Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce
Szczegóły |
Tytuł |
Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Goddard Robert - Dłoń w rękawiczce - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Goddard
Dłoń w rękawiczce
Warszawa 1996
Tytuł oryginału angielskiego: "Hand in Glove"
Copyright (c) Robert Goddard 1992
Wydawca:
Prószyński i S-ka
Znowu ten sam dźwięk. Tym razem wiedziała, że się nie myli. Ostry odgłos
wbijania metalu w miękkie drewno: ukradkowy, trzeszczący odgłos wyważania okna -
włamanie, które już dawno przewidziała. Nadszedł więc koniec, na który się
przygotowała. Koniec, a zarazem początek.
Odwróciła głowę na poduszce mrużąc oczy, by odczytać godzinę na podświetlonym
zegarze. Za osiem minut druga. Pora ciemniejsza - i bardziej martwa - niż
północ.
Przytłumiony dźwięk z dołu. Wszedł. Był tutaj. Nie mogła dłużej zwlekać. Musi
stanąć z nim twarzą w twarz. Na tę myśl, na widok rozmazanej, jaśniejącej tarczy
zegara uśmiechnęła się. Gdyby miała wybierać - co w pewnym sensie zrobiła - tak
by się to właśnie odbyło. Nie gasłaby powoli, kwiląc, ale odeszłaby w taki
sposób, jaki właśnie miał nastąpić.
Odrzuciła kołdrę, opuściła stopy na podłogę i usia
dła. Drzwi do salonu otwarły się - ostrożnie, ale nie na tyle
ostrożnie, by uszło to jej uwadze. Teraz był pewnie w ho
lu. Tak, zaskrzypiała deska w pobliżu schowka pod scho
dami; odgłos urwał się gwałtownie, kiedy intruz cofnął się
zaniepokojony. "Nie ma powodu do obaw", chciała zawo
łać. ^Jestem gotowa. Nigdy nie będę bardziej gotowa niż
teraz". . . .. . -. , ,",,. , .,, .. . -,,-,,,.;, .... .,.-
Wsunęła stopy w pantofle i wstała, otulając się koszulą nocną, i pozwalając
rozgorączkowanemu sercu zwolnić rytm. Prawdopodobnie wciąż Jeszcze zdążyłaby
podnieść słuchawkę i zadzwonić na policję. Oczywiście przyjechaliby za późno,
ale może... Nie. Lepiej będzie, jeśli uwierzą, że została całkowicie zaskoczona.
Teraz wchodził po schodach, ostrożnie stawiając stopy na krawędziach stopni.
Stara sztuczka. Sama Ją stosowała w dawnych czasach. Znowu się uśmiechnęła. Na
co mogły się teraz zdać wspomnienia czy, tym bardziej, żal? Uważała, że w sumie
to, co zrobiła, zrobiła dobrze.
Wzięła latarkę z nocnego stolika. Wydała jej się gładka i zimna Jak... Przeszła
przez pokój, koncentrując się na działaniu, by odegnać wszelkie wątpliwości,
jakie mogły przynieść te ostatnie chwile.
Wcześniej zostawiła drzwi uchylone, a teraz, unosząc je
nieco na zawiasach, otworzyła bezszelestnie i wyszła na
schody. Zamarła, ponieważ intruz Już mijał zakręt
u szczytu schodów - czarny, zgarbiony cień, dostrzegalny
tylko dlatego, że się go spodziewała. Serce załomotało Jej
w gardle. Pomimo wszystkich przygotowań i prób czuła
strach. To było absurdalne, a jednak mogła to przewi-
dzieć.
• Kiedy wszedł na schody, uniosła latarkę, trzymając ją
w obydwu dłoniach, by opanować drżenie, po czym włączy
ła ją kciukiem. Na mgnienie oka osłupiał, niczym zając
w blasku świateł samochodu, oślepiony i zdezorientowany.
Dostrzegła dżinsy i czarną skórzaną kurtkę, ale nie widzia
ła twarzy, ponieważ zakrywał ją przedmiot, którym osłaniał
oczy. Nie musiała jej zresztą widzieć, bo doskonale wiedzia
ła, z kim ma do czynienia. Wreszcie zobaczyła, co trzymał
w dłoni. Świecznik z kominka w salonie. Chwycił go za mo
siężne spirale, trzymając do góry nogami, unosząc w górę
ciężką podstawę o ostrych brzegach.
-Witam, panie Spicer - powiedziała najspokojniejszym głosem, na jaki mogła się
zdobyć. - Pan się nazywa Spicer, prawda?
Opuścił świecznik o parę centymetrów, usiłując przywyknąć do światła.
- Widzi pan, wiedziałam, że pan przyjdzie. Czekałam na pana. Mogłabym niemal
powiedzieć, że pan się spóźnił. Usłyszała, jak zaklął pod nosem.
- Wiem, za co panu zapłacono. Wiem też, kto panu zapłacił. Wiem nawet dlaczego,
a podejrzewam, że to więcej niż...
Nagle czas się skończył. Zaskoczenie przestało działać. Mężczyzna skoczył i
wyrwał jej latarkę. Okazał się silniejszy niż przypuszczała, a ona słabsza. W
każdym razie nie mogło być mowy o równowadze sił. Kiedy latarka uderzyła o
podłogę, Beatrix zdała sobie sprawę, jak bardzo jest krucha i bezradna.
-To na nic - zaczęła. - Nie może pan... - Wtedy napastnik zadał cios i upadła,
osuwając się na kolana przy balustradzie, zanim ostrze bólu zdążyło do niej
dotrzeć. Usłyszała własny jęk, zmusiła się do podniesienia ręki, mgliście
świadoma, że on zamierza uderzyć powtórnie. Nie chciała jednak patrzeć. Wolała
się skupić na gwiazdach widocznych za oknem, rozsypanych jak brylanty na atłasie
u jubilera. Przypomniała sobie, że Tristram umarł w nocy. Czy widział gwiazdy,
kiedy śmierć podkradała się coraz bliżej? Czy wyobrażał sobie, co się z nią
stanie, kiedy jego zabraknie? Jeśli tak, z pewnością nie przewidział takiego
zakończenia, chociaż zapowiedź znajdowała się tam, przy Tristra-mie, kiedy
umierał. Chociaż...
-Halo?
- Charlie? Mówi Maurycy.
- Maurycy? Co za urocza niespodzianka. Skąd...
- Wcale nie urocza, staruszko. Mam złe nowiny. Chodzi
oBeatrix. ,
- - Beatrix? Co... * - -•-*>---
- Obawiam się, że nie żyje. Dziś po południu pani Mentl-
pfy znalazła ją w domu.
- O Boże! Co się stało? Serce?
- Nie, nic podobnego. Wygląda na to... Według pani Mentiply miało miejsce
włamanie. Beatrix została... zabita. Nie znam żadnych szczegółów. Domyślam się,
że policja już Jest na miejscu. Jadę tam. Chodzi o to... Chcesz, żebym cię
zabrał po drodze?
-Tak. Dobrze. Tak, może mógłbyś mnie zabrać. Mau
rycy.
-:- -Przykro mi, Charlie, naprawdę. Lubiłaś ją. Wszyscy ją
lubiliśmy, ale ty szczególnie. Miała dobre życie, ale... odejść
w tak okropny sposób... . . "_"i^
- Została zamordowana?
- Podczas próby kradzieży. Czy nie tak formułuje to policja?
- - Kradzieży?
- - Pani Mentiply mówiła, że zabrano jakieś rzeczy, ale nie wyciągajmy
pochopnych
wniosków. Pojedźmy tam i dowiedzmy się dokładnie, co się stało.
- Maurycy... . .
-Tak?
- W jaki sposób Ją zamordowano?
-Według pani Mentiply... Posłuchaj, zostawmy to, zgo
da? Wkrótce się dowiemy. , ...."...
- Dobrze. ; ;
- Przyjadę po ciebie najszybciej jak będę mógł. ,; .
- Dobrze.
- Wypij porządnego drinka albo coś w tym rodzaju. To
się przyda.
- Może masz rację.
- Mam. Dobra, ruszam. Do zobaczenia wkrótce.
- Prowadź ostrożnie.
- Oczywiście. Na razie.
- Do zobaczenia. Charlotte odłożyła słuchawkę i w odrętwieniu wróciła do
holu. Ta ostatnia smutna wiadomość pogłębiła panującą
w domu ciszę, przez co wydawał się jeszcze większy i bar
dziej pusty niż zwykle. Najpierw jej matka, po długiej, prze
wlekłej chorobie. Teraz, gwałtownie i nieoczekiwanie, Bea-
trix. Charlotte ze łzami w oczach rozglądała się po wysokim
pokoju przypominając sobie, jak wszyscy zbierali się tu
w papierowych czapkach, by świętować jej dziecięce urodzi
ny. Ojciec też był oczywiście obecny; śmiał się, łaskotał ją,
splecionymi palcami rzucał na ścianę cienie zwierząt. Te
raz, trzydzieści lat później, tylko cień Charlotte przesuwał
się po ścianach, kiedy ruszyła w stronę barku, potem za
trzymała się i powoli odeszła.
Nie będzie czekać. W ciągu minionych lat robiła to wystarczająco często, zbyt
często. Zostawi wiadomość dla Maurycego i sama pojedzie do Rye. Bez wątpienia
nic w ten
sposób nie zyska, poza ulgą, jaką mogło przynieść działanie. Przynajmniej
odsunie czarne myśli. To właśnie poradziłaby jej Beatrix na swój energiczny,
konkretny sposób. Charlotte sądziła, ze przynajmniej tyle może dla niej zrobić.
Był cichy czerwcowy wieczór pełen zamglonego słońca, drwiący ze smutku Charlotte
swoją doskonałością. Kiedy szła do garażu, sprysklwaczka siekła wodą trawnik
sąsiadów, a gołębica gruchała w baldachimie drzew nad drogą. W aromatycznym
powietrzu śmierć wydawała się niedorzecznie odległa, a jednak Charlotte
wiedziała, że po raz kolejny skrada się za nią Jak pies.
Jakby chcąc ją zostawić w tyle, pędziła niespokojnie przez błonia, przez Bayham
Road. mijając okolony cyprysami cmentarz, na którym leżeli jej rodzice, na
południe i na wschód przez senne lasy i pola. gdzie bawiła się na piknikach jako
dziewczynka.
Miała trzydzieści sześć lat, jej sytuacja materialna nigdy nie była lepsza, ale
pod względem emocjonalnym czuła się zagubiona i osamotniona; z trudem tłumiła
rozpacz. Zrezygnowała z pracy - trudno to nazwać karierą - by opiekować się
matką w jej ostatniej chorobie, a dzięki spadkowi nie musiała wracać do pracy.
Czasami wolałaby być mniej niezależna. Dzięki pracy - choćby najbardziej
monotonnej -mogłaby zawrzeć nowe przyjaźnie. Sytuacja finansowa mogłaby ją
zmusić do tego, o czym wiedziała, że powinna zrobić: sprzedać Ockham House.
Tymczasem po śmierci matki przed siedmioma miesiącami udała się w żałobnym
nastroju w długą podróż do Włoch, z której wróciła nie dowiedziawszy się, czego
pragnie od życia.
Może powinna była spytać Beatrix. Ona przecież sprawiała wrażenie szczęśliwej -
a przynajmniej zadowolonej -w samotności. Dlaczego Charlotte nie może się czuć
tak samo? Jest oczywiście młodsza, ale Beatrix była kiedyś w Jej
wieku i nawet wtedy żyła samotnie. Charlotte wyprzedziła traktor i przyczepę
turystyczną, zastanawiając się, w którym roku Beatrix miała trzydzieści sześć
lat.
Tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy. Oczywiście. Rok śmierci Tristrama
Abberleya. Młodego człowieka o artystycznych skłonnościach, który zmarł na
posocznicę w hiszpańskim szpitalu, nie zdając sobie sprawy ze sławy, jaka miała
mu przypaść w udziale, ani z majątku, jaki miała ona przynieść jego
spadkobiercom. W Anglii zostawił młodą wdowę, z której drugiego małżeństwa
urodziła się Charlotte, rocznego syna Maurycego, samotną siostrę Bea-trix oraz
niewielki zbiór awangardowych wierszy, które powojenne pokolenie miało umieścić
w programach nauczania w całym kraju. To właśnie pośmiertne honoraria Tristrama
Abberleya umożliwiły ojcu Charlotte założenie przedsiębiorstwa, którego dochód
pokrył koszta Ockham House i edukacji Charlotte, czyniąc ją wolną i pozbawioną
przyjaciół.
Z nagłym uczuciem suchości w gardle uświadomiła sobie, że to właśnie oznaczała
śmierć Beatric: utratę przyjaciółki. Dostatecznie stara, by być babcią
Charlotte, wobec braku prawdziwej babki z radością pełniła tę rolę. W czasach
szkolnych Charlotte spędzała prawie każdy sierpień z Beatrix, buszując po
brukowanych uliczkach Rye, budując zamki na piaskach Camber, zasypiając przy
tajemniczym, kojącym zawodzeniu wiatru w kominach Jackdaw Cottage.
To wszystko działo się tak dawno temu. Ostatnimi czasy -zwłaszcza po śmierci
matki - rzadko widywała Beatrix. czego teraz mogła jedynie gorzko żałować.
Zastanawiała się, dlaczego zaczęła unikać starszej pani. Dlatego że Beatrix
mówiła jej otwarcie, iż Charlotte marnuje życie? Dlatego że powiedziałaby jej,
iż nie wolno się poddawać poczuciu winy czy żalowi, bo zdobędą nad człowie*
kiem zbyt dużą władzę? Być może. Może dlatego, że nie chciała spojrzeć sobie
prosto w oczy i wiedziała, że Beatrix Abberley ma krępujący talent do zmuszania
ludzi, by to właśnie robili.
Kiedy Charlotte dotarła na miejsce, Jednodniowi turyści i łowcy pamiątek już
odjechali, a znużone Rye szykowało się do sennego wieczoru. Pojechała krętymi
brukowanymi uliczkami do kościoła Świętej Marii, z którego właśnie wychodziła
grupa wiernych po wieczornym nabożeństwie. Później, skręciwszy w ulicę
Watchbell, ujrzała trzy policyjne samochody, z których Jeden migał sygnałem
świetlnym, front Jackdaw Cottage odgrodzony taśmą oraz tłumek gapiów.
Zaparkowała na placu kościelnym i wolnym krokiem ruszyła w stronę domu.
przypominając sobie setki okazji, kiedy przemierzała tę drogę wiedząc, że
Beatrix będzie na nią czekać - wysoka, szczupła, bystrooka i stanowcza. Ale nie
tym razem. Nie tym razem i już nigdy więcej.
Pełniący służbę posterunkowy skierował Ją do środka. Prawie we wszystkich
drzwiach zastała tam mężczyzn w garniturach i plastikowych rękawiczkach,
wyposażonych w proszek do daktyloskopii i małe szczoteczki. W salonie stał
mężczyzna różniący się od pozostałych, który odsuwał na bok filiżanki i
cukiernice, stojące w jednej z przeszklonych ser-wantek Beatrix. Podniósł wzrok
na Charlotte. -^ ..
- Czym mogę pani służyć?
- Jestem krewną. Charlotte Ladram... i bratanica panny Abberley. Gospodyni
wspominała o pani.
- Właściwie nie jestem jej bratanicą, ale to bez znaczenia.
- No tak. - Ze znużeniem skinął głową, po czym z wyraźnym wysiłkiem zdobył się
na bardziej delikatny ton. - Przykro mi z powodu tego, co się tutaj stało. To
musi być okropny szok.
- Tak. Czy... Czy panna Abberley...
- Ciało zostało zabrane. Właściwie... Proszę usiąść. Może
oboje usiądziemy? - Odprawił gestem człowieka pochylone
go nad kominkiem, po czym zaprosił Charlotte do jednego
z foteli stojących po jego obu stronach, a sam usiadł na
drugim. Fotel należał do Beatric, co Charlotte poznała po
stercie poduszek oraz leżących na podłodze książkach, któ
rych starsza pani mogła dosięgnąć lewą ręką. - Przepra
szam za tych wszystkich ludzi. To... konieczne. : ._- ,:
- Naturalnie, rozumiem. .-"-;
- Nazywam się Hyslop. Inspektor Hyslop z policji hrab
stwa Sussex. - Sądząc z wyglądu miał około czterdziestki.
Rzednące włosy zaczesywał do przodu w sposób, którego
Charlotte nie lubiła, ale w rysach jego twarzy było jakieś uj
mujące zakłopotanie, a w sposobie ubierania się chłopięca
nieporadność. Charlotte poczuła, że to ona powinna go
uspokoić, a nie na odwrót. - W jaki sposób dowiedziała się.
pani o tym? -•-•
-Zatelefonował do mnie Maurycy... to znaczy Maurycy Abberley, mój przyrodni
brat. Jak rozumiem, to pani Menti-ply odkryła... co się stało.
- Tak. Właśnie odesłaliśmy Ją do domu. Była zdenerwo
wana.
- Pracowała dla panny Abberley od wielu lat.
- Wobec tego to zrozumiałe.
- Czy może mi pan powiedzieć... czego się dowiedzieliście?
-Wygląda na to, że minionej nocy włamał się tu złodziej, któremu przeszkodzono,
kiedy wyjmował zawartość... - wskazał ręką na przeciwną stronę pokoju - ... tej
ser-wantki.
Charlotte dopiero teraz zobaczyła, że stojąca w kącie po
koju serwantka jest pusta, drzwiczki otwarte, a jedno ze
skrzydeł zwisa na Jednym zawiasie. - -•-...> .-•-•,
Według pani Mentiply była pełna drewnianych drobiazgów.
',; ^Dokładnie rzecz biorąc, inkrustacji z Tunbridge. Słucham?
-To szczególny rodzaj inkrustacji mozaikowej. Ta sztuka ^uż dawno wygasła.
Beatrix... panna Abberley była zagorzałą kolekcjonerką. / - Czy to cenne?
- Tak sądzę. Miała kilka przedmiotów wykonanych przez Rusella. Był jednym z
czołowych przedstawicieli... O, stolik do robótek wciąż tu stoi. Jest chyba dość
wartościowy.
W przeciwległym rogu, obok półki z książkami, stała chluba kolekcji Beatrix:
elegancko toczony stolik do robótek z drzewa atłasowego; miał szufladki,
dwuskrzydłowe drzwiczki po obu stronach obitego skórą blatu oraz jedwabną torbę
pod spodem. Wszystkie powierzchnie, włącznie z nóżkami, ozdobiono kostkową
mozaiką. Jednak to nie stolik, ale przechowywany w wyłożonych różowym jedwabiem
szufladach zestaw przyborów do szycia z macicy perłowej fascynował Charlotte w
dzieciństwie.
- Ten efekt osiąga się przez wykładanie kilkoma rodzajami drewna - powiedziała z
roztargnieniem. - To oczywiście bardzo pracochłonna technika, zwłaszcza w
wypadku drobnych elementów. Przypuszczam, że dlatego jej zaniechano.
- Nigdy o tym nie słyszałem - przyznał Hyslop. - Mamy człowieka, który
specjalizuje się w tego rodzaju sprawach. Pani Mentiply mówiła, że w serwantce
stały puszki na herbatę, tabakierki, noże do papieru i tym podobne rzeczy. Czy
pani także to pamięta?
-Tak.
- Zgodziła się spisać listę przedmiotów. Mogłaby jej pani
w tym pomóc i dopilnować, żeby niczego nie przeoczyła?
• , -Naturalnie.
- Mówiła pani, że te rzeczy są coś warte? >. !"^''
16
- Według mnie co najmniej kilka tysięcy funtów. Może znacznie więcej, nie
jestem pewna. Ostatnio ceny poszły w górę.
- Cóż, możemy założyć, że nasz człowiek o tym wiedział.
- Myśli pan, że przyszedł specjalnie po inkrustacje z Tunbridge?
- Na to wygląda. Niczego innego nie tknięto. Oczywiście można to tłumaczyć
faktem, że mu przeszkodzono. To by wyjaśniało, dlaczego zostawił stolik do
robótek. Jeśli za wszelką cenę chciał uciec, wziąłby tylko rzeczy lekkie i
poręczne, a po tym. co się stało, z pewnością wpadł w panikę.
Charlotte rozejrzała się po pokoju. Z wyjątkiem pustej serwantki wszystkie inne
sprzęty sprawiały wrażenie nie naruszonych, dokładnie takich, jak je zapamiętała
z tylu pogawędek przy herbacie. Nawet zegar na kominku tykał w znajomy sposób,
nakręcony po raz ostatni - jak sądziła -przez Beatrix. Przesunęła wzrokiem po
obramowaniu kominka i spostrzegła jeszcze jedną zmianę.
- Brakuje świecznika.
- Obawiam się. że nie brakuje -• odparł Hyslop. To było narzędzie zbrodni.
- O Boże. Uderzył ją nim?
- Tak. W głowę. Jeżeli jest to dla pani jakakolwiek pociecha, patolog twierdzi,
że zgon musiał nastąpić szybko.
;*- Czy to się stało tutaj... w tym pokoju?
- Nie. Na"schodach na górze. Wstała z łóżka, pewnie dlatego, że usłyszała go na
dole. Chyba wszedł przez Jedno z tych okien. Żadne z nich nie sprawiłoby
zawodowcowi większych kłopotów, a tamto... - wskazał lewy wykusz zastaliśmy
otwarte. Rama nosiła ślady podważania, prawdopodobnie krótkim łomem. Tak czy
inaczej możemy założyć, że napastnik usłyszał, jak ofiara porusza się na
piętrze, wziął świecznik i wyszedł jej na spotkanie. Pewnie wtedy nie zamierzał
Jej jeszcze zabijać. Miała latarkę. Zna-
17
leźliśmy Ją na podłodze. Możliwe, że wpadł w panikę, kiedy go oświetliła. Może
po prostu jest jednym z tych brutalnych włamywaczy. Obawiam się, że ostatnio
grasuje ich sporo.
- Czy to się stało minionej nocy?
- Tak. Oczywiście nie znamy jeszcze dokładnej godziny śmierci, ale domyślamy
się, że nastąpiła we wczesnych godzinach rannych. Pani Abberley była w nocnej
koszuli. Zasłony w sypialni, łazience i tu, na dole, były pozaciągane. Tak
zastała je pani Mentiply, kiedy przyszła tu dzisiaj o wpół do piątej po
południu.
- Dlaczego przyszła? Zazwyczaj nie przychodzi w niedzielę.
- Pani... mówiła pani, że to brat przyrodni...? Pan Maurycy Abberley. Dzwonił do
ciotki kilkakrotnie i zaczął się niepokoić, kiedy nie odpowiadała. Najwyraźniej
powiedziała mu, że będzie w domu. Rozumiem, że brat mieszka dość daleko stąd.
- W Bourne End w hrabstwie Buckingham.
- No właśnie. Więc na wszelki wypadek zadzwonił do pa
ni Mentiply z prośbą, żeby tu zajrzała. Oczywiście kiedy
przyjedzie, będę musiał to sprawdzić. Pani mieszka nieco
bliżej? '•'•<.,
- W Tunbridge Wells.
- Naprawdę? - Hyslop uniósł brwi z nagłym zainteresowaniem.
- Tak. Pewnie dlatego tyle wiem o inkrustacji z Tunbridge. To miejscowa
specjalność. Bardzo dobry zbiór znajduje się w...
- Panno Ladram, czy mówi pani coś nazwisko Fairfax-vane?
- Nie. A powinno?
- Proszę spojrzeć na to. - Otworzył kieszonkowy notes i wysunął małą plastikową
torebkę z wizytówką, którą podał Charlotte. Na wizytówce wydrukowano dużymi
gotyckimi literami: THE TREASURE TROYE, a pod spodem, mniej-
18
szym drukiem: COLIN FAIRFAX-VANE, HANDEL I WYCENA ANTYKÓW. 1A CHAPEL PLACE.
TUNBRIDGE WELLS, KENT TN1, IYQ, TEL. (0892) 662773. - Czy teraz przypomina sobie
pani to nazwisko?
- Myślę, że znam ten sklep. Zaraz. Tak. znam to nazwisko. Skąd pan ma tę
wizytówkę, inspektorze?
- Znaleźliśmy ją w szufladzie stolika w holu. Pani Mentiply skojarzyła to
nazwisko z handlarzem antykami, który przyszedł tu jakiś miesiąc temu twierdząc,
że panna Abberley prosiła go o wycenę pewnych przedmiotów. Wygląda jednak na to,
że panna Abberley wcale go o to nie prosiła. Odesłała go, ale wcześniej pani
Mentiply, która była tu w tym czasie, wprowadziła go do tego pokoju, gdzie miał
okazję rzucić okiem na inkrustacje z Tunbridge. A skąd pani go zna, panno
Ladram?
- Przez moją matkę. Jakieś osiemnaście miesięcy temu sprzedała temu człowiekowi
trochę mebli. Zarówno Maurycy, jak i ja uważaliśmy, że ją oszukał. - I w związku
z tym zadręczaliśmy ją niemiłosiernie, przypomniała sobie Char-lotte z poczuciem
winy.
- Wynika z tego, że Fairfax-Vane to drobny kanciarz, czy tak?
- Nie mam pojęcia. Nigdy go nie spotkałam. Ale moja matka z pewnością... Cóż.
łatwo ulegała wpływom. Sądzę, że można by ją nazwać łatwowierną.
- W przeciwieństwie do panny Abberley?
- Tak. W przeciwieństwie do Beatrix.
- Czy to możliwe, żeby pani matka powiedziała Fałrfaxo-wi-Vane o zbiorze panny
Abberley?
- Chyba tak. Wiedziała o nim, tak jak my wszyscy. Jest jednak za późno, by ją o
to zapytać. Moja matka zmarła zeszłej jesieni.
- Proszę przyjąć moje kondolencje. panno Ladram. Wy
gląda na to, że na pani rodzinę spadły w ostatnim okresie
ciężkie ciosy.
19
- Owszem. Ale... Chyba nie przypuszcza pan, że Fairfax--Vane zrobił to tylko po
to, żeby dostać w swoje ręce kilka wyrobów z inkrustacją z Tunbridge?
- Na razie nic nie przypuszczam. To po prostu najbardziej narzucający się
kierunek dochodzenia. - Hyslop uśmiechnął się niepewnie. - Jednak dla posunięcia
spraw naprzód potrzebujemy kompletnej listy brakujących przedmiotów z możliwie
najdokładniejszym opisem. Czy mogłaby pani sprawdzić, na ile pani Mentiply
wywiązała się z tego zadania?
- Pojadę do niej natychmiast, inspektorze. Jestem pewna, że dostarczymy panu
listę dziś wieczorem.
- - - Doskonale.
- Wobec tego ruszam. - Poczuła ulgę, że nie musi iść na górę. Wstała i ruszyła
do holu; odwróciwszy się w progu stwierdziła, że Hyslop odprowadza ją do drzwi.
- Jestem niezmiernie wdzięczny za pomoc, panno Ladram.
- Przynajmniej tyle mogę zrobić, inspektorze. Beatrix była moją matką chrzestną,
a także kimś, kogo bardzo podziwiałam. To... okropne, co ją spotkało.
- Rozumiem, że była siostrą poety Tristrama Abberleya.
- Zgadza się. Pan zna jego utwory?
- Musiałem się o nich uczyć w szkole - odparł Hyslop krzywiąc twarz. - Szczerze
mówiąc, to nie mój konik. Zbyt skomplikowane, jak na mój gust.
- Wiele osób sądzi podobnie.
- Byłem zdziwiony, że jego siostra jeszcze żyła. Przecież on umarł przed wojną.
- Owszem, ale w młodym wieku. Zmarł w Hiszpanii. Walczył jako ochotnik w armii
republikanów podczas wojny domowej.
- No, tak, oczywiście. Bohaterska śmierć.
- Tak sądzę. A przy tym łagodniejsza niż śmierć jego sio
stry. Czy to nie dziwne?
III
Zatrudnienie Avril Mentiply stanowiło największe ustępstwo Beatrix na
rzecz starości. Było to, jak często tłumaczyła Charlotte, ustępstwo niemałe,
ponieważ w kwestii czystości pani Mentlply była mniej wymagająca niż ona sama.
Mimo to związek przetrwał, i to znacznie dłużej niż mogłyby sugerować początkowe
reprymendy i groźby odejścia. Dlatego też, przyjechawszy tego wieczoru do domu
pani Mentlply, Charlotte nie zdziwiła się, zastawszy ją płaczącą i wytrąconą z
równowagi. Obiecana lista wyrobów z łnkrustacją z Tunbridge bynajmniej nie była
kompletna.
Pani Mentiply mieszkała z małomównym mężem w dziwnie pozbawionym słońca domu ze
żwirową elewacją. Stał przy drodze do Folkestone, w jednej z nielicznych części
Rye, do których turyści nigdy się nie zapuszczali. Nie była to okolica, w której
Charlotte chciałaby pozostać dłużej. A jednak pozostała; pani Mentlply
poczęstowała ją filiżanką gorącej herbaty, ubolewając nad śmiercią Beatrix.
- Wiem, że była stara, kochanie, stara i bardziej krucha, niż była gotowa
przyznać, ale zawsze sprawiała wrażenie osoby... nieugiętej, przez co myślało
się, że jest niezniszczalna. Ale przecież nie była, prawda? Nikt z nas nie byłby
niezniszczalny, gdyby został w ten sposób napadnięty we własnym domu. Chciałabym
wiedzieć, dokąd zmierza świat,
21
jeśli coś takiego może się przytrafić szanującej się starszej damie?
- Mogło być gorzej - wtrącił pan Mentiply. Charlotte wolałaby, żeby odczytał
Jedną z kierowanych pod jego adresem aluzji i opuścił pokój, jednak wciąż
siedział rozparty na krześle przed gazowym grzejnikiem imitującym kominek. -
Przynajmniej nie był to jeden z tych zboczeńców seksualnych tylko zwykły
włamywacz.
- Miej trochę szacunku dla zmarłych, Arnoldzie - upomniała go pani Mentiply. -
Panna Ladram nie życzy sobie wysłuchiwać takich rzeczy.
- Ja tylko mówię o faktach.
- Fakty są chyba takie, że gdyby był zwykłym włamywaczem, nie zamordowałby panny
Abberley, prawda?
- Powinna była zostać w łóżku, zamiast mu przeszkadzać. Wtedy nic by się jej nie
stało.
- Skąd wiesz?
- To chyba jasne, co? Chodziło mu tylko o jej fidrygałki. Sama mówiłaś.
Widząc, że pani Mentiply jest znowu bliska łez, Charlotte postanowiła
interweniować.
- Policja rzeczywiście chciałaby wiedzieć o inkrustacjach z Tunbridge.
Przejrzyjmy tę listę i sprawdźmy, czy niczego nie pominęłyśmy, dobrze?
- Dobrze, kochanie.
- Puszka do herbaty z widokiem zamku w Bodłam na pokrywce. Dwa koszyczki na
ciastka. Taca we wzór kostkowy. Dwie intarsjowane tace. Zestaw do pasjansa. Trzy
papierowe...
Po pierwszym dzwonku telefonu w holu pani Mentiply zerwała się z krzesła i
wybiegła z pokoju. Charlotte wzięła głęboki oddech i odsunęła listę na bok. Po
chwili pani Mentiply wróciła.
- Panno Ladram, dzwoni pani brat. Chce z panią mówić.
22
- Maurycy?
- Jestem w Jackdaw Cottage, Charlie. Inspektor Hyslop naświetlił mi sytuację.
Muszę przyznać, że jest dość przygnębiająca.
- Wiem. W tej chwili sporządzam z panią Mentiply listę brakujących przedmiotów.
; - Rozumiem. Inspektor chce, żebym pojechał z nim do kostnicy w celu
zidentyfikowania Beatrix.
-Naprawdę. Nie... - Charlotte urwała. Hyslop uznał pewnie, że delikatniej będzie
nie prosić jej o to. - Czy pojedziesz tam zaraz?
- Tak. Zostanie tu sierżant, który odbierze listę, kiedy ją skończycie. Chyba
najlepiej będzie, jeśli dokonamy identyfikacji najszybciej, jak to możliwe. <
- Oczywiście.
- Później... Cóż, zastanawiałem siei czy mógłbym spędzić noc w Ockham House.
- Naturalnie. Nie musisz o to pytać.
- Jutro trzeba będzie załatwić mnóstwo spraw. Akt zgo
nu, notariusz i tak dalej. Nie mogę powiedzieć, że uśmiecha
mi się nocna podróż powrotna do Bourne End. : , >
- Dobrze. Do zobaczenia później.
Odłożywszy słuchawkę, Charlotte zdała sobie sprawę z ulgi na myśl, że Maurycy
zajmie się całą tą smutną sprawą. Po śmierci jej ojca stał się opanowanym i
sprawnym organizatorem spraw rodzinnych. Przejął kontrolę nad La-dram Aviation,
ledwo wypłacalną szkołą pilotażu jej ojca, którą przekształcił w Ladram
Avionics, świetnie prosperującą kompanię na skalę międzynarodową. Negocjował
umowy dotyczące utworów poetyckich swego ojca, które przyniosły matce Charlotte
- a w rezultacie jej samej - znaczny dochód. Maurycy zawsze służył pomocą
przyrodniej siostrze, nie próbując przy tym kierować jej życiem. Także teraz
obiecał ją wyręczyć. Wracając wolnym krokiem do salonu
23
pani Mentlply Charlotte przyznała przed samą sobą, że im szybciej Maurycy to
uczyni, tym będzie szczęśliwsza.
Po ukończeniu i oddaniu listy Charlotte ruszyła w drogę powrotną do Tunbridge
Wells. Kiedy dotarła do Ockham House, było już zupełnie ciemno, a dojmujący
chłód sprawiał, że ciepło dnia stało się odległym wspomnieniem; Charlotte
zadygotała; może z zimna, a może na wspomnienie relacji pani Mentiply.
"Uderzył ją jednym z tych ciężkich mosiężnych świeczników. Myślę, że kilka razy.
Najpierw prawie jej nie poznałam. Miała włosy pozlepiane krwią, i okropną ranę
na skroni. Powiedzieli mi, że musiała umrzeć szybko; modlę się, żeby mieli
rację. Ale może mi pani wierzyć, że nieprędko o tym zapomnę. Nigdy nie zapomnę,
jak weszłam po schodach i znalazłam ją skuloną przy barierce schodów. Nigdy".
Charlotte zapaliła więcej świateł niż zazwyczaj, rozpaliła w kominku i nalała
sobie mocnego drinka, co radził wcześniej Maurycy. Kiedy ogień się rozpalił i
nieco się rozgrzała, wyjęła album rodzinny, w którym znalazła ostatnie zdjęcie
Beatrix. Zrobiono je dawniej niż sądziła, podczas przyjęcia z okazji
osiemdziesiątych urodzin ciotki. Na trawniku przed Swans' Meadow, domem
Maurycego nad Tamizą w Bourne End, rodzina zebrała się w komplecie, a tę rzadką
okazję uwieczniono na fotografii.
Beatrix była naturalnie centralną postacią całego sep-tetu. Niezwykle wysoka jak
na kobietę swego pokolenia, pomimo wieku trzymała się prosto jak struna. W nowej
fryzurze, z powściągliwym uśmiechem, na fotografii wydawała się jeszcze bardziej
opanowana niż w życiu. Stojącą po jej lewej ręce Mary, matkę Charlotte, można
było wziąć za rówieśniczkę Beatrix, a nie osobę o dwanaście lat młodszą.
Zgarbiona, ze zmrużonymi oczami, jakimś cudem równocześnie marszczyła czoło i
uśmiechała się. Na widok
24
matki Charlotte poczuła tak silny żal i poczucie winy, że zatrzasnęła album.
Potem, upiwszy łyk dżinu, otworzyła go znowu.
Natychmiast ujrzała samą siebie stojącą po lewej stronie matki, uśmiechającą się
szeroko prosto do aparatu. W tamtym czasie nosiła za długie włosy i bezkształtne
sukienki, mające skrywać nadwagę. Teraz nie musiała się już o to martwić. Pięć
lat później żałoba dokonała tego, czego nie sprawił tuzin różnych diet.
Fotografia przypomniała jej jednak, dlaczego nawet w dzieciństwie starała się
unikać zdjęć. Nie z powodu przesądów czy nieśmiałości, ale ponieważ aparat
fotograficzny potrafił zmusić Charlotte to zrobienia tego, na co nie miała
najmniejszej ochoty: zobaczyć siebie taką, jaką widzieli ją inni.
Na lewo od Charlotte, cofnięty mniej więcej o stopę, stał brat Mary, Jack
Brereton. Na widok jego czerwonej twarzy -najwyraźniej był bardziej niż trochę
pijany - Charlotte zachichotała. Wujek Jack, młodszy od siostry o trzynaście
lat, był duchem wolnym i irytującym, takim, jakiego, zdaniem Charlotte,
potrzebuje każda rodzina. Dowcipny w chwilach trzeźwości i obraźliwy po kielichu
- czyli co najmniej przez połowę czasu - był równie nieodpowiedzialny, co
ujmujący. Po przedwczesnej śmierci rodziców zamieszkał z Mary i nie wyprowadził
się nawet po jej ślubie z Tristramem Abber-leyem. Później, podczas wojny,
mieszkał z Beatrix w Rye i właśnie w Jackdaw Cottage zebrał liczne anegdoty i
zabawiał nimi ludzi, którzy - jak Charlotte - nigdy nie musieli go znosić na co
dzień.
Po prawej stronie Beatrix stał Maurycy z żoną Urszulą i córką Samanthą.
Stanowili rodzinę w rodzinie, jedyną jej gałąź, której konwencjonalność i
ciągłość zdawały się zapewnione. Wszyscy byli uderzająco przystojni i
najwyraźniej bardzo zżyci. Maurycy obejmował Urszulę w pasie, a Samanthą czule
trzymała matkę za rękę.
25
Już w wieku piętnastu lat Samantha była niewątpliwą pięknością, chociaż figura,
którą później zawracała w głowach wielu mężczyznom, miała się dopiero rozwinąć.
Urszula uporała się z macierzyństwem i wiekiem średnim z taką lekkością i
elegancją, że - co Charlotte niechętnie przyznawała - można ją było wziąć za
siostrę Samanthy. Obie miały naturalnie falujące włosy i wrodzoną elegancję,
chociaż Charlotte zawsze irytował u nich wyniosły sposób trzymania głowy i pełne
wyższości spojrzenie.
Kiedy przeniosła wzrok na jowialnego, spokojnego, uśmiechniętego beztrosko
Maurycego, usłyszała na żwirowanym podjeździe zgrzyt opon, zapowiadający jego
przybycie. Nagle, nie wiedząc dlaczego, Charlotte poczuła, że nie chce, by
Maurycy zastał ją na oglądaniu starej fotografii, której dwie bohaterki już nie
żyły. Zamknęła album, pospiesznie odłożyła go na miejsce, przejrzała się w
lustrze i otworzyła drzwi.
- Witaj, staruszko. - Przywitał ją uściskiem i zmęczonym uśmiechem.
-Witaj, Maurycy. - Odwzajemniwszy uścisk cofnęła się i mimo woli porównała go z
fotografią.
Włosy może nieznacznie mu się przerzedziły, a pasma siwizny na skroniach stały
się bardziej wyraziste. Poza tym w wieku pięćdziesięciu lat był, podobnie jak w
czterdziestym piątym roku życia, szczupły, w kanciasty sposób przystojny.
Emanował siłą i szczerością i wzbudzał zaufanie nawet w ludziach, którzy go nie
znali, a może zwłaszcza w nich. Ci, którzy go znali, bez trudu wybaczali
Maurycemu okresowe przypływy rozdrażnienia z uwagi na jego niewątpliwą
szczodrość.
- Przydałby mi się drink, Charlie, naprawdę.
- Zaraz ci naleję. Wejdź i usiądź przy ogniu.
Wszedł za nią do salonu i osunął się na fotel. Kiedy wróciła od barku z dużą
szklanką whisky z wodą sodową, siedział w poluzowanym krawacie i tarł czoło.
,:"• :>,- ,
- Cieszę się, że rozpaliłaś - powiedział wskazując głową na płonące szczapy. -
Te kostnice mrożą człowiekowi krew w żyłach, możesz mi wierzyć.
- Wyobrażam sobie.
- Powinnaś być mi wdzięczna. Pamiętasz, kiedy ostatnim razem musiałem tam pójść?
- Z powodu taty. - Pamiętała doskonale i nie sądziła, że kiedykolwiek zapomni. W
pewne mgliste listopadowe popołudnie w 1963 roku ojciec Charlotte rozbił samolot
w Mere-worth Woods i zginął na miejscu wraz z pasażerem. Wtedy właśnie Maurycy
wyszedł z jowialnego cienia Ronniego La-drama i narzucił rodzinie swą osobowość.
Charlotte często podejrzewała, że skrycie cieszył się ze śmierci ojczyma, choćby
tylko dlatego, że dzięki niej mógł zaprowadzić ład w chaosie Ladram Aviation.
Jednak nawet teraz, dwadzieścia lat później, za nic by się do tego nie przyznał.
- Rozmawiałem z Urszulą przez telefon w samochodzie. Przesyła wyrazy miłości i
współczucia.
- To miłe z jej strony. - Charlotte zaniosła swoją szklankę do barku, uzupełniła
ją, po czym wróciła do kominka. Maurycy zapalił cygaretkę, a kiedy zaproponował
jedną Charlotte, ku własnemu zdziwieniu przyjęła.
- Policja pytała o Fairfaxa-Vane'a - powiedział po chwili milczenia.
-Wiem. Myślą, że może to on zorganizował włamanie. Jednak nie wydaje mi się...
- Nie poznałaś go, Charlie. - Istotnie. To Maurycy został wydelegowany do sklepu
Fairfaxa-Vane'a w celu odkupienia z powrotem mebli sprzedanych mu przez Mary.
Próba spełzła na niczym.
- Czy sprawił na tobie wrażenie oszusta?
- Sprawił na mnie wrażenie krętacza zdolnego do
wszystkiego.
- Nawet do morderstwa?
27
- Nie sądzę, by zamierzał się posunąć aż tak daleko. Nie przypuszczam nawet, że
włamał się osobiście. Prawdopodobnie wynajął jakiegoś młodego łobuza, który
wpadł w panikę.
- Czyli Beatrix zginęła za inkrustację z Tunbridge wartą kilka tysięcy funtów?
- Więcej niż kilka tysięcy. Czy zdajesz sobie sprawę, ile warte są dzisiaj te
rzeczy?
- Nie bardzo.
- Możesz mi wierzyć, że dużo.
- Och, wiem, ale mimo to wydaje się... że to taka smutna, bezsensowna śmierć.
- Zgadzam się, chociaż Beatrix miałaby może odmienne zdanie.
- Co masz na myśli?
- Cóż, była osobą, która nigdy się przed niczym nie ugię
ła, prawda? Pomysł oddania życia w obronie własnego ma
jątku mógłby jej przypaść do gustu. Ostatecznie miała
osiemdziesiąt pięć lat. Być może taki koniec jest, lepszy
niż... cokolwiek miało ją spotkać. , ,
- Być może.
- Obawiam się, że to jedyna pocieszająca myśl, jaka mi przychodzi do głowy.
- W takim razie powinniśmy się jej trzymać, prawda? -westchnęła Charlotte
patrząc w ogień.
IV
Następnego dnia wydarzenia potoczyły się szybciej, niż Char-lotte się
spodziewała. Myśli o Beatrix oraz okoliczności jej śmierci sprawiły, że nie
mogła zasnąć do wczesnych godzin poranka. Kiedy wyczerpanie w końcu wzięło górę,
zaspała. Zszedłszy na dół przed południem, zastała Maurycego pogrążonego w
długiej rozmowie telefonicznej ze swoją sekretarką z Ladram Avionics. Okazało
się, że już wcześniej umówił się na popołudnie z doradcą prawnym Beatrix w Rye.
Przeprosił za to Charlotte, chociaż jej zdaniem wcale nie musiał tego robić.
Uważała, że formalności związane ze śmiercią najlepiej jest załatwiać szybko.
Teraz myślała, że gdyby Maurycy zajął podobną postawę po śmierci ich matki -
zamiast odgradzać ją ochronnym kokonem od rzeczywistości - byłaby wdzięczna.
Przy późnym śniadaniu rozmawiali o swoich ostatnich spotkaniach z Beatrix.
Charlotte nie widziała jej od Bożego Narodzenia, ale kilkakrotnie rozmawiały
przez telefon, ostatnim razem z okazji jej osiemdziesiątych piątych urodzin.
Maurycy został zaproszony na herbatę do Jackdaw Cottage przed niespełna
miesiącem, w niedzielę, przed wyjazdem Beatrix na doroczne odwiedziny u Lulu
Harrington z Cheltenham. Beatrix i Lulu przyjaźniły się od czasów szkolnych i
Charlotte uprzytomniła sobie z nagłym przerażeniem, że Lulu należy zawiadomić.
29
Właśnie zaczęła rozmyślać nad ponurym obowiązkiem skontaktowania się z nią,
kiedy zadzwonił telefon. Dzwonił sierżant inspektora Hyslopa, który nakazał im
niezwłocznie stawić się na posterunku policji w Hastings. Nie chciał wyjaśnić
przyczyny, ale ponieważ sprawa wyglądała na pilną, wyruszyli natychmiast.
Na Ich widok Hyslop z trudem ukrył zadowolenie. Zaprowadził ich do pokoju, gdzie
na długim stole leżały wyroby z in-krustacją z Tunbridge, które zeszłego
wieczoru Charlotte i pani Mentlply umieściły na liście.
- Czy poznaje je pani, panno Ladram?
- Ależ oczywiście. Nie ulega wątpliwości, że jest to zawartość serwantki
Beatrix.
- Tak też myśleliśmy. Dokładnie odpowiadają pani opisowi.
- Odzyskaliście wszystkie przedmioty? - spytał Maurycy;
-Tak, sir. ^
- Gdzie je znaleźliście? .-,••••>
- W magazynie na tyłach Treasure Trove, sklepu Falrfa?
xa-Vane'a w Tunbridge Wells. Dzisiaj wczesnym rankiem
przeprowadziliśmy tam rewizję. ? > ,,
- A Fairfax-Vane?
- Aresztowany. Jak na razie nie jest w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób te
przedmioty znalazły się w jego sklepie.
- Moje gratulacje, inspektorze. Osiągnął pan nadzwy*
czajne rezultaty. .*
- Dziękuję, sir. Panno Ladram, gdyby była pani tak ła-,
skawa i złożyła oświadczenie, formalnie identyfikujące te
przedmioty jako własność panny Abberley... <,
- Z przyjemnością.
- Mógłbym bez przeszkód powrócić do przesłuchiwania pana Fairfaxa-Vane'a.
Chociaż może powinienem raczej po-
wiedzieć po prostu Fairfaxa. "Vane" jest chwytem czysto zawodowym.
- A zatem nawet jego nazwisko jest oszustwem? - spytał Maurycy.
- Tak jest, sir - odparł z uśmiechem Hyslop. (' ;
Charlotte bynajmniej nie ucieszyła wiadomość o aresztowaniu Fairfaxa-Vane'a.
Uważała, że szybkie rozwiązanie tajemnicy zbrodni zwiększa jedynie jej
bezsensowność. Doszła do wniosku, że kradzież i morderstwo są dostatecznie
okropne same w sobie, nawet bez tak jaskrawego przejawu niekompetencji.
Po złożeniu przez Charlotte pisemnego oświadczenia udali się do pobliskiego
urzędu miejskiego. Sporządzenie odpisu aktu zgonu trwało dłużej, niż można się
było spodziewać, ale w końcu go otrzymali. Spóźnili się zaledwie kilka minut na
zaplanowane na trzecią spotkanie z panem Ramsdenem, doradcą prawnym Beatrix,
nudnym, szacownym mężczyzną w średnim wieku. Prośbę Maurycego uznał za coś
całkowicie normalnego. Złożył kondolencje, po czym przeszedł do objaśniania
klauzuli testamentu, który sporządził dla swej klientki kilka lat wcześniej.
- Panie Abberley, sądzę, że zdaje pan sobie sprawę, iż panna Abberley uczyniła
pana wykonawcą testamentu?
- Istotnie.
- Wobec tego wystarczy, jeśli pokrótce przedstawię sposób podziału majątku.
Dziesięć tysięcy funtów przechodzi tytułem darowizny na ręce pani Avril
Mentiply, pięć tysięcy zaś dla Fundacji Naturalistów Wschodniego Sussex.
- Pechowcy wszelkiego rodzaju to była jej specjalność -powiedział Maurycy.
Ramsden patrzył to na jedno, to na drugie, najwyraźniej zbity z tropu tym
żartem.
- Następnie, Jackdaw Cottage, którego była właściciel-
31
ką, przechodzi na panią, panno Ladram, wraz z zawartością, w tym majątkiem
osobistym panny Abberley...
- Dobry Boże, nie miałam pojęcia. - Mówiła prawdę. Sądziła, że Maurycy, jako
najbliższy krewny Beatrix, odziedziczy wszystko.
- Powiedziała mi o tym jakiś czas temu, staruszko - powiedział Maurycy klepiąc
ją po dłoni. - W końcu byłaś jej chrześniaczką.
- Ale... - Tłumaczenie, że taka hojność tylko wzmaga jej poczucie winy z powodu
unikania Beatrix w ostatnich miesiącach, na nic by się nie zdało. Zamilkła.
- Pozostała część majątku przechodzi na pana, panie Abberley - kontynuował
Ramsden. - Obejmuje ona kapitał pozostały po wypłaceniu darowizn i potrąceniu
podatku spadkowego, a także należne honoraria za dzieła zmarłego brata panny
Abberley, pana Tristrama Abberleya. Rozumiem, że prawa autorskie wygasają z
końcem przyszłego roku.
- Z wyjątkiem wierszy opublikowanych pośmiertnie, sprawa tak się w istocie
przedstawia - potwierdził Maurycy. - Może dobrze się stało, że ominęła ją
konieczność radzenia sobie bez tych wpływów.
Możliwe, że Maurycy ma rację, pomyślała Charlotte. Ostatecznie on miał Ladram
Avionics. Zainwestowane w nią honoraria za wiersze Abberleya przyniosły pokaźną
dywidendę. Ona sama posiadała spory pakiet akcji przedsiębiorstwa, odziedziczony
po matce. Jednak Beatrix przypuszczalnie rozdałaby wszystko, co zdołała
zgromadzić przez lata. Chociaż nigdy nie stanęłaby przed groźbą ubóstwa, mogła
zostać zmuszona do oszczędzania. Fakt, że oszczędzono jej tego doświadczenia,
nie był zbyt pocieszający.
Biuro Ramsdena znajdowało się w odległości zaledwie kilku domów od głównego
zakładu pogrzebowego w Rye. Charlot-
te ilMmycy zostali tam przyjęci ze współczuciem i troską i delikatnie
wprowadzeni w labirynt pogrzebowych formalności. Testament Beatrix nie zawierał
wskazówek co do tego, czy chciała zostać pochowana czy spalona, a Charlotte i
Maurycy nie pamiętali, by wypowiadała się w tej kwestii. Jej zamiłowanie do
porządku oraz racjonalizm sugerowały jednak, że wybrałaby kremację, na którą się
też zdecydowali.
Na ulicach kłębiły się tłumy kupujących i turystów. Zdawało się, że cały ten
zgiełk i ścisk jeszcze potęgują upał. Charlotte chciała tylko załatwić sprawy,
które sprowadziły ich do Rye, uwolnić się od zobowiązań, którymi obarczyła ich
Beatrix. Wiedziała jednak dobrze, że chcieć nie zawsze znaczy osiągnąć.
- Myślisz, że powinniśmy zajrzeć do domu? - spytał Maurycy. - Policja już z
pewnością skończyła pracę, więc moglibyśmy wziąć klucz od pani Mentiply.
- Wolałabym nie. Jest zbyt wcześnie na sortowanie rzeczy Beatrix. Czułabym, że
ona tam jest i zagląda mi przez ramię. Może po pogrzebie.
- Jako wykonawca jej testamentu nie jestem pewien, czy mogę tak długo czekać.
Muszę odnaleźć jej książeczki czekowe i wykazy kont bankowych w celu
potwierdzenia autentyczności testamentu. Trzeba sprawdzić, czy są tam jakieś nie
zapłacone rachunki.
- Naturalnie, nie przyszło mi to na myśl. - Maurycy podchodził do swoich
obowiązków z charakterystyczną dla siebie powagą. Na szczęście Charlotte była z
tego zwolniona. -Czy nie mógłbyś pójść sam? - spytała błagalnie.
- Owszem, Charlie, mógłbym. Za twoim przyzwoleniem. Pamiętaj, że teraz ty jesteś
właścicielką.
- Nie bądź niemądry. Oczywiście, że masz moje pozwolenie. Rób, co do ciebie
naiiSzy^Jestem tylko wdzięczna, że sama nie muszę tego robić.
- Dobrze więc. Wrócę jutro i spróbuję uporządkować Wszystkie sprawy. Jeżeli tego
właśnie chcesz.
- Zdecydowanie tak.
Maurycy zaproponował, żeby zjedli kolację na mieście, na co Charlotte przystała
entuzjastycznie w nadziei, że dobre jedzenie i alkohol spożyte w miłym otoczeniu
poprawią jej nastrój. Najpierw jednak miała do spełnienia jeszcze jeden
obowiązek, którego, o czym dobrze wiedziała, nie mogła ani odłożyć na później,
ani uniknąć. Musiała powiadomić Lulu Harrington.
Charlotte nigdy nie poznała Lulu, chociaż Beatrix przyjaźniła się z nią od
czasów szkolnych. Przez czterdzieści lat Lulu uczyła w żeńskiej szkole w
Cheltenham, a obecnie żyła tam, jak sobie wyobrażała Charlotte, ze skromnej
emerytury. Podniosła słuchawkę i odezwała się w stylu podręczników szkolnych,
podając numer i wymawiając wszystkie trzy sylaby słowa "Cheltenham".
- Panna Harrington?
- Tak. Kto mówi? - Głos zabrzmiał słabo i nieco zrzędliwie. Charlotte poczuła,
że opuszczają ją siły.
- Panno Harrington, nazywam się Charlotte Ladram. Nigdy się nie spotkałyśmy,
ale...
- Charlotte Ladram? Och, naturalnie! Wiem, kim pani jest. - W głosie starszej
pani zabrzmiały cieplejsze tony. -Bratanica Beatrix.
- Niezupełnie bratanica, ale...
- Myślę, że to bez znaczenia. Cóż, proszę mi wybaczyć, panno Ladram. Czy mogę do
ciebie mówić Charlotte? Bea-trix tak cię właśnie nazywa.
- Oczywiście. Ja...
- Muszę powiedzieć, że bardzo mi miło, że wreszcie z tobą rozmawiam. Czemu
zawdzięczam... - Urwała gwałtownie, po czym spytała: - Czy u Beatrix wszystko w
porządku?
34
Przestraszona, że Lulu odgadnie, zanim ona zdąży jej powiedzieć, Charlotte
wykrztusiła:
- Niestety, wczoraj umarła. - Natychmiast pożałowała swej otwartości. - Przykro
mi, jeśli to dla pani szok. My wszyscy zareagowaliśmy właśnie w ten sposób. - W
słuchawce panowała cisza. - Panno Harrington? Panno Har-rington, jest pani tam?
- Tak - odpowiedziała spokojnie i z opanowaniem. - Czy mogę... Co dokładnie się
stało?
Oczywiście musiała poznać prawdę. Nie sposób było udawać, że Beatrix zmarła
śmiercią naturalną. Wyjaśniając okoliczności morderstwa, Charlotte uzmysłowiła
sobie, jak brutalne i niesprawiedliwe musi się to wydawać osobie w wieku
Beatrix, która również mieszka sama. Jednak okoliczności nie można było zmienić.
Kiedy skończyła, zapadła kolejna krótka chwila milczenia. Wreszcie Lulu
powiedziała po prostu:
- Rozumiem.
- Naprawdę mi przykro, że musiałam panią o tym powiadomić.
- Proszę cię, nie przepraszaj, kochanie. Dobrze, że zadzwoniłaś.
- To drobiazg. W końcu była pani najstarszą przyjaciółką Beatrix.
- Czy rzeczywiście?
- Ależ naturalnie, że tak. Zawsze to powtarzała.
-To miło z jej strony. •
- Panno Harrington... " ' !
- Proszę cię, mów do mnie Lulu.
- - Czy jesteś pewna, że dobrze się czujesz? To musiał być
dla ciebie okropny szok.
- - Właściwie nie.
-Co?
- Wybacz. Chodzi mi tylko o to, że w naszym wieku, Bea-
35
trix i moim, śmierci nigdy nie można traktować jako zaskoczenia.
- Ale w tym wypadku było inaczej. To nie było...
- Naturalne. Istotnie, kochanie. Zapewniam cię, że zdaję sobie sprawę z różnicy.
-W takim razie jak... - Charlotte ugryzła się w język. Myśli starszej pani
najwyraźniej nieco błądziły. Stosowniej będzie zignorować wszystko, co powie. -
Czy życzysz sobie wziąć udział w pogrzebie, Lulu? Zaplanowaliśmy go na przyszły
poniedziałek, dwudziestego dziewiątego. To dla ciebie oczywiście długa droga,
ale mogłabyś przenocować u mnie.
- Dziękuję. To bardzo miłe z twojej strony, ale... Pomyślę o tym, Charlotte.
Pomyślę o tym i dam ci znać.
- Doskonale. A więc, jeśli jesteś pewna, że wszystko w porządku...
- W całkowitym. Do widzenia, Charlotte.
- Do... - Lulu rozłączyła się, zanim Charlotte zdążyła dokończyć. W lustrze nad
telefonem ujrzała własną zdumioną twarz.
- Fairfax, słucham. i
- Dzień dobry. Czy to pan Derek Fairfax?
- - Przy telefonie. .,.,•• ; '= ••':-,. \,,,
- Nazywam się Dredge, panie Fairfax. Alblon D