Frąckiewicz Sergiusz - Miasteczko Windclifft
Szczegóły |
Tytuł |
Frąckiewicz Sergiusz - Miasteczko Windclifft |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Frąckiewicz Sergiusz - Miasteczko Windclifft PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Frąckiewicz Sergiusz - Miasteczko Windclifft PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Frąckiewicz Sergiusz - Miasteczko Windclifft - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sergiusz Frąckiewicz
Miasteczko Windclifft
Miasteczko Windclifft stało tam od zawsze. Otaczały je ogromne puste pola,
kolorowe łąki i ciemne, tajemnicze lasy. Klimat był raczej zimny , często wiał
niepokojący , północny wiatr lub grzmiały burze. Miejscowość liczyła sobie
półtora tysiąca mieszkańców. Wszyscy pracowali tutaj. Obcy przybywali tu
niezmiernie rzadko. Mało kto stąd też wyjeżdżał, mimo , że okolica była naprawdę
ładna. Po środku miasta był supermarket, stacja meteorologiczna , dwa bary ,
park i stacja benzynowa. Jeden z barów nazywał się : "Ostatni Most" . Wnętrze
było spokojne i ładne.
O tej godzinie nigdy nie było dużego ruchu.
"Proszę Nepsa"- Powiedział Alan Thoran, kładąc płaszcz na niewielki taboret.
Omiótł wzrokiem pomieszczanie. Oprócz niego i barmana ,był tu jeszcze jakiś
jeden gość , ale musiał być pijany. Podniósł do ust ciężką szklankę wypełnioną
prawie czarnym płynem. Nepsa, była o wiele lepsza od Coli , pomyślał Alan. Cola
splajtowała w 99. Nepsa pojawiła się zaraz potem i odniosła na świecie nie
mniejszy sukces. Alan usiał koło zaciekającego brudem okna i wyciągnął swoje
notatki. Mimo , że był jeszcze młody to udało mu się zwiedzić trochę świata.
Urodził się w Europie był raz w Afryce Północnej. Skończył studia archeologiczne
w Providence , pisał książki naukowe jak i kilka opowiadań fantastycznych. W tej
mieścinie znalazł się , jak dostał spadek od wujka. Był to niewielki domek na
samej granicy miasta. Zajmował się teraz miejscowym antykwariatem , czasem
dostawał zlecenia od szkoły , pisał opowiadanka i dwie godziny w tygodniu
prowadził audycję w miejscowym radiu. W sumie nie było nudno , ale nie wyobrażał
sobie dłuższego życia tutaj. Mimo , że mieszkał tu już od roku , dobrze poznał
tylko paru ludzi. Tak więc był szarym , nie wyróżniającym się mieszkańcem małego
, północnego miasteczka. Dokończył napój , zabrał notatki i wyszedł na zewnątrz.
Po ulicy spacerowało parę osób. Na stacji benzynowej parkował jakiś stary ,
rozklekotany grat. Nie znał się na samochodach. Miał czas do 16 . Pomyślał , że
dobrze by było zrobić zakupy. Wszedł do supermarketu. Panował tu całkiem duży
ruch. Powiedział dzień dobry swojemu sąsiadowi i kupił parę rzeczy do jedzenia.
Zapłacił i znowu wyszedł na ulicę. Spojrzał na zegarek , zawiódł się , zakupy
zajęły mu może dziesięć minut nie dłużej. Na chwilę pozwolił żeby ogarnęło go
uczucie nudy. Przeszło go niemiłe ciepło podirytowania. Jedne dni były ciekawe ,
inne ,takie jak ten ,były naprawdę beznadziejne. Znowu poczuł jakby traktował
pobyt w tym mieście jak wycieczkę , która niedługo minie. Usiadł na obdartej,
pękniętej ławce po środku zaniedbanego parku. To miasteczko miało dwa oblicza.
Na ławce obok spał skulony pijak. Zaleciało wódką. Alan wstał i chciał poszukać
innego siedzenia , ale w końcu mu się odechciało. Była 15 , czas wlókł się
niemiłosiernie. Zdecydował się przyjść do szkoły trochę wcześniej . Szkoła
wyglądała na jeden z najstarszych budynków w tym mieście. Mimo , że ją
wielokrotnie odnawiano to wyglądała kiepsko. Szczególnie beznadziejnie wyglądał
niewielki pas zieleni przed wejściem. W środku nie było lepiej, pomalowane
ściany i niemiły słodki zaduch jak w szpitalu. Archeolog szedł przez
nieoświetlony , wąski korytarz. Po prawej wyzierały czarne , malutki szatnie, po
lewej były jakieś rury i kaloryfery. Wreszcie dotarł do schodów. Już niedługo
oddał przygotowany materiał dyrektorce, obiecała , że przekaże go nauczycielowi
historii. Poproszono go o pobieżne opisanie wojny z Europą na początku
poprzedniego tysiąclecia. Był to oklepany temat , z którego nie dawało się
wyciągnąć nic odkrywczego. Alan starał się przedstawić konflikt , jak
najbardziej obiektywnie, chociaż racja była tu po stronie Ameryki. Przecież
zamieszkiwali ten obszar od zarania dziejów, zawsze tutaj była najbardziej
rozwinięta kultura. To śmieszne , że antagonizm pozostał do dzisiaj. A wojna
skończyła się zaledwie dziesięć lat temu. Nareszcie wydostał się z tej
przejmującej , obcej budy. Postanowił kupić jeszcze dzisiejszą gazetę i pójdzie
do konserwatorium. Tymczasem wyszło słońce i swoim i zalało ulicę swoim bladym,
jesiennym światłem. Przeszedł koło kościoła Feracyjskiego. Właśnie zaczynała się
msza i przez fioletową bramę wchodzili rozbawieni , kolorowi ludzie. W tej
swojej zabawie i podobnych ubraniach , niewiele się od siebie różnili. Podjechał
wóz z telewizorami i komputerami , które miały być poświęcone. Archeolog
studiował jeszcze w Providence kiedy zalegalizowano tą sektę. Zawsze był
przeciwnikiem globalizacji ,komercji . Kiedyś uważał się nawet za anarchistę.
Wiara ta uosabiała wszystko to czym była konsumpcja i wegetacja w bezpiecznym
systemie. Szczerze nie znosił i nie rozumiał wiary Feracyjskiej. Poszedł dalej.
Dotarł do kiosku, już na skraju centrum miasta i kupił poniedziałkową gazetę. Na
pierwszej stronie , wytłuszczonym drukiem było napisane: "Wojna na Bliskim
Wschodzie".
Przeczytał , że w Izraelu wylądowali brytyjscy i francuscy żołnierze.
Znakiem zapytania jest udział żołnierzy amerykańskich. Drugim tematem , tej
lokalnej gazety były zamieszki między przeciwnikami i zwolennikami kościoła
Feracyjskiego. Miasteczko Windclifft nie było znów tak spokojne jak to mogło się
wydawać. Od początku wprowadzenia tu wiary Feracyjskiej , dochodziło do wymiany
zdań lub wręcz kamieni. Do walki brali się młodzi konserwatyści połączeni
wspólną nienawiścią z anarchistami . Zamieszki nie były na szczęście duże , gdyż
miasto było małe. Mimo wszystko sytuacja bywała napięta w dodatku podsycały ją
informacje o wojnie religijnej w Meksyku i zamieszkach w Nowym Yorku , stolicy
feracynistów. Dalej można było przeczytać artykuł o nowej rewolucyjnej pralce,
która będzie dostępna w sklepach w miasteczku. Stosuje jakąś nową skomplikowaną
formułę i jest rewolucyjnym odkryciem w przemyśle pralek. Archeolog pokręcił z
irytacją głową i przerzucił kolejną stronę. Przeczytał : "Nowy basen otwarty na
ulicy Regela". Dalej były tylko reklamy , prognoza pogody i sport. Spojrzał na
zegarek , była 17 . Ruszył w kierunku antykwariatu. Minął jakiś ludzi i dostał
straszliwie rzeczywistego dejavu. Uczucie było naprawdę potężne. Od kiedy
zamieszkał w Windclifft miewał podobne wizje ,ale teraz wrażenie było naprawdę
silne. Nagle poczuł jakby wszyscy ludzie spoglądali na niego. Bał się obejrzeć.
Skręcił w jakąś wąską uliczkę ,pomyślał , ze ta też doprowadzi go do
antykwariatu. Nagle uświadomił sobie co robi. Przeszedł go gorący dreszcz.
Usiadł na schodach do jakiejś obskurnej rudery. Ulica była cała w śmieciach. Tu
i tam walały się pełne , srebrne pojemniki na odpady. Ponad jego głową ,między
dwoma oknami , rozwieszone były jakieś brudne ,podarte szmaty. Starał się
ogarnąć sytuację. Wyjaśnić dlaczego stracił nad sobą kontrolę . To zapewne to
dziwne dejavu. Znowu wstał na równe nogi i ruszył w dalszą drogę. Po chwili
znalazł się przed konserwatorium. Tutaj miasteczko znowu mogło uchodzić za
całkiem schludne. Ładne , starsze budynki a po środku czysty ,zielony plac.
Wspiął się po marmurowych schodach. Wszedł przez ciężkie , obracane drzwi i
znalazł się w chłodnym, przestronnym holu. Powitało go łagodne oblicze młodej
recepcjonistki. Drewnianymi , skrzypiącymi schodami zszedł do podziemia. Ściany
obite były drewnem, podłogę wyścielał wytarty dywan. Pod sufitem wisiały żółte ,
żarówki dające niepewne , chybotliwe światło. Wszedł w drugie po lewej drzwi.
Zostawił je otwarte ,gdyż często musiał wychodzić do biblioteki. Pokój był
ciemny i niski. Jedynym światłem były dwie lampki przymocowane do biurka. Kąty
pomieszczenia były zagracone przez pokryte kurzem pudła. Ekran był ciemny ale
Alan słyszał szum wentylatorka.
"Witaj Alan"- Krzyknął George Bergmund , odwracając się na obrotowym
krześle.
"Witaj , co słychać?"- Starał się podchwycić przyjazny ton , kładąc płaszcz
na pustej szafce.
"Nic szczególnego ,wiesz wyceniłem już ten obraz od Pani Derinau.
Uporządkowałem te książki co mieliśmy z nimi w piątek kłopot."- Orzekł George
,szukając w mroku swojej kurtki.Wreszcie potknął się o nią i podniósł.
"Nic nowego nam nie przynieśli"- Łudził się Alan w nadziei , że jednak
będzie coś do roboty.
"Niestety nie , musze już iść ,do jutra!"- Krzyknął tamten , znikając za
drzwiami.
Alan ruszył myszką aby obudzić komputer. Na ekranie pokazał się program
Microsoft Word. Był tu jakiś spis katalogowy książek z początku tego wieku. Było
ich niewiele. Postanowił zrobić sobie kawę , opisać kilka książek a potem
pomyśli co jeszcze. Wtem ,poczuł pod rękawem jakiś papier . Spojrzał na kartkę :
"Szef przyniósł nowy system operacyjny. Prosi o zainstalowanie go w wolnym
czasie i zapoznanie się z instrukcją obsługi. Wszystkie dane proszę
przekopiować. Dziękuje." Archeolog poznał pismo recepcjonistki , której imienia
nie pamiętał. Zaraz obok leżała płytka DVD. Jednak miał co robić. Instalacja
była intuicyjna i prosta. Przegranie plików także nie stanowiło problemu. System
wyglądem sporo różnił się od starego , beznadziejnego Windowsa. Wszystko może
byłoby w porządku ale jednak coś się psuło. Alan stwierdził jednak ,że system
ten zaczyna być nużący i coraz bardziej zagmatwany. Cieszył się gdy skończył już
cała robotę z komputerem ,przynajmniej na dzisiaj. Zajął się wreszcie
antykwariatem. Wreszcie doszła 20 godzina. Archeolog zgasił światło i wyszedł na
ponury korytarz. Nie miał ochoty siedzieć w tej piwnicy o tej porze. Wdrapał się
po schodach na zewnątrz z ciągłym uczuciem ,jakby ktoś był za jego plecami.
Znalazł się na zewnątrz i wdychał mroźne ,rześkie powietrze. Wieczorem było tu
pusto i nudno. Wyszedł z centrum i zmierzał teraz przez dzielnicę małych domków.
Prawie wszystkie wyglądały identycznie i otoczone były drewnianym ,niskim
płotem. Przerwy między budynkami robiły się coraz większe a droga coraz bardziej
wyboista. Dom archeologa był mały ale dość solidnej budowy. Stał na prawie samym
krańcu miasta. Bliżej pustkowia były jeszcze chyba tylko dwa domki a jeden z
nich stał pusty. Było już bardzo ciemno a nieliczne latarnie dawały wąskie ,
blade , upiorne światło. W domu sąsiadów , po przeciwnej stronie ulicy ,palił
się tylko telewizor. Gdzieś z oddali dochodziło szczekanie psa. Alan wszedł do
domu , który zdążył już polubić. Na progu leżała przysyłana co tydzień ankieta.
Ankieta , był to zbiór pytań , który pisany był przez burmistrza i jego
pomocników. Ankieta co tydzień zawierała zestaw innych pytań , w których
należało wypełnić jedną z dwóch albo więcej pytań. Była to jawna ingerencja w
wolność człowieka. System mógł w ten sposób poznać reakcje ludzi na niektóre
czynniki. Tym razem pytań było sześć. Archeolog szczerze nienawidził tej ankiety
ale czasem odpowiadanie na pytania było nawet niezłą zabawą. Dwa pierwsze
pytania dotyczyło nowych reklam w telewizji. Trzecie dotyczyło nadchodzących
wyborów prezydenckich. Czwarte pytanie dotyczył tego nowego systemu
komputerowego. Piąte i szóste pytanie miało skłonić człowieka do zastanowienia
się jak na jego życie wpływają niepokoje związane z religią Feracyjską. Następna
ankieta zapewne dotyczyć będzie wojny na Bliskim Wschodzie. Alan chętnie miałby
telewizor ale nie chciał wydawać pieniędzy , skoro i tak kiedyś stąd wyjedzie. W
radiu można było usłyszeć tylko trzy stacje. W dwóch ogólno stanowych mówili o
wojnie w Palestynie. Regionalna stacja , była dziś niewiadomo dlaczego
niedostępna. Nagle usłyszał czyjeś nawoływania. Zamarł w fotelu. Krzyki
powtórzyły się. Dochodziły od strony łąk. Podszedł do okna. W oddali majaczyły
wzgórza. Tonące w mroku morze traw kołysało się pod podmuchami wiatru. Nagle
ktoś zapukał w drzwi po przeciwnej stronie domu. Za wizjerem stał jakiś
mężczyzna. Napady nie były w tym mieście niczym niezwykłym. Obcy był skulony i
oglądał się za siebie nerwowo. Miał jakąś kolorową kurtkę i wygnieciony
kapelusz. Znowu stuknął w drzwi. Alan wreszcie otworzył. Gość wpadł do środka i
zamknął za sobą wszystkie zamki. Wyglądał na przerażonego. Był spocony i
pachniał trawą. Był brudny na twarzy od brązowej ziemi. Obcy zaczął się
rozglądać po pokoju. Archeolog był pewien , że wpuścił szaleńca i zaraz miał
zamiar go wywalić. Lecz tamten zaczął :
" Chyba nie jesteś jednym z nich?"
Zdenerwowanie przerodziło się w ciekawość i miał nawet zamiar dowiedzieć się
wszystkiego co tylko może. Przypuśćmy , że nawet tamten będzie zwykłym wariatem
,ale może mu dostarczyć pomysłu na kolejne opowiadanie. A opowiadania archeologa
były niemniej szaleńcze co twórczość Lovecrafta.
"Niby kim?"
" Zgaś światła , pewnie już są w pobliżu." - Szeptał szaleniec.
Alan pomyślał o karze jaka może go spotkać za ukrywanie więźnia ,ale
najwyżej skłamie , że został napadnięty. Zgasił światła i zakrył zasłonki.
Tamten usiadł na fotelu i ciężko oddychając patrzył się w pustkę korytarza.
" Mogę prosić o jakieś wyjaśnienia? Wpuściłem pana , co było jak mi się
wydaje bardzo nieostrożnym krokiem ,ale teraz musi pan zaspokoić moją ciekawość.
Kto pana ściga , i kim pan w zasadzie jest?" Mówił młody archeolog ,siadając na
kanapie.
" Nie sądzę aby pan uwierzył mi choć w najmniejszym stopniu." -Wytarł czoło
rękawem.
"Nalegam , aby mi pan odpowiedział , jakkolwiek fantastyczna będzie to
opowieść."- Rzekł spokojnie archeolog. Równocześnie wziął do ręki parasol udając
,że niby nim się bawi. Tamten w końcu mógł okazać się zwykłym oszustem i
złodziejem. Było ciemno więc nie mógł się nawet przyjrzeć rozmówcy.
" Nie wiem jak zacząć , jest tyle do opowiedzenia. Najlepiej jeśli zacznę od
momentu kiedy poznałem prawdę a moje życie okazało się fatalną , dobrze ukrytą
bzdurą , tak jak pana zresztą. Ale na razie proszę powstrzymać się od pytania ,
do tego dojdziemy później. Obcy mówił jakby z ledwością udawało mu się opanować
strach. Mimo wszystko zdawać się mogła jakby ważył wypowiadanie słowa. Zaczął
opowieść.
***
Pusta Autostrada
Zapadał późny zmrok. Było ciepły początek jesieni , wiał lekki , spokojny
wiatr. Droga była jak zwykle pusta , okolica smętna i mimo bujności łąk wydawała
się odludna. Niebo było jasne ,ale słońce dawno już temu zniknęło za wzgórzami.
Wieczór wydłużał się. Pan Robert Forstmann jechał na swoim rozklekotanym
rowerze. Droga była nierówna i wyboista , trawa wdzierała się na asfalt a pył
sprawiał ,że był on brązowy. Robert jechał już jakąś godzinę , ale nie miał
pojęcia czy może wierzyć swojemu zegarkowi. Miał sporo czasu aby jeszcze raz
zebrać w głowie wszystkie fakty ,które popchnęły go do tej szaleńczej ucieczki.
Gdyby tylko miał wystarczająco pieniędzy na kupno tego starego wozu , to może
szanse powodzenia jego misji byłyby o wiele większe. Wszystko zaczęło się od
jego snów i halucynacji. Poszedł do lekarza , i wtedy miał dużo szczęścia bo ten
był "prawdziwy". Potem była burza a huragan z daleka przyniósł jakieś kolorowe
pismo. Z początku myślał , że to jakiś żart bo w magazynie mowa była o jakimś
zupełnie innym świecie. Znowu nachodziły go sny o jakiejś innej rzeczywistości ,
w której jest zupełnie kimś innym. Następnie ktoś zaczął go śledzić , jeden raz
postanowił uciec a potem iść za swoimi prześladowcami. Szalony manewr udał się
ale udało się mu podsłuchać tylko parę zdań. Mówili chyba o nim. Coś o
wyrzuceniu ze społeczeństwa a chwile potem o błędnym programie. Ostatnie zdanie
jakie usłyszał : "On chyba coś wie". Tego było , już za wiele , szczególnie , że
znowu powróciły natarczywe halucynacje. To całe miasteczko wydawało się dziwne.
Nikt tu nie przyjeżdżał ani nikt stąd nie wyjeżdżał. Nie było tu samochodów ,
telewizja nie nadawała programów z satelity, radio nadawało trzy programy , no i
te dziwne ankiety. Pan Robert mieszkał w Windclifft dobrych parę lat ale dopiero
teraz otworzyły mu się oczy. Popadał w stopniową paranoję , którą pogłębiały
wszechobecne kamery. Były tu wszędzie. Nie sposób było przed nimi uciec. Nie
pamiętał aby gdziekolwiek były kamery na ulicach. pewnego razu postanowił
pojechać do jakiegoś innego miasta. Kupił mapę okolicy i postanowił ruszyć na
rowerze , który kupił jeszcze w Montrealu. Teraz jechał po tej wyboistej drodze
i nie wiedział co go może spotkać. Na całe szczęście był przekonany , że nikt go
nie śledzi. Nagle zobaczył jakieś zabudowania , ale okazało się , że to tylko
ruiny. Ruszył dalej. Mijała właśnie druga godzina jazdy , gdy zobaczył
niesamowity widok. Ujrzał wysoko ,może na cztery metry siatkę , ustawioną
prostopadle do drogi. Przed bramą , chodzili jacyś żołnierze w amerykańskich
mundurach. Tylko zobaczyli rowerzystę , zaczęli krzyczeć i rzucili się w jego
kierunku. Jeden krzyknął do niego: "Stop , ręce na głowę." Robert nie miał szans
się przedrzeć , musiał zawracać. Miał przynajmniej przewagę prędkości. Odjechał
z powrotem , zostawiając za sobą żołnierzy. Nie strzelali. Przez pół godziny
pędził , potem zwolnił. Wtedy stało się nieszczęście. Opona pękła. Straszliwy
pech zmusił Roberta do pieszej ucieczki. Tymczasem zrobiło się zimno i ciemno.
Jakieś sto metrów przed granicą miasta , zobaczył latarki prześladowców. Teraz
jest tutaj. Nic się nie wyjaśniło , pojawiły się kolejne pytania. Jedno
przynajmniej wiedział , coś było nie tak i wojsko odgrodziło miasto od reszty
świata.
Alan nie wierzył w ani jedno słowo pana Roberta. Pomyślał ,że to jakiś
wariat , który widzi wszędzie rządowy spisek. Nie było żadnych podstaw do
uwierzenia w tą historyjkę jak z książki Philipa.K.Dicka. Nagle Pan Robert
przerwał ciszę:
"Myślę , że muszę już iść. Pan wie już tyle co ja i niedobrze by było gdyby
nas złapali. Przynajmniej jeden z nas musi poznać resztę prawdy. Żegnam pana ,
widzę , że nie wierzy mi pan , proszę się nad tym zastanowić i sprawdzić to."
Archeolog nic nie odrzekł , w milczeniu zamknął drzwi za szaleńcem. Nie wierzył
w ani jedno jego słowo.
***
Sobowtór
Poranek był ciepły i słoneczny. Miasto budziło się do życia . Zapełniały się
ulicę , sklepy , szkoły ,biura. Archeolog od 6 studiował jakąś fachową książkę.
Nie mógł zasną , niepokojem napawała go wczorajsza wizyta. Nie mógł skupić się
na " Wykopaliska w północnej Arizonie."
Autor przedstawiał życie pierwszych białych ludzi na terenie Ameryki w
wiekach przed naszą erą. Postanowił wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć trochę
świeżego powietrza. Lekki wietrzyk wzbijał kurz i liście. Nadepnął na coś pod
wycieraczką. Podniósł jakiś wyblakły , kiedyś kolorowy magazyn. Tytuł brzmiał :
"Tygodnik Trek". Pierwszy artykuł mówił o jakiejś super gwieździe
muzyczno-aktorskiej, która ponoć od trzech lat robi niesłychaną karierę na całym
świecie. Nie znał takiej osoby. Drugi artykuł mówił o jakimś skandalu na dworze
Anglii. Co za bzdura! W Anglii nigdy nie było żadnego dworu , królowie byli
tylko w Ameryce. Trzeci tytuł był kompletnie dobijający: "Indianie z Wielkiego
Kanionu zostali aresztowani za manifestacje."
Teraz nie miał nawet pojęcia o co chodzi. Jacy Indianie? Nie miał pojęcia
kto to był ani też dlaczego niby miał się znaleźć w Ameryce. Gazeta była sprzed
może roku. Znalazł kolejną niezgodność , gazeta podawała , że wybory
prezydenckie odbędą się 20 czerwca 2012 roku. Archeolog dobrze wiedział , że
wybory mają się odbyć za może tydzień. Mieliśmy 13 listopad 2005 roku. Poza tym
ten ohydny brukowiec podawał , nazwiska zupełnie nieprawdziwych kandydatów. Nie
było ani zdania na temat wojny w Palestynie ani zamieszek w kościele
Ferycjańskim. Alan Thoran pomyślał , że to jakieś pismo fantastyczne , zrobione
dla graczy RPG albo coś podobne. Inne możliwości nie wchodziły w grę. Można było
jedno tylko stwierdzić. Wczoraj ten szaleniec mówił , że przez przypadek znalazł
takie pismo , więc to on musiał je teraz podrzucić. Może on sam je stworzył.
Było to co najmniej zastanawiające. Archeolog Thoran idąc do antykwariatu , po
drodze kupił dzisiejszą gazetę. Oczywiście wyglądała zupełnie inaczej od tej ,
którą miał w kieszeni. Artykuły nie były pocieszające. Zarówno w mieście jak i
na świecie , działo się źle. Desant wojsk NATO w Palestynie spotkał się z ostrym
oporem. Zginęło 12 Palestyńczyków, w większości bezbronnych cywili oraz 2
żołnierzy. Oznaczało to ,że zachodnie mocarstwa, opowiadają się za Izraelem.
Ciekawe czy przesądziły pieniądze , wpływy czy inne względy polityczne. Wygląda
na to , że NATO wywołało wojnę całemu światu arabskiemu. Irak oraz Jordania
zagroziły użyciem broni masowego rażenia. Dziś w nocy spalono samochód jednego z
wyznawców nowej wiary. Na policję zgłaszają się czarni , meldując pobicia.
Zamknięto zakłady bawełniarski na północy miasta , gdzie podobno zbiera się
ugrupowanie Kataharisis , które uważa siebie za odrodzony Ku-Kluks-Klan.
Zgłoszono zaginięcie policjanta. Terror szerzył się na ulicy. Burmistrz na forum
gazety zastanawiał się nad ostrzejszymi środkami represji. Było więc czego się
obawiać.
W antykwariacie oprócz opisania paru książek i przedmiotów nie było nic
szczególnego do roboty. Archeolog postanowił więc nieco uprzątnąć pokój.
Wszędzie było pełno kurzu i papierków. Nie była to miła robota. Do 18 nic się
nie działo. Dokładnie o tej godzinie wyszedł z pracy. Na ulicy był jeszcze jakiś
ruch. Słońce właśnie chyliło się ku horyzontowi. Miasto rozświetliły jakieś
kolorowe reklamy. Powietrze nie ruszało się. Było duszno. Czuć było zapach ozonu
, być może nadchodziła burza. Ulice pokrywały długie , tajemnicze cienie. Czasem
przemknęła po niej grupka ludzi. Przez cały dzień żył dzisiejszą audycją w radiu
i szybko udał się w kierunku radiostacji. Nowoczesny budynek niezdrowo wyróżniał
się w otoczeniu. Usłyszał za sobą jakieś kroki. Odwrócił się. Ulica była pusta i
ponura. Wątłe , migające światło latarni padało na porozrzucane śmietniki.
Cholera , dlaczego po tym mieście nie jeżdżą samochody? Znowu usłyszał kroki.
Obejrzał się. Znowu pustka. Ujrzał tylko swój długi cień na obdrapanej ścianie
sąsiedniego budynku. W tym momencie nagły cios , wizja ,zwaliły go z nóg. Ujrzał
przed sobą jakiś obraz , innego miasta , innej ulicy , innych ludzi , których
nie znał a jednak pamiętał. Osobliwe dejavu było takie realne i rzeczywista.
Podobne do tego wczoraj. Z półsnu wyrwał go czyjś głos:
"Dobrze pan się czuje? Panie...Thoran?"
Poznał gruby ,monotonny głos jednego z współpracowników w radiu. Desmond ,o
ile się nie mylił. Nie miał siły odpowiedzieć. Zamiast tego skinął głową.
Odwrócił twarz , udając ,że kaszle.
"Tak...wszystko w porządku." - Wyszeptał nieszczerze.
"Muszę dziś pana zawieść, mamy kłopot."- Spuścił głowę Desmond.
"Co się stało"- Udawał ,że nie wie o co chodzi.
"Mamy dziś specjalną audycję , mamy gościa z Nowego Yorku. Będzie audycja o
rasizmie w małych miastach. Spotkamy się za tydzień." - orzekł wyrok tamten.
Thoran udając , że nie jest zmartwiony podziękował szefowi i odszedł. Czuł
na sobie wzrok tamtego i był wściekły ,że tak głupio wypadł. Wyszedł znowu na
plac. Patrzył się przed siebie i nie zauważył skrytego w cieniu mężczyzny.
Zderzył się z nim. Chciał przeprosić ale nagle stanął jak wryty. To był ten sam
człowiek ,który wpadł do niego wczoraj wieczorem. Nazywał się chyba Robert , o
ile oczywiście dobrze pamiętał. To on opowiedział mu tą szaloną bajeczke.
"Znamy się?"- Zapytał Alan , starając się sprowokować reakcję tamtego.
Jednak tan szaleniec zdawał się nic nie pamiętać i ze zdziwieniem w oczach
patrzył na Thorana.
"Chyba nie."- Odpowiedział tamten ze szczerością. Wyglądało na to ,że nie
kłamał.
"Pan Robert?"- Spytał z irytacją w głosie archeolog. Koło niego przeszła
jakaś kulejąca staruszka.
"Kim pan do cholery jest? Skąd pan zna moje imię? Doprawdy dziwny dzień."
"Spotkaliśmy się wczoraj"- Atakował Thoran.
"To musi być jakaś pomyłka. Nie znam pana i nie mam ochoty poznać"-
Wybuchnął.
"Przepraszam ale mam dzisiaj sporo spraw na głowie i muszę już iść."
Obcy odszedł pozostawiając osłupiałego archeologa. Po tym człowieku mógł się
spodziewać wszystkiego ale nie takiej ignorancji. Czyżby się pomylił? Nie to
niemożliwe. A może padł ofiarą żartu albo spisku? Ale to było niemożliwe , nie
znał tu nikogo kto byłby do tego zdolny. Chyba , że jego znajomi z pracy w radiu
albo antykwariacie chcieli mu zafundować horror. Może zwariował ,albo może to
był jakiś sobowtór ? Załóżmy , że owego Roberta złapali i zrobili mu pranie
mózgu w jedną noc. To było chore i bardzo fantastyczne ale z pewnego punktu
widzenia , możliwe. Pisząc wieczorem pewien artykuł do gazety nie mógł
powstrzymać się od snucia kolejnych ,urojonych przypuszczeń. Jednocześnie czuł
jakby ktoś go śledził. Czuł czyjąś obecność.
***
Kartka
Na wieszaku wisiała zakurzona, zielona kurtka. Miała podarty kaptur i
zacinający się , urwany do połowy suwak. Jeden rękaw był ubrudzony w zaschłym
błocie. Z kaptura zwisały dwa utytłane frędzle. Miała aż sześć kieszeni z czego
dwie przetarły się ze starości i przedziurawiły.
W jednej z kieszeni była jakaś zmięta kartka popisana gęsto złamanym chyba
ołówkiem. Kartka była zawilgocona i przybrała kolor papieru toaletowego. Thoran
widział ostatni raz tą kurtkę chyba rok temu. Zabrał ją z Providence nie
pamiętał już po co. Tej karteczki w ogóle nie pamiętał. Podszedł do stołu i
rozwinął zgnieciony papierek. Chyba była wyrwana z jakiegoś zeszytu w kratkę.
Odczytał tajemniczy zapisek:
"....są blisko. Wczoraj byli w rejonie Sethog. Zginęło dwóch ludzi a kilku
jest rannych. Rozwaliliśmy parę żółtych ale to tylko partyzanci. Jakaś spora
grupa pojawiła się na wyspie , nie chce jej zobaczyć. Przeklęty rząd chce
przerwania wojny. Mamy dwóch wrogów. Komando 4 i 5 zdradziły , tylko nasze się
trzyma."
Na drugiej stronie ledwo widocznie ołówkiem było napisane:
"Zabierają nas , staniemy przed sądem wojennym."
Archeolog osłupiał. Wnet zrozumiał ,to musiały być jakieś notatki z jego
fantastycznych opowiadań z czasów studiów. Nie przypominał sobie jednak żeby
takie pisał. Jednak mogła zawodzić go tylko pamięć. Schował kartkę do szuflady.
Nagle doznał jakiegoś dziwnego uczucia. Jakby z tą kartką był związany jakiś
zapach albo...albo szum morza. Pamiętał jakiś krótki moment , jakby stał przy
burcie jakiegoś statku. Usłyszał za sobą skrobanie. Nagle wykonał dziwny odruch.
Sięgnął po broń , tak jakby miał ją przy pasie. Gdy dłoń natrafiła na pustkę
poczuł niemiły dreszcz. Przez chwilę niemalże czul ciężar kabury. Nigdy nie
nosił żadnej broni. Podszedł do drzwi aby upewnić się co chrobotało. Przez
wizjer ujrzał jakiegoś człowieka. Dalej stał drugi. Byli ubrani w garnitury,
krawaty i ciemne okulary. Pomyślał , że przypominają mu jakiś agentów wywiadu.
Otworzył.
"W czym mogę pomóc?" - Zapytał z niecierpliwością.
" Czy zna Pan tego mężczyznę?"- Odezwał się tamten poważnym , silnym głosem.
Jednocześnie pokazał mu zdjęcie mężczyzny , który opowiedział mu szaloną
historie i którego sobowtór widział wczoraj wieczorem. Thoran zastanawiał się co
odpowiedzieć , ale pomyślał, że najlepiej będzie się jakoś wykręcić.
"To małe miasto więc na pewno go widziałem , ale nigdy z nim nie
rozmawiałem."
"Mam nadzieję ,że mówił pan prawdę. To groźny przestępca. Chciałbym aby pan
z nami współpracował. Na razie chodzimy po okolicy ale jeśli nasze
przypuszczenia się sprawdzą to zapewne jeszcze porozmawiamy. Do widzenia ,
panie....Thoran"- Spojrzał w notatki.
Archeolog nawet nie miał czasu zadać pytania , goście podeszli do sąsiadów.
Przez okno w ubikacji widział , że sąsiadka odpowiada również przecząco. Sprawa
zaczęła robić się poważna.
Minął kolejny dzień. Mijał następny. Archeolog właśnie wracał z czytelni
gdzie zbierał pewne informacje potrzebne dla szkoły. Szedł pustą ulicą. Było
dość ciepło ale prawie ciemno. W dwóch sąsiednich domach paliło się światło.
Pokłonił się przechodzącemu sąsiadowi. Ludzie w okolicy zdawali się dość
uprzejmi ale raczej małomówni i zamknięci w sobie. Jakieś dziecko przemknęło w
poprzek ulicy na rowerze. W beżowych kartonach spał najeżony kot. Drzewa
szumiały niepokojąco. Słychać było smutny śpiew jakiegoś ptaka. Latarnia rzucała
jaskrawe , żółte światło. Podszedł do swoich drzwi. Miał zamiar wyjąć już
brzęczący pakiet kluczy gdy zobaczył ,że drzwi zwisają z zawiasów i są do połowy
otwarte. W środku paliła się lampka. Widział jak leży na środku korytarza.
Walały się tam i inne przedmioty. Wszedł. Wszystkie drzwi , szafki , szuflady
były pootwierane. Pełno przedmiotów walało się po podłodze. Ktoś przeglądał jego
notatki. Nic nie było zniszczone , wiec napastnik chciał coś odnaleźć. Nagle
przypomniał sobie o karteczce, którą znalazł w swojej kurtce. Nigdzie jej nie
był. Czyżby został wplątany w jakąś aferę? Czy zrobili to ci agenci , którzy dwa
dni temu chodzili po domach? Całą noc sprzątał ten chłam. Oprócz kartki zniknął
jeszcze ten dziwny magazyn , który dzień po wizycie tego szaleńca , znalazł pod
wycieraczką. Wczoraj ci agenci szukali właśnie tamtego obłąkańca. Czyżby ta cała
"bluźniercza" sprawa była ze sobą powiązana? Wyglądało na to ,że w ostatnich
wydarzeniach można znaleźć jakąś logikę. Niewytłumaczalne było tylko to niedawne
spotkanie z tym Robertem , który zachowywał się jak ktoś zupełnie inny.
Od tej chwili czuł , że w jego samotne życie wdarł się ktoś inny. Był prawie
pewien , że ktoś ciągle go śledzi. Kilka razy zdarzył się ,że jakiś człowiek
bacznie mu się przyglądał albo szedł za nim do pracy. Archeolog powoli popadał w
niebezpieczny stan prowadzący do paranoi. Wydawało mu się ,że cały świat mówi
tylko o nim i ,że wszyscy go śledzą. Nie czuł się nawet bezpiecznie w piwnicy
antykwariatu. Wszędzie mogli być szpiedzy czyhający na każdy jego krok. Jego
audycja w radiu już nie leciała na żywo. Ktoś kazał wcześniej sprawdzać jej
treść. Po tygodniu podziękowano mu za współpracę. Widział jak z szefem rozmawia
jakiś podejrzany typ. To oni za tym stali. Dwa tygodnie później ktoś znowu
przetrząsnął jego mieszkanie. Zaraz potem sąsiedzi po raz pierwszy zaprosili go
do siebie. Zawsze miał ich za ludzi uczciwych i uprzejmych więc nie miał siły
odmówić. Przestrzegł się jednak aby nic nie mówić na temat, który go
prześladował i pozbawił pracy i spokoju. Dom państwa Kretseków stał na uboczu
tak jak jego. Otaczały go niewysokie , iglaste drzewa , pachnące żywicą. Trawnik
był ładnie przystrzyżony. Domek wyglądał na schludny i przytulny. W środku
ściany obite były ciepłym w kolorze drewnem. Na podłodze leżał zielony , mechaty
dywan. Umeblowanie było skromne ale za to nie czuć było bałaganu. Na sianie
wisiało kilka dziwnych , surrealistycznych i wręcz przerażających obrazów.
Przedstawiały jakieś otchłanie , dziwne istoty , nierzeczywiste miejsca.
Kretsekowi mieli telewizor ale tłumaczyli , że jest zepsuty. Pani Kretsek podała
kawę i kruche herbatniki. Gościa starali się zająć jakimiś banalnymi rozmówkami.
Dopiero w pewnym momencie pan Kretsek zniżył ton głosu i zapytał:
"Co pan sądzi na temat tego zbiega , którego szukają ci rządowi?"
Archeolog nie wiedział co odpowiedzieć. Przeczuwał że to może być pułapka ,
więc postanowił być ostrożny.
"Nie wiem zbytnio o czym pan mówi?"
Na twarzy rozmówcy odmalowało się zdziwienie. Rzucił ukryte spojrzenie
swojej żonie.
"Jak to pan nie słyszał, w okolicy ukrywa się jakiś przestępca , myśleliśmy
, że pan go.....słyszał o nim."- Zakrztusił się herbatom tamten.
Niezręczną ciszę przerwała Kretsekowa:
"Nachodzili pana ci z wydziału bezpieczeństwa?"
"Owszem byli u mnie parę razy, do tego stopnia się rozgościli , że
zdemolowali mi mieszkanie."
Pani Kretsekowa spuściło głowę , jakby to ona była temu winna.
"Jak pan się czuje w naszym miasteczku?"- Zmienił ton Kretsek na podejrzanie
uprzejmy i wylewny.
"To ładne miasteczko ale trudno mi się przyzwyczaić do jego odosobnienia
wobec reszty świata , zawsze mieszkałem w dużych miastach."
Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. To była już otwarta gra , nie
miał wątpliwości , że ci ludzie chcą go wybadać. Zadali jeszcze parę pytań ,
które miały go sprowadzić do przyznania, że coś tu jest nie tak. Robiło się już
naprawdę późno więc zdecydował , że lepiej już pójdzie. Nagle zadzwonił telefon.
Ponieważ pan Kretsek wyszedł już gdzieś ,parę minut temu , Thoran został samemu.
Już od początku miał ochotę sprawdzić , czy płasko ekranowy , dający trój wymiar
telewizor naprawdę nadaje się tylko do serwisu. Zbliżył się do mikrofonu
,leżącego przy srebrnym ekranie.
"Włączyć"
Ekran rozświetlił się . W ostatnim momencie kazał wyłączyć dźwięk. Telewizor
działał i przyjmował całą może stu kanałową sieć satelitarną. Do ekranu
podłączony był laptop ze znaczkiem dostępu do internetu. Okazało się jednak , że
można było łączyć się ze światem. Dopiero teraz sobie uświadomił ,że zakaz
burmistrza o używaniu sieci i satelity to jakaś bujda. Tylko po co ten cały
teatr. Ktoś miał coś do ukrycia. Przerzucał kolejne kanały. Czuł potężne
uderzenia serca , pocił się z nerwów. W każdej chwili mógł wejść ten przeklęty
Kretsek. Właśnie zaczynały się jakieś wiadomości. Nie znał tego kanału. To co
zobaczył nie było do pojęcia. Tytuł brzmiał: " Bojówki anarchistów , protestują
przeciwko emisji programu ,,Miasteczko Windclifft"
Na ekranie pojawiła się scena starcia tłumu z policją w dziwnych , czarnych
strojach.
***
Prawda
Już następnego ranka nawet nie pojawił się w pracy. Poszedł do sklepu
Goldiego. Był to biedak sprzedający przeróżne stare przedmioty ,które znalazł na
ziemi lub na wysypisku. Sklep mieścił się w brudnej, obdartej i bardzo wąskiej
uliczce między dwoma obskurnymi , pustymi blokami. Był tu kiedyś, lecz jakieś
ciemne typy w jednej z ziejących pustką klatek zniechęciły go do wejścia dalej.
U Goldiego, znalazł to czego szukał , szukał roweru. Był to pognieciony,
zardzewiały i mały rupieć, ale nie miał wyboru i musiał zapłacić te parę
dolarów. Od rana czuł, że go śledzą , raz nawet zobaczył jednego z prześladowców
ale tamten wykryty, szybko zniknął. Teraz , gdyby zobaczyli go z rowerem ,
mieliby dodatkowe powody aby mu nie ufać. Przeczuwali , że coś wie. Znacznie
wydłużył sobie drogę idąc przez szare, zapuszczone dzielnice, które mogłyby
pomieścić tysiące mieszkańców , ale dzięki temu gubił jak mu się zdawało swój
trop. Wreszcie dotarł na skraj miasta. Z obrośniętego chwastami podwórka, po
którym biegały szare koty , od razu wydostał się na pachnące ziołami pole.
Miasto jakby urywało się nagle, tak jak nagle zaczynała się niezmącona blokami,
czysta przyroda. Mniej więcej wiedział gdzie się znajduje. Postanowił jechać
wzdłuż drogi w odległości stu metrów. W razie czego schowa się za skalistymi,
porośniętymi żółtą trawą pagórkami. Spojrzał na zegarek, była 12, nie miał wiele
czasu. Ruszył przez łąkę. Niewielkie koła buksowały lub po prostu stawały a
rower ciągle był na skraju wywrócenia się. Thoran był wściekły i chciał już
zrezygnować, ale pomyślał, że taka szansa może się już nie zdarzyć. Tymczasem
nawet z daleka widać było, że droga jest zaniedbana i pełna dziur. Jechał już
dwie godziny. Czuł jednak ,że nie posuwa się zbyt daleko. Wiał lekki, nużący i
zniechęcający wiatr. Nagle zobaczył przy drodze jakąś ruinę. Miał za słaby wzrok
aby dojrzeć szczegóły ale był pewien, że to o tych ruinach wspominał pan Robert,
gość , który opowiedział mu tą fantastyczną historię. Jechał dalej. Co godzinę
robił sobie dziesięć minut odpoczynku. Chciał mieć rezerwy sił na ewentualną
ucieczkę, ale raczej mu się to nie udawało. Trawa stawała się coraz wyższa a
nawet nie zauważył, jak bardzo zbliżył się ku brunatnym pagórkom. Chciał znowu
odbić w lewo, ale zobaczywszy, że nadal jedzie równolegle do szosy, postanowił
zachować ostrożność i trzymać się skał. Przestał już nawet patrzeć przed siebie
i zajął się jedzeniem ,które zabrał ze sobą. Właśnie dochodził 17.35, gdy nagle
dostrzegł przed sobą siatkę. Adrenalina uderzyła go z potężną siłą. Przykucnął i
rozejrzał się dookoła. Nic, pustka i tylko świszczący wiatr. Położył rower pod
niewielkim , uschłym krzakiem aby dobrze zapamiętać jego położenie. Urwał
kawałek kruchego drewna i dotknął nim liczącego zapewne około pięć metrów
ogrodzenia. Wydawało się, że nie jest pod prądem. Czuł okropny, ściskający
strach ,jak przed jakimś życiowym, egzaminem. Był przygotowany na starcie z
ogrodzeniem. Robert mówił mu o nim, więc zaopatrzył się w duże, ogrodnicze
obcęgi. Drut był giętki ale bardzo wytrzymały i wycięcie i podkopanie dziury,
zajęło mu dobrą godzinę. Po chwili był po drugiej stronie. Był wściekły na dwie
rzeczy, po pierwsze poranił się podczas prześlizgiwanie się a poza tym nie
pomyślał o rowerze, który nie dałby się przecisnąć, ale można było go
przynajmniej gdzieś ukryć. W dalszą drogę, po drugiej stronie, sam nie wiedział
czego, ruszył na piechotę. Przy drodze dostrzegł jakby jakieś rusztowanie, ale
zapewne była to wieżyczka strażnicza. Było zbyt daleko aby dojrzeć potencjalnych
strażników. Kryjąc się za krzakami i małymi drzewami, szedł do 20. Zapadł już
zmierzch i zachmurzone niebo zrobiło się całkiem czarne. Krajobraz stał się
ponury i odstraszający. Archeolog stracił zapał i to pustkowie było ostatnim
miejscem, w którym chciałby się teraz znaleźć. Na całe szczęście co jakieś sto
metrów przy drodze, stał świecący się słupek , więc przynajmniej wiedział, że
się nie zgubi. Powoli obliczał ile zajmie mu droga powrotna, gdy nagle zobaczył
światła miasta. Musiało być dość duże, gdyż niektóre światła paliły się dość
wysoko. Poczuł zapach spalenizny albo raczej smogu czy spalin. Nawet w ciemności
widać było fabryki i grube, wysokie kominy. Niebo ponad nimi nabrało
niezdrowego, szarego koloru. Zobaczył, że ziemia zaczyna robić się jałowa. Im
bardziej światła się przybliżały, tym bardziej uderzał brak trawy i roślin. Już
wcześniej była pożółkła i słaba ale teraz gleba zrobiła się pylista i całkowicie
nieurodzajna. Miasto było dalej niż mu się wydawało. Od czasu gdy zobaczył
światła, minęło dobre pół godziny. Wreszcie zbliżył się na tyle aby dostrzec
zarysy pierwszych zabudowań. Wszystkie budynki wyglądały na fabryki albo jakieś
hangary. Czuć było niezdrowy, metaliczny posmak powietrza. Alan Thoran nie mógł
zbytnio zakwalifikować tego odczucia. Nagle zobaczył strumień. Wąskim, wartkim
korytem płynęła bulgocząca breja koloru zielonkawego. Przeszedł przez chwiejną,
metalową kładkę. Podszedł do pierwszego z budynków. Miał nadzieję, że nie trafił
tylko na fabrykę, nie miałby wtedy z kim porozmawiać, bałby się, że wpadnie.
Spojrzał w betonową uliczkę między fabrykami. Dwie mocne latarnie oświetlały
brudne, metalowe, zardzewiałe ściany. Przeszedł się parę minut między zakładami.
Kompleks musiał byś ogromny. Pełno było w nim robotów, wożących beczki i różne
inne kontenery. Wszystko wyglądało co najmniej przytłaczająco i groźnie.
Wszędzie słychać było jakieś zgrzyty, łańcuchy, uderzenie, sapanie. Czasem serce
mu zamierało, gdy zobaczył jakąś dziwną ,szumiącą postać, sunącą wprost na
niego. Dopiero po chwili uświadamiał sobie, że to kolejny robot. Ich wygląd też
nie był miły. Nigdy nie widział robotów przemysłowych ,miał okazję zobaczyć
kilka domowych, które może nie przypominały człowieka ale nie były odrażające.
Nagle usłyszał głos, jakby przez mikrofon:
"Tam jest, ucieka" Rozbrzmiał wibrujący , powracający z echem głos. Od razu
w korytarzu usłyszał uderzenia ,jakby ktoś biegł. Prawie instynktownie rzucił
się do ucieczki. Starał się kluczyć i wybierać jak najmniej widoczną drogę. Co
chwila wydawało mu się ,że widzi za sobą prześladowców. Chęć zgubienia ich,
jeszcze bardziej go pogrążyła. Zamiast znaleźć wyjście, zgubił się w kolejnych,
ponurych, industrialnych uliczkach. Pełno tu było zbiorników, wypełnionych jakąś
radioaktywną, pulsującą cieczą. W powietrzu unosił się ciężki, gęsty , szary
pył. Osiadł na ubraniu Alana. Nagle zobaczył jakieś inne, kolorowe światła.
Takich jeszcze tu nie widział. Pobiegł w tamtym kierunku. Prześlizgnął się wyrwą
w starym , betonowym murze, i znalazł się poza zakładami przemysłowymi.
Znajdował się przed trzy piętrowym dworcem poduszkowców. Przed nim było miasto.
Ogromne, tętniące życiem , nowoczesne miasto. Podobne nawet do Nowego Yorku, czy
Los Angeles. W powietrzu latały helikoptery, setki samochodów stało w korkach.
Był oszołomiony. Nie miał pojęcia co to za miasto. Chodził po mieście dobre pół
godziny. Ludzie wyglądali na normalnych. Samochody wydawało się jakby weszły w
jakąś nową generację, od czasu ,kiedy zamieszkał w Windcliff. Ponad głowami,
mknęły tunelami miejskie kolejki. Było ciepło i wilgotno. W zasadzie jednak,
miasto to byłoby dość normalne, gdyby nie fakt, że archeolog nigdy o nim nie
słyszał. Najbliższym i największym miastem w jego mniemaniu było Providence, a
jak dobrze się orientował, wyglądało zupełnie inaczej. Było brudno jak we
wszystkich metropoliach. W ciemnych uliczkach zbierali się bezdomni i tutejszy
margines. Wreszcie wszedł w jakąś chyba handlową dzielnice. Dużo było japońskich
, czy chińskich napisów. Jeden z angielskich szyldów głosił: " Wakacje w
Windcifft- Beztroskie miasto sprzed wojny."
Zdezorientowany Thoran wszedł do jakiegoś baru. Był pełen gości i dymu
papierosowego. W kątach leżeli narkomani albo pijacy. Cuchnęło stęchlizną.
Wszyscy gapili się na płask monitor. Ekran dzięki jakiejś nowej technologii,
dawał złudzenie trój wymiaru. Akurat leciały wiadomości Glob-netu. Prezenter
stał na tle palących się szybów naftowych.
"...szybkość działania. Jaser Elzech, grozi użyciem broni biologicznej.
Federacja Zjednoczenia Państw Arabskich, FZPA, tymczasem zniszczyła już ponad
90% wszystkich szybów. Klęska wojsk NATO stała się wczoraj faktem. Setki
wziętych do niewoli ,rannych ,poległych. Amerykańskie lotnictwo, bombarduje
każdy punkt, gdzie mogą znajdować się arabowie, jednak, nie powstrzyma to
Elzecha od użycia broni masowego rażenia. Cały świat boi się ,że może się
powtórzyć sytuacja sprzed 5 lat. Jeśli doliczyć do tego wojnę Chińską, oraz
setki starć na tle wiary Ferycyjskiej, to jest czego się bać."
Archeolog był bardzo zaskoczony. A więc przez ten czas , bardzo krótki ,może
od wczoraj ,musiało się stać wiele rzeczy. We wczorajszej gazecie i radiu nikt
nic nie wspominał o jakiejś globalnej katastrofie. Owszem mówiono o jakiś
niepokojach na bliskim wschodzie oraz o religijnych zamieszkach ale nic więcej.
W tamtej gazecie, którą podrzucił mu pan Robert , też coś o tym mówili, tylko,
że to był jakiś żart, bo rok się nie zgadzał. "Chyba , że mamy inny czas, inny
rok"- Uśmiechnął się na tą niedorzeczną myśl. Pomyślał, jednak, że warto kogoś
zapytać o parę rzeczy. Zagadnął jakiegoś grubawego, dość elegancko wyglądającego
człowieka.
"Jaki dziś mamy dzień?"
" 23 czerwiec, oczywiście."
"Acha dziękuje, a...." Nie zdążył dokończyć, tamten już zniknął w tłumie.
Postanowił zapytać kogoś innego. Patrzył po ludziach ,jednak nikt nie zachęcał
swoim wyglądem do rozmowy. Wreszcie zobaczył jakąś kobietę, dość dobrze ubraną.
"Kiedy były wybory, prezydenckie?"
"..jak to, oczywiście trzy dni temu. Przecież odwołali, je...nie słyszałeś"
"A co to jest to Miasteczko Windcifft?"- Zaczepił jakiegoś zwykłego
przechodniego na ulicy.
Tamten spojrzał na niego dziwnie, uśmiechnął się i pokręcił głową., jednak
nie odszedł. Po chwili powiedział:
"Przedawkował pan, albo ma syndrom Krausena."
Udając, że rozumie o co chodzi obcemu ponowił pytanie.
"Wcale nie przedawkowałem, po prostu jestem z południa."
"Ależ to jest południe. Pan chyba naprawdę się źle czuje."
Zmieszany Thoran uparcie ponowił pytanie.
"No dobrze, a więc, wszystkim znane miasteczko Windcifft, to niedaleko stąd
położona miejscowość, stworzona przez państwową telewizję, w celu nadawania
programu rozrywkowego o tym samym tytule." Wycedził spocony, niecierpliwiony
przechodzień.
"Programu rozrywkowego?"- Nie mógł uwierzyć Alan.
"Tak, rozrywkowego."- Syknął tamten- "Cały biały świat go ogląda, w Europie
i Meksyku powstały podobne. Ludzie w tym miasteczku nie wiedzą, że są w
programie. Tak naprawdę to nie wiedzą nic o wojnie, znają świat taki jaki my
przed siedmioma laty."
Alan złapał się za głowę, ciągle nie wierzył, miał zamiar wypytać całe
miasto. Czyżby jego życie było tylko snem ,nierealną rzeczywistością?
"A ich przeszłość?"
" Wszczepiono im implanty pamięci, takie jak można kupić. Była jakaś afera z
tym ,bo niektóre nie działały, ale chyba je już naprawili. Nikt naprawdę nie
wie, kim byli naprawdę ci ludzie. Są pogłoski, że przestępcami albo żołnierzami
w wojnie. Czyż pozbawianie kogoś pamięci, świadomości, nie jest równe zabójstwu,
przecież to już zupełnie inni ludzie."
"I po co to ludzie oglądają?"
"Aby zobaczyć czyjeś beztroskie życie, nie zmącone wojną, aby dzwonić do
studia i głosować na różne decyzje."
"Jakie na przykład?"
Tamten przewrócił oczami, nie mogąc znieść kolejnego ,oczywistego pytania. Z
drugiej strony cieszył się, że może się komuś wygadać.
"Czy ktoś ma wpaść pod samochód, kto ma wygrać dom, kto ma jaką pamięć, co
ci ludzie czytają w gazetach, co według nich dzieje się na świecie. Poza tym są
jeszcze te ankiety. Wszędzie jest pełno kamer, agentów, pełna kontrola."
Alan Thoran nie miał sił na dalszą rozmowę. Poczuł się fatalnie. Odszedł
parę metrów i usiadł u wyjścia stacji metra. Podniósł z chodnika reklamę, która
proponowała urlop na koloni pozaziemskiej. Siedział tak dobre pół godziny, aż
zebrał się na odwagę spytać o to samo innych ludzi. Prawie wszyscy uznawali go
za wariata. Tylko dwóch żółtych opowiedziało mu tą samą historię co tamten.
Dowiedział się jeszcze, że kilka lat temu miała miejsce wielka wojna, która
spustoszyła część świata. Na USA spadła bomba jądrowa, Chińczycy prowadzili
naloty.
Nawet nie miał ochoty spytać jak nazywa się to miasto. Bał się, że usłyszy
jakąś nieznaną mu nazwę. Zaczął padać deszcz, światła metropolii rozmyły się.
Rozbawiona dzika ulica , pełna żywych kolorów, falowała. Paliły się beczki.
Przed sklepami stały kolejki. Archeolog snuł się po nie mającej końca ulicy.
Zastanawiał, które z jego wspomnień są prawdą. Wszędzie, w gazetach, na
tele