Goodkind Terry - Miecz Prawdy (03) - Bractwo Czystej Krwi

Szczegóły
Tytuł Goodkind Terry - Miecz Prawdy (03) - Bractwo Czystej Krwi
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Goodkind Terry - Miecz Prawdy (03) - Bractwo Czystej Krwi PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Goodkind Terry - Miecz Prawdy (03) - Bractwo Czystej Krwi PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Goodkind Terry - Miecz Prawdy (03) - Bractwo Czystej Krwi - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Terry Goodkind Bractwo Czystej Krwi Tom III serii Przełożyła Lucyna Targosz Dom Wydawniczy REBIS Strona 3 Strona 4 Dla Ann Hansen, światła w ciemnościach Strona 5 PODZIĘKOWANIA Jak zwykle gorąco dziękuję tym wszystkim, którzy mi pomagali: mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za biegłość w stałym podnoszeniu poprzeczki; mojemu brytyjskiemu wydawcy, Caroline Oakley i wspaniałym ludziom w Orionie, za ich oddanie doskonałości; Jamesowi Minzowi za cenne wskazówki; Lindzie Quinton oraz pracownikom działu sprzedaży i marketingu wydawnictwa Tor za ich zapał i sukcesy; Tomowi Doherty’emu, za wiarę we mnie, która nieustannie daje mi siły do wytężonej pracy; Kevinowi Murphy’emu za godny nagrody projekt okładki; Jeri za jej wyrozumiałość i cierpliwość; a przede wszystkim duchom Richarda i Kahlan, które nadal mnie inspirują. Strona 6 ROZDZIAŁ 1 Sześć kobiet zbudziło się jednocześnie, echo ich krzyków wciąż jeszcze odbijało się od ścian zatłoczonej kajuty oficerskiej. Siostra Ulicia słyszała w mroku, jak tamte z trudem oddychają. Starając się uspokoić przyspieszony oddech, przełknęła ślinę i natychmiast się skrzywiła, poczuwszy ostry ból w gardle. Powieki miała wilgotne, lecz wargi tak spieczone, iż ze strachu, że popękają i zaczną krwawić, musiała je zwilżyć językiem. Ktoś dobijał się do drzwi. Jego krzyki brzęczały głucho w uszach Ulicii. Nie zaprzątała sobie jednak głowy znaczeniem wykrzykiwanych słów; ów człowiek nic nie znaczył. Wyciągnąwszy drżącą dłoń ku środkowi czarnej jak węgiel kajuty, siostra Ulicia uwolniła strumień swojej Han, esencji życia i ducha, i skierowała iskrę ku wiszącej na niskiej belce lampie naftowej. Knot posłusznie zapłonął, a smużka dymu chwiała się w rytm kołysania statku. Pozostałe kobiety, również nagie, siedziały i wpatrywały się w słaby żółtawy płomyk, jakby oczekiwały odeń zbawienia lub zapewnienia, że wciąż jeszcze żyją i że ujrzą światło. Widok płomienia sprawił, że po policzku Ulicii spłynęła łza. Przedtem czerń pozbawiała Siostrę oddechu niczym góra czarnej, wilgotnej ziemi. Jej posłanie było zimne i wilgotne od potu, ale nawet gdy się nie pociła, w słonym powietrzu i tak wszystko było zawsze wilgotne, zwłaszcza że od czasu do czasu fale spadały na statek i woda ściekała na pokład. Ulicia dawno już zapomniała, jak wyglądają suche ubrania czy nie przemoczona pościel. Nienawidziła tego statku, panującej na nim bez przerwy wilgoci, obrzydliwych zapachów, nieustannego, przyprawiającego ją o mdłości kołysania. Lecz przynajmniej żyła i dzięki temu mogła go nienawidzić. Delikatnie przełknęła ślinę, pozbywając się z ust smaku żółci. Starła palcami ciepłą wilgoć zalegającą nad oczami i spojrzała na wyciągniętą rękę - czubki palców połyskiwały krwią. Niektóre z Sióstr, jakby ośmielone jej przykładem, uczyniły ostrożnie to samo. Każda miała krwawe zadrapania na powiekach, dokoła brwi i na policzkach - ślady po tym, jak desperacko, acz bezskutecznie usiłowały rozewrzeć powieki i wyrwać się z sideł snu, snu, który nie był snem. Siostra Ulicia starała się odzyskać jasność myślenia. To musiał być Strona 7 zwykły koszmar. Z trudem oderwała wzrok od płomyka i spojrzała na pozostałe kobiety. Siostra Tovi garbiła się na dolnej koi naprzeciwko. Grube fałdy skóry na jej bokach obwisły i wydawało się, że dopasowują się do posępnego wyrazu poznaczonej zmarszczkami twarzy, kiedy wpatrywała się w lampę. Siwe, kręcone włosy Siostry Cecilii, zwykle starannie ułożone, sterczały teraz na wszystkie strony, a nie znikający z jej oblicza uśmiech, gdy patrzyła ze swego miejsca oobk Tovi, zastąpiła poszarzała maska strachu, Ulicia pochyliła się trochę i spojrzała na górną koję. Siostra Armina - nie tak stara jak Tovi czy Cecilia, a raczej w wieku Ulicii i wciąż jeszcze atrakcyjna - wyglądała na półprzytomną. Zrównoważona zazwyczaj Armina ocierała drżącymi palcami krew z powiek. Po drugiej stronie wąskiego przejścia, na kojach nad Tovi i Cecilią, siedziały dwie najmłodsze i najbardziej opanowane Siostry. Nieskazitelne policzki Siostry Nicei przecinały krwawe zadrapania. Kosmyki blond włosów przylgnęły do splamionej potem, łzami i krwią twarzy. Siostra Merissa, równie piękna jak Nicei, przyciskała koc do nagich piersi - nie ze skromności, ale z przeraźliwego strachu. Jej długie, ciemne włosy tworzyły splątaną gęstwinę. Pozostałe Siostry były starsze i po latach ćwiczeń wprawnie posługiwały się ujarzmioną mocą, lecz Nicei i Merissa miały rzadko spotykane, wrodzone mroczne umiejętności - talent, którego nie zastąpi największe nawet doświadczenie. Przenikliwsze, niż można by się spodziewać po osobach w ich wieku, nie dawały się omamić sympatycznym uśmiechom i uprzejmościom Cecilii lub Tovi. Młocie i pewne siebie Siostry doskonale wiedziały, że Cecilia, Tovi, Armina, a zwłaszcza Ulicia, gdyby tylko zechciały, mogłyby je z łatwością rozerwać na strzępy. Jednak ta świadomość w niczym nie umniejszała ich opanowania i biegłości - były jednymi z najgroźniejszych kobiet. Opiekun wybrał je właśnie ze względu na ich zdecydowaną wolę zwycięstwa. Widok dobrze jej znanych kobiet znajdujących się w takim stanie mógł wytrącić z równowagi, ale dopiero niepohamowane przerażenie Merissy naprawdę wstrząsnęło Ulicia. Nigdy przedtem nie spotkała Siostry tak opanowanej, tak nieskorej do wzruszeń, tak bezlitosnej i nieugiętej jak Merissa. Ta kobieta miała serce z czarnego lodu. Ulicia znała Merissę od blisko stu siedemdziesięciu lat i nie mogła sobie Strona 8 przypomnieć, by przez ten czas choć raz widziała ją płaczącą. A teraz Merissa łkała. Ulicia czerpała siłę z widoku odrażającej słabości tamtych i prawdę mówiąc, cieszyło ją to - była ich przywódczynią, była silniejsza od nich. Ów mężczyzna wciąż dobijał się do drzwi, chciał się dowiedzieć, co to za zamieszanie i skąd te krzyki. Ulicia zionęła gniewem ku drzwiom. - Zostaw nas w spokoju! Jeśli będziesz nam potrzebny, wezwiemy cię! Stłumione przekleństwa oddalającego się marynarza wkrótce ucichły. Słychać było jedynie łkanie Merissy i trzeszczenie wręg kołyszącego się na wzburzonych falach statku. - Przestań się mazać, Merisso - warknęła Ulicia. Skarcona spojrzała na nią. W jej ciemnych oczach wciąż jeszcze widać było przerażenie. - Nigdy przedtem tak nie było. Tovi i Cecilia przytaknęły jej. - Wypełniłam jego wolę. Czemuż to uczynił? Przecież go nie zawiodłam. - Gdybyśmy go zawiodły, byłybyśmy tam, razem z Siostrą Lilianą - powiedziała Ulicia. -1 ty ją widziałaś? Była… - Armina wzdrygnęła się. - Widziałam ją. - Obojętny ton głosu Ulicii miał ukryć jej przerażenie. Siostra Nicei odgarnęła z twarzy splątany kosmyk wilgotnych blond włosów. Opanowała się i powiedziała normalnym tonem: - Siostra Liliana zawiodła Pana. Spojrzenie Siostry Merissy, której łzy już zasychały, pełne było lodowatej pogardy. - Płaci cenę zawodu, jaki sprawiła. - Chłód w jej głosie przybrał na sile jak zimowy szron na szybach. - I będzie ją płacić przez wieczność. - Merissa niemal nigdy nie pozwalała, by na jej gładkiej twarzy malowały się jakiekolwiek uczucia, tym razem jednak ściągnęła brwi w krwiożerczym gniewie. - Postąpiła wbrew twoim rozkazom, Ulicio, wbrew rozkazom Opiekuna. Zniweczyła nasze plany. To jej wina. Liliana rzeczywiście zawiodła Opiekuna. Gdyby nie ona, nie tkwiłyby na tym przeklętym statku. Ulicia aż poczerwieniała ze złości, gdy pomyślała o pysze tamtej kobiety. Liliana chciała chwały tylko dla siebie. Ma to, na co zasłużyła. Ale i tak Ulicia przełknęła nerwowo ślinę na wspomnienie widoku jej męki i nawet nie poczuła ostrego bólu gardła. - Ale co z nami? - spytała Cecilia. Znów się uśmiechała, lecz raczej Strona 9 przepraszająco niż wesoło. - Musimy uczynić to, co nakazał ów… człowiek? Ulicia przesunęła dłonią po twarzy. Jeśli to była prawda, jeśli naprawdę wydarzyło się to, co zobaczyła, nie miały czasu na wahania. Ale to nie mogło być nic więcej niż zwykły koszmar senny, dotychczas jedynie Opiekun przychodził do niej we śnie, który nie był snem. Tak, to na pewno był tylko koszmar senny. Ulicia obserwowała pływającego w nocniku karalucha. Gwałtownie podniosła wzrok. - Ów człowiek? Nie widziałaś Opiekuna? Widziałaś jakiegoś człowieka? - Jaganga - odparła drżąca Cecilia. To vi uniosła dłoń ku ustom, żeby ucałować palec serdeczny - był to starożytny gest szukania opieki Stwórcy, nawyk nabyty pierwszego dnia szkolenia nowicjuszki. Wszystkie nauczyły się go wykonywać każdego ranka po przebudzeniu, a także w chwilach cierpienia. Tovi wykonała zapewne ów gest tysiące razy, podobnie jak one wszystkie. Siostra Światła była symbolicznie zaślubiona Stwórcy, spełniała jego wolę. Ucałowanie serdecznego palca stanowiło rytualne odnowienie tych ślubów. Nie wiadomo jednak, czym skończyłby się teraz ów pocałunek, skoro zdradziły. Przesąd głosił, że oznacza on śmierć tej, która oddała swą duszę Opiekunowi: Siostra Mroku umrze, jeżeli pocałuje serdeczny palec. Chociaż nie było pewne, czy rzeczywiście rozgniewa to Stwórcę, nie było wątpliwości, że wzbudzi to gniew Opiekuna. Dłoń była już w połowie drogi ku ustom, kiedy Tovi zdała sobie sprawę, co czyni, i gwałtownie ją cofnęła. - Wszystkie widziałyście Jaganga? - Ulżcia popatrzyła po kolei na każdą, a one przytaknęły. Wciąż migotał w niej płomyczek nadziei. - A więc widziałyście imperatora. To nic nie znaczy. - Nachyliła się ku Tovi. - Czy słyszałaś, by mówił cokolwiek? Tovi podciągnęła okrycie aż pod brodę. - Byłyśmy tam wszystkie, jak za każdym razem, gdy wzywa nas Opiekun. Siedziałyśmy półkolem, nagie, jak zawsze. Ale to Jagang się zjawił, a nie Pan. Z górnej koi dobiegł ich cichy szloch Arminy. - Cicho! - nakazała Ulicia i ponownie skupiła uwagę na roztrzęsionej Tovi. - Ale co powiedział? Jak brzmiały jego słowa? Tovi wbiła wzrok w podłogę. - Powiedział, że nasze dusze należą teraz do niego. Powiedział, że należymy do niego i że może z nami zrobić, co zechce. Oznajmił, że mamy Strona 10 jak najszybciej się u niego stawić, bo w przeciwnym razie pozazdrościmy Siostrze Lilianie jej losu. - Spojrzała w oczy Ulicii. - Powiedział, że pożałujemy, jeśli każemy mu czekać. - Zapłakała. - A potem pokazał mi, co czeka tych, którzy mu się narażą. Ulicia poczuła nagły chłód i zdała sobie sprawę, że i ona otuliła się przykryciem. Z trudem zmusiła się, żeby je opuścić na kolana. - Armina? - Z góry dobiegło ciche potwierdzenie. - Cecilia? - Zapytana skinęła głową. Ulicia spojrzała na Siostry zajmujące przeciwległą górną koję: choć z trudem, udało im się jednak zapanować nad sobą. - No i? Czy wy również słyszałyście te słowa? - Tak - potwierdziła Nicei. - Dokładnie te sarnę - rzuciła obojętnie Merissa. - Liliana to na nas sprowadziła. - Może Opiekun nie jest z nas zadowolony i oddał nas na służbę imperatorowi, byśmy w ten sposób zapracowały na powrót do jego łask - zastanawiała się Cecilia. Merissa wyprostowała się dumnie. Spojrzenie miała równie lodowate jak serce. - Przysięgłam i ofiarowałam Opiekunowi moją duszę. Skoro mamy służyć temu wulgarnemu bydlakowi, żeby odzyskać łaskę naszego Pana, to będę służyć. Jeżeli będzie trzeba, nawet lizać jego stopy. Ulicia przypomniała sobie, że w tamtym śnie, który nie był snem, Jagang - zanim opuścił półkole - nakazał Merissie wstać. Potem niespodziewanie wyciągnął rękę, chwycił krzepkimi palcami prawą pierś Merissy i ściskał ją dopóty, dopóki pod Siostrą nie ugięły się kolana. Ulicia spojrzała na jej pierś i zobaczyła fioletowe siniaki. Merissa nie starała się przykryć i spokojnie spojrzała Ulicii w oczy. - Imperator powiedział, że pożałujemy, jeśli każemy mu czekać. Siostra Ulicia usłyszała to samo. To, co zrobił Jagang, graniczyło z lekceważeniem Opiekuna. Jak imperator zdołał zająć miejsce Opiekuna w tym śnie, który nie był snem? Uczynił to - i tylko to się liczyło. Przytrafiło się to każdej z nich. To nie był zwyczajny sen. Nikły płomyczek nadziei zgasł i żołądek Ulicii skurczył się z przeraźliwego strachu. I ona poznała przedsmak tego, co czeka nieposłusznych. Krew, która zakrzepła nad oczami, przypomniała Siostrze, Strona 11 jak bardzo pragnęła uciec z owej lekcji. To się naprawdę wydarzyło - wszystkie to wiedziały. Nie miały wyboru. Nie było chwili do stracenia. Kropla lodowatego potu spływała między piersiami Ulicii. Jeśli się spóźnią… Zeskoczyła z posłania. - Zawróćcie statek! - wrzasnęła, otwierając gwałtownie drzwi. - Natychmiast zawróćcie statek! W korytarzu nie było nikogo. Siostra z krzykiem ruszyła na pokład. Pozostałe biegły za nią, uderzając po drodze w drzwi kajut. Ulicia nie traciła na to czasu - to sternik wyznaczał kurs statku i posyłał marynarzy do żagli. Gdy Siostra Ulicia z trudem odrzuciła klapę luku, powitał ją mrok: świt jeszcze nie nadszedł. Nad ciemną powierzchnią morza wisiały ołowiane chmury. Kiedy statek ześliznął się z potężnej fali i przez moment zdawało się, że wpadają w czarną otchłań, tuż za relingiem zabieliła się piana. Pozostałe Siostry wypadły na wilgotny od morskiej wody pokład. - Zawróćcie statek! - wrzasnęła Ulicia do bosych marynarzy, którzy w niemym zdumieniu spoglądali na kobiety. Ulicia mruknęła jakieś przekleństwo i popędziła na rufę, ku sterowi. Pięć Sióstr rzuciło się za nią po nasmołowanym pokładzie. Sternik poczuł, że ktoś chwyta goza bluzę, i podniósł głowę, by sprawdzić, co się dzieje. Z luku u jego stóp wydostawało się światło latarni, ukazując twarze czterech ludzi kierujących rumplem. W pobliżu brodatego sternika zgromadzili się marynarze i stali, wpatrując się w sześć kobiet. Ulicia z trudem łapała oddech. - Co z wami, opieszali głupcy? Nie słyszeliście, co powiedziałam? Kazałam zawrócić statek! Nagle pojęła, dlaczego się tak gapią - ona i pozostałe Siostry były nagie. Merissa stanęła u boku Ulicii, dumnie wyprostowana, jakby osłaniała ją sięgająca pokładu szata. - No, no. Wygląda na to, że paniusie przyszły się zabawić - odezwał się jeden z majtków, przyglądając się młodszej kobiecie. Merissa, chłodna i nieprzystępna, spojrzała władczo na uśmiechającego się lubieżnie marynarza. - Wszystko, co moje, należy tylko do mnie i nikomu nie wolno na to patrzeć, dopóki mu nie pozwolę. Natychmiast przestań mi się przyglądać albo się tym zajmę. Strona 12 Gdyby majtek miał dar i władał nim tak mistrzowsko jak Ulicia, wyczułby, że Merissę otacza nimb mocy. Marynarze wiedzieli jedynie, że pasażerki są bogatymi szlachciankami płynącymi do dziwnych, odległych miejsc, i nie zdawali sobie sprawy, z kim naprawdę mają do czynienia. Kapitan Blake wiedział, że są Siostrami Światła, lecz Ulicia zakazała mu informować o tym marynarzy. Majtek drwił z Merissy, poruszając obscenicznie biodrami i przybierając pożądliwe miny. - Nie bądź taka sztywna, dziewuszko. Nie przyszlybyście tu w takim stroju, gdybyście miały na myśli coś innego niż my. Powietrze dokoła Merissy, zasyczało. Krew splamiła w kroczku spodnie majtka. Wrzasnął i podniósł oszalałe oczy. Wyszarpnął zza pasa długi nóż, po czym z krzykiem rzucił się ku kobiecie, najwyraźniej chcąc ją zabić. Pełne usta Merissy uśmiechnęły się zimno. - Ty sprośna szumowino, wysyłam cię w lodowate objęcia mojego Pana - mruknęła do siebie. Ciało mężczyzny popękało niczym zdzielony kijem przejrzały melon, a uderzenie mocy wyrzuciło je za burtę. Krwawy ślad znaczył jego drogę przez deski. Mroczna woda niemal bezgłośnie pochłonęła zwłoki. Pozostali marynarze skamienieli ze zdumienia. - Macie patrzeć wyłącznie na nasze twarze. Nie ważcie się spoglądać na cokolwiek innego - syknęła Merissa. Tamci potaknęli tylko, zbyt przerażeni, żeby się odezwać. Jeden spojrzał bezwiednie na ciało Merissy, jakby jej zakaz wyzwolił w nim niepowstrzymany odruch. Strwożony zaczął się natychmiast usprawiedliwiać, lecz cięła go po oczach ostrym niczym topór bojowy uderzeniem mocy. Wypadł za burtę jak tamten. - Wystarczy, Merisso. Myślę, że zrozumieli lekcję - powiedziała cicho Ulicia. Spojrzały na nią lodowate, zamglone Han oczy. - Nie pozwolę, żeby patrzyli na to, co do nich nie należy. Ulicia uniosła znacząco brew. - Potrzebujemy ich, żeby wrócić. Nie zapomniałaś chyba, że się nam spieszy? Merissa popatrzyła na marynarzy, jakby obserwowała kłębiące się u jej Strona 13 stóp robactwo. - Oczywiście, że nie, Siostro. Musimy natychmiast wracać. Ulicia odwróciła się i stwierdziła, że właśnie zjawił się kapitan Blake. Stał za nimi z otwartymi szeroko ustami. - Zawróć statek, kapitanie - poleciła. - Natychmiast. Wysunął język i oblizał wargi, a następnie przebiegł wzrokiem po twarzach Sióstr, patrząc im kolejno w oczy. - Teraz chcesz zawracać? Dlaczego? Ulicia wyciągnęła w jego stronę palec. - Dobrze ci zapłaciłyśmy, kapitanie, żebyś zabrał nas tam, dokąd chcemy, i wtedy, kiedy chcemy. Mówiłam, że umowa nie daje ci prawa zadawania pytań, i obiecałam, że obedrę cię ze skóry, jeżeli pogwałcisz któryś z jej punktów. Jeśli wystawiasz mnie na próbę, przekonasz się, że nie jestem tak pobłażliwa jak Merissa. Nie obiecuję szybkiej śmierci. A teraz zawróć statek, i to już! Kapitan Blake niezwłocznie zaczął działać. Obciągnął bluzę i spojrzał gniewnie na marynarzy. - Do roboty, lenie! - Dał znak sternikowi. - Zawróć pan statek, panie Dempsey - Tamten wciąż stał jak skamieniały. - Cholera, natychmiast, panie Dempsey! - Kapitan Blake zerwał z głowy wymiętoszony kapelusz i skłonił się przed Ulicią uważając, by cały czas patrzeć jej w oczy - Wedle twego życzenia, Siostro. Z powrotem wokół wielkiej bariery ku Staremu Światu. - Obierz bezpośredni kurs, kapitanie. Każda chwila jest na wagę złota. - Bezpośredni kurs! - Kapitan zmiął w dłoni kapelusz. - Nie możemy żeglować przez wielką barierę! - Natychmiast złagodził ton głosu. - To niemożliwe. Wszyscy zginiemy. Ulicia przycisnęła dłoń do pulsującego bólem żołądka. - Wielka bariera zniknęła, kapitanie. Nie stanowi już dla nas przeszkody. Obierz bezpośredni kurs. - Wielka bariera zniknęła? - Uderzył pięścią w kapelusz. - To niemożliwe. Na jakiej podstawie sądzisz… - Znów pytania i wątpliwości? - Ulicia nachyliła się ku niemu. - Nie, Siostro. Oczywiście, że nie. Skoro mówisz, że bariera zniknęła, to musi tak być. Choć nie mam pojęcia, jak zdarzyło się coś, co nie mogło się zdarzyć. Wiem, że nie mam prawa wątpić i pytać. Zatem bezpośredni kurs. - Strona 14 Otarł wargi kapeluszem. - Chroń nas, miłosierny Stwórco - mruknął i odwrócił się do sternika, byle tylko nie patrzeć w gniewne oczy Ulicii. - Ster maksymalnie na sterburtę, panie Dempsey! Sternik spojrzał w dół na marynarzy trzymających rumpel. - Maksymalnie na sterburtę, chłopcy! - Ostrożnie podniósł wzrok i spytał: - Jest pan tego pewny, kapitanie? - Nie sprzeczaj się ze mną, bo popłyniesz wpław! - Rozkaz, kapitanie! Do lin! - krzyknął do marynarzy, którzy i tak już luzowali jedne i ciągnęli inne liny - Przygotować się do zwrotu! Ulicia obserwowała załogę zerkającą nerwowo za siebie. - Siostry Światła mają oczy z tyłu głowy, panowie. Zadbajcie, żeby patrzeć tylko tam, albo będzie to ostatnia rzecz, jaką ujrzycie w waszym życiu. Skinęli potakująco głowami i zajęli się swoją robotą. Gdy wróciły do ciasnej kajuty, Tovi owinęła prześcieradłem drżące, pulchne ciało. - Już tak dawno młodzi nie patrzyli na mnie pożądliwie. - Zerknęła na Nicei i Merissę. - Cieszcie się ich podziwem, dopóki jeszcze nań zasługujecie. Merissa wyciągnęła okrycie ze skrzyni stojącej w tyle kajuty. - Nie na ciebie tak pożądliwie patrzyli. Cecilia skrzywiła twarz w macierzyńskim uśmiechu. - Wiemy o tym, Siostro. Myślę, że Siostrze Tovi chodziło o to, że teraz, nie chronione zaklęciem Pałacu Proroków, będziemy się starzeć jak wszyscy. Nie będziesz miała tyle czasu, ile nam było dane, żeby radować się swoim wyglądem. Merissa zesztywniała. - Kiedy wrócimy do łask naszego Pana, zatrzymam to, co mam. Tbvi patrzyła przed siebie z dziwną, groźną miną. - Chcę odzyskać to, co kiedyś miałam. Armina opadła na koję. - To wina Liliany. Gdyby nie ona, nie musiałybyśmy opuszczać pałacu i jego zaklęć. Gdyby nie ona, Opiekun nie wydałby nas Jagangowi. Nie utraciłybyśmy przychylności Pana. Milczały przez chwilę. Zaczęły się ubierać, uważając, by nie trącać się łokciami. Merissa wciągnęła koszulę przez głowę. - Zamierzam uczynić, co tylko będzie trzeba, żeby odzyskać łaskę Pana. Strona 15 Zamierzam uzyskać nagrodę za moją przysięgę. - Zerknęła na Tovi. - I zachować młodość. - Wszystkie pragniemy tego samego, Siostro - odezwała się Cecilia, wpychając ręce w rękawy prostej, brązowej sukni. - Lecz Opiekun życzy sobie, byśmy służyły teraz Jagangowi. - Naprawdę? - spytała Ulicia. Merissa przykucnęła i szukała czegoś w kufrze. Wyjęła swoją purpurową szatę. - A po cóż innego zostałyśmy wydane na łaskę i niełaskę tego człowieka? - Wydane? - Ulicia uniosła brew. - Tak sądzisz? Ja myślę, że jest inaczej. Myślę, że imperator Jagang działa na własną rękę. Siostry znieruchomiały i spojrzały na nią. - Sądzisz, że mógłby się sprzeciwić Opiekunowi? - zapytała Nicei. - Żeby zaspokoić własną ambicję? Ulicia postukała palcem w głowę Nicei. - Zastanów się. Opiekun nie przyszedł do nas we śnie, który nie jest snem. To się nigdy przedtem nie stało. Nigdy. Zamiast niego pojawił się Jagang. Nie sądzisz, że Opiekun - nawet gdyby nie był z nas zadowolony i chciał, byśmy odpokutowały winy w służbie Jaganga - przyszedłby osobiście i rozkazał nam służyć imperatorowi, okazując w ten sposób swoje niezadowolenie? Nie sądzę, by była to sprawka Opiekuna. To sprawka Jaganga. Armina porwała swą błękitną szatę. Była odrobinę jaśniejsza niż suknia Ulicii, lecz równie wymyślna. - Ale i tak to Liliana sprowadziła na nas to wszystko! - Czyżby? - Ulicia uśmiechnęła się nieznacznie. - Liliana była zachłanna. Sądzę, że Opiekun chciał wykorzystać tę jej cechę, jednak ona go zawiodła. - Uśmiech zniknął. - To nie Siostra Liliana sprowadziła to na nas. - Oczywiście. To ten chłopiec. - Nicei przerwała na chwilę sznurowanie stanika czarnej sukni. - Chłopiec? - Ulicia z wolna potrząsnęła głową. - Żaden chłopiec nie zdołałby zniszczyć bariery. Żaden zwyczajny chłopiec nie zrujnowałby planów, nad którymi tak ciężko pracowałyśmy przez te wszystkie lata. Dzięki przepowiedniom wiemy, kim on jest. - Ulicia powiodła wzrokiem po Siostrach. - Znalazłyśmy się w wielkim niebezpieczeństwie. Musimy zrobić Strona 16 wszystko, żeby przywrócić panowanie Opiekuna na tym świecie, bowiem w przeciwnym razie, kiedy Jagang skończy z nami, zabije nas i znajdziemy się w zaświatach, bezużyteczne dla Pana. Jeśli tak się stanie, Opiekun z pewnością będzie niezadowolony i sprawi, że wszystko, co zademonstrował nam imperator, wyda się nam jedynie pieszczotami kochanka. Statek trzeszczał i jęczał, a Siostry rozważały jej słowa. Wracały pospiesznie, żeby służyć człowiekowi, który je wykorzysta, a potem odtrąci, nie poświęcając im jednej myśli ani - zwłaszcza - nie nagradzając ich, a przecież żadna nawet nie pomyślała, by mu się sprzeciwić. - Chłopak czy nie, to on jest wszystkiemu winien. - Merissa zacisnęła szczęki. - I pomyśleć, że miałam go w garści. Był w naszej mocy. Powinnyśmy były go schwytać, kiedy miałyśmy po temu okazję. - Liliana także chciała go schwytać i przywłaszczyć sobie jego moc, lecz była zbyt nierozważna i skończyła z jego przeklętym mieczem w sercu. Musimy być sprytniejsze od niej. Wówczas zdobędziemy jego moc, a Opiekun dostanie jego duszę - odezwała się Ulicia. - Ale musi być jakiś sposób, żeby uniknąć powrotu… - Armina otarła łzę z oka. - Jak długo, według ciebie, możemy nie spać? - warknęła Ulicia. - Wcześniej czy później zapadniemy w sen. I co wtedy? Jagang udowodnił, że dosięgnie nas bez względu na to, gdzie jesteśmy. Merissa kończyła zapinać guziki stanika swej purpurowej sukni. - Zrobimy teraz to, co musimy zrobić, ale to nie znaczy, że nie możemy myśleć. Ulicia zmarszczyła w zamyśleniu brwi. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się z przymusem. - Imperator Jagang może wierzyć, że nas sobie podporządkował, lecz my żyjemy już bardzo długo. Może jeśli wykorzystamy nasz rozum i doświadczenie, nie będziemy wcale tak zastraszone, jak mu się wydaje. - O taaak - syknęła Tovi. Jej oczy błyszczały wrogością. - Istotnie, żyjemy długo i nauczyłyśmy się powalać odyńce oraz patroszyć je mimo ich kwików. Nicei wygładziła fałdy swej czarnej sukni. - Patroszenie świń jest wskazane i dobre, lecz to nie imperator Jagang sprawił, że znalazłyśmy się w tarapatach. Nie należy też marnować naszego gniewu na Lilianę: była jedynie zachłanną idiotką. Jest ktoś, kto sprowadził Strona 17 na nas te kłopoty, i to on powinien za to odpokutować. - Mądrze powiedziane, Siostro - pochwałiła ją Ulicia. Merissa z roztargnieniem dotknęła posiniaczonej piersi. - Wykąpię się we krwi tego młodziana. - Jej oczy znów zamieniły się w zwierciadło mrocznego serca. - A on będzie na to patrzył. Ulicia zacisnęła pięści i skinęła głową: - To on, Poszukiwacz, ściągnął to na nas. Przysięgam, że zapłaci za to swoim darem, swoim życiem i swoją duszą. Strona 18 ROZDZIAŁ 2 Richard wlał właśnie do ust łyżkę gorącej polewki korzennej, kiedy usłyszał groźne basowe warczenie. Spojrzał z niezadowoleniem na Gratcha. Ślepia chimery płonęły zimnym zielonym blaskiem, a zwierzę wpatrywało się w mrok panujący pomiędzy kolumnami u podnóża szerokich schodów. Skórzaste wargi uniosły się i odsłoniły potężne kły. Richard uświadomił sobie, że w ustach wciąż ma polewkę, i połknął ją. W gardzieli Gratcha narastał basowy pomruk przypominający dźwięk otwieranych po raz pierwszy od stu lat masywnych wrót lochów starego, wilgotnego zamczyska. Chłopak spojrzał w szeroko otwarte, piwne oczy pani Sanderholt. Pani Sanderholt, Pierwsza Kucharka w Pałacu Spowiedniczek, wciąż jeszcze czuła się niepewnie w obecności Gratcha i nie całkiem wierzyła zapewnieniom Richarda, że chimera jest nieszkodliwa. Groźny pomruk nie poprawiał sytuacji. Kobieta dopiero co przyniosła Richardowi bochenek świeżego chleba oraz miseczkę aromatycznej polewki korzennej. Zamierzała posiedzieć z nim na schodach i porozmawiać o Kahlan, lecz zorientowała się, że chwilę wcześniej zjawiła się tu chimera. Mimo to Richardowi udało się nakłonić ją, by przyłączyła się do niego. Wypowiedziane głośno imię Kahlan bardzo zainteresowało Gratcha. Richard podarował mu kiedyś pukiel włosów dziewczyny i zawiesił na szyi na rzemyku razem z zębem smoczycy. Chłopak powiedział Gratchowi, że on i Kahlan się kochają i że Kahlan, tak jak zrobił to Richard, też chce się z nim zaprzyjaźnić. Dlatego też ciekawski Gratch przysiadł na schodach, żeby posłuchać, lecz Richard zdążył ledwo skosztować polewki, a pani Sanderholt nie zdołała jeszcze rozpocząć rozmowy, gdy jego nastrój nagle się zmienił. Teraz chimera intensywnie i wrogo wpatrywała się w coś, czego Richard nie widział. - Dlaczego on się tak zachowuje? - szepnęła pani Sanderholt. - Nie mam pojęcia - wyznał Richard. Uśmiechnął się promienniej i lekceważąco wzruszył ramionami, bo jeszcze bardziej się wystraszyła. - Musiał po prostu zobaczyć królika albo coś takiego. Chimery mają rewelacyjny wzrok, widzą doskonale nawet w ciemnościach i są wspaniałymi Strona 19 łowcami. - Wciąż miała niepewną minę, więc dodał: - On nie je ludzi. Nigdy nie zrobiłby nikomu krzywdy. Wszystko jest w porządku, naprawdę. - Zerknął na groźne oblicze warczącej chimery. - Nie warcz, Gratch. Straszysz ją - szepnął cicho. - Chimery to niebezpieczne bestie, Richardzie - powiedziała pani Sanderholt, pochylając się ku chłopakowi. - Nie są domowymi zwierzątkami. Nie można im ufać. - Gratch nie jest zwierzątkiem domowym, to mój przyjaciel. Znam go od małego, od czasu, kiedy był o połowę niższy ode mnie. Jest łagodny jak kociak. Pani Sanderholt uśmiechnęła się z niedowierzaniem. - Skoro tak twierdzisz, Richardzie - rzekła, ale w jej oczach nagle pojawiło się przerażenie. - On nie rozumie ani słowa z tego, co mówię, prawda? - Trudno powiedzieć. Czasem pojmuje więcej, niż mi się wydaje możliwe - odparł Richard. Gratch w ogóle nie zwracał uwagi na rozmawiających. Zastygł w napięciu, jakby zobaczył lub wywęszył coś, co mu się nie podobało. Richard pomyślał, że kiedyś już widział Gratcha zachowującego się w ten sposób, lecz nie mógł sobie przypomnieć, ani gdzie to było, ani kiedy. Próbował, ale bez powodzenia. Im bardziej się starał, tym bardziej owo mgliste wspomnienie mu się wymykało. - Gratch? - Chłopak chwycił potężne ramię chimery. - Co się dzieje, Gratch? Chimera nie zareagowała na dotyk. Blask zielonych ślepi przybrał na sile, kiedy Gratch dorósł, jednak jeszcze nigdy nie jarzyły się one tak dziko. Lśnienie było wręcz oślepiające. Richard popatrzył uważnie na zalegające w dole ciemności, tam gdzie spoglądała chimera, ale nie dostrzegł niczego niezwykłego. Ani wśród kolumn, ani przy murze okalającym teren pałacu nikogo nie było. To z pewnością jakiś królik, uznał w końcu. Gratch uwielbiał króliki. Świt zaczynał właśnie różowić i czerwienić obłoczki nad rozjaśniającym się powoli horyzontem, na zachodnim niebie migotały jeszcze tylko nieliczne, najjaśniejsze gwiazdy. Pierwszym promykom światła towarzyszył łagodny, wyjątkowo ciepły jak na zimę wiaterek, który stroszył futro Strona 20 potężnego zwierzęcia i rozwiewał zdobytą przez Richarda czarną pelerynę mriswitha. Podczas pobytu w Starym Świecie, u Sióstr Światła, chłopak wybrał się do lasów Hagen, w których grasowały mriswithy - niegodziwe stwory o połączonych w koszmarną całość gadzich i ludzkich zarazem cechach. Richard walczył z mriswithem i zabił go, a potem odkrył zadziwiające właściwości jego peleryny. Okrycie to tak wspaniale, wręcz nieskazitelnie wtapiało się w tło, przybierając jego barwy, że czyniło mriswitha - albo Richarda, jeśli tylko wystarczająco się skoncentrował - całkowicie niewidocznym. Sprawiało również, że nikt z darem nie mógł odkryć jego lub bestii. Jednak z jakiegoś powodu dar chłopaka pozwalał mu wyczuć obecność mriswitha. Ta właśnie zdolność, umiejętność wyczucia niebezpieczeństwa pomimo czarodziejskiej mocy peleryny, ocaliła Richardowi życie. Chłopak nie brał poważnie zachowania Gratcha. Poprzedniego dnia odkrył, że jego ukochana, Kahlan, żyje, i w jednej chwili zniknęły ból oraz niema męka przepełniające go od momentu, gdy dowiedział się o jej egzekucji. Szalał z radości, że jest bezpieczna, i był wniebowzięty po nocy spędzonej w owym osobliwym miejscu pomiędzy światami. Tego pięknego poranka wszystko w nim śpiewało i nie zdając sobie z tego sprawy, ciągle się uśmiechał. Nawet irytujące zachowanie Gratcha, który wypatrywał królika, nie zdołało zepsuć mu humoru. Mimo to chłopaka trochę denerwował ów gardłowy dźwięk, panią Sanderholt zaś najwyraźniej przerażał. Siedziała nieruchomo obok Richarda na krawędzi stopnia i mocno ściskała w dłoniach wełniany szal. - Cicho, Gratch. Dostałeś cały udziec barani i pół bochenka chleba. Nie możesz już być aż tak głodny. Warczenie przeszło w gardłowy pomruk, bo Gratch starał się zadowolić Richarda, wciąż jednak się w coś wpatrywał. Chłopak ponownie zerknął w stronę miasta. Zamierzał znaleźć konia i jak najszybciej dołączyć do Kahlan oraz swojego dziadka i starego przyjaciela, Zedda. Choć niecierpliwie oczekiwał spotkania z Kahlan, tęsknił też ogromnie do Zedda. Nie widział go od trzech miesięcy, lecz zdawało mu się, że od ich ostatniego spotkania minęły lata. Zedd był czarodziejem pierwszego stopnia i było wiele spraw, o których Richard - zwłaszcza w