dla prawdziwej kobiety zapał do prac kuchenny ch. Anka dokonała
szy bkiego przeglądu ty ch, które wy glądały na ostre, i zdecy dowała się na noży ce do cięcia
drobiu, ostatni prezent imieninowy. Ten jeden raz musiała się zgodzić z ży ciowo doświadczoną
mamą Klusek – nigdy nie wiadomo, kiedy taka rzecz się przy da.
Czas na małą rozgrzewkę. Anka rozsiadła się wy godnie na podłodze w salonie i położy ła przed
sobą album z dziełami surrealistów. Uważnie przy jrzała się okładce. Fakty cznie, biednej ży rafie
płonął grzbiet. Co za okropieństwo. W odruchu litości postanowiła skrócić zwierzęciu męki
i energicznie zaatakowała je noży cami. Ciach. Okładka okazała się wy jątkowo solidna, ale – ciach
– noży ce do drobiu pani Klusek to też nie by le co. Ciach, ciach – ży rafa uległa dekapitacji, po
czy m – ciach, ciach, ciach – została poćwiartowana. Z kartkami poszło dużo – ciach, ciach, ciach,
ciach, ciach – łatwiej. Anka zastrzy gła noży cami w powietrzu. Czuła się jak Edward Noży coręki.
Jak to – ciach – by ło?
...bo dzieło zniszczenia
w dobrej sprawie jest święte
jak dzieło tworzenia...
No właśnie.
Tak, panie profesorze, doskonale rozumiem Ordona. Każdy ma czasem ochotę na małą
demolkę.
Z podziwem wpatry wała się w efekty swojej działalności. Podłoga wokół niej pokry ła się
kolorowy m spaghetti. Adam zawsze marzy ł o domowy m makaronie, a mama Klusek
przebąkiwała coś o istnieniu specjalnej maszy nki. No to smacznego. Prawdziwa strawa duchowa,
okraszona fragmentami powy kręcany ch sy lwetek i poważnie uszkodzony ch zegarów.
– I co o ty m sądzisz, Zaworku? – spy tała Anka nieśmiało. Jak każdy twórca potrzebowała
aprobaty otoczenia.
Zaworek nie odpowiedział. Ry ł nosem w ścinkach, popiskując radośnie. Nie przepadał
za zwierzętami większy mi od siebie, i egzekucja wy konana na ży rafie wprawiła go
w podniecenie.
Anka poklepała go po łebku i podniosła się z kolan, gotowa do właściwej części zadania.
Śmierć hipopotamom!
Na pierwszy ogień poszła kanapa. Na próbę dźgnęła końcem noży c kwiecisty ornament
i odskoczy ła do ty łu. Hipopotamie ścierwo nie zareagowało, więc z dreszczem rozkoszy wbiła
noży ce w obicie. Skóra rozdarła się z obiecujący m trzaskiem, a ze środka wy lazły puszy ste białe
kłęby, naty chmiast rozpełzając się po dębowy ch klepkach. Zaworek rzucił się w pogoń
za puchaty mi kulami, ujadając wściekle i z trudem utrzy mując równowagę na nienagannie
lśniący m parkiecie. Z rozkoszą ry ł ostry mi pazurkami ciemne drewno, po który m Adam zabronił
mu biegać pod groźbą wy wiezienia do schroniska.
Jego entuzjazm okazał się zaraźliwy. Anka krzy knęła radośnie i dźgnęła noży cami najbliższy
fotel, z niedowierzaniem obserwując powtórkę białej eksplozji. Poszerzy ła otwory w skórze
i zaczęła wy pruwać miękkie wnętrzności cały mi garściami. Na ten widok w Zaworku zagrała
Strona 15
krew dzikich przodków. Porzucił dewastowanie podłogi, zawarczał głucho i przy łączy ł się
do swojej pani, szarpiąc zwłoki ulubionego fotela Adama. Salon, który od lat nawiedzał w snach
panią Klusek, wy glądał teraz jak plantacja bawełny po przejściu gwałtownego huraganu.
– Hej kolęda, kolęda! – zaśpiewała Anka i udekorowała śnieżną czapą ogromny telewizor.
Idealnie płaski kineskop o rekordowej liczbie cali od początku nie budził jej sy mpatii. Odsunęła się
trochę, żeby lepiej ocenić uzy skany efekt, i uznała, że wiszący nad imponujący m odbiornikiem
obraz, owoc kolejnej sennej wizji pani Klusek, stanowczo zy skiwał w nowy m otoczeniu. Skórzany
pejzaż naty chmiast nabrał wy razu, a podkreślające niektóre szczegóły białe bry zgi aerografu
doskonale komponowały się z zimową dekoracją. Anka mocniej ścisnęła noży ce i przejechała
ostrzem po zmarszczonej powierzchni skórzanego jeziora, bezwzględnie rozdzielając pły wającą
po nim łabędzią rodzinę.
– Biedne małe ptaszki – westchnęła i rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnej inspiracji. Kaktus
– gigant w gustownej terakotowej donicy – tkwił w kącie, strosząc pięciocenty metrowe kolce.
Cierpliwie czekał na ofiarę. Odkąd rozpanoszy ł się w rogu pokoju, Anka już kilka razy wpadła
na niego po ciemku i pokaleczy ła sobie nogi. Adam za nic nie zgodziłby się na eksmisję
kolczastego intruza. Dostał go od ambasadora jakiegoś południowoamery kańskiego kraiku po ty m,
jak wy jątkowo sprawnie pozbawił go ślepej kiszki, i traktował jak pamiątkę z podróży
w tajemniczy świat dy plomacji. Anka rzuciła wrednej roślinie złe spojrzenie, ale po namy śle
zrezy gnowała z zemsty i otuliła kolczasty kadłub białą kołderką.
– Popatrz, Zaworku – ucieszy ła się. – Mamy bałwanka!
Bałwankowi najwy raźniej czegoś brakowało.
Anka rozejrzała się dookoła. Ależ oczy wiście!
– Dostaniesz czapeczkę – zakomunikowała i wtłoczy ła mu na łeb koronkowy stanik. Pasował
idealnie. Kłęby waty wy stawały spod ażurowej miseczki jak kokietery jna grzy wka.
– No i jak, Zaworku?
– Hau! – odpowiedział jamnik z głębokim przekonaniem.
– Masz rację – zgodziła się z nim. – Nie pasuje do reszty mieszkania. Idziemy do kuchni.
Zespół dekoratorski wkroczy ł do kolejnego pomieszczenia. Co za szkoda, pomy ślała Anka, że
tak tu pusto. Nic do poprucia. Ach, gdy by posłuchała rad pani Klusek i zaopatrzy ła się w barek
z imitujący m marmur blatem oraz odpowiednie do niego stołki pokry te skórą...
Kup stołeczki, rzekła mama,
będziesz miała dom jak dama.
Ania nie słuchała mamy,
dziś daleko jej do damy.
Anka z całego serca zatęskniła za puszy stą białą substancją, która na pewno siedziała
pod obiciami miękkich barowy ch siedzeń. Trudno, śniegu nie będzie. Na szczęście istniały inne
środki ekspresji. Posy pała blaty szafek mąką i palcem wy pisała na nich świąteczne ży czenia.
Miłych odwiedzin u cioci!
Zdecy dowała, że nijakie kraciaste zasłonki znacznie zy skają, jeżeli powy cina je w serduszka.
Zdaje się, że jej mąż uwielbia otwory w ty m kształcie. Rozejrzała się w poszukiwaniu swoich
noży c.
– Zgubiliśmy je – poskarży ła się Zaworkowi, zajętemu ozdabianiem oprószonej mąką podłogi
odciskami maleńkich łapek. – Szukaj!
Strona 16
Jamnik spojrzał na nią z pretensją.
– Przepraszam. – Anka pogłaskała go po łebku. – Czy mógłby ś mi pomóc?
Zaworek, choć organicznie nie znosił try bu rozkazującego, postanowił jej wy baczy ć.
Wrócili do ośnieżonego salonu, zdecy dowani przery ć się przez imponujące zaspy. Anka
z okrzy kiem triumfu podnosiła w górę odzy skane noży ce, kiedy w zamku zachrobotał klucz.
Zaworek na wszelki wy padek ukry ł się za jej plecami.
Pan i władca powracał w domowe pielesze.
W drzwiach salonu pojawił się najpierw spory Święty Mikołaj w intensy wnie czerwony m
wdzianku. Plastikową buźkę w kolorze świńskiego różu wy krzy wiał złośliwy gry mas, bez
powodzenia naśladujący uśmiech. Wy trzeszczone ślepia groźnie wpatry wały się w Ankę. Uduszę
cię, jak ty lko się odwrócisz.
W filmach takie zabawki oży wały nagle w środku nocy i z nożem w łapie goniły po ciemny m
domu oszalałe ze strachu dzieci, cały czas zachowując upiornie bezmy ślny wy raz twarzy. Anka
czuła, że stwór hipnoty zuje ją wzrokiem.
Nawet nie my śl o ty m, żeby zasnąć. Będę twoim najgorszy m koszmarem. Nigdy się ode
mnie nie uwolnisz.
Wzdry gnęła się i z wy siłkiem oderwała od niego oczy.
Zza Mikołaja wy chy nęła głowa Adama.
– Popatrz, co przy niosłem. Śliczny, prawda? – Jak zwy kle by ł z siebie wy jątkowo zadowolony.
– Dostałem od pacjenta.
– Ktoś miał atak wy rostka? – zapy tała Anka. – Może ambasador Laponii?
Adam wy trzeszczy ł na nią oczy. Jak zwy kle nie zrozumiał.
Pochy lił się, żeby postawić stwora na podłodze, i zauważy ł, że stoi po kolana w śnieżnobiałej
zaspie. Teczka, którą ściskał pod pachą, wy sunęła się i znikła w morzu puchu. Zamarł w bezruchu,
tuląc w ramionach czerwonego potworka.
– Co jest, do cholery...? – wy bełkotał na widok tajemniczej białej zjawy, klęczącej
na podłodze z noży cami do drobiu w rękach.
Anka przy jrzała mu się uważnie. By ł za niski, ale gdy by sprawił sobie niewielki postument,
wy glądałby niezwy kle dy sty ngowanie w długim zimowy m płaszczu, na który m dopiero
zaczy nały osiadać białe kłaki. Przy pominał agenta ubezpieczeniowego ze starej reklamy.
Powinna rzucić mu się na szy ję i drżący m głosem wy powiedzieć swoją kwestię.
Kocham go... zwłaszcza że to mój mąż.
A gówno.
– Co tu się dzieje?! – wrzasnął Adam, kiedy stwierdził, że pierzasta postać przy pomina trochę
jego żonę. – Mieliśmy włamanie?! Co zabrali?
– Chcieli wy nieść meble – wy jaśniła Anka uprzejmie. – By ły za duże, więc próbowali to
zrobić w kawałkach. Pewnie ich spłoszy łeś.
Adam wpatry wał się w nią bez słowa. Pobladł.
Nie przeży je, zmartwiła się Anka.
– Co ty wy rabiasz, do cholery ?! – zawy ł w końcu. Najwy raźniej doszedł do wniosku, że
tkwiące w ręce Anki narzędzie musi mieć coś wspólnego ze stanem mieszkania. – Oszalałaś!
– Nie podoba ci się? – Anka wy glądała na zmartwioną. – My ślałam, że lubisz śnieg.
Wy bierałeś się nawet na narty.
Strona 17
– Co ty wy gadujesz?! Odbiło ci?! – wy dzierał się Adam.
– Widzisz, jaki niedobry ? – poskarży ła się Anka Mikołajowi. Stwór przy glądał jej się
bezmy ślnie, wy stawiając głowę zza rękawa Adama. – Powinien dostać rózgę.
Adam ry knął dziko i cisnął w nią zabawką. Mikołaj przeleciał jej nad głową i zawisł
bezwładnie na przy strojony m biały m puchem kaktusie.
– Spójrz, Zaworku, i ucz się – powiedziała Anka. – Tak wy gląda morderstwo.
Jamnik zadarł łebek i zawy ł ponuro. Wy czuł śmierć.
Nagle z przedpokoju dobiegł ogłuszający huk. Najwy raźniej Adam postanowił zejść
ze sceny. Anka założy łaby się o wszy stko, że za chwilę padnie w rozłoży ste ramiona mamy
Klusek. Krzy ży k na drogę, skarbie.
Usiadła na środku przearanżowanego salonu. Trzeba się zastanowić, co zrobić z tak pięknie
rozpoczęty m dniem.
– Zaworku, czas na ewakuację – zarządziła.
Strona 18
2011
Strona 19
1.
Magda stwierdziła z niedowierzaniem, że Anka, która jeszcze przed chwilą szła obok i coś do niej
mówiła, gdzieś się zapodziała. Zerknęła na boki i za siebie. Nic. Dla porządku spojrzała jeszcze
pod nogi i ze zdziwieniem przekonała się, że przy jaciółka leży u jej stóp i patrzy na nią pełny m
przerażenia wzrokiem.
– Pomóż mi! – stęknęła.
– O, skąd się tam wzięłaś? – Magda nie mogła wy jść z podziwu. Wszy stko działo się tak
szy bko.
– A jak my ślisz?! Upadłam – sy knęła Anka.
– To wstań. Jeszcze się przeziębisz. Nie powinnaś leżeć na chodniku.
– Jesteś pijana!
– To jeszcze nie powód, żeby krzy czeć. Wy piły śmy po ty le samo. Tobie zaszkodziło bardziej,
skoro leży sz. Ja przy najmniej stoję.
– To może pomogłaby ś mi się podnieść? – spy tała Anka ugodowo.
Magda chwy ciła ją za rękę i energicznie szarpnęła.
– Jezu, moja kostka! Puszczaj, do cholery !
– Przepraszam, nie wiedziałam, że ciągnę za nogę. Chy ba jednak nie jest ze mną najlepiej. –
Magda by ła szczerze zmartwiona.
– Nic nie rozumiesz! Coś sobie zrobiłam i nie mogę wstać. – W głosie Anki brzmiała panika.
– Nie wrzeszcz tak. – Magda rozejrzała się z niepokojem, ale Anka zawodziła wy trwale,
ignorując jej radę.
– Niech ktoś mi pomoże!
– Zamknij się, idiotko, bo naprawdę ktoś cię usły szy !
Anka zamilkła i spojrzała podejrzliwie na przy jaciółkę.
– My ślałam, że o to chodzi.
– Nie w takim miejscu. Przy pominam, że jest północ, a my wędrujemy po Polu
Mokotowskim. Chcesz, żeby nas okradli i zgwałcili?
Strona 20
– Chy ba nie. – Anka po chwili namy słu podjęła decy zję. – Będziemy tu siedzieć do rana?
– Wezwę karetkę. – Magda wy sy pała na chodnik zawartość torebki, szukając komórki. –
Dawno temu wy stąpiły by śmy w reklamie z serii jak telefon komórkowy uratował mi życie
i zarobiły by śmy kupę forsy – rozmarzy ła się. – Jęcz tak, żeby cię by ło sły chać, to szy bciej
przy jadą. No już, wrzeszcz!
– Pomocy ! – zawy ła Anka posłusznie.
– Jeszcze raz – zachęcała ją Magda, czekając na połączenie.
– Na pomoc! Niech ktoś mnie stąd zabierze! – improwizowała Anka z uczuciem. – Boże, jak
boli... Magda, naprawdę mnie boli, rozumiesz?!
– Moja przy jaciółka miała wy padek... – Magda zdawała relację komuś po drugiej stronie
linii. – Tak, leży płasko... Nie, nie mam zamiaru jej ruszać! Nie wiem, czy krwawi, jest ciemno...
Nie, nic mi nie jest... Proszę się pospieszy ć! Nie sły szy pan, jak krzy czy ?... Strasznie cierpi... Tak,
jest ubezpieczona... Gdzie? Pole Mokotowskie, kawałek od Lolka... Tak, to ten lokal... Pijane? Tak,
trochę... Nie, na pewno nie jesteśmy bezdomne... Jakie narkoty ki?! Przecież mówię, że złamała
nogę! Dobrze, czekamy.
– I co? – Anka ostrożnie podniosła głowę. – Przy jadą?
– Chy ba są nawet gotowi odwieźć nas na izbę wy trzeźwień.
– Jezu... Uciekajmy.
– Nie panikuj, jesteś ranna i należy ci się pomoc. Może zemdlejesz? Będziesz bardziej
przekonująca. – Magda przy jrzała jej się kry ty cznie. – Albo spróbuj się rozpłakać.
– A jak każą nam zapłacić? Przy sy łają rachunek każdemu, kto nie umrze w drodze do szpitala.
Mogłaś wezwać taksówkę, wy szłoby taniej.
– Za późno. Sły szy sz to wy cie? Jadą po nas.
– Co mam robić?!
– Po prostu leż i się nie odzy waj. Powiem, że jesteś w szoku. Albo wiesz co? Mów od rzeczy.
Będą podejrzewali wstrząs mózgu. Jak podstawią ci pod nos rękę i każą liczy ć palce, to mów, że
widzisz jedenaście, pamiętaj.
Z ciemności wy łoniły się dwie białe postacie.
– Uwaga! Już idą – zakomenderowała Magda.
– Tutaj! – Pomachała w stronę pielęgniarzy. – Szy bko!
– To pani jest ranna? – Mężczy zna w biały m fartuchu przy jrzał jej się nieufnie. – Nieźle się
pani trzy ma.
– To nie ja. To ona. – Odsunęła się usłużnie i wskazała palcem Ankę. – Boję się o nią.
Majaczy.
– Proszę pani! – Mężczy zna kucnął i wy ciągnął rękę. – Czy pani mnie sły szy ?
– Jedenaście – wy mamrotała Anka na wszelki wy padek. – Widzę jedenaście.
– No i co pan o ty m sądzi? – wtrąciła Magda. – Chy ba naprawdę z nią źle.
– Dobra, jeszcze o ty m pogadamy. – Facet w fartuchu skinął na kolegę. – Bierzemy ją. Co
ona piła? – Pociągnął nosem.
– To, co ja. – Magda poczuła się urażona. – Piwo. My śli pan, że jej zaszkodziło? Przecież nie
narzekała na ból brzucha. Ona ty lko upadła.
– O, z pewnością. Po alkoholu ludzie czasem się przewracają – zarechotał radośnie,
pomagając koledze położy ć Ankę na noszach.