Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gordon Roderick - Tunele 02 - Głębiej PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Roderick Gordon
Tunele, głębiej
Drugi tom Książki tunele
Od wydawnictwa Chicken House
Nie wiem jak wy, ale ja nie mogłem się doczekać, aż autorzy wydobędą na światło
dzienne prawdę o tym, co działo się po zakończeniu TUNELI. Chciałem zagłębić się
w skrywane tajemnice, ale oni przebąkiwali tylko coś o nowych postaciach,
wspominali półgębkiem o potworach i dziwnych napisach. - Kończcie tę opowieść,
ale już! - wrzasnąłem. I wreszcie skończyli.
Jest niesamowita.
Barry Cunningham Wydawca
Original English language edition first published in Great Britain in 2008 under the
title DEEPER by The Chicken House, 2 Palmer Street, Frame, Somerset, BA11 IDS,
United Kingdom
Text copyright © Roderick Gordon and Brian Williams, 2008
All character and place names used in this book are © Roderick Gordon
and Brian Williams and cannot be used without permission.
Cover illustration copyright © David Wyatt, 2008
Inside illustrations copyright © Brian Williams, 2008
except „The Bridge" copyright © Roderick Gordon, 2008
Cover design by Ian Butterworth
The Author/Illustrator has asserted his/her moral rights All rights reserved
Wydane po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii w 2008 roku przez: The Chicken House,
2 Palmer Street, Frome, Somerset, BAH 1DS Tekst © Roderick Gordon i Brian
Williams, 2008
Wszystkie postaci i nazwy miejsc wykorzystane w tej książce są chronione prawami
autorskimi przynależnymi autorom i nie mogą być użyte bez pisemnej zgody.
Strona 2
Ilustracja na okładce © David Wyatt, 2008
Ilustracje w książce © Brian Williams, 2008,
z wyjątkiem ilustracji „Most" © Roderick Gordon, 2008
Projekt okładki: łan Butterworth
W wydaniu w oprawie miękkiej:
zdjęcie na 2 stronie okładki: Agnieszka Sternal, © Wydawnictwo Wilga Sp. z o.o.
ilustracja na 3 stronie okładki: Darkstone & Cardinal Sp. z o.o., © Wydawnictwo
Wilga Sp. z o.o.
Copyright © for the Polish édition by Wydawnictwo Wilga Sp. z o.o., Warszawa
2008
Przekład Janusz Ochab
Redaktor prowadzący Olga Wojniłko
Redakcja Ewa Świerżewska
Korekta Danuta Kownacka, Ewa Mościcka
Skład Wojciech Posłuszny
Wydanie pierwsze, Warszawa 2008
Wydawnictwo Wilga Sp. z o.o.
ul. Smulikowskiego 1/3, 00-389 Warszawa
tel. 0 22 826 08 82, faks 0 22 826 06 43
e-mail:
[email protected]
www.wilga.com.pl
ISBN dla oprawy twardej: 978-83-259-0013-7 ISBN dla oprawy miękkiej: 978-83-
259-0014-4
Wydrukowano w Polsce
Książkę wydrukowano na papierze Ecco Book Cream 70 g/m2, wol. 2.0
dostarczonym przez Map Polska Sp. z o.o.
map
www.mappolska.pl Infolinia 0801 687 200
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przekazywana
Strona 3
lub wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez uprzedniej zgody Wydawcy.
Original English language edition first published in Great Britain in 2008 under the
title DEEPER by The Chicken House, 2 Palmer Street, Frame, Somerset, BA11 IDS,
United Kingdom
Text copyright CD Roderick Gordon and Brian Williams, 2008
All character and place names used in this book are © Roderick Gordon
and Brian Williams and cannot be used without permission.
Cover illustration copyright © David Wyatt, 2008
Inside illustrations copyright © Brian Williams, 2008
except „The Bridge" copyright © Roderick Gordon, 2008
Cover design by Ian Butterworth
The Author/Illustrator has asserted his/her moral rights All rights reserved
Wydane po raz pierwszy w Wielkiej Brytanii w 2008 roku przez: The Chicken House,
2 Palmer Street, Frome, Somerset, BA 11 1DS Tekst © Roderick Gordon i Brian
Williams, 2008
Wszystkie postaci i nazwy miejsc wykorzystane w tej książce są chronione prawami
autorskimi przynależnymi autorom i nie mogą być użyte bez pisemnej zgody.
Ilustracja na okładce © David Wyatt, 2008
Ilustracje w książce © Brian Williams, 2008,
z wyjątkiem ilustracji „Most" © Roderick Gordon. 2008
Projekt okładki: łan Butterworth
W wydaniu w oprawie miękkiej:
zdjęcie na 2 stronie okładki: Agnieszka Sternal, © Wydawnictwo Wilga Sp. z o.o.
ilustracja na 3 stronie okładki: Darkstone & Cardinal Sp. z o.o., © Wydawnictwo
Wilga Sp. z o.o.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Wilga Sp. z o.o., Warszawa
2008
Przekład Janusz Ochab
Redaktor prowadzący Olga Wojnilko
Redakcja Ewa Swierżewska
Strona 4
Korekta Danuta Kownacka, Ewa Mościcka
Skład Wojciech Posłuszny
Wydanie pierwsze, Warszawa 2008
Wydawnictwo Wilga Sp. z o.o.
ul. Smulikowskiego 1/3, 00-389 Warszawa
tel. 0 22 826 08 82, faks 0 22 826 06 43
e-mail:
[email protected]
www.wilga.com.pl
ISBN dla oprawy twardej: 978-83-259-0013-7 ISBN dla oprawy miękkiej: 978-83-
259-0014-4
Wydrukowano w Polsce
Książkę wydrukowano na papierze Ecco Book Cream 70 g/m2, wol. 2.0
dostarczonym przez Map Polska Sp. z o.o.
map
www.mappolska.pl Infolinia 0801 687 200
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przekazywana
lub wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez uprzedniej zgody Wydawcy.
Gdym posłuchał, usłyszałem;
Młoty biją bez wytchnienia
Z mocą, która pałac nowy
W proch i pył na powrót zmienia.
Inne młoty, ciche młoty
Młoty czasu i zniszczenia.
Ralph Hodgson (1871-1962), „Mioty"
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Drzwi zamknęły się z sykiem, a kobieta została na pustym przystanku. Nie zważając
na siekący deszcz i przenikliwy wiatr, tkwiła przez chwilę w bezruchu i
odprowadzała wzrokiem autobus, który powoli oddalał się krętą drogą w dół stoku.
Strona 5
Dopiero gdy całkiem znikł jej z oczu, przesłonięty wysokim żywopłotem, odwróciła
się i spojrzała na trawiaste zbocza ciągnące się po obu stronach ulicy. Gęsta ulewa
okrywała je całunem szarości i upodabniała do pochmurnego nieba, tak że trudno
było określić, gdzie zaczyna się jedno, a kończy drugie.
Otuliwszy się szczelnie płaszczem, kobieta ruszyła w drogę, starannie omijając
kałuże, które wzbierały w popękanym asfalcie. Choć okolica była wyludniona,
podróżna czujnie obserwowała ulicę przed sobą, a od czasu do czasu zerkała również
przez ramię. Nie było w tym nic dziwnego - każda młoda kobieta w tak odludnym
miejscu zachowywałaby się równie ostrożnie.
Z jej wyglądu nie dało się jednoznacznie wywnioskować, kim jest lub czym się
zajmuje. Wiatr bez ustanku wichrzył ciemne włosy kobiety, rzucając je na twarz
niczym delikatny, falujący welon. Ubrania również wydawały się całkiem zwyczajne,
wręcz nijakie. Gdyby ktoś zobaczył ją w tej
TUNELE. GŁĘBIEJ
chwili, uznałby zapewne, że to mieszkanka pobliskiej wsi, wracająca do domu, do
swej rodziny. Nie mógłby się bardziej pomylić.
Była to Sara Jerome, zbiegła Kolonistka, od lat żyjąca w ukryciu.
Pokonawszy jeszcze kilka metrów, Sara nagle zeszła z drogi i pospiesznie wsunęła
się w wąską szczelinę w żywopłocie rosnącym wzdłuż pobocza. Wylądowała w
niewielkim zagłębieniu po drugiej stronie i, nisko pochylona, obróciła się w miejscu,
by obserwować drogę. Trwała tak w bezruchu przez pięć minut, nasłuchując uważnie
i rozglądając się nieprzerwanie wokoło, czujna niczym dzikie zwierzę. Do jej uszu
docierały jedynie nieustanny szum deszczu i wycie wiatru. Była zupełnie sama.
Okryła głowę chustą i wyszła z zagłębienia. Oddalając się pospiesznie od drogi,
przemierzyła pole pod osłoną murku z luźno ułożonych kamieni. Potem, nie
zwalniając kroku, wspięła się na strome zbocze i dotarła na grzbiet wzgórza.
Świadoma, że jej sylwetka jest w tej chwili doskonale widoczna na tle szarego nieba,
ruszyła żwawym krokiem w dół przeciwległego stoku, ku otwierającej się poniżej
dolinie.
Porywisty wiatr skręcał krople deszczu w grube warkocze, zamieniał je w
Strona 6
miniaturowe wiry i trąby powietrzne. Nagle za tą szarą ścianą wody coś drgnęło.
Kątem oka Sara zarejestrowała ledwo dostrzegalny ruch. Zatrzymała się raptownie i
obróciła w miejscu, śledząc spojrzeniem niewyraźną szarą plamę. Zimny dreszcz
przebiegł jej po plecach... Tajemniczy kształt z pewnością nie był kępą wysokiej
trawy ani wrzosów... Poruszał się w innym rytmie.
Kobieta wytężyła wzrok i po chwili zrozumiała, co kryje się za zasłoną deszczu. Po
przeciwnej stronie doliny, wśród kęp trawy biegała mała owieczka. Nagle zwierzę
podskoczyło i skryło się za wysepką skarłowaciałych roślin, jakby
10
WYJŚCIE Z CIENIA
czymś wystraszone. Sara zamarła w bezruchu. Co mogło spłoszyć owcę? Czyżby w
pobliżu był ktoś jeszcze - jakiś inny człowiek? Młoda kobieta uspokoiła się nieco,
kiedy jagnię wyszło ponownie zza drzew, ale już w towarzystwie swej matki, która
przeżuwając bezmyślnie trawę, nie zwracała uwagi na ocierające się o nią młode.
Tym razem był to fałszywy alarm, lecz na twarzy Sary nie zagościł choćby cień ulgi
czy rozbawienia. Odwróciła wzrok od jagnięcia, które znów zaczęło hasać wśród
traw, znacząc wilgocią swe śnieżnobiałe runo, zupełnie niepodobne do szarej,
ubłoconej wełny starszej owcy. W życiu Sary nie było miejsca na takie rozrywki ani
teraz, ani nigdy. Zamiast więc przyglądać się owieczce, uważnie obserwowała
przeciwległą stronę doliny, szukając czegokolwiek, co mogłoby wzbudzić
podejrzenia.
Wreszcie ruszyła ponownie w drogę. Przemierzając stok porośnięty bujną
roślinnością, omijała kępy soczyście zielonej trawy i stawiała stopy na wygładzonej
wiatrem i deszczem powierzchni kamiennych płyt, aż dotarła do strumienia
płynącego dnem doliny. Bez wahania weszła do płytkiej, kryształowo czystej wody i
zmieniła kierunek marszu, poruszając się teraz z nurtem potoku. Czasami skakała po
omszałych kamieniach wystających nad powierzchnię, uznawszy, że dzięki temu
będzie przemieszczać się nieco szybciej.
Gdy woda stała się na tyle głęboka, że dalsze brodzenie groziło całkowitym
przemoczeniem butów, Sara wyskoczyła na brzeg pokryty warstwą sprężystej trawy,
Strona 7
ogryzionej przez owce. Utrzymując wciąż ostre tempo, poruszała się naprzód, aż
wreszcie jej oczom ukazało się ogrodzenie z zardzewiałego drutu, a po chwili
ciągnąca się za nim wiejska droga.
Potem zobaczyła to, po co przyszła. W miejscu, gdzie droga przecinała strumień,
wznosił się prosty kamienny mo-
TUNELE. GŁĘBIEJ
stek o wyszczerbionych krawędziach i nawierzchni wymagającej pilnego remontu.
Trasa wzdłuż potoku prowadziła prosto do tego punktu; Sara poderwała się do biegu,
pragnąc jak najszybciej znaleźć się u celu. Kilka minut później już tam była.
Wchodząc pod mostek, przystanęła na chwilę, by zsunąć z głowy chustę i otrzeć nią
wilgotną twarz. Potem przeszła na drugą stronę i zamarła w bezruchu, wpatrzona w
horyzont. Nadciągał wieczór, a różowy blask latarni zapalonych przed momentem
sączył się spomiędzy liści stojących w szpalerze dębów, nad którymi widać było sam
czubek wieży kościoła w wiosce ukrytej za drzewami.
Kobieta, trzymając nisko głowę, by nie uderzyć nią o kamienie, wróciła w miejsce
znajdujące się dokładnie pośrodku pod mostem. Odszukała wzrokiem nieregularny
blok granitu, wystający nieco nad powierzchnię. Chwyciła go obiema rękami i
zaczęła wyciągać, poruszając to w lewo, to w prawo, w górę i w dół, aż wysunął się
całkiem ze ściany. Kamień był kilkakrotnie większy i cięższy od zwykłej cegły,
dlatego Sara sapała z wysiłku, gdy schylała się, kładąc go na ziemi.
Wyprostowawszy się, zajrzała do otworu w murze, po czym wsunęła do niego rękę aż
po ramię. Przyciskając twarz do kamieni, szukała czegoś po omacku, aż wreszcie
dłonią natrafiła na żelazny łańcuch. Próbowała za niego pociągnąć, jednak ten ani
drgnął. Choć wytężała wszystkie siły, nie mogła go poruszyć. Zaklęła pod nosem,
wzięła głęboki oddech i spróbowała raz jeszcze. Tym razem skutecznie.
Choć Sara nie przestawała ciągnąć łańcucha jedną ręką, przez chwilę nic się nie
działo. Nagle gdzieś w obrębie mostu dał się słyszeć dźwięk przypominający odległy
grzmot.
Niewidoczne do tej pory przęsła rozdzieliły się, wyrzucając przed siebie fontanny
kurzu, spękanej zaprawy
Strona 8
12
WYJŚCIE Z CIENIA
i suchego mchu, a część kamiennej ściany przesunęła się w tył i do góry, ukazując
oczom kobiety nierówny otwór wielkości drzwi. Na koniec rozległ się potężny huk,
który zatrząsł całym mostem. Po nim zaś znów zapadła cisza, mącona jedynie
szmerem strumyka i jednostajnym szumem deszczu.
Wchodząc do mrocznego wnętrza, Sara sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej małą
latarkę, będącą jednocześnie brelokiem do kluczy. Światło lampki wydobyło z
ciemności kamienną komnatę o powierzchni około piętnastu metrów kwadratowych,
na tyle wysoką, że Sara mogła się wyprostować. Rozejrzawszy się dokoła, dostrzegła
mimochodem drobiny kurzu unoszące się w powietrzu i gęste pajęczyny okrywające
ściany tuż pod sufitem.
Komnata została zbudowana przez prapradziadka Sary na rok przed tym, jak zabrał
swą rodzinę pod ziemię, by zacząć nowe życie w Kolonii. Kamieniarz z zawodu i
zamiłowania wykorzystał wszystkie umiejętności, by jak najlepiej ukryć to
niewielkie pomieszczenie we wnętrzu starego, rozsypującego się mostu; celowo
wybrał odludne miejsce przy rzadko używanej wiejskiej drodze. Rodzice Sary nie
potrafili znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie to zrobił, jednak bez
względu na to, co nim kierowało, pozostawiona przezeń komnata była jednym z
niewielu miejsc, gdzie Sara czuła się naprawdę bezpieczna. Słusznie czy nie,
wierzyła, że nikt jej tu nigdy nie znajdzie. Zdjęła z głowy chustę i rozpuściła włosy,
pozwalając sobie na chwilę odprężenia.
Gdy zbliżała się do wąskiej kamiennej półki umieszczonej na ścianie naprzeciwko
wejścia, szuranie stóp po podłodze pokrytej kurzem przerwało na moment grobową
ciszę panującą w pomieszczeniu. Z obu stron półka zakończona była zardzewiałymi,
skierowanymi pionowo ku górze żelaznymi prętami, które osłaniała gruba skóra.
13
TUNELE. GŁĘBIEJ
- Niech stanie się światłość - powiedziała cicho Sara. Sięgnęła do pokrowców i
ściągnęła je równocześnie, odsłaniając parę świetlistych kul zamkniętych w
Strona 9
przeżartych rdzą, żelaznych szponach wieńczących oba kinkiety.
Szklane kule, choć nie większe od nektarynek, natychmiast rozbłysły dziwnym
zielonym blaskiem z takim natężeniem, że Sara musiała na chwilę przysłonić oczy.
Wydawało się, iż energia zamknięta w przedmiotach kumulowała się przez długi
czas, by teraz wybuchnąć z ogromną siłą i cieszyć się odzyskaną wolnością. Kobieta
musnęła czubkami palców powierzchnię jednej z kul i zadrżała lekko, jakby ten
dotyk połączył ją na moment z ukrytym miastem, gdzie tego rodzaju oświetlenie było
w powszechnym użyciu.
Ileż bólu i cierpień doznała w takim właśnie świetłe.
Położyła rękę na półce i zanurzyła palce w grubej warstwie kurzu. Po chwili
zamknęła dłoń na małej plastikowej torebce. Kobieta uśmiechnęła się do siebie,
podnosząc i otrzepując znalezisko z pyłu. Torebka zawiązana była na ciasny węzeł,
Sara jednak szybko się z nim uporała. Wyjęła ze środka starannie złożony kawałek
papieru, podsunęła pod nos i powąchała. Pachniał wilgocią i stęchlizną, co oznaczało,
że czekał tu na nią już od kilku miesięcy.
Choć nie podczas każdej wizyty znajdowała nową wiadomość, Sara była na siebie
zła, że nie przyszła wcześniej. Z drugiej jednak strony raczej nie pozwalała sobie na
odwiedziny tej skrzynki kontaktowej częściej niż raz na pół roku, gdyż każda taka
wizyta narażała na poważne niebezpieczeństwo wszystkie osoby w jakikolwiek
sposób z nią związane. Były to jedyne okazje, kiedy wchodziła w bezpośredni
kontakt z kimś, kto należał do jej poprzedniego życia. Zawsze istniało ryzyko, choć
niewielkie, że podczas wędrówki z Kolonii na powierzchnię, do Highfield, kurier jest
śledzony. Sara nie mogła również lekceważyć możliwości, że i ona sama zostałaby
zauważona podczas podró-
14
WYJŚCIE Z CIENIA
ży z Londynu. Niczego nie mogła być pewna. Wiedziała, że nieprzyjaciel jest
cierpliwy, niezwykle cierpliwy i wyrachowany i nigdy nie ustanie w wysiłkach, by ją
schwytać, a potem zabić. Musiała być sprytniejsza i pokonać go w jego własnej grze.
Spojrzała na zegarek. Zawsze starała się przebywać w skrytce jak najkrócej. Za
Strona 10
każdym razem usiłowała też zmieniać trasę wędrówki do mostu i z powrotem do
pobliskiej wioski, gdzie mogła złapać autobus do domu.
Powinna była już ruszać w drogę, lecz głód wieści o rodzinie był silniejszy. Ten
kawałek papieru stanowił jedyny środek łączności z matką, bratem i dwoma synami -
był dla niej niczym arteria życiowa.
Musiała się dowiedzieć, co jest w środku. Ponownie powąchała wiadomość.
Prócz ogromnej ciekawości było coś jeszcze, co skłaniało ją do odejścia od starannie
zaplanowanych procedur, których przestrzegała do tej pory podczas każdej wizyty w
komnacie pod mostem.
Wydawało się jej, że prócz zwykłego zapaszku stęchlizny papier wydziela jakąś inną
wyraźną woń. Był to ostry i nieprzyjemny smród złych wiadomości. Intuicja
dotychczas nie zawodziła Sary, kobieta nie zamierzała więc i teraz lekceważyć jej
podszeptów.
Ogarnięta narastającym strachem, wbiła wzrok w jedną ze świetlistych kul i
przesuwała kartkę między palcami, walcząc z pokusą. Wreszcie, zdegustowana
własną słabością, skrzywiła się i otworzyła list. Stojąc przed kamienną ścianą,
spojrzała na arkusik papieru oblany zielonym blaskiem.
Zmarszczyła brwi. Zaskakujący był już sam fakt, że autorem listu nie był jej brat. Nie
znała dziecinnego charakteru pisma, którym zanotowano wiadomość. Zawsze pisał
do niej Tam. Przeczucie nie zawiodło Sary - od razu zrozu-
15
TUNELE. GŁĘBIEJ
miała, że stało się coś niedobrego. Obróciła kartkę i spojrzała na zakończenie listu,
by sprawdzić, czy jest tam jakiś podpis.
- Joe Waites - odczytała głośno, coraz mocniej zaniepokojona. Coś tutaj nie
pasowało; od czasu do czasu Joe pełnił funkcję kuriera, jednak autorem wiadomości
zawsze był Tam.
Kobieta przygryzła wargi, zatrwożona, i zaczęła czytać. Przebiegła wzrokiem kilka
pierwszych linijek.
- O mój Boże... - wykrztusiła, potrząsając gwałtownie głową.
Strona 11
Jeszcze raz przeczytała pierwszą stronę listu, nie mogąc pogodzić się z tym, co
zawierał. Wmawiała sobie, że musiała źle zrozumieć jego treść albo że nastąpiła
jakaś pomyłka. Sprawa była jednak bezsporna; proste sformułowania nie
pozostawiały miejsca na jakiekolwiek wątpliwości. Sara nie miała też powodu, by
kwestionować ich autentyczność -te listy były jedyną rzeczą, na której mogła
polegać, jedyną stałą w zmiennym, niespokojnym życiu. To one nadawały cel i sens
jej działaniom.
- Nie, tylko nie Tam... nie Tam!- zawyła.
Zachwiała się i oparła o kamienną ścianę, jakby ktoś wymierzył jej potężny cios.
Wzięła głęboki, drżący oddech, odwróciła kartkę i przeczytała drugą część,
potrząsając nieustannie głową i mamrocząc:
- Nie, nie, nie, nie... to niemożliwe...
Wieści z pierwszej strony listu były szokujące, jednak to, co znalazła na drugiej,
zupełnie ją dobiło. Jęknąwszy cicho, odepchnęła się od ściany i stanęła na środku
komnaty. Chwiejąc się i obejmując rękami, podniosła głowę, by skierować
niewidzące spojrzenie w sufit.
Nagle poczuła, że musi jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Wypadła z
pomieszczenia w szalonym popłochu i nie zatrzymując się ani na moment, popędziła
wzdłuż
16
WYJŚCIE Z CIENIA
strumienia. Biegła na oślep w gęstniejących z każdą chwilą ciemnościach i deszczu
siąpiącym bez ustanku. Ślizgała się i upadała na wilgotnej trawie, nie myśląc wcale o
tym, dokąd biegnie. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia.
Nie odbiegła daleko, gdy zsunęła się z brzegu i runęła z pluskiem wprost do
strumienia. Opadła na kolana, zanurzając się aż po pas w zimnej wodzie. Ogarnięta
bezbrzeżną rozpaczą, nie czuła jednak lodowatego zimna. Kręciła jednostajnie głową,
jakby straszliwy ból na moment pozbawił ją zmysłów.
Zrobiła coś, czego nie robiła od czasu ucieczki do Górno-ziemia, od dnia, kiedy
porzuciła dwójkę małych dzieci i męża. Zaczęła płakać, początkowo pozwalając
Strona 12
sobie tylko na cichy szloch, później jednak straciła nad sobą panowanie, a łzy
pociekły po jej policzkach szerokimi strumieniami, jakby pękła w niej jakaś tama.
Szlochała i szlochała, aż wreszcie rozpacz ustąpiła miejsca innemu uczuciu. Twarz
kobiety zastygła w grymasie zimnej wściekłości, gdy Sara podniosła się, zmagając
się z rwącym nurtem strumienia. Zacisnęła wilgotne dłonie w pięści, wzniosła je ku
niebu i wydała z siebie przeraźliwy okrzyk.
Przenikliwy, rozdzierający dźwięk przetoczył się po pustej, wilgotnej dolinie.
ROZDZIAŁ
DRUGI
Przynajmniej nie musimy iść jutro do szkoły! - zawołał Will do Chestera,
przekrzykując łoskot Pociągu Górników, który zabierał ich coraz dalej od Kolonii,
jeszcze głębiej do wnętrza Ziemi.
Obaj chłopcy wybuchli histerycznym śmiechem, wkrótce jednak umilkli, szczęśliwi,
że znów są razem. Przez chwilę siedzieli nieruchomo na podłodze potężnego
otwartego wagonu, w którym Will znalazł Chestera ukrywającego się pod brezentem.
Po paru minutach Will podciągnął nogi i pomasował kolano. Wciąż bolało go po tym,
jak kilka kilometrów wcześniej po dość ryzykownym skoku wylądował na pędzącym
pociągu. Zauważywszy to, Chester spojrzał pytająco na przyjaciela, jednak Will
pokazał mu podniesione kciuki i skinął uspokajająco głową.
- Jak się tu dostałeś?! - spytał Chester, przekrzykując łoskot pociągu.
- Jestem z Calem! - odkrzyknął Will, wskazując głową na przednią część składu,
gdzie zostawił brata. Potem spojrzał na sklepienie tunelu, przesuwające się w
zawrotnym tempie nad ich głowami. - ...Wskoczyliśmy tu... Imago nam pomógł.
18
WYJŚCIE Z CIENIA
-Co?
- Imago nam pomógł - powtórzył Will.
- Imago? A co to?! - krzyknął Chester jeszcze głośniej, przykładając do ucha dłoń
zwiniętą w trąbkę.
- Nieważne - odparł bezgłośnie Will i potrząsnął powoli głową, żałując, że żaden z
Strona 13
nich nie potrafi czytać z ruchu warg. Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela i zawołał:
-Super, że nic ci nie jest!
Chciał pokazać Chesterowi, że nie mają powodu do zmartwień, choć sam był pełen
obaw o przyszłość. Zastanawiał się, czy przyjaciel zdaje sobie sprawę, że zmierzają
do Głębi, miejsca, o którym mieszkańcy Kolonii mówili z przerażeniem.
Will odwrócił głowę i spojrzał na znajdującą się za nim burtę wagonu. Zdążył się już
przekonać, że pociąg i tworzące go wagony są kilkakrotnie większe od tych
spotykanych na powierzchni. Zupełnie nie miał ochoty ruszać w drogę powrotną tam,
gdzie czekał na niego brat. Samo dotarcie do miejsca, w którym stał teraz, było nie
lada wyczynem; Will wiedział, że nawet najmniejsza pomyłka mogła zakończyć się
upadkiem na tory, gdzie zapewne zostałby zgnieciony na miazgę przez potężne koła,
toczące się ze zgrzytem po grubych szynach. Wolał nawet o tym nie myśleć. Wziął
głęboki wdech.
- Gotów do drogi?! - krzyknął do Chestera.
Przyjaciel skinął głową na znak porozumienia i podniósł się niepewnie. Trzymając
się kurczowo tylnej ściany wagonu, balansował ciałem tak, by zrównoważyć
nieustanne kołysanie pociągu, który pokonywał właśnie serię zakrętów.
Chester ubrany był w krótki płaszcz i grube spodnie, jakie zazwyczaj nosili
mieszkańcy Kolonii. Gdy poły płaszcza rozchyliły się na moment, Will przeraził się
tym, co zobaczył.
19
TUNELE. GŁĘBIEJ
W szkole, ze względu na imponującą posturę, do Cheste-ra przylgnęło przezwisko
Komoda. Jednak teraz wyglądał na wymizerowanego. Być może była to tylko wina
słabego światła, lecz twarz chłopca zdawała się wychudzona, podobnie jak całe ciało.
Willowi trudno było uwierzyć w to, że przyjaciel może wydawać się niemal kruchy.
Dobrze wiedział, jak okropne warunki panują w areszcie. Wkrótce po wtargnięciu do
podziemnego świata zostali schwytani przez policjanta z Kolonii i wrzuceni do
dusznej, ciemnej celi. Will jednak przebywał tam tylko przez dwa tygodnie, Chester
zaś musiał znosić tę mękę znacznie dłużej. Przez kilka miesięcy.
Strona 14
Will zdał sobie nagle sprawę, że gapi się nachalnie na przyjaciela, i szybko odwrócił
wzrok. Dręczyły go wyrzuty sumienia. Wiedział bowiem dobrze, że to on jest winien
wszystkiemu, co wycierpiał Chester. To właśnie Will, wiedziony ciekawością i
pragnieniem odszukania zaginionego ojca, wciągnął kolegę w całą tę historię; on i
tylko on był odpowiedzialny za wszystko, co spotkało ich od tamtej pory, kiedy
wyruszyli w podróż.
Chester coś powiedział, lecz Will nie zrozumiał ani słowa. Przyglądając się mu w
zielonym blasku kuli trzymanej w dłoni, próbował odgadnąć myśli przyjaciela. Twarz
chłopca pokryta była grubą warstwą sadzy z kłębów dymu, nieustannie
przepływającego nad ich głowami. Właściwie cala była jedną czarną plamą, w której
lśniły tylko białka oczu.
Choć światło rzucane przez kulę nie było zbyt mocne, Will mógł dostrzec, że Chester
nie wygląda teraz jak okaz zdrowia. Spod warstwy brudu tu i ówdzie prześwitywały
fioletowe plamy i wybroczyny; gdzieniegdzie czerwone ślady znaczyły miejsca, w
których skóra chłopca była popękana lub przecięta. Jego włosy, tak długie, że
zaczynały się już kręcić na końcach, zlepiał brud i przylegały po obu stronach gło-
20
WYJŚCIE Z CIENIA
wy. Widząc, jakim wzrokiem Chester patrzy na niego, Will domyślił się, że i jego
wygląd musi być szokujący.
Odruchowo przygładził dłonią białe, poprzetykane brudem włosy, których nie strzygł
już od miesięcy.
Teraz jednak mieli ważniejsze sprawy. Will zbliżył się do tylnej ścianki wagonu i już
miał się na nią wspiąć. Zatrzymał się jednak i spojrzał na przyjaciela. Chester z
trudem utrzymywał się na nogach, choć mogło to być skutkiem nieustannego
kołysania wagonu.
- Dasz radę to zrobić?! - krzyknął Will. Chester pokiwał głową bez przekonania.
- Na pewno?! - zawołał Will ponownie.
- Tak! - odkrzyknął Chester, tym razem kiwając głową nieco energiczniej.
Jednak przeprawianie się z wagonu do wagonu było, mówiąc oględnie, dość trudne i
Strona 15
po każdym przejściu Chester musiał coraz dłużej dochodzić do siebie. Sytuację
komplikował fakt, że pociąg zaczął nabierać prędkości. Chłopcy czuli, jakby zmagali
się z wiatrem o sile 10 stopni w skali Beauforta; pęd powietrza smagał im skórę
twarzy; przy każdym oddechu wciągali w płuca gryzący dym. Jakby tego było mało,
w każdej chwili mogli zostać poparzeni drobinami płonącego popiołu, które
przelatywały nad ich głowami niczym superszybkie świetliki. Wraz ze wzrostem
prędkości pociągu w ciągnącym się nad nim strumieniu powietrza było coraz więcej
rozżarzonych okruchów. Wydzielany przez nie pomarańczowy blask rozpraszał
ciemności otaczające chłopców, dzięki czemu Will nie musiał używać świetlnej kuli.
Wędrówka w stronę wagonu, w którym czekał na nich Cal, stawała się wolniejsza i
bardziej mozolna. Zmęczony i wymizerowany Chester z coraz większym trudem
utrzymywał się na nogach, choć dzielnie parł naprzód, przytrzymując się ścian.
21
TUNELE. GŁĘBIEJ
Wkrótce było oczywiste, że chłopiec już nie daje sobie rady. Opadł na podłogę i szedł
na czworakach za Willem, z nisko opuszczoną głową. Will nie zamierzał stać z boku i
przyglądać się bezczynnie cierpieniom przyjaciela. Nie zważając na protesty, objął go
wpół i pomógł mu podnieść się z kolan.
Chłopak musiał pomagać Chesterowi na każdym kroku, dlatego pokonanie
pozostałych wagonów wymagało od niego olbrzymiego wysiłku. Zadania nie
ułatwiała też świadomość, że najdrobniejszy błąd mógłby kosztować ich życie.
Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył, że do przejścia został im już tylko jeden wagon.
Wątpił, czy miałby jeszcze dość sił, by przenieść przyjaciela choćby kilka metrów
dalej. Obejmując Chestera w pasie, podszedł do szczytowej ściany wagonu i chwycił
jej górną krawędź.
Will odetchnął kilka razy głęboko, przygotowując się do działania. Kończyny
Chestera poruszały się słabo, jakby stracił nad nimi kontrolę. Tak więc teraz Will
musiał utrzymywać już niemal cały ciężar ciała kolegi, co sprawiało mu ogromną
trudność. Skok z wagonu do wagonu był dużym wyzwaniem dla jednego człowieka,
a wykonanie tego manewru z czymś, co przypominało olbrzymi worek ziemniaków
Strona 16
pod pachą, wydawało się niemal niemożliwe. Will zebrał wszystkie siły i pociągnął
przyjaciela za sobą. Po krótkich, lecz skrajnie wyczerpujących zmaganiach zdołali w
końcu wylądować na podłodze następnego wagonu.
Natychmiast otoczył ich intensywny zielony blask. Po podłodze turlały się setki
świetlnych kul wielkości piłeczek pingpongowych. Wysypały się z drewnianej
skrzyni, która się rozpadła, amortyzując upadek Willa. Choć wiele kul leżało już
schowanych w kieszeniach chłopca, musiał coś zrobić z pozostałymi - jeden z
Kolonistów mógł przecież zauważyć podejrzane światło i przejść do ich wagonu.
22
WYJŚCIE Z CIENIA
Jednak w tej chwili Will musiał zająć się przede wszystkim wycieńczonym
przyjacielem. Pomógł mu wstać z podłogi, objął wpół i odsuwając kopnięciami kulki,
na które mógł przypadkiem nastąpić i stracić równowagę, ruszył powoli naprzód.
Wprawione w ruch okrągłe przedmioty toczyły się na bok, zostawiając za sobą smugi
zielonego światła. Zderzały się z innymi, które też zaczynały się poruszać, jakby
jedno dotknięcie stopy uruchomiło reakcję łańcuchową.
Will dyszał ciężko, pokonując ostatni odcinek długiej i mozolnej wędrówki;
kosztowała go ona mnóstwo sił i chłopiec musiał wykazać się ogromną determinacją.
Choć Chester bardzo schudł w ostatnich tygodniach, wciąż sporo ważył.
Przygarbiony, słaniający się na nogach Will w zielonym blasku kul wyglądał jak
żołnierz, który pomaga rannemu towarzyszowi wrócić do okopów i ciągnie go przez
pas ziemi niczyjej, skąpany w świetle wrogich rac.
Chester zdawał się nie wiedzieć, co się wokół niego dzieje. Pot spływał mu
strumieniami z czoła i żłobił jasne linie w warstwie brudu pokrywającej jego twarz.
Will czuł, jak ciało przyjaciela drży przy każdym krótkim, płytkim oddechu.
- Już niedaleko! - krzyknął Chesterowi do ucha, kiedy dotarli do miejsca, gdzie stały
sterty drewnianych skrzyń. -Cal jest kilka kroków stąd.
Chłopiec siedział zwrócony do nich plecami wśród rozbitych skrzyń. Dokładnie tam,
gdzie Will go zostawił. Cal, młodszy brat Willa, był do niego zadziwiająco podobny.
Obaj albinosi, obaj mieli białe włosy i szerokie kości policzkowe odziedziczone po
Strona 17
matce, której żaden z nich nie pamiętał. Teraz jednak głowa Cala zwisała nisko, a
twarz była niewidoczna, gdy chłopiec pocierał delikatnie obolały kark. Nie miał tak
miękkiego i szczęśliwego lądowania na przejeżdżającym pociągu jak jego brat.
23
TUNELE. GŁĘBIEJ
Will zaprowadził Chestera do najbliższej skrzynki i pomógł mu usiąść. Potem
podszedł do brata i postukał go lekko w ramię. Miał nadzieję, że chłopiec za bardzo
się nie przestraszy. Imago przykazywał im wcześniej, by przez cały czas mieli się na
baczności. W każdej chwili mogli bowiem natknąć się na Kolonistów podróżujących
pociągiem. Jednak w tym wypadku Will nie miał się czego obawiać; brat tak był
pochłonięty użalaniem się nad sobą, że w ogóle nie zareagował na dotyk. Dopiero po
kilku sekundach i kilku niesłyszalnych burknięciach odwrócił się, wciąż masując
obolały kark.
- Cal, znalazłem go! Znalazłem Chestera! - wołał Will, z trudem przekrzykując łoskot
pociągu.
Cal i Chester spojrzeli na siebie, jednak żaden się nie odezwał. Dzieliła ich zbyt duża
odległość, by mogli prowadzić rozmowę. Choć spotkali się już wcześniej, nie mieli
wtedy czasu na wymianę uprzejmości. Odbyło się to bowiem w bardzo
niesprzyjających okolicznościach, gdy Styksowie dosłownie deptali im po piętach.
Chłopcy odwrócili wzrok, a Chester zsunął się ze skrzynki na podłogę wagonu i objął
głowę obiema dłońmi. Wędrówka, którą przed chwilą odbyli z Willem, najwyraźniej
pozbawiła go resztek sił. Cal tymczasem ponownie zajął się masowaniem karku. Nie
wydawał się ani trochę zaskoczony faktem, że Chester podróżował tym samym
pociągiem co oni, a być może po prostu wcale go to nie obchodziło.
Will wzruszył ramionami.
- Boże, co za ofiary losu! - stwierdził normalnym głosem, by żaden z chłopców nie
usłyszał go poprzez łoskot pociągu. Kiedy jednak znów zaczął rozmyślać o
przyszłości, natychmiast zagościł w nim dojmujący niepokój, jakby coś zżerało go od
środka.
Wszystko wskazywało na to, że przyjaciele zmierzają do miejsca, o którym nawet
Strona 18
Koloniści mówią z lękiem.
24
WYJŚCIE Z CIENIA
Wygnanie tam, na okrutne pustkowie, było dla nich jedną z najokrutniejszych i
najsroższych kar, jakie mogli sobie wyobrazić.
A przecież Koloniści byli niezwykle wytrzymałą rasą, która od wieków żyła w
trudnych warunkach podziemnego świata. Skoro więc miejsce, do którego wiózł ich
właśnie Pociąg Górników, było takie przerażające dla Kolonistów, jak o n i mieliby
tam przetrwać? Will doskonale zdawał sobie sprawę, że wszyscy trzej znów staną
przed bardzo trudnym zadaniem. Wiedział też dobrze, że ani jego brat, ani przyjaciel
nie są w stanie sprostać żadnym wyzwaniom. Nie teraz.
Will zgiął obolałą i zesztywniała rękę, a potem wsunął dłoń pod kurtkę, by dotknąć
zranionego ramienia. Kilka dni wcześniej pogryzł go jeden z ogromnych psów,
wykorzystywanych przez Styksów do patrolowania Wiecznego Miasta. I choć rany
zostały starannie opatrzone, chłopiec wciąż nie czuł się najlepiej. Odruchowo zerknął
na ustawione dokoła skrzynie z owocami. Przynajmniej mieli dość jedzenia, by nie
opaść z sił, jednak poza tym byli zupełnie nieprzygotowani do dalszej podróży.
Chłopiec czuł się przygnieciony ogromną odpowiedzialnością, jakby ktoś położył mu
na barkach olbrzymi ciężar, którego w żaden sposób nie mógł z siebie zrzucić. To on
wciągnął Chestera i Cala w szalone poszukiwania ojca, błąkającego się teraz gdzieś
po nieznanych krainach, do których oni trzej zbliżali się z każdym zakrętem tunelu.
Oczywiście, jeśli doktor Burrows w ogóle jeszcze żył... Will potrząsnął głową.
Nie! Nie mógł pozwolić sobie na takie myślenie. Musiał iść naprzód, wierząc, że
któregoś dnia znów spotka się z tatą i że wtedy wszystko ułoży się tak jak w jego
marzeniach. Cała czwórka - doktor Burrows, Chester, Cal i on - utworzy jeden zespół
i będzie pracowała razem, odkrywając cudow-
25
TUNELE. GŁĘBIEJ
ne, niewyobrażalne rzeczy... zaginione cywilizacje... może nowe formy życia... a
potem... potem co?
Strona 19
Nie miał zielonego pojęcia. Tak daleko nie sięgał myślami. Choć starał się ze
wszystkich sił, nie potrafił sobie wyobrazić, jak potoczą się ich losy. Wiedział tylko,
że cała historia zakończy się szczęśliwie, jeśli tylko odnajdą ojca. Tak musiało być.
ROZDZIAŁ
TRZECI
Zróżnych miejsc hali dochodził terkot maszyn do szycia. Odpowiadał im syk pras
parowych, jakby jedne i drugie próbowały się ze sobą porozumieć.
Tam, gdzie siedziała Sara, słychać było przytłumione odgłosy radia, bezskutecznie
usiłujące przebić się przez mechaniczny hałas. Kobieta przesunęła stopę na pedale,
ożywiając maszynę, która przeciągnęła nić przez materiał. Wszyscy pracowali bez
chwili wytchnienia, by przygotować na następny dzień nową partię ubrań.
Sara podniosła wzrok, słysząc czyjś krzyk - jakaś szwaczka przeciskała się między
stanowiskami pracy w stronę koleżanek, które czekały na nią przy wyjściu z
olbrzymiej sali. Kiedy już do nich dołączyła, zaczęły głośno paplać, niczym stado
podnieconych gęsi. Po chwili opuściły halę.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za nimi, Sara spojrzała w górę, na brudne szyby wysokich
fabrycznych okien. Deszczowe chmury gromadzące się na niebie sprawiły, że zrobiło
się ciemno jak pod wieczór, choć był dopiero środek dnia. W hali wciąż pracowało
sporo kobiet, każda pochylona nad swoją maszyną i zamknięta w kręgu światła
rzucanego przez lampy zawieszone nad warsztatami.
27
TUNELE. GŁĘBIEJ
Sara nacisnęła guzik pod stołem i wyłączyła maszynę. Chwyciwszy swoją torbę i
płaszcz, ruszyła do drzwi. Prześlizgnęła się przez nie, przytrzymując lekko ich
skrzydła, by zamknęły się bez hałasu, i pomknęła w głąb korytarza. Po drodze, przez
okno biura spostrzegła kierownika hali, pochylonego nad biurkiem i zatopionego w
lekturze gazety. Powinna była mu powiedzieć, że opuszcza miejsce pracy. Jednak
spieszyła się na pociąg, a poza tym im mniej ludzi wiedziało, że wychodzi, tym
lepiej.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, omiotła spojrzeniem chodniki, wypatrując osób,
Strona 20
które nie pasowały do tego miejsca. Był to już odruch; nie zdawała sobie nawet
sprawy z tego, że to robi. Instynktownie czuła, że jest bezpieczna, ruszyła więc w dół
zbocza i skręciła z głównej ulicy, wybierając okrężną drogę.
Od wielu lat żyła jak duch. Co kilka miesięcy zmieniała pracę i miejsce
zamieszkania, co stawiało ją w jednym szeregu z niewidzialnymi ludźmi -
nielegalnymi imigrantami i drobnymi przestępcami. I choć rzeczywiście była swego
rodzaju imigrantką, nie popełniła żadnego przestępstwa. Od czasu do czasu podawała
jedynie fałszywe dane osobowe, poza tym jednak nigdy nie złamała prawa, nawet
wtedy, gdy bardzo potrzebowała pieniędzy; zbyt wielkie było ryzyko, że zostanie
aresztowana i wciągnięta w system. Wówczas zaczęłaby zostawiać wyraźny, łatwy do
odkrycia ślad.
Przez pierwszych trzydzieści lat życie Sary wyglądało zupełnie inaczej.
Urodziła się pod ziemią, w Kolonii. Prapradziadek Sary wraz z kilkuset innymi
mężczyznami pracował przy budowie ukrytego miasta, przysiągłszy posłuszeństwo
Sir Gabrielowi Martineau, człowiekowi, który - jak wierzyli - był ich zbawcą.
28
WYJŚCIE Z CIENIA
Sir Gabriel mówił swoim wyznawcom, że w bliżej nieokreślonej przyszłości zepsuty
świat zostanie całkowicie zniszczony przez gniewnego i mściwego Boga. Wszyscy
ludzie, którzy zamieszkują powierzchnię - Górnoziemcy, zostaną uśmierceni, a
wówczas Boża trzoda, niepokalany lud, powróci do swego prawowitego domu.
Sara bała się tego samego, czego obawiał się ów lud -Styksów. Ta policja
wyznaniowa narzucała Kolonii swój porządek z brutalną, nieprzejednaną
skutecznością. Pomimo wielu przeciwności i wbrew wszelkiemu
prawdopodobieństwu Sara zdołała uciec z Kolonii, wiedziała jednak, że Styksowie
zrobią wszystko, by ją złapać i to zdarzenie wykorzystać jako przestrogę dla innych.
Kobieta weszła na plac i okrążyła go, aby się upewnić, że nikt jej nie śledzi. Nim
wróciła na główną drogę, na moment schowała się za furgonetką zaparkowaną przy
chodniku.
Po chwili zza samochodu wyłoniła się zupełnie inna osoba. Sara przewróciła płaszcz