Hoffman Nina Kiriki - Jasne aleje powietrza
Szczegóły |
Tytuł |
Hoffman Nina Kiriki - Jasne aleje powietrza |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hoffman Nina Kiriki - Jasne aleje powietrza PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hoffman Nina Kiriki - Jasne aleje powietrza PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hoffman Nina Kiriki - Jasne aleje powietrza - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NINA KIRIKI HOFFMAN
jasne aleje powietrza
W wojnie na słowa moja najlepsza przyjaciółka
Jessamine ma ogromną przewagę. Mówi szybciej niż ja i z
większym przekonaniem.
Stawiam przed nią na kuchennym stole herbatę w kubku
w bratki, a sama siadam naprzeciw. Promienie zachodzącego
słońca wpadają przez okno i trafiają w misę z pomarańczami,
wydobywając prawdziwy kolor tak, jak nie potrafi tego żadne
inne oświetlenie. Rozsrebrzają również pajęczyny pod
sufitem. Nie zdawałam sobie sprawy, że upłynęło już tyle
czasu od ostatniego sprzątania. Nie jestem świetną
gospodynią. Ale zawsze mam pod ręką ciasteczka.
Talerz z czekoladowymi ciasteczkami stoi między nami na
żółtym blacie stołu. Upiekłam je dziś rano. Uwielbiam zapach
pieczonego ciasta.
Otaczam dłońmi kubek z herbatą, jest rozkosznie ciepły.
Dla siebie wybrałam herbatę czarną i dymną, z ostrzejszą
nutą. Jessamine jak zwykle pije rumianek.
Sięgam do kieszeni po skamieniałe zaklęcie, które
niedawno znalazłam wśród wzgórz. Jednocześnie Jessamine
wyciąga z torebki palmtopa, ustawia go na stole koło kubka z
herbatą, otwiera pokrywę i wpatruje się w maleńki ekran.
Elektroniczne światło barwy fosforu pada na jej twarz.
- Poczekaj, aż je usłyszysz, Ellowyn - powiada. - Moje
najlepsze jak dotąd. I...
Kładę moje zaklęcie na stole. Nie wygląda zbyt
imponująco. Przeważnie tak z nimi jest. Zwykły kawałek
piaskowca, wyokrąglony przez prąd rzeki na kształt jajka,
drobnoziarnisty, burawy, choć końce palców swędzą mnie od
zawartych w nim iskierek możliwości.
- Nie uwierzysz, co można nim zdziałać - mówi
Jessamine.
Nie należy się spodziewać, że przejmie się moim
znaleziskiem. Nigdy tego nie robi. Nie interesuje się
przeszłością. Jej ulubionym słowem jest upgrade.
- Co to jest tym razem? - pytam. - Formuła kurcząca
zaparkowane samochody, żeby więcej się zmieściło w miejscu
parkingowym? Zaklęcie powodujące, że każdy zegarek chodzi
z taką szybkością, by jego właściciel przybywał wszędzie na
czas? Coś, co sprawi, że twój magnetowid rozpozna
najwłaściwszy moment rozpoczęcia i zakończenia
nagrywania, żeby nigdy nie tracić pierwszych paru sekund
programu?
- Coś lepszego - odpowiada.
- Odpluskwiłaś Internet?
Przygryza wargę. No dobrze, może nie powinnam
sugerować czegoś tak potężnego.
- Jest mniej globalne.
- Ale twoje zaklęcia zawsze są globalne.
- Zrobiłam je specjalnie na twój użytek.
Pociąga łyk herbaty.
Ciarki podejrzenia przebiegają mi po kręgosłupie. Nie
lubię, kiedy bodaj przemyśliwuje nad zaklęciami specjalnie
dopasowanymi do mnie. Jesteśmy przyjaciółkami od wieków
- od czasów brukowanych ulic i wozów zaprzężonych w
konie, kiedy ludzie dostarczali ci do domu lód i mleko.
Patrzyłyśmy przez te wszystkie lata, jak ta druga dokonuje
wyborów. Każda miała własne myśli.
Spotykamy się przy herbatce co tydzień. Jessamine
wypuszcza swoje zaklęcia w świat, a ja swoje. Czasami
wydaje nam się, że robimy to samo, ale próbujemy nie
blokować się przy tym nawzajem. Nie zawsze podoba mi się
to, co ona robi, i wiem, że nie bardzo ją obchodzą moje
obawy. Jednak nigdy nie wypowiadamy głośno swoich
wątpliwości. Nie cenzurujemy się nawzajem.
- No i mam nowy system przekazywania. - Jessamine
uśmiecha się do swojego komputerka. - Transfer danych na
podczerwieni.
Wyraża się w języku, którego nie mam ochoty poznawać.
Stuka w ekran małym czarnym pisakiem i przekręca
komputer w moją stronę. W oczy uderza mnie pulsujące
czerwone światło.
To boli.
Mruganie nic nie pomaga. Widzę światło nawet przez
powieki. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuję się stara,
przezroczysta jak kartka papieru.
Czym ona mnie zaczarowuje? Naprawdę chce mnie
skrzywdzić? Osłabić? Zabić? Tylko dlatego, że nie jestem
pewna, czy podobają mi się wynalazki tego stulecia,
rozwijającego się w całej swojej chwale?
Odchylam się na oparcie krzesła, czując się jak
marionetka, której przecięto sznurki. Pulsujący ból od
czerwonego światła ustaje. Przez chwilę czuję tylko
niezliczoną ilość pobolewań uskarżających się mięśni, które
nie odzywały się od wielu lat.
Umysł otwiera mi się szeroko jak kwiat, który na
przyspieszonym filmie jest zmuszany do gwałtownego
rozkwitnięcia.
Wtedy zaczyna się właściwy atak ze strony Jessamine. Jak
warstwa śniegu opada na mnie struktura przyczyn jej
postępowania, napór jej wpływu, chemia wyborów. Mój
umysł nieruchomieje na czas, gdy wciskają się weń
przekonania i impulsy. Rozumiem wszystko, co nią kieruje.
Czuję zachwyt i lęk, kiedy po raz kolejny napotyka coś
nowego. Lśniącą ciekawość, która pragnie wtykać wszędzie
miedziane palce. Niecierpliwość z powodu wszystkiego, co
jest wolniejsze od niej.
Głęboko ukryty lęk, że jeżeli dostatecznie długo
pozostanie w bezruchu, tak wiele różnych rzeczy przegoni ją.
Uchylam powieki, patrzę na nią przez stół i staję się nią,
moją przyjaciółką. Pragnienia Jessamine kształtują mnie i
ograniczają, przenikają mnie jej radości, nieznane dotąd lęki
ściskają moje serce. Opadające złote i czerwone listki pamięci
krążą na seledynowym tle jej świadomości. Mogę dotknąć
któregoś z tych listków i wpaść w któryś z naszych minionych
dni.
Biorę jeden, kładę na dłoni. Spoczywa płasko na skórze
jak wilgotny jedwabisty pocałunek.
Sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt lat temu. Jestem z
powrotem na Brooklynie w środku upalnego lata. Jessamine i
ja siedzimy obok siebie na stopniach przed domem, trzymamy
rożki z lodami - moje są truskawkowe, a jej czekoladowe.
Tyle że pamiętam również tę chwilę sama z siebie, i to ja
miałam wtedy czekoladowe. Lody topnieją szybciej, niż da się
je zlizać, spływają nam po palcach, chłodne i lepkie. W
tamtym momencie jesteśmy tylko dziewczynkami, nie
myślimy za wiele, zatracamy się w rozkosznym smaku,
pocimy się i lepimy i nic nam to nie przeszkadza, podajemy
sobie nawzajem lody do spróbowania.
To chwila najpodobniejsza do obecnej, tak blisko siebie
czujemy się wtedy i teraz.
Mrugnięcie i jestem z powrotem we własnej głowie.
Jednak cała tkanina myśli i motywów postępowania
Jessamine wciąż przeplata się przez mój umysł. Zmusza mnie
do przesiewania się przez nią. Nie potrafię określić, gdzie ona
się zaczyna, a ja kończę. Czuję się beznadziejnie
zdezorientowana.
Jessamine obeszła stół i stoi nade mną.
- Dobrze się czujesz? - pyta, a jej bursztynowe oczy
wpatrują się w moje. Pochyla się do przodu i przyciska dłoń
do mojego czoła. - Ellowyn? Dobrze się czujesz?
Przechodzi mnie długi, gwałtowny dreszcz. Pajęczyny
obcych uczuć osnuwają moje myśli, uczuć nie moich,
przymuszających mnie do przeżywania. Myśli, których nie
chcę, przelatują przez moją głowę.
Gapię się na moją kuchnię i z przeraźliwą wyrazistością
widzę plamy na drzwiczkach kredensu, kłaki kurzu pod
szafkami, pajęczyny w kątach, porysowaną glazurę talerzy,
wszystkie te niedociągnięcia, na które nie zwracam uwagi, bo
w domu nie noszę okularów. W pomieszczeniu unosi się
zapach pomarańczowych skórek, które gniją w torbie pod
zlewem. Nigdy nie zauważam takich rzeczy. Nie przeszkadza
mi pleśń, te różne rzeczy robią tylko to, co mają robić,
wszystko przekształca się z upływem czasu w coś innego. Ale
teraz odór mnie razi.
Jessamine chwyta mnie za ramię.
- Ell? To zaklęcie nie miało ci zrobić nic złego! Ell!
Usiłuję odeprzeć inwazję na mój umysł, ale obca tkanka
jest zbyt ciasno spleciona i splątana. Walczę, by odzyskać
siebie. Wszędzie wewnątrz mnie walają się odłamki kogoś
innego.
Czuję swój wiek. Oddycham głęboko i przestaję się
opierać. Wszystko, co jest Jessamine, wpada we mnie. Czuję
się... pełna werwy. Wyprostowuję się na krześle. Pociągam
łyk herbaty. Jej dymny aromat już mnie nie zadowala, ale
wiem, że i na rumianek nie mam ochoty.
- Dobrze się czujesz? - pyta chyba po raz pięćdziesiąty
Jessamine. Po co miałabym zwracać na nią uwagę, skoro i tak
znalazła się we mnie?
- Zostaw mnie w spokoju - mówię. Wstaję i podchodzę
do kredensu, znajduję miętową herbatę, którą zwykle pijam z
sąsiadem, Jamesem, kiedy w niedzielne wieczory gramy w
remika i oglądamy w telewizji "60 minut".
Może być. Wrzucam torebeczkę do nowego kubka.
Stawiam czajnik na kuchence i włączam palnik. (Gdzie
mikrofalówka? Ach. Nie mam. Jutro kupię.) Puszczam wodę
do zlewu, dopóki nie stanie się gorąca. Wrzucam mydło i
gąbki, zaczynam szorować.
To dziwne. Używam okularów do patrzenia na odległość,
a Jessamine nie. Nie wiedziałam, co ona widzi, kiedy
rozgląda się po moim domu, a sama nigdy jej nie mówię, co
myślę o tych meblach z chromowanych rurek i szkła, o jej
upodobaniu do sztucznych tkanin. Gość nie krytykuje domu
gospodyni, niezależnie od tego, jak długo się znają.
- Ell?! - Jessamine potrząsa mnie za ramię. - Przestań.
Co robisz?
Wszędzie kurz. Prowadzenie domu nigdy nie było moją
mocną stroną. Zeskrobuję z linoleum warstewkę zaschniętych
kocich rzygowin i walczę ze sobą. Przejmować się tym czy
nie? No cóż, mówi w mojej głowie Jessamine, najprościej
będzie usunąć je zaklęciem, a wtedy obie będziemy mieć to z
głowy.
Przysiadam na piętach, upuszczam gąbkę na podłogę.
Moje ręce szybko wykonują serię mudr. Czuję, jak kurz i brud
usuwają się dokądś, gdzie mogą sobie spokojnie zalegać, a
mój dom staje się osobliwą, uświęconą przestrzenią istniejącą
poza normalnym światem, której nic nie pokala. Jessamine
jest tu szczęśliwa.
Ja, Ellowyn, czuję się tak, jakbym odcięła się od własnych
korzeni.
W saloniku rozlega się wrzask trzech kocich gardełek.
Zrywam się, biegnę tam i widzę, że kanapa, na której zwykle
leży potrójny futrzasty kłębek, odpycha zwierzaki. Wspinają
się w powietrzu, usiłując przefrunąć w bezpieczne miejsce,
ale stół też je odpycha, tak samo dywan. Z wysuniętymi
pazurami unoszą się parę centymetrów nad podłogą. Ich
wrzaski robią się coraz bardziej rozpaczliwe.
- Co ja zrobiłam?! - wołam i chwytam moje przerażone
koty, a one czepiają się mnie pazurami i krzyczą.
- Do licha, zapomniałam o kotach. Teraz to jest dom tylko
dla ludzi - powiada moimi ustami Jessamine mieszkająca
wewnątrz mnie.
- No to powstrzymaj to! Odwróć zaklęcie! Zatrzymaj je! -
polecam sama sobie.
- Będziesz musiała oswobodzić ręce.
Mój drugi głos przypomina głos Jessamine, jest wyższy i
bardziej stanowczy niż mój własny.
Prawą dłonią podtrzymuję tylne nogi Chochlika. Chyżka
czepia się moich barków, a Dobro stoi na lewym
przedramieniu, objąwszy ramię łapkami. Cała trójka zawodzi
przeciągle; niesamowity, wznoszący się jęk przywodzi na
myśl koniec świata.
- Co się stało? - pyta stojąca za mną Jessamine cienkim z
przestrachu głosem.
Odwracam się, wpycham jej w ramiona Chochlika i
Chyżkę.
- To twoje głupie zaklęcie - mówię własnym głosem -
twoje całkiem durne zaklęcie, które przepędza kurz, przegania
szkodniki, wszystko odplamia. Zmieniło mój dom w
grobowiec.
Dłonie mam już wolne, więc znowu wykonuję mudry, tym
razem w odwrotnej kolejności. Wszystko wychodzi mi trochę
niepewnie, to nie jest mój zwykły sposób rzucania zaklęć.
Nakładka Jessamine na mój umysł podpowiada mi, jak to
robić i wzdycha przez cały czas. Całą duszą pragnie czystości,
wręcz obsesyjnie, a ja już teraz dogłębnie wiem dlaczego.
Pamiętam mieszkanie, gdzie musiała żyć, zanim się
poznałyśmy, cały ten brud, karaluchy, gnijące resztki jedzenia.
Starsza siostra jej matki siała wszędzie wokół zgniliznę i
chaos, a Jessamine dopiero znacznie później dowiedziała się,
że robiła to za pomocą magii.
Oto plamy, które głęboko wżarły się we wspomnienia z
dzieciństwa Jassamine. Przymus ich usuwania stał się
obsesją.
Układam dłonie w końcową mudrę, moje korzenie
odrastają. Dom znowu jest częścią otaczającego świata. Koty,
wciąż pojękując, zeskakują na podłogę i znikają w
najgłębszych kryjówkach.
Jessamine płacze. Idziemy do łazienki, tam smarujemy
neosporyną krwawiące zadrapania i nakładamy zaklęcia
uzdrawiające.
- Ellowyn, co się stało? - pyta Jessamine.
- Sama powinnaś wiedzieć - mówię. - To twoje zaklęcie.
- Nie tak miało zadziałać!
- A co sobie wyobrażałaś?
Teraz, kiedy obejrzałam już jej umysł od środka, wiem,
jakie to było zaklęcie: czar totalnego zrozumienia. Potrafię
nawet wyodrębnić tok myślenia Jessamine i powody, dla
których wynalazła owo zaklęcie: czuje się osamotniona w
swoich pragnieniach i chciała tylko, bym dogłębniej je
rozumiała. Zżywałyśmy się przez wiele lat. Jesteśmy
najlepszymi przyjaciółkami. A jednak była między nami
cieniutka przegroda: w niektórych kwestiach trzymałyśmy się
oddzielnie, żeby uniknąć tarć. Jej frustracja z powodu
osamotnienia w tych zakątkach duszy narastała, aż osiągnęła
punkt, w którym potrzebowała wyzwolenia.
No i na ten swój Jessaminowy, bezpośredni sposób, jaki
czasem wręcz mnie przeraża, wymyśliła najlepsze z jej punktu
widzenia rozwiązanie. Zmusiła mnie do zrozumienia.
- Myślałam, że wreszcie mnie wysłuchasz - powiada.
Gapię się na szczególnie długie zadrapanie od kocich
pazurów i wsłuchuję się w spór we wnętrzu głowy. Moje
ciało potrzebuje ochrony. Nabieram na wskazujący palec
trochę maści z antybiotykiem i oglądam zaczerwienione
brzegi ranki. Ja/Ellowyn żywię współczucie dla
mikroorganizmów, które znalazły sobie drogę do raju we
krwi. Właśnie mam je zabić. Ja/Jessamine jestem oburzona,
że w ogóle mogę się wahać. Wcieram maść w zadrapanie i
wzdycham.
- Jak mam teraz ciebie słuchać? - pytam. - Głowa
puchnie mi od głosów.
Nos Jessamine jest zaróżowiony od wstrzymywanych łez.
- Cofnę zaklęcie. Przepraszam cię. Nie wiedziałam, że tak
to wyjdzie.
- Nie możesz - mówię, bo wiem, jak starannie
skonstruowała zaklęcie i które jego części są trwałe.
Patrzę w lustro na własną twarz. Dwie osoby wyzierają z
moich oczu. Obawiam się, że jeśli Jessamine wewnątrz mnie
będzie miała dosyć czasu, by rozejrzeć się i zorientować,
zacznie stopniowo usypiać coraz więcej części prawdziwej
mnie, aż wreszcie tylko ona stanie się świadoma tam w
środku.
To okropna myśl. Ale nigdy nie umiałam walczyć o
siebie.
Wyjmuję z szafki plastry z opatrunkiem i z niezwykłą u
mnie determinacją przylepiam je na skórze swojej i Jessamine
tam, gdzie najbardziej są potrzebne. Gdy to robię, zaklęciami
wypływa ze mnie patologiczna nienawiść Jessamine do
infekcji. Nawet nie myśląc wymawiam stosowne słowa.
Wiem, że używała ich jak mantry przez wiele lat.
Koty, myśli część mnie z obrzydzeniem. Okropne, bez
przerwy brudzące stworzenia. Nigdy więcej! Musimy się ich
pozbyć!
Kłębi się we mnie przerażenie. Koty są moimi
towarzyszami, przyjaciółmi. Witają mnie, gdy wracam do
domu. Żyjemy w tej samej przestrzeni, ale każde swoim
własnym życiem. Spotykamy się w niej dla karesów. Kocham
je.
Wewnątrz mojej głowy Jessamine przeprasza za tę myśl,
ale wiem, że wciąż ją podsyca. Wreszcie zrozumiałam, czemu
koty nigdy nie wchodzą do kuchni, gdy Jessamine przychodzi
w odwiedziny. Nosi na sobie zaklęcie odstręczające zwierzęta.
Nie może pozbyć się przekonania, że wszystkie roznoszą
choroby.
Nie. Nie mogę tak żyć.
Kierujemy się z powrotem do kuchni. Robię sobie kolejną
herbatę, tym razem English Breakfast, pełną kofeiny. Kiedy
woda się grzeje, biorę komputerek Jessamine, pukam w ekran
pisakiem, żeby odnaleźć program przetwarzania czarów,
przewijam po ekranie zaklęcie, które zbudowała. Jest właśnie
takie, jakiego się spodziewałam: dokładne, eleganckie, a
wszystkie części są tak ciasno spojone, że nie można by nawet
wsunąć między nie paznokcia. A co z błędami transmisji?
Sprawdzam listę przesyłania danych, kończy ją SENT OK. Ze
zmarszczonymi brwiami odstawiam komputer na stół i
spostrzegam, że Jessamine, pobladła, wpatruje się we mnie.
- Co? - pytam.
- Umiesz się nim posługiwać - mruczy.
Czuję w sobie coś w rodzaju echa, Jessamine w mojej
głowie jest oburzona, że ktokolwiek dotyka komputera, jej
ukochanego przyjaciela i bez pytania o pozwolenie zmusza go
do wykonywania sztuczek.
- Och, jakie to męczące - mówię.
Robię sobie herbatę, po czym z trzaskiem odstawiam
czajnik na kuchenkę, aż obijam jego brzeg. Wypełnia mnie
gniew i wyczerpanie walką z "ja", które mi wepchnięto na
siłę.
Siadam.
Widzę zaklęcie w kształcie jajka, złociste jak ziemia,
które znalazłam na wzgórzach. Czuję słodycz na języku.
Zanim moja wewnętrzna Jessamine zdoła mnie
powstrzymać, zamykam zaklęcie w dłoniach. Nie miałam
pojęcia, że ona przez cały czas ma dreszcze, zdradza wieczne
zaniepokojenie, że powierzchnie nie są czyste, że nie jest
bezpiecznie ich dotykać. Mnie samą ogarnia ciepło. Historia
tego zaklęcia nie jest mi do końca znana. Wiem tylko, że ktoś
ukształtował je bardzo dawno temu, i że działało bardzo
pięknie; tak bardzo, że sama ziemia sięgnęła po nie i
przetworzyła w skarb ku pamięci jego mocy. Żadne zaklęcie,
które może kogokolwiek skrzywdzić, nie stanie się taką perłą.
Część mnie chce odrzucić ów brzydki, brudny przedmiot,
wyrzucić go z domu. Ale druga część obraca zaklęcie i kreśli
glif powitania na ziarnistej, piaskowcowej powierzchni. W
odpowiedzi pod opuszkiem palca budzi się ciepło. Zaklęcie
cieszy się własną mocą. Otaczam je dłońmi, smakuję i
czekam, aż przekaże mi, do czego służy. Soczyste źdźbła
trawy, cynamon, kłosy pszenicy, zielone winogrona: to jakieś
zaklęcie żniwne.
Żniwa.
Co bym zasadziła? Co zbiorę?
Doświadczenie posiadania w sobie kogoś innego. Już
zasadzone. Wyrosło i zakwitło. Owoc, który jest nie do
zniesienia. Czy mogę go teraz zerwać i odłożyć na bok?
Gładzę zaklęcie, kreślę glify zapytania. Jessamine w mojej
głowie przygląda się temu, milczy, nie protestuje.
Mojemu dotknięciu odpowiada czerwone ciepło wina.
Zaklęcie Jessamine przyjmuje wprowadzone przeze mnie
zmiany.
- Odejdziesz spokojnie? - pytam.
- Och, tak - odpowiada moimi ustami.
Poza wszystkimi jej lękami i zmartwieniami czuję
przypływ ogromnej miłości do mnie; wdzięczność, irytację,
dławiącą radość i tęsknotę; liście tak wielu wspólnych
wspomnień; śmiech, światło gwiazd i zdumienie; chwile,
kiedy jedna drugą odpychała, ale zawsze wracałyśmy; chwile,
kiedy zadawałyśmy sobie trudne pytania i przyjmowałyśmy
trudne odpowiedzi; chwile, gdy zaskakiwałyśmy jedna drugą.
Przez moment wydaje mi się, że mogłabym żyć z tym
wszystkim.
A potem ona powiada:
- Daj spokój, Ell. Nie możesz żyć ze mną. Ty to wiesz i ja
to wiem.
To jej dłoń wewnątrz mojej dłoni podnosi kamień do
moich ust, jej wargi w moich wargach wciskają glif
otwierający skórę zaklęcia.
Kamień topnieje. Zaklęcie otwiera się. Migotliwe
złotozielone światło wije się wokół mnie. Widzę sady
rozkwitające w wiosennym deszczu, pokrywające się
zielonym listowiem w letnim słońcu, rozrośnięte i mocne od
ziemi, powietrza, wody i słonecznego ognia; wszystko to jest
wymieszane z indywidualną sygnaturą każdego owocu.
Jessamine we mnie robi się silna i dojrzała. Przez krótką
chwilę obawiam się, że to ja zostanę wypchnięta do dziedziny
snów, a Jessamine sama zostanie w mojej głowie.
Ona zaś rośnie dalej, pławi się w świetle, jest już zbyt
duża. Krzyczę głośno, gdy przenika mnie ból i zaraz potem
Jessamine zostaje wydarta ze mnie.
Kiedy znów widzę wyraźnie, okazuje się, że trzymam w
dłoniach idealnie ukształtowaną czarną śliwkę, a Jessamine
nie ma już w mojej głowie.
Wpatruje się we mnie przez stół.
- Co się stało? - szepcze, blada i przestraszona.
- Wszystko w porządku - mówię. Zaklęcie odeszło,
posyłam za nim moją wdzięczność. Kładę śliwkę na stole.
Patrzę na talerz z ciasteczkami i wzdycham uszczęśliwiona.
Błogosławiony stan pojedynczości. - Nigdy więcej tego nie
rób.
Przysuwa do siebie komputer, obraca tak, że mogę
widzieć zaklęcie wyświetlone na ekranie. Podświetla całą
zawartość dokumentu i naciska klawisz DELETE. Zaklęcie
znika.
- Usuń je też ze schowka - powiadam.
Otwiera szeroko oczy, ale czyści schowek.
To nie ma znaczenia. Gdyby naprawdę chciała, potrafiłaby
odtworzyć całe zaklęcie od początku. Wiem teraz o wiele
lepiej, jak działa jej umysł. Wszystko, nad czym spędziła tak
wiele czasu, pozostaje utrwalone w jej mózgu.
- Kocham cię - mówię. - Ale nie chcę być tobą.
Kręci głową.
- Rozumiem to.
- Nie rozumiesz. Nie chcesz rozumieć. - Popycham
śliwkę, która toczy się po stole, aż wreszcie zatrzymuje przed
nią. - Ale jeśli chcesz wiedzieć, jak to jest być tobą wewnątrz
mnie, spróbuj tej śliwki.
Podejmuje owoc i wpatruje się we mnie. Pamiętam dwie
dziewczynki, które siedziały na stopniach przed domem w
Brooklynie. Pamiętam, jak w mglisty wieczór
spacerowałyśmy ulicą biegnącą brzegiem morza, wszystko
srebrzyło się od światła latarni i kropelek wilgoci, a jedyne
ciepło płynęło od jej dłoni spoczywającej w mojej.
Czasami chciałabym nie widzieć jej już nigdy więcej.
Czasami jestem na nią tak wściekła, że chciałabym
wrzeszczeć.
Jest moją najbliższą na świecie przyjaciółką.
Podnosi śliwkę do ust i odgryza kawałek.
Przełożyła Izabela Miksza