Field Sandra - Kobieta o zielonych oczach

Szczegóły
Tytuł Field Sandra - Kobieta o zielonych oczach
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Field Sandra - Kobieta o zielonych oczach PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Field Sandra - Kobieta o zielonych oczach PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Field Sandra - Kobieta o zielonych oczach - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Sandra Field Kobieta o zielonych oczach Strona 2 ROZDZIAŁ PIERWSZY Miała to miejsce tylko dla siebie. Bosko, pomys´ lała Julie z błogim westchnieniem. Nad- brzez˙ ne skały i słony zapach morskiego powietrza – to było to, za czym najbardziej te˛skniła w dalekich krajach. Fala uderzała o pomost. Julie zdje˛ła sandały i, nie dbaja˛c o sukienke˛, usiadła na gołych deskach. Zanurzyw- szy stopy w wodzie, pisne˛ła z wraz˙ enia; woda była lodowata. A czego mogła sie˛ spodziewac´ ? W kon´ cu to stan Maine, a nie Floryda, i był dopiero czerwiec. Pomachała energicznie nogami, patrza˛c, jak złote s´ wiatło wczesnego wieczoru pełza po spienionej fali. Zno´ w była w domu. Z pewnos´ cia˛ nie na długo, i z niezbyt radosnego powodu, ale jednak w domu. Czekał ja˛ weekend na wyspie Manatuck, kto´ rej włas´ - cicielem był Charles Strathern. Jego syn Brent zaprosił ja˛ na jutrzejsze przyje˛cie z okazji szes´ c´ dziesia˛tych uro- dzin Charlesa. Wyszła z pracy po´ z´ niej, niz˙ planowała, i zanim dotarła z Portland w to bezludne miejsce nad oceanem, ło´ dz´ , kto´ ra miała zabrac´ na wyspe˛ ja˛ i kilka oso´ b z firmy organizuja˛cej bankiet, odpłyne˛ła bez niej. Teraz ta ło´ dz´ musiała wro´ cic´ specjalnie po nia˛. Powinna miec´ wyrzuty sumienia. Ale nie miała. Strona 3 Jeszcze raz zamoczyła stopy, maja˛c nadzieje˛, z˙ e Char- les Strathern ma w Castlereigh, swojej rezydencji na Manatuck, ogrzewany basen. Brent dał jej jasno do zro- zumienia, z˙ e jego ojciec jest bardzo bogaty, co powinno sugerowac´ , z˙ e ro´ wniez˙ Brentowi powodzi sie˛ lepiej niz˙ dobrze. Julie westchne˛ła. Brent był przystojny, uroczy i lubił korzystac´ z z˙ ycia. A to oznaczało, z˙ e wczes´ niej czy po´ z´ niej be˛dzie zmuszona ostudzic´ jego zape˛dy. Jej natu- ralna skłonnos´ c´ do ryzyka – bez kto´ rej nie spe˛dziłaby kilku ostatnich lat z˙ ycia w dalekich krajach, nie zawsze słyna˛cych z komfortu i bezpieczen´ stwa – nie obejmowała seksu. Ani małz˙ en´ stwa, rzecz jasna. Uznała jednak, z˙ e przez jeden weekend, w otoczeniu rodziny Brenta, be˛dzie całkiem bezpieczna. Odwro´ ciła gwałtownie głowe˛, wyte˛z˙ aja˛c słuch. Co to za dz´ wie˛k? Jakis´ samocho´ d? Nie miała ochoty na towa- rzystwo. Nie teraz. Oliver, kapitan łodzi, całkiem wyraz´ - nie mo´ wił, z˙ e była w ten pia˛tek jedynym oczekiwanym gos´ ciem. Zgrzyt opon na z˙ wirowej drodze stawał sie˛ coraz głos´ niejszy. Julie przewro´ ciła oczami, modla˛c sie˛, z˙ eby nieznany intruz zatrzymał sie˛ przy ostatnim domu, jakies´ po´ ł kilometra przed przystania˛. Z˙ eby zatrzymał sie˛ gdzie- kolwiek, byle nie tutaj. Z˙ eby nie zakło´ cił jej spokoju. Travis zdja˛ł noge˛ z gazu, kiedy jego czarne porsche wpadło w pos´ lizg. Jechał za szybko. Cze˛s´ ciowo dlatego, z˙e dotarł tu po´ z´ niej, niz˙ chciał. Wyszedłby ze szpitala wczes´- niej, gdyby nie nagły przypadek na intensywnej terapii, Strona 4 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 7 kto´ ry skon´ czył sie˛ pomys´ lnie dla pacjenta, ale jemu pokrzyz˙ ował plany. Spo´ z´ nienie nie było jedynym powodem zbyt szybkiej jazdy. Drugim był stan jego nerwo´ w. Wykrzywił usta w pose˛pnym us´ miechu. O tej porze w pia˛tek, w pie˛kny czerwcowy dzien´ , zamiast z˙ eglowac´ po zatoce Penobscot albo po´ js´ c´ do opery z piele˛gniarka˛ o powło´ czystym spojrzeniu, pe˛dził do tego jednego miejsca na s´ wiecie, gdzie miał zagwarantowane jak najgorsze przyje˛cie. Jeszcze po´ ł kilometra do przystani, z kto´ rej chciał za- dzwonic´ do Olivera i poprosic´ , z˙ eby wysłał po niego ło´ dz´ . Z zacis´ nie˛tymi ze˛bami powtarzał sobie, z˙ e jak tylko znaj- dzie sie˛ na wyspie, nie uda im sie˛ odprawic´ go z po- wrotem. A jes´ li spro´ buja˛, urza˛dzi im prawdziwe piekło. Przez otwarte okno wyczuł zapach z˙ ywicy s´ wierkowej zmieszany z ostrym podmuchem oceanu. Wcia˛gna˛ł po- wietrze głe˛boko w płuca i przez moment zno´ w był małym chłopcem wło´ cza˛cym sie˛ po skalistym wybrzez˙ u wyspy Manatuck. Szcze˛s´ liwym. Nie znaja˛cym strachu. Nie prze- czuwaja˛cym tego, co miało nadejs´ c´ . Nie tylko rodzina była celem jego powrotu. Ro´ wniez˙ wyspa. Przypuszczał, z˙ e z nich dwo´ ch to wyspa stanowiła zadre˛, kto´ ra najboles´ niej ja˛trzyła stare rany. Za ostatnim zakre˛tem oczom Travisa ukazała sie˛ błe˛kit- na zatoka usiana soczys´ cie zielonymi wyspami. Kaz˙ da˛ z nich okalał biały kołnierz piany. S ´ cisne˛ło go w gardle. Przez kilka ostatnich lat, haruja˛c jak wo´ ł, pro´ bował zdła- wic´ w sobie poczucie z˙ alu i pustki, kto´ re nazywa sie˛ powszechnie te˛sknota˛ za domem. Wcisna˛ł hamulec. Ktos´ siedział na pomos´ cie. Zmruz˙ ył oczy. Jakas´ nastolatka z jednego z pobliskich Strona 5 8 SANDRA FIELD domo´ w letniskowych? Niech to szlag, nie potrzebował towarzystwa. Jak nigdy w z˙ yciu chciał byc´ sam. To była kobieta. Musiała przyjechac´ niebieskim samo- chodem zaparkowanym przy drodze nad zejs´ ciem do brzegu. Travis zatrzymał sie˛ za niebieskim sedanem, kto´ ry miał znak wypoz˙yczalni samochodo´ w na tylnym zderzaku. Wysiadł, zatrzasna˛ł drzwi i ruszył w do´ ł zbocza w strone˛ pomostu. W tym samym momencie kobieta wstała. Musiał sie˛ jej pozbyc´ jak najszybciej i skontaktowac´ z Oliverem. Poniewaz˙ miał słon´ ce za soba˛, widział ja˛ w mie˛kkim, rozproszonym s´ wietle. Zwolnił kroku. Jak mo´ gł ja˛ wzia˛c´ za młoda˛ dziewczyne˛? Była w kwiecistej sukience z roz- kloszowanym dołem i obcisła˛ go´ ra˛ na wa˛skich ramia˛cz- kach. Miała kro´ tkie ciemne włosy, kto´ re podkres´ lały smukłos´ c´ jej szyi, i wyraziste brwi. Była niewiarygodnie pie˛kna. Zauwaz˙ ył, z˙ e wygla˛da na ro´ wnie niezadowolona˛ z te- go spotkania jak on. Odezwała sie˛ pierwsza, w sposo´ b, kto´ ry wprawił go w irytacje˛. – Dzien´ dobry. Zabła˛dził pan? Ta droga kon´ czy sie˛ tutaj. Do Barlett Cove trzeba skre˛cic´ po´ ł kilometra wczes´ - niej. – Nie zabła˛dziłem – odpowiedział szorstko. – Ale pani wkroczyła na teren prywatny, kto´ ry nalez˙ y do włas´ - ciciela wyspy Manatuck. – Włas´ nie tam sie˛ wybieram. – Tak? Przyje˛cie jest jutro. Nie pomyliły sie˛ pani dni? – Nie. Utkwił wzrok w jej zielonych oczach. To nie mo´ gł byc´ ich prawdziwy kolor, pomys´ lał. Oczy w kolorze głe˛bokiej Strona 6 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 9 szmaragdowej zieleni zdarzaja˛ sie˛ niezwykle rzadko. Poza tym była duz˙ o niz˙ sza od niego. Dlaczego, skoro zwykle pocia˛gały go duz˙ e ciepłe blondynki, nagle zapalił sie˛ do brunetki, kto´ ra sprawiała wraz˙ enie ro´ wnie ciepłej jak ocean w styczniu? Poz˙ erał ja˛ wzrokiem jak dzikus, zupełnie nad tym nie panuja˛c. Co go, do diabła, naszło? Rusz głowa˛, Travis. – Niech zgadne˛ – powiedział łagodnie. – Przyjechała pani wczes´ niej, bo jest pani umo´ wiona z Brentem. – Ska˛d pan wie? – Brent zawsze miał słabos´ c´ do kobiet o fantastycz- nych ciałach i wie˛cej niz˙ ładnych buziach. – Ciekawe, dlaczego podwo´ jnie skomplementowana, czuje˛ sie˛, jakbym została obraz˙ ona? Nagle wiatr podnio´ sł jej sukienke˛, odsłaniaja˛c prawie całe uda. Kiedy Julie złapała ja˛ i przytrzymała przy nogach, Travis zapytał zmienionym głosem: – Pani oczy... nosi pani kolorowe szkła kontaktowe? Nie miał zamiaru pytac´ o tak osobista˛sprawe˛, a jednak był ws´ ciekły, kiedy zlekcewaz˙ yła jego pytanie. – Pan tez˙ wybiera sie˛ do Manatuck? – Owszem. – A z kim pan jest umo´ wiony? – Och, ja tu jestem na własna˛ re˛ke˛. Do nikogo nie nalez˙ e˛. To wbrew moim zasadom. – Przypadkiem podzielam te˛ zasade˛. – Wa˛tpie˛. Jes´ li cokolwiek ła˛czy pania˛ z Brentem. – ,,Cokolwiek’’ oznacza... – zacze˛ła, ale natychmiast sie˛ zreflektowała. Dlaczego miałaby sie˛ tłumaczyc´ przed kompletnie obcym człowiekiem? Strona 7 10 SANDRA FIELD Zas´ miał sie˛ kro´ tko. – Ciesze˛ sie˛, z˙ e nie dokon´ czyła pani zdania. Brent ma ustalona˛ reputacje˛. – Nie zapytam, czy jest pan jego przyjacielem. Na pewno nie. – Ma pani absolutna˛ racje˛. Głe˛boka gorycz jego sło´ w zaszokowała Julie; nagle zdała sobie sprawe˛, jak bardzo jest spie˛ty. Jak gdyby lada moment miał wybuchna˛c´ , pomys´ lała nerwowo, i po raz pierwszy poz˙ ałowała, z˙ e to miejsce jest takie bezludne. Poza nimi ani jednej z˙ ywej duszy w zasie˛gu wzroku, a do najbliz˙ szego domu dobre po´ ł kilometra. Zwykle niełatwo było ja˛ wystraszyc´ . Zbyt wiele razy w z˙ yciu musiała polegac´ wyła˛cznie na własnej pomys- łowos´ ci, z˙ eby wybrna˛c´ z groz´ nej sytuacji. Zreszta˛ to było Maine. Nie Lima ani Dar es-Salaam, ani Kalkuta. Kiedy schodził ku niej ze zbocza, poruszał sie˛ z nie- us´ wiadomiona˛ gracja˛ tygrysa, kto´ rego miała szcze˛s´ cie wypatrzyc´ na bagnach namorzynowych w Bengalu Za- chodnim. Tygrysy maja˛ swo´ j wdzie˛k. Sa˛ tez˙ niebezpiecz- ne i maja˛ ostre kły. Wez´ sie˛ w gars´ c´ , powiedziała sobie. Miała w zanadrzu kilka sprawdzonych sztuczek, gdyby naprawde˛ była zmu- szona sie˛ bronic´ . Wycia˛gne˛ła do niego re˛ke˛ w przyjaciels- kim ges´ cie. – Mam na imie˛ Julie. Julie Renshaw. Z wyraz´ nym ocia˛ganiem Travis us´ cisna˛ł jej dłon´ . – Travis Strathern. – Jestes´ kuzynem Brenta? – Nie – odpowiedział kro´ tko, nawet nie sila˛c sie˛ na grzeczny ton. Strona 8 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 11 – Pozwo´ l, z˙ e be˛de˛ szczera. Naprawde˛ dobrze było mi tu samej, i widac´ , z˙ e ty tez˙ nie jestes´ spragniony towarzystwa. Ale musimy poczekac´ na ło´ dz´ i razem dopłyna˛c´ na wyspe˛. Moz˙ e moglibys´ my przynajmniej porozmawiac´ o pogodzie? Kto´ ra, musisz przyznac´ , jest naprawde˛ pie˛kna. – Jes´ li uwaz˙ asz, z˙ e pie˛kny jest zacho´ d słon´ ca, powin- nas´ zobaczyc´ , jak tutaj słon´ ce wschodzi. Jak wynurza sie˛ z mgły wisza˛cej nad woda˛... – powiedział nieopatrznie. Na moment jego mys´ li zabła˛dziły w przeszłos´ c´ . – Wie˛c musiałes´ bywac´ tu wczes´ niej. Jes´ li nazywasz sie Strathern, to dziwne, z˙ e nie wiedza˛ o twoim przyjez´ - ˛ dzie. Oliver powiedział, z˙ e jestem dzisiaj jedynym ocze- kiwanym gos´ ciem. Nie wiedzieli, z˙ e przyjedzie, bo im nie powiedział. Proste. – Musiało nasta˛pic´ jakies´ nieporozumienie. Nie umie kłamac´ , pomys´ lała Julie. Ale po co sie˛ wysila na kłamstwa wobec całkiem obcej osoby? – Cze˛sto odwiedzasz Manatuck? – Jestem tu po raz pierwszy od wielu lat – powiedział kro´ tko. – Jak poznałas´ Brenta? – Przez wspo´ lnych znajomych. Spotkalis´ my sie˛ tylko kilka razy. Ale zawsze chciałam pobyc´ na jednej z wysp, wie˛c przyznam, z˙ e skorzystałam z nadarzaja˛cej sie˛ okazji. Ku swojemu przeraz˙ eniu Travis zapytał bez zastano- wienia: – Wie˛c nie jestes´ kochanka˛ Brenta? – Chyba nie chciałes´ zadac´ tego pytania – powiedziała chłodno. Była o wiele za bystra jak na jego gust. Strona 9 12 SANDRA FIELD – Masz racje˛, to nie było włas´ ciwe pytanie. Powinie- nem był zapytac´ , czy twoje oczy sa˛naprawde˛ tak zielone. – Dlaczego interesuje cie˛ kolor moich oczu? – Pomys´ - lała z furia˛, z˙ e jes´ li jej oczy sa˛ ,,tak’’ zielone, to jego sa˛ niesamowicie błe˛kitne, ale ro´ wnie nieprzeniknione jak powierzchnia oceanu. – Tak sobie. Powiedzmy, z˙ e z pustej ciekawos´ ci. – Mys´ le˛, z˙ e ty niczego nie robisz tak sobie – po- wiedziała oschle. – Wie˛c jes´ li nie jestes´ kuzynem Brenta, to kim? – Moz˙ e jego starszym bratem? – A moz˙ e stryjem? – zakpiła. – Brent nigdy nie wspo- minał, z˙ e ma brata. – Tego jestem pewien. A moz˙ e mi powiesz, jaki jest prawdziwy kolor twoich oczu? Julie przygla˛dała mu sie˛ z namysłem. Była realistka˛ i wiedziała, jakie wraz˙ enie robia˛ na me˛z˙ czyznach jej oczy. Zreszta˛ nie tylko oczy. Kilka lat temu obcie˛ła włosy, cze˛s´ ciowo dlatego, z˙ e w Afryce i w Indiach jest bardzo gora˛co, ale i dlatego, z˙ e przeczytała w jakims´ pis´ mie, z˙ e widok kobiety z włosami do pasa zmienia me˛z˙ czyzn w lubiez˙ nych idioto´ w. Zupełnie niespodziewa- nie zacze˛ła sie˛ s´ miac´ . – Nie uz˙ ywam szkieł kontaktowych, ani zielonych, ani z˙ adnych innych. Mam sokoli wzrok. Chciałbys´ wie- dziec´ cos´ wie˛cej? Moja matka zawsze mo´ wiła, z˙ e jestem uparta. Ale w konkurencji z toba˛ jestem zwykłym ama- torem. Nawet nikły us´ miech ogromnie zmieniał jego twarz. Wydatny nos, wyraz´ nie zarysowane usta i mocna szcze˛ka były takie same, podobnie jak niesforne ciemne włosy; Strona 10 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 13 ale us´ miech oz˙ ywiał jego rysy, przydaja˛c mu jakiegos´ niezwykłego czaru. Me˛ska energia, pomys´ lała w oszoło- mieniu Julie, jest tym, co go nape˛dza. Pote˛z˙ na, imponuja˛- ca, charyzmatyczna energia. Bezwiednie cofne˛ła sie˛ o krok, mo´ wia˛c słabym gło- sem, jakby brakowało jej tchu. – Poznałam sporo me˛z˙ czyzn, wielu z nich bardzo atrakcyjnych. Ale ty, musze˛ przyznac´ , bijesz ich wszyst- kich na głowe˛. – Dobra strategia – odparował ironicznie, choc´ nie od razu. – Czy teraz poprosisz mnie o numer telefonu? Brent nie be˛dzie zachwycony. – Wygla˛dasz na takiego, co ope˛dza sie˛ od kobiet. Tylko nie mo´ w, z˙ e to nieprawda, bo i tak ci nie uwierze˛. – Prawda. Mo´ wiłem ci, z˙ e do nikogo nie nalez˙ e˛. – Ja tez˙ nie. I to dotyczy ro´ wniez˙ Brenta. Błysk ws´ ciekłos´ ci usuna˛ł resztki us´ miechu z twarzy Travisa. Brent, chyba z˙ e Travis bardzo sie˛ mylił, był tym, kto´ ry przypiecze˛tował jego wygnanie z Manatuck. Czy dlatego nie mo´ gł znies´ c´ mys´ li, z˙ e Julie Renshaw jest kochanka˛ Brenta? Ale przeciez˙ on te˛ kobiete˛ dopiero poznał... – Dam ci pewna˛ rade˛ – powiedział obcesowo. – Trzy- maj Brenta na dystans podczas tego weekendu. Dla włas- nego dobra. – Ty go nienawidzisz, prawda? – Nie! Ale nie chciałbym widziec´ , jak tracisz grunt pod nogami. Za po´ z´ no, pomys´ lała w przebłysku humoru. Dziesie˛c´ minut w towarzystwie Travisa i czuła, z˙ e juz˙ straciła grunt pod nogami. Strona 11 14 SANDRA FIELD – Nie mam zamiaru... Och, jest ło´ dz´ . Elegancka ło´ dz´ motorowa włas´ nie sie˛ wyłoniła zza najbliz˙ szej wyspy. Travis odwro´ cił gwałtownie głowe˛ i cały ste˛z˙ ał. Julie gapiła sie˛ na niego, pewna, z˙ e w jednej sekundzie kompletnie zapomniał o jej istnieniu. Jakby szykował sie˛ do jakiejs´ cie˛z˙ kiej pro´ by. Jakby to, co go tu sprowadziło, miało wymagac´ całej odwagi i odpornos´ ci, jaka˛ miał. Intuicja jej mo´ wiła, z˙ e nie brakowało mu ani jednego, ani drugiego. Opus´ ciła wzrok. Obie dłonie miał zacis´ nie˛te w pie˛s´ ci. Ze wspo´ łczuciem, przez kto´ re nieraz wpadała w tarapaty, dotkne˛ła jego ramienia. – Tu sie˛ dzieje cos´ bardzo niedobrego, prawda? Po- wiesz mi, o co chodzi? Moz˙ e mogłabym pomo´ c. Travis oderwał wzrok od łodzi: tej samej łodzi, na kto´ rej w wieku lat szesnastu opus´ cił wyspe˛. – Czy mogłabys´ pilnowac´ własnych spraw? – od- powiedział lodowato. Wzdrygne˛ła sie˛, cofaja˛c re˛ke˛. – W porza˛dku. Nie było pytania. Travis zacisna˛ł szcze˛ki. Nie potrzebował pomocy. Od nikogo. Odka˛d po raz pierwszy, jako szes´ cioletni chło- piec, został wygnany z wyspy, radził sobie sam. I z˙ adna kobieta, choc´ by najpie˛kniejsza, nie mogła tego zmienic´ . Strona 12 ROZDZIAŁ DRUGI Travis wpatrywał sie˛ w morze, w punkt, w kto´ rym zachodza˛ce słon´ ce odbijało sie˛ od wypolerowanego dzio- bu łodzi. Ło´ dz´ , bez polotu, została nazwana ,,Manatuck’’ od nazwy wyspy. Charles nie mo´ gł nadac´ łodzi imienia kobiety; mimo dwo´ ch małz˙ en´ stw Charles Strathern nie miał wielkiej sympatii dla kobiet. I jeszcze mniej sympatii dla swojego starszego syna. Podobnie jak dla jedynej co´ rki. Travis juz˙ wiedział, z˙ e Jenessa nie przyjedzie na urodziny ojca. Kiedy ło´ dz´ była na tyle blisko, z˙ e rozpoznał pote˛z˙ na˛ sylwetke˛ Olivera, odwro´ cił sie˛ wolno i ruszył do samo- chodu. – Moz˙ emy zejs´ c´ na pomost – powiedział, mijaja˛c Julie, kto´ ra czekała przy swoim sedanie. Skine˛ła głowa˛ i zacze˛ła schodzic´ w do´ ł. Jej biodra kołysały sie˛ z wdzie˛kiem; wa˛skie ramiona budziły w nim pragnienie namie˛tnos´ ci. Do czego? Do resztek z uczty Brenta? Ostatni raz widział Brenta osiemnas´ cie lat temu. Na pocza˛tku dwukrotnie usiłował sie˛ z nim zobaczyc´ , ale za pierwszym i drugim razem Brent odwołał spotkanie w ostatniej chwili, wie˛c Travis zaprzestał pro´ b. Poprzez wspo´ lnych znajomych dochodziły do niego ro´ z˙ ne wies´ ci, gło´ wnie o rozrzutnos´ ci brata i armii kobiet, kto´ re zmieniał jak re˛kawiczki. Strona 13 16 SANDRA FIELD Z kto´ rych ostatnia˛ była Julie Renshaw. Klna˛c pod nosem, rzucił na pomost torbe˛ i czekał, az˙ Oliver przycumuje ło´ dz´ . – Panicz Travis? Czy mnie oczy nie myla˛? – Oliver... jak sie˛ masz? – Wzruszenie s´ cisne˛ło mu gardło. – Tak sie˛ ciesze˛, z˙ e cie˛ widze˛. Ale koniec z tym ,,paniczem’’. Wystarczy Travis. – Nie powiedzieli mi, z˙ e przyjez˙ dz˙ asz. Do diabła, chłopcze, nie masz poje˛cia, jak sie˛ ciesze˛! Oliver był prawie łysy, zauwaz˙ ył Travis, i nabrał przez te lata dobre dwadzies´ cia kilo wagi. – Nie wiedza˛, z˙ e przyjez˙ dz˙ am – powiedział zimno. – To niespodzianka. Czy to nie ta sama koszula, kto´ ra˛ miałes´ na sobie w dniu, kiedy sta˛d wyjez˙ dz˙ ałem? – Nie moz˙ e byc´ ... Tamta by sie˛ zdarła przez tyle lat. Ale pewnie sie˛ utytłałem przy obiedzie. – ,,Manatuck’’ wygla˛da jak nowa. – Travis us´ miech- na sie˛, troche˛ mniej spie˛ty. ˛ł – Starzeje sie˛ lepiej ode mnie. Wskakuj na pokład, be˛dzie jak za starych czaso´ w. Nie, nie be˛dzie, pomys´ lał Travis. Dos´ wiadczył na własnej sko´ rze, z˙ e nie ma powrotu do starych czaso´ w. Odwro´ cił sie˛ do Julie, kto´ ra stała w milczeniu za jego plecami. – To jest Julie Renshaw. Znajoma Brenta. – Ach tak. – Oliver zmierzył ja˛ przenikliwym spo- jrzeniem. – Prosze˛ podac´ pani torbe˛ i odpływamy. Musze˛ wyjs´ c´ z kanału, zanim zacznie sie˛ odpływ. – Poradze˛ sobie sama. – Julie podała torbe˛ Oliverowi i zwinnie wskoczyła na pokład. – Dzien´ dobry, Oliverze... miło cie˛ poznac´ . Strona 14 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 17 Oliver us´ miechna˛ł sie˛, odsłaniaja˛c szeroka˛ przerwe˛ mie˛dzy ze˛bami. – Pan Brent przyjechał wczoraj. S ´ liczna z pani kobieta. – Dzie˛kuje˛. – Julie zarumieniła sie˛. Kiedy Oliver odcumował ło´ dz´ i uruchomił silnik, Julie stane˛ła przy relingu – tak, z˙eby miec´ widok na zatoke˛, a jednoczes´ nie ka˛tem oka obserwowac´ Travisa i Olivera. Jes´li Oliver lubił Travisa, to Travis nie mo´ gł byc´ całkiem zły. Ale z jego powrotem zwia˛zana była jakas´ tajemnica; nikt sie˛ go nie spodziewał, a ona przysie˛głaby, z˙e gdy spytała Brenta, czy ma jakies´ rodzen´ stwo, powiedział, z˙e nie. Wygla˛dało na to, z˙ e jej weekend zapowiada sie˛ cieka- wiej, niz˙ mys´ lała. Nawet zbyt ciekawie. Travis wszedł na pokład z rozwianymi włosami. Zerkała ukradkiem na jego barczyste ramiona, wa˛skie biodra i czuła, z˙ e ma nogi jak z waty. Brent, teoretycznie przystojniejszy i z pewnos´ - cia˛ bardziej przyjazny w obyciu, nie działał na nia˛ w ten sposo´ b. Co zreszta˛ nie miało znaczenia, bo nie szukała kochanka, a juz˙ zdecydowanie nie szukała me˛z˙ a. Zatoka była lekko wzburzona. Julie, trzymaja˛c sie˛ relingu, podeszła bliz˙ ej dziobu i pro´ bowała zgadna˛c´ , kto´ ra z wysp jest ich celem. Kwadrans po´ z´ niej nie miała wa˛tpliwos´ ci. Na wyspie o najbardziej poszarpanych, kli- fowych brzegach cztery kamienne wiez˙ yczki przebijały postrze˛piona˛linie˛ s´ wierkowych laso´ w. Twierdza, pomys´ - lała, chichocza˛c w duchu. Z bliz˙ szej odległos´ ci dostrzegła kamienny hangar dla łodzi, dwukrotnie wie˛kszy od bun- galowu jej rodzico´ w, i długi, wcinaja˛cy sie˛ w wyspe˛, pomost cumowniczy. Była tez˙ ro´ wniutka piaszczysta plaz˙ a i ogromna połac´ strzyz˙ onego trawnika. Gdy Oliver przybił do nabrzez˙ a, Travis wyskoczył Strona 15 18 SANDRA FIELD z łodzi i zawia˛zał cumy. Potem z nieprzeniknionym wyrazem twarzy podał re˛ke˛ Julie, konsekwentnie unika- ja˛c jej wzroku. – Do jutra. – Oliver wyja˛ł z łodzi bagaz˙ e. – Dobrze, z˙ e wro´ ciłes´ tu, gdzie twoje miejsce. Travis nie miał poje˛cia, gdzie było jego miejsce, ale podejrzewał, z˙ e nie tutaj. – Dzie˛kuje˛, Oliverze. – Podnio´ sł obie torby i zwro´ cił ˛ sie do Julie. – Chodz´ my. Z ws´ ciekłym zapałem wspinał sie˛ po długich drew- nianych schodach, a Julie truchtała za nim wzdłuz˙ ga˛sz- czu rododendrono´ w i azalii. Potem mine˛li wielki, regular- ny ogro´ d ro´ z˙ any, jakiego nie powstydziłby sie˛ Wersal, ale zdecydowanie nie pasuja˛cy do tego miejsca. Kiedy okra˛- z˙ yli zagajnik brzozowy, Julie stane˛ła jak wryta. – No, no – mrukne˛ła. – Zaparło ci dech z wraz˙ enia? – spytał kpia˛co Travis. Zlepek najro´ z˙ niejszych krenelaz˙ y, łuko´ w i portyko´ w wien´ czyły cztery wiez˙ yczki, kto´ re widziała z łodzi. Był nawet fragment fosy. – Imponuja˛ce, nie da sie˛ ukryc´ – powiedziała niepewnie. – To szkaradny pomnik tryumfu pienie˛dzy i egotyz- mu nad poczuciem smaku. A nie wiesz, co jest w s´ rodku. – Chcesz powiedziec´ , z˙ e jest tego wie˛cej? – Wszystko, co moz˙ na kupic´ za wszechmocne dolary. Z ulga˛ zauwaz˙ yła, z˙ e był troche˛ mniej spie˛ty. Chociaz˙ dlaczego miałby ja˛ obchodzic´ stan jego emocji? – To gło´ wne wejs´ cie do zamku? – spytała. – Moz˙ e powinnam sie˛ tu zjawic´ na s´ niez˙ nobiałym rumaku? – Zbroja by sie˛ przydała – powiedział z nuta˛ goryczy. – Chodz´ . Strona 16 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 19 Travis pocia˛gna˛ł sznur dzwonka i otworzył jedno skrzydło ogromnych, zdobionych kutym z˙ elazem drzwi. Wiekowy kamerdyner zmierzał ku nim przez hol we- js´ ciowy. – Panicz Travis... – powiedział, chwytaja˛c poły czar- nego fraka na wysokos´ ci serca. – Och, paniczu... jak to dobrze zno´ w pana widziec´ , sir. Tyle lat... – Witaj, Bertramie. – Travis us´ cisna˛ł mu re˛ke˛. – Po- mys´ lałem sobie, z˙ e zrobie˛ rodzinie niespodzianke˛. A jak sie˛ miewa twoja rodzina? – Znakomicie, dzie˛kuje˛. Peg tak sie˛ ucieszy, kiedy jej powiem, z˙ e pan przyjechał. W salonie podaja˛ koktajle, sir. Czy mam pana zaanonsowac´ ? – Ba˛dz´ tak uprzejmy. To jest Julie Renshaw, znajoma Brenta. Bertram skina˛ł grzecznie głowa˛ i poprowadził ich do wne˛trza zamku. Mina˛wszy makabryczna˛ ekspozycje˛ s´ redniowiecznej broni, poda˛z˙ yli imponuja˛cym koryta- rzem obwieszonym portretami; z˙ adna z uwiecznionych na nich twarzy, zauwaz˙ yła Julie, nie wygla˛dała na za- dowolona˛ z faktu, z˙ e ozdabia s´ ciany Castlereigh. Tra- vis, sa˛dza˛c po jego minie, tez˙ nie czuł sie˛ tam naj- lepiej. Kiedy Bertram otworzył przed nimi szerokie drzwi salonu, Travis wzia˛ł Julie za re˛ke˛. – Panna Julie Renshaw i pan Travis Strathern. Troje ludzi siedziało na sko´ rzanych sofach w pokoju, kto´ ry przytłaczał ich swoim ogromem. Pierwszym wraz˙ e- niem Julie był nadmiar marmuru i atłasu oraz dywany wielkos´ ci boiska sportowego; drugim – reakcje tych trzech oso´ b na widok Travisa. Strona 17 20 SANDRA FIELD Brent poderwał sie˛ na nogi. Jawna, nieprzejednana nienawis´ c´ wykrzywiła mu twarz. Był tak niepodobny do przystojnego, beztroskiego Brenta, kto´ rego znała, z˙ e Julie s´ cierpła sko´ ra. Starszy me˛z˙ czyzna, kto´ ry musiał byc´ Charlesem Strathernem, wygla˛dał na s´ miertelnie przera- z˙ onego. Mina kobiety, nienagannie zadbanej i eleganc- kiej, zdradzała konsternacje˛ poła˛czona˛ z niesmakiem. Macocha Brenta, domys´ liła sie˛ Julie, obserwuja˛c, jak uprzejme maski na ich twarzach pokrywaja˛ pierwsze instynktowne reakcje. Brent podszedł do niej z jasnym us´ miechem – przysie˛- głaby, z˙ e szczerym, gdyby nie ta nienawis´ c´ , kto´ rej na pewno sobie nie wydumała. – Julie! Jak pie˛knie wygla˛dasz. – Uja˛ł jej ramiona i nim zda˛z˙ yła zrobic´ unik, pocałował ja˛ w usta. Wywine˛ła sie˛ Brentowi, ledwie sie˛ powstrzymuja˛c od wytarcia dłonia˛ warg. – Czes´ c´ , Brent. Przepraszam za spo´ z´ nienie, ale na szcze˛s´ cie zabrałam sie˛ na ło´ dz´ z Travisem. – Ach tak... z moim długo nie widzianym bratem. Pojawiłes´ sie˛ jako urodzinowa niespodzianka, Travis? – Tak, pomys´ lałem, z˙ e zrobie˛ niespodzianke˛ wam wszystkim. – Miło jest odnies´ c´ tak natychmiastowy sukces – po- wiedział gładko Brent. – Nie zapomnij powiedziec´ tacie, z˙ e sie˛ nie postarzał – dodał, odwracaja˛c sie˛ do ojca, z˙ eby ogarna˛c´ go swoim promiennym us´ miechem. Dlaczego nigdy dota˛d jej nie uderzyło, jak agresywny jest ten us´ miech? Charles Strathern podszedł do nich. Był wysokim me˛z˙ czyzna˛ o rudosiwych, zaczesanych do tyłu włosach. Strona 18 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 21 Na pocza˛tku przeraz˙ ony, całkowicie odzyskał nad soba˛ kontrole˛ i, nie pro´ buja˛c nawet us´ ciskac´ Travisa czy choc´ - by podac´ mu re˛ki, zmierzył go wzrokiem z go´ ry na do´ ł. – Masz czas, z˙ eby sie˛ przebrac´ do kolacji. – Najpierw poprosze˛ szkocka˛ z lodem – powiedział spokojnie Travis, choc´ pewna nuta w jego głosie skłoniła Charlesa do spuszczenia oczu. – Dobrze. Obsłuz˙ sie˛ sam. Ale ba˛dz´ uprzejmy przywi- tac´ sie˛ ze swoja˛ macocha˛. – Corinne. – Travis przemierzył salon z oszcze˛dna˛ gracja˛, jaka˛Julie zauwaz˙ yła u niego juz˙ wczes´ niej. Pochy- lił sie˛ i musna˛ł ustami jej policzek. – S ´ wietnie wygla˛dasz. – Dzie˛kuje˛, Travis – powiedziała z chłodem, nie od- wzajemniwszy jego gestu. – Zro´ b sobie drinka, a ja wezwe˛ Bertrama, z˙ eby przygotował dodatkowe nakrycie do kolacji. Brent pocia˛gna˛ł za soba˛ Julie. – Tato, Corinne, to jest Julie Renshaw. Julie, mo´ j ojciec Charles Strathern i moja macocha, Corinne Strathern. Julie wymieniła us´ ciski dłoni, wymruczała zwyczajo- we niedorzecznos´ ci i została postawiona przed wyborem drinka. Zdecydowała sie˛ na wo´ dke˛ z sokiem pomaran´ - czowym i zacze˛ła cos´ paplac´ na temat podro´ z˙ y łodzia˛ i ogrodu ro´ z˙ anego. Corinne zaproponowała jej zwiedze- nie ogrodu naste˛pnego ranka, po czym Charles pokazał jej wisza˛cy w salonie portret poprzedniego włas´ ciciela wy- spy. Travis nie zabierał głosu. Po´ ł godziny po´ z´ niej Julie była w swoim pokoju i miała pie˛tnas´ cie minut na przebranie sie˛ do kolacji. Jej jedynym pragnieniem było pobiec do Olivera i błagac´ go, z˙ eby zawio´ zł ja˛ z powrotem na la˛d. Jak najszybciej. Strona 19 22 SANDRA FIELD Co, u licha, zrobił Travis, z˙ eby zasłuz˙ yc´ sobie na tak wrogie przyje˛cie? Zadowoleni z jego powrotu byli tylko Oliver i Bertram. Nikt z rodziny nie przywitał sie˛ z nim, nie zapytał, jak mu sie˛ wiedzie. Ani dlaczego wro´ cił. Innym pytaniem, kto´ re nasuwało sie˛ w oczywisty sposo´ b, było: dlaczego porzucił dom. Dlaczego, kiedy i w jaki sposo´ b. Mogła po prostu zapytac´ . Jasne, pomys´ lała ironicznie. Najlepszy sposo´ b na popełnienie towarzyskiego samo- bo´ jstwa. Julie wzie˛ła szybki prysznic i przebrała sie˛ w białe jedwabne spodnie z długa˛tunika˛. Załoz˙ yła kolczyki z nef- rytu, kto´ re kupiła na bazarze w Tanzanii, i nefrytowozie- lone sandały. Makijaz˙ , przecia˛gnie˛cie grzebieniem wło- so´ w, i była gotowa. Czekał ja˛ bardzo długi wieczo´ r. Kiedy szła korytarzem w strone˛ okazałych rzez´ bio- nych schodo´ w, otworzyły sie˛ drzwi innego pokoju. – Zaczekaj, Julie, zejdziemy razem – odezwał sie˛ Travis. – Mogłabys´ sie˛ tu zgubic´ . Odwro´ ciła sie˛. Był w ciemnoszarym garniturze i w ko- szuli w pra˛z˙ ki z jedwabnym krawatem; ale włosy miał nadal zmierzwione, a jego oczy zachowały ten intensyw- ny, nieprzenikniony błe˛kit. Serce zabiło jej mocniej. Nazwała go atrakcyjnym? Co za banalne słowo na okres´ - lenie me˛z˙czyzny, z kto´ rego emanowała niesamowita ener- gia złoz˙ ona z inteligencji, siły woli i zwierze˛cego wdzie˛- ku. Me˛z˙ czyzny, kto´ ry przycia˛gał ja˛ jak magnes. Co z pewnos´ cia˛ czyniło go wyja˛tkowym. Zwykle była odporna na seksownych, charyzmatycznych me˛z˙ czyzn. Unikała ich jak zarazy. Strona 20 KOBIETA O ZIELONYCH OCZACH 23 Zatrzymał sie˛ krok przed nia˛, taksuja˛c ja˛ łagodnym, uwaz˙ nym spojrzeniem. – Bardzo elegancko – im pros´ ciej, tym lepiej, pra- wda? Cos´ , czego nie nauczyli sie˛ ani Charles, ani Co- rinne. – Mam to traktowac´ jako komplement? – Nie podpuszczaj mnie, Julie. – A jak inaczej mam sie˛ dowiedziec´ , co mys´ lisz? – Powiem ci jedno: jestes´ najpie˛kniejsza˛ kobieta˛, jaka˛ kiedykolwiek widziałem. – Ja? – W mało elegancki sposo´ b otworzyła usta. – Daj spoko´ j, patrzysz czasem w lustro. – Mam za szerokie usta i przekrzywiony nos. – Lekko. Przesadna perfekcja nigdy mnie nie pocia˛ga- ła. – Przesuna˛ł palcem po jej policzku, zatrzymuja˛c sie˛ na moment przy samym ka˛ciku ust. – Miałem ochote˛ to zrobic´ od chwili, kiedy sie˛ spotkalis´ my – powiedział nis- kim głosem. Krew napłyne˛ła jej do twarzy. – Nie opowiadaj bajek. Kiedy sie˛ spotkalis´ my, byłes´ ws´ ciekły, z˙ e nie moz˙ esz byc´ sam. Co, po scenie powital- nej w salonie, moge˛ zrozumiec´ . Wie˛c nie udawaj, prosze˛, z˙ e mo´ j widok zrobił na tobie oszałamiaja˛ce wraz˙ enie. – Musisz wiedziec´ o mnie dwie rzeczy. Nie mam zwyczaju udawac´ . I jestem zdolny przez˙ ywac´ ro´ z˙ ne emo- cje jednoczes´ nie. Czyz˙ nie tak samo było z nia˛? Jes´ li furie˛ i poz˙ a˛danie moz˙ na nazwac´ emocjami, zawładne˛ły nia˛ obie naraz. – Spo´ z´ nimy sie˛ na kolacje˛ – powiedziała mało prze- konuja˛cym głosem. – Grozi za to wtra˛cenie do locho´ w. – W kajdanach. – Travis podał jej ramie˛. – Chodz´ my.