Goodkind Terry - Miecz Prawdy (08) - Bezbronne Imperium
Szczegóły |
Tytuł |
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (08) - Bezbronne Imperium |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (08) - Bezbronne Imperium PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Goodkind Terry - Miecz Prawdy (08) - Bezbronne Imperium PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (08) - Bezbronne Imperium - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Terry Goodkind
Bezbronne imperium
Tom VIII serii
Przełożyła Lucyna Targosz
Dom Wydawniczy REBIS
Strona 3
Strona 4
Tomowi Doherty,
Zawsze zwyciężającemu w walce dobra ze złem
Strona 5
ROZDZIAŁ 1
- Wiedziałeś, że tam były, nieprawdaż? - spytała cicho, pochylając się ku
niemu.
Z trudem dostrzegała na tle ciemniejącego nieba sylwetki trzech
czarnosternych chyżolotów, wzbijających się w powietrze i wyruszających na
nocne łowy. To dlatego się zatrzymał. I to właśnie je obserwował, podczas
gdy reszta kompanii czekała, milcząca i zaniepokojona.
- Tak - odparł Richard. Wskazał przez ramię, nie patrząc w tamtą stronę.
- A tam są jeszcze dwa.
Kahlan zbadała wzrokiem ciemną gmatwaninę skał, ale nie dostrzegła
innych ptaków.
Richard ujął w palce srebrną głowicę rękojeści i nieco uniósł miecz,
sprawdzając, czy luźno siedzi w pochwie. Ostatni promień bursztynowego
światła zaigrał na jego złocistej pelerynie, kiedy pozwolił mieczowi opaść.
Jego znajoma, wysoka, mocarna sylwetka wyglądała w zapadającym
zmierzchu, jakby była jedynie utkaną z cieni zjawą.
I właśnie wtedy ponad ich głowami przemknęły dwa wielkie ptaki. Jeden
z nich, szeroko rozpościerając skrzydła, krzyknął przenikliwie i zatoczył
krąg nad pięciorgiem ludzi, a potem ruszył za lecącymi na zachód
towarzyszami.
Tej nocy nie zabraknie im pożywienia.
Kahlan przypuszczała, że obserwujący ptaki Richard myśli o swoim
przyrodnim bracie, o którego istnieniu dopiero co się dowiedział. Ów brat
spoczywał teraz o dzień ciężkiej drogi na zachód, w miejscu tak palonym
promieniami słońca, że niewielu ludzi się tam zapuszczało. A jeszcze mniej
stamtąd wracało. I straszliwy skwar wcale nie był największym z zagrożeń.
Gasnące światło rysowało za tymi wymarłymi równinami sylwetkę
odległego pierścienia gór, sprawiając, że wyglądały jak zwęglone w
płomieniach zaświatów. Pięć ptaków - mroczniejących jak owe góry, jak one
nieprzejednanych i niebezpiecznych - ścigało znikające światło.
Jennsen, stojąca najdalej od Richarda, patrzyła za nimi ze zdumieniem.
- A cóż to, u licha…?
- Czarnosterne chyżoloty - odparł Richard.
Strona 6
Jennsen zadumała się nad obcą sobie nazwą.
- Często przyglądałam się jastrzębiom, sokołom i innym takim -
powiedziała w końcu - ale nigdy nie widziałam polujących nocą ptaków
drapieżnych, poza, oczywiście, sowami. A to nie są sowy.
Richard przyglądał się chyżolotom, odruchowo zbierając kamyki z
kruszącej się skałki, przy której stał. Potrząsał nimi w luźno zamkniętej
dłoni.
- I ja zobaczyłem je dopiero tutaj. Ludzie mówili nam, że pojawiają się
ledwie od roku lub dwóch. Lecz wszyscy zgodnie twierdzili, że wcześniej
nigdy nie widywali chyżolotów.
- Parę ostatnich lat… - zastanowiła się Jennsen.
Kahlan, niemal wbrew swojej woli, zaczęła sobie przypominać opowieści,
które im powtarzano, pogłoski, szeptane zapewnienia.
- Sądzę, że są spokrewnione z sokołami. - Richard rzucił kamyki na
zlepieńcowy szlak.
Jennsen w końcu przykucnęła, żeby pocieszyć tulącą się do jej spódnicy
brązową kózkę Betty.
- To nie mogą być sokoły. - Małe, białe bliźnięta Betty, zwykle brykające,
ssące mleko lub śpiące, teraz w milczeniu wtuliły się pod krągły brzuch
matki. - Są za duże na sokoły, większe niż jastrzębie, większe niż orły
przednie. Żaden sokół nie jest taki wielki.
Richard oderwał wreszcie gniewny wzrok od ptaków i pochylił się, żeby
pomóc ukoić trzęsące się bliźnięta. Jedno z nich, łaknące pocieszenia,
zerknęło nań niespokojnie, wysunęło różowy języczek i dopiero potem
postawiło na dłoni chłopaka maleńkie czarne kopytko. Richard gładził
kciukiem porośniętą białą sierścią chudziutką nóżkę. Uśmiech złagodził jego
rysy i głos.
- Czy to oznacza, że wolisz zignorować to, co właśnie ujrzałaś?
Jennsen głaskała oklapnięte uszy Betty.
- Coś mi się widzi, że zjeżone włosy na moim karku wierzą w to, co
widziałam.
Richard oparł rękę na kolanie i spojrzał ku ponuremu horyzontowi.
- Chyżoloty mają smukłe sylwetki, krągłe głowy i długie, ostro
zakończone skrzydła, podobnie jak wszystkie sokoły, które widywałem.
Często rozkładają wachlarzowato ogony, kiedy szybują, lecz nigdy w locie.
Strona 7
Jennsen skinęła głową, rozpoznając wymienione przez niego
charakterystyczne cechy. Tymczasem dla Kahlan ptak to był ptak. Jednak te -
z czerwonymi pręgami na piersi i szkarłatnymi u nasady lotek - nauczyła się
rozpoznawać.
- Są szybkie, silne i agresywne - dodał chłopak. - Widziałem, jak jeden z
nich z łatwością dogonił sokoła stepowego i pochwycił w szpony.
Jennsen aż zaniemówiła z wrażenia.
Richard dorastał w bezkresnych lasach Westlandu i był leśnym
przewodnikiem. Wiele wiedział o przyrodzie, o zwierzętach, o życiu pod
gołym niebem. Takie wychowanie wydawało się osobliwe Kahlan,
dorastającej w pałacu w Midlandach. Uwielbiała uczyć się od Richarda o
przyrodzie, uwielbiała wspólnie z nim zachwycać się cudami świata i życia.
Rzecz jasna, już dawno stał się kimś więcej niż leśnym przewodnikiem.
Zdawało się, że wieki minęły od pierwszego spotkania z Richardem w tych
jego lasach - a przecież było to zaledwie nieco więcej niż dwa i pół roku
temu.
Teraz zaś znajdowali się daleko od rodzinnych domów - wytwornego
Kahlan i skromnego Richarda. Gdyby mogli, wybraliby każde inne miejsce
niż to. No, ale przynajmniej byli razem.
Po tym wszystkim, czego wspólnie z Richardem doświadczyli -
niebezpieczeństwach, niepokoju, bólu po stracie przyjaciół i bliskich -
Kahlan z całego serca radowała się każdą spędzoną z nim chwilą, niechby i w
samym sercu ziem wroga.
Teraz zaś dowiedzieli się nie tylko o istnieniu przyrodniego brata
Richarda, ale i jego przyrodniej siostry, Jennsen. Z tego, co usłyszeli od
wczorajszego spotkania, wynikało, że i ona dorastała w lasach. Szczera
radość Jennsen z bliskiego pokrewieństwa z osobą, z którą miała tak wiele
wspólnego, radowała serce. Jej ogromne zaciekawienie Kahlan i
dzieciństwem dziewczyny w Pałacu Spowiedniczek w odległym Aydindril
przewyższała jedynie fascynacja dopiero co poznanym starszym bratem.
Jennsen miała inną matkę niż Richard, lecz oboje spłodził ten sam
okrutny tyran, Rahl Posępny. Była młodsza, niedawno skończyła
dwadzieścia lat, miała błękitne jak niebo oczy i sięgające ramion rude loki.
Odziedziczyła po Rahlu Posępnym okrutnie nieskazitelne rysy, lecz
matczyna spuścizna i prostolinijność przydały im zachwycającej kobiecości.
Strona 8
Drapieżne spojrzenie Richarda zaświadczało o ojcostwie Rahla, ale wyraz
jego twarzy, poglądy i charakter, tak dobrze widoczne w szarych oczach, były
już wyłącznie jego.
- Widywałam sokoły rozszarpujące małe zwierzęta - powiedziała
Jennsen. - I wcale nie zachwyca mnie myśl o takim wielkim sokole, a tym
bardziej o pięciu równocześnie.
Jej kózka, Betty, najwyraźniej podzielała zdanie swojej pani.
- Będziemy kolejno czuwać nocą - uspokoiła ją Kahlan. Sokoły nie były
jedynym powodem niepokoju Jennsen, lecz te słowa wystarczyły.
Ze znajdujących się wokół jałowych skał, w niesamowitej ciszy, bił żar.
Mieli za sobą całodzienną ciężką drogę ze środka doliny i przez otaczające ją
równiny, lecz żadne z nich nie skarżyło się na szaleńcze tempo. Straszliwy
skwar sprawił jednak, że Kahlan okropnie bolała głowa. Była przeraźliwie
zmęczona, ale wiedziała, że w ostatnich dniach Richard miał jeszcze mniej
snu i wypoczynku niż oni. W jego spojrzeniu i ruchach czytała wyczerpanie.
Wtem Kahlan uświadomiła sobie, co ją tak denerwuje: cisza. Nie było
słychać szczekania kojotów, nie dochodziło z oddali wycie wilków, nie
trzepotały skrzydła nietoperzy, nie szeleściły szopy, żadnych odgłosów
norników, nawet najcichszego brzęczenia owadów. Przedtem takie
milczenie żywych istot zapowiadało niebezpieczeństwo. Teraz zaś było tak
przeraźliwie cicho, ponieważ nie mieszkało tu żadne stworzenie - ani kojoty,
ani wilki, ani nietoperze, ani myszy, ani owady. W te jałowe okolice prawie
nigdy nie zapuszczały się nawet pojedyncze zwierzęta. Noc była tutaj równie
milcząca jak gwiazdy.
Przytłaczająca cisza sprawiła, że mimo skwaru Kahlan wstrząsnął zimny
dreszcz. Ponownie spojrzała na chyżoloty, ledwie widoczne na tle
fioletowego zachodniego nieba. I one nie pozostaną długo na tym
pustkowiu, które nie jest ich domem.
- Spotkanie z takim groźnym stworzeniem, gdy nawet nie wie się o jego
istnieniu, trochę działa na nerwy - stwierdziła Jennsen, otarła rękawem pot z
czoła i zmieniła temat. - Słyszałam, że kiedy u początku podróży zakołuje
nad tobą drapieżny ptak, oznacza to ostrzeżenie.
Cara, do tej pory milcząca, wychyliła się ku niej zza Kahlan.
- Niech no się tylko znajdę wystarczająco blisko, a powyrywam
ptaszyskom te ich paskudne piórka. - Jej długie blond włosy splecione były w
Strona 9
tradycyjny warkocz Mord-Sith, miała zdecydowaną minę. - I wtedy się
przekonamy, co z nich za omen.
Gniewne spojrzenie Cary stawało się równie mroczne jak chyżoloty,
ilekroć widziała wielkie ptaki. A spowijające ją od stóp do głów ochronne
szaty z cieniutkiej czarnej tkaniny - wszyscy, oprócz Richarda, byli tak
odziani - sprawiały, że wyglądała jeszcze groźniej niż zwykle. Kiedy Richard
nieoczekiwanie odziedziczył władzę, odkrył ku swemu zdumieniu, że Cara i
jej siostry Mord-Sith stanowią część dziedzictwa.
Richard oddał małe, białe koźlątko czujnej matce, wstał i zatknął kciuki
za skórzany pas. Szerokie, podbite skórą srebrne obręcze - ozdobione
dziwnymi symbolami i splecionymi pierścieniami - na jego nadgarstkach
zdawały się skupiać i odbijać resztki dziennego światła.
- Kiedyś u początku podróży zatoczył nade mną krąg jastrząb.
- I co się stało? - zapytała żywo Jennsen, jakby jego odpowiedź mogła raz
na zawsze rozstrzygnąć o prawdziwości starego przesądu.
- Skończyło się tak, że poślubiłem Kahlan - odparł z szerokim
uśmiechem.
Cara skrzyżowała ramiona na piersi.
- Czyli było to ostrzeżenie dla Matki Spowiedniczki, a nie dla ciebie,
lordzie Rahlu.
Ramię Richarda czule otoczyło talię Kahlan. Uśmiechnęła się do niego i
przytuliła. To, że za sprawą owej podróży stali się małżeństwem, zadziwiało
bardziej niż wszystko, o czym kiedykolwiek ośmielała się marzyć. Podobne
jej kobiety - Spowiedniczki - nie śmiały marzyć o miłości. Ona - dzięki
Richardowi - się ośmieliła i jej marzenie się spełniło.
Kahlan zadrżała, wspomniawszy straszliwe chwile, kiedy bała się, że on
nie żyje lub że spotkał go jeszcze gorszy los. Tak wiele razy boleśnie tęskniła
za nim, za czułym dotknięciem lub choćby świadomością, że jest bezpieczny.
Jennsen popatrzyła na Richarda i Kahlan i przekonała się, że oboje
potraktowali słowa Cary jak żartobliwe docinki. Kahlan przypuszczała, że
dla obcych - a już zwłaszcza dla kogoś z D’Hary - kpiny Cary z Richarda są
nie do pojęcia; strażnicy nie droczą się ze swymi panami, szczególnie gdy
owym panem jest lord Rahl, władca D’Hary.
Mord-Sith zawsze miały obowiązek chronić lorda Rahla, nawet za cenę
własnego życia. Zuchwałość Cary wobec Richarda w przewrotny sposób była
Strona 10
fetowaniem wolności, hołdem składanym temu, który tę wolność jej
zagwarantował.
Mord-Sith z własnej woli postanowiły być gwardią przyboczną Richarda.
I nie zostawiły mu wyboru. Często nie zwracały uwagi na jego rozkazy,
chyba że same uznały je za ważne. W końcu mogły się teraz bez przeszkód
zajmować tym, co miało dla nich znaczenie - a dla Mord-Sith nic nie było
ważniejsze od bezpieczeństwa Richarda.
Cara, nieustannie towarzysząca im strażniczka, stała się z czasem
członkiem rodziny. A teraz ta rodzina nieoczekiwanie się powiększyła.
Co do Jennsen, to nie mogła wyjść z podziwu, że została tak mile
przyjęta. Z tego, czego się zdołali dowiedzieć, wynikało, że dziewczyna
dorastała, stale się kryjąc. Żyła w nieprzemijającym strachu, że poprzedni
lord Rahl, jej ojciec, w końcu odnajdzie ją i zamorduje, jak mordował
każdego pozbawionego daru potomka, którego udało mu się odnaleźć.
Richard dał znak Tomowi i Friedrichowi, trzymającym się w tyle z
wozem, że zatrzymają się na noc. Tom w odpowiedzi uniósł rękę i zabrał się
do wyprzęgania koni.
Jennsen, nie mogąc już dostrzec chyżolotów na tle czerni zachodniego
nieba, odezwała się do Richarda:
- Zakładam, że ich pióra mają czarne końcówki.
Zanim Richard zdołał coś odpowiedzieć, Cara rzekła jedwabistym,
pełnym groźby głosem:
- Wyglądają, jakby sama śmierć skapywała z czubków ich piór, jakby
Opiekun zaświatów pisał ich ohydnymi piórami wyroki śmierci.
Mord-Sith nie cierpiała widoku tych ptaszysk w pobliżu Richarda czy
Kahlan. A Kahlan podzielała jej odczucia.
Jennsen odwróciła wzrok od zapalczywej miny Cary. Znów zwróciła się
do Richarda:
- Czy one… przysparzają wam kłopotów?
Kahlan, w której to pytanie na nowo obudziło lęk, przycisnęła pięść do
brzucha.
Richard spojrzał w zaniepokojone oczy Jennsen.
- Chyżoloty nas śledzą.
Strona 11
ROZDZIAŁ 2
- Co takiego? - Jennsen zmarszczyła brwi.
Richard wskazał na siebie i Kahlan.
- Chyżoloty nas śledzą.
- Chcesz powiedzieć, że poleciały za wami na to pustkowie i obserwują
was, czekając, aż umrzecie z pragnienia, żeby mogły do czysta oskubać
wasze kości?
- Nie. - Richard z wolna potrząsnął głową. - Chcę powiedzieć, że lecą za
nami, pilnując, gdzie w danej chwili jesteśmy.
- Nie rozumiem. Skąd możesz wiedzieć…
- My to wiemy - burknęła Cara. Jej kształtna postać była równie smukła i
groźna jak same chyżoloty, a czarny strój nomadów, którzy czasami
wędrowali skrajem tej rozległej pustyni, nadawał jej równie ponury wygląd.
Richard dotknął ramienia Mord-Sith, łagodnie ją tym uciszając, i podjął:
- Zajmowaliśmy się tą sprawą, kiedy Friedrich nas odnalazł i opowiedział
nam o tobie.
Jennsen obejrzała się na dwóch mężczyzn przy wozie. Ostry sierp
księżyca, płynący nad odległymi czarnymi górami, dawał akurat tyle światła,
by Kahlan dostrzegła, że Tom zdejmuje postronki wielkim pociągowym
koniom, Friedrich zaś rozkulbacza pozostałe.
Jennsen znów spojrzała Richardowi w oczy.
- Czegoście się zdołali dowiedzieć?
- Nie mieliśmy okazji dowiedzieć się zbyt wiele. Oba, nasz brat
przyrodni, skierował naszą uwagę na coś innego, usiłując nas zabić. A teraz
sam leży tam martwy. - Richard odczepił od pasa bukłak. - Ale chyżoloty
dalej nas obserwują.
Podał Kahlan bukłak, bo zostawiła swój przy siodle. Nie zatrzymywali się
od wielu godzin. Była zmęczona jazdą i wyczerpana marszem, kiedy musieli
dać odpocząć koniom. Uniosła bukłak do ust i ponownie się przekonała, jak
paskudny smak ma gorąca woda. No, ale przynajmniej mieli wodę. Bo bez
wody śmierć szybko by ich dopadła na tym rozpalonym, bezkresnym,
jałowym pustkowiu otaczającym opuszczone miejsce zwane Filarami
Świata.
Strona 12
Jennsen zsunęła z ramienia rzemień z bukłakiem i z wahaniem
powiedziała:
- Wiem, że łatwo jest opacznie coś pojąć. Patrzcie, jak mnie podstępnie
przekonano, że chcesz mnie zabić, tak jak przedtem Rahl Posępny.
Naprawdę w to wierzyłam i tak wiele rzeczy zdawało się o tym świadczyć, a
przecież ogromnie się myliłam. Chyba tak się bałam, że to prawda, że aż w to
uwierzyłam.
Richard i Kahlan wiedzieli, że to nie była wina Jennsen - że to inni
poprzez nią chcieli dopaść Richarda - lecz zmarnowali przez to cenny czas.
Jennsen łyknęła wody. Krzywiąc się na jej smak, wskazała bukłakiem
jałową pustynię za nimi.
- Chodzi mi o to, że tam właściwie nic nie żyje. Może chyżoloty po prostu
są głodne i zwyczajnie czekają, czy aby nie umrzecie, no a skoro tak patrzą i
czekają, to zaczęliście się w tym dopatrywać czegoś więcej. - Spojrzała
niewinnie na Richarda i uśmiechnęła się doń, jakby chciała złagodzić to
napomnienie. - Może tylko o to chodzi.
- Wcale nie chcą się przekonać, czy tu umrzemy - odezwała się Kahlan,
pragnąc zakończyć tę dyskusję, żeby Richard mógł się trochę przespać i żeby
mogli coś zjeść. - Obserwowały nas, zanim tu dotarliśmy. Obserwowały nas,
od kiedy znaleźliśmy się w lasach na północnym wschodzie. No, a teraz coś
zjedzmy i…
- Ale dlaczego? Ptaki się tak nie zachowują. Czemu by miały to robić?
- Uważam, że tropią nas dla kogoś - powiedział Richard. - A dokładniej,
uważam, że ktoś je wykorzystuje do polowania na nas.
Kahlan znała w Midlandach różne osoby - od prostych ludzi
mieszkających na pustkowiu do możnych mieszkających w wielkich
miastach - które polowały z sokołami. Jednak to było coś zupełnie innego.
Chociaż nie całkiem pojmowała, o co chodzi Richardowi, a jeszcze mniej
rozumiała powody, które go o tym przekonały, to wiedziała, że nie miał na
myśli tradycyjnego sensu tych słów.
Jennsen nagle coś sobie uświadomiła i przestała pić.
- To dlatego rzucałeś kamyki na oczyszczone przez wiatr odcinki szlaku.
Richard potwierdził uśmiechem. Wziął bukłak, który oddała mu Kahlan.
Napił się, a Cara łypnęła na niego chmurnie.
- Rzucałeś kamyki na szlak? Po co?
Strona 13
Jennsen ochoczo za niego odpowiedziała:
- Wiatr zwiewa wszystko z nieosłoniętej skały. A on robił to po to, żeby
kamyki rzucone na te odsłonięte miejsca zachrzęściły pod stopami tego, kto
chciałby podejść w ciemności.
- Naprawdę? - Cara spojrzała pytająco na Richarda.
Wzruszył ramionami i podał jej bukłak, żeby nie musiała się
dogrzebywać swojego pod pustynnym strojem.
- Takie dodatkowe zabezpieczenie, na wypadek gdyby ktoś był blisko i
nie był dość uważny. Ludzie czasami nie spodziewają się najprostszych
rzeczy i przez to wpadają.
- Ale nie ty - stwierdziła Jennsen, zawieszając bukłak na ramieniu. - Ty
myślisz o najdrobniejszych szczegółach.
Richard zaśmiał się cicho.
- Jeśli sądzisz, Jennsen, że nie popełniam błędów, to się mylisz.
Niebezpiecznie jest zakładać głupotę tych, którzy cię chcą skrzywdzić, i nie
zaszkodzi rozrzucić trochę żwiru, na wypadek gdyby ktoś sobie myślał, że
może się bezszelestnie podkraść nocą po wysmaganej wiatrem skale. -
Zapatrzył się na zachodni horyzont, na którym gwiazdy jeszcze nie zabłysły,
i z jego twarzy zniknęło rozbawienie. - Ale obawiam się, że rozrzucone na
ziemi kamyki na nic się zdadzą przeciwko oczom patrzącym z ciemnego
nieba. - Spojrzał na Jennsen i rozchmurzył się, jakby sobie przypomniał, że
to do niej mówi. - Każdy popełnia błędy.
Cara otarła krople wody z szelmowsko uśmiechniętych ust i oddała
Richardowi jego bukłak.
- Lord Rahl stale popełnia błędy, a zwłaszcza te najgłupsze. To dlatego
ciągle muszę się trzymać blisko niego.
- Czyżby, panno perfekcjonistko? - zbeształ ją, odbierając bukłak. - Może
gdybyś nie „pomagała” mi uniknąć kłopotów, to by nas nie śledziły
czarnosterne chyżoloty.
- A cóż innego mogłam zrobić? - wybuchnęła Mord-Sith. - Starałam się
chronić was obydwoje… starałam się pomóc. - Jej uśmiech zniknął. - Tak mi
przykro, lordzie Rahlu.
Richard westchnął.
- Wiem - przyznał, uspokajająco ściskając jej ramię. - Coś wymyślimy. -
Ponownie zwrócił się do Jennsen: - Każdy popełnia błędy. A o charakterze
Strona 14
osoby świadczy to, jak sobie z nimi radzi.
Dziewczyna zastanowiła się nad tym i potaknęła.
- Mama zawsze się bała, że popełni błąd, przez który umrzemy. Robiła
coś takiego jak ty teraz, na wypadek gdyby ludzie ojca starali się do nas
podkraść. Zawsze mieszkałyśmy w lasach, więc były to suche gałązki, a nie
kamyki. Często je wokół nas rozrzucała. - Pociągnęła pukiel rudych włosów i
zapatrzyła się w mroczne wspomnienia. - Padało tej nocy, której przyszli.
Gdyby nastąpili na patyki, to by ich nie usłyszała. - Przesunęła drżącymi
palcami po srebrnej rękojeści miecza zatkniętego za pas. - Byli wielcy i
zaskoczyli ją, a i tak powaliła jednego, zanim…
Rahl Posępny chciał śmierci Jennsen, bo urodziła się pozbawiona daru.
Wszyscy władcy z tej linii rodu zabijali takie potomstwo. Richard i Kahlan
uważali, że każdy ma prawo do życia i że nie wolno go tego pozbawiać.
Jennsen popatrzyła na brata pełnymi udręki oczami.
- Powaliła jednego, zanim ją zabili.
Richard ją przytulił. Rozumieli, jaka to okrutna strata. Człowiek, który
troskliwie wychował Richarda, zginął z rąk Rahla Posępnego. Rahl Posępny
nakazał wymordować wszystkie Spowiedniczki. Lecz ci, którzy zabili matkę
Jennsen, byli żołnierzami Imperialnego Ładu przysłanymi, żeby ją oszukać.
Mieli zabić, by uwierzyła, że to Richard nastaje na jej życie.
Kahlan ogarnęła fala rozpaczliwej bezsilności. Wiedziała, jak to jest być
samą, przerażoną, obezwładnioną przez silnych mężczyzn, żądnych krwi i
niezachwianie przekonanych, że zbawienie ludzi wymaga rzezi.
- Wszystko bym dała, żeby się dowiedziała, że to nie ty nasłałeś tych
ludzi. - Cichy głos Jennsen zdradzał, czym było doświadczenie takiej straty i
przytłaczającej samotności, jaka z niej wyniknęła. - Tak bym chciała, żeby
mama poznała prawdę, dowiedziała się, jacy naprawdę jesteście.
- Jest z dobrymi duchami, nareszcie spokojna - wyszeptała współczująco
Kahlan, chociaż teraz miała powody wątpić w zasadność tego stwierdzenia.
Jennsen skinęła głową, otarła palcami policzek.
- Jaki błąd popełniłaś, Caro? - spytała w końcu.
Cara - wcale nie rozgniewana pytaniem zadanym z tak niewinnym
zrozumieniem - odpowiedziała spokojnie:
- To się łączy z owym małym problemem, o którym wcześniej
wspomnieliśmy.
Strona 15
- Masz na myśli tę rzecz, której powinnam dotknąć?
Kahlan ujrzała w poświacie wąskiego sierpa księżyca, że Cara znów się
nachmurzyła.
- I to im szybciej, tym lepiej.
Richard potarł palcami czoło.
- Nie jestem tego taki pewny.
Kahlan również uważała, że Cara zbytnio to upraszcza. Mord-Sith
wyrzuciła w górę ramiona.
- Ależ lordzie Rahlu, nie możemy tego tak zostawić…
- Rozbijmy obóz, zanim się zrobi za ciemno - spokojnie nakazał Richard.
- Teraz potrzebujemy strawy i snu.
Cara choć raz uznała, że jego polecenie jest sensowne, i nie sprzeciwiła
się. Kiedy wcześniej samotnie wyruszył na zwiady, powiedziała Kahlan, że
martwi się widocznym zmęczeniem Richarda, i dodała, że nie powinni go tej
nocy budzić na wartę, skoro jest ich tylu.
- Sprawdzę okolicę - oznajmiła Mord-Sith - i upewnię się, że żadne z tych
ptaszysk nie siedzi na skale i nie gapi się na nas tymi czarnymi ślepiami.
Jennsen rozejrzała się, jakby się bała, że z ciemności mógłby nadlecieć
jakiś czarnosterny chyżolot.
Richard skwitował zamierzenia Cary niedbałym potrząśnięciem głową.
- Na razie wszystkie odleciały.
- Mówiłeś, że was śledzą - odezwała się Jennsen, gładząc szyję Betty,
trącającej ją nosem i szukającej pociechy. Bliźnięta nadal kryły się pod
krągłym brzuchem matki. - Aż do tej pory ich nie zauważyłam. Nie było ich w
pobliżu ani wczoraj, ani dzisiaj. Nie pokazywały się aż do tego wieczoru.
Jeżeli naprawdę was śledzą, to nie powinny znikać na tak długo. Cały czas
powinny się trzymać blisko was.
- Mogą nas zostawić na jakiś czas, żeby zapolować albo żebyśmy zaczęli
wątpić w nasze podejrzenia co do ich zamiarów, no i łatwo nas odnaleźć
nawet wtedy, gdybyśmy się nie zatrzymali. Oto przewaga, jaką mają
czarnosterne chyżoloty: nie muszą nas bez przerwy obserwować.
Jennsen wsparła się pięściami pod boki.
- No, to jak, u licha, możecie być tacy pewni, że was śledzą? - Skinęła
dłonią ku ciemności za plecami. - Często widujecie ten sam gatunek ptaków.
Widzicie kruki, wróble, gęsi, zięby, kolibry, gołębie. Skąd wiecie, że to
Strona 16
właśnie czarnosterne chyżoloty was śledzą, a nie któreś z tych ptaków?
- Ja to wiem - rzekł Richard, odwracając się i ruszając ku wozowi. -
Wypakujmy rzeczy i rozbijmy obóz.
Kahlan chwyciła Jennsen za ramię, gdy ta już miała pójść za Richardem i
ponowić zastrzeżenia.
- Daj mu już spokój, Jennsen, dobrze? Przynajmniej w tej sprawie.
Kahlan była zupełnie pewna, że czarnosterne chyżoloty naprawdę ich
śledzą, lecz tu nie chodziło o jej pewność co do tego. Ufała słowu Richarda w
takich sprawach. Sama znała się na sprawach państwowych, etykiecie,
ceremonii i panowaniu. Poznała rozmaite kultury, genezę zadawnionych
sporów między krainami, dzieje traktatów. Mówiła wieloma językami, w
tym i pokrętną mową dyplomatyczną. W takich sprawach to Richard polegał
na jej słowie.
Jednak w przypadku tak dziwacznym jak śledzące ich ptaszyska nie
zamierzała kwestionować zdania Richarda.
Kahlan wiedziała również, że on się jeszcze nie dowiedział wszystkiego.
Już przedtem go takiego widywała - dalekiego i zamkniętego w sobie - kiedy
starał się pojąć doniosłe prawidłowości i związki pomiędzy szczegółami,
które tylko on dostrzegał. Wiedziała, że nie należy mu wtedy przeszkadzać.
Domaganie się od niego odpowiedzi, zanim sam je pozna, jedynie mu
przeszkadzało, odrywało go od tego, co musiał zrobić.
Jennsen, wpatrując się w plecy odchodzącego Richarda, zmusiła się
wreszcie do uśmiechu na zgodę. Wtem szeroko otworzyła oczy, jakby
przyszła jej do głowy inna myśl. Pochyliła się ku Kahlan i wyszeptała:
- Czy tu chodzi o magię?
- Nie wiemy, o co tu chodzi.
Jennsen skinęła głową.
- Pomogę. Chcę pomóc, jak tylko zdołam.
Spowiedniczka chwilowo zatrzymała dla siebie swoje troski. Na znak
wdzięczności otoczyła ramieniem barki młodej kobiety i poprowadziła ją ku
wozowi.
Strona 17
ROZDZIAŁ 3
W bezkresnej, milczącej pustce nocy Kahlan dobrze słyszała, jak na
uboczu Friedrich przemawia do koni. Poklepywał je po łopatce lub przesuwał
dłonią po ich bokach, oporządzając je i pętając na noc. Ciemność
przesłaniała jałowy bezkres, a za sprawą swojskiej troski o zwierzęta obce
miejsce było mniej złowrogie.
Friedrich był starszym, skromnym mężczyzną średniego wzrostu.
Pomimo swego wieku zdecydował się na długą i ciężką wyprawę do Starego
Świata, żeby odszukać Richarda. Wyruszył w tę podróż, żeby dostarczyć
ważnych informacji, wkrótce po śmierci żony. Ogromny smutek po tej
stracie wciąż jeszcze ocieniał jego łagodną twarz. Kahlan sądziła, że już
zawsze tak będzie.
W przyćmionym świetle dostrzegła, że Jennsen się uśmiechnęła, kiedy
Tom na nią spojrzał. Wielki, jasnowłosy D’Harańczyk rozjaśnił się
chłopięcym uśmiechem na widok Jennsen, lecz raz-dwa wrócił do pracy.
Wyciągał śpiwory spod kozła. Przekroczył leżące na wozie pakunki i podał
śpiwory Richardowi.
- Nie ma drew na ognisko, lordzie Rahlu. - Tom wsparł stopę na tylnej
ściance wozu i złożył rękę na ugiętym kolanie. - Ale, gdybyś chciał, mam
trochę węgla drzewnego do gotowania.
- Przede wszystkim chciałbym, żebyś przestał nazywać mnie „lordem
Rahlem”. Jeśli się tak do mnie odezwiesz przy nieodpowiednich ludziach,
wpadniemy w spore tarapaty.
Tom uśmiechnął się i poklepał ozdobne „R” na srebrnej rękojeści
zatkniętego za pas noża.
- Nie trap się, lordzie Rahlu. Stal przeciwko stali.
Richard westchnął, usłyszawszy tę często powtarzaną maksymę
mówiącą o więzi łączącej D’Harańczyków z ich lordem Rahlem. Tom i
Friedrich obiecali, że przy ludziach poniechają tytułowania Richarda i
Kahlan. Jednak trudno im było zmienić wieloletnie nawyki i Kahlan zdawała
sobie sprawę, że dziwnie się czują, pomijając tytuły, kiedy w pobliżu nie ma
obcych.
- Życzysz sobie ogienka, żeby coś ugotować? - zapytał Tom, podając
Strona 18
ostatni śpiwór.
- Wydaje mi się, że w tym skwarze obejdziemy się bez dodatkowego
podgrzewania. - Richard położył śpiwory na wyładowanych wcześniej
workach owsa. - Poza tym wolę nie marnować czasu. Chciałbym, żebyśmy
wyruszyli o brzasku, a potrzebny nam solidny wypoczynek.
- Co do tego muszę ci przyznać rację. - Olbrzymi Tom wyprostował się. -
Nie podoba mi się, że jesteśmy na otwartym terenie, gdzie tak łatwo nas
dostrzec.
Richard szerokim gestem wskazał pociemniałe niebo.
Tom nieufnie spojrzał w górę. Z ociąganiem skinął głową i zaczął szukać
narzędzi do naprawy uprzęży i drewnianych wiader do pojenia koni.
Richard postawił stopę na szprysze tylnego koła wozu i wspiął się na górę,
żeby mu pomóc.
Tom - nieśmiały, lecz pogodny - zjawił się poprzedniego dnia, wkrótce po
tym, jak spotkali Jennsen. Wyglądał na kupca wiozącego towary na
sprzedaż. Kahlan i Richard dowiedzieli się, że wóz wypełniony towarami
pozwalał mu podróżować, gdzie i kiedy chciał, w rzeczywistości jednak
należał do tajnego ugrupowania strzegącego lorda Rahla przed knowaniami
i zagrożeniami.
Jennsen pochyliła się ku Kahlan i powiedziała cicho:
- Po sępach nawet z daleka poznasz, gdzie leży zdobycz. Poznasz to po
tym, jak kołują i się zbierają. Pewnie tak samo jest z chyżolotami. Ktoś może
je dostrzec z daleka i będzie wiedzieć, że poniżej coś jest.
Kahlan zmilczała to. Bolała ją głowa, była głodna i chciała spać, a nie
rozprawiać o rzeczach, o których nic nie mogła powiedzieć. Ciekawa była, ile
razy Richard myślał o jej natarczywych pytaniach tak, jak ona teraz o
dopytywaniu się Jennsen. W duchu obiecała sobie, że spróbuje być choć w
połowie tak cierpliwa, jak zawsze był Richard.
- Problem w tym - podjęła Jennsen rzeczowo - jak ktoś zdołałby nakłonić
ptaki, żeby… no wiesz, kołowały nad wami jak sępy nad padliną, by mógł po
tym poznać, gdzie jesteście. - Znowu się nachyliła i szepnęła, dla pewności,
że Richard jej nie usłyszy: - Może użyto magii, żeby leciały za konkretnymi
ludźmi.
Cara wbiła w Jennsen mordercze spojrzenie. Kahlan leniwie
zastanawiała się, czy Mord-Sith zdzieli siostrę Richarda, czy też okaże
Strona 19
wyrozumiałość, bo to jednak rodzina. Rozmowy o magii, a już zwłaszcza o
związanym z nią zagrożeniu dla Richarda lub Kahlan, ogromnie Carę
irytowały. Mord-Sith były nieustraszone w obliczu śmierci, lecz nie lubiły
magii i nie wahały się tego demonstrować.
Taka wrogość wobec magii była charakterystyczna dla Mord-Sith -
potrafiły one zawładnąć mocą obdarzonych darem i zniszczyć tychże ich
własną magią. Mord-Sith poddawano straszliwej tresurze, żeby stały się
bezlitosne. Dopiero Richard uwolnił je od tych okropieństw.
Kahlan doskonale pojmowała, że jeżeli chyżoloty naprawdę ich śledzą, to
dzieje się to za sprawą jakiegoś zaklęcia. A wynikające z tego problemy
ogromnie ją niepokoiły.
Nie zaczęła roztrząsać owej sprawy, więc Jennsen spytała:
- A czemu według ciebie ktoś miałby wykorzystywać chyżoloty do
śledzenia was?
Kahlan spojrzała na młodą kobietę.
- Jesteśmy w samym środku Starego Świata, Jennsen. Trudno się dziwić,
że ktoś nas śledzi na wrogich ziemiach.
- Pewnie masz rację - przyznała dziewczyna. - Tak mi się jednak zdaje, że
w tym się kryje coś więcej. - Rozmasowała ramiona, jakby pomimo skwaru
ogarnął ją chłód. - Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo imperator Jagang chce
was pojmać.
Spowiedniczka uśmiechnęła się do siebie.
- O, chyba jednak wiem.
Jennsen przyglądała się Richardowi, nalewającemu wody do wiader ze
stojących na wozie beczek. Pochylił się i podał jedno z wiader Friedrichowi.
Konie nadstawiły uszu i też się bacznie przyglądały, ogromnie spragnione.
Betty również patrzyła; koźlątka ssały, a ona zameczała, dając znać, że i jej
się chce pić. Richard napełnił wiadra, a potem nabrał wody do swojego
bukłaka.
Jennsen potrząsnęła głową i znów spojrzała Kahlan w oczy.
- Imperator Jagang podstępem skłonił mnie do myślenia, że Richard
chce mojej śmierci. - Obejrzała się na zajętych swoją pracą mężczyzn i
dodała: - Byłam przy Jagangu, kiedy zaatakował Aydindril.
Kahlan serce podeszło do gardła, gdy z ust naocznego świadka usłyszała,
że ów okrutnik najechał miasto, w którym spędziła dzieciństwo. Miała
Strona 20
wrażenie, że nie zniesie odpowiedzi na swoje pytanie, a jednak musiała je
zadać:
- Czy on zniszczył miasto?
Kiedy Richarda pojmano i zabrano od niej, Kahlan z Carą u boku
poprowadziła d’harańską armię przeciwko hordom najeźdźców ze Starego
Świata. Miesiąc po miesiącu walczyli z przeważającym przeciwnikiem,
wycofując się przez Midlandy. Kiedy przegrali walkę o Midlandy, minął
akurat rok, odkąd ostatni raz widziała Richarda; jej ukochany przepadł bez
wieści. W końcu się dowiedziała, gdzie jest, i razem z Carą pospiesznie
wyruszyły na południe, do Starego Świata. Zjawiły się na miejscu akurat
wtedy, gdy Richard wywołał rewolucję w samym sercu rodzinnych ziem
Jaganga. Przed odejściem na południe Kahlan ewakuowała wszystkich z
Aydindril - Pałac Spowiedniczek opuścili wszyscy, dla których był domem.
Ważne było życie, a nie miejsce.
- Nie miał okazji zniszczyć miasta - odparła Jennsen. - Jak dotarliśmy do
Pałacu Spowiedniczek, imperator Jagang myślał, że osaczył ciebie i
Richarda. Ale przed pałacem czekała włócznia z głową umiłowanego
duchowego przewodnika imperatora, Brata Nareva. - Znacząco zniżyła głos:
- Jagang znalazł dołączoną do głowy wiadomość.
Kahlan dobrze pamiętała dzień, kiedy Richard wysłał w długą podróż na
północ głowę owego niegodziwego człowieka i wiadomość dla Jaganga:
„Pozdrowienia od Richarda Rahla”. Powiedziała to głośno.
- Właśnie - potwierdziła Jennsen. - Nie masz pojęcia, jak się Jagang
wściekł. - Zamilkła na chwilę, żeby się upewnić, że Kahlan zwróci uwagę na
jej ostrzeżenie. - Jest gotów na wszystko, byle dopaść ciebie i Richarda.
Kahlan wcale nie potrzebowała ostrzeżeń dziewczyny przed Jagangiem.
- Kolejny powód, żeby stąd zniknąć i gdzieś się ukryć - odezwała się Cara.
- A chyżoloty? - przypomniała jej Matka Spowiedniczka.
Mord-Sith wymownie spojrzała na Jennsen i odparła cicho:
- Jeżeli uporamy się z resztą, to może i ten problem zniknie.
Zadaniem Cary było strzec Richarda. Najchętniej schowałaby go w jakiejś
dziurze i trzymała tam, gdyby była pewna, że to go przed wszystkim
uchroni.
Jennsen czekała, przyglądając się im obu. Kahlan wcale nie była pewna,
czy młoda kobieta zdoła cokolwiek zrobić. Richard przemyślał wszystko i