Grygorowicz Jerzy Wojciech - Szarża psiej brygady

Szczegóły
Tytuł Grygorowicz Jerzy Wojciech - Szarża psiej brygady
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Grygorowicz Jerzy Wojciech - Szarża psiej brygady PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Grygorowicz Jerzy Wojciech - Szarża psiej brygady PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Grygorowicz Jerzy Wojciech - Szarża psiej brygady - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wojciech Jerzy Grygorowicz Szarża Psiej Brygady Pamięci Mirka Wasilewskiego. Naprzód Lekka Brygado, czy żołnierz się boi? Nie i choć wie, że błąd zrobił ktoś. Nie wolno mu nic mówić, o nic pytać. Rozkaz wykonać musi choćby przyszło lec. Brytyjska pieśń o bitwie pod Bałakławą (1854 rok) Jeśli prawdą jest, że tchórzostwo jest najstraszliwszą z ułomności, to psu zarzucić go raczej niepodobna. (...) Cóż, ten który kocha winien dzielić los tego kogo kocha. Michaił Bułchakow "Mistrz i Małgorzata" Pies nawet od człowieka lepszy w roli jego jest, bo żaden człowiek nie zaszczeka tak jak zaszczekać może pies. Ludwik Jerzy Kern. "Ferdynand Wspaniały" Nad zrytą pociskami ziemią pomału wstawał świt. Jako że rozwidniało się z każdą chwilą Mirek wyłączył podczerwień w aparacie, którym lustrował wrogą fortece. Obserwacja ta , była chyba pozbawiona sensu. Nigdy w czasie jego wart, a także w czasie wart innych żołnierzy nie zdarzyło się by forteca sprawiło jakąś niespodziankę. Tak zresztą musiało być, siły które znajdowały się w owej fortecy ( nawet on o tym wiedział ) wystarczały tylko do obrony. Ale była to obrona skuteczna. Obserwując fortece dobrze widział leżące na przedpolu wypalone kadłuby transporterów, pozostałości dwu nieudanych szturmów. Spojrzał na zegarek. Do końca jego warty pozostało jeszcze kilka minut, lecz właśnie teraz czas zaczął dłużyć się nie miłosiernie. Mirek zaklął w myślach przypomniał sobie bowiem, że wartę po nim obejmuję Paweł, chłopak wprawdzie mało rozgarnięty, lecz zazwyczaj spóźniający się o kilka minut. Inteligencja Pawła była bowiem wystarczająca, by dostrzec fakt, że Mirek nie przywiązuję uwagi do takich drobiazgów i na pewno nie napiszę raportu na swego kolegę. Mirek westchnął. O jakby chciał być już w łóżku i spędzić w nim te dwie pozostałe do pobudki godziny. Z marzeń wyrwał go odgłos kroków. Obrócił się i zobaczył biegnącego Pawła. Biegł on w nie dopiętym mundurze, potykając się o nie zawiązane sznurowadła. Na twarzy miał wypieki. - Zaraz się zacznie zawołał - zawołał - W koszarach już pobudka. - Atak? - zapytał z niepokojem Mirek. - Atak. - odpowiedział Paweł - Ale nie bój się. Nie my będziemy atakować. Przynajmniej na razie. Właśnie przyszły ze cztery bataliony psiawiarów. - Psiawiarzy? Kurcze rzeczywiście zależy im na tej twierdzy. - pomyślał Mirek .Zresztą nie dziwił się temu. Wiedział jak duża jest presja ze strony Ligi by zakończyć wojnę. Jeszcze trochę, a rząd będzie musiał przystać na wytyczenie linii demarkacyjnej, a linię ci z Ligi wytyczą według zajmowanych stanowisk. Ta twierdza to jakiś trzysta kilometrów kwadratowych zysku. Mirek, ze smutkiem pokiwał głową. Trzysta kilometrów kwadratowych, dziesięć na trzydzieści kilometrów pozbawionej bogactw naturalnych pustyni. Te trzysta kilometrów pozwoli jednak udowodnić narodowi, że wysiłek wojenny nie poszedł na marne, że wygrało się wojnę, pozwoli zachować stanowiska, dalej być u władzy. Gorzej jeśli straci się owe trzysta kilometrów. Wtedy zawsze wybuchnąć może jakaś rewolta, ktoś może wykorzystać falę niezadowolenia. Tak było zawsze i tak będzie i niema co się oburzać. - Zobacz psiawiarzy. - Paweł złapał go za ramię i wskazał za siebie. Mirek spojrzał w tamtą stronę. Było już na tyle jasno, że bez trudu dojrzał rozwinięte w linię ciemne bryły nadjeżdżających transporterów. Wiedział że gdyby było jaśniej można by było dostrzec na nich czarne trójkąty, zastrzeżone tylko dla psiawiarskich jednostek. Słyszał o nich bardzo dużo, lecz rzadziej ich widział, a już na pewno nie znał nikogo kto należałby do tej formacji. Nie było w tym nic dziwnego, dowództwo starało się ograniczyć kontakty psiawiarów z resztą żołnierzy, mieli oni oddzielne poligony, oddzielne kantyny, ba nawet oddzielne burdele. Formacja ta złożona była z ludzi, którzy do zawodu żołnierza przygotowywani byli od dziecka. Najczęściej byli sierotami, lub niechcianymi dziećmi oddawanymi na służbę państwu. Wspaniale wyszkoleni, sfanatyzowani, uzbrojeni w najlepszą broń, jednym słowem elita. - Zawsze zastanawiało mnie skąd nazwa psiawiarzy - powiedział Paweł patrząc na zbliżające się transportery. Mirek milczał, jak gdyby nie chcąc podjąć tematu, po chwili jednak przemówił. - Zastanawiałeś się Paweł w co wierzy pies? - zapytał. - Pies? No ... Chce się najeść, napić, dorwać jakąś suczkę... - Nie pytałem się czego pies pragnie, lecz w co wierzy - przerwał mu Mirek. - Pies nie wierzy w nic - powiedział Paweł po krótszej chwili. Mirek przecząco pokręcił głową: - Pies wierzy w swojego pana. I to wiarą ślepą, pozbawioną wszelkich wątpliwości. Psiawiar jest człowiekiem, który wierzy tak samo, stąd nazwa. Dalszą rozmowę przerwał świst nadlatujących pocisków. Twierdza otoczona była polem, które spychało na boki lecące pociski, lecz teraz nie miało to znaczenia gdyż działa strzelały dymnymi pociskami i flarami mającymi zakłócić pracę systemu naprowadzania ognia twierdzy. W ciągu kilku chwil, między ich stanowiskiem, a twierdzą wyrosła puszysta ściana lepkiego dymu. W ową mgłę wjeżdżała teraz pierwsza linia transporterów. Mirek ponownie włączył noktowizor. Zakłócanie zrobiło wprawdzie swoje i kształty transporterów prawie rozmywały się w czerwonej, poświacie, jednak gdy patrzyło się uważniej można było na tle owej poświaty dostrzec ich ruch. Kurczę - pomyślał Mirek - jeśli ja to widzę to muszą widzieć to i ci z twierdzy. Nie mylił się. W tej samej chwili twierdza przemówiła. Mirek w monitorze widział jak przy transporterach zaczynają wybuchać pociski. Początkowo niezbyt celne, potem jednak twierdza wstrzelała się i przez poświatę przedarł się błysk eksplozji. Jeden z transporterów dostał, w chwilę później zatrzymał się inny uszkodzony zapewne transporter. Zakłócająca mgła, która i tak słabo spełniała swoje zadanie lekko już się rozproszyła i Mirek w swoim noktowizorze zobaczył jak z uszkodzonego transportera wyskoczyła załoga by pieszo kontynuować natarcie. Druga linia transporterów wjechała w mgłę i cześć ognia twierdza skierowała, na ową grupę, ale ogień bynajmniej nie stracił na celności. Widać było jak transportery jeden po drugim stawały uszkodzone, lub eksplodowały jak jakieś fantastyczne fajerwerki. Pozostałe jednak parły naprzód, zbliżając się do linii gdzie zaczynało działać pole twierdzy. Mirek nie znał zasady działania tego pola, wiedział jednak że pole nie tylko jest wstanie zepchnąć na boki rakiety i artyleryjskie pociski, ale powoduję też że w jego pobliżu odmawiała posłuszeństwa wszelkiego rodzaju elektronika, zaburzeniom ulega przepływ prądu elektrycznego i oraz zdarzały różne podobne niespodzianki. W praktyce sprowadzało się to do tego że w pobliżu twierdzy, nie działała nie tylko broń laserowa, ale zacierały się silniki, które wydawać się mogło działały na bardzo prostych zasadach, ba bardzo często lubiła zacinać się broń palna. Tak też idących do szturmu żołnierzy uzbrajano w najprostszą broń, najczęściej były to karabiny budowane według wzorów z połowy dwudziestego wieku i granaty z zapalnikami uderzeniowymi. Najgorszą zaś rzeczą w owym polu było to, że miało ono kształt sfery, środek twierdzy wolny był od jego działania i stamtąd bez przeszkód strzelała broń laserowa. Teraz właśnie transportery wjeżdżały w ową sferę. Jeszcze chwila i pierwszy z transporterów nie trafiony stanął w miejscu, chwilę później zatrzymał się następny. Po chwili stały już wszystkie. Mirek widział jak załogi zastopowanych pojazdów opuszczają je by pieszo biec, w kierunku fortecy. W tej chwili do przemówiła broń maszynowa obrony, a w chwilę później do akcji włączyły się lasery strzelające ze środka twierdzy. Zasłona dymna, tak niewiele pomagająca w maskowaniu, zadziałała jednak właśnie teraz, gęsta mgła rozpraszała monochromatyczne światło, osłabiając laserowy ogień. A atakujący mimo strat dalej parli naprzód, granatami niszczyli wysunięte stanowiska strzeleckie, zasieki i pola minowe. Do atakujących dołączyła druga fala ataku zapełniając luki po zabitych i rannych, a w mgłę wjeżdżał trzeci rzut transporterów. - Dadzą rade! - wykrzyknął patrzący przez drugi noktowizor Paweł. I właśnie w tym momencie Mirek usłyszał dziwny gwizd. Tak ostry i przenikliwy że razem z Pawłem odruchowo zasłonili uszy. Mimo bólu obaj dalej patrzyli w noktowizory. Szeregi atakujących przestały przeć do przodu. Ci co biegli na przedzie padali od razu, ci trochę dalej padali wijąc się w jakiś dziwnych konwulsjach. Ci z ostatniego trzeciego szeregu wyskakiwali z transporterów i zaczęli się wycofywać. Mirek i Paweł patrzyli na to z coraz większym zdziwieniem. Nawet nie za bardzo zdziwił ich fakt użycia nowej broni. Bardziej zdziwiło ich co innego. Oto po raz pierwszy zobaczyli wycofujących się psiawiarów. - Panowie musimy jednak coś wymyślić - człowiek noszący na pagonach cztery duże gwiazdki przerwał szmery jakie rozległy się w sali.- To nasze być albo nie być - dodał po chwili. - Przypomnę, jednak że rozważaliśmy już chyba wszystko - zaczął wyliczać. - Maszyna nie podejdzie do tej twierdzy, bo jest to cholerne pole, człowiek również bo jest ten cholerny sygnał. I od razu wyjaśniam, żeby nie rzucać pomysłami w stylu posłać żołnierzy z zasłoniętymi uszami. Z transporterów które tłumią wszystkie dźwięki psiawiarzy uciekali tak samo jak ci z pola. Ostrzału artyleryjskiego i bombardowań z powietrza próbowaliśmy już wcześniej i wiemy że pole odpycha pociski na boki. - Chwileczkę - wtrącił się do dialogu jeden z oficerów.-Pociski pole odpycha na jakiś pięćset metrów. A gdyby pociski były na tyle silne by spowodować zniszczenia z tej odległości. - To również braliśmy pod uwagę - przerwał prowadzący - jedyny pocisk mogący wyrządzić jakieś szkody z 500 metrów to pocisk jądrowy, lub ewentualnie pocisk benzynowy. Tymi drugimi i tak nie dysponujemy, a użycie tych pierwszych to momentalne potępienie ze strony Ligi oraz gospodarcza i polityczna izolacja. Z tego samego względu w rachubę nie wchodzi również broń chemiczna i biologiczna. Należy zresztą przypuszczać że przed obiema broniami są dobrze zabezpieczeni. Czekam kolejnych propozycji. - Przecież muszą na giełdach być oferowane systemy zabezpieczające, przed polem bądź sygnałem - odezwał się jakiś głos po krótkiej chwili. - O tym też zapomnijcie, nie mamy ani czasu, ani pieniędzy. Pomijając już zakaz Ligi sprzedaży nam broni. Dobrze wiecie czym dysponujemy i tylko w oparciu o to oczekuję propozycji. Po raz drugi w pomieszczeniu zapadła cisza, którą przerwał dopiero odgłos otwieranych drzwi. - Przepraszam, generale, za spóźnienie - powiedział nowo przybyły. - Ale to co odkryłem chyba jest tego warte. - Słuchamy zatem, niech pan powie co pan wykrył - raczej cierpko powiedział człowiek z gwiazdkami. - Chciałbym przedstawić film, który zarejestrowała kamera z jednego z transporterów trzeciego rzutu ataku psiawiarów - oficer włożył kasetę do odtwarzacza i za chwilę na wielkim ekranie z boku sali pojawił się obraz. Widać było ciemne wnętrze transportera, z siedzącymi w dwu rzędach żołnierzami. W pewnym momencie żołnierze zaczęli, chwytać się za uszy a po chwili w panice wybiegać z transportera. - Proszę teraz o uwagę. -powiedział nowo przybyły oficer. Cofnął film, poczym ustawił zbliżenie na fragment ekranu. Teraz wszyscy zobaczyli małą klatkę w której znajdował się chomik. - Zwierzątek tych używaliśmy kiedyś jako żywych czujników przeciwko atakowi chemicznemu, dziś tylko nieliczne transportery coś takiego posiadają. - wyjaśnił oficer i ponownie puścił film. Mimo panującej we wnętrzu transportera panice, chomik wykazywał zadziwiający spokój. Sala zaszemrała. - Wniosek jest jasny - dobitnie powiedział oficer. - Ów sygnał, czymkolwiek jest, nie działa na zwierzęta. - Przysłali cię bo znasz się na psach - oficer przerwał studiowanie dokumentów i badawczo spojrzał na Mirka. - Jednak z twoich dokumentów to nie wynika. - Melduję że psy zawsze były moim hobby. Naprawdę się znam na tym - odpowiedział Mirek. Prawie dwa lata służby nauczyły go bezbłędnie rozróżniać, kiedy dowódca oczekuję odpowiedzi, a kiedy nie. - Cóż możesz mi powiedzieć zatem co to za rasa? - oficer na moment pokazał Mirkowi kolorowe zdjęcie. - To chart polski - odpowiedział Mirek bez wahania, - A to? - oficer pokazał następne zdjęcie. - To labrador. - Po szóstym z kolei zdjęciu oficer, pokiwał z uznaniem głową. - Czasami wydaję mi się, że źle robię prosząc o ludzi znających się na psach - powiedział jakby do siebie. - Znajomość psów zazwyczaj idzie w parze z miłością do nich, a to u nas jest chyba niewskazane. No cóż witaj w "Psiej Brygadzie". Sierżant oprowadzi cię teraz po pomieszczeniach i przydzieli obowiązki. I jeszcze jedno mamy tu najwyższy stopień tajności, więc nie licz na przepustki. Korespondencja też wstrzymana do odwołania. Czy to jasne. - Tak jest. Panie kapitanie - odpowiedział Mirek Stojący za kapitanem sierżant ruszył z miejsca i gestem kazał iść za sobą. Początkowo szli przez rozświetlony światłem halogenowych lamp dość długi korytarz. Po czym zatrzymali się przed opancerzonymi drzwiami. Sierżant włożył w szczelinę kartę identyfikatora i drzwi się otwarły. - Swoją dostaniesz za jakiś tydzień. Do tego czasu będziesz tam mieszkał na stałe. Na zewnątrz zresztą jest tylko kasyno i kino, a to ci na razie nie będzie potrzebne. Weszli w następny korytarz, który jednak szybko się skończył. Hala w której się potem znaleźli była naprawdę ogromna. Chyba ze dwa razy większa niż stadion pięćdziesięciolecia w stolicy. Jakiś dwadzieścia metrów od nich wznosiła się konstrukcja, która coś mu przypominała. Dopiero jednak gdy oddalili się idąc wzdłuż jednej ze ścian hali zyskał pewność. Była to makieta pustynnej twierdzy. Zrobiona była bardzo dokładnie, nawet na przedpolu poniewierały się wraki czołgów i transporterów. - Podobno widziałeś ostatni szturm psiawiarów - zagadnął znowu sierżant. - Tak jest panie sierżancie. - I co? - Proszę o wybaczenie panie sierżancie, ale podpisałem zobowiązanie o zachowaniu tajemnicy. - No tak oczywiście, ale teraz niema to już znaczenia. Z tej bazy nie wydostanie się nawet pieprzona mysz, a tajemnica tym bardziej, ale skoro podpisałeś to na razie siedź cicho. No zbliżamy się do miejsca twojej pracy. Już z daleka można było poczuć charakterystyczny zapach. Zapach psiej sierści, psich odchodów i jeszcze paru innych rzeczy które razem składały się na zapach psiarni. Psy stały zamknięte w blokach po kilka sztuk. Mirek zauważył charty, wyżły i jakieś niesprecyzowane mieszańce. - Nie szczekają?- zapytał Mirek. - Brawo! Zauważyłeś. Rzeczywiście się znasz - pokiwał z uznaniem sierżant.- Nie mogą nas wyczuć gdyż na nozdrzach mają specjalne ochraniacze. - Pies bez węchu to jak człowiek bez wzroku- zauważył Mirek. - Zgadza się, ale przypomnij sobie pole bitwy, pod pustynną fortecą z setkami gnijących ciał. Smród tak silny ze zupełnie by zgłupiały. - Chcecie je posłać na fortecę - domyślił się Mirek. - Przed wojną myślano by użyć ich jako niszczycieli czołgów. Pomysł zresztą nie jest nowy w czasie drugiej wojny próbowali go stosować Rosjanie, ale z mizernym skutkiem. (Niemcy łatwo obłaskawiali psy kiełbasą). Gdy załamało się ostatnie natarcie psiawiarów, otrzymaliśmy rozkaz zmiany szkolenia i bardzo krótki termin. - Będą nosicielami min? - zapytał Mirek. - Tak i to dość silnych, cały problem by nauczyły się detonować miny w odpowiednim miejscu. Część będzie miała oczywiście miny z zapalnikami uderzeniowymi, ale to nie wystarczy. Mamy cholernie mało czasu. Podobno Liga dała naszemu rządowi nieprzekraczalny termin przystąpienia do rozmów pokojowych i w przypadku odmowy grozi sankcjami. W każdym razie trzy dni temu ze sztabu przysłali rozkaz, że brygada ma być gotowa do szturmu za trzy tygodnie. - Szkoliłem psy wiele razy - przerwał Mirek widząc że sierżant prowadzi rozmowę na luzie i nie wygląda na służbistę. - Słuchałem też innych treserów. Żaden jednak nie pochwalił się że zdołał nauczyć psa trudnej rzeczy w ciągu trzech tygodni. - Ja również - przyznał sierżant. - Ale z rozkazem przysłali jakiś środek farmaceutyczny, który ma poprawić zdolności umysłowe psów. To świństwo wpływa na tworzenie się dodatkowych połączeń między komórkami nerwowymi, czy jakoś tak ... -A niech to jasna kurwa! - zaklął sierżant. Uchodził za człowieka religijnego i raczej klął rzadko. W ciągu ostatnich dni jednak sierżant przeklinał jak na sierżanta przystało. - Znów tylko trzy odpaliły właściwie. Czuję że ten atak skończy się jednym cholernym gównem. - Wstał jednak i pogłaskał trzy psy, które zadanie wykonały prawidłowo. Dodatkowymi nagrodami były ekstra porcje jedzenia po ćwiczeniach. Było zresztą widać, że psy starają się i naprawdę przejmują się gdy im nie wychodzi. Zadania były jednak trudne i ani zaangażowanie psów i treserów, ani nagrody nie dawały pożądanego rezultatu. - Mirek, masz jakiś pomysł? - rzucił sierżant. W ciągu ostatnich dwu tygodni pomysły Mirka zawsze się sprawdzały, czego dowodem były dystynkcje kaprala na pagonach. Mimo znacznych profitów jakie dawał awans nawet w zamkniętej jednostce wyróżnienie to nie sprawiło Mirkowi żadnej satysfakcji. Niejednokrotnie widział psiawiarów, unieszkodliwiających sobą pola minowe, czy rzucających się pod czołgi wroga. Za każdym razem żołnierze ci szli na śmierć z pełną świadomością tego co ich czeka. Tutaj było inaczej. Coraz częściej wydawało mu się, że szkoląc psy nadużywają jakiegoś zaufania, czy nawet miłości. Poczucie to było tym silniejsze, że sam nie wierzył w sprawę za którą miały zginąć. - Czasami wydaję mi się, że źle robimy tak się starając. - powiedział i zaraz pożałował. Sierżant zatrzymał się. Popatrzył uważnie na Mirka. - Wydaję ci się, że jeśli nie zdołamy ich wyszkolić to nie pójdą do natarcia. Wyzbądź się złudzeń. - powiedział po dłuższej chwili. - Pójdą i my na to nic nie poradzimy. A tobie daję radę byś nie miał takich wątpliwości, a przynajmniej nie wygłaszał ich na głos. Wiem o tobie, że nie jesteś kapusiem, zbyt dobrze znam się na ludziach by się pomylić, ale skąd ty wiesz, że ja nie jestem? Mirek ze smutkiem pokiwał głową. Zawsze był ostrożny, zbyt wiele widział żołnierzy ustawionych pod murem za to że nie umieli trzymać języka za zębami. Teraz jednak coś w nim pękło. - Może mam pomysł, ale muszę go jeszcze przemyśleć. - powiedział cicho. - Mirek, to co chcesz zrobić, to kompletne szaleństwo. Widziałeś przecież, że żaden człowiek nie wytrzyma działania sygnału - sierżant stał przed krzesłem, na którym siedział Mirek i żywo gestykulował. - W momencie ataku nie będę już człowiekiem - odpowiedział spokojnie Mirek. - Jak to? - Zastosują mnie odwrotny proces, jaki stosują w przypadku psów. Podczas ataku mój mózg nie będzie już mózgiem człowieka. Zachowam jednak tyle świadomości by pokierować atakiem, to powinno zwiększyć szanse. - I dla kogo chcesz to zrobić, dla tych dupków z rządu, by mogli zachować swe stanowiska? - sierżant najwyraźniej zapomniał o ostrożności. W odpowiedzi Mirek uśmiechnął się ironicznie i nic nie odpowiedział - Dla nich? - sierżant odwrócił się i wskazał na boksy z psami. - Wyzbądź się złudzeń - mówił dalej. - Ten farmaceutyk, którym je faszerowaliśmy spowoduję, że nawet te które przeżyją szturm, zdechną na raka. - Tego też się domyślałem - ze smutkiem pokiwał głową Mirek. - W takim razie - głos sierżanta zaostrzył się jeszcze bardziej - uważam, że czynem swym popełniasz ciężkie bluźnierstwo! - Że jak? -zainteresował się Mirek. - Wiesz, że jestem chrześcijaninem, choć nie katolikiem. W naszym kościele uważamy, że Bóg stał się człowiekiem, by człowiek stał się Bogiem. Czyli by mógł partycypować w boskiej energii. Ty chcesz stać się psem i zostać "psim bogiem" i ubliżasz w ten sposób prawdziwemu Bogu. A wiesz przecież, że pies nigdy nie stanie się człowiekiem. - A może jednak - przerwał Mirek. - Twoja religijna otoczka zupełnie mnie nie interesuję. Ale wyobraź sobie co się stanie gdy uda nam się zdobyć twierdzę. Dziesiątki krajów i to od nas znacznie silniejszych zacznie tworzyć podobne psie oddziały. Już nie szprycowane śmiercionośnymi farmaceutykami, ale może modyfikowane genetycznie w celu zapewnienia lepszej inteligencji. - I cóż z tego, że więcej zwierząt będzie cierpieć. - przerwał sierżant. - Nie przerywaj mi, to się dowiesz. Gdy w czasie I wojny Murzyni zaczęli walczyć w armii Stanów Zjednoczonych, po wojnie dostali dodatkowe prawa. - To jakaś idiotyczna koncepcja, jak psa można porównywać z człowiekiem. - Murzynów też nie traktowano jako ludzi. Może dzięki nim właśnie zostanie również poszerzona granica człowieczeństwa. Może nawet.... - Mirek zamilkł na moment. - Co może? - zapytał sierżant. - Nie nic, ale pomyślałem sobie, że jeżeli coś kiedyś miałoby zastąpić człowieka.- Mirek odwrócił się w stronę boksów. -To cieszyłbym się, gdyby były to one. Słońce powoli zaczęło chować się za pobliskie pokryte lasami wzgórza. W dolinie nawet bez noktowizora wprawne oczy mogły zauważyć ruch. -Dawniej atakowano o świcie, ale teraz wszystko jest inaczej. - powiedział jeden z wciśniętych w załomy skalne ludzi. - Canis sapiens-zawtórował młody oficer najwyraźniej pragnący pochwalić się przed podwładnymi znajomością łaciny. Bo przecież i tak wszyscy wiedzieli co za chwilę ich zaatakuję. - Podobno gdyby nie ten pierdolony Azjatycki kraj to nie było by teraz tego gówna. -wtrącił się jakiś inny szeregowiec - Zamknijcie się, nadchodzą. - skarcił szeregowca podoficer. Rzeczywiście z pobliskiego lasu zaczęły wyłaniać się wrogie szeregi. Można było spostrzec jak w największym porządku równają do purpurowych proporców. Jeśli ktoś miałby dobry przyrząd optyczny dojrzałby, że na owych proporcach namalowany jest wielki pies, rozrywający gardło małemu człowiekowi. Wiatr wiał, proporce łopotały, a rozwinięta w trzy równoległe linię psia brygada gotowała się do szarży.