Iny Lorentz - Płomienna narzeczona

Szczegóły
Tytuł Iny Lorentz - Płomienna narzeczona
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Iny Lorentz - Płomienna narzeczona PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Iny Lorentz - Płomienna narzeczona PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Iny Lorentz - Płomienna narzeczona - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 INY LORENTZ Płomienna narzeczona Die Feuerbraut Tłumaczyła: Joanna Diduszko-Kuśmirska Strona 2 CZĘŚĆ PIERWSZA Okrucieństwa wojny Strona 3 I Uciekali. Irmela powinna była się cieszyć, że zostawili za sobą nadciągającego wroga, ale ona wciąż jeszcze drżała ze strachu. Wiedziała przecież, dokąd ciągnie kolumna uchodźców, mimo to wydawało się jej, że zmierzają ku czarnej gardzieli, która pochłonie ich wszystkich. Być może złe przeczucia dręczyły ją z powodu kłótni, która wybuchła przed wyruszeniem w drogę, ale równie dobrze mogły być tylko wynikiem smutku i rozpaczy. Nigdy nie myślała, że będzie musiała opuścić ojczyznę w taki sposób. Po długich, burzliwych dyskusjach między ojcem a sąsiadami, które koniec końców doprowadziły do gwałtownej sprzeczki, nawet nie zdążyła pożegnać się z ludźmi, których nie zabrali. Ona sama prawie nie miała bagażu i gdyby Szwedzi rzeczywiście zajęli jej dom rodzinny, nie posiadałaby nic ponad to, co włożyła na siebie i co zmieściło się do niewielkiego podróżnego kufra umocowanego na dachu powozu. Ale i ten mizerny dobytek może jeszcze stracić, jeżeli Matka Boska nie otoczy jej i innych uciekinierów opieką i nie ustrzeże ich przed wzrokiem wrogich żołnierzy. Siedem rodzin postanowiło dotrzeć do mostu na Dunaju pod Neuburgiem, licząc na to, że po przekroczeniu go znajdą bezpieczne miejsce. Irmela nasłuchała się już jednak tylu strasznych opowieści o potworach z Północy, że nie wierzyła, żeby drugi brzeg rzeki miał przynieść im ocalenie. Słyszała, jak ojciec mówił, że jest tylko jedna droga ucieczki przed kacerskimi zbrodniarzami – powinni wsiąść na jeden ze statków, które płyną w dół Dunaju do Bawarii i dalej do Austrii. Przypominając sobie wszystkie okropności, jakie opowiadano o Szwedach i ich protestanckich sprzymierzeńcach, Irmela mocno złapała rzemień przymocowany do ściany karety, aby nie stracić równowagi i nie wpaść na jedną ze współpasażerek. Droga była pełna dziur i dołów, dlatego powóz chwiał się niemiłosiernie. Z pewnością gorzej dbano o jej utrzymanie niż o główny gościniec handlowy, który wiódł z Norymbergi przez Roth i Hilpoltstein do Ingostadt, wijąc się w dużej części wzdłuż rzeki Schwarzach. Przywódca uchodźców, wyznaczony po ostrej wymianie zdań przez ojca i sąsiadów, nie zdecydował się jednak na wygodniejszą trasę. Antoni von Birkenfels był doświadczonym weteranem, który walczył w kilkunastu bitwach pod dowództwem wielkiego Tilly’ego. Uważał, że to Szwedzi będą podążać głównymi traktami, nie tracąc czasu na podlejszych drogach, które niczym sieć rozpinały się między wsiami i niewielkimi osadami handlowymi. Postanowił więc, że ostatni odcinek ucieczki do Neuburga powinien prowadzić przez Konstein, Wellheim i Bergen. Niedawno jednak zeszły śniegi, pozostawiając mnóstwo wypełnionych błotem dziur, w których ciężkie wozy co rusz utykały. Strona 4 Akurat pochód znowu się zatrzymał. Baronowa Meinarda von Teglenburg, żona niżej urodzonego, lecz wpływowego neuburczyka, radcy dworu Siegberta von Czontassa, wychyliła się przez okno i z westchnieniem wróciła na miejsce. – Furgon Steglingerów ciągnięty przez woły znowu utknął. Dlaczego akurat tę zawalidrogę postawiono na czele kolumny? Powinna jechać na samym końcu. Walburga Steglinger, korpulentna kobieta zbliżająca się do czterdziestki, wzięła zapewne słowa baronowej do siebie, bo wydała z siebie dźwięk, który Irmeli przypominał warczenie rozdrażnionego psa. – Gdyby to zależało ode mnie, w ogóle byśmy nie zabrali tego wozu. Ale jak znam mojego męża, nie oglądał się na nikogo, tylko po prostu ruszył w drogę. Ehrentraud von Lexenthal, którą wraz z innymi kobietami wtłoczono do karety niczym bagaż, wrzasnęła tak głośno, że zapewne usłyszano ją na samym przodzie. – Jeżeli nie przyspieszymy, dogonią nas ci straszni kacerze! Powiedzcież parobkom, żeby zepchnęli z drogi przeszkodę! Irmela wskazała na las po obu stronach drogi. – Drzewa stoją zbyt gęsto. Nie da się tutaj sprowadzić z drogi wozu zaprzężonego w woły! Miała rację. Droga była wąska, a wiele gałęzi sięgało tak daleko, że stangreci musieli nadzwyczaj ostrożnie powozić zaprzęgami, żeby je ominąć. Nie tylko więc z powodu przeładowanego wozu z bagażami Steglingerów grupa uchodźców posuwała się niewiele szybciej niż ślimak po liściu sałaty. Histeryczny krzyk Ehrentraud wpłynął na pozostałe kobiety w przepełnionej karecie. Zbyt wiele słyszały ostatnio o potworach z Północy – jak zwykle mawiano o Szwedach. Niektóre z nich zaczęły się żarliwie modlić, zachęcając swoje dzieci, by uczyniły to samo, a ciotka Irmeli, Joanna, obrzuciła męża Walburgi, Rudolfa Steglingera, stekiem wyzwisk. Po czym nazwała Antoniego von Birkenfelsa nieudolnym głupcem, który już dawno powinien był się pozbyć furgonu z bagażami, w końcu zaczęła urągać samemu Panu Bogu. Oświadczyła wszystkim i każdemu z osobna, że Pan w niebie nie powinien dopuścić do tego, żeby szwedzcy kacerze i ich protestanccy sprzymierzeńcy pobili wojska cesarskie pod Breitenfeld i zajęli fortece miejskie Miśni i Wurzburga. Meinarda von Teglenburg skarciła ją surowo – nie przystoi osiemnastolatce mówić takich rzeczy, a już nikomu nie wolno wątpić w wolę Stwórcy. Pozostałe kobiety przyznały jej wprawdzie rację, ale natychmiast zaczęły rozpaczliwie zawodzić albo błagać swoich ulubionych świętych i patronów o ochronę przed protestanckimi diabłami. Ich wysokie głosy dręczyły Irmelę. Najchętniej zakryłaby uszy dłońmi, żeby Strona 5 nic więcej nie słyszeć. Ponieważ byłoby to nieuprzejme, złapała obiema rękami mocno rzemień, nie chcąc spaść z siedzenia, kiedy kareta znowu ruszy. I tak nie groziło jej co prawda twarde lądowanie, bo wnętrze, gdzie wygodnie mogły podróżować cztery osoby, a sześć było już skazane na pewne niewygody, musiało teraz pomieścić dwanaście kobiet i dzieci. Gdyby jednak kogoś potrąciła, dostałaby burę, a Joanna i Ehrentraud, najbardziej do niej zbliżone wiekiem, skorzystałyby z okazji do wygłaszania złośliwych komentarzy pod jej adresem, zresztą nie po raz pierwszy. Irmela próbowała nie ulegać paraliżującemu lękowi, a jednocześnie zazdrościła baronowej Meinardzie, Walburdze Steglinger i ich dwóm sąsiadkom, które siedziały przodem do kierunku jazdy, dzięki czemu szarpnięcia karety nie dokuczały im tak bardzo. Co prawda wehikuł należał do jej ojca, ale przed wyruszeniem w drogę ojciec wyjaśnił jej, że nieuprzejmie byłoby nie ustąpić lepszego miejsca starszej od siebie kobiecie. Irmela wyglądała na zewnątrz z nadzieją, że wreszcie ruszą dalej. Birkenfels i ojciec z poważnymi twarzami właśnie zwoływali do siebie pozostałych mężczyzn. Nadzieja, jaka towarzyszyła im wszystkim, jeszcze gdy ruszali w drogę, ustąpiła miejsca przygnębieniu, Irmela czuła to, nawet zanim padły pierwsze słowa. – Do kroćset, Steglinger, zasługujecie na to, żeby was rzucić Szwedom na pożarcie! Moje zarządzenie było jednoznaczne. Na przedzie jadą karety z kobietami i dziećmi, a dopiero po nich bagaże! Mówił Antoni von Birkenfels, oficer średniego wzrostu, przysadzisty, ubrany w ciemny skórzany surdut, szerokie spodnie i skórzane buty z cholewami, które zapewne pamiętały wyprawy wojenne pod wodzą generała Tilly’ego. Teraz gotował się z wściekłości i wydawało się, że zaraz rzuci się z pięściami na tęgiego, sprawiającego wrażenie nadętego dziedzica. Stojący obok Birkenfelsa ojciec Irmeli, Otton Henryk von Hochberg, skinął głową potakująco. – Wasz wóz nie pozwala innym poruszać się do przodu. Przy najbliższej okazji trzeba go zepchnąć z drogi, żeby mogły przejechać karety. Gdyby sytuacja miała się pogorszyć, zostawimy bagaże i będziemy próbowali uratować przynajmniej życie naszych najbliższych i nasze własne. – Też tak uważam – zgodził się z nimi Siegbert von Czontass. – Gdy usłyszymy za sobą wroga, trzeba będzie batami zmusić konie przy karetach do jak najszybszego biegu. Jeżeli będą wtłoczone między ciężkie wozy z bagażami, nie będzie szans na ucieczkę. Twarz Steglingera nabiegła krwią. – Nikt mi nie będzie rozkazywał, Birkenfels! A już na pewno nie wy. Strona 6 Ruszyłem w drogę najwcześniej z was wszystkich i zostanie tak, jak jest. – Ale tylko do momentu, gdy nadarzy się okazja, żeby karety wyprzedziły wóz. Będę spokojny dopiero wtedy, gdy kobiety i dzieci znajdą się w bezpiecznym miejscu za murami Neuburga. – Szwedzi zajęli Wurzburg i Miśnię, to i mury Neuburga nie będą dla nich żadną nadzwyczajną przeszkodą! – Steglinger planował dalszą ucieczkę i przygotował się do długiego życia na obczyźnie, które zamierzał uczynić znośniejszym dzięki zabranym meblom i dziełom sztuki. Inni uciekinierzy również zabrali kosztowności i trochę sprzętów domowych, ale mieli dość rozsądku, żeby nie przeciążać zbytnio wozów. Tylko w pokaźnym wehikule Steglingerów osie trzeszczały pod ciężarem, a Irmela uznała za cud, że zaprzężone do niego zwierzęta w ogóle były w stanie posuwać się do przodu. Steglinger gwałtownie odwrócił się plecami do pozostałych szlachciców, popędził do przodu i wrzasnął na służącego na koźle: – Złój tym bydlętom porządnie skórę, żeby się wreszcie ruszyły! Furman kręcił głową z rezygnacją. – Panie, wszystkiego już próbowałem! Zwierzęta są zupełnie wyczerpane. Szpetnie przeklinając, Steglinger wyrwał mu bat z ręki i jak oszalały zaczął tłuc zwierzęta. Birkenfels wyrwał rozwścieczonemu mężczyźnie bat i rzucił go na ziemię. – W ten sposób nic nie wskóracie! Zwierzęta są u kresu sił. Musimy wyładować część waszych bagaży, inaczej będziemy tu tkwić do wieczora. – Ręce precz od mojej własności! – Steglinger rzucił się na Birkenfelsa, ale ten odepchnął go takim ruchem, jakim strzepuje się z rękawa natrętną muchę, i przywołał gestem swojego syna Fabiana, wysokiego osiemnastoletniego młodzieńca, który pod nieobecność walczącego na wojnie ojca wraz z matką gospodarzył na rodzinnych włościach. – Rozładuj wóz tak, żeby woły dały radę go ciągnąć. Jeżeli to będzie konieczne, wyprzęgniesz woły z innego wozu stojącego na końcu, by pomogły tym tutaj wyciągnąć go z błota. – Możemy tak zrobić od razu! Wtedy nie będziemy musieli nic wyrzucać – wtrącił się Steglinger. Zdawało się, że zaraz pęknie z wściekłości, ale wiedział, że nie jest w stanie stawić czoła zwartemu oporowi pozostałych szlachciców. – Wtedy ten przeklęty wóz utknie w pierwszej lepszej następnej dziurze! Nie, Steglinger, teraz zabierzemy się do rzeczy, jak się patrzy. Zbyt dużo już czasu zmitrężyliśmy z waszego powodu. Birkenfels odwrócił się i przywołał kilku parobków. Przez kilka chwil panowała cisza, przerywana jedynie posapywaniem Strona 7 umęczonych zwierząt. Irmela usiłowała uspokoić rozstrojone nerwy, zła na siebie samą, że bez reszty poddała się lękowi. Zazdrościła otaczającym ją kobietom, które modliły się i wierzyły, że mężczyźni zrobią wszystko, jak należy. Ją za to bolał brzuch, jakby połknęła rozżarzone węgle. Nagle Joanna dała jej kuksańca w bok. – Siedź wreszcie spokojnie! Nam też potrzeba trochę miejsca. Dwie kobiety, którym kręcąca się z niepokoju Irmela przeszkadzała tak samo jak Joannie, przytaknęły, a Meinarda von Teglenburg bez słowa posadziła jej na kolanach swojego dwuletniego synka Siegmara. – Potrzymaj go trochę. Okropnie już mi z nim ciężko. Samo siedzenie w ciasno wypchanej karecie było bardzo niewygodne, a trzymanie dziecka w tych warunkach stanowiło poważne wyzwanie, pani von Teglenburg miała jednak nadzieję, że opiekując się nim, Irmela choć trochę zapomni o swoim strachu. Irmela zajmowała się przez chwilę chłopczykiem. W niebieskim ubranku z białym koronkowym kołnierzem i z opadającymi na ramiona jasnymi włosami maluch wyglądał jak aniołek, chociaż jego piastunka zwykle twierdziła, że mały raczej ma za skórą diabełka. Piastunka musiała zostać w domu tak samo jak pokojówka pani von Teglenburg, bo wszystkim brakowało zwierząt pociągowych do karet i wozów. Kilka służących siedziało co prawda na wozach z bagażami, ale należały one przede wszystkim do gospodarstwa Steglingerów, a zabrano je tylko dlatego, by ich pan w drodze nie musiał szukać nowej służby. Otton Henryk von Hochberg wcisnął w ręce tym domownikom, którzy zostali, trochę pieniędzy i poradził, żeby ukryli się w lesie, gdyby mieli nadciągnąć Szwedzi. Wtedy właśnie Irmela zrozumiała, że nigdy więcej nie zobaczy nikogo ze służby, a większość z tych ludzi mieszkała z nimi od jej narodzin. Na wspomnienie tej chwili zaczęła się za nich bezgłośnie modlić. Nagle poczuła na ramionach gęsią skórkę i skuliła się w przeczuciu nadciągającego nieszczęścia. Mimo hałasów, jakie powodowali ludzie i zwierzęta w kolumnie uchodźców, usłyszała dźwięki, które nie wróżyły nic dobrego. Szybko wysunęła głowę przez okno w drzwiach karety, żeby się w nie wsłuchać. Do jej uszu rzeczywiście dotarły okrzyki i tętent pędzących koni. Krew uderzyła jej do głowy. – Przed nami są jeźdźcy! Zaraz tu będą! – krzyknęła przerażona. – Czy podpowiadają ci to czarodziejskie moce, jakie odziedziczyłaś po swojej matce? Bo ja nic nie słyszę! – Joanna mierzyła swoją o rok młodszą bratanicę pogardliwym spojrzeniem. Chociaż dziewczęta wychowywały się razem, nigdy nie zrodziła się między nimi przyjaźń. Irmela po wczesnej śmierci matki była zamkniętym w sobie Strona 8 dzieckiem i pozwalała na bliskie stosunki tylko nielicznym ludziom, Joanna uchodziła za biedną krewną, którą przyjęto z litości i miłosierdzia. Joanna nie mogła wybaczyć ojcu Irmeli wzgardy, jaką Otton Henryk okazywał swojej dużo młodszej przyrodniej siostrze, dlatego dręczyła Irmelę, kiedy tylko miała ku temu sposobność. Wykorzystywała do tego miłość Irmeli do zmarłej matki, wytykając jej przy każdej okazji, że Irmhilde von Hochberg oskarżono o czary i tylko wczesna śmierć uchroniła ją przed procesem i spaleniem na stosie. W domu Irmela uciekała z płaczem, gdy Joanna raniła ją złymi słowami, ale teraz krzyknęła na nią, żeby się uciszyła. Miała lepszy słuch niż ktokolwiek ze znanych jej ludzi i dlatego jako jedyna usłyszała gardłowe głosy i obcy język. – To mogą być tylko Szwedzi! Uciekajmy z karety! Schowamy się w lesie. Mówiąc te słowa, Irmela otworzyła drzwi i trzymając w ramionach Siegmara wyskoczyła na ziemię. Meinarda von Teglenburg wyciągnęła jeszcze rękę, żeby ją zatrzymać, ale nie była dość szybka. Tuląc do siebie chłopca, Irmela podbiegła do ojca i chwyciła go za rękaw – Słyszę szwedzkich jeźdźców! Zbliżają się od przodu kolumny! Ojciec, kręcąc głową, patrzył we wskazanym kierunku, a Antoni von Birkenfels machnął ręką z lekceważeniem. – Z kierunku, w którym uciekamy? To przecież śmieszne! Potem zwrócił się do syna. – Fabian, pomóż panience Irmeli wsiąść z powrotem do karety i dopilnuj, żeby w niej została! Młodzieniec właśnie popędził kilku dodatkowych parobków do wozu Steglingera, żeby przenieśli jeszcze trochę krzeseł, stołów i skrzyń do lasu. Teraz zeskoczył z siodła i niewiele mniej rozeźlony niż ojciec podszedł do Irmeli. Dziewczyna spojrzała błagalnie na ojca. – Tatusiu, naprawdę ich słyszę! Musimy uciekać do lasu. Niech Matka Boska ma nas w swojej opiece! Otton Henryk von Hochberg patrzył niepewnie na Irmelę. Córka miała podobnie wrażliwe zmysły jak jego zmarła żona, a on życzyłby jej nieco mniej wyczulonej natury. Teraz z dnia na dzień stawała się coraz bardziej podobna do matki, która tylko dzięki wysokiemu urodzeniu i wsparciu ze strony palatyna i księcia Neuburga Wolfganga Wilhelma uniknęła uwięzienia przez dominikanina fanatyka, który uważał ją za czarownicę. Żona zawdzięczała zaś łaskę księcia i księżnej w znacznym stopniu właśnie swoim wyostrzonym zmysłom. Teraz Hochberg się wahał, czy powinien uwierzyć Irmeli, czy też zlekceważyć jej słowa jak narzekania przerażonego dziecka. Fabian von Birkenfels chwycił Irmelę, żeby wykonać rozkaz ojca, ale ta Strona 9 odepchnęła go niespodziewanie gwałtownie. – Uciekajcie, ratujcie życie! – krzyknęła i trzymając w objęciach małego Siegmara, pobiegła pomiędzy drzewa tak szybko, że Fabian złapał tylko powietrze. Widząc, że dziewczyna pędzi z jej synem do lasu, pani Meinarda krzyknęła przeraźliwie. – Irmela! Nie! Co robisz? Zanim ktokolwiek mógł ją powstrzymać, opuściła powóz i podążyła w ślad za dziewczyną. Trzy inne kobiety nie wytrzymały napięcia, piszcząc wydostały się na zewnątrz i również popędziły do lasu. Ich przykład podziałał na inne. Matki ciągnęły za sobą dzieci, starsze rodzeństwo młodsze, na samym końcu do uciekających dołączyła Joanna. Chociaż nieustannie kpiła z wrażliwości Irmeli, wiedziała, że jej siostra stryjeczna ma rzeczywiście znakomity słuch, i dlatego gotowa była jej uwierzyć. Ucieczka kobiet i dzieci zupełnie zaskoczyła mężczyzn. Birkenfels próbował zatrzymać je krzykiem, ale bez skutku. Na miejscu zostało jedynie kilka przerażonych dziewek, gruba Walburga Steglinger, która bez pomocy nie była w stanie wydostać się z powozu, i jeszcze Ehrentraud von Lexenthal. Dziewczyna darzyła Irmelę zbyt wielką pogardą, żeby dać jej posłuch, i teraz nieufnie spoglądała w kierunku niezbyt zachęcająco wyglądającego lasu. W połowie drogi do leśnej gęstwiny Walter von Hassloch chwycił swoją żonę, która w panice tłukła wokół siebie rękami, i wymierzył jej kilka głośnych policzków. – Do diaska, zostaniesz tutaj! – wrzasnął na nią. Matka Fabiana, Karolina, zatrzymała się pod drzewami na skraju lasu, odwróciła się w stronę męża z twarzą wykrzywioną kurczowym uśmiechem i również wróciła do swojego powozu. Birkenfels nie patrzył jednak na nią, lecz klął w żywy kamień. – A niech to szlag, Hochberg! Zatłukę tę waszą córkę. Już i tak wleczemy się bez końca, a teraz ten bachor ucieka i ciągnie za sobą inne baby. Fabian, ruszaj za tymi rozgdakanymi kokoszami i zagoń je z powrotem na trakt. Ruszamy, jak tylko wóz Steglingera będzie gotowy do drogi. Kto nie zdąży wrócić, niech sczeźnie w tym lesie! Po tych mocnych słowach Birkenfels wrzasnął na parobków, żeby pospieszyli się z rozładunkiem. Byli to jednak przede wszystkim ludzie Steglingera, dlatego brali się do pracy z takim ociąganiem, jak gdyby bali się razów za każdy wyrzucony z wozu przedmiot. Ojciec Irmeli stanął obok Siegberta von Czontassa i położył mu rękę na ramieniu. Strona 10 – Trzeba było zrobić tak, jak proponowałem na początku, zabrać trochę złota i uciekać razem z kobietami i dziećmi na koniach. Teraz już nie uda nam się dotrzeć do Dunaju. – Nie, skoro wasza córka dołożyła nam zupełnie zbytecznych problemów – odpowiedział Czontass z lodowatą miną. – Zaraz się okaże, czy jej obawy były naprawdę zbyteczne! Teraz Otton Henryk von Hochberg odniósł wrażenie, że słyszy odgłosy kopyt i krzyki, sięgnął więc po rapier. – Módlcie się, żeby to byli nasi! Jeśli to Szwedzi, niech Bóg ma nas w swojej opiece! Kontent z tego, że już nie jest obiektem powszechnego niezadowolenia, Steglinger puknął się w czoło. – Wasza córka ma nie po kolei w głowie, a i wy sprawiacie wrażenie pomylonego! Birkenfels zatkał mu usta. – Uciszcie się! Teraz i ja słyszę. Na Świętą Panienkę i świętego Kiliana! To Szwedzi. Irmela musiała usłyszeć, że nas wyprzedzili. Boże w niebiosach, jesteśmy straceni! Z tymi słowy dobył pałasza. W tej samej chwili zza zakrętu niecałe sto metrów przed nimi wyłonili się pierwsi szwedzcy jeźdźcy w żółtych koletach i jasnych kapeluszach. Widząc kolumnę wozów, wznieśli radosne okrzyki i dobyli broni. Birkenfels szturchnął żonę. – Szybko, biegnij za innymi do lasu! Rzuciła spojrzenie na napastników, którzy dopadli właśnie do pierwszych wozów i rozprawiali się z parobkami, po czym podniosła ręce w geście obrony. – Nie powinnam była zawracać. Teraz już jest za późno, mój kochany. Szwedzi ruszyliby za mną w pogoń. Nie chcę skończyć jak kobiety, które wpadły w ręce tych potworów. Przejechała rękawem po twarzy, by wytrzeć łzy, sięgnęła do wozu i przyciągnęła skrzynkę, która w drodze służyła jej jako podnóżek. Wewnątrz leżały dwa pistolety oraz róg na proch i pojemnik z kulami. – Jeśli, kochany, nie masz nic przeciwko temu, ja wezmę pistolety. Niech tylko Szwedzi spróbują je zdobyć, to się przekonają, jak dobrze potrafię strzelać. Karolina roześmiała się tak, że jej męża przeszył dreszcz. Wtedy Birkenfels uświadomił sobie, że przywiódł właśnie ku zgubie siedem szlacheckich rodzin, i ruszył naprzeciw szturmującym Szwedom ociężale jak starzec. Hochberg, Czontass i kilku innych podążyli za nim, podczas gdy Steglinger i inni tchórze skoczyli na Strona 11 konie i spięli je ostrogami. Niektórzy Szwedzi rzucili się za nimi w pościg, zabili kilku, ale zawrócili, nie chcąc zostawiać swoim towarzyszom całego łupu i kobiet. Gdy tylko pojawili się wrogowie, Ehrentraud von Lexenthal i służące, które jechały na wozach, próbowały zbiec do lasu, ale wrogowie dopadli je już po kilku krokach. Karolina von Birkenfels przylgnęła do ściany swojej karety i widziała, jak Szwedzi rzucili kobiety na ziemię i zdarli z nich ubrania. Gdy pierwszy żołnierz przycisnął do ziemi Ehrentraud von Lexenthal i wtargnął w nią gwałtownym ruchem, dziewczyna krzyknęła przeraźliwie. Drżąc z przerażenia i obrzydzenia, Karolina ponownie przysięgła sobie, że nie podzieli ich losu. Wiedziała, że nie może liczyć na pomoc. Jej mąż bronił się jeszcze, zaciekle odpierając atak nacierających wrogów, obok niego Otton Henryk von Hochberg osunął się na ziemię, brocząc krwią z wielu ran. Szwedzki oficer kopnął leżącego w twarz, po czym zamierzył się i wbił Antoniemu von Birkenfelsowi klingę w plecy. Mąż Karoliny odwrócił się jeszcze z bronią wzniesioną do uderzenia, ale w połowie ruchu opadł na kolana i zwalił się na ziemię. Szwed, który go zabił, splunął z pogardą, podniósł głowę i uśmiechnął się obrzydliwie do Karoliny. – Taki łup nie trafia się co dzień! – krzyknął do swoich towarzyszy. – Ta kobieta to smaczny kąsek, dam wam potem spróbować. Mówił saksońskim dialektem, który Karolina rozumiała bez trudu. Jak wielu żołnierzy w wojsku króla szwedzkiego, nie pochodził z kraju Słońca Północy, był żołdakiem z Rzeszy, najemnikiem Szwedów. Te łotry zwykle czyniły większe spustoszenia niż ludzie z Północy, a Karolina jako kobieta wysoko urodzona mogła się spodziewać, że przed śmiercią czeka ją wiele cierpień. Wzniosła modły do Świętej Panienki, żeby ukryła jej syna przed wzrokiem żołnierskiej hołoty i miała go w swojej opiece. – Święta Mario, Matko Boża, nie pozwól, żeby i on padł ofiarą kacerzy! – powtarzała, gdy ręce żołdackiego oficera dobierały się do jej piersi i rwały jedwab okrywający dekolt. Wtedy Karolina podniosła jeden z pistoletów, które ukryła za plecami, i przez kilka uderzeń serca upajała się przerażonym spojrzeniem mężczyzny. Rozległ się strzał, a oficer upadł plecami na ziemię. Zanim jego kompani ją dopadli, Karolina von Birkenfels przyłożyła wylot drugiego pistoletu do skroni i nacisnęła spust. Strona 12 II Na początku Irmela z Siegmarem na rękach biegła po prostu jak najdalej w las, żeby oddalić się od drogi. Gęste poszycie sprawiało jednak, że coraz trudniej było iść. Za to już po kilku krokach znikła z oczu tym, którzy za nią podążali. Gdy oddaliła się od kolumny wozów na dobre sto kroków, ciężko dysząc, zatrzymała się i odwróciła. Głosy, które ją przestraszyły, były już bardzo wyraźne, tak samo jak tętent wielu koni. Nie znała się na wojnie, ale przyszło jej do głowy, że świeże ślady ciężko załadowanych wozów i odciski kopyt zwierząt pociągowych zwróciły uwagę Szwedów. Prawdopodobnie wrogowie wyprzedzili kolumnę uchodźców inną drogą i wybrali najdogodniejsze miejsce, żeby zaatakować. Kiedy usłyszała za sobą kroki, przerażona zerwała się do ucieczki, ale na widok Fabiana, odetchnęła. Ulga nie trwała jednak długo, bo młody człowiek, stanąwszy przed nią, spoliczkował ją tak mocno, że mało się nie przewróciła. – Oszalałaś zupełnie, głupia kozo? Zawsze byłaś dokuczliwa, ale teraz przeszłaś samą siebie! I tak już straciliśmy mnóstwo czasu, a ty po prostu biegniesz sobie do lasu i jeszcze swoim gadaniem wprawiasz w panikę inne kobiety. Irmela złapała się za obolały policzek i uśmiechnęła się przez łzy. – Wszystkie poszły więc za mną! – Na szczęście tylko takie same wariatki jak ty. Teraz ruszaj z powrotem! Za te dziwactwa ojciec spuści ci niezłe lanie! Ja tymczasem poszukam pozostałych kobiet. Fabian mocno popchnął Irmelę, zmuszając ją, żeby ruszyła w kierunku wozów. Ona jednak stała, jak gdyby jej stopy wrosły w ziemię. – Nic nie słyszysz? Przecież Szwedzi napadli na naszych! – Bzdura! Fabian zamachnął się, żeby znów ją uderzyć, ale zastygł w połowie ruchu. Teraz i on usłyszał szczęk broni i krzyki, które zmroziły mu krew w żyłach. – To naprawdę wrogowie! Muszę wracać i pomóc ojcu! – krzyknął i ruszył. Irmela postawiła na ziemi Siegmara, rzuciła się za Fabianem i z całej siły złapała go za połę płaszcza. – Nie możesz tam wrócić. Zabiją cię! Fabian myślał o rodzicach, którzy byli w niebezpieczeństwie, i chciał się wyrwać, ale Irmela uczepiła się go jak rzep i nie puszczała. Uderzył ją więc jeszcze raz, tym razem tak mocno, że z rozbitych warg na brodę pociekła krew. W tej samej chwili pojawiła się Meinarda von Teglenburg. Baronowa chwyciła synka, który oddalał się niezdarnymi kroczkami, i drżąc na całym ciele Strona 13 podeszła do Fabiana i Irmeli. – Na Świętą Matkę na niebiosach, to naprawdę Szwedzi! Dziecko, skąd mogłaś to wiedzieć? – Zawdzięcza to swojej czarodziejskiej mocy – odpowiedziała Joanna, która wyłoniła się za Meinardą. Za nią szło kilka innych kobiet, ciągnąc za sobą zapłakane dzieci. Irmela zignorowała złośliwą uwagę krewnej, ale zwróciła się do baronowej. – Pomóżcie mi, proszę! Fabian koniecznie chce wrócić do wozów, ale te potwory go zabiją. W tej chwili dotarł do nich śmiertelny krzyk mężczyzny. Kobiety skuliły się i zasłoniwszy usta dłońmi, patrzyły nieruchomo w kierunku, skąd dochodziły odgłosy walki, teraz głośniejsze niż cokolwiek innego. Meinarda szybko pokonała przerażenie i z wyrzutem spojrzała na Fabiana. – Zostań tutaj! Jeśli odejdziesz, nie będzie nikogo, kto mógłby nas bronić. Daj Bóg, żeby i inni mogli uciec! Przecież mężczyźni są konno. – Ojciec i inni nie uciekną, jeśli zostały tam jeszcze kobiety i dzieci. Głos Fabiana brzmiał jak rozbite szkło. Wyrwał się i pobiegł kilka kroków w kierunku, z którego docierały coraz bardziej nieludzkie dźwięki. – Muszę zobaczyć, co z moimi rodzicami, pomóc im! – Jeżeli to zrobisz, naprowadzisz Szwedów na nasze ślady! Czy z twojego powodu mamy wszyscy zginąć? – krzyknęła na niego Meinarda. Teraz skuliła się jak rażona wielkim bólem i zakryła twarz dłońmi. Zawładnął nią lęk o męża. Czontass nie był żołnierzem i tylko szybka ucieczka mogłaby go ocalić. Chciała co prawda bardzo, żeby udało mu się uciec, ale wiedziała, że duma nie pozwoliłaby mu zostawić przyjaciół w nieszczęściu. Najchętniej sama pobiegłaby do wozów, powstrzymała ją jednak odpowiedzialność za syna. Krzyki i błagania kobiet, które zostały przy wozach, świadczyły o tym, jaki spotkałby ich los, gdyby Szwedzi wpadli na ich trop, kobiety ciasno otoczyły więc Fabiana, instynktownie oczekując, że je ochroni. Młody człowiek zdał sobie sprawę, że los obarczył go odpowiedzialnością za grupę przerażonych niewiast, i że nie może działać pochopnie. Właśnie nadeszły kolejne kobiety, niosły dzieci na rękach, a kierowały się głosami usłyszanymi w lesie. Nie było jednak wśród nich żadnej z tych, które natychmiast nie potraktowały poważnie ostrzeżenia Irmeli. Dziewczyna stała teraz bez ruchu wsłuchana w odgłosy walki i zdawała się nie zauważać, że krew z pękniętej wargi płynęła jej po brodzie i szyi, zabarwiając na czerwono biały kołnierz sukni. Czuła się jak w sennym koszmarze. Wskazała gęstwinę jeszcze bardziej oddaloną od traktu. – Powinniśmy się ukryć tam, dalej od tego miejsca. Jeśli będziemy tak stać, Strona 14 szwedzcy zwiadowcy mogliby nas tu znaleźć. I bądźcie cicho! Słyszę trzaskające gałązki. Meinarda przytaknęła gwałtownie i energicznymi gestami zaczęła poganiać inne kobiety, żeby się ukryły. Matki przygarnęły swoje dzieci i znikły w gąszczu tak szybko, jakby Szwedzi już siedzieli im na karkach. Fabian stał jednak bez ruchu i wsłuchiwał się w odgłosy walki. Nie zastanawiając się długo, Irmela zawróciła i pociągnęła go za rękaw. Spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, ale poszedł z nią bez sprzeciwu. Było widać po jego minie, że walczy z własną dumą, która zarzuca mu tchórzostwo, bo uciekał, zamiast stanąć do otwartej walki ze Szwedami. Z bolesnym uśmiechem spojrzał z góry na Irmelę. – Przykro mi, że cię uderzyłem! Wzruszyła ramionami. – Zdarzało się przecież, że tłukłeś mnie znacznie gorzej. Chciał zaprotestować, bo jeszcze nigdy nie podbił jej oka ani nie zmiażdżył wargi. Zawsze traktował ją jak natarczywego brzdąca, który niczym niemy cień podążał za nim przez pola i lasy, ale Irmela była cierpliwą słuchaczką, a on poszturchiwał ją tylko wtedy, gdy przy wędkowaniu pluskała stopami w wodzie, co płoszyło ryby. Teraz skręcał się wewnątrz ze wstydu. Ojciec i inni mężczyźni ginęli w rozpaczliwej walce ze Szwedami, on zaś dowiódł swojego bohaterstwa, tłukąc dziewczynkę, która nie sięgała mu nawet do brody i mimo swoich siedemnastu lat wyglądała na dwunastolatkę. Wszedł za Irmelą w krzewy tak gęste, że choć zatrzymał się obok Joanny, nie zauważył jej. Dopiero kiedy ciotka Irmeli cicho go zawołała, odkrył ich obecność. – Co się dzieje z naszymi przyjaciółmi? – zapytała, bo hałasy powoli się uciszały. Fabian bezradnie rozłożył ręce. – Będziemy mogli wrócić dopiero wtedy, gdy nabierzemy pewności, że Szwedzi odeszli. Wtedy zobaczymy, komu z krewnych i przyjaciół udało się uciec. – Co z moim mężem i z moim chłopcem? – Anna Reitmayr, która trzymała w ramionach dwoje pozostałych dzieci, patrzyła na Fabiana z rozpaczą. Młodzieniec marzył o tym, żeby znaleźć się gdziekolwiek indziej, choćby w najokrutniejszej walce, tylko nie tu, bo błędne spojrzenia kobiety i jej córek sprawiały mu fizyczny ból. Aby odwrócić myśli od własnego nieszczęścia, zastanawiał się, kogo widział w lesie i kogo musi poszukać. Spośród dam ze szlacheckich rodów brakowało Walburgi Steglinger, Ehrentraud von Lexenthal, pani von Hassloch i jego matki, były też tylko dwie służące spośród tych, które nie Strona 15 należały do świty Steglingerów i dlatego nie bały się kary za ucieczkę. Nie poszedł za nimi ani jeden mężczyzna, a najstarszy chłopiec mógł liczyć może dziesięć lat. Było więc razem osiemnaście osób, każda bezbronna jak nowo narodzone dziecię i wszystkie ogarnięte przerażeniem. Irmela, która przykucnęła u jego stóp, odwróciła głowę w bok, jak gdyby nasłuchiwała. Jej twarz o ostrych rysach i orzechowych oczach okalały ciemne loki, przypominała mu pyszczek myszy, i nawet jasnoniebieska suknia o kroju podkreślającym kobiece kształty nie mogła ukryć, że jest dużo za szczupła jak na swój wiek. W porównaniu ze swoją ciotką Joanną i prześliczną Ehrentraud von Lexenthal jej uroda wydawała się zupełnie niepozorna, mimo to nie brakowało zainteresowanych nią kawalerów. Nawet jego ojciec napomykał niedawno, że chętnie widziałby Irmelę von Hochberg jako synową. W przeciwieństwie do rodziny Fabiana, która posiadała tylko jeden majątek, Hochbergowie dysponowali rozlicznymi posiadłościami i wielkimi obszarami ziemskimi. Irmela dziedziczyła ponadto po swojej matce zamek i majątek ziemski Karlstein, miała też niezaprzeczalne prawo do tytułu hrabianki von Hochberg i pani zu Karlstein. – Zrobiło się tak cicho! – głos baronowej Meinardy przywołał Fabiana do rzeczywistości. Był zły na siebie, że myśli o głupstwach, podczas gdy kilkaset kroków od nich śmierć wywija swoją czarną kosą. Joanna przysunęła się bliżej. – Myślisz, że Szwedzi odeszli? Irmela pokręciła głową. – Wciąż jeszcze przeszukują skraj lasu! Mam nadzieję, że nie dotrą aż do nas. – Święta Panienko, nie dopuść do tego! Meinarda von Teglenburg uklękła mimo ograniczonej przestrzeni między krzewami i rozpoczęła modlitwę. Szeptała, ale kilka innych kobiet przyłączyło się do niej znacznie głośniej. Fabian cicho, ale zdecydowanie błagał je, żeby się uciszyły. – Inaczej ściągniecie na nas wrogów! Wszystkie natychmiast umilkły, a on już tylko po ruchu ust mógł poznać, że modlą się dalej. Sam najchętniej błagałby wszelkie siły niebios, żeby okazały się łaskawe dla ojca i matki i oczywiście dla wszystkich, którzy zostali przy wozach. Ale to, co słyszał o Szwedach, kazało mu powątpiewać w niebiańską sprawiedliwość. Mężczyzn, którzy nie polegli w walce, w okrutny sposób maltretowano aż do śmierci, a tego, co spotykało kobiety, domyślił się, słysząc krzyki tych, które tam zostały. Fabian oczami wyobraźni widział swoją matkę jako bezbronną ofiarę przeklętych przez Boga kacerzy i zazgrzytał zębami. Po chwili spojrzał pytająco na Irmelę. Strona 16 – Słyszysz coś jeszcze? Dziewczyna zamknęła oczy i słuchała z napiętą uwagą. – Nie! Już nic nie słyszę, ani ich głosów, ani ich koni. – Myślisz, że Szwedzi odeszli? – Fabian pragnął jak najszybciej sprawdzić, co się stało z jego rodziną. – Tam z przodu nie ma już nikogo. Zrobiło się cicho jak w grobie! Ostatnie słowa Irmeli zabrzmiały przerażająco i niektóre kobiety zaszlochały, myśląc o bliskich, którzy zostali przy wozach. Fabian westchnął głęboko i gestem nakazał kobietom, żeby zostały w ukryciu. Chciał sprawdzić, co się stało, nie licząc się z tym, co go tam czeka. Kiedy Irmela wstała, żeby do niego dołączyć, machnął gwałtownie ręką. – Zostaniesz tutaj i będziesz uważnie słuchała! Ja obejdę wozy łukiem i podejdę od drugiej strony, żeby zmylić wroga, gdyby był tu jeszcze w pobliżu. – Fabianie, jesteś taki dzielny! – Joanna posłała mu czarujący uśmiech. Była ładną dziewczyną: wysoka, jasnowłosa, z prześlicznymi niebieskimi oczami i wdziękiem, wobec którego młody człowiek nawet w tej sytuacji nie mógł pozostać obojętny. Wpatrzył się więc w nią, ale wtedy podeszła do niego Meinarda. – Pójdę z tobą! Przez ten czas Joanna może potrzymać Siegmara. Chciała oddać syna dziewczynie, ale Fabian energicznie zaprotestował: – Powiedziałem, że idę sam! Szwedzi nie mogą zrobić mi tego, co by zrobili z wami. – Mogliby cię torturować i dowiedzieć się, gdzie jesteśmy! – krzyknęła jedna z pozostałych kobiet, która bardziej bała się o siebie i swoją cześć niż o swojego męża. – Z pewnością nie poddam się bez walki. Fabian poklepał lewą ręką rękojeść rapieru, który dostał od ojca przez wyruszeniem w drogę, i zrobił zawziętą minę. Zaopatrzony w błogosławieństwo Meinardy i innych kobiet, przecisnął się możliwie bezgłośnie przez krzaki, a gdy się po kilku krokach odwrócił, nie zobaczył nic, co by świadczyło o tym, że ktoś tam jest. Nagle tuż obok usłyszał szelest, odwrócił się gwałtownie, jednocześnie dobywając broni. Zamiast szwedzkiego żołnierza, który miałby się na niego rzucić, zobaczył jednak przestraszonego jego obecnością zająca umykającego właśnie co sił w nogach. Strona 17 III Zgodnie z obietnicą Fabian wyminął pole walki łukiem, żeby nie zobaczyli go wrogowie, gdyby jeszcze jacyś się zawieruszyli w okolicy, i dotarł do szlaku ich wędrówki niedaleko od miejsca, w którym doszło do napadu. Wiatr wiał w jego kierunku i niósł gryzący dym. Fury i większość powozów paliły się, nie było widać żadnego ze zwierząt pociągowych. Prawdopodobnie Szwedzi wyprzęgli je i zabrali ze sobą. Fabian odkrył w końcu jeszcze jednego martwego wołu, z którego wycięto najlepsze kawałki mięsa, życzył więc łupieżcom, żeby pieczeń stanęła im w gardle. Potem trafił na powóz Hasslochów, którzy dołączyli do uchodźców w ostatniej chwili. Szwedzi splądrowali pojazd, przewrócili go na bok i również podpalili, ale ogień po krótkim czasie zgasł samoistnie. Wokół powozu leżało kilka przedmiotów, które Szwedzi zapewne uznali za nieprzydatne. Wśród nich Fabian odkrył obraz Świętej Marii, wdeptany przez jednego z wrogów w ziemię. Nieco dalej tkwił w błocie rozbity relikwiarz, z którego łupieżcy zabrali szlachetne kamienie. W następnej chwili Fabian zapomniał o zbezczeszczonym relikwiarzu i w osłupieniu patrzył na dwoje zmarłych leżących na skraju lasu. Był to pan von Hassloch i jego żona, którą mąż powstrzymał siłą przed dołączeniem do Irmeli i innych kobiet. Najwyraźniej ugodził żonę szpadą, żeby oszczędzić jej najgorszego – nie pomógł jej jednak, bo Szwedzi i ich niemieccy najemnicy zgwałcili umierającą, a jego samego rozpłatali żywcem. Fabian czuł, jak podnosi mu się treść żołądka, i odwrócił się od strasznego widoku. Nie patrząc ani na lewo, ani na prawo, szedł do przodu. Następny powóz wciąż jeszcze palił się jasnym płomieniem. To na niego Meinarda von Teglenburg kazała załadować najkosztowniejsze meble. W płomieniach stała również fura Steglingera, a Fabian pomyślał, że najlepiej by było, gdyby właściciel spłonął razem ze swoim dobytkiem. Gdyby przez chciwość i bezmyślność nie opóźnił ucieczki, byliby już w Neuburgu i tym samym w bezpiecznym – przynajmniej na razie – miejscu. Ze strachu przed tym, co go czeka, obszedł pojazd swojej rodziny i zbliżył się do obszernej karety Hochbergów, jeszcze niedawno pełnej kobiet i dzieci. Większość z nich uciekła, została tylko Walburga Steglinger, niezwykle otyła niewiasta, którą mąż usadowił w tej karecie, ponieważ nie znalazł dla niej miejsca w swojej. Fabian znalazł ją pod lasem, nagą, z powalanymi krwią udami. Chociaż była już niemłoda i niezbyt urodziwa, żołnierze prawdopodobnie wielokrotnie ją zgwałcili. Strona 18 Na początku Fabian sądził, że jest martwa, i odwrócił głowę, żeby na nią nie patrzeć. Wtedy jednak usłyszał jęk. Natychmiast przyklęknął obok i uniósł jej głowę. – Żyjecie jeszcze! W tych dwóch słowach zawarł całą ogromną nadzieję, że również jego matka mogła przetrzymać okrucieństwa Szwedów. – Fabian, to ty? Pomóż mi wstać. Nie możemy tu zostać. Zwykle tubalny głos Walburgi Steglinger ledwie było słychać, zajęczała, kiedy Fabian ją podniósł. Postawienie kobiety na nogi wymagało sporego wysiłku, ale kiedy mu się to udało, trzymała się lepiej, niż się spodziewał. – Rozejrzyj się, proszę, czy gdzieś nie znajdziesz sukni albo czegokolwiek, czym mogłabym się okryć – poprosiła Walburga. Zdjęła kawałek materiału, który zawisł na gałęzi, i tarła nim podbrzusze z taką siłą, jakby chciała w ten sposób wymazać wszystko, co się stało. Jedyny skutek był taki, że zaczęła krwawić jeszcze bardziej. Z obrzydzeniem odrzuciła szmatę i zacisnęła pięści. – Niech piekło pochłonie Szwedów i mojego męża razem z nimi! Fabian zrozumiał, że Steglinger uciekł, nie martwiąc się o żonę. Przeglądając walającą się w błocie zawartość kilku rozbitych skrzyń, w których mieścił się ubiór dla niezbyt szczupłego mężczyzny, uznał, że trafił na bogato zaopatrzoną, choć niekoniecznie modną garderobę Steglingera. Pod rzeczami znalazł w miarę czysty szlafrok, który mógł okryć obfite kształty jego żony. – Nic lepszego, niestety, nie znalazłem – powiedział z żalem, kiedy wręczał Walburdze brązowe okrycie, starając się przy tym patrzeć w innym kierunku. – Dobry z ciebie chłopiec! Walburga czuła się wewnętrznie martwa, ale wiedziała, że jęki i narzekania na niewiele się zdadzą. Z westchnieniem naciągnęła na siebie odzienie. – Będę musiała podnosić poły, żeby nie następować na materiał. Podasz mi ten sznurek? Nie ma chyba nic innego wystarczająco długiego. Teraz musimy zobaczyć, czy może jeszcze ktoś przeżył. Na początku nic na to nie wskazywało. Najpierw odkryli zwłoki hrabiego Hochberga i kilku innych szlachciców. Szwedzi rozebrali ich do naga, tak samo jak i parobków, których zatłuczono podczas próby ucieczki. Przy następnym powozie Walburga westchnęła przerażona. – To najstarszy syn Reitmayrów! Mój Boże, chłopiec nie miał nawet czternastu lat. – Przynajmniej Anna Reitmayr przeżyła, jej dwie córki też – odpowiedział Fabian ze zgrozą. Strona 19 – Ale straciła syna i męża! Walburga Steglinger wskazała na martwego sąsiada, który nie zbiegł tchórzliwie jak jej mąż, przeżegnała się i odmówiła krótką modlitwę za obu zmarłych. Tymczasem Fabian znalazł ojca. Antoni von Birkenfels leżał na ziemi tak, że wyraźnie było widać śmiertelną ranę na jego plecach. Ktoś odrąbał mu prawą rękę, pewnie po to, żeby wyjąć ze sztywnych palców rękojeść broni. Zaledwie kilka kroków dalej zobaczył matkę. Dziura z czarną obwódką w jej skroni i ślady prochu na skórze i włosach świadczyły o tym, że strzelono do niej z bardzo bliska. Fabian, płacząc, upadł na kolana, Walburga położyła mu prawą rękę na ramieniu. – Najpierw zastrzeliła Szweda, który zabił twojego ojca, a potem siebie samą. Na szczęście kacerskie psy nie dobierały się do jej zwłok. Niewielka to była pociecha dla młodego człowieka, który tak uwielbiał matkę i troszczył się o nią, podczas gdy ojciec z Tillym przemierzał kraj od bitwy do bitwy. Aby zapobiec temu, że Fabian pogrąży się w żałobie i zapomni o całym świecie, wskazała na zwłoki kilku mężczyzn, którzy leżeli nieco dalej. Wyglądało na to, że również oni zostali zastrzeleni z bliskiej odległości lub zasztyletowani. – Biedacy rzucili broń i chcieli się poddać. Ale Szwedzi wrzeszczeli tylko, że darują im życie tak samo, jak Tilly darował obywatelom Magdeburga, i potem zabili ich wszystkich. Fabian z trudem oderwał wzrok od zwłok matki, z wysiłkiem wstał z kolan i w geście oskarżenia wzniósł pięści do nieba. Strona 20 IV Gdy Walburga Steglinger i Fabian doszli do czoła nieszczęsnej kolumny uchodźców, myśleli, że zobaczyli już wszystko, co najokropniejsze. Wtedy usłyszeli szelest. Fabian wyciągnął rapier, zaraz jednak znów go wsunął do pochwy, bo w półcieniu na skraju lasu dostrzegł dwie kobiety, które przycupnęły mocno do siebie przytulone. Jedną z nich była służąca pani von Hassloch, w drugiej dopiero po chwili rozpoznał Ehrentraud von Lexenthal, która nie bez powodu uchodziła za najpiękniejszą pannę w okolicy. W wyobraźni Fabian często fantazjował, że spotyka się z nią nie po to, żeby niezobowiązująco konwersować, i najchętniej ją właśnie wybrałby na swoją małżonkę, chociaż była sierotą, niemal pozbawioną środków do życia bratanicą przeora. Teraz po raz pierwszy widział ją nagą, to jednak, co kiedyś wywołałoby jego euforię i zachwyt, teraz wzbudziło wyłącznie przerażenie. Zbrodniarze wycięli krzyże w policzkach Ehrentraud i okaleczyli jej piersi. Uda były całe zakrwawione. Szwedzi zgwałcili i maltretowali również służącą, ale nie zadali jej przynajmniej takich ran jak Ehrentraud. Miała nawet jeszcze siłę, żeby uspokajać oszpeconą dziewczynę i ją wspierać. Krzyknąwszy głośno, Walburga ciężko podeszła do dziewcząt i chwyciła Ehrentraud za rękę. – Tak się cieszę, że jeszcze żyjecie! Ehrentraud von Lexenthal podniosła zmęczonym ruchem głowę. – Cieszycie się? Popatrzcie, co zrobili ci okrutnicy. Z moim wyglądem żaden mężczyzna na świecie nie spojrzy na mnie teraz po raz drugi! Walburga próbowała ukryć swoje przerażenie. Przed szwedzką napaścią Ehrentraud mogła wybierać wśród całkiem majętnych konkurentów, ale bez siły przyciągania złota, które z reguły pozwala panom przymknąć oko na cielesne niedoskonałości wybranki, a nawet na utracone dziewictwo, zapewne nikt już nie zwróci się do jej stryja przeora, żeby prosić o jej rękę. – Tak mi przykro! – szepnęła Walburga. – Przykro! – Ehrentraud von Lexenthal roześmiała się histerycznie. – Gdyby te psy tylko mnie zhańbiły, byłoby to wystarczająco straszne, ale teraz mogę już tylko iść do klasztoru. Jeśli stryj znajdzie jakiś, który mnie przyjmie mimo mojego mizernego wiana. Utrata urody zdawała się bardziej ciążyć młodej kobiecie niż hańba zadana przez Szwedów czy nawet ból, jaki z pewnością jej doskwierał. Splunęła i zamierzyła się na służącą, kiedy ta ją prosiła, żeby już tak się nie zadręczała. Walburga Steglinger nie wiedziała, co odpowiedzieć. Trudno było sobie