Gould Judith - Piękne i bogate

Szczegóły
Tytuł Gould Judith - Piękne i bogate
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Gould Judith - Piękne i bogate PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Gould Judith - Piękne i bogate PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Gould Judith - Piękne i bogate - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tej samej autorki w wydawnictwie ALFA ukazały się URODZONE W TEKSASIE NAMIĘTNOŚCI MIŁOŚĆ RAZ JESZCZE Strona 4 Judith Gould PIĘKNE I BOGATE Strona 5 Tytuł oryginału Too Damn Rich Copyright © 1995 by Judith Gould Opracowanie graficzne i projekt okładki Jacek Tofil Redaktor Ewa Witan Redaktor techniczny Teresa Jędra For the Polish edition Copyright © 1999 by Wydawnictwo ALFA-WERO Sp, z o.o. For the Polish translation Copyright © 1999 by Bogumiła Nawrot, Anna Wojtaszczyk ISBN 83-7179-173-9 WYDAWNICTWO ALFA-WERO Sp, z o.o. - WARSZAWA 1999 Wydanie pierwsze Drukarnia WN ALFA-WERO Sp, z o.o. Zam. 3419/99 Cena zl 45,- Strona 6 Lepiej bogatym żyć, aniżeli bogatym umrzeć. Boswell, Życie Johnsona Nikt nie powinien przyjeżdżać do Nowego Jorku, chyba że chce mieć szczęście. E.B. White (1899-1985) Strona 7 Tę książkę dedykuję Philowi i Louise („Mamie Mac”) Hendersonom, zawsze asertywnej Nancy Austin oraz pamięci Kathryn Wheeler Gallaher i Gladys Allison Strona 8 Spis treści Pewnego razu w mieście Londynie 9 Prolog 11 Część pierwsza Klub „MET” 15 Część druga Podchody 201 Część trzecia Ubijmy interes! 317 Część czwarta Wielkie bum 455 Część piąta Aukcja wszech czasów 583 Epilog 663 Strona 9 Pewnego razu, w mieście Londynie... Pewien człowiek nazwiskiem Charles Burghley otworzył dom aukcyj- ny. Był rok 1719, na tronie zasiadał Jego Wysokość król Jerzy I. Burghley handlował srebrami i porcelaną. Firma kwitła. W 1744 roku księgarz Samuel Baker postanowił rozszerzyć swą dzia- łalność i zainteresował się sprzedażą przetargową. Jego przedsiębior- stwo również dobrze prosperowało, chociaż to jego siostrzeńcowi i spad- kobiercy, Johnowi Sotheby'emu, zawdzięcza nazwę, która przeszła do legendy. W roku 1766 James Christie otworzył jeszcze jeden dom aukcyjny. Ponieważ skoncentrował się na sprzedaży obrazów i mebli, nie wkraczał w dziedzinę sreber i porcelany Burghleya czy książek Sotheby'ego, jego interesy też świetnie szły. Przez blisko dwa wieki trzy przedsiębiorstwa koegzystowały bez prze- szkód. Kiedy wyprzedawano majątek ruchomy wielkich posiadłości wiej- skich, firma Christie'ego wysyłała książki do Sotheby'ego, a srebra i ce- ramikę kierowała do Burghleya. I chociaż ostatecznie nic z tego nie wy- szło, domy aukcyjne Christie's i Sotheby's rozważały możliwość połącze- nia się, po raz pierwszy w 1934 roku, potem w 1940 - i ponownie w 1947. Ale w 1964 roku taka harmonia należała do przeszłości. Zaczęło się od zakupu przez Sotheby'ego Galerii Parke-Bernet w Nowym Jorku, dzięki czemu za jednym zamachem stał się pierwszym naprawdę międzynaro- dowym domem aukcyjnym. W bardzo krótkim czasie Christie's i Bur- ghley zdobyli własne przyczółki na Manhattanie i - jak Sotheby's - zaczęli obejmować swoją działalnością dziesiątki innych miast w różnych zakąt- kach globu. Strona 10 Teraz, kiedy skarby całego świata stały się ewentualnym przedmio- tem handlu, konkurencja między trzema firmami bardzo się zaostrzyła. Każda znacznie się rozbudowała, zatrudniła ekspertów w nowych dzia- łach, zajmujących się obrotem meblami, dziełami sztuki, dywanami, książkami i rękopisami, winem, zdjęciami, instrumentami muzycznymi, monetami, bronią i militariami oraz biżuterią. Wiekowa tradycja dzielenia się łupami stała się reliktem przeszłości. W szczytowym okresie lat osiemdziesiątych, kiedy ceny dzieł sztuki osiągnęły zawrotny poziom, firmy Burghley's, Christie's i Sotheby's rocznie sprzedawały towar za dwa-trzy miliardy dolarów każda - i uzy- skiwały dwudziestoprocentowy zysk na prowizjach, pobieranych zarów- no od kupujących, jak sprzedających. Nawet po krachu na rynku dzieł sztuki, w trudnych latach dziewięćdziesiątych, kiedy roczna sprzedaż spadła do miliarda dolarów, zyski trzech domów aukcyjnych nadal były olbrzymie. Naturalnie, kiedy w grę wchodzą tak pokaźne kwoty, staroświeckie, eleganckie metody pracy domów aukcyjnych idą w kąt. Prowadzenie licytacji wkroczyło w erę wielkiego biznesu. I właśnie wtedy rozpoczyna się nasza opowieść... Strona 11 Macao, 13 września Spotkanie odbyło się w położonej na uboczu willi nad brzegiem mo- rza, daleko za miastem rojącym się od hazardzistów, prostytutek, zło- dziei i awanturników. Jedna osoba przyjechała skradzionym samochodem i skorzystała z drzwi frontowych. Druga przypłynęła skradzioną motorówką, którą zacumowała przy molo na tyłach posesji. Obie ubrane były na czarno, miały na sobie obszerne kombinezony, rękawiczki i bezkształtne kaptury. Chodziło o to, by się nie rozpoznały, gdyby miały przypadkiem gdzieś się spotkać. Pomyślano o wszystkim. Dla dodatkowego bezpieczeństwa zastoso- wano elektroniczne urządzenia zniekształcające głos, tak że wypowiedzi zakapturzonych postaci przypominały głębokie, jednostajne skandowa- nie robotów. Jak było zaplanowane, ich drogi zbiegły się w pozbawionym okien marmurowym przedsionku, w którym reostat nastawiono tak, by krysz- tałowy żyrandol ledwo-ledwo świecił. W mrocznym pomieszczeniu wy- pełnionym cieniami nie widać było oczu. Aby zapewnić sobie pełną ano- nimowość, uczestnicy spotkania nosili czarne okulary przeciwsłoneczne. Przez chwilę przyglądali się sobie nawzajem z szacunkiem. Każdy wiedział, że ma przed sobą jednego z dwóch najniebezpieczniejszych ludzi, jacy chodzili po tej ziemi. Pierwszy przemówił ten wyższy. - Chcę mieć dziesięciu najlepszych specjalistów w swoich dziedzi- nach. - Elektronicznie zniekształcony głos skrzeczał monotonnie. - Oto lista. Sześciu się przyczaiło, należy więc ich odszukać. Czterech Strona 12 odsiaduje dożywotnie wyroki i trzeba ich będzie wyciągnąć z pudła. Mo- żesz się tego podjąć? - Jaki jest harmonogram? - rozległ się równie zniekształcony głos drugiego. - Jeszcze nie ma harmonogramu. - Dobra. - Rozmówca skinął zakapturzoną głową, wyciągnął dłoń w rękawiczce, wziął wykaz, poświecił nam latarką i zapamiętał nazwiska. Po chwili błysnęła zapalniczka, kartka spłonęła, a zwęglony popiół został roztarty gumowym obcasem. - Potrzebuję czterech miesięcy. - Zgoda. Robota może być niedługo potem, a może i rok lub nawet więcej później. Potrzebne będą bezpieczne kryjówki dla naszych ludzi i cierpliwość. - A bodźce dla nich? - Dla każdego po dziesięć milionów dolarów. Po wykonaniu zadania. Nastąpiła chwila ciszy. - A dla mnie? - Połowa udziału w reszcie. - To znaczy? - Tyle samo, ile dostanę ja. Około pół miliarda dolarów. Rozumiem, że cię to satysfakcjonuje? Druga zakapturzoną postać skinęła głową. - Świetnie. Spotkamy się ponownie dokładnie za dwa miesiące. Skontaktuję się tak, jak zawsze. *** Nim nastał świt, na przeciwległych krańcach wyspy miały miejsce dwa „wypadki”. Kierowca samochodu stracił panowanie nad kierownicą, uderzył w kamienny mur, w wyniku czego auto stanęło w płomieniach. Nim przy- była straż pożarna, nie było czego gasić. Druga kraksa wydarzyła się niemal w tym samym czasie: motorówka uderzyła w jeden z zacumowanych hydroplanów, kursujących między Macao i Hongkongiem. Doszło do potężnej eksplozji, a nocne ciemności rozdarła łuna pożaru. Po dokonaniu inspekcji miejsc obu wypadków Zhang Gu, szef straży pożarnej, był zbity z tropu. Strażacy wraz z nurkami przeczesali każdy centymetr kwadratowy terenu, ale znaleźli tylko wraki. - To niemożliwe - powiedział Zhang Gu do Lin Zhu, swego zastępcy. Strona 13 - Dlaczego? - Doszło do dwóch poważnych wypadków, a brak choćby odłamka ludzkiej kości czy fragmentu tkanek. - Może to akty wandalizmu. - Tak przypuszczam. - Gu westchnął. - Ale to mi się nie podoba. Coś mi tu śmierdzi jak stara ryba. - Czy mamy kontynuować poszukiwania? Zhang Gu pomyślał dłuższą chwilę, a potem pokręcił głową. - Nie - powiedział znużonym głosem. - Odwołaj ludzi. Niczego nie znajdziemy. Byłaby to tylko strata czasu. *** Zhang Gu się nie mylił. Sprawcy obu wypadków już dawno się ulotni- li. Jeden z nich był tysiąc mil od Macao, na pokładzie samolotu Quan- tas, lecącego do Australii, do Sydney. Drugi odbywał pierwszy etap podróży samolotem Northwest, z mię- dzylądowaniem w Tokio. Zmierzał do Honolulu i ciepłych wód Waikiki. Strona 14 CZĘŚĆ PIERWSZA KLUB „MET” Strona 15 PREZES GOLDMART WYGRAŁ PRZETARG NA DOM AUKCYJNY SPECJALNIE DLA NOWOJORSKIEGO TIMESA NOWY JORK, 12 PAŹDZIERNIKA. JAK POINFORMOWA- ŁY WCZORAJ ŹRÓDŁA ZWIĄZANE Z WALL STREET, ROBERT A. GOLDSMITH, PREZES GOLDMART, INC., ZAPŁACIŁ PRA- WIE MILIARD DOLARÓW ZA AKCJE BURGHLEY'S, INC, I ZO- STAŁ GŁÓWNYM UDZIAŁOWCEM FIRMY. W WYNIKU TRANSAKCJI PAN GOLDSMITH NABYŁ PONAD PIĘĆDZIESIĄT PROCENT AKCJI PRZEDSIĘBIORSTWA, CZYLI OKOŁO TRZYDZIESTU DWÓCH I PÓŁ MILIONA UDZIAŁÓW, ZAŁOŻONEGO W 1719 ROKU, NAJSTARSZEGO NA ŚWIECIE DOMU AUKCYJNEGO. TO MISTRZOWSKIE FINANSOWE PO- SUNIĘCIE PANA GOLDSMITHA, KTÓRY ZDANIEM ANALITY- KÓW KUPIŁ AKCJE PO WYJĄTKOWO NISKICH CENACH W ZWIĄZKU Z PANUJĄCĄ OBECNIE RECESJĄ... Strona 16 1. Nowy Jork, 12 października MacKenzie Turner obudziła się, mając ochotę skosztować kawałek Wielkiego Jabłka. Był jeden z tych jasnych, rześkich poranków na Manhattanie. Niebo było czyste i nawet najmniejszy obłoczek nie mącił idealnego obrazu, a co najwyżej lekkie muśnięcie smogu. Ale pogoda nie miała nic wspólne- go z jej cudownym samopoczuciem. Wynikało ono z tego, jak została obudzona ze słodkich snów, bo stwierdziła, że jawa jest jeszcze słodsza. Niezrównany kochanek delikat- nie całował jej sutek, a rękę wsunął między miękkie uda. - Mmmmm... - mruknęła rozmarzona, uśmiechając się i nie otwiera- jąc oczu, zmieniła pozycję. Jej ciało, niczym słonecznik obracający się za słońcem, instynktownie szukało ciepła, bijącego od mężczyzny. Delikatnie wsunął dwa palce między jej nogi. - Mmmmm! - Otworzyła błyszczące, bursztynowe oczy. - Pomyślałem, że to cię obudzi. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Nigdy nie zaczynaj roboty, jeśli nie możesz jej skończyć! - oświad- czyła, prowokująco mrużąc powieki. - No i co zamierzasz teraz zrobić, koleś? - Co powiesz na to? - Nawet kiedy ponownie dotknął ustami jej pier- si, aż nabrzmiała i zrobiła się twarda, nie odrywał wzroku od dziewczy- ny. Wprost pożerał ją oczami. Chociaż ich niezobowiązująca znajomość trwała już ponad rok, nadal był oszołomiony, kiedy znalazł się obok tryskającej energią Kenzie Tur- ner, która wywierała na niego hipnotyzujący wpływ. Zdawało się, że swo- ją obecnością elektryzuje powietrze. Nie miało to nic wspólnego z urodą. Zdjęcie Kenzie nigdy nie trafiło- by do kalendarza z kociakami czy do numeru Sports Illustrated z Strona 17 kostiumami kąpielowymi - nie z tymi kruczoczarnymi włosami, ostrzy- żonymi na Louise Brooks, okalającymi figlarną twarz elfa o wydatnych kościach policzkowych, wygiętych łukowato brwiach i małym, spicza- stym podbródku. Wszystko to nadawało jej wygląd bezbronnej łani, niewinnego dziecka, a nie namiętnego wampa. Ale było coś zdecydowanie niepokojącego i sprzecznego między drobną twarzyczką a dojrzałym, kobiecym ciałem. Od szyi w dół wszyst- ko nabierało właściwych proporcji. Właśnie połączenie tych zasadniczo odmiennych, nieprzystających do siebie elementów sprawiało, że mężczyźni pragnęli ją posiąść, a zarazem chronić. Jej usta ułożyły się w błogi uśmiech, kiedy leniwie się przyglądała, jak mężczyzna zostawia językiem mokry, wywołujący łaskotki ślad na jej okrągłych, niebiesko żyłkowanych piersiach. Potem przebiegł ją dreszcz, gdy kochanek zanurzył twarz między jej nogami. Absolutnie nikt nie potrafił tak podniecić kobiety jak Charley Ferrara! - Nie teraz, Charley - zaprotestowała słabo, bez przekonania, próbu- jąc go odepchnąć. - Wiesz, że muszę iść do pracy... Uniósł głowę; jego czarne oczy błyszczały. - Pewnie, że musisz. - Potem, podparłszy się na rękach, wysoko uniósł biodra i wolno się obniżył, wchodząc w nią tak, jak lubiła. Wydała z siebie ciche westchnienie satysfakcji i zdumienia. Potem, kiedy zaczął poruszać się wolno, rytmicznie, oddychając coraz szybciej, poddała się temu tempu, czując narastającą rozkosz. - Szybciej! - szepnęła namiętnie, unosząc i opuszczając biodra. Oczy jej błyszczały, wbiła palce w jego pośladki. - Szybciej! - domagała się. - Ejże, uspokój się, dziecino - odrzekł cicho. - To nie wyścigi. Nie ma się co spieszyć... - powtórzył. - Leż i rozkoszuj się przejażdżką. Poruszali się coraz szybciej w idealnej harmonii, jakby każde z nich stanowiło nieodzowną, nierozłączną część drugiego. - O, Boże! - jęknęła. - O, jak dobrze! Tak dobrze, Charley, tak... Jej twarz skurczyła się, z ust wydobył się zduszony okrzyk, kiedy zala- ła ją pierwsza fala orgazmu. Napięła mięśnie i wygięła się w łuk. Wtedy Charley też nie był w stanie już dłużej się powstrzymać. Objął ją mocniej ramionami i wszedł w nią tak głęboko, jak tylko mógł. Poczuła w środku szarpnięcie, a po chwili jego wytrysk; jednocześnie przezywali niewyobrażalną, skręcającą ciała rozkosz cudownego speł- nienia. Strona 18 Jej cichnący krzyk przeszedł w westchnienie pełne niedowierzania. - Och, Charley! - szepnęła bez tchu. - Charley... Drgnął jeszcze raz, a potem razem opadli na łóżko. Między jednym a drugim urywanym oddechem uśmiechnął się szelmowsko i powiedział zachrypniętym głosem: - Dzień dobry. Spojrzała na niego wielkimi oczami. - Jeszcze jak! Pocałowała go i przesunęła dłonią po zmierzwionych, gęstych, kru- czoczarnych włosach, które sprawiały, że wyglądał nieśmiało, niemal chłopięco, mimo obwisłych wąsów jak u Sama Eliota. Przez chwilę leżeli nieruchomo. Nagle wzrok Kenzie padł na tarczę budzika i jej oczy zrobiły się wielkie z przerażenia. - Cholera! - zaklęła i odepchnęła mężczyznę. - Co się stało? - zapytał. - Cholerny budzik nie zadzwonił! - krzyknęła, z bezsilnej złości szar- piąc włosy. - Wiem. - Charley wciągnął się, podłożył ręce pod głowę i uśmiechnął się zadowolony z siebie. - Wyłączyłem go. - Co... co zrobiłeś? - Gapiła się na niego z niedowierzaniem. - Powiedziałem ci. Wyłączyłem go, żeby nam nie przeszkadzał. - Ty gnojku! Ty świnio! Ty... ty... - Złapała poduszkę i zaczęła go okładać po głowie. Podniósł rękę, by się osłonić. - Ejże! - krzyknął. - Ejże, uspokój się! Mam dziś wolne. - Ale ja nie! Boże, teraz się spóźnię! Kiedy minęła pierwsza złość, Kenzie odrzuciła poduszkę na bok, wy- skoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. - Dlaczego tak się przejmujesz? - krzyknął za nią. - Nie możesz za- dzwonić i powiedzieć, że jesteś chora? Wysunęła głowę przez uchylone drzwi łazienki. - Zapomniałeś czy też cały twój rozum mieści się między nogami? Dziś jest pierwszy oficjalny dzień pod nowym zarządem! Patrzył na nią z głupią miną. - Boże! - Ze zniecierpliwieniem wzniosła oczy do góry. - Nie pamię- tasz, co ci mówiłam o wykupieniu przedsiębiorstwa? O nowym głównym udziałowcu? No więc dziś jest pierwszy dzień po zaakceptowaniu przez Komisję Papierów Wartościowych i Giełd przejęcia firmy, ty zakuty łbie! Patrzyła na niego roziskrzonym wzrokiem. Strona 19 - Nie leż tak, jak dar Boga dla kobiet! Rusz się, człowieku! Zaparz kawę! Pospiesz się! - Klasnęła w dłonie. Skrzyżował ręce pod głową, wyciągnął się leniwie i zaczął we wszyst- kie strony poruszać palcami u nóg. - Och, daj spokój, Kenz. Wiesz, że nie ma ze mnie pożytku w kuchni. - Słucham? - Znów wzniosła oczy do nieba i z niesmakiem wycedziła przez zęby: - Gliniarze! - Zdaje się, że będę musiała się napić gdzieś po drodze. Dlaczego, no dlaczego - zwróciła się błagalnie do świata jako takiego - musiałam się związać z włoskim gliniarzem, który jest zbyt mę- ski, by chociażby zaparzyć filiżankę kawy? Czy ktoś mógłby mi odpowie- dzieć na to pytanie? - Może dlatego, że jestem taki dobry w łóżku? - odpowiedział, uśmie- chając się lubieżnie. - Wielka szkoda, że nie ma z ciebie pociechy w domu. - Przyjrzała mu się podejrzliwie. - Słuchaj no, nie musisz dzisiaj nigdzie iść? Nie masz nic do roboty? - Nie. Mam wolne aż do jutra, skarbie; kiedy spotkam się ze swym partnerem z Interpolu. Mówiłem ci, że będę z nim współpracował w wy- dziale kradzieży dzieł sztuki... Ale Kenzie nie usłyszała tego, gdyż zatrzasnęła już drzwi łazienki i we- szła pod prysznic. Woda leciała z głośnym szumem. Strona 20 2. W apartamencie położonym wysoko nad Piątą Aleją Dina Goldsmith obudziła się z uczuciem, że przez noc zaszła jakaś zmiana, i z miejsca zaczęła się zastanawiać, cóż mogłoby to być. Leżąc w weneckim łożu, zmarszczyła czoło, wpatrując się w baldachim, i próbowała pozbyć się resztek snu. Co się zmieniło? - zachodziła w głowę. Nagle sobie przypomniała. Usiadła prosto i przeciągnęła się leniwie. Co za cudowny dzień! Jak mogła zapomnieć? Z dnia na dzień została królową Manhattanu! Oto, co się stało! Czy to możliwe? Może powinna się uszczypnąć... Uszczypnęłaby się w ramię, gdyby nie grube, niewygodne mitynki, które wkładała na noc, by nie zabrudzić koronkowej pościeli i mieć pew- ność, że balsam nawilżający, którym smarowała dłonie, rzeczywiście zostanie na skórze. Zdumiewające, wczoraj wieczorem poszła do łóżka jako ta sama Dina Goldsmith, co zwykle - piękna, urodzona w Holandii żona Roberta A. Goldsmitha, miliardera, właściciela GoldMart, Inc., drugiej co do wiel- kości sieci tanich (ku jej niezadowoleniu) domów towarowych. A teraz, po zaledwie ośmiu godzinach, obudziła się zupełnie inna Di- na Goldsmith - wspaniała żona nowego właściciela (a przynajmniej naj- większego udziałowca i prezesa) Burghley's, Inc., najstarszego na świe- cie, największego i niewątpliwie najważniejszego dostawcy najwyższej klasy dzieł sztuki, mebli, biżuterii, znaczków pocztowych, porcelany, dywanów - nie wspominając o Bóg wie jakich jeszcze skarbach, wywołu- jących zawrót głowy. Burghley! Już sama nazwa elektryzowała, dodając każdej rzeczy, któ- ra przekroczyła jego nobliwe progi, wartości, szacunku i prestiżu.