JZK

Szczegóły
Tytuł JZK
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

JZK PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie JZK PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

JZK - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Copy right © Aleksandra Trzeciecka, 2014 Projekt okładki Luiza Kosmólska Zdjęcie na okładce TAGSTOCK1/iStockphoto.com Redaktor prowadzący Anna Derengowska Konrad Nowacki Redakcja Anna Płaskoń-Sokołowska Korekta Sy lwia Kozak-Śmiech Bronisława Dziedzic-Wesołowska ISBN 978- 83-7961-847-7 Warszawa 2014 Wy dawca Prószy ński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzy mowskiego 28 www.proszy nski.pl Strona 4 Mojemu mężowi, bez którego wsparcia ta książka by nie powstała Strona 5 2013 Strona 6 1. Pasiaste spodnie, które Anka wy doby ła spod łóżka, by ły oblepione kłębami kurzu. Nienawidziła tej piżamy. Kiedy Adaś założy ł ją po raz pierwszy, obudziła się w środku nocy z krzy kiem, bo przy śnił się jej obóz koncentracy jny. Jej mąż najwy raźniej robił postępy. Jeszcze rok temu trzy mał pod łóżkiem ty lko brudne skarpetki i stare gazety, teraz upy chał w ulubiony m schowku wszy stko, co wpadło mu w ręce. By ła pewna, że nabrał tego nawy ku, mieszkając z mamusią, która pełzała wokół niego na kolanach, w poczuciu świętej misji usuwając wszelkie ślady niechlujstwa ukochanego jedy naka. Anka doszła do wniosku, że przy jdzie dzień, kiedy Adaś zaknebluje ją i wepchnie pod małżeńskie łoże. Powinna zastanowić się zawczasu, czy ma ochotę spędzić resztę ży cia między zeszłoty godniowy m egzemplarzem „Gazety Wy borczej” i przepocony m podkoszulkiem. Jeżeli nie okaże stosownego entuzjazmu, Adam wezwie na pomoc swoją matkę i razem wbiją jej do głowy, że nie zasłuży ła na nic lepszego, skoro pozwoliła, żeby pod małżeńskim łożem zalęgły się koty kurzu. Pani Klusek święcie wierzy ła, że kobieta, która nie my je podłogi pod meblami rano, w południe i wieczorem, zasługuje na sąd wojenny i naty chmiastowe rozstrzelanie. Jej największy m ży ciowy m błędem by ła zgoda na związek wy chuchanego sy nka z niereformowalną fleją. Westchnęła z rozkoszy, przy pominając sobie mamę Klusek przy waloną wersalką w kawalerce Magdy. Pod zdezelowany m meblem by ło wy jątkowo mało miejsca i niewiele brakowało, żeby wy jątkowo obszerna mamusia Adama pozostała tam na zawsze, uwięziona jak King z W pustyni i w puszczy. Świat nic by na ty m nie stracił, a ży cie Anki stałoby się znacznie prostsze. – Pomy śl ty lko, Zaworku, jak to by by ło pięknie... – powiedziała do miniaturowego jamnika, który dzielnie towarzy szy ł jej w ekspedy cji pod łóżko. – Mama Klusek przy walona wersalką by łaby zupełnie niegroźna. Dla pewności można by ją jeszcze zakneblować. Pies pomachał ogonem, żeby wy razić swoje poparcie. By ł równomiernie oklejony kurzem, Strona 7 a z ucha zwisał mu papierek po czekoladowy m batonie. Anka odkleiła go, obejrzała starannie i położy ła obok pasiasty ch spodni. Sterta łupów rosła. – Nie dziw się, Zaworku – pouczy ła zakurzonego jamnika, który ponownie zarekwirował papierek i metody cznie oblizy wał go z resztek lepkich słodkości. – Czekolada zastępuje seks, a twój pan nie jest ostatnio w formie. Ten słoń nazywa się Bombi, ma trąbę, lecz na niej nie trąbi. Zaworek westchnął ze współczuciem i zanurkował pod łóżkiem w poszukiwaniu kolejny ch smakowitości. Anka nie wątpiła, że i ta wy prawa zakończy się sukcesem. Jeżeli Adaś pożerał czekoladę tak często, jak normalni ludzie uprawiają seks, pies na pewno nie zdechnie z głodu. Efekt jego działalności przerósł wszelkie oczekiwania. Pudełko, które wy ciągnął spod łóżka, by ło dużo większe od największego batona. – Znalazłeś całą bombonierkę? – ucieszy ła się Anka i sięgnęła po zdoby cz. Zaworek spojrzał na nią z wy rzutem i ostentacy jnie udał się do eleganckiej wiklinowej budy. – Obraziłeś się? – spy tała. Nie zareagował. Wzruszy ła ramionami i zajęła się tajemniczy m pudełkiem. Odwiązała zaślinioną różową kokardę i w poszukiwaniu smakoły ków rozgarnęła warstwy cienkiej różowej bibułki. – Nie do wiary... – jęknęła. – Zaworku, chodź tu naty chmiast i zobacz. Jamnik wy lazł z budy i posłusznie wlepił wielkie brązowe oczy w różowe pudełko. Anka nieufnie oglądała jego zawartość. Adam jeszcze nigdy nie kupił jej bielizny, jeśli nie liczy ć pary bawełniany ch majtek w rozmiarze XXL, które przez pomy łkę wrzucił do koszy ka w hipermarkecie. By ł święcie przekonany, że schludny rulonik okaże się po rozwinięciu parą biały ch męskich skarpetek, a stanął oko w oko z miniaturowy m namiotem o zaskakującej liczbie otworów wejściowy ch. Wezwana na pomoc Anka zidenty fikowała przedziwne zjawisko jako damską bieliznę i wy kazała się rażącą niewdzięcznością, odmawiając przy jęcia nieoczekiwanego prezentu. Kiedy zasugerowała, że fikuśne pantalony jak ulał pasowały by na jego matkę, Adam obraził się śmiertelnie i ignorował ją przez trzy dni. Wielki zadek mamy Klusek stanowił dla jej sy na tabu, którego za żadne skarby nie pozwoliłby sprofanować. Przy kazanie pierwsze: nie będziesz kpiła z teściowej swojej. Widocznie Adaś dobrze zapamiętał smutną lekcję, bo zawartości pudełka nie można by ło pomy lić z żadny m sprzętem tury sty czny m. Delikatnie uniosła do góry maleńkie majteczki. Koronka w cielisty m kolorze wy glądała jak dzieło leniwego pająka, który zdechł w połowie pracy. Anka zastanawiała się, jakim cudem w ogóle widać ją na ciele. Pewnie nie widać, pomy ślała, i o to chodzi. Trzeba to sprawdzić. Odłoży ła pudełko na łóżko i zaczęła rozpinać spodnie. Nie, najpierw obejrzy resztę. Wy jęła z kartonu cieniutki staniczek. Coś podobnego! W przejrzy ste miseczki bez trudu zmieściły by się dwie piłki lekarskie. Widocznie Adaś widzi w niej więcej, niż przy puszczała. W najbardziej dosłowny m znaczeniu ty ch słów. Żeby zrealizować jego fantazje, musiałaby założy ć sobie na klatce piersiowej hodowlę dy ń olbrzy mów. Wciągnęła jedną z miseczek na głowę i stwierdziła, że pasuje idealnie. – Popatrz ty lko, Zaworku. – Zamachała brzoskwiniową koronką. – Twoja pani dostanie pod choinkę kapelusik. – Hau! – oświadczy ł z naganą jamnik, obrzucając monstrualny stanik nieufny m spojrzeniem. Strona 8 – Jesteś niesprawiedliwy – pouczy ła go Anka. – To musiało kosztować fortunę. Nie wy glądał na przekonanego. – Nie bądź taki zasadniczy. Pan chciał dobrze. Dokładniej obejrzała szczątkowe majteczki i wy stawiła palec przez dodatkowy otwór, umieszczony w najmniej spodziewany m miejscu. – Spójrz, Zaworku – zmartwiła się. – Twojemu panu znowu wcisnęli jakiś bubel. Zmieniła zdanie, kiedy stwierdziła, że tajemniczy otworek ma kształt serduszka i został wy jątkowo starannie wy kończony. – Nie patrz na to, to nieprzy zwoite – poleciła i szy bko wepchnęła majtki z powrotem do pudełka. Zaworek wrócił do budy. Wy glądał na zdruzgotanego. Anka przy pomniała sobie arty kuły zamieszczane w każdy m kolorowy m miesięczniku. Dzięki Bogu za prasę kobiecą. Przy najmniej wiedziała, co Adam dawał jej ty m prezentem do zrozumienia. Nadeszła pora, żeby reakty wować ich ży cie eroty czne. Ciekawe ty lko, jak reakty wuje się coś, co od roku prakty cznie nie istnieje. Dziwne. Musiał by ć naprawdę zdeterminowany, skoro zaopatrzy ł się w to świństwo. Ciekawe, gdzie kupuje się dziurawe majtki. Zaraz, zaraz... Anka przy pomniała sobie, że widziała coś podobnego w telewizji. By ła pierwsza w nocy, a rozchichotana dziewczy na wiła się po ekranie, zachęcając do skorzy stania z najnowszej superoferty Gorącego Sklepiku. Zamów telefonicznie nasz ostatni cieplutki katalog! Wybrane artykuły dostarczymy ci w przeciągu dziesięciu dni od momentu złożenia zamówienia. Wstydzisz się wścibskich sąsiadów? Paczkę dostarczy ci nasz pracownik przebrany za świadka Jehowy! Jeśli zadzwonisz natychmiast, otrzymasz w prezencie kasetę wideo z filmem Niebiańskie balony i olejek do masażu erotycznego o zapachu prawdziwego winegret, który zaostrzy ci apetyt na seks! Anka wy obraziła sobie, jak Adam wpuszcza ukradkiem do mieszkania nobliwą starszą panią, ukry wającą niewielką różową paczuszkę pod stosem egzemplarzy „Strażnicy ”, i pospiesznie wciska jej odliczone wcześniej pieniądze. Upy cha zdoby cz pod łóżkiem, po czy m pada na nie z westchnieniem ulgi i oddaje się dzikim fantazjom eroty czny m, w który ch jego otulona w przezroczy stą bieliznę żona przemienia się w demona seksu i zdziera z niego ubranie. Na szczęście zrezy gnował ze smakowitego olejku. Żadna siła nie zmusiłaby jej do gry eroty cznej, w której dostałaby rolę bakłażana w oliwie. – Jest nawet liścik – rzuciła w kierunku budy, w której Zaworek ukry ł się przed panujący m wokół zepsuciem. – Przeczy tać ci? Jamnik nie dawał znaku ży cia. Anka wzruszy ła ramionami i zajęła się różową karteczką. Mój skarbie – przeczy tała i wbrew sobie poczuła, jak na widok czuły ch słów skreślony ch pedanty cznie równy m pismem ogarnia ją wzruszenie. W jej socjopaty czny m małżonku drzemały jednak jakieś okruchy uczuć wy ższy ch. Inna sprawa, że by ły wy jątkowo starannie ukry te przed światem. – Mój skarbie, ile razy wyobrażam sobie Twoje piękne ciało... Z niedowierzaniem przy jrzała się karteczce. Jeśli Adam uważał, że jej ciało zasługuje na taki komplement, nigdy wcześniej jej o ty m nie poinformował. ...i Twoje wspaniałe piersi, falujące zmysłowo pod sukienką... Przetarła oczy. Jeśli biust w rozmiarze A potrafi zmy słowo falować, nauczy ł się to robić bez jej wiedzy. Poza ty m nie pamiętała już, kiedy ostatni raz miała na sobie sukienkę. Nawet ślub brała w spodniach. Strona 9 ...cały drżę i liczę minuty do naszego następnego spotkania. Dziwne. Anka miała wrażenie, że od roku widują się codziennie. Nie zauważy ła też, żeby Adam miewał dreszcze. Najdroższy Króliczku... Wy obraziła sobie, jak kręci pupą, z której sterczy puchaty biały ogonek. Nie sądziła, żeby pasowała do tej roli, ale by ła gotowa przebrać się nawet za legwana, jeśli cudownie odmieniony Adam uzna to za podniecające. ...wiesz, że Twoje pieszczoty doprowadzają mnie do szaleństwa. Nic jej o ty m nie wiadomo. Najwy raźniej nie doceniała własnego temperamentu. Swoją drogą, to zastanawiające. Podczas nieliczny ch aktów miłosny ch Adaś wy magał od niej jedy nie, żeby leżała plackiem jak gumowa lalka. Izuniu, moje słoneczko... Anka zamrugała. Jeżeli Adam zapomniał, jak ma na imię jego żona, jest najmłodszą w historii medy cy ny ofiarą alzheimera. Izuniu, moje słoneczko, Twój puszysty miś nie może się doczekać, aż... Ze wstrętem upuściła różowy liścik. Aż co? Albo nie znała własny ch personaliów, albo bielizna nie by ła dla niej. Wszy stko wskazy wało na to, że pomy słowy Adaś ukry ł prezent dla jakiegoś obcego piersiastego krówska pod ich małżeńskim łóżkiem. Anka zachichotała nerwowo, gdy bez powodzenia usiłowała sobie wy obrazić, jak jej mąż, całe ży cie balansujący na granicy impotencji, przebiera się za Misia Uszatka i w napadzie miłosnego szału atakuje obce babsko o wielkich piersiach wy lewający ch się z koronkowego stanika. Babsko uśmiecha się kusząco, szepcząc coś o odrobinie pikanterii, i polewa go sosem do sałatek. W powietrzu unosi się ciężki zapach czosnku i bazy lii. „Schrup mnie, mój futrzany bohaterze”, mruczy zmy słowa kochanka, a Miś Uszatek unosi puchatą łapkę, żeby zedrzeć z niej przezroczy stą koronkę. Jestem sobie mały miś, grzeczny miś, Znam te cycki nie od dziś! Ostrożnie podniosła karteczkę. Czuła się, tak jakby trzy mała w palcach zdechłego szczura, ale postanowiła sprawdzić, na co tak niecierpliwie czeka mały grzeczny miś. Skrzy wiła się z niesmakiem. Lista żądań, które przedstawił Adaś, skłoniłaby Fanny Hill do pospiesznej zmiany profesji. Nadeszła pora na małe co nieco, powiedział Puchatek. Miód? Jaki miód? Poproszę dwie dy nie w sosie winegret. Anka poczuła, że zaraz zwy miotuje. – Zaworku, pakuj się, poszukamy sobie innego domu! – zarządziła, chwy tając za telefon. – Nie będziemy mieszkać ze zboczeńcem. Z budy nie dochodził żaden dźwięk. Zaworek cierpiał w milczeniu. Anka doszła do wniosku, że jeśli ma przewrócić swoje żałosne ży cie do góry nogami, potrzebuje moralnego wsparcia. Wezwanie na odsiecz bry gady anty terrory sty cznej raczej nie wchodziło w grę, poza ty m odstrzelenie Adasia wiązałoby się z pewny mi niepożądany mi Strona 10 konsekwencjami, który ch w obecnej sy tuacji wolała uniknąć. Wy stukała więc znajomy numer i niecierpliwie czekała na połączenie. – Odbierz wreszcie! – jęknęła. Magda odezwała się po piętnasty m sy gnale. – Daj mi wreszcie spokój! Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? – Anka miała wrażenie, że jej przy jaciółka warczy i gry zie komórkę. – O ty podła...! – To ty ? – ucieszy ła się Magda. – Całe szczęście. Ta durna Iwona wy dzwania do mnie od samego rana i twierdzi, że jutro ktoś powinien by ć w redakcji. W Wigilię, rozumiesz? Mam nadzieję, że przedawkuje środki przeczy szczające i zdechnie w męczarniach. Wszy scy odetchną z ulgą. – Zaproponuj jej, żeby spróbowała jutro. Może pójdzie jej lepiej, kiedy zacznie mówić ludzkim głosem – zaproponowała Anka. – A co u ciebie? – Adam mnie zdradza. – Jakim cudem? Zawsze mówiłaś, że nie przepada za seksem. – Chy ba go nie doceniałam. Nie zgadniesz, co znalazłam! – Anka zachły snęła się z emocji. – Założę się, że ta baba zafundowała sobie implanty ! Jak nic rozmiar DD. Adam robi to z cy sterną silikonu! Pamiętasz, jak twierdził, że wielkie piersi są wulgarne? Paskudny hipokry ta! Przecież ona musi chlupać przy najmniejszy m ruchu! Pewnie oboje dostają od tego choroby morskiej. – Zrobiłaś sobie nowe piersi? – Magda by ła wy raźnie podekscy towana. – Takie wielkie? Ale jesteś odważna. Ja by m się bała, że pękną. Wy obrażasz sobie? Facet przy ciska się namiętnie i zaczy na całować, a tu nagle twój biust spły wa mu po nogach. Ty udajesz, że nic się nie stało. Wy bacz, kochanie, ale muszę iść poprawić makijaż. – Zacznij mnie wreszcie słuchać, do diabła! – zdenerwowała się Anka. – Nie ja sobie zrobiłam, ty lko ta wy włoka. Niemożliwe, żeby się z czy mś takim urodziła. I na pewno nie jest pęknięta. Wy gląda na to, że ma się bardzo dobrze. – A co mnie obchodzi samopoczucie jakiejś wy włoki? – zdziwiła się Magda. – Wy starczy, że mam na karku Iwonę. A wiesz, to dobry pomy sł. Powiem jej, żeby powiększy ła sobie biust. Na koszt firmy. – To nie jest jakaś tam wy włoka – przerwała jej Anka. – To wy włoka Adama. Magda parsknęła śmiechem. – Układasz nowy elementarz? To jest Adam. A to jest wy włoka. Adam ma wy włokę. To jest wy włoka Adama. – Bo to jest wy włoka Adama. Nie rozumiesz? Naty chmiast przestań się śmiać. Moje ży cie trzeszczy i rozłazi się w szwach, a ty rechoczesz jak głupia, zamiast mi współczuć. – Uspokój się. Sama wiesz, że twoje małżeństwo to farsa, ewentualnie tragikomedia bez happy endu. Pamiętasz, jak się modliłaś, żeby Adaś zrezy gnował z poży cia małżeńskiego? – Nie przy pominaj mi. – W głosie Anki zabrzmiało obrzy dzenie. – Więc powinnaś się cieszy ć, że definity wnie masz ten problem z głowy. – My ślałam, że on w ogóle zrezy gnował z seksu. A ta świnia obrabia jakąś lafiry ndę! – Pies ogrodnika – stwierdziła słodko Magda. – Jak się dowiedziałaś? – Znalazłam prezent gwiazdkowy. Strona 11 – Rozumiem, że nie dla ciebie? – Żeby ś wiedziała! – Nie przejmuj się, żadna baba nie ma z niego dużego poży tku – pocieszy ła ją Magda. – Jeśli nieuży wane organy zanikają, to ona potrzebuje lupy, żeby w ogóle zacząć się do niego dobierać. – Od roku uży wał swojego zwiędłego przy rządu ty lko do siusiania – parsknęła Anka. – Skarży ł się na przemęczenie. – A ty mu uwierzy łaś i pilnowałaś, żeby brał witaminy ? – Nie przy pominaj mi o ty m. Wmuszałam w niego multitabs, żaby miał siłę obrabiać to napompowane silikonem krówsko. Pewnie gra na jego rogu jak stary Wojski. – Skąd wiesz, że to silikon? – spy tała Magda z zainteresowaniem. – Przecież ci tłumaczę! Kupił tej flądrze przezroczy stą bieliznę. Majtek nie widać goły m okiem, za to ze stanikiem spokojnie można iść po świąteczne zakupy. Żadna normalna kobieta nie nosi czegoś takiego. Aha, zapomniałaby m – majtki mają dodatkową dziurkę. Bardzo gustowną, w kształcie serduszka. – Gdzie? – oży wiła się Magda. – A jak ci się wy daje? – Obrzy dliwe. – To jeszcze nic. Zgadnij, gdzie to schował. Pod łóżkiem. Pod naszy m wspólny m łóżkiem. Chciałam wy ciągnąć stamtąd jego brudne gacie, a znalazłam zestaw pierwszej pomocy dla zdesperowany ch impotentów. Dołączy ł liścik ze spisem tego, czego spodziewa się w zamian. Panna Wielki Cy c będzie miała pełne ręce roboty. Zresztą nie ty lko ręce. Może ci poczy tam? – Dzięki, niedawno jadłam śniadanie. Nie chcę wy miotować. – Jesteś pewna? – Na sto procent. – Szkoda. To program dla zaawansowany ch. Mam nadzieję, że oboje skręcą sobie kark. – Ciekawe, na kiedy planowali ten maraton. – Już ci mówię. – Anka zaśmiała się ponuro. – Na drugi dzień świąt. Adam od ty godnia opowiada, że wy biera się do starej ciotki, która dogory wa w szpitalu i chce go zobaczy ć przed śmiercią. Wy obrażasz sobie? Nawet się ucieszy łam, że w ty m psy chopacie drzemią jakieś uczucia wy ższe. Proponowałam, że z nim pojadę, ale biedaczka jest ponoć tak wy czerpana, że wpuszczają do niej ty lko najbliższą rodzinę. – O rany, ale szczęściarz! Fajnie mieć ciotkę z cy ckami jak arbuzy, która leży bez ruchu i czeka, aż ktoś ją pocieszy – zachwy ciła się Magda. – Boże, co za gnida. A ja kupiłam mu prezent pod choinkę. – Anka aż jęknęła na my śl o własnej głupocie. – Może pod ty m łóżkiem by ło też coś dla ciebie? Lepiej wleź tam jeszcze raz i sprawdź. – Coś ty ! Boję się, co jeszcze mogłaby m znaleźć. Może hoduje tam wielką nadmuchiwaną lalę? Czeka, aż zasnę, i zaprasza ją do łóżka. Niech ona da mu prezent, bo ja nie zamierzam. – Może te cuda nadają się dla mnie? – Magda próbowała ją pocieszy ć. – Szkoda, żeby się zmarnowały. – Nie sądzę. To album z surrealistami. – Chy ba żartujesz! Płonące ży rafy ? Zegary z gumy ? Paskudztwo. – Też tak uważam. Strona 12 – Po co mu to? O ile pamiętam, nie odróżnia obrazu od fototapety. – I co ja teraz zrobię? Nie mam dokąd pójść. Zaworek też. – My śl o bezdomny m jamniku, błąkający m się po ulicach w wigilijny wieczór, wy dała się Ance wy jątkowo okrutna. – Przy jeżdżajcie do mnie! – Wiesz, chy ba przy jadę – zdecy dowała się Anka. – Fajnie, urządzimy sobie święta. Po drodze możesz kupić choinkę. – Mam tu jeszcze coś do zrobienia. – Anka rozejrzała się po pokoju. – Będę za dwie godziny. Naprawdę muszę przy wieźć ze sobą Zaworka, bo Adam go nienawidzi i mógłby zrobić mu krzy wdę. Poza ty m nie mogę zostawić go w takim stanie. Na widok ty ch dziurawy ch gaci doznał szoku. Siedzi w budzie i w ogóle się nie rusza. – Może nie ży je? – Wątpię. Po prostu mi współczuje. – Jeżeli chcesz zrobić Adamowi świąteczny prezent, zadzwoń pod numer jakiegoś sekstelefonu, powiedz, że twój niemy mąż potrzebuje kilku godzin rozry wki, i nie odkładaj słuchawki. Będzie miał niezły rachunek. Może nawet odłączą mu telefon. – Sama to wy my śliłaś? – Nie, przeczy tałam w jakimś poradniku. – To musiał by ć bestseller. Przy jadę, jak ty lko skończę świąteczne porządki – obiecała Anka i rozłączy ła się szy bko, czując nagły przy pły w natchnienia. Potrzebowała najwy żej godziny. Poloneza czas zacząć! Strona 13 2. Matka Adasia, bez reszty zakochana w swoim jedy naku, całe ży cie marzy ła o skórzany ch meblach i o ty m, żeby jej sy n skończy ł medy cy nę. – Kiedy zostaniesz lekarzem, dziecko, twoja matka będzie mogła umrzeć spokojnie – mawiała, a wzruszająca wizja tej chwili wy ciskała jej z oczu kilka łez. Osuwa się w objęcia przepastnej skórzanej kanapy, a jej sy n, dy plomowany chirurg, pada na kolana i błaga, żeby nie zostawiała go samego... Potem, kiedy ukochany sy nuś spełnił pokładane w nim nadzieje, podczas gdy ona sama wciąż cieszy ła się żelazną kondy cją, sprawa mebli wy sunęła się na pierwszy plan. Gdy by zwierzy ła się Ance, w jakim kierunku zmierzają jej my śli, oszczędziłaby przy szłej sy nowej potężnego szoku. Niestety, mama Klusek by ła osobą dosy ć skry tą i nie rzucała pereł przed wieprze. Prezent, który ofiarowała ukochanemu jedy nakowi na nową drogę ży cia, wy brała w absolutnej tajemnicy. Kanapa i dwa fotele, podobne do stada zdechły ch hipopotamów, przy by ły do mieszkania nowożeńców pod nieobecność młodej pani domu. Na widok nowy ch lokatorów Anka ciężko zaniemogła. Wy śnione meble pani Klusek w przedziwny sposób łączy ły w sobie biurową elegancję i moty wy rodzimego folkloru. Anonimowy twórca w przy pły wie natchnienia pokry ł ich drewniane elementy bukiecikami w eklekty czny m góralsko-kaszubskim sty lu. Końcowy efekt powalał na kolana. Ujęte w kwieciste ramy czarne obicia lśniły jak lustra, bezwzględnie egzekwując należne sobie względy. W zetknięciu z ludzkimi siedzeniami wy dawały z siebie nieprzy jemne skrzy pienie, dając do zrozumienia, że nie ży czą sobie podobny ch poufałości. Adam zignorował zwalistą kanapę, która wy glądała na przy wódcę stada, i zdecy dował się na okiełznanie jednego z foteli. Walka okazała się zacięta. Hipopotam by ł wy jątkowo złośliwy i nie chciał zaakceptować nowego właściciela. Śliskie obicie działało jak zjeżdżalnia, ale Adam desperacko chwy tał się rzeźbiony ch poręczy, gotów zapłacić każdą cenę za przy wilej ży cia w luksusie. Anka rozejrzała się po salonie i poczuła, że nienawidzi hipopotamów. – Chodź, Zaworku. Zrobimy świąteczne porządki. Strona 14 Najpierw odpowiednie narzędzia. Dobrze przy gotowany warsztat pracy to połowa sukcesu, pomy ślała i pobiegła do kuchni. Nic, co leżało na wierzchu, nie spełniało jej oczekiwań. Nie szkodzi. Szuflady i szafki pękały od przedziwny ch akcesoriów, które teściowa ofiarowała jej w nadziei, że w niewy darzonej sy nowej obudzi się naturalny dla prawdziwej kobiety zapał do prac kuchenny ch. Anka dokonała szy bkiego przeglądu ty ch, które wy glądały na ostre, i zdecy dowała się na noży ce do cięcia drobiu, ostatni prezent imieninowy. Ten jeden raz musiała się zgodzić z ży ciowo doświadczoną mamą Klusek – nigdy nie wiadomo, kiedy taka rzecz się przy da. Czas na małą rozgrzewkę. Anka rozsiadła się wy godnie na podłodze w salonie i położy ła przed sobą album z dziełami surrealistów. Uważnie przy jrzała się okładce. Fakty cznie, biednej ży rafie płonął grzbiet. Co za okropieństwo. W odruchu litości postanowiła skrócić zwierzęciu męki i energicznie zaatakowała je noży cami. Ciach. Okładka okazała się wy jątkowo solidna, ale – ciach – noży ce do drobiu pani Klusek to też nie by le co. Ciach, ciach – ży rafa uległa dekapitacji, po czy m – ciach, ciach, ciach – została poćwiartowana. Z kartkami poszło dużo – ciach, ciach, ciach, ciach, ciach – łatwiej. Anka zastrzy gła noży cami w powietrzu. Czuła się jak Edward Noży coręki. Jak to – ciach – by ło? ...bo dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte jak dzieło tworzenia... No właśnie. Tak, panie profesorze, doskonale rozumiem Ordona. Każdy ma czasem ochotę na małą demolkę. Z podziwem wpatry wała się w efekty swojej działalności. Podłoga wokół niej pokry ła się kolorowy m spaghetti. Adam zawsze marzy ł o domowy m makaronie, a mama Klusek przebąkiwała coś o istnieniu specjalnej maszy nki. No to smacznego. Prawdziwa strawa duchowa, okraszona fragmentami powy kręcany ch sy lwetek i poważnie uszkodzony ch zegarów. – I co o ty m sądzisz, Zaworku? – spy tała Anka nieśmiało. Jak każdy twórca potrzebowała aprobaty otoczenia. Zaworek nie odpowiedział. Ry ł nosem w ścinkach, popiskując radośnie. Nie przepadał za zwierzętami większy mi od siebie, i egzekucja wy konana na ży rafie wprawiła go w podniecenie. Anka poklepała go po łebku i podniosła się z kolan, gotowa do właściwej części zadania. Śmierć hipopotamom! Na pierwszy ogień poszła kanapa. Na próbę dźgnęła końcem noży c kwiecisty ornament i odskoczy ła do ty łu. Hipopotamie ścierwo nie zareagowało, więc z dreszczem rozkoszy wbiła noży ce w obicie. Skóra rozdarła się z obiecujący m trzaskiem, a ze środka wy lazły puszy ste białe kłęby, naty chmiast rozpełzając się po dębowy ch klepkach. Zaworek rzucił się w pogoń za puchaty mi kulami, ujadając wściekle i z trudem utrzy mując równowagę na nienagannie lśniący m parkiecie. Z rozkoszą ry ł ostry mi pazurkami ciemne drewno, po który m Adam zabronił mu biegać pod groźbą wy wiezienia do schroniska. Jego entuzjazm okazał się zaraźliwy. Anka krzy knęła radośnie i dźgnęła noży cami najbliższy fotel, z niedowierzaniem obserwując powtórkę białej eksplozji. Poszerzy ła otwory w skórze i zaczęła wy pruwać miękkie wnętrzności cały mi garściami. Na ten widok w Zaworku zagrała Strona 15 krew dzikich przodków. Porzucił dewastowanie podłogi, zawarczał głucho i przy łączy ł się do swojej pani, szarpiąc zwłoki ulubionego fotela Adama. Salon, który od lat nawiedzał w snach panią Klusek, wy glądał teraz jak plantacja bawełny po przejściu gwałtownego huraganu. – Hej kolęda, kolęda! – zaśpiewała Anka i udekorowała śnieżną czapą ogromny telewizor. Idealnie płaski kineskop o rekordowej liczbie cali od początku nie budził jej sy mpatii. Odsunęła się trochę, żeby lepiej ocenić uzy skany efekt, i uznała, że wiszący nad imponujący m odbiornikiem obraz, owoc kolejnej sennej wizji pani Klusek, stanowczo zy skiwał w nowy m otoczeniu. Skórzany pejzaż naty chmiast nabrał wy razu, a podkreślające niektóre szczegóły białe bry zgi aerografu doskonale komponowały się z zimową dekoracją. Anka mocniej ścisnęła noży ce i przejechała ostrzem po zmarszczonej powierzchni skórzanego jeziora, bezwzględnie rozdzielając pły wającą po nim łabędzią rodzinę. – Biedne małe ptaszki – westchnęła i rozejrzała się w poszukiwaniu kolejnej inspiracji. Kaktus – gigant w gustownej terakotowej donicy – tkwił w kącie, strosząc pięciocenty metrowe kolce. Cierpliwie czekał na ofiarę. Odkąd rozpanoszy ł się w rogu pokoju, Anka już kilka razy wpadła na niego po ciemku i pokaleczy ła sobie nogi. Adam za nic nie zgodziłby się na eksmisję kolczastego intruza. Dostał go od ambasadora jakiegoś południowoamery kańskiego kraiku po ty m, jak wy jątkowo sprawnie pozbawił go ślepej kiszki, i traktował jak pamiątkę z podróży w tajemniczy świat dy plomacji. Anka rzuciła wrednej roślinie złe spojrzenie, ale po namy śle zrezy gnowała z zemsty i otuliła kolczasty kadłub białą kołderką. – Popatrz, Zaworku – ucieszy ła się. – Mamy bałwanka! Bałwankowi najwy raźniej czegoś brakowało. Anka rozejrzała się dookoła. Ależ oczy wiście! – Dostaniesz czapeczkę – zakomunikowała i wtłoczy ła mu na łeb koronkowy stanik. Pasował idealnie. Kłęby waty wy stawały spod ażurowej miseczki jak kokietery jna grzy wka. – No i jak, Zaworku? – Hau! – odpowiedział jamnik z głębokim przekonaniem. – Masz rację – zgodziła się z nim. – Nie pasuje do reszty mieszkania. Idziemy do kuchni. Zespół dekoratorski wkroczy ł do kolejnego pomieszczenia. Co za szkoda, pomy ślała Anka, że tak tu pusto. Nic do poprucia. Ach, gdy by posłuchała rad pani Klusek i zaopatrzy ła się w barek z imitujący m marmur blatem oraz odpowiednie do niego stołki pokry te skórą... Kup stołeczki, rzekła mama, będziesz miała dom jak dama. Ania nie słuchała mamy, dziś daleko jej do damy. Anka z całego serca zatęskniła za puszy stą białą substancją, która na pewno siedziała pod obiciami miękkich barowy ch siedzeń. Trudno, śniegu nie będzie. Na szczęście istniały inne środki ekspresji. Posy pała blaty szafek mąką i palcem wy pisała na nich świąteczne ży czenia. Miłych odwiedzin u cioci! Zdecy dowała, że nijakie kraciaste zasłonki znacznie zy skają, jeżeli powy cina je w serduszka. Zdaje się, że jej mąż uwielbia otwory w ty m kształcie. Rozejrzała się w poszukiwaniu swoich noży c. – Zgubiliśmy je – poskarży ła się Zaworkowi, zajętemu ozdabianiem oprószonej mąką podłogi odciskami maleńkich łapek. – Szukaj! Strona 16 Jamnik spojrzał na nią z pretensją. – Przepraszam. – Anka pogłaskała go po łebku. – Czy mógłby ś mi pomóc? Zaworek, choć organicznie nie znosił try bu rozkazującego, postanowił jej wy baczy ć. Wrócili do ośnieżonego salonu, zdecy dowani przery ć się przez imponujące zaspy. Anka z okrzy kiem triumfu podnosiła w górę odzy skane noży ce, kiedy w zamku zachrobotał klucz. Zaworek na wszelki wy padek ukry ł się za jej plecami. Pan i władca powracał w domowe pielesze. W drzwiach salonu pojawił się najpierw spory Święty Mikołaj w intensy wnie czerwony m wdzianku. Plastikową buźkę w kolorze świńskiego różu wy krzy wiał złośliwy gry mas, bez powodzenia naśladujący uśmiech. Wy trzeszczone ślepia groźnie wpatry wały się w Ankę. Uduszę cię, jak ty lko się odwrócisz. W filmach takie zabawki oży wały nagle w środku nocy i z nożem w łapie goniły po ciemny m domu oszalałe ze strachu dzieci, cały czas zachowując upiornie bezmy ślny wy raz twarzy. Anka czuła, że stwór hipnoty zuje ją wzrokiem. Nawet nie my śl o ty m, żeby zasnąć. Będę twoim najgorszy m koszmarem. Nigdy się ode mnie nie uwolnisz. Wzdry gnęła się i z wy siłkiem oderwała od niego oczy. Zza Mikołaja wy chy nęła głowa Adama. – Popatrz, co przy niosłem. Śliczny, prawda? – Jak zwy kle by ł z siebie wy jątkowo zadowolony. – Dostałem od pacjenta. – Ktoś miał atak wy rostka? – zapy tała Anka. – Może ambasador Laponii? Adam wy trzeszczy ł na nią oczy. Jak zwy kle nie zrozumiał. Pochy lił się, żeby postawić stwora na podłodze, i zauważy ł, że stoi po kolana w śnieżnobiałej zaspie. Teczka, którą ściskał pod pachą, wy sunęła się i znikła w morzu puchu. Zamarł w bezruchu, tuląc w ramionach czerwonego potworka. – Co jest, do cholery...? – wy bełkotał na widok tajemniczej białej zjawy, klęczącej na podłodze z noży cami do drobiu w rękach. Anka przy jrzała mu się uważnie. By ł za niski, ale gdy by sprawił sobie niewielki postument, wy glądałby niezwy kle dy sty ngowanie w długim zimowy m płaszczu, na który m dopiero zaczy nały osiadać białe kłaki. Przy pominał agenta ubezpieczeniowego ze starej reklamy. Powinna rzucić mu się na szy ję i drżący m głosem wy powiedzieć swoją kwestię. Kocham go... zwłaszcza że to mój mąż. A gówno. – Co tu się dzieje?! – wrzasnął Adam, kiedy stwierdził, że pierzasta postać przy pomina trochę jego żonę. – Mieliśmy włamanie?! Co zabrali? – Chcieli wy nieść meble – wy jaśniła Anka uprzejmie. – By ły za duże, więc próbowali to zrobić w kawałkach. Pewnie ich spłoszy łeś. Adam wpatry wał się w nią bez słowa. Pobladł. Nie przeży je, zmartwiła się Anka. – Co ty wy rabiasz, do cholery ?! – zawy ł w końcu. Najwy raźniej doszedł do wniosku, że tkwiące w ręce Anki narzędzie musi mieć coś wspólnego ze stanem mieszkania. – Oszalałaś! – Nie podoba ci się? – Anka wy glądała na zmartwioną. – My ślałam, że lubisz śnieg. Wy bierałeś się nawet na narty. Strona 17 – Co ty wy gadujesz?! Odbiło ci?! – wy dzierał się Adam. – Widzisz, jaki niedobry ? – poskarży ła się Anka Mikołajowi. Stwór przy glądał jej się bezmy ślnie, wy stawiając głowę zza rękawa Adama. – Powinien dostać rózgę. Adam ry knął dziko i cisnął w nią zabawką. Mikołaj przeleciał jej nad głową i zawisł bezwładnie na przy strojony m biały m puchem kaktusie. – Spójrz, Zaworku, i ucz się – powiedziała Anka. – Tak wy gląda morderstwo. Jamnik zadarł łebek i zawy ł ponuro. Wy czuł śmierć. Nagle z przedpokoju dobiegł ogłuszający huk. Najwy raźniej Adam postanowił zejść ze sceny. Anka założy łaby się o wszy stko, że za chwilę padnie w rozłoży ste ramiona mamy Klusek. Krzy ży k na drogę, skarbie. Usiadła na środku przearanżowanego salonu. Trzeba się zastanowić, co zrobić z tak pięknie rozpoczęty m dniem. – Zaworku, czas na ewakuację – zarządziła. Strona 18 2011 Strona 19 1. Magda stwierdziła z niedowierzaniem, że Anka, która jeszcze przed chwilą szła obok i coś do niej mówiła, gdzieś się zapodziała. Zerknęła na boki i za siebie. Nic. Dla porządku spojrzała jeszcze pod nogi i ze zdziwieniem przekonała się, że przy jaciółka leży u jej stóp i patrzy na nią pełny m przerażenia wzrokiem. – Pomóż mi! – stęknęła. – O, skąd się tam wzięłaś? – Magda nie mogła wy jść z podziwu. Wszy stko działo się tak szy bko. – A jak my ślisz?! Upadłam – sy knęła Anka. – To wstań. Jeszcze się przeziębisz. Nie powinnaś leżeć na chodniku. – Jesteś pijana! – To jeszcze nie powód, żeby krzy czeć. Wy piły śmy po ty le samo. Tobie zaszkodziło bardziej, skoro leży sz. Ja przy najmniej stoję. – To może pomogłaby ś mi się podnieść? – spy tała Anka ugodowo. Magda chwy ciła ją za rękę i energicznie szarpnęła. – Jezu, moja kostka! Puszczaj, do cholery ! – Przepraszam, nie wiedziałam, że ciągnę za nogę. Chy ba jednak nie jest ze mną najlepiej. – Magda by ła szczerze zmartwiona. – Nic nie rozumiesz! Coś sobie zrobiłam i nie mogę wstać. – W głosie Anki brzmiała panika. – Nie wrzeszcz tak. – Magda rozejrzała się z niepokojem, ale Anka zawodziła wy trwale, ignorując jej radę. – Niech ktoś mi pomoże! – Zamknij się, idiotko, bo naprawdę ktoś cię usły szy ! Anka zamilkła i spojrzała podejrzliwie na przy jaciółkę. – My ślałam, że o to chodzi. – Nie w takim miejscu. Przy pominam, że jest północ, a my wędrujemy po Polu Mokotowskim. Chcesz, żeby nas okradli i zgwałcili? Strona 20 – Chy ba nie. – Anka po chwili namy słu podjęła decy zję. – Będziemy tu siedzieć do rana? – Wezwę karetkę. – Magda wy sy pała na chodnik zawartość torebki, szukając komórki. – Dawno temu wy stąpiły by śmy w reklamie z serii jak telefon komórkowy uratował mi życie i zarobiły by śmy kupę forsy – rozmarzy ła się. – Jęcz tak, żeby cię by ło sły chać, to szy bciej przy jadą. No już, wrzeszcz! – Pomocy ! – zawy ła Anka posłusznie. – Jeszcze raz – zachęcała ją Magda, czekając na połączenie. – Na pomoc! Niech ktoś mnie stąd zabierze! – improwizowała Anka z uczuciem. – Boże, jak boli... Magda, naprawdę mnie boli, rozumiesz?! – Moja przy jaciółka miała wy padek... – Magda zdawała relację komuś po drugiej stronie linii. – Tak, leży płasko... Nie, nie mam zamiaru jej ruszać! Nie wiem, czy krwawi, jest ciemno... Nie, nic mi nie jest... Proszę się pospieszy ć! Nie sły szy pan, jak krzy czy ?... Strasznie cierpi... Tak, jest ubezpieczona... Gdzie? Pole Mokotowskie, kawałek od Lolka... Tak, to ten lokal... Pijane? Tak, trochę... Nie, na pewno nie jesteśmy bezdomne... Jakie narkoty ki?! Przecież mówię, że złamała nogę! Dobrze, czekamy. – I co? – Anka ostrożnie podniosła głowę. – Przy jadą? – Chy ba są nawet gotowi odwieźć nas na izbę wy trzeźwień. – Jezu... Uciekajmy. – Nie panikuj, jesteś ranna i należy ci się pomoc. Może zemdlejesz? Będziesz bardziej przekonująca. – Magda przy jrzała jej się kry ty cznie. – Albo spróbuj się rozpłakać. – A jak każą nam zapłacić? Przy sy łają rachunek każdemu, kto nie umrze w drodze do szpitala. Mogłaś wezwać taksówkę, wy szłoby taniej. – Za późno. Sły szy sz to wy cie? Jadą po nas. – Co mam robić?! – Po prostu leż i się nie odzy waj. Powiem, że jesteś w szoku. Albo wiesz co? Mów od rzeczy. Będą podejrzewali wstrząs mózgu. Jak podstawią ci pod nos rękę i każą liczy ć palce, to mów, że widzisz jedenaście, pamiętaj. Z ciemności wy łoniły się dwie białe postacie. – Uwaga! Już idą – zakomenderowała Magda. – Tutaj! – Pomachała w stronę pielęgniarzy. – Szy bko! – To pani jest ranna? – Mężczy zna w biały m fartuchu przy jrzał jej się nieufnie. – Nieźle się pani trzy ma. – To nie ja. To ona. – Odsunęła się usłużnie i wskazała palcem Ankę. – Boję się o nią. Majaczy. – Proszę pani! – Mężczy zna kucnął i wy ciągnął rękę. – Czy pani mnie sły szy ? – Jedenaście – wy mamrotała Anka na wszelki wy padek. – Widzę jedenaście. – No i co pan o ty m sądzi? – wtrąciła Magda. – Chy ba naprawdę z nią źle. – Dobra, jeszcze o ty m pogadamy. – Facet w fartuchu skinął na kolegę. – Bierzemy ją. Co ona piła? – Pociągnął nosem. – To, co ja. – Magda poczuła się urażona. – Piwo. My śli pan, że jej zaszkodziło? Przecież nie narzekała na ból brzucha. Ona ty lko upadła. – O, z pewnością. Po alkoholu ludzie czasem się przewracają – zarechotał radośnie, pomagając koledze położy ć Ankę na noszach.