Hannah Kristin - Wspólnicy

Szczegóły
Tytuł Hannah Kristin - Wspólnicy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Hannah Kristin - Wspólnicy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Hannah Kristin - Wspólnicy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Hannah Kristin - Wspólnicy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 KRISTIN HANNAH Strona 2 Prolog Początek marca 1896 Hej, Kamienny Człowieku! Ochrypły wrzask rozszedł się jak smuga smrodu w zimnym wnętrzu namiotu. Kamienny Człowiek MacKenna poczuł to każdym porem ciała i każdą kością. Jego potężne pięści zacis­ nęły się, a potem rozluźniły. Tylko raz, błagał w myślach, pozwól mi rąbnąć tego hałaśliwego sukinsyna, choć raz... - Ogłuchłeś? Powoli uniósł głowę i wbił lodowate spojrzenie w trzech mężczyzn, skupionych wokół piecyka. Zrobiło mu się niedo­ brze na sarn widok tych wrzaskliwych półgłówków, a jego twarz o ostrych rysach przybrała typowy dla niego, chmurny wyraz. Czego chcecie? Siedzisz tu i myślisz wyłącznie o tym, jak bardzo chcesz nas zastrzelić? Do diabła, przecież my tylko rozmawiamy! Midas Magowin uśmiechnął się, prezentując zestaw tak po­ psutych zębów, że nie wiadomo, jakim cudem jeszcze nie powypadały. - Dość tego! -Wyraz twarzy Kamiennego Człowieka zrobił się jeszcze bardziej ponury. Nie dla poszukiwaczy złota z dołu rzeki. Jeśli chcesz nas 7 Strona 3 zastrzelić, to zastrzel, a jak nie, to zabieraj stąd swoją ponurą Kamienny Człowiek wymamrotał coś w odpowiedzi. Zacisnął gębę. Doprowadza mnie do szału! zęby, żeby powstrzymać dobrze już znaną falę złości. Wygrali! - Niezły pomysł. Zostaną tu! Znowu. Nie pozbędzie się ich aż do zamknięcia My zostajemy. Na dworze jest piekielnie zimno, a ty masz sklepu. On to wiedział i oni to wiedzieli. Inni ludzie mieli najlepszy piecyk w tej dziurze. - Midas cofnął się za stołkiem tak prawo oczekiwać stałych godzin otwarcia. daleko, że znalazł się poza kręgiem ciepła, wydzielanego przez Jedno wiedział na pewno: nie będzie z nimi dyskutować. piecyk. Splunął. Brunatna plwocina natychmiast zamarzła. Twar­ Próbował to robić od chwili, kiedy sprowadzili się do jego da jak skała kulka przeleciała w powietrzu i uderzyła o drewnianą spokojnej doliny, ale jedynym efektem jego wysiłków był podłogę, rozpryskując się na kilka podobnych do szkła odłamków. potworny ból głowy. To jest sklep dla pracujących ludzi, a nie hotel dla Zastanawiał się, co przyciąga tu tych półgłówków tak mocno, rozgadanych, niewydarzonych poszukiwaczy złota warkną] jak padlina łosia przyciąga sępy. Przebywali tysiące mil, gnani Kamienny Człowiek. gorączką złota, ale większość z nich nigdy nawet nie wytyczyła Tak naprawdę to gówno prowadzisz, Kamienny. To jest swej złotodajnej działki. Siedzieli tu tylko, pili, palili, rżnęli najgorsza imitacja sklepu, jaką w życiu widziałem. Midas w karty i gadali jak najęci. z chichotem zacierał kościste dłonie. Odrzucił z oczu kosmyk kruczoczarnych włosów i przyjrzał Krzaczaste kruczoczarne brwi Kamiennego Człowieka ściąg­ się pstrokatej grupie błaznów. Ich wrzaskliwe głosy raniły jego nęły się w jedną linię, a oczy koloru starej whisky zwęziły się. uszy, wdzierając się w ciszę, w poszukiwaniu której przemierzył Potężny głos mężczyzny zniżył się do szeptu. tysiące mil. Wydawali dźwięki jak stado hien, walczących - Pamiętaj, gdzie jesteś, stary. To jest mój sklep. Moja o kości królika - wyli, szczekali, warczeli. Zamknął oczy i potarł praca. Jak dotąd nie wykopałem was stąd i znosiłem wasze skronie. Chciał tylko, żeby zostawili go samego. Czy prosił piekielne trajkotanie. Ale żaden łysiejący, starszy od pana o zbyt wiele? Boga, kurduplowaty poszukiwacz złota nie będzie mi mówił, - Hej, Dryblas, o czym to ja mówiłem, zanim przerwał mi jak mam prowadzić interes! Zrozumiano? ten gbur? - Przepalony głos Midasa wyrwał Kamiennego - Całkowicie! - Midas błysnął zębami w uśmiechu. Człowieka z zamyślenia. Hej, Kamienny... Z największym wysiłkiem uniósł ciężkie jak ołów powieki. Z pełnym irytacji westchnieniem Kamienny Człowiek zwrócił Pierwsze, co zauważył, były zepsute, wyszczerzone w triumfal­ się w stronę mówiącego. To był jeszcze dzieciak, Dryblas, nym uśmiechu zęby Midasa. Tylko raz, pomyślał, zerkając na niedawno przybyły poszukiwacz złota, który godzinami wy­ swoje pięści. Tylko jeden raz... słuchiwał niedorzecznej gadaniny Midasa i bez przerwy starał - Dryblas, pytałem cię, o czym, u diabla, mówiłem. się naśladować swego bohatera. - Chryste - warknął Kamienny Człowiek -przecież mówisz - Tak, chłopcze? zawsze tylko o dwóch rzeczach: o złocie i o kobietach. Zresztą - Dziękuję, że pozwolił nam pan zostać. Tu jest o wiele o żadnej z nich nie masz zielonego pojęcia! cieplej. - Na chudej piegowatej twarzy Dryblasa pojawił się - To tylko dowodzi tego, co od dawna podejrzewałem, szeroki uśmiech. Kamienny. Jesteś wielki i głupi. Nigdy nie rozmawiam o ko- 8 9 Strona 4 WSPÓLNICY bietach. Rozmawiam o dziwkach! - Staruszek, zupełnie nie- Kiedy zbliżył się do niewielkiego kręgu ciepła wydzielanego urażony, pociągnął nosem i uśmiechnął się od ucha do ucha. przez piecyk, poczuł dreszcz niepokoju. Kto, u licha, mógł do - Aha! - potwierdził Dryblas, a Midas czule poklepał swego niego napisać? Nigdy w życiu nie dostał listu. To musi być chudego protegowanego po plecach. pomyłka. Bill sięgnął do skórzanej torby i wyjął pogniecioną - Jak już wczoraj mówiłem, dobra dziwka jest chyba naj­ i przybrudzoną kopertę. lepszą rzeczą, jaka może się przytrafić mężczyźnie, ale dama... - Nadana w St. Louis i zaadresowana do Corneliusa ojejku! Wolałbym zmierzyć się z rosomakiem niż z cnotliwą J. MacKenny. To ty, nie? kobietą! Bo dama jest jak walka, która za chwilę ma się Kamienny Człowiek ujął kopertę w spękane od mrozu dłonie rozpocząć; kiedy już taka zacznie mówić, to tylko atak serca i gapił się na nią przez dobrą chwilę. Ktokolwiek napisał ten może jej przerwać. I zawsze stawia na swoim. Ty nie masz list, poświęcił mu dużo czasu. Charakter pisma był nienaganny. nic do gadania. - Rzucił Dryblasowi wymowne spojrzenie. Doskonały. To był prawdziwy, porządny list od kogoś z ze­ Nagle ktoś gwałtownym szarpnięciem rozsunął klapy namiotu wnątrz, nic stąd. Jego silne ręce zadrżały. Podobnie jak inne, i do środka wdarło się mroźne powietrze. Jakiś mężczyzna, ciężko poranione, samotne dusze, które wędrowały po teryto­ potykając się, wszedł do środka i spiesznie zaciągnął za sobą rium Jukonu, Kamienny Człowiek porzucił cywilizację wiele klapy. Powoli, kulejąc, nieznajomy podszedł do piecyka, przy­ lat temu. Wyruszył na północ, bo nie miał przyjaciół, rodziny, sunął sobie stołek na trzech nóżkach i opadł na jego twarde nikogo, kogo mógłby kochać. Pozostał tu, ponieważ to mu siedzenie. Wydawało się, że z jego ciała uchodzi powietrze. odpowiadało. Potrząsnął głową, a strzepnięty z jego grubej kurtki śnieg A teraz... list. posypał się na rozgrzany piecyk. W namiocie rozległ się trzask Nieporadnie, nienawykłymi do takich zajęć, długimi palcami i syk dławionych płomieni. Mężczyzna drżącymi rękami zdjął otworzył kopertę i powoli wyjął list. Szorstki, nierówny papier grube rękawice i zsunął z głowy obramowany futrem kaptur. był złożony na czworo z idealną, wojskową precyzją. Rozłożył Stary Bill! Co ty tu, do cholery, robisz?! wrzasnął Midas kartkę i zaczął czytać. do jedynego na Jukonie kuriera pocztowego. Piekielnie tu zimno mruknął Bill, próbując się uśnriech- Drogi Panie MacKenna! nąć. Nalał sobie kubek kawy, objął go zniekształconymi przez Biorę pióro do ręki, żeby odpowiedzieć na ogłoszenie, za­ reumatyzm palcami i podniósł do góry. żeby gorąca para owiała mieszczone w „St. Louis Post Dispatch". Ponieważ jest już mu twarz. listopad, mogę tylko mieć nadzieję, że nadal potrzebuje Pan No, Bill, co tu robisz? asystenta. Jeśli tak, pragnę ubiegać się o stanowisko w Pańskim Mam list do Kamiennego Człowieka. sklepie. Wszyscy spojrzeli na Kamiennego Człowieka. Czuł ich Warunki przedstawione w ogłoszeniu w zupełności mi od­ świdrujące spojrzenia, utkwione w swojej piersi. Korespon­ powiadają. Zgadzam się pracować przez rok w zamiam za dencja nad Throndiuck River trafiała się rzadziej niż złolo. połowę udziału w dochodach plus pokój i wyżywienie. a złoto znajdowano tu naprawdę bardzo rzadko. Kamienny I choć muszę przyznać, że brak mi doświadczenia w tego Człowiek ze zmarszczonym czołem podszedł do Starego Billa. rodzaju przedsięwzięciu, znajdzie Pan we mnie sumiennego, 10 11 Strona 5 KR1STIN HANNAH dobrze zorganizowanego pracownika, który pragnie przyczynić Kamienny Człowiek całkowicie zignorował okrzyk Midasa. się do naszego obopólnego sukcesu. Będę niecierpliwie czekać - W każdym razie minęło już sporo czasu, odkąd wysłałem na odpowiedź. ogłoszenie. Nikt się nie zgłosił i zdążyłem już o całej sprawie Devon O 'Shea zapomnieć. - A teraz dostałeś odpowiedź? Hura! Otwórzcie migiem PS. Jeśli wybierze mnie Pan na wspólnika, bardzo proszę następną flaszkę gorzały, chłopcy. To nasz szczęśliwy dzień! o radę, co mam zabrać do Jukonu, aby uprzyjemnić sobie Nie ma wśród żywych nikogo gorszego od Kamiennego Czło­ spędzony tu czas. wieka. Jego wspólnik siłą rzeczy musi być lepszy. Midas z radości klepnął się po żylastych udach. - Może on gra w pokera? - wtrącił Dryblas, łykając potężny - Cóż, będę... - Potrząsnął głową z niedowierzaniem. haust bimbru. - Co? zapytali chórem poszukiwacze złota. - Mogę się założyć! I może... - Słowom Midasa towarzyszył Kamienny Człowiek uśmiechnął się pierwszy raz od kilku donośny bulgot, jako że sięgnął właśnie po butelkę i przechylił tygodni. Dlaczego by nie? Może mieć wspólnika! Ten pan ją do ust. Devon 0'Shea jest spełnieniem jego modlitw. Przez następnych Ich głosy zlewały się w jedno monotonne brzęczenie i do­ kilka miesięcy będzie znowu sam. Nie będzie musiał zajmować cierały zmieszane do mózgu Kamiennego Człowieka, prze­ się prowadzeniem sklepu, będzie mógł poświęcić się foto­ szkadzając mu w rozmyślaniach. Po pijanemu są jeszcze gorsi grafowaniu dzikiej przyrody, co było jego ulubionym zajęciem. niż zwykle, pomyślał kwaśno. Gadają wszyscy naraz. I nigdy, nigdy więcej nie znajdzie się w jednym pomieszczeniu Ucisk w skroniach wzmógł się. Po raz pierwszy od lat z trajkoczącymi poszukiwaczami złota. Przymknął oczy. To zatęsknił za jednym z podstawowych uroków cywilizacji: za wystarczy, żeby zacząć wierzyć w Boga. transportem. Gdyby faktoria była w San Francisco czy Bostonie, - Co jest? - zapytał Midas. 0'Shea mógłby podjąć pracę w ciągu tygodnia. Ale nie tu, nie - To odpowiedź na moje ogłoszenie. na terytorium Jukonu. Będzie miał szczęście, jeśli zobaczy tego Jakie ogłoszenie? faceta przed jesienią. Nawet jeżeli dziś wyśle do niego list, to - Jak tylko wy, półgłówki, zaczęliście ściągać do mojej i tak kilka najbliższych miesięcy spędzi zamknięty jak w pułapce doliny, dałem ogłoszenie do dziesięciu gazet w większych z grupą niewiele wartych poszukiwaczy złota. miastach, że potrzebuję wspólnika do prowadzenia faktorii. Uśmiech zniknął z jego twarzy. To będzie długie ocze­ Dlaczego, do cholery, zrobiłeś coś tak idiotycznego?! Nie kiwanie. ma na świecie faceta, z którym mógłbyś pracować! wpadł mu w słowo Midas. - Nie zamierzam z nikim pracować. Chcę być sam. Dlatego dałem to ogłoszenie. Potrzebuję kogoś, kto zadba o moje interesy w faktorii, kiedy będę robił zdjęcia. - Interesy! Ha! 12 Strona 6 1 Schyłek lata 1896 Devon O'Shea siedziała w miejscu już tylko dzięki sile woli. Ulokowana na samym brzeżku koi tkwiła sztywno wy­ prostowana, a zadbane, mocno zaciśnięte, białe dłonie złożyła na podołku. Dziesięć minut. Już tylko tyle musi odczekać. Za dziesięć krótkich minut pozna swojego wspólnika, pana Cor- neliusa J. MacKennę. Nie prostując palców, przycisnęła smukłą rękę do żołądka. Dlaczego nie mogła się uspokoić? Wiedziała, że jej zdenerwowanie jest irracjonalne, a Devon rzadko za­ chowywała się irracjonalnie. A teraz, niezależnie od tego, jak często beształa samą siebie, nie mogła opanować drżenia rąk ani kołatania serca. Dzisiejszy dzień jest bardzo ważny. Dziś rozpocznie nowe życie: nie narzucone przez zły los, ale wybrane przez nią samą. Jej życie! Lekko westchnęła i zaczęła bębnić paznokciami w metalową ramę koi, podświadomie rejestrując delikatny metaliczny dźwięk, który w cichej kajucie zabrzmiał jak tętent kawalerii. Znów westchnęła. Gdyby była bardziej podobna do swojej siostry, Colleen! Ona nie byłaby teraz zdenerwowana. Byłaby zdecydowanie zbyt zajęta wymyślaniem romantycznych historii, związanych z panem MacKenną, aby się niepokoić. Ale Devon 15 Strona 7 KRISTIN HANNAH WSPÓLNICY w ogóle nie była podobna do młodszej siostry. Colleen była rower - błyszczała. Wszystko było dokładnie takie, jak lubiła: spontaniczna, kapryśna i niepraktyczna; Devon - spokojna, porządne i na swoim miejscu. pragmatyczna, zrównoważona. W przeciwieństwie do Coileen, - Proszę - powiedziała. Miała niski, gardłowy, nieco chro­ nie widziała sensu w marzeniach na jawie. Oczywiście wie­ pawy głos, przypominający zadowolone mruczenie starego działa, że siostra wyobrażałaby sobie pana MacKennę jako kota. Kiedy szeptała, zmysłowość głosu ostro kontrastowała wysokiego i oszałamiająco przystojnego mężczyznę, wysiada­ z jej nieomal surowymi rysami twarzy. jącego z gracją z kruczoczarnego kabrioletu, zdejmującego Wąskie drzwi otwarły się i wszedł młody mężczyzna. kapelusz i recytującego poezję. Rzuciwszy jej krótki, zdawkowy uśmiech, sięgnął po bagaże. Ale nie Devon. Ona nie marnowała czasu na marzenia W pół drogi zatrzymał się i zamarł w bezruchu. Minęła pełna o złapaniu w ręce skrawka własnego nieba. Marzenia na jawie, minuta, zanim się odwrócił. Jego oczy były wielkie jak pragnienia, dążenia, jakkolwiek by je nazwać, były głupią spodki. stratą czasu. Pan MacKenna, niezależnie od tego, jak wygląda - Rower... - potrząsnął głową. i jak się zachowa, będzie przez rok jej wspólnikiem. Na dobre Zielone oczy Devon pojaśniały z dumy. albo na złe. - Czyż nie jest wspaniały? To dwubiegowy royal worcester, Usłyszała pukanie do wąskich drzwi kabiny. taki sam, jakim jeździ panna Lillian Russell. Siostra i jej mąż - Panno 0'Shea? Panno 0'Shea? Przyszedłem po pani dali mi go w prezencie na tę podróż. bagaże! - A więc chce go pani zabrać? - Chłopiec z trudem przełknął Uniosła starannie uczesaną głowę. O, Boże, to już! W tej ślinę, aż podskoczyło mu jabłko Adama. chwili zaczyna się jej nowe życie. - Oczywiście! - Mała zmarszczka pojawiła się między Zmusiła się do zachowania spokoju. Nie wypada, aby dwu- idealnymi łukami jej brwi. dziestodziewięcioletnia kobieta rzuciła się do drzwi jak pen­ - Ale... sjonarka. Musi zrobić odpowiednie wrażenie. Ludzie, których Przerwała mu gestem piegowatej ręki. Podnosząc z koi zaraz spotka, będą jej sąsiadami, klientami, może nawet jej książkę, pogładziła jej skórzaną oprawę. przyjaciółmi. - Czytałeś może przypadkiem Przewodnik po Alasce i Ju­ Podniosła się sztywno, obciągnęła z przodu białą, czystą konie dla poszukiwaczy złota Johna McMoffata? bluzkę i strzepnęła fałdy podróżnej spódnicy z serży. Jej dłonie - Ależ skąd! uniosły się, żeby poprawić rdzawe włosy, zwinięte nisko na - Tak myślałam. Przewodnik zaleca rower jako najlepszy karku. środek transportu na terytorium Jukonu. Jak wiesz, daleko na Rozejrzała się po maleńkiej kajucie, która przez czterdzieści północy jest niewiele koni - powiedziała uszczypliwie. cztery dni była jej domem, i uśmiechnęła się. Każda rzecz była - McMoffat, tak? Facet musi mieszkać dość daleko stąd. na swoim miejscu. Dwa kufry stały w rogu; ich mosiężne Ta twoja siostra i jej mąż naprawdę kupili to dla ciebie, okucia przylegały idealnie, a zamki z jasnego metalu były specjalnie na tę podróż? - Wargi chłopca zadrżały. zamknięte. Skórzana walizka lśniła jak generalskie buty, a naj­ - Tak, kupili i bądź uprzejmy przestać szczerzyć zęby. wartościowsza z posiadanych przez nią rzeczy - jasnoczerwony W Przewodniku znajduje się punkt... 16 17 Strona 8 - Dziękuję pani! - Zarzucił sobie lśniący rower na wąskie znów skoncentrował uwagę na trzymanej w rękach, grubej jak ramiona, chwycił walizkę i uciekł z kabiny. jego nadgarstek, linie. Dziwaczny młodzieniec, pomyślała Dcvon. Podeszła do - Proszę pana, ja jestem panną 0'Shea. O co chodzi? - swojej prowizorycznej toaletki i usiadła. Szybko spojrzawszy powiedziała do jego szerokich pleców, nerwowo ściskając w ręczne lusterko upewniła się, że wygląda tak dobrze, jak rączkę parasolki. tylko może wyglądać kobieta w prawie średnim wieku. Jej Odwrócił się twarzą do niej i potrząsnął głową, żeby strząsnąć piegowata cera była czysta, a włosy, normalnie wyglądające wodę z przekrwionych oczu. jak szopa mocno skręconych loczków w kolorze starej rdzy, - Jeśli to ty jesteś Devon 0'Shea, niech niebiosa mają miała porządnie zwinięte. w swojej opiece Kamiennego Człowieka. Jeżeli naprawdę nią Umieściła kapelusz na czubku fryzury, wzięła torebkę, jesteś, to nie ma żadnego problemu. Wysiadasz. rękawiczki i parasolkę i ze spuszczoną głową wyszła z kabiny. - Nie, tu nie wysiadam. Na zewnątrz lał ulewny deszcz, walił w metalowy daszek - Powiedziałaś kapitanowi, że wysiadasz przy faktorii Mac- nad jej głową i spadał z jego krawędzi jak kurtyna falującego Kenny, tak? srebra. Sternik skierował statek w stronę pasa brunatnoszarego Zaschło jej w ustach i mogła tylko potwierdzić skinieniem błota na brzegu rzeki Jukon i zaczął zwalniać. głowy. Zdrętwiała. Dlaczego on się zatrzymuje? To bagniste pust­ Właśnie tu mieszka Kamienny Człowiek. kowie nie może być jej przeznaczeniem. Spodziewała się Kto? - Starała się zachować spokój. miasta podobnego do Circle City, z operą, z salami tanecznymi, - Kamienny Człowiek, tak miejscowi nazywają starego bibliotekami, światłami. Rozwijającego się miasta! Corneliusa. Tak czy owak, jego faktoria jest tutaj. Próbowała przebić wzrokiem ciemność. Tam nic nie było; Rozejrzała się. Szary, spustoszony, bagnisty ląd zdawał się nic poza nieukończoną chatą z bali, która wyglądała jak patrzeć na nią, cichy i pozbawiony życia. Przycisnęła drobną szkielet króla otoczonego przez dwór zszarzałych, płóciennych dłoń w rękawiczce do brzucha; żołądek jej się skurczył. Przez namiotów. jedną przerażającą chwilę bała się, że zemdleje. Namioty! Zadrżała i przycisnęła rękę do piersi, wpatrując się - Chce pani usiąść? Nie wygląda pani najlepiej. w sześć namiotów, rozsianych po bagnistym terenie. Po co je tu Bała się otworzyć usta, żeby nie ulec panice. Musi pomyśleć... postawiono? Przecież chyba żaden człowiek nie może przetrwać - Panienko? Chce pani usiąść? zimy na Jukonie przy tak mizernej ochronie przed żywiołami? - Nie, nie chcę - odparła. - Chcę wiedzieć, ile kosztuje - Devon 0'Shea! - Ktoś na pokładzie zawołał ją po na­ bilet powrotny do St. Michael. zwisku. Ściskając mocniej torebkę, otworzyła parasolkę i ostroż­ - Nie wiem. Chyba koło setki. - Wzruszył ramionami. nie ruszyła w dół po metalowych schodach. Wysokie obcasy Skrzywiła się. Równie dobrze mógłby kosztować tysiąc... bucików głośno stukały o mokry metalowy pokład. - A więc nie mogę tam popłynąć... W takim razie wrócę - Ja jestem panną 0 ' S h e a - zwróciła się do krzepkiego do Circle City. Proszę zawiadomić kapitana. marynarza, trzymającego linę na dziobie statku. - Statek nie popłynie tą trasą aż do wiosny. No, proszę Odwrócił głowę, przyjrzał się jej bardzo uważnie, a polem wysiadać. 18 19 Strona 9 WSPÓLNICY Nie wiedziała, jak długo stała na placyku pod poszar­ związane z brudem. Dumnie podniosła głowę i zrobiła pierwszy panymi, niegdyś czerwonymi płachtami materiału, który służył krok w stronę faktorii pana MacKenny. Drugiego kroku o mało jako miejski port, ani jak długo patrzyła w ślad za oddalającym nie przypłaciła życiem. Wpadła w bagno jak kamień. Czarna się parowcem, który teraz wyglądał jak mały punkcik. Wie­ breja sięgnęła jej do kolan, oblepiła nogi niczym lodowaty działa tylko, że została rzucona na te zapomniane przez Boga okład. Błoto zbryzgało jej twarz, zmieszało się z deszczem moczary przez ubóstwo i przez słowo dane panu Corneliusowi i potokami spływało po policzkach. MacKennie. Zacisnęła pięści, żeby nie krzyczeć ze złości, i z trudem Oderwała wzrok od parowca i wyprostowała opuszczone przedzierała się przez gęste, głębokie grzęzawisko. Potwornie ramiona. Nie było sensu marzyć, aby wszystko było inaczej. ciężkie, nasiąknięte błotem, spódnice utrudniały jej każdy krok. Jeśli będzie płakać nad rozlanym mlekiem, to i tak nie Po, jak jej się wydawało, godzinnej mordędze zatrzymała się. znajdzie się ono znów w butelce. Przywołała uśmiech na Złapała oddech, wytarła z oczu wodę i próbowała się skupić. twarz i sięgnęła po walizkę. Otwarta parasolka wyśliznęła Coś przed nią majaczyło. Zamrugała. Po chwili widziała już jej się z ręki i z cichym plaśnięciem upadła na śliski od wyraźniej. Dostrzegła tuż przed sobą rząd desek o wymiarach deszczu brezent. Nagle zamarła, a oczy rozszerzyły jej się dwa na dwanaście cali. z przerażenia. Bagnista ziemia wciągała jej rower! Instynk­ Drewniany chodnik! - Słowa spłynęły z jej ust wraz townie pochyliła się, upadła na kolana i na czworakach z cichym, pełnym wdzięczności westchnieniem. Potykając się ruszyła w stronę pomarszczonego skraju brezentu. Kątem jak ślepa, przedzierała się w stronę najbliższej deski. Mocno oka dostrzegła, że wiatr porwał parasolkę. Wirowała w po­ postawiła nogę na jej krawędzi i wepchnęła ją dość głęboko wietrzu jak czarna bańka mydlana, aż wylądowała w brunat­ w błoto. Drewno przesunęło się pod stopą i wystrzeliło jak nej rzece. Devon zaklęła pod nosem, zacisnęła palce na pocisk do przodu. Devon ze zduszonym okrzykiem upadła na kierownicy roweru i z całej siły szarpnęła. Bagno nie chcia­ plecy. ło oddać zdobyczy. Deszcz uderzał w twarz dziewczyny, - A niech to! krzyknęła, waląc lodowatymi piąstkami zalewał jej oczy; woda ściekała zimnymi strumykami w dół w błoto. Chciała coś kopnąć, rozłożyć na obie łopatki, chciała... po policzkach. Devon nabrała głęboko powietrza w płuca Nie! Musi się uspokoić, odzyskać panowanie nad sobą. i zebrała wszystkie siły. Wzięła głęboki, uspokajający oddech i zaczęła liczyć. Raz... Rower był wolny! Wprowadziła go na brezent, położyła na dwa... trzy... Była wykończona. Chwyciła najbliższy słupek boku i powoli wstała. Z trudem chwytała powietrze i trzęsła i dźwignęła się do pionu. Zamknęła oczy, ciężko dysząc. Coś się z zimna. Zdjęła umazane błotem rękawiczki i schowała je zimnego i mokrego spadło jej na głowę. Spojrzała w górę. do torebki. Kiedy spojrzała na swój cenny rower, którego Wisiała nad nią para najbrudniejszych, najobrzydliwszych, jasnoczerwona rama była oblepiona błotem, łzy napłynęły jej największych drelichowych gaci, jakie kiedykolwiek widziała. do oczu. Zacisnęła powieki. Nie! Musi zachować spokój. Płacz Na tylku gaci był nabazgrany napis: FAKTORIA MACKENNY. nic nie pomoże. Poza tym to tylko błoto. Trochę wody i rower To niemożliwe! Devon straciła wszelką nadzieję na przy­ będzie jak nowy. Należy patrzeć na wszystko z dystansem. szłość. Spojrzała na w połowie ukończoną drewnianą chatę Powoli otworzyła oczy. Przygody, pomyślała, są nieodłącznie przy końcu błotnistej ulicy i poczuła ogromne rozczarowanie. 20 21 Strona 10 KRISTIN HANNAH WSPÓLNICY Jej faktoria powinna się przynajmniej mieścić w tej chacie! nieomal zwierzęca intensywność spojrzenia, surowość, szcze­ Niechętnie przeniosła spojrzenie na ohydną, zszarzałą brezen­ rość i groźba. Słowa: „Jestem pana nową wspólniczką" uwięzły tową konstrukcję, którą miała przed nosem. Faktoria MacKenny. jej w gardle. Jej faktoria. Przebyła pół kraju, żeby prowadzić sklep, uloko­ Nagle coś przeleciało obok ręki Devon. Spojrzała w dół i jej wany w rozpadającym się namiocie. Namiocie! oczy rozszerzyły się na widok dużej kulki przeżutego tytoniu, - Świetnie - powiedziała z jękiem. - Po prostu świetnie. która uderzyła w podłogę u jej stóp i się rozprysła. Odsunęła klapy i wmaszerowała do środka. Z biciem serca Napluł! Ta włochata małpa napluła na nią! Jej opanowanie przyglądała się lichemu namiotowi. Był wielkości przeciętnej prysło niczym mydlana bańka. jadalni, miał krzywe ściany z szarego drelichu, na chaotycznie - Jak śmiałeś?! Ty brudny, odrażający... rozstawionych półkach panował bałagan. Zobaczyła mały me­ Wynoś się z mojej faktorii. Mężczyzna pochylił się w jej talowy piecyk i podłogę z desek. Pod przeciwległą ścianą, za stronę. najbardziej krzywą i nieporządną ladą, jaką kiedykolwiek - Z twojej faktorii? Nie waż się na mnie drzeć, ty pawianie. widziała, siedział zgarbiony człowiek góra. Uderzył w nią Rozsiewając wokół błoto, oparła ręce na swych płaskich jak ciężki, ostry smród niemytych ciał i nieświeżego jedzenia. Jej deska biodrach i spojrzała na mężczyznę. kruchy spokój prysł. Ten... ten chlew był faktorią, którą za­ - Pawia... Głos go zawiódł. - Idź do domu! mierzała przekształcić w elegancki sklep?! - Jestem w domu. Pan MacKenna? zapytała chłodno, ruszając w stronę Zatkało go na moment; cofnął się o krok i popatrzył na nią obrzydliwie zaniedbanej lady i jeszcze bardziej zapuszczonego wrogo. człowieka. Zwariowałaś! Tak? - Powoli uniósł głowę. Otworzyła torebkę i wyjęła list. Kiedy zobaczyła ślady Podeszła, żeby z bliska obejrzeć swojego wspólnika. Jej oczy swoich zabłoconych palców na absolutnie czystym, idealnie natychmiast zwęziły się z dezaprobatą. Był ponurym, wy­ złożonym papierze, wpadła w furię. To była jego wina! Jakim glądającym na złego, starym człowiekiem. Zresztą niewiele prawem ten facet zachowywał się tak, jakby to ona zrobiła coś mogła zobaczyć. Wciśnięty głęboko na czoło kapelusz o sze­ złego? rokim rondzie całkowicie zasłaniał brwi. Właściwie widziała - Dałeś ogłoszenie w „St. Louis Post Dispatch", że po­ tylko ogromne, czarne, przypominające kierownicę roweru szukujesz wspólnika do faktorii, tak czy nie? wąsy i krzaczastą czarną brodę, poprzetykaną siwizną. Kosmyki - Hę? rzadkich ciemnych włosów spływały miękko spod kapelusza aż - I przyjąłeś zgłoszenie do pracy w odpowiedzi na to za kołnierzyk. ogłoszenie, tak czy nie? Niechętnie spojrzała mu w oczy. I zdrętwiała. Patrzył na Hę? nią. Spod jedwabistych, kręconych, przetykanych siwizną wło­ Z uśmiechem pomyślała, że Darwin miał chyba rację, i za­ sów wpatrywały się w nią wrogo kocie oczy o barwie whisky. pytała uroczyście: Dreszcz przebiegł jej po krzyżu i mimowolnie cofnęła się - Panie MacKenna, czy jest pan człowiekiem, który do­ o krok. W oczach mężczyzny było coś przerażającego, jakaś trzymuje słowa? 22 23 Strona 11 - Tak. - Oczy mężczyzny zwęziły się prawie niedostrze­ i powidło. I to gdzieś na końcu świata! - To mówiąc, podała galnie. mu list. - W takim razie jest to nasza faktoria. Spojrzał na trzymany przez nią papier, potem popatrzył - Hę? z góry na stojącą przed nim przemoczoną, kościstą, świętosz- - I przestań na mnie chrząkać! kowatą handlarkę ryb, jak nazwał ją w myśli. - Dobrze, proszę pani. Ale co pani, do diabła, próbuje - Rany boskie! Pani nie może być... mi wmówić?! - zapytał grzmiącym głosem, od którego - Devon 0'Shea. - Jej uśmiech tylko z pozoru był słodki. dreszcz obawy przebiegł po sztywno wyprostowanych plecach Devon. - W przeciwieństwie do niektórych osobników na, powiedz­ my, niższym poziomie ewolucji, ja mówię zupełnie jasno, panie MacKenna. Powtarzam: to jest nasza faktoria. Pana i moja. Jestem pańską nową wspólniczką. - Czy ja, pani zdaniem, wyglądam na idiotę? - warknął. Przyjrzała mu się uważnie. - Owszem, panie MacKenna. - Ale nie jestem idiotą i nie oddani połowy mojego sklepu jakiejś wyszczekanej babie. Mój nowy wspólnik jest mężczyzną z Missouri! - ryknął na całe gardło. - On? A czy pańskie ogłoszenie precyzowało, że tylko mężczyźni mogą na nie odpowiedzieć? Pozwoliła sobie na lekki uśmiech. - A niech to wszyscy diabli! Moja pani, straciłem już przez panią dość czasu. Mój wspólnik jest mężczyzną z Missouri i proszę już się stąd wynieść. - Myli się pan. To ja jestem pana wspólnikiem. - Bardzo zabawne! - Ja osobiście nie widzę w tej sytuacji nic zabawnego, panie MacKenna. Przebyłam tysiące kilometrów, żeby zostać posia­ daczką połowy doskonale prosperującego sklepu w dynamicznie rozwijającym się mieście. Proszę sobie wyobrazić moje za­ skoczenie, kiedy stwierdziłam, że jestem dumną współwłaś­ cicielką ohydnego, zaniedbanego, źle zorganizowanego namiotu z dechami zamiast podłogi, w którym sprzedaje się mydło 24 Strona 12 niczką - powiedziała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. - Cholerne gówno! - ryknął mężczyzna spod ściany namiotu. Devon odwróciła się i na brezencie spostrzegła cienie ludzi 2 zgromadzonych na zewnątrz, wokół wejścia do namiotu. Ktoś ich podsłuchiwał! Prychnęła ze złości, podeszła wielkimi krokami do wejścia i rozsunęła klapy. Gapiło się na nią trzech mężczyzn. - Czy panowie nie wiedzą, że podsłuchiwanie cudzej roz­ mowy jest bardzo niegrzeczne? Gdzie wasze maniery? Jeden z mężczyzn, właściwie jeszcze chłopiec, zerwał z głowy kapelusz i przycisnął go do cherlawej piersi. Zniszczone na­ krycie głowy drżało w jego rozdygotanych rękach. Zapadło ciężkie milczenie. Przyspieszony oddech Mac- - Ja mam maniery, proszę pani! Ja... ja jestem Dryblas, Kenny brzmiał w ciszy jak cios pięści, wymierzonej w twarz proszę pani. Oni mnie tak nazywają, bo... no... Jąkał się, nie Devon, jak gwałtowny wybuch. odrywając oczu od własnych dłoni. - Powiedz coś. Wskazane byłyby przeprosiny zażądała. - Bo jesteś taki wysoki? podpowiedziała Devon i zrobiło Milczał. jej się ciepło na sercu, bo już od lat żaden mężczyzna, choćby Przestała patrzeć mu w oczy. Skrzyżowała ramiona i wpat­ i chłopiec, nie był tak zdenerwowany w jej obecności. rywała się w rząd małych orzechowych guziczków na brązo­ Tak, chodzi o mój wzrost. Uniósł troszeczkę głowę, wej, flanelowej koszuli mężczyzny. Jej stopa, pod fałdami tylko na tyle, żeby móc na nią spojrzeć. I radośnie wyszczerzył przemoczonej, zmiętej spódnicy, głośno wybijała rytm na zęby w odpowiedzi na jej ciepły uśmiech. podłodze. Wysoki, jednoręki Murzyn odepchnął Dryblasa. Uśmiechnął Do diabła z nim, pomyślała ze złością, on nie zamierza mi się do niej jak święty Mikołaj, aż jego błyszczące oczy zniknęły w niczym pomóc. Chyba że poproszę, aby załadował moje w fałdach skóry. kufry na sanie i wręczył mi lejce psiego zaprzęgu. Jestem Niedźwiedź. Nazywają mnie tak od walki, którą Jak zwykle to ona musiała rozwiązać problem. przegrałem - powiedział, skubiąc kępki szaro-białych włosów, Wprawiła w ruch szare komórki. Sprawdzała w myśli kolejne pokrywające jego szczękę i policzki. możliwości, szukając, badając, starając się znaleźć kompromis, - Bardzo mi przykro. Objęła spojrzeniem jego pusty rękaw. ale wszelkie próby kończyły się niezbyt pocieszającą, ale - Nie ma powodu. Jeśli już pani musi kogoś żałować, niech nieuchronną konkluzją: byli na siebie skazani. Oboje zrobili pani żałuje tego niedźwiedzia. Leży martwy jak palce Mojżesza, zły interes, lecz w tej okropnej sytuacji nie pozostało im nic i to z powodu ramienia, z którego nie miał żadnego pożytku. innego, jak starać się robić dobrą minę do złej gry. Devon nie mogła się nie roześmiać. Młody Dryblas wyglądał, - Nic na to, u licha, nie poradzimy: jestem twoją wspól- jakby od tygodni nie zjadł przyzwoitego posiłku, a Niedźwiedź, 26 27 Strona 13 cóż - nie odtrąciłby raczej kobiety z porządną igłą i nitką. Kamienny Człowiek był wielki, włochaty, nieokrzesany, Właściwie po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła się... niechlujny i bez wątpienia głupi. Ale jeżeli przestanie pluć i się potrzebna. W jej sercu zaświtał promyczek nadziei. Być może, wykąpie... mimo wszystko, da się tu żyć. Kiedy już całkowicie się uspokoiła, spojrzała na niego. - Dryblasie, wyświadczysz mi przysługę? - zapytała Patrzył na nią z góry. Ależ on wcale nie jest stary, zauważy­ z uśmiechem. ła. Jego mahoniowozłote oczy były czyste, a skóra wokół - Jasne, proszę pani. nich poorana przez słońce i wiatr, a nie przez czas. To jego - Mógłbyś pobiec na brzeg i przynieść stamtąd moje rzeczy? dusza była stara; w głębi jego oczu dostrzegła gorycz i roz­ Byłabym ci bardzo wdzięczna. czarowanie. - Pewnie, proszę pani. Dobrze znała ten wyraz, bo sama wcześnie dojrzała. Wiele - Jesteś prawdziwym dżentelmenem, Dryblasie. -- Położyła lat temu musiała zrezygnować z dzieciństwa, biorąc na siebie białą rękę na jego ramieniu. obowiązek zastąpienia matki siostrze. I choć nigdy tego nie - Dżentelmen! Gówno! - syknął przygarbiony, skrzywiony żałowała, nie mogła zaprzeczyć, że w rezultacie straciła mło­ starzec, stojący obok Niedźwiedzia. dość. Ilekroć spojrzała w lustro, widziała oczy starej kobiety, - Midas! - W głosie Niedźwiedzia brzmiało ostrzeżenie. która straciła już szansę na dzieci. Ciepły uśmiech zniknął z twarzy Devon, kiedy przyjrzała Tak, rozumiała smutek i wyczerpanie w jego oczach. Przez się mężczyźnie zwanemu Midasem. Jego małe jak ziarenka jedną dziwną, oszałamiającą chwilę czuła się z nim związana. żwiru oczy, płonące w morzu zmarszczek, świdrowały ją Panie MacKenna... z nienawiścią. - Musisz odejść. - Dobry Boże - mruknęła do siebie. Przez całe dwadzieścia Powiedział to tak wyraźnie jak nigdy dotąd. Devon uznała, dziewięć lat życia nikt jej nie nienawidził. Teraz, po trzydziestu że była idiotką, pozwalając, aby jedno spojrzenie w oczy minutach na terytorium Jukonu, miała już dwóch wrogów. sprowadziło ją na manowce. Wpatrywała się uporczywie w kie­ A z tego, co zdążyła zauważyć, to była połowa miejscowej szonkę na jego lewej piersi, starając się znaleźć jakiś sposób populacji. porozumienia z tym człowiekiem. Niech pani wraca do domu. Nic chcemy tu kogoś takiego. Bądź przyjacielska, pomyślała. To może dać efekt. Jak ten - Jestem w domu. - Popatrzyła na niego bez lęku. Nie marynarz go nazwał? Uniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, czekając na odpowiedź, strzepnęła fałdy spódnicy i odwróciła i przywołała na twarz uśmiech. się. - Słuchaj, Skalisty Człowieku... Jej wspólnik nawet nie drgnął. - Kamienny Człowieku! Ruszyła ku niemu, starając się nie reagować na jego mil­ - Zgoda, Kamienny Człowieku. Pomyślmy wspólnie, jak czącą wzgardę. Jego gburowatość już mnie nie przerazi, rozwiązać ten problem. obiecywała sobie w duchu. Miała zamiar być spokojna, - Już go rozwiązałem. Musisz odejść. pozbierana i rozsądna. Musiał istnieć jakiś sensowny kom­ - Odejdę, panie MacKenna, kiedy ja będę tego chciała - promis. oświadczyła stanowczo. Dość już tych dyskusji z prymitywem! 28 29 Strona 14 - A więc dobrze ci radzę, żebyś natychmiast nabrała na to - Nie wybieram się szlakiem Chilkoot, panie MacKenna, ochoty, paniusiu. radzę o tym zapomnieć. Wrócę tą samą drogą, którą przybyłam. - Devon Margaret 0'Shea. Statkiem. - Hę? - Zesztywniał. - Oj, panienko - pospiesznie powiedział Dryblas. - Nie - Kolejna lśniąca perła sztuki konwersacji zauważyła sposób wyjechać stąd w tym roku, a przynajmniej nie drogą zjadliwie. - Powiedziałam, że nazywam się Devon Margaret wodną. O tej porze można się stąd wydostać tylko na piechotę. 0'Shea. Możesz zwracać się do mnie: panno O'Shea. - Wynoś się! - ryknął Kamienny Człowiek. - Po prostu zacznij maszerować. Przed tobą długa droga - Dryblas podskoczył jak przerażony królik i wypadł z namiotu. wycedził przez zaciśnięte zęby. - Czy on powiedział prawdę? - szepnęła Dcvon. - Jaka droga? Większość oszczędności wydałam na kupno - Można się stąd wydostać, ale nie drogą wodną. rzeczy, które mi pan doradził. A dwa rejsy statkiem kosztują - O, mój Boże! Jestem tu uwięziona. Naprawdę uwięziona - fortunę. - Pogładziła gors poplamionej bluzki. jęknęła. - Jakie dwa rejsy? Wszechmocny Hoże! Chcesz mi powie - Nie jesteś. Wyjedziesz stąd! Jeśli będę musiał, wyrzucę dzieć, że całą drogę płynęłaś statkiem? Kim ty, do diabła cię jak kamień. jesteś? Królową? - Wrzask nie rozwiąże żadnych problemów. - Dość tego, panie MacKenna. To wszystko pana wina. Pan zamieścił ogłoszenie, pan przyjął moje podanie, pan udawał, - Mylisz się! - ryknął. - To mi poprawia humor. Lubię że ma sklep, a nie jakąś... norę z półkami. Więc niech się pan wrzeszczeć. nie waży mnie straszyć! - To tak jak mój ojciec. Jestem do tego przyzwyczajona więc nie myśl, że mnie przestraszysz! Rozwiązanie jest proste, - Skąd mogłem wiedzieć, że na ogłoszenie odpowie jakaś cholerna baba? Pani mnie oszukała! panie MacKenna. Niech mi pan da dwieście dolarów, i uznamy, Oszukałam pana, panie MacKenna? Czy w którymkolwiek że ta niefortunna sytuacja nigdy nie miała miejsca powiedziała miejscu w swojej ofercie zaznaczył pan, że pana wspólnik ma głosem twardym jak stal. być mężczyzną? Trzech zgromadzonych przy wejściu do namiotu mężczyzn - Dość tego gadania! gwizdnęło ze zdziwienia. Devon nie zareagowała na tę demon- - O, nie, panie MacKenna, mam jeszcze sporo do powie­ strację złych manier. dzenia. Jeżeli nie chciał pan zatrudnić kobiety, powinien pan - To powinno starczyć na powrót do Seattle. A na podróż był o tym poinformować. Nie zrobił pan tego i oto jestem. koleją w poprzek kraju mam dość pieniędzy. W środku zapomnianego przez Boga, mroźnego, bagnistego Dryblas wśliznął się do namiotu. pastwiska, w sklepie, który wygląda tak, jakby wczoraj wypalił - Zrobione, panienko! Pani bagaże są w drewnianej chacie, się aż do fundamentów, i ze wspólnikiem jak z epoki kamienia którą Szalony Spike zaczął budować, zanim umarł od postrzału łupanego. Cóż, panie MacKenna, chciał pan wspólnika, to go w plecy. Mogę coś jeszcze dla pani zrobić? pan ma! - Możesz ją przenieść na barana przez Chilkoot - rzekł - Pani nie chciałem. Kamienny Człowiek, rzucając chłopcu lodowate spojrzenie. - Pan sam także nie jest szczytem marzeń, panie MacKenna. 31 Strona 15 Zresztą to, czego chcemy, nie ma najmniejszego znaczenia. było zaglądanie do środka namiotu. Mocno zacisnęła drobne Ważne jest to, co mamy. A mamy siebie nawzajem. Zimę dłonie w pięści. Ten namiot był jej domem i ignorowanie tego spędzę tutaj. - Devon uśmiechnęła się, chociaż w jej oczach faktu z pewnością niczego nie zmieniłoby. Wyprostowała nie było radości. ramiona i odważnie ruszyła do wejścia. Wystarczył jeden rzut - Po moim trupie! oka, by nogi się pod nią ugięły. Teraz uśmiechały się także jej oczy. - Dobry Boże! Ty chyba żartujesz! - jęknęła. - Muszę przyznać, że tak byłoby najlepiej, ale ponieważ to - Robię na tobie wrażenie człowieka obdarzonego poczuciem mało prawdopodobne, nie traćmy czasu na próżne nadzieje. humoru? W ogłoszeniu podałeś, że wspólnik dostanie mieszkanie Zrobiło jej się niedobrze. Wnętrze było takie maleńkie! i jedzenie. Bądź tak dobry i zaprowadź mnie do mojego Wielkie ciało stojącego za nią Kamiennego Człowieka było pokoju. niczym chmura wiszącego w powietrzu, śmierdzącego dymu, Cienie wybuchnęły śmiechem. spychającego ją w ciemność. Mężczyzna rozkoszował się - Co w tym takiego śmiesznego? W ogłoszeniu była przecież jej przerażeniem. Nie musiała na niego patrzeć, żeby to mowa o mieszkaniu i jedzeniu, prawda? - Devon spojrzała wyczuć. Był pewien, że wystarczy jej jedno spojrzenie nerwowo na cienie mężczyzn, stłoczonych przed wejściem do na to... to... Zabrakło jej słów. Żadne ze znanych jej do­ namiotu. tychczas określeń nie było w stanie opisać tego miejsca. Powoli na brodatą twarz Kamiennego Człowieka wypłynął Plugawa szczurza nora - nawet to brzmiało zdecydowanie uśmiech. zbyt słabo. - Tak, była mowa. To typowe mieszkanie i jedzenie po­ Podłoga namiotu, co udało jej się dostrzec pomimo grubej szukiwaczy złota. Proszę za mną, panno 0'Shea. warstwy brudu i błota, została zrobiona z nicheblowanych Zaprowadził ją do małego, rozpiętego na drewnianej ramie desek, uszczelnionych mchem. Zbudowane również z desek namiotu, odległego o sto stóp od faktorii. ścianki o wysokości trzech stóp kończyły się tam, gdzie - To tutaj. Dom, słodki dom dla mnie... i mojego wspól­ zaczynało się mocno napięte płótno. Dach zwisał żałośnie, nika. - powiedział aksamitnym głosem, odsuwając płachty a jego niegdyś biały kolor zszarzał od sadzy i dymu. Na samym przy wejściu. środku stała mała, metalowa skrzynka, ustawiona niezbyt - Nie masz chyba na myśli... - Devon spojrzała mu w oczy. stabilnie na drewnianych listwach. Gdyby nie rura, biegnąca - Rzuć okiem na twój nowy dom. Twój i mój. od tej bezkształtnej konstrukcji do dziury w suficie namiotu, Zimny strach zdławił cisnącą się jej na usta ciętą od­ Devon nie domyśliłaby się, że to piecyk. powiedź. Coś w oczach mężczyzny, coś dziwnie podobnego Nie było okien, więc powietrze, jeśli w ogóle można do szczęścia, zmroziło ją aż do kości. Przecież on wcale nie mówić o jakimkolwiek powietrzu, stało nieruchome i śmie­ chciał z nią mieszkać, podobnie jak ona z nim. Dlaczego więc rdzące. Gruba deska oparta na dwóch pniakach zastępowała się uśmiechał? stół, a cztery inne pniaki służyły za krzesła. Dwa haki - Wejdź... - szepnął jej do ucha. sterczały z lewego boku podpierającego namiot drąga. Nagle poczuła lęk; ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę, Devon pomyślała o kufrach, które tak starannie zapakowała. 32 33 Strona 16 Znów zerknęła na haki i jęknęła. To miało jej służyć za - To nasz namiot. Chyba że zbudujesz mi inny. - Znów garderobę! wyjęła list z torebki. To było gorsze, niż mogła sobie wyobrazić. O wiele gorsze! - Przestań mi podtykać pod nos ten list, jakby to był Rozglądała się w poszukiwaniu jakiegoś jasnego punktu, ja­ prezydencki dekret. Napisałem go. Oboje o tym wiemy. kiegoś promyka nadziei. Tu musiało być coś, co równoważyłoby Nie złożyła listu i zaczęła głośno czytać: Jak już pisałem te braki. Zdobyła się na wymuszony uśmiech. Być może przy w ogłoszeniu, będziesz moim równoprawnym wspólnikiem odrobinie wysiłku... w faktorii już od chwili przyjazdu. Funkcja ta wymaga pracy Spojrzała w lewo i zdrętwiała. Straciła wszelką nadzieję. w pełnym wymiarze godzin przez przynajmniej osiem miesięcy Stała z otwartymi ustami. Bezgłośnie powtarzała słowa: nie, w roku... to niemożliwe. Starannie złożyła na czworo zabłocony list, schowała do - Tak, to jest łóżko radośnie obwieścił Kamienny Czło­ torebki i spojrzała na Kamiennego Człowieka. Był tak wściek­ wiek. ły, jakby miał za chwilę eksplodować. Wbiła smukły palec Oczy Devon rozszerzyły się z przerażenia. Było tylko jedno w potężną pierś mężczyzny i wytrzymała jego mordercze łóżko! Wielkie, z nieheblowanego drewna, podzielone leżącym spojrzenie. pośrodku drągiem na pół. - Nie przestraszy mnie pan, panie MacKenna, ani tubalnym Jedno łóżko dla nich obojga! głosem, ani potężnym wzrostem, ani drapieżnym spojrzeniem. Z wysiłkiem wytrzymała jego triumfalne spojrzenie. Niełatwo mnie przestraszyć! A teraz proszę o odpowiedź: czy - Chcesz mi powiedzieć, że gdybym była mężczyzną, spała­ to jest nasz wspólny namiot, czy też zbuduje mi pan osobny? bym tutaj? Z tobą? - Nie mogę zbudować ci namiotu. - Tak. Wszyscy śpimy w ten sposób. Tak jest cieplej. - Dlaczego nie? To chyba najprostsze rozwiązanie. Między Dryblasie, skocz do chaty i przynieś bagaże. Pani się tu jej brwiami pojawiła się zmarszczka. wprowadza. - Nie mamy tu więcej piecyków. Wszystko, co dociera na Ton Kamiennego Człowieka rozwścieczył Devon. Jukon, musi być przydźwigane na czyichś plecach. A nie sądzę, - Ani kroku, Dryblasie! A ty zaczekaj chwilę zwróciła się żebyś zapakowała do tych swoich drogocennych kufrów coś do wspólnika. tak niezbędnego jak piecyk. Ja tylko pomagam. - Zapakowałam wszystko, co mi pan poradził. Piecyka nie - Nie pomagaj mi. To przez twoją pomoc znalazłam się było na liście - odparła. tutaj. To przez twoją pomoc stoję na środku tej szczurzej nory, - Mężczyzna by go nie potrzebował. A nie przypuszczałem, mając perspektywę kilkumiesięcznego odmrażania sobie tu... że jakaś kobieta może być tak głupia, żeby odpowiedzieć na delikatnej części ciała. Więc nigdy więcej mi nie pomagaj! - Nie będziesz sobie odmrażać tyłka aż do wiosny w moim moje ogłoszenie. namiocie! Devon poczuła, że uchodzi z niej wszelka energia. Przytłaczał - W naszym namiocie - poprawiła ponuro. ją ciężar każdego z dwudziestu dziewięciu lat życia. Objechała - W moim namiocie. pół świata, żeby zamieszkać we wstrętnej, szczurzej norze z odpychającym facetem, wielkim jak góra. 34 35 Strona 17 KRISTIN HANNAH WSPÓLNICY - Jaka ja byłam głupia - wymruczała. - Wiesz, co robisz? - Kamienny Człowiek złapał ją za rękę - Nie martw się. Odeślemy cię do domu - powiedział i wciągnął z powrotem do namiotu. skwapliwie. - Dama musi mieć swoje rzeczy przy sobie. - Uśmiechnęła - Do domu? Gdybym miała dom, nie stałabym teraz na się do niego. środku tego śmietnika. - Damy - niemal wypluł to słowo - nie mieszkają na tery­ - Musisz mieć dom. Każdy ma dom! torium Jukonu. - A ty? - Podniosła głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. - Teraz już mieszkają, panie MacKenna. - To jest właśnie mój dom. -• Wzruszył ramionami, żeby ukryć niepewność. - To niewiele. - Może i niewiele, ale należy do mnie. - To prawda, masz więcej niż ja... - Urwała. O mało mu się nie przyznała, że to więcej, niż miała w St. Louis. Właściwie nie posiadała niczego poza złymi wspomnieniami. Gdyby teraz wróciła przegrana, resztę życia spędziłaby jako stara, poczciwa, niezamężna ciotka Devon. Nie! Wyprostowała się. Może i nie miała wiele, ale była właścicielką połowy faktorii. I choć sklep MacKenny to na razie niewiele, miał jednak możliwości rozwoju. Jeśli porządnie się wziąć do roboty, można będzie z niego zrobić najlepszy sklep w okolicy. - Ten dom był twój, teraz jest nasz. Spędzę w nim zimę. - W takim razie ja się wyprowadzam. - Świetnie! - Rozjaśniła się. - Jakim cudem osoba tak bezdennie głupia jest w stanie samodzielnie oddychać? Nie byłabyś bezpieczna, żyjąc tu samotnie. Ci mężczyźni od lat nie widzieli białej kobiety. I nikt by ci nie pomógł, gdybyś wołała o ratunek. Nerwowo zagryzła dolną wargę. Tego nie wzięła pod uwagę. - Więc zostajesz? - Tak. Jesteś kimś, kto... - Zostaje! - Wystawiła głowę z namiotu i zawołała: Dryblasie, czy mógłbyś przynieść tu moją walizkę i kufry?! - Jasne, proszę pani! - odpowiedział chłopak już w biegu. 36 Strona 18 Po zamknięciu drzwi smród panujący w namiocie stał się nie do zniesienia. Czuła odór wilgotnej wełny, niemytych nóg, ludzkiego potu. Zemdliło ją. Przyciskając rękę do ust, rzuciła się w stronę drzwi. Otworzyła je gwałtownie i z rozkoszą wdychała czyste, pachnące deszczem powietrze. 3 Boże, jęczała pomiędzy jednym a drugim oddechem, nie dam rady, nie mam dość siły... Owszem, masz! Drgnęła i podniosła ręce do załzawionych oczu. Nie wolno jej było zwymiotować. Przygładziła wilgotne, zabłocone włosy i zadarła głowę. W jej oczach była determina­ cja. Najwyższy czas przystąpić do działania! Skrzywiła się, ale weszła w błoto i ruszyła w stronę faktorii. Kamienny Człowiek wyminął Devon. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Opuszczał ją, tak po prostu! Kamienny Człowiek poczuł ból brzucha. Niech pan wróci, panie MacKenna! Jeszcze nie skoń­ - Przestań się na mnie gapić! czyliśmy! - zawołała za nim. - Powiedz coś, Kamienny Człowieku. - Pięść Midasa wy­ Przepchnął się przez wąskie drzwi i wyskoczył w otaczające lądowała na zimnym o tej porze roku piecyku. Blacha pod­ namiot błoto. Nie zwolnił kroku i nie obejrzał się. Jak rozjuszony skoczyła i zagrzechotała. byk parł przed siebie, roztrącając szerokimi ramionami siekący Co? Wszyscy wiemy, że ona nic może stąd nigdzie deszcz, z twarzą wtuloną w futrzany kołnierz cieplej kurtki. wyjechać. Devon zatrzymała się przy drzwiach; jej oczy spoczęły na Na pewno może, do cholery! I lepiej, żeby to zrobiła! odrażającej błotnistej ulicy. Boże, absolutnie nie chciała wejść Midas zerwał się na równe nogi. jeszcze raz w to bajoro... Wiesz, Midasie, ona nie wydaje się taka zła. Może dałbyś Wracaj! - krzyczała. jej szansę... - wtrącił się Dryblas. Szedł dalej. Nie wydaje się taka zła?! To śmierć w powłóczystej - A niech cię wszyscy diabli! zaklęła pod nosem, kiedy spódnicy, synu. A ty, Kamienny Człowieku, powinieneś nie­ wpadł jak burza do faktorii i zniknął jej z oczu. Odwróciła się, nawidzić jej najbardziej. Ta jędza zagada cię na śmierć. weszła do swojego nowego domu i głośno zatrzasnęła za sobą Ściągnięte krzaczaste brwi Kamiennego Człowieka zbiegły drzwi. Zardzewiałe zawiasy jęknęły jak w agonii, a rozwieszony się w grubą czarną linię. W tym jednym stary piernik miał nad jej głową sznur do suszenia ubrania rozhuśtał się, wprawia­ rację. Ta panna przemądrzalska spędziła w jego namiocie jąc w ruch wiszące na nim na związanych sznurowadłach dziesięć minut i w tym czasie przestawała mówić tylko po to, zabłocone buty robocze. Z buciorów wypadły brudne skarpetki żeby złapać oddech. i głośno klapnęły o podłogę. Musiał coś zrobić, żeby się jej pozbyć. 1 to szybko. 38 39 Strona 19 KRISTIN HANNAH WSPÓLNICY - Dobrze, chłopcy. Zamiast gadać, wyciągnijcie pieniądze. - Ona pewnie teraz maluje twoje łóżko na różowo - mruk­ Pozbycie się jej będzie kosztowało dwieście dolców. Ile macie nął Midas, na co Niedźwiedź uśmiechnął się od ucha do ucha. forsy? - zapytał, patrząc wprost na Midasa. - Coś wam powiem. Zabiorę ją do Circle City. Tam sobie Dryblas wyjął małą skórzaną sakiewkę i spojrzał na złoty przezimuje, a wiosną wsiądzie na statek. Jeśli się zgodzi, to piasek. jutro ruszamy. Może dziesięć dolców. - Hurra! - Mniej. - Niedźwiedź pogładził bryłkę w kieszeni na piersi - Jeszcze się nie ciesz, Midasie - powiedział szybko Niedź­ i potrząsnął głową. wiedź - Zabiorę ją jedynie wtedy, kiedy sama będzie tego - Nie możemy odesłać księżniczki do domu drogą wod­ chciała. Nie chcę mieć do czynienia z wrzeszczącymi i kopią­ ną. Rzeka zamarznie, zanim statek pokona połowę drogi do cymi kobietami. St. Michael, a nie ma tu ani jednego człowieka, który ode­ - Ona nie pójdzie - rzekł Dryblas. zwałby się do nas choć słowem, gdybyśmy skazali go na - Też tak sądzę zgodził się z nim Niedźwiedź. spędzenie zimy z kobietą. - Midas skrzyżował żylaste ra­ - Pójdzie! Założę się, że jeśli jeden z nas zacznie się do miona na piersi. niej dobierać, to taka przyzwoita dama jak ona ucieknie, gdzie - On ma rację, Corneliusie. -Niedźwiedź obracał wykałacz­ pieprz rośnie - obiecywał Midas. ką, wciśniętą między przednie zęby. W tym momencie Niedźwiedź przechylił się ponad piecykiem Kamienny Człowiek oparł brodę na rękach i westchnął. i złapał go za kołnierz. - Wiem, do cholery! - mruknął. - Nie zamierzasz chyba skrzywdzić tej dziewczyny. Midas kopnął piecyk. Metaliczny dźwięk rozległ się echem Midas błyskawicznie odskoczył z przerażeniem w oczach. w ciszy namiotu. - N-nie mam zamiaru nic jej zrobić - wyjąkał. - Do licha, człowieku, nie daj sobie dłużej mydlić oczu. Jej Niedźwiedź puścił go, podniósł swój zniszczony kapelusz wysokość może iść na piechotę jak każdy z nas. i otrzepał z kurzu. Wcisnął go na posiwiałe skołtunione włosy - Taka drobniutka dziewczyna nie przetrwa nawet dziesięciu i wstał. minut, pozostawiona sama sobie. Ktoś musiałby ją zastrzelić - No, chłopcy, na mnie czas. Ale zanim pójdę, stawiam w połowie drogi do Chilkoot rzekł Niedźwiedź i wyrzucił dolara na dziewczynę. wykałaczkę za siebie. - Przyjmuję zakład. Stawiam dolara, że ta kobieta jutro - Kamienny Człowiek powinien to zrobić! To jedyne roz­ wyjedzie - odpowiedział Midas. sądne wyjście. Ona spadła na nas jak plaga. Powinniśmy ją - A ja założę się o dolara... - Głos Dryblasa załamał się zabić, zanim zacznie wywierać zły wpływ, zanim takich jak i zamarł. Zażenowany chłopak zamknął usta. ona będzie więcej. Chryste, ona może przekazać swoje durne - Nie musisz się tego wstydzić. To naturalne - uspokoił go poglądy Indiankom! - Midas splunął. Kamienny Człowiek. - Nie zastrzelę jej - odparł Kamienny Człowiek. - Mnie się widzi, że ona zostanie - powiedział chłopiec - Cieszę się, że nie zamierzasz przekroczyć pewnych gra­ i uśmiechnął się szeroko. nic - zauważył Niedźwiedź sarkastycznie. Cień przemknął po nieruchomej twarzy Kamiennego Czło- 40 41 Strona 20 ARIST/N HANNAH WSPÓLNICY wieka. Myśl o spędzeniu zimy w jednym namiocie z jazgoczącą i podeszła bo bezładnie ustawionych szeregów przeładowa­ kobietą ścięła mu krew w żyłach. nych półek, które zajmowały środek namiotu. Wielkie stosy - Tak ci się widzi? To popatrz jeszcze raz, chłopcze. I nie zakurzonych butów leżały obok worków mąki, które z. drugiej mrugaj - rzekł Kamienny Człowiek. strony sąsiadowały z miskami i puszkami grochówki Camp- - Możesz mrugać, ile tylko zechcesz, Dryblasie. Dama bella. zdecydowanie zostaje. Skrzywiła się. Uporządkowanie tego bałaganu będzie jeszcze Na dźwięk głosu Devon Kamienny Człowiek poderwał trudniejsze, niż myślała. Zupa powinna stać tam, obok... głowę. Stała już wewnątrz namiotu, ze splecionymi zabłoconymi - Wynoś się! rękami, a krople wody kapały z kapelusza na jej brudne czoło Grzmiący rozkaz wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się od jak ślina z psiego języka w upalny sierpniowy dzień. Jakim półki z zupą i napotkała uporczywe spojrzenie wspólnika. cudem ta kobieta wygląda tak pedantycznie i przyzwoicie - Nie wyjdę, dopóki nie znajdę tego, czego potrzebuję. mimo spływającego po twarzy błota? - Potrzebujesz biletu na powrotny rejs statkiem do domu. Uśmiecha się jak zadowolony kot, pomyślał ze złością. Potrzebuję mydła, wody i wiadra. Nie sądzę, abyś potrafił Albo jakby słyszała zakłady chłopaków i chciała wystąpić rozpoznać te przedmioty. z własnym! Kobieto, masz dziesięć sekund na wyniesienie się z mojego Cholera, jak długo ona tu stała?! Na tyle poznał już charakter sklepu! - Zrobił krok w jej stronę. dziewczyny, aby zdawać sobie sprawę, że jeśli słyszała roz­ - Aha! Tu jest mydło, tuż obok kilofów! Dlaczego nie mowę chłopaków, to nie ma siły, która zdołałby ją wykurzyć szukałam tam od razu? Klasnęła w dłonie, chwyciła środki z jego domu. czystości w ramiona i ruszyła do drzwi. Od jak dawna kryjesz się za płachtą namiotu? Popatrzył Kiedy przechodziła obok Kamiennego Człowieka, chwycił na nią wrogo. ją za nadgarstek i mocno pociągnął. Wylądowała w jego - Nie kryłam się prychnęła pogardliwie i spojrzała na ramionach, z policzkiem przytulonym do męskiej piersi. Fla­ niego z wyższością. nelowa koszula pachniała dymem z palonego drewna. - Spytam inaczej: jak długo stałaś za klapami namiotu? Kamienny Człowiek pochylił głowę. Przez chwilę. - O ósmej przyjdę do domu na kolację. Postaraj się przynaj­ - A jak długo trwała ta chwila? mniej raz zaniknąć usta i słuchać - szepnął ochryple wprost - Nie wiem dokładnie. Po prostu przez chwilę. do jej ucha. Kobieto... W tym słowie zabrzmiało ostrzeżenie. Ostrze­ Ciepły oddech połaskotał policzek Devon. W jej brzuchu żenie, którym kompletnie się nie przejęła. zatrzepotały skrzydełkami roje motyli. Porządnie znoszona - Nie udało się panu mnie przestraszyć, panie MacKenna. flanela, do której przytulała policzek, wznosiła się i opadała A teraz: gdzie są środki czystości. Chcę już zacząć. jak spokojne morze. Przed dobrą chwilę nie uświadamiała W namiocie zaległa tak głucha cisza, że aż dreszcz przeszedł sobie, że została znieważona. Wyrwała mu się. po krzyżu Devon, ale zmusiła się, żeby podnieść głowę jeszcze - Ja mam się zamknąć! Posłuchaj mnie, Kamienny Czło­ wyżej. Prześliznęła się obok potężnej postaci swego wspólnika wieku. To przez twoją niekompetencję i błędy znaleźliśmy 42 43