Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia
Szczegóły |
Tytuł |
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Goodkind Terry - Miecz Prawdy (05) - Dusza ognia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Terry Goodkind
Dusza ognia
Tom V serii
Przełożyła Lucyna Targosz
Dom Wydawniczy REBIS
Strona 3
Strona 4
Jamesowi Frenkelowi, człowiekowi wielkiej cierpliwości, męstwa, prawości i
uzdolnień
Strona 5
„Strzeż się, kiedy dzień spotyka się z mrokiem. Strzeż się rozdroży,
gdzie czyhają. Mogą utaić się w rozbłysku ognia i z łatwością przenosić na
iskrach. Strzeż się ciemnych miejsc pośród skał, pod czymś, w
zagłębieniach, pieczarach i rozpadlinach. Strzeż się turni, krawędzi i
brzegu - magiczne stwory ślizgają się na granicach, gdzie to styka się z
tamtym.
Niektóre odznaczają się porażającym, chłodnym pięknem. Inne są
cudacznie ukształtowane. Często starają się przyciągnąć uwagę. Bacz, byś
ich nie rozdrażnił, albowiem lubują się w straszliwych krzywdach i są nad
wyraz groźne. Ci złodzieje magii to niestrudzeni tropiciele, pozbawieni
współczucia i duszy.
Dobrze zapamiętaj me słowa: strzeż się demonów, a w wielkiej potrzebie
nakreśl trzykrotnie dla siebie, na jałowej ziemi, piaskiem, solą i krwią
Fatal Grace”.
z pamiętnika Koloblicina
Strona 6
ROZDZIAŁ 1
- Ciekawe, co denerwuje kury - rzekł Richard. Kahlan mocniej przytuliła
się do jego ramienia.
- Może twój dziadek im dokucza. - Nie odpowiedział, więc odchyliła
głowę i spojrzała na niego w słabym blasku ognia. Patrzył na drzwi. - A może
są złe, bo przez większość nocy nie dajemy im spać.
Richard uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. Gdakanie za drzwiami
umilkło. Prawdopodobnie dzieci z wioski, wciąż jeszcze świętujące
uroczystości weselne, przepędzały je z ulubionego miejsca na niskim murku
przy domu duchów. Powiedziała mu to.
W cichym schronieniu słychać było echa dalekiego śmiechu, rozmów i
śpiewów. Aromat balsamicznych szczap, które zawsze płonęły w palenisku w
domu duchów, mieszał się z zapachem potu pokrywającego ich po
namiętnych uniesieniach oraz z pikantną i słodką zarazem wonią
przypieczonej papryki i cebuli. Przez chwilę Kahlan patrzyła, jak blask ognia
migoce w szarych oczach Richarda, a potem wtuliła się w jego ramiona i
leciutko kołysała do taktu melodii bębnów i boldasów.
Płasko zakończone „smyczki” skrobiące po falistej powierzchni
boldasów, wydrążonych rur w kształcie dzwonów, wygrywały niesamowitą,
natrętną melodię. Dźwięki płynęły przez trawiaste równiny, wsączając się po
drodze w samotnie stojący dom duchów, i zapraszały duchy przodków do
świętowania.
Richard sięgnął w bok i wziął z tacy przyniesionej przez swojego dziadka
Zedda okrągły, płaski kawałek chleba tava.
- Jeszcze ciepły. Chcesz trochę?
- Tak prędko się znudziłeś nową żoną, lordzie Rahlu? Uśmiechnęła się,
słysząc pełen zadowolenia śmiech Richarda.
- Naprawdę wzięliśmy ślub, czyż nie? To nie był jedynie sen, prawda?
Kahlan kochała jego śmiech. Tak wiele razy modliła się do dobrych
duchów, żeby znów się mógł śmiać - żeby oboje mogli się śmiać.
- To spełniony sen - wyszeptała.
Nakłoniła chłopaka, żeby zostawił chleb tava i długo, długo ją całował.
Richard objął ją mocnymi ramionami, zaczął szybciej oddychać. Kahlan
Strona 7
przesunęła dłonie po śliskich od potu mięśniach jego szerokich barków i
wsunęła palce w gęste włosy ukochanego.
To właśnie tutaj, w domu duchów Błotnych Ludzi, owej nocy, która teraz
wydawała się tak odległa, Kahlan po raz pierwszy uświadomiła sobie, że jest
bez pamięci zakochana w Richardzie i że musi ukrywać to zakazane uczucie.
Właśnie wtedy, po bitwie, walce i ofierze, przyjęto ich do tej żyjącej na
uboczu społeczności. A podczas kolejnych odwiedzin u Błotnych Ludzi
właśnie w domu duchów Richard - kiedy doznał tego, co wydawało się
niemożliwe, i złamał czar zakazu - poprosił Kahlan, by została jego żoną.
Teraz zaś mogli wreszcie spędzić noc poślubną w domu duchów u Błotnych
Ludzi.
Ich ślub, choć pobrali się wyłącznie z miłości, był jednocześnie
formalnym przypieczętowaniem połączenia Midlandów i D’Hary. Gdyby
odbył się w którymś z wielkich miast Midlandów, z całą pewnością
towarzyszyłby mu nieopisany przepych. Kahlan dobrze znała tę wystawność.
Szczerzy i prostoduszni Błotni Ludzie pojmowali natomiast szczerość ich
uczuć oraz osobiste powody, dla których chcieli się pobrać. Z tego względu
wolała radosne zaślubiny wśród bliskich im ludzi od zimnej, wystawnej
ceremonii.
Dla Błotnych Ludzi, którzy wiedli ciężkie życie na równinach Dziczy,
zaślubiny były rzadką okazją do wesołej zabawy, ucztowania, tańców i
opowiadania rozmaitych historii. Kahlan nie słyszała, by wcześniej przyjęli
kogokolwiek do swojej społeczności, więc taki ślub zdarzył się pierwszy raz.
Podejrzewała, że stanie się częścią ich tradycji, historią przedstawianą w
trakcie zebrań przez tancerzy ubranych w wymyślne stroje z trawy i skór, z
twarzami pomalowanymi białym oraz czarnym błotem.
- Coś mi się wydaje, że molestujesz niewinne dziewczę swoją magią -
zażartowała, niemal pozbawiona tchu. Powoli zaczynała zapominać, jak
słabe i zmęczone są jej nogi.
Richard przetoczył się na plecy, łapał oddech.
- Uważasz, że powinniśmy stąd wyjść i zobaczyć, co wyprawia Zedd? -
zapytał.
Kahlan klepnęła go żartobliwie grzbietem dłoni.
- Ależ, lordzie Rahlu, ty naprawdę jesteś już znudzony swoją nową żoną.
Najpierw kury, potem chleb tava, a teraz twój dziadek.
Strona 8
- Czuję krew. - Richard znów patrzył na drzwi. Kahlan usiadła.
- To na pewno tylko jakaś świeża zdobycz myśliwych. Gdyby rzeczywiście
działo się coś niepokojącego, Richardzie, wiedzielibyśmy o tym. Przecież
wokół nas są strażnicy. A właściwie czuwa nad nami cała wioska. Nikt nie
zdoła się prześliznąć nie zauważony przez pierścień łowców z wioski
Błotnych Ludzi. Podnieśliby alarm i wszyscy dowiedzieliby się o takiej
próbie.
Nie była pewna, czy usłyszał, co powiedziała. Skamieniał, całą uwagę
skupił na drzwiach. Kahlan przesunęła palce w górę ręki chłopaka, leciutko
położyła mu dłoń na ramieniu; w końcu mięśnie Richarda rozluźniły się i
spojrzał na nią.
- Masz rację. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Coś mi się wydaje, że
sam nie pozwalam sobie na chwilę odprężenia.
Kahlan spędziła niemal całe życie pośród ludzi dzierżących władzę. Od
dzieciństwa uczono ją odpowiedzialności i obowiązkowości, przypominano
o nieustannie czyhających zagrożeniach. Kiedy zdecydowano, że będzie
przewodziła całym Midlandom, była do tego doskonale przygotowana.
Richard dorastał w zupełnie innych warunkach: ukochał ojczyste lasy i
został leśnym przewodnikiem. Zamęt, przykre wydarzenia i przeznaczenie
sprawiły, że został władcą imperium D’Hary. Czujność zawsze mu się
przydawała i trudno mu się było jej pozbyć.
Kahlan widziała, jak dłoń Richarda odruchowo dotyka odzienia. Szukał
swojego miecza. A nie mógł go zabrać do wioski Błotnych Ludzi. Dziewczyna
mnóstwo razy była świadkiem, jak odruchowo upewniał się, że miecz tkwi u
jego boku. Oręż ów był jego towarzyszem przez całe miesiące przemian -
zarówno Richarda, jak i świata. Był obrońcą chłopaka, ten zaś chronił ową
szczególną broń i funkcję, której symbol stanowiła.
W pewnym sensie Miecz Prawdy był jedynie talizmanem. Moc miała
ręka, która go dzierżyła. Prawdziwym orężem był Poszukiwacz Prawdy -
Richard. Miecz symbolizował tylko jego funkcję, tak jak biała szata
symbolizowała władzę Kahlan.
Dziewczyna pochyliła się i pocałowała Richarda. Objął ją, a ona, igrając z
nim, przyciągnęła go do siebie.
- Jak to jest być mężem samej Matki Spowiedniczki? Podparł się na
łokciu i spojrzał w oczy Kahlan.
Strona 9
- Cudownie - wyszeptał. - Cudownie i wspaniale. I wyczerpująco. -
Delikatnie obrysował palcem kontur jej twarzy. - A jak to jest być żoną lorda
Rahla?
Zaśmiała się gardłowo.
- Podniecająco.
Richard zachichotał i wsunął jej do ust kawałek chleba tava. Usiadł i
postawił między nimi drewnianą tacę pełną wiktuałów. Chleb tava,
wyrabiany z korzeni tava, był podstawą pożywienia Błotnych Ludzi.
Dodawano go do niemal wszystkich potraw, jedzono sam lub zawijano weń
rozmaite jadło, służył również do nabierania owsianki i gulaszu, a w postaci
sucharów towarzyszył myśliwym na długich wyprawach łowieckich.
Pod warstwą gorącego chleba tava chłopak znalazł opiekaną paprykę,
cebulę, kapelusze grzybów tak duże jak dłoń Kahlan, rzepę i gotowane
warzywa. A nawet kilka ciasteczek ryżowych. Ugryzł kęs rzepy, a potem
zawinął w chleb tava trochę warzyw, kapelusz grzyba oraz paprykę i podał tę
kanapkę dziewczynie.
- Tak bym chciał, żebyśmy tu mogli zostać na zawsze - powiedział w
zadumie.
Kahlan okryła się kocem. Wiedziała, o co mu chodziło. Na zewnątrz
czekał na nich świat.
- Hmm… - powiedziała, robiąc do niego słodkie oczy. - Zedd mówił co
prawda, że starsi chcą odzyskać dom duchów, ale to wcale nie znaczy, że
musimy go im oddać już teraz.
Richard skwitował jej swawolną propozycję uprzejmym uśmiechem.
- Zedd wykorzystał starszych jako pretekst. Chodzi mu o mnie. Kahlan
odgryzła kęs zawijańca przygotowanego przez Richar-da. Patrzyła, jak
chłopak machinalnie przełamuje ciasteczko ryżowe, błądząc gdzieś daleko
myślami.
- Nie widział cię od miesięcy. - Otarła palcem spływający po brodzie sos. -
Już się nie może doczekać opowieści o tym, co przeżyłeś, i o tym, czego się
nauczyłeś. - Zlizała sos z palca, a Richard przytaknął z roztargnieniem. - On
cię kocha, Richardzie. Są rzeczy, których chce cię nauczyć.
- Mój kochany dziadek uczył mnie, od kiedy przyszedłem na świat. -
Uśmiechnął się leciutko. - Ja też go kocham.
Zawinął w chleb tava grzyby, warzywa, paprykę i cebulę i odgryzł wielki
Strona 10
kęs. Kahlan wyciągnęła ze swojego zawijańca miękkie warzywa i pogryzała
je, słuchając trzaskania ognia i płynącej z dala muzyki. Chłopak skończył
jeść, poszperał pod stosikiem chleba tava i wyciągnął suszoną śliwkę.
- I przez cały ten czas nie miałem pojęcia, że jest dla mnie kimś więcej
niż tylko ukochanym przyjacielem. Nawet nie podejrzewałem, że jest moim
dziadkiem i czarodziejem.
Odgryzł połowę śliwki, a drugą połówkę podał Kahlan.
- Chronił cię, Richardzie. Dla ciebie najważniejsza była świadomość, że
jest twoim przyjacielem. - Wzięła od niego śliwkę, wsunęła do ust i żując ją,
patrzyła na przystojną twarz ukochanego. Wyciągnęła dłoń i tak odwróciła
jego głowę, by na nią spojrzał. Pojmowała jego zatroskanie. - Zedd znów jest
z nami, Richardzie. Pomoże nam. Jego rady będą nam i pomocą, i otuchą.
- Masz rację. Kto doradzi nam lepiej niż ktoś taki jak Zedd? - Przyciągnął
ku sobie ubranie. - Pewno nie może się już doczekać opowieści o wszystkim,
co się wydarzyło.
Richard wkładał swoje czarne spodnie, a Kahlan trzymała w zębach
ciasteczko ryżowe i wyciągała rzeczy z plecaka. Porzuciła jednak to zajęcie i
wyjęła z ust ciasteczko.
- Nie widzieliśmy się z Zeddem wiele miesięcy, ty nawet dłużej niż ja.
Zedd i Ann zechcą wszystko usłyszeć. Będziemy musieli powtarzać opowieść
wiele razy, nim ich zadowolimy. Chętnie bym się najpierw wykąpała. W
pobliżu są ciepłe źródła.
Richard przestał zapinać guziki swojej czarnej koszuli.
- Czym to Zedd i Ann tak się niepokoili minionego wieczoru, przed
zaślubinami?
- Minionego wieczoru? - Kahlan wyjęła z plecaka koszulę i strzepnęła ją. -
Chodziło chyba o demony. Powiedziałam, że wymówiłam imiona trzech
demonów. Ale Zedd stwierdził, że zrobią coś w tej sprawie.
Kahlan nie miała ochoty o tym myśleć. Samo wspomnienie niedawnego
lęku i paniki powodowało gęsią skórkę. Zrobiło się jej niedobrze na myśl o
tym, co by się stało, gdyby choć odrobinę dłużej zwlekała z wymówieniem
tych trzech słów. Gdyby zwlekała, Richard już by nie żył. Odpędziła to
wspomnienie.
- Więc dobrze zapamiętałem. - Richard uśmiechnął się i mrugnął. - Ty w
błękitnej szacie ślubnej… miałem wówczas ważniejsze sprawy na głowie. Te
Strona 11
trzy demony to podobno nic szczególnie ważnego. Coś mi się zdaje, że tak
właśnie powiedział. Spośród wielu ludzi właśnie Zedd nie powinien mieć z
tym najmniejszego problemu.
- Cóż więc myślisz o kąpieli?
- Słucham? - Znów patrzył na drzwi.
- Kąpiel. Czy możemy pójść do źródeł i wziąć gorącą kąpiel, nim
zasiądziemy z Zeddem i Ann i zaczniemy im opowiadać, co się wydarzyło?
Richard włożył czarną tunikę. Szerokie złote obramowanie zalśniło w
blasku ognia. Spojrzał spod oka na Kahlan.
- Umyjesz mi plecy?
Zapinał szeroki skórzany pas ze złocistymi sakiewkami, a ona patrzyła,
jak się uśmiecha. W tych sakiewkach były osobliwe i niebezpieczne rzeczy.
- Umyję, co rozkażesz, lordzie Rahlu.
Roześmiał się i włożył na nadgarstki podbite skórą srebrne obręcze.
Starożytne symbole wytłoczone na przymocowanych do nich pierścieniach
zalśniły czerwonawo w blasku ognia.
- Wygląda na to, że moja nowa żona zmieni zwyczajną kąpiel w
wydarzenie.
Kahlan zarzuciła na ramiona pelerynę i wyjęła spod niej swoje długie,
splątane włosy.
- Powiemy Zeddowi i ruszamy. - Żartobliwie dźgnęła go palcem w żebra.
- A potem się przekonasz.
Richard zachichotał i chwycił jej palec, żeby go już nie łaskotała.
- Jeśli chcesz się wykąpać, to lepiej nic nie mówmy Zeddowi. Zada jedno
pytanie, potem jeszcze jedno i jeszcze jedno. - Zapiął złocistą, migocącą w
blasku ognia pelerynę. - I dzień minie, zanim się zorientujesz, a on wciąż
będzie pytał i pytał. Jak daleko są te ciepłe źródła?
- Godzinę drogi stąd. - Wskazała na południe. - Może trochę dłużej. -
Włożyła do skórzanej torby trochę chleba tava, szczotkę, kawałek
pachnącego ziołowego mydła i kilka innych drobiazgów. - Ale skoro Zedd,
jak sam mówisz, chce się z nami spotkać, to czy się nie zirytuje, jeśli
pójdziemy bez jego wiedzy?
Richard zaśmiał się cynicznie.
- Jeśli chcesz się wykąpać, to lepiej go potem przeprosić, niż mu to teraz
powiedzieć. To nie jest aż tak daleko. I tak wrócimy, nim naprawdę za nami
Strona 12
zatęskni.
Kahlan chwyciła go za ramię. Spoważniała.
- Wiem, Richardzie, jak bardzo chcesz się spotkać z Zeddem. Możemy się
wykąpać później, jeżeli tak wolisz. Nie będę miała nic przeciwko temu. Po
prostu chciałam trochę dłużej pobyć z tobą sam na sam.
Otoczył ramieniem jej barki.
- Zobaczymy się z nim, gdy wrócimy za kilka godzin. Może zaczekać. I ja
chcę pobyć z tobą.
Otworzył łokciem drzwi i Kahlan spostrzegła, że znów odruchowo szuka
miecza, którego nie miał przy sobie. Peleryna Richarda zapłonęła w
promieniach słońca, więc zmrużyła oczy, wychodząc za nim w chłodne
powietrze poranka. Poczuła smakowite aromaty przygotowywanych w
wiosce potraw.
Chłopak pochylił się i zajrzał za niski murek.
Spojrzeniem drapieżnego ptaka omiótł niebo. Dokładnie przyjrzał się
wąskim przejściom między brązowawymi, przysadzistymi chatami.
Budowle w tej części wioski - jak na przykład dom duchów - służyły całej
społeczności. W niektórych łowcy odprawiali obrzędy przed długimi
polowaniami. Żaden mężczyzna natomiast nie przekroczył nigdy progu chat
kobiet.
Tutaj przygotowywano zmarłych do ceremonii pogrzebowej. Błotni
Ludzie grzebali swoich zmarłych.
Wykorzystywanie drewna do budowy stosów pogrzebowych nie miało
sensu - drzewa rosły bardzo daleko, więc materiał ten był drogocenny.
Ogniska, na których gotowano, podtrzymywano nie tylko drewnem, ale i
wysuszonym nawozem, a najczęściej wiązkami suszonej trawy. Ogniska
będące oznaką radości, jak te po ceremonii zaślubin, były wyjątkowym i
wspaniałym wydarzeniem.
W stojących tutaj chatach nikt nie mieszkał, więc ta część wioski
wyglądała, jakby była z innego świata. Bębny i boldasy jeszcze wzmagały tę
nierzeczywistą atmosferę. Dolatujące tu echa głosów powodowały, że puste
uliczki sprawiały wrażenie nawiedzonych. Snopy promieni słonecznych
czyniły cienie jeszcze mroczniejszymi.
Richard, badając wzrokiem te cienie, dał jej znak. Kahlan zajrzała za
murek.
Strona 13
Wśród rozrzuconych, drżących w powiewach wiatru piór leżał krwawy
kurzy zewłok.
Strona 14
ROZDZIAŁ 2
Kahlan myliła się. To nie dzieci płoszyły kury.
- Jastrząb? - spytała.
Richard ponownie spojrzał w niebo.
- Możliwe. Albo łasica lub lis. Lecz to coś zostało spłoszone, zanim
zdążyło pochłonąć swą zdobycz.
- Teraz powinieneś odzyskać spokój. To tylko jakiś zwierzak polował na
kurę.
Natychmiast dostrzegła ich Cara, odziana w obcisły, czerwony skórzany
uniform Mord-Sith, i już szła ku nim. Jej nadgarstek okalał delikatny
łańcuszek, na którym wisiał Agiel: długi na stopę, czerwony jak krew, cienki
skórzany bicz. Cara zawsze miała tę straszliwą broń pod ręką.
Kahlan wyczytała w jej niebieskich oczach wyraźną ulgę - żadne
niewidzialne moce nie wykradły z domu duchów podopiecznych Mord-Sith.
Wiedziała, że Cara najchętniej tkwiłaby tuż przy nich, lecz przez delikatność
nie robiła tego, szanując ich potrzebę prywatności. Z tego samego względu
Mord-Sith trzymała również innych na dystans. Kahlan była jej za to
wdzięczna tym bardziej, że doskonale wiedziała, jak poważnie Cara traktuje
swoje obowiązki.
Dystans.
Kahlan spojrzała na Richarda. To dlatego się zaniepokoił. Wiedział, że to
nie dzieci płoszyły kury. Cara nie dopuściłaby dzieci tak blisko domu
duchów, tak blisko drzwi pozbawionych zamka.
- Widziałaś, co zabiło kurę? - spytał Richard, nim Cara zdążyła się
odezwać.
Mord-Sith odrzuciła do tyłu długi jasny warkocz.
- Nie. Musiałam spłoszyć drapieżnika, kiedy biegłam ku murkowi obok
drzwi.
Wszystkie Mord-Sith zbierały włosy w jeden warkocz stanowiący część
ich umundurowania. Dzięki temu nikt nie miał wątpliwości, kim były. Mało
kto - o ile w ogóle ktokolwiek - popełniał ten niebezpieczny błąd.
- Czy Zedd próbował znów do nas zajrzeć? - dopytywał się Richard.
- Nie. - Cara odgarnęła pasmo jasnych włosów. - Kiedy przyniósł wam
Strona 15
strawę, powiedział mi, że chce was widzieć, gdy już będziecie gotowi się z
nim spotkać.
Richard skinął głową, wciąż przepatrując mroki.
- Jeszcze nie jesteśmy. Najpierw weźmiemy kąpiel w pobliskich ciepłych
źródłach.
Cara uśmiechnęła się szelmowsko.
- Rozkoszny pomysł. Umyję ci plecy.
Chłopak nachylił się i przysunął twarz do jej twarzy.
- Nie, nie umyjesz mi pleców. Będziesz się przyglądać. Cara uśmiechnęła
się jeszcze szerzej.
- Mmm. To też może być przyjemne.
Oblicze Richarda dorównało barwą uniformowi Mord-Sith.
Kahlan odwróciła wzrok, powściągając uśmiech. Wiedziała, jak Carę
bawi zawstydzanie chłopaka. Jeszcze nigdy nie widziała straży przybocznej,
która tak otwarcie jak Cara i jej siostry Mord-Sith okazywałaby brak
nadmiernej uniżoności. Ani lepszej.
Wszystkie Mord-Sith - członkinie założonej przed wiekami kasty
obrońców lorda Rahla D’Hary - cechowała bezwzględna pewność siebie. Ich
trwająca od wczesnej młodości tresura przekraczała wszelkie granice
okrucieństwa. Była wręcz bezlitosna.
Zmieniała je w pozbawione skrupułów zabójczynie.
Kahlan dorastała, nie wiedząc wiele o leżącej na wschodzie tajemniczej
D’Harze. Richard urodził się w Westlandzie, położonym daleko od D’Hary, i
wiedział jeszcze mniej niż Kahlan. D’Hara zaatakowała Midlandy i los
wciągnął chłopaka w te zmagania. W końcu Richard zabił Rahla Posępnego,
bezwzględnego władcę owej krainy.
Richard nie miał wówczas pojęcia, że Rahl Posępny spłodził go,
zgwałciwszy jego matkę. Dorastał w przekonaniu, że jest synem George’a
Cyphera, szlachetnego człowieka, który go wychowywał. Zedd dochowywał
sekretu, żeby chronić swą córkę, a potem również wnuka. Chłopak odkrył
prawdę dopiero wtedy, kiedy zabił Rahla Posępnego.
Richard niewiele wiedział o krainie, którą odziedziczył. Przyjął władzę
tylko dlatego, że zagrażała jej kolejna wojna. Imperialny Ład zamierzał
podbić świat i obrócić wszystkich w niewolników - należało temu zapobiec.
Jako nowy władca D’Hary chłopak zwolnił Mord-Sith z okrutnych
Strona 16
obowiązków i zakazał praktykowania straszliwych obyczajów ich profesji,
one zaś, wykorzystując ofiarowaną im swobodę wyboru, postanowiły zostać
jego gwardią przyboczną. Richard nosił dwa Agiele, zawieszone na szyi na
skórzanym rzemyku, jako znak szacunku dla dwóch Mord-Sith, które
straciły życie w jego obronie.
Kobiety te czciły Richarda, lecz jednocześnie zachowywały się wobec
nowego lorda Rahla w sposób, który wcześniej był nie do pomyślenia:
żartowały z nim i dokuczały mu. Generalnie rzadko przepuszczały okazję, by
się z nim podrażnić.
Poprzedni lord Rahl, ojciec Richarda, kazałby je zadręczyć na śmierć za
takie naruszenie dyscypliny. Kahlan przypuszczała, iż ten brak uniżoności
miał przypominać Richardowi, że je uwolnił i że służą mu z własnej woli.
Prawdopodobnie ukradzione dzieciństwo sprawiło, że miały osobliwe
poczucie humoru - i wreszcie mogły mu dawać wyraz.
Mord-Sith nieustraszenie chroniły Richarda, a na jego rozkaz również
Kahlan - nawet z narażeniem życia. Twierdziły, że najbardziej boją się
umrzeć w łożu, jako stare kobiety. Richard z kolei często obiecywał, że
zadba, by spotkał je taki właśnie los.
Chłopak głęboko współczuł tym tak okrutnie tresowanym kobietom,
toteż rzadko karcił je za ich błazeństwa i zwykle nie reagował na docinki. A
to je tylko ośmielało.
Rumieniec, który pojawił się na twarzy nowego lorda Rahla po słowach
Cary, zdradził wpojone mu zasady.
Richard w końcu zapanował nad swoim rozdrażnieniem i przewrócił
oczami.
- Patrzeć też nie będziesz. Zaczekasz tutaj.
Kahlan wiedziała, że tak się na pewno nie stanie. Cara zaśmiała się
krótko i ruszyła za nimi. Zawsze bez skrupułów łamała rozkazy Richarda,
jeśli uznała, że ich wypełnienie koliduje z zadaniem chronienia jego życia.
Cara i jej siostry Mord-Sith tylko wtedy wypełniały jego polecenia, kiedy
uznały, że są one bardzo ważne i że nie narażają Richarda na nadmierne
ryzyko.
Nie uszli zbyt daleko, gdy przyłączyli się do nich myśliwi ukryci dotąd w
cieniach i uliczkach otaczających dom duchów. Łowcy byli muskularni i
proporcjonalnie zbudowani, lecz najwyższy z nich nie dorównywał
Strona 17
wzrostem Kahlan, a Richard był od nich o wiele roślejszy. Nagie torsy i nogi
mężczyzn dla lepszego kamuflażu były pomazane błotem. Każdy miał na
ramieniu łuk, do biodra przytroczony nóż, a w dłoni dzidę. Kahlan
wiedziała, że groty strzał, które mieli w kołczanach, zanurzono wcześniej w
dziesięciokrokowej truciźnie. To byli łowcy Chandalena, tylko oni w całej
wiosce Błotnych Ludzi nosili wszędzie zatrute strzały. Nie byli zwyczajnymi
myśliwymi - bronili też całej społeczności Błotnych Ludzi.
Uśmiechnęli się, gdy Kahlan delikatnie spoliczkowała każdego z nich -
było to zwyczajowe powitanie Błotnych Ludzi, gest wyrażający szacunek dla
ich siły. Dziewczyna podziękowała im w ich języku za trzymanie warty przy
domu duchów, a potem przetłumaczyła swoje słowa Richardowi i Carze.
- Wiedziałeś, że tam są i strzegą nas? - szepnęła do Richarda, kiedy znów
ruszyli w drogę.
Spojrzał na nich przez ramię.
- Widziałem tylko czterech. Przyznaję, że dwóch nie dostrzegłem.
Tych dwóch nie mógł w żaden sposób dojrzeć - nadeszli z drugiej strony
domu duchów. Kahlan nie zauważyła ani jednego. Zadrżała. Wyglądało to
tak, jakby łowcy mogli się stawać niewidzialni, kiedy tego zechcieli. Na
trawiastych równinach maskowali się jeszcze lepiej. Dziewczyna była
wdzięczna tym, którzy dyskretnie czuwali nad ich bezpieczeństwem.
Cara powiedziała im, że Zedd i Ann przebywają na południowo-
wschodnim krańcu wioski, więc kierowali się na południe od zachodu.
Starali się ominąć plac, na którym zebrali się mieszkańcy wioski, dlatego też
trzymali się przede wszystkim przejść między pomazanymi brązową gliną
chatami z błotnych cegieł. Cara i łowcy szli za nimi. Napotkani ludzie
uśmiechali się do nich na powitanie, niektórzy poklepywali ich po plecach
lub tradycyjnie lekko policzkowali na znak szacunku.
Pomiędzy dorosłymi biegały dzieci - goniły małe skórzane piłki, siebie
albo też coś niewidocznego. Czasami tym czymś okazywały się kury.
Uciekały w popłochu przed roześmianymi, podskakującymi i próbującymi je
złapać młodziutkimi myśliwymi.
Kahlan, ciasno owinięta peleryną, nie mogła pojąć, jak te prawie nagie
dzieci znoszą chłód poranka. Niemal wszystkie były bose, a najmłodsze -
zupełnie golutkie.
Dzieci pilnowano, ale pozwalano im swobodnie biegać. Bardzo rzadko je
Strona 18
karcono. Dopiero później były poddawane intensywnemu, trudnemu i
surowemu nauczaniu i za wszystko rozliczane. Młodsze dzieci - wciąż
korzystające z pełni dzieciństwa - stanowiły wszechobecną, ciekawską
widownię obserwującą wszystko, co odbiegało od codzienności. A dla dzieci
Błotnych Ludzi, jak zresztą dla większości dzieci, odbiegało od niej wiele
rzeczy. Nawet kury.
Kiedy mała grupka wędrowców mijała południowy skraj placu
usytuowanego pośrodku wioski, dojrzał ich Chandalen, przywódca
najdzielniejszych myśliwych. Odziany był w swoje najlepsze spodnie ze
skóry kozła. Włosy - jak to było w zwyczaju u Błotnych Ludzi - miał obficie
pomazane gęstym błotem. Narzucona na ramiona skóra kojota
symbolizowała jego nową godność. Ostatnio wybrano go jednym z sześciu
starszych wioski. W jego przypadku słowo „starszy” było jedynie oznaką
szacunku, a nie określeniem wieku. Wymienili powitalne uderzenia, a
Chandalen uśmiechnął się i klepnął Richarda w plecy.
- Jesteś wielkim przyjacielem Chandalena - oznajmił łowca. - Gdybyś nie
poślubił Matki Spowiedniczki, to na pewno wybrałaby Chandalena.
Zaskarbiłeś sobie moją dozgonną wdzięczność.
Zanim Kahlan wyruszyła do Westlandu, desperacko poszukując pomocy,
i spotkała tam Richarda, Rahl Posępny wymordował wszystkie pozostałe
Spowiedniczki. Wcześniej, nim ona i Richard znaleźli sposób uporania się z
jej magią, żadna Spowiedniczka nie wyszła za mąż z miłości - dotknięcie jej
mocy, bezwiednie uwolnionej, zniszczyłoby ukochanego. Toteż
Spowiedniczka wybierała partnera, który przekazałby swą siłę jej córkom, a
potem dotykała go mocą. Chandalen uważał, że zagrażało mu to, bo był
najsilniejszy. Nie zamierzał nikogo urazić tymi słowami.
Richard roześmiał się i odparł, że jest szczęśliwy, iż mógł przyjąć
obowiązki męża Kahlan. Obejrzał się przelotnie na łowców Chandalena.
Spoważniał i zapytał cicho:
- Czy twoi ludzie widzieli, co zabiło kurę przy domu duchów? Tylko
Kahlan mówiła językiem Błotnych Ludzi, a spośród mieszkańców wioski
jedynie Chandalen znał język Matki Spowiedniczki. Łowca uważnie
wysłuchał raportów. Noc była spokojna, kiedy jego ludzie zajęli pozycje.
Objęli trzecią wartę.
Potem jeden z młodszych strażników, Juni, zamarkował nasadzanie
Strona 19
strzały, naciąganie cięciwy i celowanie to tu, to tam, lecz dodał, że nie zdołał
zauważyć zwierzęcia, które zaatakowało kurę. Pokazał, jak bezskutecznie
wymyślał napastnikowi i ubliżał mu, żeby stwór się zawstydził i ujawnił.
Chandalen to przetłumaczył, a Richard skinął głową.
Lecz przywódca strażników nie przetłumaczył wszystkiego. Pominął
przeprosiny. To hańba dla łowcy - a zwłaszcza dla jednego z ludzi
Chandalena - chybić, nie zdołać wypatrzyć napastnika podczas warty.
Kahlan wiedziała, że Chandalen będzie miał potem Juniemu sporo do
powiedzenia.
Już mieli ruszać dalej, kiedy spojrzał ku nim Człowiek Ptak siedzący na
jednym z podwyższeń ocienionych dachem z trawy. Człowiek Ptak, jako
naczelny sześciu starszych, a tym samym i Błotnych Ludzi, dokonał
ceremonii zaślubin. Nieuprzejmie byłoby odejść bez przywitania z nim i
kilku słów podzięki. Richard musiał pomyśleć to samo, bo zmienił kierunek i
ruszył ku podwyższeniu, na którym siedział Człowiek Ptak.
W pobliżu bawiły się dzieci. Minęli kilka paplających ze sobą kobiet w
czerwonych, niebieskich i brązowych sukniach. Para brązowawych kóz
szukała na ziemi resztek pożywienia odrzuconych przez ludzi. Czasami ich
poszukiwania kończyły się sukcesem - o ile kozy zdołały się oddalić od
dzieci. Kilka kur coś dziobało, inne kroczyły dumnie i pogdakiwały.
Z boku placu ciągle płonęły świąteczne ogniska, choć większość z nich
stanowiły już tylko żarzące się popioły. Ludzie wciąż przy nich tkwili,
oczarowani blaskiem i ciepłem. Takie ogniska były rzadkością -
symbolizowały radosne świętowanie lub naradę widzących przywołującą
duchy przodków, które witano blaskiem i ciepłem ognia. Niektórzy
mieszkańcy wioski tkwili tutaj calutką noc, obserwując tańczące płomienie.
Dla dzieci ogniska były przedmiotem zachwytu i podziwu.
Na ceremonię zaślubin każdy przywdział swój najlepszy strój i wciąż go
nosił, bo święto miało trwać aż do zachodu słońca. Mężczyźni paradowali w
pięknych skórach i dumnie prezentowali cenną broń. Kobiety włożyły
barwne suknie i metalowe bransolety i uśmiechały się od ucha do ucha.
Młodzi ludzie bywali zwykle ogromnie wstydliwi, ale ślub dodał im
pewności siebie. Wieczorem dziewczyny zarzuciły Kahlan zuchwałymi
pytaniami. Młodzieńcy kręcili się wokół Richarda, zadowoleni, że mogą się
do niego uśmiechać i być świadkami ważnych wydarzeń.
Strona 20
Człowiek Ptak miał na sobie te same co zawsze spodnie i bluzę z jeleniej
skóry. Długie, srebrzystosiwe włosy sięgały mu do ramion. Na jego szyi, na
rzemyku wisiał, jak zwykle, kościany gwizdek do przywoływania ptaków.
Mógł nim przywołać dowolny gatunek. Większość ptaków lądowała na
wyciągniętym ramieniu mężczyzny i wygodnie się tam rozsiadała. Richard
zawsze patrzył na to z podziwem i zazdrością.
Kahlan wiedziała, że Człowiek Ptak rozumie wieści przynoszone przez
ptaki i wierzy w nie. Przypuszczała, że zwołuje ptaki, chcąc się przekonać,
czy dadzą jakiś - zrozumiały wyłącznie dla niego - znak. Człowiek Ptak był
również znakomitym znawcą gestów i zachowania ludzi. Niekiedy
podejrzewała, że potrafi czytać w jej myślach.
Wielu Midlandczyków z dużych miast sądziło, że mieszkańcy Dziczy, jak
na przykład Błotni Ludzie, to dzikusy oddające cześć osobliwym bożkom i
pozbawione wszelkiej wiedzy. Kahlan natomiast pojmowała
nieskomplikowaną mądrość tych ludów i ich dar odczytywania subtelnych
znaków, jakie dawały im żywe istoty z doskonale znanego otoczenia. Wiele
razy była świadkiem tego, jak Błotni Ludzie z dużą dokładnością
przewidywali pogodę na kilka następnych dni, obserując tylko sposób, w jaki
trawy kołysały się na wietrze.
W tyle podwyższenia siedzieli dwaj starsi, Hajanlet i Arbrin, i spod
opadających powiek obserwowali ludzi na placu. Opiekuńcza dłoń Arbrina
spoczywała na ramieniu śpiącego przy nim chłopaczka. Dziecko ssało
bezwiednie kciuk.
Wokół stały tace z resztkami jedzenia i kubki z napitkami świątecznymi.
Był wśród nich również alkohol, lecz Kahlan wiedziała, że Błotni Ludzie nie
mieli zwyczaju się upijać.
- Dzień dobry, czcigodny starszy - powiedziała dziewczyna w jego
języku.
Zwrócił ku nim ogorzałą twarz i uśmiechnął się szeroko.
- Witaj w nowym dniu, dziecko.
Znów spojrzał na mieszkańców wioski i coś przyciągnęło jego uwagę.
Kahlan zauważyła, jak Chandalen przypatruje się pustym kubkom i
sztucznie uśmiecha do swoich ludzi.
- Czcigodny starszy - odezwała się Kahlan - Richard i ja chcielibyśmy ci
podziękować za wspaniałą ceremonię ślubną. Jeśli nie jesteśmy ci teraz