Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce

Szczegóły
Tytuł Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Goddard Dłoń w rękawiczce Warszawa 1996 Tytuł oryginału angielskiego: "Hand in Glove" Copyright (c) Robert Goddard 1992 Wydawca: Prószyński i S-ka Znowu ten sam dźwięk. Tym razem wiedziała, że się nie myli. Ostry odgłos wbijania metalu w miękkie drewno: ukradkowy, trzeszczący odgłos wyważania okna - włamanie, które już dawno przewidziała. Nadszedł więc koniec, na który się przygotowała. Koniec, a zarazem początek. Odwróciła głowę na poduszce mrużąc oczy, by odczytać godzinę na podświetlonym zegarze. Za osiem minut druga. Pora ciemniejsza - i bardziej martwa - niż północ. Przytłumiony dźwięk z dołu. Wszedł. Był tutaj. Nie mogła dłużej zwlekać. Musi stanąć z nim twarzą w twarz. Na tę myśl, na widok rozmazanej, jaśniejącej tarczy zegara uśmiechnęła się. Gdyby miała wybierać - co w pewnym sensie zrobiła - tak by się to właśnie odbyło. Nie gasłaby powoli, kwiląc, ale odeszłaby w taki sposób, jaki właśnie miał nastąpić. Odrzuciła kołdrę, opuściła stopy na podłogę i usia dła. Drzwi do salonu otwarły się - ostrożnie, ale nie na tyle ostrożnie, by uszło to jej uwadze. Teraz był pewnie w ho lu. Tak, zaskrzypiała deska w pobliżu schowka pod scho dami; odgłos urwał się gwałtownie, kiedy intruz cofnął się zaniepokojony. "Nie ma powodu do obaw", chciała zawo łać. ^Jestem gotowa. Nigdy nie będę bardziej gotowa niż teraz". . . .. . -. , ,",,. , .,, .. . -,,-,,,.;, .... .,.- Wsunęła stopy w pantofle i wstała, otulając się koszulą nocną, i pozwalając rozgorączkowanemu sercu zwolnić rytm. Prawdopodobnie wciąż Jeszcze zdążyłaby podnieść słuchawkę i zadzwonić na policję. Oczywiście przyjechaliby za późno, ale może... Nie. Lepiej będzie, jeśli uwierzą, że została całkowicie zaskoczona. Teraz wchodził po schodach, ostrożnie stawiając stopy na krawędziach stopni. Stara sztuczka. Sama Ją stosowała w dawnych czasach. Znowu się uśmiechnęła. Na co mogły się teraz zdać wspomnienia czy, tym bardziej, żal? Uważała, że w sumie to, co zrobiła, zrobiła dobrze. Wzięła latarkę z nocnego stolika. Wydała jej się gładka i zimna Jak... Przeszła przez pokój, koncentrując się na działaniu, by odegnać wszelkie wątpliwości, jakie mogły przynieść te ostatnie chwile. Wcześniej zostawiła drzwi uchylone, a teraz, unosząc je nieco na zawiasach, otworzyła bezszelestnie i wyszła na schody. Zamarła, ponieważ intruz Już mijał zakręt u szczytu schodów - czarny, zgarbiony cień, dostrzegalny tylko dlatego, że się go spodziewała. Serce załomotało Jej w gardle. Pomimo wszystkich przygotowań i prób czuła strach. To było absurdalne, a jednak mogła to przewi- dzieć. • Kiedy wszedł na schody, uniosła latarkę, trzymając ją w obydwu dłoniach, by opanować drżenie, po czym włączy ła ją kciukiem. Na mgnienie oka osłupiał, niczym zając w blasku świateł samochodu, oślepiony i zdezorientowany. Dostrzegła dżinsy i czarną skórzaną kurtkę, ale nie widzia ła twarzy, ponieważ zakrywał ją przedmiot, którym osłaniał oczy. Nie musiała jej zresztą widzieć, bo doskonale wiedzia ła, z kim ma do czynienia. Wreszcie zobaczyła, co trzymał w dłoni. Świecznik z kominka w salonie. Chwycił go za mo siężne spirale, trzymając do góry nogami, unosząc w górę ciężką podstawę o ostrych brzegach. -Witam, panie Spicer - powiedziała najspokojniejszym głosem, na jaki mogła się zdobyć. - Pan się nazywa Spicer, prawda? Opuścił świecznik o parę centymetrów, usiłując przywyknąć do światła. - Widzi pan, wiedziałam, że pan przyjdzie. Czekałam na pana. Mogłabym niemal powiedzieć, że pan się spóźnił. Usłyszała, jak zaklął pod nosem. - Wiem, za co panu zapłacono. Wiem też, kto panu zapłacił. Wiem nawet dlaczego, a podejrzewam, że to więcej niż... Nagle czas się skończył. Zaskoczenie przestało działać. Mężczyzna skoczył i wyrwał jej latarkę. Okazał się silniejszy niż przypuszczała, a ona słabsza. W każdym razie nie mogło być mowy o równowadze sił. Kiedy latarka uderzyła o podłogę, Beatrix zdała sobie sprawę, jak bardzo jest krucha i bezradna. -To na nic - zaczęła. - Nie może pan... - Wtedy napastnik zadał cios i upadła, osuwając się na kolana przy balustradzie, zanim ostrze bólu zdążyło do niej dotrzeć. Usłyszała własny jęk, zmusiła się do podniesienia ręki, mgliście świadoma, że on zamierza uderzyć powtórnie. Nie chciała jednak patrzeć. Wolała się skupić na gwiazdach widocznych za oknem, rozsypanych jak brylanty na atłasie u jubilera. Przypomniała sobie, że Tristram umarł w nocy. Czy widział gwiazdy, kiedy śmierć podkradała się coraz bliżej? Czy wyobrażał sobie, co się z nią stanie, kiedy jego zabraknie? Jeśli tak, z pewnością nie przewidział takiego zakończenia, chociaż zapowiedź znajdowała się tam, przy Tristra-mie, kiedy umierał. Chociaż... -Halo? - Charlie? Mówi Maurycy. - Maurycy? Co za urocza niespodzianka. Skąd... - Wcale nie urocza, staruszko. Mam złe nowiny. Chodzi oBeatrix. , - - Beatrix? Co... * - -•-*>--- - Obawiam się, że nie żyje. Dziś po południu pani Mentl- pfy znalazła ją w domu. - O Boże! Co się stało? Serce? - Nie, nic podobnego. Wygląda na to... Według pani Mentiply miało miejsce włamanie. Beatrix została... zabita. Nie znam żadnych szczegółów. Domyślam się, że policja już Jest na miejscu. Jadę tam. Chodzi o to... Chcesz, żebym cię zabrał po drodze? -Tak. Dobrze. Tak, może mógłbyś mnie zabrać. Mau rycy. -:- -Przykro mi, Charlie, naprawdę. Lubiłaś ją. Wszyscy ją lubiliśmy, ale ty szczególnie. Miała dobre życie, ale... odejść w tak okropny sposób... . . "_"i^ - Została zamordowana? - Podczas próby kradzieży. Czy nie tak formułuje to policja? - - Kradzieży? - - Pani Mentiply mówiła, że zabrano jakieś rzeczy, ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. Pojedźmy tam i dowiedzmy się dokładnie, co się stało. - Maurycy... . . -Tak? - W jaki sposób Ją zamordowano? -Według pani Mentiply... Posłuchaj, zostawmy to, zgo da? Wkrótce się dowiemy. , ...."... - Dobrze. ; ; - Przyjadę po ciebie najszybciej jak będę mógł. ,; . - Dobrze. - Wypij porządnego drinka albo coś w tym rodzaju. To się przyda. - Może masz rację. - Mam. Dobra, ruszam. Do zobaczenia wkrótce. - Prowadź ostrożnie. - Oczywiście. Na razie. - Do zobaczenia. Charlotte odłożyła słuchawkę i w odrętwieniu wróciła do holu. Ta ostatnia smutna wiadomość pogłębiła panującą w domu ciszę, przez co wydawał się jeszcze większy i bar dziej pusty niż zwykle. Najpierw jej matka, po długiej, prze wlekłej chorobie. Teraz, gwałtownie i nieoczekiwanie, Bea- trix. Charlotte ze łzami w oczach rozglądała się po wysokim pokoju przypominając sobie, jak wszyscy zbierali się tu w papierowych czapkach, by świętować jej dziecięce urodzi ny. Ojciec też był oczywiście obecny; śmiał się, łaskotał ją, splecionymi palcami rzucał na ścianę cienie zwierząt. Te raz, trzydzieści lat później, tylko cień Charlotte przesuwał się po ścianach, kiedy ruszyła w stronę barku, potem za trzymała się i powoli odeszła. Nie będzie czekać. W ciągu minionych lat robiła to wystarczająco często, zbyt często. Zostawi wiadomość dla Maurycego i sama pojedzie do Rye. Bez wątpienia nic w ten sposób nie zyska, poza ulgą, jaką mogło przynieść działanie. Przynajmniej odsunie czarne myśli. To właśnie poradziłaby jej Beatrix na swój energiczny, konkretny sposób. Charlotte sądziła, ze przynajmniej tyle może dla niej zrobić. Był cichy czerwcowy wieczór pełen zamglonego słońca, drwiący ze smutku Charlotte swoją doskonałością. Kiedy szła do garażu, sprysklwaczka siekła wodą trawnik sąsiadów, a gołębica gruchała w baldachimie drzew nad drogą. W aromatycznym powietrzu śmierć wydawała się niedorzecznie odległa, a jednak Charlotte wiedziała, że po raz kolejny skrada się za nią Jak pies. Jakby chcąc ją zostawić w tyle, pędziła niespokojnie przez błonia, przez Bayham Road. mijając okolony cyprysami cmentarz, na którym leżeli jej rodzice, na południe i na wschód przez senne lasy i pola. gdzie bawiła się na piknikach jako dziewczynka. Miała trzydzieści sześć lat, jej sytuacja materialna nigdy nie była lepsza, ale pod względem emocjonalnym czuła się zagubiona i osamotniona; z trudem tłumiła rozpacz. Zrezygnowała z pracy - trudno to nazwać karierą - by opiekować się matką w jej ostatniej chorobie, a dzięki spadkowi nie musiała wracać do pracy. Czasami wolałaby być mniej niezależna. Dzięki pracy - choćby najbardziej monotonnej -mogłaby zawrzeć nowe przyjaźnie. Sytuacja finansowa mogłaby ją zmusić do tego, o czym wiedziała, że powinna zrobić: sprzedać Ockham House. Tymczasem po śmierci matki przed siedmioma miesiącami udała się w żałobnym nastroju w długą podróż do Włoch, z której wróciła nie dowiedziawszy się, czego pragnie od życia. Może powinna była spytać Beatrix. Ona przecież sprawiała wrażenie szczęśliwej - a przynajmniej zadowolonej -w samotności. Dlaczego Charlotte nie może się czuć tak samo? Jest oczywiście młodsza, ale Beatrix była kiedyś w Jej wieku i nawet wtedy żyła samotnie. Charlotte wyprzedziła traktor i przyczepę turystyczną, zastanawiając się, w którym roku Beatrix miała trzydzieści sześć lat. Tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy. Oczywiście. Rok śmierci Tristrama Abberleya. Młodego człowieka o artystycznych skłonnościach, który zmarł na posocznicę w hiszpańskim szpitalu, nie zdając sobie sprawy ze sławy, jaka miała mu przypaść w udziale, ani z majątku, jaki miała ona przynieść jego spadkobiercom. W Anglii zostawił młodą wdowę, z której drugiego małżeństwa urodziła się Charlotte, rocznego syna Maurycego, samotną siostrę Bea-trix oraz niewielki zbiór awangardowych wierszy, które powojenne pokolenie miało umieścić w programach nauczania w całym kraju. To właśnie pośmiertne honoraria Tristrama Abberleya umożliwiły ojcu Charlotte założenie przedsiębiorstwa, którego dochód pokrył koszta Ockham House i edukacji Charlotte, czyniąc ją wolną i pozbawioną przyjaciół. Z nagłym uczuciem suchości w gardle uświadomiła sobie, że to właśnie oznaczała śmierć Beatric: utratę przyjaciółki. Dostatecznie stara, by być babcią Charlotte, wobec braku prawdziwej babki z radością pełniła tę rolę. W czasach szkolnych Charlotte spędzała prawie każdy sierpień z Beatrix, buszując po brukowanych uliczkach Rye, budując zamki na piaskach Camber, zasypiając przy tajemniczym, kojącym zawodzeniu wiatru w kominach Jackdaw Cottage. To wszystko działo się tak dawno temu. Ostatnimi czasy -zwłaszcza po śmierci matki - rzadko widywała Beatrix. czego teraz mogła jedynie gorzko żałować. Zastanawiała się, dlaczego zaczęła unikać starszej pani. Dlatego że Beatrix mówiła jej otwarcie, iż Charlotte marnuje życie? Dlatego że powiedziałaby jej, iż nie wolno się poddawać poczuciu winy czy żalowi, bo zdobędą nad człowie* kiem zbyt dużą władzę? Być może. Może dlatego, że nie chciała spojrzeć sobie prosto w oczy i wiedziała, że Beatrix Abberley ma krępujący talent do zmuszania ludzi, by to właśnie robili. Kiedy Charlotte dotarła na miejsce, Jednodniowi turyści i łowcy pamiątek już odjechali, a znużone Rye szykowało się do sennego wieczoru. Pojechała krętymi brukowanymi uliczkami do kościoła Świętej Marii, z którego właśnie wychodziła grupa wiernych po wieczornym nabożeństwie. Później, skręciwszy w ulicę Watchbell, ujrzała trzy policyjne samochody, z których Jeden migał sygnałem świetlnym, front Jackdaw Cottage odgrodzony taśmą oraz tłumek gapiów. Zaparkowała na placu kościelnym i wolnym krokiem ruszyła w stronę domu. przypominając sobie setki okazji, kiedy przemierzała tę drogę wiedząc, że Beatrix będzie na nią czekać - wysoka, szczupła, bystrooka i stanowcza. Ale nie tym razem. Nie tym razem i już nigdy więcej. Pełniący służbę posterunkowy skierował Ją do środka. Prawie we wszystkich drzwiach zastała tam mężczyzn w garniturach i plastikowych rękawiczkach, wyposażonych w proszek do daktyloskopii i małe szczoteczki. W salonie stał mężczyzna różniący się od pozostałych, który odsuwał na bok filiżanki i cukiernice, stojące w jednej z przeszklonych ser-wantek Beatrix. Podniósł wzrok na Charlotte. -^ .. - Czym mogę pani służyć? - Jestem krewną. Charlotte Ladram... i bratanica panny Abberley. Gospodyni wspominała o pani. - Właściwie nie jestem jej bratanicą, ale to bez znaczenia. - No tak. - Ze znużeniem skinął głową, po czym z wyraźnym wysiłkiem zdobył się na bardziej delikatny ton. - Przykro mi z powodu tego, co się tutaj stało. To musi być okropny szok. - Tak. Czy... Czy panna Abberley... - Ciało zostało zabrane. Właściwie... Proszę usiąść. Może oboje usiądziemy? - Odprawił gestem człowieka pochylone go nad kominkiem, po czym zaprosił Charlotte do jednego z foteli stojących po jego obu stronach, a sam usiadł na drugim. Fotel należał do Beatric, co Charlotte poznała po stercie poduszek oraz leżących na podłodze książkach, któ rych starsza pani mogła dosięgnąć lewą ręką. - Przepra szam za tych wszystkich ludzi. To... konieczne. : ._- ,: - Naturalnie, rozumiem. .-"-; - Nazywam się Hyslop. Inspektor Hyslop z policji hrab stwa Sussex. - Sądząc z wyglądu miał około czterdziestki. Rzednące włosy zaczesywał do przodu w sposób, którego Charlotte nie lubiła, ale w rysach jego twarzy było jakieś uj mujące zakłopotanie, a w sposobie ubierania się chłopięca nieporadność. Charlotte poczuła, że to ona powinna go uspokoić, a nie na odwrót. - W jaki sposób dowiedziała się. pani o tym? -•-• -Zatelefonował do mnie Maurycy... to znaczy Maurycy Abberley, mój przyrodni brat. Jak rozumiem, to pani Menti-ply odkryła... co się stało. - Tak. Właśnie odesłaliśmy Ją do domu. Była zdenerwo wana. - Pracowała dla panny Abberley od wielu lat. - Wobec tego to zrozumiałe. - Czy może mi pan powiedzieć... czego się dowiedzieliście? -Wygląda na to, że minionej nocy włamał się tu złodziej, któremu przeszkodzono, kiedy wyjmował zawartość... - wskazał ręką na przeciwną stronę pokoju - ... tej ser-wantki. Charlotte dopiero teraz zobaczyła, że stojąca w kącie po koju serwantka jest pusta, drzwiczki otwarte, a jedno ze skrzydeł zwisa na Jednym zawiasie. - -•-...> .-•-•, Według pani Mentiply była pełna drewnianych drobiazgów. ',; ^Dokładnie rzecz biorąc, inkrustacji z Tunbridge. Słucham? -To szczególny rodzaj inkrustacji mozaikowej. Ta sztuka ^uż dawno wygasła. Beatrix... panna Abberley była zagorzałą kolekcjonerką. / - Czy to cenne? - Tak sądzę. Miała kilka przedmiotów wykonanych przez Rusella. Był jednym z czołowych przedstawicieli... O, stolik do robótek wciąż tu stoi. Jest chyba dość wartościowy. W przeciwległym rogu, obok półki z książkami, stała chluba kolekcji Beatrix: elegancko toczony stolik do robótek z drzewa atłasowego; miał szufladki, dwuskrzydłowe drzwiczki po obu stronach obitego skórą blatu oraz jedwabną torbę pod spodem. Wszystkie powierzchnie, włącznie z nóżkami, ozdobiono kostkową mozaiką. Jednak to nie stolik, ale przechowywany w wyłożonych różowym jedwabiem szufladach zestaw przyborów do szycia z macicy perłowej fascynował Charlotte w dzieciństwie. - Ten efekt osiąga się przez wykładanie kilkoma rodzajami drewna - powiedziała z roztargnieniem. - To oczywiście bardzo pracochłonna technika, zwłaszcza w wypadku drobnych elementów. Przypuszczam, że dlatego jej zaniechano. - Nigdy o tym nie słyszałem - przyznał Hyslop. - Mamy człowieka, który specjalizuje się w tego rodzaju sprawach. Pani Mentiply mówiła, że w serwantce stały puszki na herbatę, tabakierki, noże do papieru i tym podobne rzeczy. Czy pani także to pamięta? -Tak. - Zgodziła się spisać listę przedmiotów. Mogłaby jej pani w tym pomóc i dopilnować, żeby niczego nie przeoczyła? • , -Naturalnie. - Mówiła pani, że te rzeczy są coś warte? >. !"^'' 16 - Według mnie co najmniej kilka tysięcy funtów. Może znacznie więcej, nie jestem pewna. Ostatnio ceny poszły w górę. - Cóż, możemy założyć, że nasz człowiek o tym wiedział. - Myśli pan, że przyszedł specjalnie po inkrustacje z Tunbridge? - Na to wygląda. Niczego innego nie tknięto. Oczywiście można to tłumaczyć faktem, że mu przeszkodzono. To by wyjaśniało, dlaczego zostawił stolik do robótek. Jeśli za wszelką cenę chciał uciec, wziąłby tylko rzeczy lekkie i poręczne, a po tym. co się stało, z pewnością wpadł w panikę. Charlotte rozejrzała się po pokoju. Z wyjątkiem pustej serwantki wszystkie inne sprzęty sprawiały wrażenie nie naruszonych, dokładnie takich, jak je zapamiętała z tylu pogawędek przy herbacie. Nawet zegar na kominku tykał w znajomy sposób, nakręcony po raz ostatni - jak sądziła -przez Beatrix. Przesunęła wzrokiem po obramowaniu kominka i spostrzegła jeszcze jedną zmianę. - Brakuje świecznika. - Obawiam się. że nie brakuje -• odparł Hyslop. To było narzędzie zbrodni. - O Boże. Uderzył ją nim? - Tak. W głowę. Jeżeli jest to dla pani jakakolwiek pociecha, patolog twierdzi, że zgon musiał nastąpić szybko. ;*- Czy to się stało tutaj... w tym pokoju? - Nie. Na"schodach na górze. Wstała z łóżka, pewnie dlatego, że usłyszała go na dole. Chyba wszedł przez Jedno z tych okien. Żadne z nich nie sprawiłoby zawodowcowi większych kłopotów, a tamto... - wskazał lewy wykusz zastaliśmy otwarte. Rama nosiła ślady podważania, prawdopodobnie krótkim łomem. Tak czy inaczej możemy założyć, że napastnik usłyszał, jak ofiara porusza się na piętrze, wziął świecznik i wyszedł jej na spotkanie. Pewnie wtedy nie zamierzał Jej jeszcze zabijać. Miała latarkę. Zna- 17 leźliśmy Ją na podłodze. Możliwe, że wpadł w panikę, kiedy go oświetliła. Może po prostu jest jednym z tych brutalnych włamywaczy. Obawiam się, że ostatnio grasuje ich sporo. - Czy to się stało minionej nocy? - Tak. Oczywiście nie znamy jeszcze dokładnej godziny śmierci, ale domyślamy się, że nastąpiła we wczesnych godzinach rannych. Pani Abberley była w nocnej koszuli. Zasłony w sypialni, łazience i tu, na dole, były pozaciągane. Tak zastała je pani Mentiply, kiedy przyszła tu dzisiaj o wpół do piątej po południu. - Dlaczego przyszła? Zazwyczaj nie przychodzi w niedzielę. - Pani... mówiła pani, że to brat przyrodni...? Pan Maurycy Abberley. Dzwonił do ciotki kilkakrotnie i zaczął się niepokoić, kiedy nie odpowiadała. Najwyraźniej powiedziała mu, że będzie w domu. Rozumiem, że brat mieszka dość daleko stąd. - W Bourne End w hrabstwie Buckingham. - No właśnie. Więc na wszelki wypadek zadzwonił do pa ni Mentiply z prośbą, żeby tu zajrzała. Oczywiście kiedy przyjedzie, będę musiał to sprawdzić. Pani mieszka nieco bliżej? '•'•<., - W Tunbridge Wells. - Naprawdę? - Hyslop uniósł brwi z nagłym zainteresowaniem. - Tak. Pewnie dlatego tyle wiem o inkrustacji z Tunbridge. To miejscowa specjalność. Bardzo dobry zbiór znajduje się w... - Panno Ladram, czy mówi pani coś nazwisko Fairfax-vane? - Nie. A powinno? - Proszę spojrzeć na to. - Otworzył kieszonkowy notes i wysunął małą plastikową torebkę z wizytówką, którą podał Charlotte. Na wizytówce wydrukowano dużymi gotyckimi literami: THE TREASURE TROYE, a pod spodem, mniej- 18 szym drukiem: COLIN FAIRFAX-VANE, HANDEL I WYCENA ANTYKÓW. 1A CHAPEL PLACE. TUNBRIDGE WELLS, KENT TN1, IYQ, TEL. (0892) 662773. - Czy teraz przypomina sobie pani to nazwisko? - Myślę, że znam ten sklep. Zaraz. Tak. znam to nazwisko. Skąd pan ma tę wizytówkę, inspektorze? - Znaleźliśmy ją w szufladzie stolika w holu. Pani Mentiply skojarzyła to nazwisko z handlarzem antykami, który przyszedł tu jakiś miesiąc temu twierdząc, że panna Abberley prosiła go o wycenę pewnych przedmiotów. Wygląda jednak na to, że panna Abberley wcale go o to nie prosiła. Odesłała go, ale wcześniej pani Mentiply, która była tu w tym czasie, wprowadziła go do tego pokoju, gdzie miał okazję rzucić okiem na inkrustacje z Tunbridge. A skąd pani go zna, panno Ladram? - Przez moją matkę. Jakieś osiemnaście miesięcy temu sprzedała temu człowiekowi trochę mebli. Zarówno Maurycy, jak i ja uważaliśmy, że ją oszukał. - I w związku z tym zadręczaliśmy ją niemiłosiernie, przypomniała sobie Char-lotte z poczuciem winy. - Wynika z tego, że Fairfax-Vane to drobny kanciarz, czy tak? - Nie mam pojęcia. Nigdy go nie spotkałam. Ale moja matka z pewnością... Cóż. łatwo ulegała wpływom. Sądzę, że można by ją nazwać łatwowierną. - W przeciwieństwie do panny Abberley? - Tak. W przeciwieństwie do Beatrix. - Czy to możliwe, żeby pani matka powiedziała Fałrfaxo-wi-Vane o zbiorze panny Abberley? - Chyba tak. Wiedziała o nim, tak jak my wszyscy. Jest jednak za późno, by ją o to zapytać. Moja matka zmarła zeszłej jesieni. - Proszę przyjąć moje kondolencje. panno Ladram. Wy gląda na to, że na pani rodzinę spadły w ostatnim okresie ciężkie ciosy. 19 - Owszem. Ale... Chyba nie przypuszcza pan, że Fairfax--Vane zrobił to tylko po to, żeby dostać w swoje ręce kilka wyrobów z inkrustacją z Tunbridge? - Na razie nic nie przypuszczam. To po prostu najbardziej narzucający się kierunek dochodzenia. - Hyslop uśmiechnął się niepewnie. - Jednak dla posunięcia spraw naprzód potrzebujemy kompletnej listy brakujących przedmiotów z możliwie najdokładniejszym opisem. Czy mogłaby pani sprawdzić, na ile pani Mentiply wywiązała się z tego zadania? - Pojadę do niej natychmiast, inspektorze. Jestem pewna, że dostarczymy panu listę dziś wieczorem. - - - Doskonale. - Wobec tego ruszam. - Poczuła ulgę, że nie musi iść na górę. Wstała i ruszyła do holu; odwróciwszy się w progu stwierdziła, że Hyslop odprowadza ją do drzwi. - Jestem niezmiernie wdzięczny za pomoc, panno Ladram. - Przynajmniej tyle mogę zrobić, inspektorze. Beatrix była moją matką chrzestną, a także kimś, kogo bardzo podziwiałam. To... okropne, co ją spotkało. - Rozumiem, że była siostrą poety Tristrama Abberleya. - Zgadza się. Pan zna jego utwory? - Musiałem się o nich uczyć w szkole - odparł Hyslop krzywiąc twarz. - Szczerze mówiąc, to nie mój konik. Zbyt skomplikowane, jak na mój gust. - Wiele osób sądzi podobnie. - Byłem zdziwiony, że jego siostra jeszcze żyła. Przecież on umarł przed wojną. - Owszem, ale w młodym wieku. Zmarł w Hiszpanii. Walczył jako ochotnik w armii republikanów podczas wojny domowej. - No, tak, oczywiście. Bohaterska śmierć. - Tak sądzę. A przy tym łagodniejsza niż śmierć jego sio stry. Czy to nie dziwne? III Zatrudnienie Avril Mentiply stanowiło największe ustępstwo Beatrix na rzecz starości. Było to, jak często tłumaczyła Charlotte, ustępstwo niemałe, ponieważ w kwestii czystości pani Mentlply była mniej wymagająca niż ona sama. Mimo to związek przetrwał, i to znacznie dłużej niż mogłyby sugerować początkowe reprymendy i groźby odejścia. Dlatego też, przyjechawszy tego wieczoru do domu pani Mentlply, Charlotte nie zdziwiła się, zastawszy ją płaczącą i wytrąconą z równowagi. Obiecana lista wyrobów z łnkrustacją z Tunbridge bynajmniej nie była kompletna. Pani Mentiply mieszkała z małomównym mężem w dziwnie pozbawionym słońca domu ze żwirową elewacją. Stał przy drodze do Folkestone, w jednej z nielicznych części Rye, do których turyści nigdy się nie zapuszczali. Nie była to okolica, w której Charlotte chciałaby pozostać dłużej. A jednak pozostała; pani Mentlply poczęstowała ją filiżanką gorącej herbaty, ubolewając nad śmiercią Beatrix. - Wiem, że była stara, kochanie, stara i bardziej krucha, niż była gotowa przyznać, ale zawsze sprawiała wrażenie osoby... nieugiętej, przez co myślało się, że jest niezniszczalna. Ale przecież nie była, prawda? Nikt z nas nie byłby niezniszczalny, gdyby został w ten sposób napadnięty we własnym domu. Chciałabym wiedzieć, dokąd zmierza świat, 21 jeśli coś takiego może się przytrafić szanującej się starszej damie? - Mogło być gorzej - wtrącił pan Mentiply. Charlotte wolałaby, żeby odczytał Jedną z kierowanych pod jego adresem aluzji i opuścił pokój, jednak wciąż siedział rozparty na krześle przed gazowym grzejnikiem imitującym kominek. - Przynajmniej nie był to jeden z tych zboczeńców seksualnych tylko zwykły włamywacz. - Miej trochę szacunku dla zmarłych, Arnoldzie - upomniała go pani Mentiply. - Panna Ladram nie życzy sobie wysłuchiwać takich rzeczy. - Ja tylko mówię o faktach. - Fakty są chyba takie, że gdyby był zwykłym włamywaczem, nie zamordowałby panny Abberley, prawda? - Powinna była zostać w łóżku, zamiast mu przeszkadzać. Wtedy nic by się jej nie stało. - Skąd wiesz? - To chyba jasne, co? Chodziło mu tylko o jej fidrygałki. Sama mówiłaś. Widząc, że pani Mentiply jest znowu bliska łez, Charlotte postanowiła interweniować. - Policja rzeczywiście chciałaby wiedzieć o inkrustacjach z Tunbridge. Przejrzyjmy tę listę i sprawdźmy, czy niczego nie pominęłyśmy, dobrze? - Dobrze, kochanie. - Puszka do herbaty z widokiem zamku w Bodłam na pokrywce. Dwa koszyczki na ciastka. Taca we wzór kostkowy. Dwie intarsjowane tace. Zestaw do pasjansa. Trzy papierowe... Po pierwszym dzwonku telefonu w holu pani Mentiply zerwała się z krzesła i wybiegła z pokoju. Charlotte wzięła głęboki oddech i odsunęła listę na bok. Po chwili pani Mentiply wróciła. - Panno Ladram, dzwoni pani brat. Chce z panią mówić. 22 - Maurycy? - Jestem w Jackdaw Cottage, Charlie. Inspektor Hyslop naświetlił mi sytuację. Muszę przyznać, że jest dość przygnębiająca. - Wiem. W tej chwili sporządzam z panią Mentiply listę brakujących przedmiotów. ; - Rozumiem. Inspektor chce, żebym pojechał z nim do kostnicy w celu zidentyfikowania Beatrix. -Naprawdę. Nie... - Charlotte urwała. Hyslop uznał pewnie, że delikatniej będzie nie prosić jej o to. - Czy pojedziesz tam zaraz? - Tak. Zostanie tu sierżant, który odbierze listę, kiedy ją skończycie. Chyba najlepiej będzie, jeśli dokonamy identyfikacji najszybciej, jak to możliwe. < - Oczywiście. - Później... Cóż, zastanawiałem siei czy mógłbym spędzić noc w Ockham House. - Naturalnie. Nie musisz o to pytać. - Jutro trzeba będzie załatwić mnóstwo spraw. Akt zgo nu, notariusz i tak dalej. Nie mogę powiedzieć, że uśmiecha mi się nocna podróż powrotna do Bourne End. : , > - Dobrze. Do zobaczenia później. Odłożywszy słuchawkę, Charlotte zdała sobie sprawę z ulgi na myśl, że Maurycy zajmie się całą tą smutną sprawą. Po śmierci jej ojca stał się opanowanym i sprawnym organizatorem spraw rodzinnych. Przejął kontrolę nad La-dram Aviation, ledwo wypłacalną szkołą pilotażu jej ojca, którą przekształcił w Ladram Avionics, świetnie prosperującą kompanię na skalę międzynarodową. Negocjował umowy dotyczące utworów poetyckich swego ojca, które przyniosły matce Charlotte - a w rezultacie jej samej - znaczny dochód. Maurycy zawsze służył pomocą przyrodniej siostrze, nie próbując przy tym kierować jej życiem. Także teraz obiecał ją wyręczyć. Wracając wolnym krokiem do salonu 23 pani Mentlply Charlotte przyznała przed samą sobą, że im szybciej Maurycy to uczyni, tym będzie szczęśliwsza. Po ukończeniu i oddaniu listy Charlotte ruszyła w drogę powrotną do Tunbridge Wells. Kiedy dotarła do Ockham House, było już zupełnie ciemno, a dojmujący chłód sprawiał, że ciepło dnia stało się odległym wspomnieniem; Charlotte zadygotała; może z zimna, a może na wspomnienie relacji pani Mentiply. "Uderzył ją jednym z tych ciężkich mosiężnych świeczników. Myślę, że kilka razy. Najpierw prawie jej nie poznałam. Miała włosy pozlepiane krwią, i okropną ranę na skroni. Powiedzieli mi, że musiała umrzeć szybko; modlę się, żeby mieli rację. Ale może mi pani wierzyć, że nieprędko o tym zapomnę. Nigdy nie zapomnę, jak weszłam po schodach i znalazłam ją skuloną przy barierce schodów. Nigdy". Charlotte zapaliła więcej świateł niż zazwyczaj, rozpaliła w kominku i nalała sobie mocnego drinka, co radził wcześniej Maurycy. Kiedy ogień się rozpalił i nieco się rozgrzała, wyjęła album rodzinny, w którym znalazła ostatnie zdjęcie Beatrix. Zrobiono je dawniej niż sądziła, podczas przyjęcia z okazji osiemdziesiątych urodzin ciotki. Na trawniku przed Swans' Meadow, domem Maurycego nad Tamizą w Bourne End, rodzina zebrała się w komplecie, a tę rzadką okazję uwieczniono na fotografii. Beatrix była naturalnie centralną postacią całego sep-tetu. Niezwykle wysoka jak na kobietę swego pokolenia, pomimo wieku trzymała się prosto jak struna. W nowej fryzurze, z powściągliwym uśmiechem, na fotografii wydawała się jeszcze bardziej opanowana niż w życiu. Stojącą po jej lewej ręce Mary, matkę Charlotte, można było wziąć za rówieśniczkę Beatrix, a nie osobę o dwanaście lat młodszą. Zgarbiona, ze zmrużonymi oczami, jakimś cudem równocześnie marszczyła czoło i uśmiechała się. Na widok 24 matki Charlotte poczuła tak silny żal i poczucie winy, że zatrzasnęła album. Potem, upiwszy łyk dżinu, otworzyła go znowu. Natychmiast ujrzała samą siebie stojącą po lewej stronie matki, uśmiechającą się szeroko prosto do aparatu. W tamtym czasie nosiła za długie włosy i bezkształtne sukienki, mające skrywać nadwagę. Teraz nie musiała się już o to martwić. Pięć lat później żałoba dokonała tego, czego nie sprawił tuzin różnych diet. Fotografia przypomniała jej jednak, dlaczego nawet w dzieciństwie starała się unikać zdjęć. Nie z powodu przesądów czy nieśmiałości, ale ponieważ aparat fotograficzny potrafił zmusić Charlotte to zrobienia tego, na co nie miała najmniejszej ochoty: zobaczyć siebie taką, jaką widzieli ją inni. Na lewo od Charlotte, cofnięty mniej więcej o stopę, stał brat Mary, Jack Brereton. Na widok jego czerwonej twarzy -najwyraźniej był bardziej niż trochę pijany - Charlotte zachichotała. Wujek Jack, młodszy od siostry o trzynaście lat, był duchem wolnym i irytującym, takim, jakiego, zdaniem Charlotte, potrzebuje każda rodzina. Dowcipny w chwilach trzeźwości i obraźliwy po kielichu - czyli co najmniej przez połowę czasu - był równie nieodpowiedzialny, co ujmujący. Po przedwczesnej śmierci rodziców zamieszkał z Mary i nie wyprowadził się nawet po jej ślubie z Tristramem Abber-leyem. Później, podczas wojny, mieszkał z Beatrix w Rye i właśnie w Jackdaw Cottage zebrał liczne anegdoty i zabawiał nimi ludzi, którzy - jak Charlotte - nigdy nie musieli go znosić na co dzień. Po prawej stronie Beatrix stał Maurycy z żoną Urszulą i córką Samanthą. Stanowili rodzinę w rodzinie, jedyną jej gałąź, której konwencjonalność i ciągłość zdawały się zapewnione. Wszyscy byli uderzająco przystojni i najwyraźniej bardzo zżyci. Maurycy obejmował Urszulę w pasie, a Samanthą czule trzymała matkę za rękę. 25 Już w wieku piętnastu lat Samantha była niewątpliwą pięknością, chociaż figura, którą później zawracała w głowach wielu mężczyznom, miała się dopiero rozwinąć. Urszula uporała się z macierzyństwem i wiekiem średnim z taką lekkością i elegancją, że - co Charlotte niechętnie przyznawała - można ją było wziąć za siostrę Samanthy. Obie miały naturalnie falujące włosy i wrodzoną elegancję, chociaż Charlotte zawsze irytował u nich wyniosły sposób trzymania głowy i pełne wyższości spojrzenie. Kiedy przeniosła wzrok na jowialnego, spokojnego, uśmiechniętego beztrosko Maurycego, usłyszała na żwirowanym podjeździe zgrzyt opon, zapowiadający jego przybycie. Nagle, nie wiedząc dlaczego, Charlotte poczuła, że nie chce, by Maurycy zastał ją na oglądaniu starej fotografii, której dwie bohaterki już nie żyły. Zamknęła album, pospiesznie odłożyła go na miejsce, przejrzała się w lustrze i otworzyła drzwi. - Witaj, staruszko. - Przywitał ją uściskiem i zmęczonym uśmiechem. -Witaj, Maurycy. - Odwzajemniwszy uścisk cofnęła się i mimo woli porównała go z fotografią. Włosy może nieznacznie mu się przerzedziły, a pasma siwizny na skroniach stały się bardziej wyraziste. Poza tym w wieku pięćdziesięciu lat był, podobnie jak w czterdziestym piątym roku życia, szczupły, w kanciasty sposób przystojny. Emanował siłą i szczerością i wzbudzał zaufanie nawet w ludziach, którzy go nie znali, a może zwłaszcza w nich. Ci, którzy go znali, bez trudu wybaczali Maurycemu okresowe przypływy rozdrażnienia z uwagi na jego niewątpliwą szczodrość. - Przydałby mi się drink, Charlie, naprawdę. - Zaraz ci naleję. Wejdź i usiądź przy ogniu. Wszedł za nią do salonu i osunął się na fotel. Kiedy wróciła od barku z dużą szklanką whisky z wodą sodową, siedział w poluzowanym krawacie i tarł czoło. ,:"• :>,- , - Cieszę się, że rozpaliłaś - powiedział wskazując głową na płonące szczapy. - Te kostnice mrożą człowiekowi krew w żyłach, możesz mi wierzyć. - Wyobrażam sobie. - Powinnaś być mi wdzięczna. Pamiętasz, kiedy ostatnim razem musiałem tam pójść? - Z powodu taty. - Pamiętała doskonale i nie sądziła, że kiedykolwiek zapomni. W pewne mgliste listopadowe popołudnie w 1963 roku ojciec Charlotte rozbił samolot w Mere-worth Woods i zginął na miejscu wraz z pasażerem. Wtedy właśnie Maurycy wyszedł z jowialnego cienia Ronniego La-drama i narzucił rodzinie swą osobowość. Charlotte często podejrzewała, że skrycie cieszył się ze śmierci ojczyma, choćby tylko dlatego, że dzięki niej mógł zaprowadzić ład w chaosie Ladram Aviation. Jednak nawet teraz, dwadzieścia lat później, za nic by się do tego nie przyznał. - Rozmawiałem z Urszulą przez telefon w samochodzie. Przesyła wyrazy miłości i współczucia. - To miłe z jej strony. - Charlotte zaniosła swoją szklankę do barku, uzupełniła ją, po czym wróciła do kominka. Maurycy zapalił cygaretkę, a kiedy zaproponował jedną Charlotte, ku własnemu zdziwieniu przyjęła. - Policja pytała o Fairfaxa-Vane'a - powiedział po chwili milczenia. -Wiem. Myślą, że może to on zorganizował włamanie. Jednak nie wydaje mi się... - Nie poznałaś go, Charlie. - Istotnie. To Maurycy został wydelegowany do sklepu Fairfaxa-Vane'a w celu odkupienia z powrotem mebli sprzedanych mu przez Mary. Próba spełzła na niczym. - Czy sprawił na tobie wrażenie oszusta? - Sprawił na mnie wrażenie krętacza zdolnego do wszystkiego. - Nawet do morderstwa? 27 - Nie sądzę, by zamierzał się posunąć aż tak daleko. Nie przypuszczam nawet, że włamał się osobiście. Prawdopodobnie wynajął jakiegoś młodego łobuza, który wpadł w panikę. - Czyli Beatrix zginęła za inkrustację z Tunbridge wartą kilka tysięcy funtów? - Więcej niż kilka tysięcy. Czy zdajesz sobie sprawę, ile warte są dzisiaj te rzeczy? - Nie bardzo. - Możesz mi wierzyć, że dużo. - Och, wiem, ale mimo to wydaje się... że to taka smutna, bezsensowna śmierć. - Zgadzam się, chociaż Beatrix miałaby może odmienne zdanie. - Co masz na myśli? - Cóż, była osobą, która nigdy się przed niczym nie ugię ła, prawda? Pomysł oddania życia w obronie własnego ma jątku mógłby jej przypaść do gustu. Ostatecznie miała osiemdziesiąt pięć lat. Być może taki koniec jest, lepszy niż... cokolwiek miało ją spotkać. , , - Być może. - Obawiam się, że to jedyna pocieszająca myśl, jaka mi przychodzi do głowy. - W takim razie powinniśmy się jej trzymać, prawda? -westchnęła Charlotte patrząc w ogień. IV Następnego dnia wydarzenia potoczyły się szybciej, niż Char-lotte się spodziewała. Myśli o Beatrix oraz okoliczności jej śmierci sprawiły, że nie mogła zasnąć do wczesnych godzin poranka. Kiedy wyczerpanie w końcu wzięło górę, zaspała. Zszedłszy na dół przed południem, zastała Maurycego pogrążonego w długiej rozmowie telefonicznej ze swoją sekretarką z Ladram Avionics. Okazało się, że już wcześniej umówił się na popołudnie z doradcą prawnym Beatrix w Rye. Przeprosił za to Charlotte, chociaż jej zdaniem wcale nie musiał tego robić. Uważała, że formalności związane ze śmiercią najlepiej jest załatwiać szybko. Teraz myślała, że gdyby Maurycy zajął podobną postawę po śmierci ich matki - zamiast odgradzać ją ochronnym kokonem od rzeczywistości - byłaby wdzięczna. Przy późnym śniadaniu rozmawiali o swoich ostatnich spotkaniach z Beatrix. Charlotte nie widziała jej od Bożego Narodzenia, ale kilkakrotnie rozmawiały przez telefon, ostatnim razem z okazji jej osiemdziesiątych piątych urodzin. Maurycy został zaproszony na herbatę do Jackdaw Cottage przed niespełna miesiącem, w niedzielę, przed wyjazdem Beatrix na doroczne odwiedziny u Lulu Harrington z Cheltenham. Beatrix i Lulu przyjaźniły się od czasów szkolnych i Charlotte uprzytomniła sobie z nagłym przerażeniem, że Lulu należy zawiadomić. 29 Właśnie zaczęła rozmyślać nad ponurym obowiązkiem skontaktowania się z nią, kiedy zadzwonił telefon. Dzwonił sierżant inspektora Hyslopa, który nakazał im niezwłocznie stawić się na posterunku policji w Hastings. Nie chciał wyjaśnić przyczyny, ale ponieważ sprawa wyglądała na pilną, wyruszyli natychmiast. Na Ich widok Hyslop z trudem ukrył zadowolenie. Zaprowadził ich do pokoju, gdzie na długim stole leżały wyroby z in-krustacją z Tunbridge, które zeszłego wieczoru Charlotte i pani Mentlply umieściły na liście. - Czy poznaje je pani, panno Ladram? - Ależ oczywiście. Nie ulega wątpliwości, że jest to zawartość serwantki Beatrix. - Tak też myśleliśmy. Dokładnie odpowiadają pani opisowi. - Odzyskaliście wszystkie przedmioty? - spytał Maurycy; -Tak, sir. ^ - Gdzie je znaleźliście? .-,••••> - W magazynie na tyłach Treasure Trove, sklepu Falrfa? xa-Vane'a w Tunbridge Wells. Dzisiaj wczesnym rankiem przeprowadziliśmy tam rewizję. ? > ,, - A Fairfax-Vane? - Aresztowany. Jak na razie nie jest w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób te przedmioty znalazły się w jego sklepie. - Moje gratulacje, inspektorze. Osiągnął pan nadzwy* czajne rezultaty. .* - Dziękuję, sir. Panno Ladram, gdyby była pani tak ła-, skawa i złożyła oświadczenie, formalnie identyfikujące te przedmioty jako własność panny Abberley... <, - Z przyjemnością. - Mógłbym bez przeszkód powrócić do przesłuchiwania pana Fairfaxa-Vane'a. Chociaż może powinienem raczej po- wiedzieć po prostu Fairfaxa. "Vane" jest chwytem czysto zawodowym. - A zatem nawet jego nazwisko jest oszustwem? - spytał Maurycy. - Tak jest, sir - odparł z uśmiechem Hyslop. (' ; Charlotte bynajmniej nie ucieszyła wiadomość o aresztowaniu Fairfaxa-Vane'a. Uważała, że szybkie rozwiązanie tajemnicy zbrodni zwiększa jedynie jej bezsensowność. Doszła do wniosku, że kradzież i morderstwo są dostatecznie okropne same w sobie, nawet bez tak jaskrawego przejawu niekompetencji. Po złożeniu przez Charlotte pisemnego oświadczenia udali się do pobliskiego urzędu miejskiego. Sporządzenie odpisu aktu zgonu trwało dłużej, niż można się było spodziewać, ale w końcu go otrzymali. Spóźnili się zaledwie kilka minut na zaplanowane na trzecią spotkanie z panem Ramsdenem, doradcą prawnym Beatrix, nudnym, szacownym mężczyzną w średnim wieku. Prośbę Maurycego uznał za coś całkowicie normalnego. Złożył kondolencje, po czym przeszedł do objaśniania klauzuli testamentu, który sporządził dla swej klientki kilka lat wcześniej. - Panie Abberley, sądzę, że zdaje pan sobie sprawę, iż panna Abberley uczyniła pana wykonawcą testamentu? - Istotnie. - Wobec tego wystarczy, jeśli pokrótce przedstawię sposób podziału majątku. Dziesięć tysięcy funtów przechodzi tytułem darowizny na ręce pani Avril Mentiply, pięć tysięcy zaś dla Fundacji Naturalistów Wschodniego Sussex. - Pechowcy wszelkiego rodzaju to była jej specjalność -powiedział Maurycy. Ramsden patrzył to na jedno, to na drugie, najwyraźniej zbity z tropu tym żartem. - Następnie, Jackdaw Cottage, którego była właściciel- 31 ką, przechodzi na panią, panno Ladram, wraz z zawartością, w tym majątkiem osobistym panny Abberley... - Dobry Boże, nie miałam pojęcia. - Mówiła prawdę. Sądziła, że Maurycy, jako najbliższy krewny Beatrix, odziedziczy wszystko. - Powiedziała mi o tym jakiś czas temu, staruszko - powiedział Maurycy klepiąc ją po dłoni. - W końcu byłaś jej chrześniaczką. - Ale... - Tłumaczenie, że taka hojność tylko wzmaga jej poczucie winy z powodu unikania Beatrix w ostatnich miesiącach, na nic by się nie zdało. Zamilkła. - Pozostała część majątku przechodzi na pana, panie Abberley - kontynuował Ramsden. - Obejmuje ona kapitał pozostały po wypłaceniu darowizn i potrąceniu podatku spadkowego, a także należne honoraria za dzieła zmarłego brata panny Abberley, pana Tristrama Abberleya. Rozumiem, że prawa autorskie wygasają z końcem przyszłego roku. - Z wyjątkiem wierszy opublikowanych pośmiertnie, sprawa tak się w istocie przedstawia - potwierdził Maurycy. - Może dobrze się stało, że ominęła ją konieczność radzenia sobie bez tych wpływów. Możliwe, że Maurycy ma rację, pomyślała Charlotte. Ostatecznie on miał Ladram Avionics. Zainwestowane w nią honoraria za wiersze Abberleya przyniosły pokaźną dywidendę. Ona sama posiadała spory pakiet akcji przedsiębiorstwa, odziedziczony po matce. Jednak Beatrix przypuszczalnie rozdałaby wszystko, co zdołała zgromadzić przez lata. Chociaż nigdy nie stanęłaby przed groźbą ubóstwa, mogła zostać zmuszona do oszczędzania. Fakt, że oszczędzono jej tego doświadczenia, nie był zbyt pocieszający. Biuro Ramsdena znajdowało się w odległości zaledwie kilku domów od głównego zakładu pogrzebowego w Rye. Charlot- te ilMmycy zostali tam przyjęci ze współczuciem i troską i delikatnie wprowadzeni w labirynt pogrzebowych formalności. Testament Beatrix nie zawierał wskazówek co do tego, czy chciała zostać pochowana czy spalona, a Charlotte i Maurycy nie pamiętali, by wypowiadała się w tej kwestii. Jej zamiłowanie do porządku oraz racjonalizm sugerowały jednak, że wybrałaby kremację, na którą się też zdecydowali. Na ulicach kłębiły się tłumy kupujących i turystów. Zdawało się, że cały ten zgiełk i ścisk jeszcze potęgują upał. Charlotte chciała tylko załatwić sprawy, które sprowadziły ich do Rye, uwolnić się od zobowiązań, którymi obarczyła ich Beatrix. Wiedziała jednak dobrze, że chcieć nie zawsze znaczy osiągnąć. - Myślisz, że powinniśmy zajrzeć do domu? - spytał Maurycy. - Policja już z pewnością skończyła pracę, więc moglibyśmy wziąć klucz od pani Mentiply. - Wolałabym nie. Jest zbyt wcześnie na sortowanie rzeczy Beatrix. Czułabym, że ona tam jest i zagląda mi przez ramię. Może po pogrzebie. - Jako wykonawca jej testamentu nie jestem pewien, czy mogę tak długo czekać. Muszę odnaleźć jej książeczki czekowe i wykazy kont bankowych w celu potwierdzenia autentyczności testamentu. Trzeba sprawdzić, czy są tam jakieś nie zapłacone rachunki. - Naturalnie, nie przyszło mi to na myśl. - Maurycy podchodził do swoich obowiązków z charakterystyczną dla siebie powagą. Na szczęście Charlotte była z tego zwolniona. -Czy nie mógłbyś pójść sam? - spytała błagalnie. - Owszem, Charlie, mógłbym. Za twoim przyzwoleniem. Pamiętaj, że teraz ty jesteś właścicielką. - Nie bądź niemądry. Oczywiście, że masz moje pozwolenie. Rób, co do ciebie naiiSzy^Jestem tylko wdzięczna, że sama nie muszę tego robić. - Dobrze więc. Wrócę jutro i spróbuję uporządkować Wszystkie sprawy. Jeżeli tego właśnie chcesz. - Zdecydowanie tak. Maurycy zaproponował, żeby zjedli kolację na mieście, na co Charlotte przystała entuzjastycznie w nadziei, że dobre jedzenie i alkohol spożyte w miłym otoczeniu poprawią jej nastrój. Najpierw jednak miała do spełnienia jeszcze jeden obowiązek, którego, o czym dobrze wiedziała, nie mogła ani odłożyć na później, ani uniknąć. Musiała powiadomić Lulu Harrington. Charlotte nigdy nie poznała Lulu, chociaż Beatrix przyjaźniła się z nią od czasów szkolnych. Przez czterdzieści lat Lulu uczyła w żeńskiej szkole w Cheltenham, a obecnie żyła tam, jak sobie wyobrażała Charlotte, ze skromnej emerytury. Podniosła słuchawkę i odezwała się w stylu podręczników szkolnych, podając numer i wymawiając wszystkie trzy sylaby słowa "Cheltenham". - Panna Harrington? - Tak. Kto mówi? - Głos zabrzmiał słabo i nieco zrzędliwie. Charlotte poczuła, że opuszczają ją siły. - Panno Harrington, nazywam się Charlotte Ladram. Nigdy się nie spotkałyśmy, ale... - Charlotte Ladram? Och, naturalnie! Wiem, kim pani jest. - W głosie starszej pani zabrzmiały cieplejsze tony. -Bratanica Beatrix. - Niezupełnie bratanica, ale... - Myślę, że to bez znaczenia. Cóż, proszę mi wybaczyć, panno Ladram. Czy mogę do ciebie mówić Charlotte? Bea-trix tak cię właśnie nazywa. - Oczywiście. Ja... - Muszę powiedzieć, że bardzo mi miło, że wreszcie z tobą rozmawiam. Czemu zawdzięczam... - Urwała gwałtownie, po czym spytała: - Czy u Beatrix wszystko w porządku? 34 Przestraszona, że Lulu odgadnie, zanim ona zdąży jej powiedzieć, Charlotte wykrztusiła: - Niestety, wczoraj umarła. - Natychmiast pożałowała swej otwartości. - Przykro mi, jeśli to dla pani szok. My wszyscy zareagowaliśmy właśnie w ten sposób. - W słuchawce panowała cisza. - Panno Harrington? Panno Har-rington, jest pani tam? - Tak - odpowiedziała spokojnie i z opanowaniem. - Czy mogę... Co dokładnie się stało? Oczywiście musiała poznać prawdę. Nie sposób było udawać, że Beatrix zmarła śmiercią naturalną. Wyjaśniając okoliczności morderstwa, Charlotte uzmysłowiła sobie, jak brutalne i niesprawiedliwe musi się to wydawać osobie w wieku Beatrix, która również mieszka sama. Jednak okoliczności nie można było zmienić. Kiedy skończyła, zapadła kolejna krótka chwila milczenia. Wreszcie Lulu powiedziała po prostu: - Rozumiem. - Naprawdę mi przykro, że musiałam panią o tym powiadomić. - Proszę cię, nie przepraszaj, kochanie. Dobrze, że zadzwoniłaś. - To drobiazg. W końcu była pani najstarszą przyjaciółką Beatrix. - Czy rzeczywiście? - Ależ naturalnie, że tak. Zawsze to powtarzała. -To miło z jej strony. • - Panno Harrington... " ' ! - Proszę cię, mów do mnie Lulu. - - Czy jesteś pewna, że dobrze się czujesz? To musiał być dla ciebie okropny szok. - - Właściwie nie. -Co? - Wybacz. Chodzi mi tylko o to, że w naszym wieku, Bea- 35 trix i moim, śmierci nigdy nie można traktować jako zaskoczenia. - Ale w tym wypadku było inaczej. To nie było... - Naturalne. Istotnie, kochanie. Zapewniam cię, że zdaję sobie sprawę z różnicy. -W takim razie jak... - Charlotte ugryzła się w język. Myśli starszej pani najwyraźniej nieco błądziły. Stosowniej będzie zignorować wszystko, co powie. - Czy życzysz sobie wziąć udział w pogrzebie, Lulu? Zaplanowaliśmy go na przyszły poniedziałek, dwudziestego dziewiątego. To dla ciebie oczywiście długa droga, ale mogłabyś przenocować u mnie. - Dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony, ale... Pomyślę o tym, Charlotte. Pomyślę o tym i dam ci znać. - Doskonale. A więc, jeśli jesteś pewna, że wszystko w porządku... - W całkowitym. Do widzenia, Charlotte. - Do... - Lulu rozłączyła się, zanim Charlotte zdążyła dokończyć. W lustrze nad telefonem ujrzała własną zdumioną twarz. - Fairfax, słucham. i - Dzień dobry. Czy to pan Derek Fairfax? - - Przy telefonie. .,.,•• ; '= ••':-,. \,,, - Nazywam się Dredge, panie Fairfax. Alblon D