Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia

Szczegóły
Tytuł Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Terry Goodkind Dusza ognia Tom V serii Przełożyła Lucyna Targosz Dom Wydawniczy REBIS Strona 3 Strona 4 Jamesowi Frenkelowi, człowiekowi wielkiej cierpliwości, męstwa, prawości i uzdolnień Strona 5 „Strzeż się, kiedy dzień spotyka się z mrokiem. Strzeż się rozdroży, gdzie czyhają. Mogą utaić się w rozbłysku ognia i z łatwością przenosić na iskrach. Strzeż się ciemnych miejsc pośród skał, pod czymś, w zagłębieniach, pieczarach i rozpadlinach. Strzeż się turni, krawędzi i brzegu - magiczne stwory ślizgają się na granicach, gdzie to styka się z tamtym. Niektóre odznaczają się porażającym, chłodnym pięknem. Inne są cudacznie ukształtowane. Często starają się przyciągnąć uwagę. Bacz, byś ich nie rozdrażnił, albowiem lubują się w straszliwych krzywdach i są nad wyraz groźne. Ci złodzieje magii to niestrudzeni tropiciele, pozbawieni współczucia i duszy. Dobrze zapamiętaj me słowa: strzeż się demonów, a w wielkiej potrzebie nakreśl trzykrotnie dla siebie, na jałowej ziemi, piaskiem, solą i krwią Fatal Grace”. z pamiętnika Koloblicina Strona 6 ROZDZIAŁ 1 - Ciekawe, co denerwuje kury - rzekł Richard. Kahlan mocniej przytuliła się do jego ramienia. - Może twój dziadek im dokucza. - Nie odpowiedział, więc odchyliła głowę i spojrzała na niego w słabym blasku ognia. Patrzył na drzwi. - A może są złe, bo przez większość nocy nie dajemy im spać. Richard uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. Gdakanie za drzwiami umilkło. Prawdopodobnie dzieci z wioski, wciąż jeszcze świętujące uroczystości weselne, przepędzały je z ulubionego miejsca na niskim murku przy domu duchów. Powiedziała mu to. W cichym schronieniu słychać było echa dalekiego śmiechu, rozmów i śpiewów. Aromat balsamicznych szczap, które zawsze płonęły w palenisku w domu duchów, mieszał się z zapachem potu pokrywającego ich po namiętnych uniesieniach oraz z pikantną i słodką zarazem wonią przypieczonej papryki i cebuli. Przez chwilę Kahlan patrzyła, jak blask ognia migoce w szarych oczach Richarda, a potem wtuliła się w jego ramiona i leciutko kołysała do taktu melodii bębnów i boldasów. Płasko zakończone „smyczki” skrobiące po falistej powierzchni boldasów, wydrążonych rur w kształcie dzwonów, wygrywały niesamowitą, natrętną melodię. Dźwięki płynęły przez trawiaste równiny, wsączając się po drodze w samotnie stojący dom duchów, i zapraszały duchy przodków do świętowania. Richard sięgnął w bok i wziął z tacy przyniesionej przez swojego dziadka Zedda okrągły, płaski kawałek chleba tava. - Jeszcze ciepły. Chcesz trochę? - Tak prędko się znudziłeś nową żoną, lordzie Rahlu? Uśmiechnęła się, słysząc pełen zadowolenia śmiech Richarda. - Naprawdę wzięliśmy ślub, czyż nie? To nie był jedynie sen, prawda? Kahlan kochała jego śmiech. Tak wiele razy modliła się do dobrych duchów, żeby znów się mógł śmiać - żeby oboje mogli się śmiać. - To spełniony sen - wyszeptała. Nakłoniła chłopaka, żeby zostawił chleb tava i długo, długo ją całował. Richard objął ją mocnymi ramionami, zaczął szybciej oddychać. Kahlan Strona 7 przesunęła dłonie po śliskich od potu mięśniach jego szerokich barków i wsunęła palce w gęste włosy ukochanego. To właśnie tutaj, w domu duchów Błotnych Ludzi, owej nocy, która teraz wydawała się tak odległa, Kahlan po raz pierwszy uświadomiła sobie, że jest bez pamięci zakochana w Richardzie i że musi ukrywać to zakazane uczucie. Właśnie wtedy, po bitwie, walce i ofierze, przyjęto ich do tej żyjącej na uboczu społeczności. A podczas kolejnych odwiedzin u Błotnych Ludzi właśnie w domu duchów Richard - kiedy doznał tego, co wydawało się niemożliwe, i złamał czar zakazu - poprosił Kahlan, by została jego żoną. Teraz zaś mogli wreszcie spędzić noc poślubną w domu duchów u Błotnych Ludzi. Ich ślub, choć pobrali się wyłącznie z miłości, był jednocześnie formalnym przypieczętowaniem połączenia Midlandów i D’Hary. Gdyby odbył się w którymś z wielkich miast Midlandów, z całą pewnością towarzyszyłby mu nieopisany przepych. Kahlan dobrze znała tę wystawność. Szczerzy i prostoduszni Błotni Ludzie pojmowali natomiast szczerość ich uczuć oraz osobiste powody, dla których chcieli się pobrać. Z tego względu wolała radosne zaślubiny wśród bliskich im ludzi od zimnej, wystawnej ceremonii. Dla Błotnych Ludzi, którzy wiedli ciężkie życie na równinach Dziczy, zaślubiny były rzadką okazją do wesołej zabawy, ucztowania, tańców i opowiadania rozmaitych historii. Kahlan nie słyszała, by wcześniej przyjęli kogokolwiek do swojej społeczności, więc taki ślub zdarzył się pierwszy raz. Podejrzewała, że stanie się częścią ich tradycji, historią przedstawianą w trakcie zebrań przez tancerzy ubranych w wymyślne stroje z trawy i skór, z twarzami pomalowanymi białym oraz czarnym błotem. - Coś mi się wydaje, że molestujesz niewinne dziewczę swoją magią - zażartowała, niemal pozbawiona tchu. Powoli zaczynała zapominać, jak słabe i zmęczone są jej nogi. Richard przetoczył się na plecy, łapał oddech. - Uważasz, że powinniśmy stąd wyjść i zobaczyć, co wyprawia Zedd? - zapytał. Kahlan klepnęła go żartobliwie grzbietem dłoni. - Ależ, lordzie Rahlu, ty naprawdę jesteś już znudzony swoją nową żoną. Najpierw kury, potem chleb tava, a teraz twój dziadek. Strona 8 - Czuję krew. - Richard znów patrzył na drzwi. Kahlan usiadła. - To na pewno tylko jakaś świeża zdobycz myśliwych. Gdyby rzeczywiście działo się coś niepokojącego, Richardzie, wiedzielibyśmy o tym. Przecież wokół nas są strażnicy. A właściwie czuwa nad nami cała wioska. Nikt nie zdoła się prześliznąć nie zauważony przez pierścień łowców z wioski Błotnych Ludzi. Podnieśliby alarm i wszyscy dowiedzieliby się o takiej próbie. Nie była pewna, czy usłyszał, co powiedziała. Skamieniał, całą uwagę skupił na drzwiach. Kahlan przesunęła palce w górę ręki chłopaka, leciutko położyła mu dłoń na ramieniu; w końcu mięśnie Richarda rozluźniły się i spojrzał na nią. - Masz rację. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Coś mi się wydaje, że sam nie pozwalam sobie na chwilę odprężenia. Kahlan spędziła niemal całe życie pośród ludzi dzierżących władzę. Od dzieciństwa uczono ją odpowiedzialności i obowiązkowości, przypominano o nieustannie czyhających zagrożeniach. Kiedy zdecydowano, że będzie przewodziła całym Midlandom, była do tego doskonale przygotowana. Richard dorastał w zupełnie innych warunkach: ukochał ojczyste lasy i został leśnym przewodnikiem. Zamęt, przykre wydarzenia i przeznaczenie sprawiły, że został władcą imperium D’Hary. Czujność zawsze mu się przydawała i trudno mu się było jej pozbyć. Kahlan widziała, jak dłoń Richarda odruchowo dotyka odzienia. Szukał swojego miecza. A nie mógł go zabrać do wioski Błotnych Ludzi. Dziewczyna mnóstwo razy była świadkiem, jak odruchowo upewniał się, że miecz tkwi u jego boku. Oręż ów był jego towarzyszem przez całe miesiące przemian - zarówno Richarda, jak i świata. Był obrońcą chłopaka, ten zaś chronił ową szczególną broń i funkcję, której symbol stanowiła. W pewnym sensie Miecz Prawdy był jedynie talizmanem. Moc miała ręka, która go dzierżyła. Prawdziwym orężem był Poszukiwacz Prawdy - Richard. Miecz symbolizował tylko jego funkcję, tak jak biała szata symbolizowała władzę Kahlan. Dziewczyna pochyliła się i pocałowała Richarda. Objął ją, a ona, igrając z nim, przyciągnęła go do siebie. - Jak to jest być mężem samej Matki Spowiedniczki? Podparł się na łokciu i spojrzał w oczy Kahlan. Strona 9 - Cudownie - wyszeptał. - Cudownie i wspaniale. I wyczerpująco. - Delikatnie obrysował palcem kontur jej twarzy. - A jak to jest być żoną lorda Rahla? Zaśmiała się gardłowo. - Podniecająco. Richard zachichotał i wsunął jej do ust kawałek chleba tava. Usiadł i postawił między nimi drewnianą tacę pełną wiktuałów. Chleb tava, wyrabiany z korzeni tava, był podstawą pożywienia Błotnych Ludzi. Dodawano go do niemal wszystkich potraw, jedzono sam lub zawijano weń rozmaite jadło, służył również do nabierania owsianki i gulaszu, a w postaci sucharów towarzyszył myśliwym na długich wyprawach łowieckich. Pod warstwą gorącego chleba tava chłopak znalazł opiekaną paprykę, cebulę, kapelusze grzybów tak duże jak dłoń Kahlan, rzepę i gotowane warzywa. A nawet kilka ciasteczek ryżowych. Ugryzł kęs rzepy, a potem zawinął w chleb tava trochę warzyw, kapelusz grzyba oraz paprykę i podał tę kanapkę dziewczynie. - Tak bym chciał, żebyśmy tu mogli zostać na zawsze - powiedział w zadumie. Kahlan okryła się kocem. Wiedziała, o co mu chodziło. Na zewnątrz czekał na nich świat. - Hmm… - powiedziała, robiąc do niego słodkie oczy. - Zedd mówił co prawda, że starsi chcą odzyskać dom duchów, ale to wcale nie znaczy, że musimy go im oddać już teraz. Richard skwitował jej swawolną propozycję uprzejmym uśmiechem. - Zedd wykorzystał starszych jako pretekst. Chodzi mu o mnie. Kahlan odgryzła kęs zawijańca przygotowanego przez Richar-da. Patrzyła, jak chłopak machinalnie przełamuje ciasteczko ryżowe, błądząc gdzieś daleko myślami. - Nie widział cię od miesięcy. - Otarła palcem spływający po brodzie sos. - Już się nie może doczekać opowieści o tym, co przeżyłeś, i o tym, czego się nauczyłeś. - Zlizała sos z palca, a Richard przytaknął z roztargnieniem. - On cię kocha, Richardzie. Są rzeczy, których chce cię nauczyć. - Mój kochany dziadek uczył mnie, od kiedy przyszedłem na świat. - Uśmiechnął się leciutko. - Ja też go kocham. Zawinął w chleb tava grzyby, warzywa, paprykę i cebulę i odgryzł wielki Strona 10 kęs. Kahlan wyciągnęła ze swojego zawijańca miękkie warzywa i pogryzała je, słuchając trzaskania ognia i płynącej z dala muzyki. Chłopak skończył jeść, poszperał pod stosikiem chleba tava i wyciągnął suszoną śliwkę. - I przez cały ten czas nie miałem pojęcia, że jest dla mnie kimś więcej niż tylko ukochanym przyjacielem. Nawet nie podejrzewałem, że jest moim dziadkiem i czarodziejem. Odgryzł połowę śliwki, a drugą połówkę podał Kahlan. - Chronił cię, Richardzie. Dla ciebie najważniejsza była świadomość, że jest twoim przyjacielem. - Wzięła od niego śliwkę, wsunęła do ust i żując ją, patrzyła na przystojną twarz ukochanego. Wyciągnęła dłoń i tak odwróciła jego głowę, by na nią spojrzał. Pojmowała jego zatroskanie. - Zedd znów jest z nami, Richardzie. Pomoże nam. Jego rady będą nam i pomocą, i otuchą. - Masz rację. Kto doradzi nam lepiej niż ktoś taki jak Zedd? - Przyciągnął ku sobie ubranie. - Pewno nie może się już doczekać opowieści o wszystkim, co się wydarzyło. Richard wkładał swoje czarne spodnie, a Kahlan trzymała w zębach ciasteczko ryżowe i wyciągała rzeczy z plecaka. Porzuciła jednak to zajęcie i wyjęła z ust ciasteczko. - Nie widzieliśmy się z Zeddem wiele miesięcy, ty nawet dłużej niż ja. Zedd i Ann zechcą wszystko usłyszeć. Będziemy musieli powtarzać opowieść wiele razy, nim ich zadowolimy. Chętnie bym się najpierw wykąpała. W pobliżu są ciepłe źródła. Richard przestał zapinać guziki swojej czarnej koszuli. - Czym to Zedd i Ann tak się niepokoili minionego wieczoru, przed zaślubinami? - Minionego wieczoru? - Kahlan wyjęła z plecaka koszulę i strzepnęła ją. - Chodziło chyba o demony. Powiedziałam, że wymówiłam imiona trzech demonów. Ale Zedd stwierdził, że zrobią coś w tej sprawie. Kahlan nie miała ochoty o tym myśleć. Samo wspomnienie niedawnego lęku i paniki powodowało gęsią skórkę. Zrobiło się jej niedobrze na myśl o tym, co by się stało, gdyby choć odrobinę dłużej zwlekała z wymówieniem tych trzech słów. Gdyby zwlekała, Richard już by nie żył. Odpędziła to wspomnienie. - Więc dobrze zapamiętałem. - Richard uśmiechnął się i mrugnął. - Ty w błękitnej szacie ślubnej… miałem wówczas ważniejsze sprawy na głowie. Te Strona 11 trzy demony to podobno nic szczególnie ważnego. Coś mi się zdaje, że tak właśnie powiedział. Spośród wielu ludzi właśnie Zedd nie powinien mieć z tym najmniejszego problemu. - Cóż więc myślisz o kąpieli? - Słucham? - Znów patrzył na drzwi. - Kąpiel. Czy możemy pójść do źródeł i wziąć gorącą kąpiel, nim zasiądziemy z Zeddem i Ann i zaczniemy im opowiadać, co się wydarzyło? Richard włożył czarną tunikę. Szerokie złote obramowanie zalśniło w blasku ognia. Spojrzał spod oka na Kahlan. - Umyjesz mi plecy? Zapinał szeroki skórzany pas ze złocistymi sakiewkami, a ona patrzyła, jak się uśmiecha. W tych sakiewkach były osobliwe i niebezpieczne rzeczy. - Umyję, co rozkażesz, lordzie Rahlu. Roześmiał się i włożył na nadgarstki podbite skórą srebrne obręcze. Starożytne symbole wytłoczone na przymocowanych do nich pierścieniach zalśniły czerwonawo w blasku ognia. - Wygląda na to, że moja nowa żona zmieni zwyczajną kąpiel w wydarzenie. Kahlan zarzuciła na ramiona pelerynę i wyjęła spod niej swoje długie, splątane włosy. - Powiemy Zeddowi i ruszamy. - Żartobliwie dźgnęła go palcem w żebra. - A potem się przekonasz. Richard zachichotał i chwycił jej palec, żeby go już nie łaskotała. - Jeśli chcesz się wykąpać, to lepiej nic nie mówmy Zeddowi. Zada jedno pytanie, potem jeszcze jedno i jeszcze jedno. - Zapiął złocistą, migocącą w blasku ognia pelerynę. - I dzień minie, zanim się zorientujesz, a on wciąż będzie pytał i pytał. Jak daleko są te ciepłe źródła? - Godzinę drogi stąd. - Wskazała na południe. - Może trochę dłużej. - Włożyła do skórzanej torby trochę chleba tava, szczotkę, kawałek pachnącego ziołowego mydła i kilka innych drobiazgów. - Ale skoro Zedd, jak sam mówisz, chce się z nami spotkać, to czy się nie zirytuje, jeśli pójdziemy bez jego wiedzy? Richard zaśmiał się cynicznie. - Jeśli chcesz się wykąpać, to lepiej go potem przeprosić, niż mu to teraz powiedzieć. To nie jest aż tak daleko. I tak wrócimy, nim naprawdę za nami Strona 12 zatęskni. Kahlan chwyciła go za ramię. Spoważniała. - Wiem, Richardzie, jak bardzo chcesz się spotkać z Zeddem. Możemy się wykąpać później, jeżeli tak wolisz. Nie będę miała nic przeciwko temu. Po prostu chciałam trochę dłużej pobyć z tobą sam na sam. Otoczył ramieniem jej barki. - Zobaczymy się z nim, gdy wrócimy za kilka godzin. Może zaczekać. I ja chcę pobyć z tobą. Otworzył łokciem drzwi i Kahlan spostrzegła, że znów odruchowo szuka miecza, którego nie miał przy sobie. Peleryna Richarda zapłonęła w promieniach słońca, więc zmrużyła oczy, wychodząc za nim w chłodne powietrze poranka. Poczuła smakowite aromaty przygotowywanych w wiosce potraw. Chłopak pochylił się i zajrzał za niski murek. Spojrzeniem drapieżnego ptaka omiótł niebo. Dokładnie przyjrzał się wąskim przejściom między brązowawymi, przysadzistymi chatami. Budowle w tej części wioski - jak na przykład dom duchów - służyły całej społeczności. W niektórych łowcy odprawiali obrzędy przed długimi polowaniami. Żaden mężczyzna natomiast nie przekroczył nigdy progu chat kobiet. Tutaj przygotowywano zmarłych do ceremonii pogrzebowej. Błotni Ludzie grzebali swoich zmarłych. Wykorzystywanie drewna do budowy stosów pogrzebowych nie miało sensu - drzewa rosły bardzo daleko, więc materiał ten był drogocenny. Ogniska, na których gotowano, podtrzymywano nie tylko drewnem, ale i wysuszonym nawozem, a najczęściej wiązkami suszonej trawy. Ogniska będące oznaką radości, jak te po ceremonii zaślubin, były wyjątkowym i wspaniałym wydarzeniem. W stojących tutaj chatach nikt nie mieszkał, więc ta część wioski wyglądała, jakby była z innego świata. Bębny i boldasy jeszcze wzmagały tę nierzeczywistą atmosferę. Dolatujące tu echa głosów powodowały, że puste uliczki sprawiały wrażenie nawiedzonych. Snopy promieni słonecznych czyniły cienie jeszcze mroczniejszymi. Richard, badając wzrokiem te cienie, dał jej znak. Kahlan zajrzała za murek. Strona 13 Wśród rozrzuconych, drżących w powiewach wiatru piór leżał krwawy kurzy zewłok. Strona 14 ROZDZIAŁ 2 Kahlan myliła się. To nie dzieci płoszyły kury. - Jastrząb? - spytała. Richard ponownie spojrzał w niebo. - Możliwe. Albo łasica lub lis. Lecz to coś zostało spłoszone, zanim zdążyło pochłonąć swą zdobycz. - Teraz powinieneś odzyskać spokój. To tylko jakiś zwierzak polował na kurę. Natychmiast dostrzegła ich Cara, odziana w obcisły, czerwony skórzany uniform Mord-Sith, i już szła ku nim. Jej nadgarstek okalał delikatny łańcuszek, na którym wisiał Agiel: długi na stopę, czerwony jak krew, cienki skórzany bicz. Cara zawsze miała tę straszliwą broń pod ręką. Kahlan wyczytała w jej niebieskich oczach wyraźną ulgę - żadne niewidzialne moce nie wykradły z domu duchów podopiecznych Mord-Sith. Wiedziała, że Cara najchętniej tkwiłaby tuż przy nich, lecz przez delikatność nie robiła tego, szanując ich potrzebę prywatności. Z tego samego względu Mord-Sith trzymała również innych na dystans. Kahlan była jej za to wdzięczna tym bardziej, że doskonale wiedziała, jak poważnie Cara traktuje swoje obowiązki. Dystans. Kahlan spojrzała na Richarda. To dlatego się zaniepokoił. Wiedział, że to nie dzieci płoszyły kury. Cara nie dopuściłaby dzieci tak blisko domu duchów, tak blisko drzwi pozbawionych zamka. - Widziałaś, co zabiło kurę? - spytał Richard, nim Cara zdążyła się odezwać. Mord-Sith odrzuciła do tyłu długi jasny warkocz. - Nie. Musiałam spłoszyć drapieżnika, kiedy biegłam ku murkowi obok drzwi. Wszystkie Mord-Sith zbierały włosy w jeden warkocz stanowiący część ich umundurowania. Dzięki temu nikt nie miał wątpliwości, kim były. Mało kto - o ile w ogóle ktokolwiek - popełniał ten niebezpieczny błąd. - Czy Zedd próbował znów do nas zajrzeć? - dopytywał się Richard. - Nie. - Cara odgarnęła pasmo jasnych włosów. - Kiedy przyniósł wam Strona 15 strawę, powiedział mi, że chce was widzieć, gdy już będziecie gotowi się z nim spotkać. Richard skinął głową, wciąż przepatrując mroki. - Jeszcze nie jesteśmy. Najpierw weźmiemy kąpiel w pobliskich ciepłych źródłach. Cara uśmiechnęła się szelmowsko. - Rozkoszny pomysł. Umyję ci plecy. Chłopak nachylił się i przysunął twarz do jej twarzy. - Nie, nie umyjesz mi pleców. Będziesz się przyglądać. Cara uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Mmm. To też może być przyjemne. Oblicze Richarda dorównało barwą uniformowi Mord-Sith. Kahlan odwróciła wzrok, powściągając uśmiech. Wiedziała, jak Carę bawi zawstydzanie chłopaka. Jeszcze nigdy nie widziała straży przybocznej, która tak otwarcie jak Cara i jej siostry Mord-Sith okazywałaby brak nadmiernej uniżoności. Ani lepszej. Wszystkie Mord-Sith - członkinie założonej przed wiekami kasty obrońców lorda Rahla D’Hary - cechowała bezwzględna pewność siebie. Ich trwająca od wczesnej młodości tresura przekraczała wszelkie granice okrucieństwa. Była wręcz bezlitosna. Zmieniała je w pozbawione skrupułów zabójczynie. Kahlan dorastała, nie wiedząc wiele o leżącej na wschodzie tajemniczej D’Harze. Richard urodził się w Westlandzie, położonym daleko od D’Hary, i wiedział jeszcze mniej niż Kahlan. D’Hara zaatakowała Midlandy i los wciągnął chłopaka w te zmagania. W końcu Richard zabił Rahla Posępnego, bezwzględnego władcę owej krainy. Richard nie miał wówczas pojęcia, że Rahl Posępny spłodził go, zgwałciwszy jego matkę. Dorastał w przekonaniu, że jest synem George’a Cyphera, szlachetnego człowieka, który go wychowywał. Zedd dochowywał sekretu, żeby chronić swą córkę, a potem również wnuka. Chłopak odkrył prawdę dopiero wtedy, kiedy zabił Rahla Posępnego. Richard niewiele wiedział o krainie, którą odziedziczył. Przyjął władzę tylko dlatego, że zagrażała jej kolejna wojna. Imperialny Ład zamierzał podbić świat i obrócić wszystkich w niewolników - należało temu zapobiec. Jako nowy władca D’Hary chłopak zwolnił Mord-Sith z okrutnych Strona 16 obowiązków i zakazał praktykowania straszliwych obyczajów ich profesji, one zaś, wykorzystując ofiarowaną im swobodę wyboru, postanowiły zostać jego gwardią przyboczną. Richard nosił dwa Agiele, zawieszone na szyi na skórzanym rzemyku, jako znak szacunku dla dwóch Mord-Sith, które straciły życie w jego obronie. Kobiety te czciły Richarda, lecz jednocześnie zachowywały się wobec nowego lorda Rahla w sposób, który wcześniej był nie do pomyślenia: żartowały z nim i dokuczały mu. Generalnie rzadko przepuszczały okazję, by się z nim podrażnić. Poprzedni lord Rahl, ojciec Richarda, kazałby je zadręczyć na śmierć za takie naruszenie dyscypliny. Kahlan przypuszczała, iż ten brak uniżoności miał przypominać Richardowi, że je uwolnił i że służą mu z własnej woli. Prawdopodobnie ukradzione dzieciństwo sprawiło, że miały osobliwe poczucie humoru - i wreszcie mogły mu dawać wyraz. Mord-Sith nieustraszenie chroniły Richarda, a na jego rozkaz również Kahlan - nawet z narażeniem życia. Twierdziły, że najbardziej boją się umrzeć w łożu, jako stare kobiety. Richard z kolei często obiecywał, że zadba, by spotkał je taki właśnie los. Chłopak głęboko współczuł tym tak okrutnie tresowanym kobietom, toteż rzadko karcił je za ich błazeństwa i zwykle nie reagował na docinki. A to je tylko ośmielało. Rumieniec, który pojawił się na twarzy nowego lorda Rahla po słowach Cary, zdradził wpojone mu zasady. Richard w końcu zapanował nad swoim rozdrażnieniem i przewrócił oczami. - Patrzeć też nie będziesz. Zaczekasz tutaj. Kahlan wiedziała, że tak się na pewno nie stanie. Cara zaśmiała się krótko i ruszyła za nimi. Zawsze bez skrupułów łamała rozkazy Richarda, jeśli uznała, że ich wypełnienie koliduje z zadaniem chronienia jego życia. Cara i jej siostry Mord-Sith tylko wtedy wypełniały jego polecenia, kiedy uznały, że są one bardzo ważne i że nie narażają Richarda na nadmierne ryzyko. Nie uszli zbyt daleko, gdy przyłączyli się do nich myśliwi ukryci dotąd w cieniach i uliczkach otaczających dom duchów. Łowcy byli muskularni i proporcjonalnie zbudowani, lecz najwyższy z nich nie dorównywał Strona 17 wzrostem Kahlan, a Richard był od nich o wiele roślejszy. Nagie torsy i nogi mężczyzn dla lepszego kamuflażu były pomazane błotem. Każdy miał na ramieniu łuk, do biodra przytroczony nóż, a w dłoni dzidę. Kahlan wiedziała, że groty strzał, które mieli w kołczanach, zanurzono wcześniej w dziesięciokrokowej truciźnie. To byli łowcy Chandalena, tylko oni w całej wiosce Błotnych Ludzi nosili wszędzie zatrute strzały. Nie byli zwyczajnymi myśliwymi - bronili też całej społeczności Błotnych Ludzi. Uśmiechnęli się, gdy Kahlan delikatnie spoliczkowała każdego z nich - było to zwyczajowe powitanie Błotnych Ludzi, gest wyrażający szacunek dla ich siły. Dziewczyna podziękowała im w ich języku za trzymanie warty przy domu duchów, a potem przetłumaczyła swoje słowa Richardowi i Carze. - Wiedziałeś, że tam są i strzegą nas? - szepnęła do Richarda, kiedy znów ruszyli w drogę. Spojrzał na nich przez ramię. - Widziałem tylko czterech. Przyznaję, że dwóch nie dostrzegłem. Tych dwóch nie mógł w żaden sposób dojrzeć - nadeszli z drugiej strony domu duchów. Kahlan nie zauważyła ani jednego. Zadrżała. Wyglądało to tak, jakby łowcy mogli się stawać niewidzialni, kiedy tego zechcieli. Na trawiastych równinach maskowali się jeszcze lepiej. Dziewczyna była wdzięczna tym, którzy dyskretnie czuwali nad ich bezpieczeństwem. Cara powiedziała im, że Zedd i Ann przebywają na południowo- wschodnim krańcu wioski, więc kierowali się na południe od zachodu. Starali się ominąć plac, na którym zebrali się mieszkańcy wioski, dlatego też trzymali się przede wszystkim przejść między pomazanymi brązową gliną chatami z błotnych cegieł. Cara i łowcy szli za nimi. Napotkani ludzie uśmiechali się do nich na powitanie, niektórzy poklepywali ich po plecach lub tradycyjnie lekko policzkowali na znak szacunku. Pomiędzy dorosłymi biegały dzieci - goniły małe skórzane piłki, siebie albo też coś niewidocznego. Czasami tym czymś okazywały się kury. Uciekały w popłochu przed roześmianymi, podskakującymi i próbującymi je złapać młodziutkimi myśliwymi. Kahlan, ciasno owinięta peleryną, nie mogła pojąć, jak te prawie nagie dzieci znoszą chłód poranka. Niemal wszystkie były bose, a najmłodsze - zupełnie golutkie. Dzieci pilnowano, ale pozwalano im swobodnie biegać. Bardzo rzadko je Strona 18 karcono. Dopiero później były poddawane intensywnemu, trudnemu i surowemu nauczaniu i za wszystko rozliczane. Młodsze dzieci - wciąż korzystające z pełni dzieciństwa - stanowiły wszechobecną, ciekawską widownię obserwującą wszystko, co odbiegało od codzienności. A dla dzieci Błotnych Ludzi, jak zresztą dla większości dzieci, odbiegało od niej wiele rzeczy. Nawet kury. Kiedy mała grupka wędrowców mijała południowy skraj placu usytuowanego pośrodku wioski, dojrzał ich Chandalen, przywódca najdzielniejszych myśliwych. Odziany był w swoje najlepsze spodnie ze skóry kozła. Włosy - jak to było w zwyczaju u Błotnych Ludzi - miał obficie pomazane gęstym błotem. Narzucona na ramiona skóra kojota symbolizowała jego nową godność. Ostatnio wybrano go jednym z sześciu starszych wioski. W jego przypadku słowo „starszy” było jedynie oznaką szacunku, a nie określeniem wieku. Wymienili powitalne uderzenia, a Chandalen uśmiechnął się i klepnął Richarda w plecy. - Jesteś wielkim przyjacielem Chandalena - oznajmił łowca. - Gdybyś nie poślubił Matki Spowiedniczki, to na pewno wybrałaby Chandalena. Zaskarbiłeś sobie moją dozgonną wdzięczność. Zanim Kahlan wyruszyła do Westlandu, desperacko poszukując pomocy, i spotkała tam Richarda, Rahl Posępny wymordował wszystkie pozostałe Spowiedniczki. Wcześniej, nim ona i Richard znaleźli sposób uporania się z jej magią, żadna Spowiedniczka nie wyszła za mąż z miłości - dotknięcie jej mocy, bezwiednie uwolnionej, zniszczyłoby ukochanego. Toteż Spowiedniczka wybierała partnera, który przekazałby swą siłę jej córkom, a potem dotykała go mocą. Chandalen uważał, że zagrażało mu to, bo był najsilniejszy. Nie zamierzał nikogo urazić tymi słowami. Richard roześmiał się i odparł, że jest szczęśliwy, iż mógł przyjąć obowiązki męża Kahlan. Obejrzał się przelotnie na łowców Chandalena. Spoważniał i zapytał cicho: - Czy twoi ludzie widzieli, co zabiło kurę przy domu duchów? Tylko Kahlan mówiła językiem Błotnych Ludzi, a spośród mieszkańców wioski jedynie Chandalen znał język Matki Spowiedniczki. Łowca uważnie wysłuchał raportów. Noc była spokojna, kiedy jego ludzie zajęli pozycje. Objęli trzecią wartę. Potem jeden z młodszych strażników, Juni, zamarkował nasadzanie Strona 19 strzały, naciąganie cięciwy i celowanie to tu, to tam, lecz dodał, że nie zdołał zauważyć zwierzęcia, które zaatakowało kurę. Pokazał, jak bezskutecznie wymyślał napastnikowi i ubliżał mu, żeby stwór się zawstydził i ujawnił. Chandalen to przetłumaczył, a Richard skinął głową. Lecz przywódca strażników nie przetłumaczył wszystkiego. Pominął przeprosiny. To hańba dla łowcy - a zwłaszcza dla jednego z ludzi Chandalena - chybić, nie zdołać wypatrzyć napastnika podczas warty. Kahlan wiedziała, że Chandalen będzie miał potem Juniemu sporo do powiedzenia. Już mieli ruszać dalej, kiedy spojrzał ku nim Człowiek Ptak siedzący na jednym z podwyższeń ocienionych dachem z trawy. Człowiek Ptak, jako naczelny sześciu starszych, a tym samym i Błotnych Ludzi, dokonał ceremonii zaślubin. Nieuprzejmie byłoby odejść bez przywitania z nim i kilku słów podzięki. Richard musiał pomyśleć to samo, bo zmienił kierunek i ruszył ku podwyższeniu, na którym siedział Człowiek Ptak. W pobliżu bawiły się dzieci. Minęli kilka paplających ze sobą kobiet w czerwonych, niebieskich i brązowych sukniach. Para brązowawych kóz szukała na ziemi resztek pożywienia odrzuconych przez ludzi. Czasami ich poszukiwania kończyły się sukcesem - o ile kozy zdołały się oddalić od dzieci. Kilka kur coś dziobało, inne kroczyły dumnie i pogdakiwały. Z boku placu ciągle płonęły świąteczne ogniska, choć większość z nich stanowiły już tylko żarzące się popioły. Ludzie wciąż przy nich tkwili, oczarowani blaskiem i ciepłem. Takie ogniska były rzadkością - symbolizowały radosne świętowanie lub naradę widzących przywołującą duchy przodków, które witano blaskiem i ciepłem ognia. Niektórzy mieszkańcy wioski tkwili tutaj calutką noc, obserwując tańczące płomienie. Dla dzieci ogniska były przedmiotem zachwytu i podziwu. Na ceremonię zaślubin każdy przywdział swój najlepszy strój i wciąż go nosił, bo święto miało trwać aż do zachodu słońca. Mężczyźni paradowali w pięknych skórach i dumnie prezentowali cenną broń. Kobiety włożyły barwne suknie i metalowe bransolety i uśmiechały się od ucha do ucha. Młodzi ludzie bywali zwykle ogromnie wstydliwi, ale ślub dodał im pewności siebie. Wieczorem dziewczyny zarzuciły Kahlan zuchwałymi pytaniami. Młodzieńcy kręcili się wokół Richarda, zadowoleni, że mogą się do niego uśmiechać i być świadkami ważnych wydarzeń. Strona 20 Człowiek Ptak miał na sobie te same co zawsze spodnie i bluzę z jeleniej skóry. Długie, srebrzystosiwe włosy sięgały mu do ramion. Na jego szyi, na rzemyku wisiał, jak zwykle, kościany gwizdek do przywoływania ptaków. Mógł nim przywołać dowolny gatunek. Większość ptaków lądowała na wyciągniętym ramieniu mężczyzny i wygodnie się tam rozsiadała. Richard zawsze patrzył na to z podziwem i zazdrością. Kahlan wiedziała, że Człowiek Ptak rozumie wieści przynoszone przez ptaki i wierzy w nie. Przypuszczała, że zwołuje ptaki, chcąc się przekonać, czy dadzą jakiś - zrozumiały wyłącznie dla niego - znak. Człowiek Ptak był również znakomitym znawcą gestów i zachowania ludzi. Niekiedy podejrzewała, że potrafi czytać w jej myślach. Wielu Midlandczyków z dużych miast sądziło, że mieszkańcy Dziczy, jak na przykład Błotni Ludzie, to dzikusy oddające cześć osobliwym bożkom i pozbawione wszelkiej wiedzy. Kahlan natomiast pojmowała nieskomplikowaną mądrość tych ludów i ich dar odczytywania subtelnych znaków, jakie dawały im żywe istoty z doskonale znanego otoczenia. Wiele razy była świadkiem tego, jak Błotni Ludzie z dużą dokładnością przewidywali pogodę na kilka następnych dni, obserując tylko sposób, w jaki trawy kołysały się na wietrze. W tyle podwyższenia siedzieli dwaj starsi, Hajanlet i Arbrin, i spod opadających powiek obserwowali ludzi na placu. Opiekuńcza dłoń Arbrina spoczywała na ramieniu śpiącego przy nim chłopaczka. Dziecko ssało bezwiednie kciuk. Wokół stały tace z resztkami jedzenia i kubki z napitkami świątecznymi. Był wśród nich również alkohol, lecz Kahlan wiedziała, że Błotni Ludzie nie mieli zwyczaju się upijać. - Dzień dobry, czcigodny starszy - powiedziała dziewczyna w jego języku. Zwrócił ku nim ogorzałą twarz i uśmiechnął się szeroko. - Witaj w nowym dniu, dziecko. Znów spojrzał na mieszkańców wioski i coś przyciągnęło jego uwagę. Kahlan zauważyła, jak Chandalen przypatruje się pustym kubkom i sztucznie uśmiecha do swoich ludzi. - Czcigodny starszy - odezwała się Kahlan - Richard i ja chcielibyśmy ci podziękować za wspaniałą ceremonię ślubną. Jeśli nie jesteśmy ci teraz