Hermes Julia - Drzewa
Szczegóły |
Tytuł |
Hermes Julia - Drzewa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Hermes Julia - Drzewa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hermes Julia - Drzewa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Hermes Julia - Drzewa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Julia Hermes
Drzewa
W marcowym numerze Magazynu Esensja przedstawialiśmy trzy teksty autorki: opowiadanie "Reality Fiction" oraz
miniatury "Starość rycerza Jedi" i "Powiastka". Tym razem prezentujemy niniejszą groteskę, a już wkrótce - studencką
"Piątą siostrę".
Drzewa w tym roku nie wypuściły liści. Tak po prostu,
jak gdyby ciągle była zima. Na żadnym drzewie nie ma ani jednego zdechłego listka. A tu trawa się zieleni na całego,
kwiaty kwitną, warzywka rosną. Drzewa - ciągle nagie, żadnych pąków, nic. Czerwiec w swoim żywiole, słońce
przypieka, niebo fantastycznie bezchmurne, a drzewa nic.
- Może nie zauważyły wiosny? - zastanawia się Mały.
- Głupiś - mówię - jak to, takiej wiosny nie zauważyć? Takiego słońca? To się przecież rzuca w oczy, że jest wiosna.
- Ale one oczu nie mają.
- Korę mają, Mały, przez tę korę chyba coś czują? Muszą czuć. Chyba, że śpią. Ale nawet, jak śpią, to muszą czuć,
zresztą, Mały, nie denerwuj mnie, idź się bawić. Ja muszę pomyśleć, co z tymi drzewami.
Lipiec się zaczyna, upał jak złoto, drzewa - nic. I to nie tylko w naszej wiosce. Mówią, że i w sąsiednich nie ma liści na
drzewach. Upiornie to wygląda, jest słonecznie i zielono, tylko te drzewa, jakby szarańcza je nawiedziła. Ludzie się
niepokoją, ktoś mówił, że to klątwa sprzed stu lat, inny, że koniec świata. Młodzi się niby z tego śmieją, ale nawet oni
chodzą markotni i nie mają ochoty do zabaw. Dom ludowy pusty nawet w soboty wieczorem i nikt już nie puszcza
disco polo z okien. Nikt nie zbiera siana z pól, za to codziennie rano wszyscy oglądają drzewa w swoich ogródkach.
Może chociaż jakiś pączek? Ale nie. Raz nawet ktoś mówił, że ma, ale tylko mu się zdawało. Bo od tego ciągłego
oglądania niektórym w oczach się mieni.
Wychodzę na wieś. Pusto, cicho. Jakbyśmy poumierali - w ślad za tymi drzewami.
- Słuchaj - zaczepia mnie ktoś. - Słyszałaś, co się dzieje?
Co takiego?
- U tych z końca wsi cielak z dwoma głowami się urodził - relacjonuje z podekscytowaniem. - A w zagrodzie koło
szkoły, jak stara chciała masło zrobić, to z maślnicy jej wszystka śmietana wykipiała!
Rozumu trochę, myślę sobie, u tych koło szkoły zawsze masło fałszowane, prędzej by się ser zrobił, niżby wykipiała
śmietana, więc nawet tego nie sprawdzam, idę prosto na koniec wsi. Tam jest jeszcze gorzej niż u nas, nawet trawa już
nie chce rosnąć. Zaglądam do szopy - cielak jak marzenie, tylko krowa patrzy na mnie podejrzliwie. Ale to normalne,
ona po prostu wie, że ja się jej boję.
Wracam do domu.
- Wiesz - mówi Mały. - Telewizja ma przyjechać.
- Po co aż telewizja?
- No bo te drzewa - tłumaczy Mały - I wiesz, że to już w całej okolicy. A podobno zaczęło się przenosić dalej. W całym
powiecie niedługo będzie. I komisja taka ma przyjechać. To już nie musisz się zastanawiać, bo oni wszystko zbadają i
powiedzą, skąd to się wzięło.
- Zbadają, albo i nie, a już na pewno nic nam nie powiedzą, na wszelki wypadek zamierzam kontynuować własne
śledztwo - oświadczam. - Oni akurat cokolwiek wiedzą!
Telewizja przyjechała, nakręciła dużo, sfilmowała drzewa i tę kobietę, co to u niej śmietana wykipiała. Ale samej
śmietany nie nakręcili, bo ją zeżarł cielak, ten z dwoma głowami. Tak mówią. Teraz wszyscy oglądają dzienniki
telewizyjne i inne programy (życie towarzyskie umarło na amen), ale w żadnym z nich nie pokazują naszej wsi. Pewnie
im zabronili puszczać, żeby nie siać paniki w narodzie. Pokazali za to uzdrowiciela z Filipin i tej małej Kaśce znad
rzeczki wszystkie kurzawki znikły w ciągu jednej nocy. To podobno dobroczynny wpływ leczniczych prądów tego
uzdrowiciela.
Komisja przyjechała. Obejrzeli wszystko dokładnie i stwierdzili, że cała historia jest nieprawdopodobna (z naukowego
punktu widzenia). Pobrali próbki z drzew i zbadali je pod mikroskopem (ja zrobiłam to wcześniej, ale moje wyniki ich
nie zainteresowały). Jak już przebadali wszystko co się dało przebadać, to powiedzieli, że nic nie znaleźli (wiedziałam),
a potem utajnili wyniki tych swoich bezowocnych badań i orzekli, że pewnie sami obrywamy te liście dla rozgłosu.
Zanim jednak wyjechali, ogłosili kwarantannę we wszystkich wsiach dotkniętych bezlistną zarazą, a w sadach
postawili policjantów, żeby nikt drzew nie ruszał. To poważnie utrudnia moje śledztwo, chyba będę zmuszona działać
poza prawem.
Kwarantanna trwa. Liści nadal nie ma. Policjantów oskarżono o współudział i przysłano brygady specjalne. Znowu
była telewizja, więc wszyscy siedzą w domach i oglądają dzienniki, dzięki temu wzrasta świadomość polityczna i
wiedza ogólna społeczeństwa, jak również spożycie alkoholu. Brygady specjalne pilnują wszystkiego bez przerwy,
nawet kichnąć się nie da, żeby od razu tego gdzieś nie zanotowali.
Na drodze zaczepia mnie sąsiadka.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego nie ma liści?
Pewnie, że chcę wiedzieć. Ona rozgląda się uważnie. Żaden z brygad specjalnych nie kręci się akurat w okolicy, więc
przybliża się do mnie i mówi, wskazując na Lasisko:
- Ona na pewno będzie wiedzieć.
- Kto: ona?
- Stara Czarownica - szepcze konspiracyjnie. - Ona tam mieszka. Wie na pewno.
Ciarki mnie przechodzą. Kiedy byliśmy mali, dorośli opowiadali nam o Starej Czarownicy i straszyliśmy się nią
wzajemnie, ale nigdy bym nie pomyślała, że może istnieć naprawdę. Niby dlaczego miałabym w to wierzyć? Trzeba
znaleźć racjonalne wyjaśnienie problemu.
Minęło parę dni. Cała wieś mówi już tylko o Starej Czarownicy (ta wiedźma sąsiadka wszystko wypaplała!). Powstał
drugi obieg wiadomości, w którym właśnie ona, Stara Czarownica, jest tematem numer jeden. Brygady póki co nic nie
wiedzą, ale lada dzień ktoś im doniesie. Wszyscy uważają, że to ja powinnam odszukać Czarownicę.
- Detektyw powinien być odważny - mówi Mały mimochodem. Przyznaję mu rację, choć nie wierzę w istnienie tej
całej czarownicy; mimo to pójdę.
Wymykam się w nocy. Brygady się spiły (przy wydatnej pomocy wsi) i nikt nie pilnuje dróg. Myślę, że zdołam wrócić,
zanim wyleczą kaca i nie zauważą mojej ucieczki. Mały chciał pójść ze mną, więc na poczekaniu wymyśliłam legendę,
wedle której do Czarownicy można tylko na pojedynkę i wycofał się. Jak tu, jak tu ciemno! Jestem już poza wsią, mam
latarkę, węzełek z bułkami i notatnik. Wchodzę do Lasiska.
Jest rano i już wiem, że nie zdążę wrócić, zanim brygady wytrzeźwieją. Szłam całą noc i chyba się zgubiłam. Boję się.
Tu nigdy nie było ludzi. Nie ma ani cienia ścieżki, same chaszcze i krzaki. Rozglądam się za strumykiem, może on
mnie wyprowadzi z lasu, każdy strumyk musi wpadać w jakiś inny, ten inny w jakąś rzeczkę, a nad rzeczkami
mieszkają ludzie. Południe mija. Może już zaczęli mnie szukać.
Wieczorem znajduję ścieżkę, a ściślej - jej początek. Nie wiem, dokąd prowadzi, ale to jest moja jedyna szansa. Stojąc
tam, wzywam Czarownicę. Trzy razy, podobno właśnie tak trzeba, wyczytałam w starej księdze porad dla
poszukiwaczy zjawisk nadnaturalnych, więc wołam trzy razy, ale żadnego efektu. Idę przez całą noc. Boję się zasypiać
w tym lesie, ale ścieżka zdaje się być nieskończona. Rano docieram do polany i zasypiam na niej.
Po południu polana jest nagrzana słońcem, a ja - wyspana i też nagrzana. - Ale nie poradzę iść dalej - mówię do siebie -
Więc co? Będę tu siedzieć. Mam jeszcze parę bułek, zresztą zdaje mi się, że ona, jeśli istnieje, to słyszała.
- Kto słyszał i dlaczego ma nie istnieć? - zapytuje ktoś. Zrywam się na równe nogi. Wróżka albo coś w tym rodzaju.
Pomimo, że wróżki nie istnieją (z naukowego punktu widzenia). - Dobra, wróżko - mówię - o ile jesteś wróżką, a nie
jakąś halucynacją, znasz może Starą Czarownicę? - Ona mi na to, że sama jest Starą Czarownicą z Lasiska i że,
niestety, nie może mi pomóc, cytuję: "Moje drzewa, jak pewnie zdołałaś zauważyć, puszczają pąki i mają liście. A
wasze nie. Mogę ci najwyżej powiedzieć, skąd się to wzięło." Dobre i to. " One się na was obraziły."
Patrzę na nią i już nic nie rozumiem. Od kiedy to stare czarownice wyglądają jak młode wróżki, włosy blond, oczy blue
i tak dalej, i jak to: obraziły się? Wróżka wzrusza ramionami: "Co chcesz, to najciekawsze wytłumaczenie, jakie
przychodzi mi do głowy w porze popołudniowego odpoczynku, a że niezbyt zgodne z prawdą, cóż z tego? Jeżeli
jednak tak zależy ci na prawdziwym wytłumaczeniu, to za rogiem mieszka Starsza Czarownica, ona coś na pewno wie
na ten temat."
Starsza Czarownica, do której idę, kiwa głową.
- Dałaś się wrobić, maleńka, w bajki i czary, przez jakąś narwaną sąsiadkę. A naukowe metody najlepsze. Wrócisz do
wsi i przeprowadzisz śledztwo jeszcze raz - zarządza, a potem rozpościera przede mną swoim podejrzanym,
nieracjonalnym sposobem prostą drogę do domu - I sama rusz główką, zamiast niepotrzebnie nękać siły
nadprzyrodzone! - woła za mną jeszcze.
Wieś wygląda jak zwykle, opustoszałe drogi, nagie gałęzie drzew. Mały robi zdziwione oczy. - Już wróciłaś?
Przestraszyłaś się? Bez wygłupów, przecież dopiero co poszłaś. - Kolejny nienaukowy trick starych czarownic. Ale
trudno.
- Wiesz - mówi Mały - tę naszą sąsiadkę, co to opowiadała o czarownicy, odwieźli dziś wieczorem do psychiatryka,
czułki jej na głowie wyrosły czy coś w tym rodzaju. No i co, znalazłaś tę czarownicę?
- Co ty, Mały - besztam go - wierzysz w takie bajdy? Żadnych czarownic nie ma - zapewniam go, choć z Lasiska
dobiega dziwny chichot - Sam widzisz, że tylko wariatki w to wierzą.
Patrzę na drzewa i nagle straszne podejrzenie przychodzi mi do głowy. - Zwołaj, Mały, wszystkie dzieciaki, póki
brygady śpią.
Dzieci stoją przede mną - Ręce pokazać! - mówię. - Jeśli kto ma brudne, umyć. - Mały z przejęciem sprawdza każdemu
łapy, a ja tłumaczę:
- Teraz każdy z was pójdzie pod drzewa, póki tamci śpią - staniecie pod drzewami - jedno pod każdym, nie robić mi tu
żadnych parek! Każde stanie i będzie nasłuchiwać. Cokolwiek usłyszycie - zapisać.
- Po co? - pyta jeden taki, rezolutny, okrągły.
- Dowiecie się potem!
- A jak długo mamy stać? - pyta inny.
- Aż was odwołam z posterunku. Koniec pytań, odmaszerować!
Dzieci poleciały. - Powiedz mi - pyta Mały - po co ich tam posłałaś, przecież drzewa nie mówią...
- Kto wie - odpowiadam - a nuż coś z tego wyniknie? Zresztą chwilowo nie mam innego pomysłu na zajęcie tych
ciekawskich smarkaczy. Ciągle się tu kręcą i węszą.
Brygady śpią, tak samo znaczna część społeczeństwa, utrudzona ich usypianiem, reszta dorosłych siedzi przed
telewizorami (kolejny dziennik!), a dzieci wartują pod drzewami. Świetnie. Mamy więc, my z Małym, wolną rękę,
możemy działać spokojnie, nikt nas nie śledzi. Zakradamy się do domu sąsiadki. - Ty, Mały, szukaj w piwnicy, ja
przetrzepię górę. - w kuchni zielska i straszne ilości brudnych garów, w pokoju kurz na dwa palce i telewizor nie
wyłączony, na strychu stosy czasopism o zjawiskach paranormalnych. Mały woła z piwnicy.
- Zobacz - mówi i pokazuje mi jedno z pomieszczeń, przerobione na regularne laboratorium, probówki, wagi, palniki,
mnóstwo notatek, mikroskop. Radiostacja. Nie do wiary, ale nasza sąsiadka - wariatka usiłowała połączyć się z
kosmitami. Tak przynajmniej napisała w dzienniku, który odkryłam w jednej z szuflad. Niezła lektura. Drzewa, czytam
dalej, nie puściły liści, bo podlewała je jakąś dziwną skomponowaną przez siebie miksturą, co miało odstraszyć ptaki i
zmniejszyć nadmierne szumy w okolicy. W dodatku przebierała się za owada, żeby jej nikt przy tym nie złapał -
kostium znaleźliśmy w laboratorium. Co więcej, znaleźliśmy również, pośród rozmaitych notatek i zapisków, formułę
odtrutki na tę wredną miksturę. Zapobiegliwa niewiasta. Ale, mówię do Małego, popatrz, kto by się spodziewał takiej
inwencji po zwykłej, wiejskiej babie!
Mały kiwa głową z uznaniem dla naszej nieszczęsnej, niedocenionej, zwariowanej geniuszki. - Trzeba odwołać
dzieciaki - mówi.
W nocy (brygady ciągle śpią, impreza musiała być niezła) razem z Małym konstruujemy miksturę na odtrucie i
podlewamy nią wszystkie drzewa. Dzieciaki przekradają się do pozostałych wsi i robią to samo w tamtejszych sadach.
Nie do wiary, jak ta kobieta zdołała zainfekować je wszystkie bez pomocy? Choć mówią, że takich z czułkami było
ostatnio kilku.
Jeszcze jedna rzecz intryguje Małego. - Skąd wzięły się jej te czułki? - pyta.- Bo to zupełnie nienaukowe. - Uroiła
sobie, że jest kosmitką. - wykładam mu cierpliwie - i tak mocno się z tą myślą utożsamiła, że aż jej czułki wyrosły.
Bywa. A Kosmitów nie ma, Mały, tak samo, jak czarownic.
- Szkoda - wzdycha Mały.
Sierpień. Jakoś znormalniało wszystko. Brygady odesłano na karny poligon za to całe picie. Drzewa wypuściły liście.
Odwiedziłam naszą sąsiadkę w szpitalu, czułki już prawie znikły, nic nie pamięta, niedługo ją wypuszczą. Na wszelki
wypadek zabraliśmy wszystkie notatki i zniszczyliśmy laboratorium. Choć podejrzewam, że Mały zwędził z niego
jakieś flaszki z kolorowymi płynami i bawi się nimi bez mojej zgody... Jest spokojnie, cichuteńko... W telewizji
pokazali reportaż o naszej wsi. Jest teraz słynna na cały kraj z powodu zaangażowania politycznego obywateli. W
każdym domu jest jakaś partia polityczna, a u tych za kościołem, co to ciągle się kłócą o spadek po ciotce (dziesięć
poduszek z gęsiego pierza, cztery serwisy do kawy, jeden obiadowy i trzynaście kur), to nawet i trzy założyli. Tyle nam
zostało z czasów Drzew Bez Liści, jak to teraz nazywają. Jest prawie normalnie, niedługo będą żniwa. Ale zauważyłam
wczoraj, że wszystkie kosy zakwitły... Ciekawe, co będzie dalej...