Harny Marek - Samotnosc wilków
Szczegóły |
Tytuł |
Harny Marek - Samotnosc wilków |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Harny Marek - Samotnosc wilków PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Harny Marek - Samotnosc wilków PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Harny Marek - Samotnosc wilków - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
MAREK HARNY:
Samotnoœæ wilków.
Strona 2
Copyright Marek Lubaœ 2006
Projekt ok³adkiMaciej Sadowski
Redaktor prowadz¹cy seriêJan KoŸbiel
RedakcjaJan KoŸbiel
Redakcja technicznaEl¿bieta Urbañska
KorektaGra¿yna Nawrocka
£amanieAneta Osipiak
ISBN 83-7469-406-8
Wydawca
Prószyñski i S-ka SA02-651 Warszawa, ul.
Gara¿owa 7www.
proszynski.
pl
Druk i oprawaABEDIK S.
A.61-311 Poznañ, ul.
£ugañska l.
Strona 3
I wot - ochota na wo³ków, idiot ochota -Na sierych chiszcznikoir,
matiorych i szczenkow!
Kriczatzagonszcziki, i lajutpsydo nroty,Krów' na œniegu ipiatna krasn-
yjej³a¿kow.
W³odzimierz Wysocki:"Ochota na wo³ków".
Strona 4
Ostatni¹ noc w celi spêdzi³ niemal bezsennie.
Dopieronad ranem zmorzy³o go i wtedy znów przyœni³ mu siê wilk.
Wci¹¿ o nimmyœla³, stoj¹cna w¹skim chodniku przedmiejskiej uliczki,
naprzeciw zaniedbanego, zdzicza³ego parku.
Nie opuszcza³ go niejasny niepokój.
Od jakiegoœ czasu, kiedy widzia³ tego wilkawe œnie,wi¹za³osiê to z
nadziej¹, która potem siê nie spe³nia³a.
Dziœ te¿mog³o tak siê zdarzyæ.
Myœla³: co jest ztob¹?
Powinieneœkrzyczeæ ze szczêœcia.
Powtarza³ to sobiena pró¿no.
Nie czu³ radoœci.
Przez te dwa lata nicsiê nie zmieni³o.
Nie by³o lepiej.
Niemog³obyæ.
Ze wszystkim musia³ zmierzyæ siê od nowa.
Kiedyœ Marek Nowickiani na chwilênietraci³ pewnoœci siebie.
Teraz nawet nie wiedzia³, w któr¹ stronê pójœæ.
Za sob¹ us³ysza³metalicznytrzaskzamykanej bramy.
Wzdrygn¹³ siê.
Ogromny kasztan na skraju parku w³aœnie zakwit³.
Strona 5
Nawet ten widokniczegow nim nieporuszy³.
Zmru¿y³ oczy, przyzwyczajone jeszcze do pó³mroku wiêziennych
korytarzy.
Nacisn¹³ mocniej na czo³o daszekstarej bejsbolówki.
Mo¿e to zakrawa³o na maniê.
Kto móg³by gojeszczerozpoznaæ na tej obcej ulicy obcego miasta?
A jednak czu³siê nieswojo.
W³o¿y³ rêce g³êboko do kieszeni d¿insów, ¿eby dodaæsobie pewnoœci
siebie, i chy³kiem rozejrza³ siê dooko³a spod daszka.
Nagle serce zabi³o mu gwa³townie, a¿ zabola³o.
Najpierw pozna³ samochód.
Stara ³ada niwakry³a siê w cieniu za rogiem,dlatego nie zauwa¿y³ jej w
pierwszej chwili.
Karoliny nie by³ow aucie.
Teraz zobaczy³ i j¹.
Sta³aoparta o znak drogowy, ze skrzy¿owanymi ramionami.
Kaptur kurtkinasunê³a na g³owê.
Deszczju¿ nie pada³, wiêc wygl¹da³o, jakby siê kry³a.
Nie poruszy³asiê,choæ te¿musia³a go widzieæ.
Czeka³ wiêc.
Wci¹¿ jeszcze ba³ siêuwierzyæ.
Gdybysiê pomyli³,zawód by³by niedo zniesienia.
Strona 6
W g³êbi uliczki k¹tem oka zarejestrowa³ ruch.
Nie podnosz¹cg³owy, zerkn¹³ w tamt¹ stronê.
A jednak byli.
Nie odpuœcili mu.
Strona 7
Dwaj w³aœnie wysiadali z auta.
Trzeci ju¿ siê zbli¿a³ z mikrofonem w rêce.
Szlag by was trafi³, pomyœla³.
Ju¿ jesteœcie, sêpy.
Z rozpacz¹ popatrzy³ na róg ulicy, gdzie sta³a Karolina.
Jeœli toby³a ona.
W tejsamej chwili wyprostowa³a siê, oderwa³a plecyod s³upa i zrobi³a
krok naprzód.
Jakby chcia³a daæmu znak.
Ju¿nie mia³ w¹tpliwoœci.
Ucisk w miejscu serca rós³, prawie nie pozwala³ oddychaæ.
Chcia³ biec, nie móg³.
Ledwo siê zmusi³, by ruszyæz miejsca.
Tamcitrzej zbli¿ali siê szybko.
- Chwileczkê, panie ministrze!
- us³ysza³.
-Dwa s³owa.
Próbowa³ iœæ trochêszybciej.
Przecie¿ nic mu nie dolega³o.
Przyczynatkwi³a w g³owie.
- Panie ministrze, niech pan nie ucieka.
Strona 8
Tylko parê pytañ.
Jakpan siêczuje na wolnoœci?
Nawet nie pozwoliliim siê przywitaæ.
Tylko chwilê trzyma³Karolinê w kurczowym uœcisku, tamci zaraz
nadbiegli, lampy ich cyfrówek zaczê³y b³yskaæ ze wszystkich stron.
Odwróci³ siê z wœciek³oœci¹, ale zanim zd¹¿y³ rzuciæ
przekleñstwo do podstawionych mikrofonów, ona
otworzy³adrzwiczkiswej ³ady.
- Nie zwracaj na nich uwagi - szepnê³a.
-Wsiadaj.
- Czy planujepanpowrót do polityki, panie ministrze?
A mo¿e nowe ma³¿eñstwo?
Poczu³,jak tê¿ej¹ mu miêœnie.
Karolina trzyma³a go mocno.
- Nie odzywaj siê do nich - uprzedzi³a jego reakcjê.
Wepchnê³a go do samochodui zatrzasnê³adrzwiczki.
Patrzy³ przez szybê prosto w b³yskaj¹ce lampy, nie odwraca³ twarzy,na
której jegouczucia malowa³ysiê najwyraŸniej, jak by³omo¿na.
Karolinatymczasem obieg³a auto i wskoczy³a do œrodka.
Ruszyli, zostawiaj¹c z ty³u zawiedzionych, wci¹¿
wo³aj¹cychcoœdziennikarzy.
- Co za œwinie!
Strona 9
- wybuch³a dopiero teraz.
Tymczasem jemu gniew min¹³ równie szybko, jak wczeœniejsiê pojawi³.
- Tak¹ maj¹ pracê - powiedzia³.
- ¯almi ich, w gruncie rzeczy.
- ¯al ciich?
Jesteœ za dobry, s³owodajê.
Skrêci³a wg³ówn¹ ulicê tak gwa³townie, ¿emusia³ ³apaæ równowagê.
Dopierokiedy byli ju¿na prostej, odpowiedzia³:
- Jesteœ chyba jedyn¹ osob¹ na œwiecie, która tak myœli.
Niepotrzebnie to powiedzia³.
Nie powiniensiê¿aliæ.
Przecie¿czeka³a na niego przed bram¹ wiêzienia.
Przeby³a d³ug¹ i mêcz¹c¹drogê,¿eby byæ tu o tej porze.
Czego wiêcej móg³ chcieæ od ¿y.
Strona 10
cia? Jeszcze kwadrans wczeœniej ba³ siê nawet o tym marzyæ.
Mocniej przycisn¹³ doboku plecak, wktórym mia³ wszystkie listy, jakie
napisa³a do niego przez te dwa lata.
Zapad³o miêdzynimi milczenie, jakby oboje niewiedzieli, co maj¹
mówiæ.
Dopierokiedy zbli¿ali siê do œwiate³ przed skrzy¿owaniem
zwylotow¹szos¹, spyta³a:
- Dok¹d chcesz, ¿eby ciê zawieŸæ?
Do Warszawy?
- Jak najdalej od niej -odpowiedzia³ cicho.
-Tak myœla³am.
- Skinê³a g³ow¹.
-To siê nawet dobrze sk³ada.
Strza³kana zielonej tablicy drogowskazu pokazywa³a, ¿e naWarszawê
trzeba skrêciæ w prawo.
Karolina szybko zjecha³a na lewy pas.
Œwiat³a zmieni³y siê i po chwilisunêliju¿ w przeciwn¹stronê
dwupasmówk¹wœród zieleni¹cych siê pól.
Odetchn¹³ g³êboko.
Móg³ przynajmniej nakrótko od³o¿yæ spotkanie z domem,z miastem, ze
wszystkim, co tam na niegoczeka³o.
Jakaulga.
Nieczu³ siê jeszcze gotowy.
Strona 11
Musia³ daæ sobie trochê czasu, oswoiæ siêz t¹ myœl¹.
Nadal milczeli, wci¹¿ nie mogliznaleŸæodpowiednich s³ów.
Minê³o kilka minut, zanimodwa¿y³ siê po raz pierwszy
popatrzeænani¹otwarcie, nie kryj¹c siê z tym.
Nigdywczeœniej niepodoba³a mu siê bardziej.
Ucieszy³ siê, ¿e nie skróci³aw³osów.
Tylko rysy jakbysiê jej wyostrzy³y.
Bladawiosenna opalenizna wskazywa³a, ¿e musia³a du¿o czasu spêdzaæ
na powietrzu.
Najwidoczniejpoczu³a na sobie jego wzrok, bo spojrza³a na niego i
uœmiechnê³a siê niepewnie.
- Wybacz, ¿e nie jestem rozmowna - odezwa³a siê wreszcie.
-Jeszcze niemogêuwierzyæ, ¿e ju¿jesteœ.
- Ja tak¿e nie - przyzna³.
Wci¹¿ wydawa³omusiê takie dziwne, ¿e by³ z ni¹,siedzia³w jej
samochodzie i jechalirazem gdzieœ daleko.
Nie wiedzia³,jak d³ugo to potrwa, czy wkrótce nie oka¿esiê jakimœ
okrutnym¿artem.
Niedo koñca by³ pewny,dlaczego pisa³ado niegodo wiêzienia przez ca³y
ten czas.
Mia³aby prawo zapomnieæ o nim,jakprawiewszyscy.
Nawet matka ledwo siê odzywa³a.
Strona 12
Miko³aj Kiedroñ, który kiedyœ zastêpowa³ mu ojca, pomóg³ du¿o, ale
on by³od rzeczy praktycznych.
Opiekowa³ siê mieszkaniem i rachunkiem wbiurze maklerskim, w
imieniu Marka gra³ nagie³dzie.
Pomno¿y³ jegooszczêdnoœci.
Karolinauratowa³a mu duszê.
Jednaknie chcia³ sobie wyobra¿aæ zbyt wiele.
- Nie s¹dzi³em, ¿e przyjedziesz -doda³.
-Nie dziwiê siê!
-wykrzyknê³a.
- Nawet nie zadzwoni³eœ.
Gdybym siê sama nie dowiadywa³a, nie mia³abym pojêcia, ¿e tow³aœnie
dzisiaj.
Chowa³am siê zarogiem jak idiotka, bo nie wiedzia.
Strona 13
³am, czy ktoœ inny nie bêdzie na ciebie czeka³.
Dlaczego mnie niezawiadomi³eœ?
- Ba³em siê - powiedzia³ szczerze.
-Czego?
- ¯e nie bêdziesz mia³a czasu przyjechaæ.
-Niemia³am czasu.
I co z tego?
Mimotoprzyjecha³am.
Niewiedzia³eœ, ¿e tak zrobiê?
- Sk¹d mog³em wiedzieæ?
-Jesteœ niem¹dry, wiesz?
Poczu³ siê niezrêcznie.
Tym bardziej ¿e wci¹¿ nie by³ pewny,dlaczego to robi³a.
Mo¿e wype³nia³atylko jakiœ obowi¹zek.
Zastanawia³ siê, o co zapytaæ, ¿eby zmieniæ temat, skierowaæ rozmowê
w lepszym kierunku.
- Wydali ci ju¿ twoj¹ ksi¹¿kê?
Ucieszy³a siê, jakby w³aœnie nato czeka³a.
- Zajrzyjdo schowka.
- Pokaza³apalcem, nie patrz¹c.
Strona 14
Otworzy³ skrytkê, wyj¹³ niedu¿y tomik owiniêty w reklamówkê ma³o
znanego wydawnictwa.
Rozpakowa³ i na chwilêa¿ zamar³.
Na ok³adceproste litery uk³ada³y siêw tytu³: "¯ycie wilków.
Mity i prawdy".
Nie togo zaskoczy³o.
Wiedzia³przecie¿, jak¹ksi¹¿kê napisa³a Karolina.
Wstrz¹snê³a nim fotografia, której grafik u¿y³ jakot³o.
Wpatrywa³ siê wni¹ d³ugo, ze œciœniêtym gard³em.
Czarno-bia³e amatorskie zdjêcie przedstawia³o ma³egoch³opca stoj¹cego
boso na œniegu obok powieszonego za tylne ³apy martwego wilka.
- Nie gniewasz siê?
- spyta³a z niepokojem.
- Co?
Nie, sk¹d.
Tylko nie wiedzia³em, ¿e wykorzystasz je naok³adce.
O tymmi nie pisa³aœ.
- Ba³am siê,¿e siê niezgodzisz.
Przepraszam.
Odpowiedzia³ dopiero po chwili:
- Widzisz?
Strona 15
Ty te¿ siê czegoœ ba³aœ.
Niepotrzebnie.
Delikatnie pog³adzi³ ok³adkê d³oni¹, jakby chcia³ zetrzeæz niej coœ
niewidocznego.
Pogr¹¿y³ siê w myœlach, podniós³ wzrok.
Za oknamisamochodu po obu stronach szosy przesuwa³y siê terazp³askie
³¹ki, przy rowach kwitn¹ce kaczeñcami.
Za nimi, na horyzoncie, majaczy³yzamglone lasy.
Nie pyta³, dok¹d jad¹, ale jeœlis³usznie siê domyœla³,mieli przed sob¹
jeszczed³ug¹ drogê.
Wróci³ do ksi¹¿ki, próbowa³ j¹ przegl¹daæ, ale oczy mu siê zamyka³y.
Dopieroteraz poczu³skutki nieprzespanej nocy.
Zaczê³a ogarniaægo sennoœæ.
Po raz ostatni spróbowa³ unieœæ coraz ciê¿sze powieki i pozosta³ mu
pod nimi czarno-bia³y obraz ma³ego ch³opcazmartwym wilkiem.
10.
Strona 16
2
Wiele lat wczeœniej, kiedy dziadek Stanis³aw przywióz³ do domu
zabitego wilka, Andrzej Nowicki, ojciec Marka, by³ jeszczema³ym
ch³opcem.
Ciekawi zbiegali siê wtedy do leœniczówki zca³ej okolicy.
Ka¿dy chcia³ na w³asne oczy zobaczyæ œcierwo drapie¿nika.
Bo te¿ nie chodzi³o o jednego ze zwyczajnychwilków,które wa³êsa³y siê
po lasach wokó³doliny.
Ten by³ inny od wszystkich.
Wyj¹tkowy.
Myœliwi opowiadali, ¿e wymkn¹³ siê ju¿ kilkunastu ob³awom, jakie
urz¹dzali na niego od wielu miesiêcy.
Nieda³ siê ani zagoniæ we fladry, ani otruæ, ani schwytaæ w¿elaza.
A¿tu gruchnê³a wieœæ, ¿e leœniczydopad³ go wpojedynkê.
Zdarzy³o siê to owej zimy, kiedy zaginê³a ¿ona kierownikaszko³y
z Wilczej Polany i mówiono, ¿e wilki j¹ zjad³y.
Na pró¿nokierownik jeŸdzi³ na milicjê i upiera³ siê, ¿e to niemo¿liwe,
bowilki nie zjadaj¹ludzi.
Miejscowi wiedzieli swoje.
O kierownikumówili,¿e g³upi, bo przyjezdny i naniczym siê nie zna.
To znaczy,mo¿e i zna siê na ksi¹¿kach, alenawilkach na pewno nie.
Wilk towilk.
Urodzony morderca i tyle.
Strona 17
Nawet samNowicki, doœwiadczony leœnik przecie¿, twierdzi³,
¿ewilki nie gardz¹ ludzkim miêsem.
A skoro on mówi³, to by³o œwiête.
Andrzej,kiedy by³ jeszcze ch³opcem, wierzy³ w niego jak w PanaBoga.
Jego ojciec musia³ przecie¿ wiedzieæ lepiej ni¿ inni, bosamwidywa³
takie rzeczy niewiele wczeœniej,podczas wojnyz ukraiñskimibandami.
Wojsko czêsto bra³o go na przewodnika po zdradzieckich lasach, w
którychnawet miejscowi niekiedy przepadalibez œladu.
Opowiada³ o tym rzadkoi niechêtnie.
Ale kiedytrzebaby³o zaœwiadczyæ prawdê, nie waha³ siê.
Gryz³ wargi i mru¿y³ powieki, jakby znów stawa³ mu przed oczami ten
mroŸny dzieñ, las ww¹wozie potoku i trupy ¿o³nierzy w g³êbokim
œniegu, nadjedzoneprzez drapie¿niki.
Zaczyna³ zawsze tak samo i jakby nie na temat:
- Dzieñ by³ takipiêkny, taki cichy.
Potem rozwija³ opowieœæo tym, jak przeczesywali w¹wóz
zaw¹wozem w poszukiwaniu patrolu, który zagin¹³ poprzedniegodnia.
Œnieg przesta³ padaæ dopieroko³opó³nocy, wiêc œlady,pozostawionedo
wieczora, zosta³y zasypane.
Ale Nowicki ich nie potrzebowa³.
Wszystkie œladymia³w g³owie.
Wiedzia³,gdzie ¿o³nierze zmylili drogê wzamieci i w którym
miejscubandyci zrobilizasadzkê.
Strona 18
Musieli œledziæ zb³¹kanypatrol od d³u¿szego czasu.
Mo¿e nawet wiedzieli, ¿e dowodzi nim
m³ody,niedoœwiadczonypodporucznik, ¿¹dny zemsty za rodzinê
wymordowan¹ dwa lata wczeœniej na Wo³yniu.
I chytrze czekali, a¿pope³ni b³¹d.
11.
Strona 19
Chêæ wytropienia bandy za wszelk¹ cenê zaœlepi³a oficera.
Niezorientowa³ siê, ¿e sam by³ tropiony.
Mo¿e kombinowa³, ¿eUkraiñcy naczas niepogody schronili siê, jak ju¿
nieraz wczeœniej,w starej cerkwi na skraju wsi.
Próbowa³ podejœæich od niespodziewanej strony, przez szczytwzgórza.
Zlekcewa¿y³ przestrogi,¿e w œnie¿ycy gubili siê nawet ludzie znaj¹cy te
okolice jak w³asne podwórko.
Na nagim, ob³ym wierzcho³ku, opadaj¹cym równomiernie we
wszystkich kierunkach, zupe³nie straci³ orientacjê.
Zgubi³ drogê, schowan¹ teraz g³êboko podœniegiem.
Kiedyto zrozumia³, nie potrafi³ ju¿jej odnaleŸæ.
Wiedzia³ tylko, ¿emusizawszelk¹cenê zejœæ przed noc¹w dolinê.
Skierowa³ wiêc swoich¿o³nierzy do pierwszego w¹wozu, na jaki trafi³.
A tam czekali ju¿na nich bandyci z tryzubamina mundurach.
Kiedy Andrzej trochêpodrós³, pyta³ ojca, dlaczego
ukraiñscypartyzanci nie pob³¹dzili w zamieci.
Leœniczy tylko mru¿y³ oczyirzuca³z nienawiœci¹:
- Oni byli jak wilki.
Wjegoopowieœciach wilki i bandyci zlewali siê w jedno wcielone
z³o.
Wilki czêsto nazywa³ wprost bandytami, abandytów wilkami
albowœciek³ymi wilkami.
Jednojednak by³o pewne.
Strona 20
To niewilkirozebra³y ¿o³nierzy do naga, zabra³y im buty,munduryi broñ.
Nie wilki skrêpowa³yim rêce i nogi.
Alete¿ nie ludzie wy¿arli pokonanym brzuchy.
Dla leœniczego Ukraiñcy iwilki bylinarówni sprawcami zbrodni w
w¹wozie.
Andrzej od ma³ego uczy³siênienawidziæ jednych i drugich.
W koñcu jednak usta³y walki z bandami,ostatni partyzancizniknêli
z okolicy, a wszystkich Ukraiñców spêdzono pewnej nocy na stacjê,
wsadzono do wagonów i wywieziono gdzieœ daleko.
Od tej chwili wilki pozosta³yjedynym wrogiem,którego mê¿czyŸni
zgórskich wiosek têpili bez litoœci.
Akiedy ¿ona kierownikaszko³y nie wróci³a do domu, zyskali dodatkowy
powód, by ostatecznierozprawiæ siê z watah¹ zamieszkuj¹c¹ lasy ci¹gn¹ce
siêku granicy.
Z najwiêksz¹ zajad³oœci¹ tropilistarego basiora, którego nazwali
Prowidnykiem, niby przywódcê ukraiñskiej bandy.
W tym przezwisku kry³a siê œmiertelna nienawiœæ, ale tak¿e podziwi
rodzaj ponurego szacunku.
Opowiadali o nim legendy.
Mówili, ¿ekiedyœprzedar³ siê przez fladry, a potem nauczy³ ca³¹ watahê,
jak nie baæ siê powiewaj¹cych na wietrze czerwonychszmat, ¿e jest po
wilczemu okrutny, a m¹dry ca³kiem po ludzku,¿e potrafi przewidywaæ,
co ludzie pomyœl¹ i jak post¹pi¹.