Ekström Jan - Maurowie
Szczegóły |
Tytuł |
Ekström Jan - Maurowie |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Ekström Jan - Maurowie PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Ekström Jan - Maurowie PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Ekström Jan - Maurowie - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Jan
Ekström
maurowie
przełoŜyła
Maria Olszańska
Czytelnik
Warszawa
1981
Strona 3
Tytuł oryginału szwedzkiego
MORIANERNA
© Jan Ekström 1884
Okładkę i kartę tytułową projektował ZBIGNIEW CZARNECKI
©Copyright for the Polish edition
by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, 1981
ISBN 83-07-00289-3
.”Czytelnik”. Warszawa 1981. Wydanie I.
Nakład 140 320 egz. Ark. wyd. 11,3; ark. druk. 15.
Papier offsetowy, ki. VII, 60 g, 93 cm.
Oddano do składania 1611980 r.
Podpisano do druku 8 VII 1980 r.
Druk ukończono w lutym 1981 r.
Zam. wyd. 879; druk. 1300/K; 0-131.
Zakł. Graf. „Dom Słowa Polskiego” w Warszawie.
Printed in Poland
Strona 4
Strona 5
I
W drzwiach stanął nagle dyrektor Vade. Złość poznaczyła jego
wysokie, wąskie czoło sinymi pręgami nabrzmiałych Ŝył. Oczy pod
tym czołem były mętne, załzawione, w czerwonej otoczce, jak na pół
zalęgnięte Ŝółtka, całą czaszkę pokrywała pergaminowa, zeschła skó-
ra. Chudym, drŜącym palcem groźnie celował w Jonasa, jakby go
chciał nabić na ostrze paznokcia. Gdy ze świstem nabierał tchu, wargi
dygotały, odsłaniając spróchniałe zęby i zapadłe dziąsła z poczernia-
łymi pieńkami. Szczur, myślał Jonas, stary, ohydny szczur.
- Oczywiście pana tam nie było! - krzyczał stary. - Pukałem do
pokoju szanownego magistra, ale pana tam nie było. Pozwoliłem so-
bie zajrzeć, myślałem, moŜe nauka zaabsorbowała pana do tego stop-
nia, Ŝe nic pan nie słyszy. A pan tu przesiaduje.
Jego palec zatoczył groźne półkole i utknął w bujnej, krzaczastej
florze lewego ucha. Po kilku roztargnionych drapnięciach znowu wy-
celował.
- Pan się ukrywa wśród spódnic, magistrze. Niech pan jednak
pamięta, Ŝe jestem starym człowiekiem i nie mogę raz po raz biegać
po schodach tylko po to, aby panu coś powiedzieć. Czy moŜe nie pro-
siłem pana wczoraj po południu...
Jonas zebrał się w sobie, uścisnął rękę Moniki, siedzącej obok nie-
go na kanapce, czuł, Ŝe dodaje mu otuchy.
- Szanowny dyrektorze - powiedział jak najuprzejmiej - zamie-
rzałem zmienić zewnętrzny parapet, bo blacha zardzewiała...
Stary przerwał mu z sykiem.
- Prosiłem, Ŝeby pan zabrał drabinę, czy nie!
- PoniewaŜ wszystko było przygotowane, sądziłem...
- Proszę nie przerywać!
Głos Vadego przeszedł w falset, Ŝyły na czole jeszcze bardziej
7
Strona 6
pociemniały, głowa wysunęła się z kołnierza, o parę numerów za du-
Ŝego, skóra na szyi poczerwieniała i ściągnęła w fałdy jak u indyka.
Znowu łapał powietrze w astmatycznym oddechu, Jonas tymczasem
szepnął do Moniki: - Pęknie...
- Mamy umowę czy nie? Miał pan pomagać w miarę potrzeby.
Co w moim rozumieniu wcale nie oznaczało, Ŝe będzie pan przesia-
dywać trzymając moją córkę za rękę.
Dostał ataku kaszlu, musiał więc przerwać tyradę, ale palcem
wciąŜ coś wskazywał i przewracał oczyma w bezsilnej złości.
Anna Vade podniosła głowę znad ksiąŜki i odsunęła filiŜankę z
kawą. Potem wstała z fotela, leniwa i gibka jak kot, podeszła do stare-
go i ostroŜnie poklepała go w plecy. Wykonał parę opędzających się
ruchów. W końcu udało mu się złapać oddech.
- Przestań! - wykrztusił. - Dam sobie radę!
Anna zimno popatrzyła na niego spod na pół opuszczonych po-
wiek.
- Posłuchaj, Werner. Stary cofnął się.
- To on mnie ma słuchać!
- Wcale nie jest konieczne, Ŝeby drabinę usuwać teraz, kiedy jest
ciemno. Jutro ją zabierze. Zgoda?
- Jutro zamierzałem zająć się łodzią - powiedział Jonas.
- Proszę nie mówić do mnie, jakbym był dzieckiem - zaprotesto-
wał stary.
- Jonas teŜ nie jest dzieckiem - ostro zauwaŜyła Anna. Wróciła
na swoje miejsce i usiadła na poręczy fotela. - Nie pojmuję, Ŝe moŜe z
tobą wytrzymać. Ja na jego miejscu dawno bym się wyniosła.
- Drabina ma być zabrana.
- Jutro.
8
Strona 7
- Idź na górę, tatusiu, i policz moŜe, ile masz kancer - powiedzia-
ła Monika. Odwróciła się do Jonasa i szybko mrugnęła. Stary diabeł,
pomyślał Jonas i przekazał porozumiewawczy uśmiech Annie, ale ona
nie zauwaŜyła, była zajęta zapalaniem papierosa. Vade rozejrzał się
dokoła, szukając nowego obiektu, na który mógłby wylać Ŝółć. W
tejŜe chwili Rick zaczął szczekać w mieszkaniu na dole i stary nie
przepuścił takiej okazji. Wykrzyknął na cały głos:
- Jak długo to psisko będzie mnie budzić w nocy! To nieprzy-
zwoitość zabierać z sobą psa, gdy się gdzieś jedzie. Ale czego moŜna
oczekiwać po darmozjadach.
- Szkoda, Ŝe cię nie słyszą - oschle powiedziała Anna.
- Szkoda! - stary aŜ zapiał. - Chętnie bym im to powiedział pro-
sto w twarz. Mam ich powyŜej uszu/ A gdzie oni są? Gdzie ta hała-
stra?
- W teatrze.
- W teatrze! Oczywiście. Rozumiem. Zapraszasz ich, oczywiście,
Ŝeby tu mieszkali, jedli i na dodatek jeździli do teatru. A nie tobie,
tylko mnie wolno zapraszać. Na mnie pasoŜytują. Jak długo zamierza-
ją tu pozostać? Na wieki! Do mojej śmierci! Na stałe się tu zadomo-
wili. Ciasno tu się robi, trzeba powiedzieć...
Słowa zagubiły się w nowym ataku kaszlu. Stary trząsł się, dławił,
w końcu jednak odzyskał głos i powiedział ledwie dosłyszalnie:
- Jak długo oni zostaną?
- W kaŜdym razie wyjadą dopiero po osiemdziesięcioleciu - An-
na skrzywiła się i strząsnęła popiół na spodek filiŜanki.
- Na osiemdziesięciolecie ja zapraszam! No, tak, tak. Coś się
urządzi. Przyjęcie, Ŝeby zapamiętali. Pieczeń barania i tort. Tylko
najbliŜsza rodzina.
Usiłował przybrać miły wyraz twarzy, ale złośliwość migotała w
oczach, niby daleki refleks wewnętrznej zjadliwości.
9
Strona 8
- W świecie interesu nieco inaczej to określamy: tylko najbar-
dziej zainteresowani. Tacy zawsze trzymają się w pobliŜu, gdy chodzi
o podział, czy to baraniej pieczeni i tortu, czy pieniędzy.
Zagdakał z zachwytu nad własną odkrywczością. Monika pochyli-
ła głowę na ramię Jonasa i szepnęła:
- Czy to nie wróŜy apopleksji, kiedy psy tak wyją?
- To tylko przesąd - czule odszepnął Jonas i pogładził jej rękę.
Stary to zauwaŜył. ObnaŜył w gorzkim uśmiechu długie, wystające
z dziąseł zęby i powiedział:
- Pan magister teŜ przecieŜ naleŜy do zainteresowanych... O
przepraszam, do kręgu rodziny obecnie. Ale proszę liczyć ostroŜnie,
Ŝeby się nie przerachować. Rozumie pan, gdy ten dzień nadejdzie,
sporo będzie takich, którzy się przerachowali... No, no, proszę mnie
źle nie rozumieć, myślę nie o tym, co pan, dniu... nawet jeŜeli pies
wyje... Myślę mianowicie o osiemdziesiątych urodzinach.
Nagle Anna straciła cierpliwość, zerwała się z poręczy fotela, aŜ
filiŜanka na stole zadzwoniła, odrzuciła w tył głowę, wspaniałe kru-
czoczarne włosy niecierpliwą falą spłynęły na ramiona. Jej głos nie
był juŜ tylko suchy, lecz ostry, ostry jak brzytwa.
- SkończŜe na Boga. Twój humor zatruwa powietrze. Idź na gó-
rę.
Skurczył się, jakby mu wymierzono policzek. Przez chwilę pano-
wała śmiertelna cisza. Potem stary zaskrzeczał:
- Tylko na mnie nie pokrzykuj. Nie jesteś lepsza od innych.
Wzięłaś starego dla pieniędzy, co? Ale taki stary, jak myślisz, jeszcze
nie jestem. W biurze mają dla mnie respekt. Słyszysz, respekt. Nie
taki stary, ty...
Podszedł do niej stukając cienkimi jak patyki nogami, wokół któ-
rych skręcały się nie odprasowane domowe spodnie. Z wysuniętą
10
Strona 9
wprzód głową stał przed nią jak rozdraŜniony kogut i patrzył ze zło-
ścią, ale i strachem jednocześnie.
- UwaŜaj, Anno, i pamiętaj, Ŝe mamy intercyzę. Słyszysz, intercy-
zę.
Odwrócił się, wcisnął głowę w ramiona i człapiąc pantoflami wy-
szedł do hallu. Słyszeli, Ŝe mruczy wchodząc po schodach, słyszeli, Ŝe
jedenasty stopień zatrzeszczał i drzwi na górze trzasnęły.
W pokoju zapanowała cisza. Skorpion wlazł do swej jamy, pomy-
ślał Jonas. Szczur wlazł do nory. Dotknął pleców Moniki, Ŝeby po-
czuć jej bliskość, Ŝeby się upewnić, Ŝe warto znosić zaczepki starego.
Dwa lata w jednym domu ze skorpionem, w dodatku na tym samym
piętrze, co noc zasypiał w odległości paru zaledwie metrów od tego
jadowitego robaka. Wprawdzie dzieliła ich ściana, ale oddychali tym
samym powietrzem. Gdy tylko stary był w domu, egzystencja jego
sekretarza stawała się udręką. Stary mówił, Ŝe ma zrobić to lub owo.
Nie prosił, rozkazywał. A on robił, co kazano, bo pod tym samym
dachem, w tym trzeszczącym starym domu, który w jesienne księŜy-
cowe noce wydawał się równie upiorny jak sam starzec, mieszkała
takŜe jego córka. I w więzieniu mógłbym mieszkać, myślał, gdyby
ona tam była. Bo cóŜ znaczy właściwie tych parę godzin przymuso-
wych robót codziennie po studiach nad precedensowymi wyrokami w
sprawie opóźnień w dostawach, jeŜeli dzięki temu odpuszczona mu
zostaje zbrodnia kochania jej i posiadania jej od czasu do czasu, i to w
odległości kilku metrów od siedziby zła.
Pieścił wzrokiem twarz Moniki. Pociągająca, upragniona, była tuŜ
przy nim, a szaroniebieskie oczy odzwierciedlały uczucia poruszające
najgłębsze zakamarki jej istoty. Prosty, cienki nos, miękkie usta, sma-
kujące czasem wanilią, a czasem malinami, szczupła szyja, wąskie,
trochę kanciaste ramiona, skóra gładko obciągająca mięśnie. Przytulił
11
Strona 10
ją, objął przegub jej ręki. Jak skorpiony mogą mieć takie piękne dzie-
ci, pomyślał. No, Anna jest przecieŜ piękna, a dwadzieścia lat temu
musiała być prawie niepojęcie, przeraŜająco piękna. Powędrował
wzrokiem w głąb pokoju, gdzie na prawo od balkonu wisiał oprawny
w ramę afisz. Wypisane wielkimi czerwonymi literami, będącymi
pełnym fantazji skrzyŜowaniem garmondu z egipskim pismem klino-
wym, widniało jej nazwisko: Anna Shonborg. Pewnie marzyło jej się,
Ŝe będzie błyszczeć na estradach, to było jeszcze, zanim wymieniła tę
moŜliwość na Vadego. UwaŜał, Ŝe te litery przypominają samą Annę -
kobiece linie, kusząco zaokrąglone, tyleŜ artystyczne co realne. Wła-
śnie tak były wykrojone te czcionki. Lubił patrzeć na Annę, gdy sie-
działa niby ptak, który sfrunął na obitą zielonym pluszem sofę. Stwo-
rzona była, Ŝeby mieć piękne dzieci, obojętne, czy ojcem ich byłby
Zeus, Apollo, czy dyrektor Vade.
- Anno - powiedział.
- CóŜ, przyjacielu?
- On pewnie ma rację, wzięłaś go dla pieniędzy.
Uśmiechnęła się i sięgnęła po papierosa; zapaliła, nie odrywając
spojrzenia od Jonasa.
- W kaŜdym razie nie po to, Ŝeby je posiadać. ŁoŜył na moje stu-
dia.
- Byłaś więcej warta.
Roześmiała się, jakby ją rozbawiło takie sformułowanie.
- Nie wiem - powiedziała. - Nie wtedy. Miał teŜ stosunki, a poza
tym jego matka wciąŜ się martwiła, Ŝe jest taki chorowity. PoniewaŜ
ona sama, wciąŜ niedomagając, doŜyła lat dziewięćdziesięciu pięciu,
powinnam była traktować to jako ostrzeŜenie, ale ludzie mówią, Ŝe
kobiety zawsze Ŝyją dłuŜej niŜ męŜczyźni. A najgorsze, Ŝe nigdy nie
zdobyłam się na jakąś decyzję, Ŝeby się wyzwolić.
Jonas wydął usta i uśmiechając się nieco ironicznie zerknął na
Monikę. Powiedział znacząco:
- No i intercyza przedślubna...
12
Strona 11
- A tak. Zawsze był ostroŜny, gdy chodziło o kontrakty. Najchęt-
niej płaci na bieŜąco, daj, a ja ci zapłacę. Obecnie niewiele z tego
zostało tak dla jednej, jak i dla drugiej strony.
Nerwowym ruchem zdusiła papierosa, chociaŜ nie był jeszcze na-
wet do połowy wypalony, i przeniosła się z sofy na fotel. Ale jakoś
nie mogła znaleźć spokoju, wstała i z opuszczonymi wzdłuŜ bioder
rękami rozejrzała się po pokoju.
- Najgorsze, Ŝe nie mogę juŜ śpiewać, ten biedny pies na dole,
kiedy jest sam, wyje, a ja... - Roześmiała się. - Najgorsze teraz... Parę
lat temu co innego było najgorsze.
- Co mianowicie?
- A jak sądzisz?
Poniosła ją fala obrzydzenia, któremu nie mogła się oprzeć, nato-
miast zauwaŜyła, Ŝe Jonas i Monika to dostrzegli. By ukryć swe uczu-
cia, odwróciła się do nich plecami i podeszła do fortepianu. Uderzyła
akord - nie zabrzmiał czysto.
- MoŜna trwonić lata, kiedy się ich ma pod dostatkiem - powie-
działa cicho - ale gdy trzeba farbować włosy, Ŝeby utrzymać ich
czerń, to juŜ gorzej.
- A więc rozwód.
Roześmiała się suchym, bezradosnym śmiechem.
- Czekałam, Ŝe jakoś samo się to załatwi. Ja jestem za leniwa. Są
przecieŜ moŜliwości rekompensaty. - Z rozbawieniem spojrzała na
Jonasa. - Tylko nie zamykać oczu, a świat okaŜe się pełen moŜliwo-
ści, nieprawda? Moja siostra powiada, Ŝe bardziej interesujące jest
polowanie na dzikiego ptaka niŜ koguta w kurniku.
Jonas ukradkiem spojrzał na Monikę. Czuł się zaskoczony, nie tyle
ze względu na siebie samego, ile ze względu na nią. Monika jednak
tuliła się do niego miękko, równie spokojna jak przedtem. Anna zno-
wu się uśmiechnęła.
13
Strona 12
- Przeprowadzić rozwód, powiadasz, pewnie, Ŝe to jest wyjście.
Tylko Ŝe teraz... - Odrzuciła głowę w tył, usiadła przy fortepianie i
wydobyła z niego kilka burzliwych akordów. - Teraz Anna zaśpiewa.
Ręce jej opadły, paznokcie wpiły się w uda. DrŜącym głosem, ci-
cho, jakby zapominając o obecności innych, szepnęła:
- Nie, Anna nie ma odwagi...
W pół godziny później na leśnej drodze dał się słyszeć warkot sil-
nika, zapuszczanego i wyłączanego. Reflektory wyczarowywały świa-
tła i cienie, Ŝywe, poruszające się wśród jodeł za szybami, kilka migo-
tliwych blasków wcisnęło się przez uchylone okna. Koła zazgrzytały
na Ŝwirowanym podjeździe, wyłączono silnik, zapanowała cisza. Po-
tem trzask drzwiczek samochodu i dźwięczny altowy głos Agdy: -
PrzecieŜ włączyłam ręczny hamulec. Czy oni nie powinni postawić
bariery przed schodami, Ŝeby się samochód nie staczał? Droga Almo,
patrz, gdzie idziesz... - Alma odpowiedziała coś niedosłyszalnego
głosem powolnym, melodyjnym, jeszcze głębszym niŜ głos Agdy.
Rick zaczął szczekać. I znowu zachłystujący się zachwytem głos Ag-
dy: - Mój pieszczoszek usłyszał, Ŝe pani wróciła do domu. - I szybka
zmiana tonu: - Bądź uprzejma dać mi klucz... - i niecierpliwie: - Syl-
wio, powiedziałam: klucz. - Skrzypienie Ŝwiru pod butami, otwieranie
drzwi na dole, głuche ich trzaśniecie w głębi mieszkania, potem
skomlenie i radosne ujadanie psa i ochocze krzyki Agdy.
W kilka sekund później szybkie, równe stąpanie po schodach, ktoś
się zatrzymał przed wejściem na pięterko Anny. Pukanie do drzwi.
Anna podniosła wzrok, odłoŜyła ksiąŜkę i zsunęła nogi z sofy. Prze-
ciągnęła się ziewając i wyszła do hallu.
- Mogę wejść?
- Oczywiście. Proszę. Przyjemnie było?
14
Strona 13
Wszedł Bengt Ahlgren.
- Byłem prawie pewien, Ŝe juŜ śpicie. Owszem, im z pewnością
było przyjemnie.
Wziął Annę pod ramię i wprowadził do salonu, ruchem ręki po-
zdrowił Monikę i Jonasa i puścił piękną ciotkę.
- Mama zamierza urządzić poteatralną kolację u siebie na dole,
wysłała mnie, Ŝebym was zaprosił, jesteście oczekiwani za pięć mi-
nut, mama zastuka w rurę. Będą raki z odrobiną kawioru pod ogonem,
opiekany chleb, wino reńskie.
Anna znowu wygodnie usadowiła się na sofie.
- Dziękuję, mój przyjacielu, ale ja nie pójdę. Anna jest zmęczo-
na.
- Anna pija tylko szampana, wiadomo... - Bengt przechylił głowę
w bok i zmruŜył oko. - Warto by iść na górę i zaprosić starego. Za-
bawne byłoby patrzeć, co się będzie działo, kiedy spróbuje kopnąć
psa...
- Tatuś liczy swoje znaczki - powiedziała Monika. - Zresztą nie
znosi raków. Ale Jonas i ja moŜemy wsunąć po kilka sztuk.
Nakazująco spojrzała na Jonasa, a on wycisnął pocałunek na czub-
ku jej nosa.
W tym właśnie momencie wkradło się dobrze znane trzeszczenie
jedenastego stopnia schodów wiodących na wyŜsze piętro.
- SabotaŜ - powiedziała Monika i niechętnie odsunęła się od Jo-
nasa.
- O wilku mowa, a wilk... - zaczął Bengt, ale Anna mu przerwała.
- Nie, to z pewnością nie on. Skocz zobaczyć...
Bengt podszedł do drzwi długim bezgłośnym krokiem. Gwałtow-
nie otworzył, wyjrzał, potem zamknął ostroŜnie i wrócił.
- Nikogo tam nie ma.
- PrzecieŜ słyszałeś.
15
Strona 14
- Za późno zakrakał kruk... czyli było, ale spłynęło. W starych
domach dzieją się dziwne rzeczy, coś trzeszczy, stuka.
- To tylko ten jeden stopień - powiedziała Anna głucho. - Przy-
sięgłabym... - nie dokończyła zdania i na czole jej pojawiła się
zmarszczka.
Bengt Ahlgren stał niezdecydowanie na środku pokoju, wsunąw-
szy ręce w kieszenie. Był to człowiek dwudziestoośmioletni, wzrostu
metr dziewięćdziesiąt, odrobinę pochylony, jakby chciał bardziej zbli-
Ŝyć się ku mniej wyrośniętym ponad ziemię. Twarz miał dość dzie-
cinną, o okrągłych róŜowych policzkach, pełnych ustach i czystych
oczach. Tylko energicznie wysunięta broda i zrośnięte brwi nadawały
mu wyraz bystrości. Brwi, wyraźnie zarysowane pod wysokim czo-
łem, były znacznie ciemniejsze niŜ miękkie blond włosy. Ubrany był
w popielaty cętkowany garnitur, modnie skrojony, w białą koszulę z
szarym, luźno zawiązanym krawatem, zdradzającym, Ŝe górny guzi-
czek koszuli nie jest zapięty. Bengt przed rokiem skończył studia
prawnicze. Mieszkał tu w willi na drugim piętrze, miał pokój na lewo
w głębi korytarza, przed wejściem do biblioteki dyrektora Vadego.
Jonas mieszkał w pierwszym pokoju, pokój między tymi dwoma
zwykle bywał pusty, teraz akurat mieszkał w nim Borys.
Ciekaw jestem, dlaczego on tu został, myślał Jonas. Dlatego Ŝe sta-
ry jest jego klientem? To nie jest dostateczna przyczyna. Pokój kosz-
tuje, więc póki studiował, wcale niezłym rozwiązaniem było mieszkać
tu gratis, oczywiście za pewną pomoc, pewien udział w odpowie-
dzialności za szacherki w deklaracjach podatkowych starego. Skoń-
czywszy uniwersytet powinien był opuścić to sowie gniazdo. Jonasa
trzymało tu serce. A jak było z Bengtem - moŜe głowa? Badawczo
spoglądał na wysoką szarą postać, bardzo by pragnął znać powody
tamtego, moŜe właśnie dlatego, Ŝe ich nie rozumiał.
16
Strona 15
Bengt jak gdyby wyczuł jego spojrzenie - odwrócił głowę, zmarsz-
czył czoło.
- Nic nie mówisz, czy ci się sztuka podobała - powiedział Jonas.
- Wcale nie byłem w teatrze. Odwiozłem ich i zabrałem po spek-
taklu. Miałem coś do załatwienia. Zresztą to rzecz muzyczna.
- Pewnie spotkanie z dziewczyną - powiedziała Monika.
- SkądŜe. Z papierami. Papierów mam powyŜej uszu.
- I dobrze - zauwaŜyła Anna. - Im więcej papierów, tym więcej
pieniędzy. Czy to firma powoduje ten zalew papierów?
Bengt poruszył się niecierpliwie, jakby mu nie odpowiadał ten te-
mat.
- Niekoniecznie. Raczej nie. Mam innych klientów, jak wiado-
mo. Teraz jest uciąŜliwy okres z deklaracjami wszystkich spółek i
zamykaniem ksiąg. Właściwie to Ŝadna przyjemność być radcą praw-
nym. Wszyscy naciskają, próbują nakłonić do machlojek podatko-
wych. W Ŝywe oczy kłamią. - Przerzucił się nagle na inny temat.
- Mama chciała prowadzić w powrotnej drodze. śeby wypróbo-
wać, czy to przyjemne przy tym sztokholmskim ruchu, uwaŜała, Ŝe o
tak późnej porze nie moŜe to być niebezpieczne. Wcale nieźle prowa-
dziła, gdyby tylko pamiętała trochę częściej o spoglądaniu w lusterko
wsteczne.
W kaloryferze coś zatrzeszczało, w chwilę później cały pokój wy-
pełnił się zdecydowanym dźwiękiem uderzania Ŝelazem o Ŝelazo.
Monika poderwała się gwałtownie, pociągając za sobą Jonasa.
- Chodź, kochanie, idziemy na dół, będziemy pić wino. Świetnie
się śpi po reńskim winie, nie uwaŜasz? - Mrugnęła na niego, a on
17
Strona 16
odmrugnął, nawiązała się między nimi nić porozumienia wysnuta z
błogości wspólnych tajemnic. Anna wbrew zapowiedzi poszła z nimi.
Bengt natomiast na podeście, z którego schody wiodły w górę i na
parter, powiedział dobranoc. Na dole Agda Ahlgren juŜ na nich cze-
kała w drzwiach kuchni. Zobaczywszy czerwoną suknię Anny, złapa-
ła się za głowę.
- O BoŜe, teŜ jesteś w czerwonym, dziewczyno, okropnie bę-
dziemy razem wyglądać, Alma teŜ w czerwonym. Trzy czerwone
siostry. Alma oczywiście będzie niezadowolona. - Roześmiała się
głośno i zapędziła ich do wnętrza.
- Moja suknia została specjalnie uszyta przed wyjazdem, Ŝeby
radośnie wyglądała na przyjęciu Wernera. Wy obie pewnie macie coś
innego do włoŜenia na siebie.
Weszli do pokoju, w którym pasiaste szmaciaki niby wstęgi krzy-
Ŝowały się na podłodze z szerokich desek, tworząc wraŜenie przytul-
ności. Między oknami o białych parapetach stała długa wygodna ka-
napa. Parę foteli i taboretów obitych kretonem w róŜowo-białe prąŜki,
dwa krzesła z wygodnymi oparciami, piękna stara oszklona szafa i
szereg obrazów na musztardowoŜółtych ścianach. W rogu pokoju
czekała na stole ogromna kryształowa salaterka z rakami nadziewa-
nymi ikrą. Cztery butelki reńskiego wina, osiem wysokich kieliszków
ustawionych przy tyluŜ talerzykach na bawełnianych zielonych ser-
wetkach.. Spod stołu zerkały czujne oczy irlandzkiego setera.
Agda zatarła ręce i wskazała na stół.
- Nieźle, co? Zaczynam czuć się jak w domu. Muszę przyznać,
Ŝe rzeczywiście macie mieszkania gościnne wyposaŜone we wszyst-
ko. Dlaczego na miłość boską ich jeszcze nie ma... - Odwróciła się i
mocnym altem zawołała:
- Alma, Sylwia, kiedy wreszcie będziecie gotowe? - Wykonała
pełny obrót i znowu zwróciła się do Anny: - A gdzie Bengt i Werner?
- Bengt czuje się zmęczony, a Wernera chyba się nie spodziewa-
łaś.
18
Strona 17
- Ach tak, no więc policzmy nakrycia... Laleczka nie w humo-
rze... Wyobraź sobie, Ŝe dziś w powrotnej drodze ja prowadziłam.
- Bengt o tym wspomniał.
- Śmiertelnie się bałam, ale było przyjemnie.
- Myśmy się śmiertelnie bali - powiedziała Sylwia wynurzając
się z sąsiedniego pokoju. - Mama prowadzi tak impulsywnie.
- Tak być powinno - oświadczyła Agda. - Właśnie impulsywnie.
Uwielbiam ludzi impulsywnych.
Alma Shonborg weszła od strony kuchni. Była średnią z sióstr, ale
wyglądała na najstarszą. Jej jedwabna suknia miała odcień brunatno-
czerwony, przykry ziemisty kolor, zupełnie nie pasujący do ciemnych
siwiejących włosów i sprawiający, Ŝe chude, blade ramiona wydawały
się jeszcze chudsze i bledsze. Pod szyją miała broszkę z kameą, której
nieustannie dotykała z nerwowym roztargnieniem. Agda okręciła się
w koło i strzeliła palcami.
- Głowa do góry, Alma - zatrajkotała - teraz bierzemy się do je-
dzenia i będzie wesoło. Gwizdniemy na wszystko, na cały świat, za-
raz, jak to było... Melodii nigdy nie pamiętam, ale słowa... siadamy...
Dziś nie musisz się niepokoić o Borysa. Wszystko się jakoś ułoŜy.
Anna uniosła brwi i spojrzała na siostrę.
- O Borysa? A cóŜ z Borysem?
- O, nic takiego. Popatrz na Almę, jak się dąsa. Borys mówi, Ŝe...
- Zamilknij wreszcie.
Alma zrobiła się kredowobiała. Dwie ostre rysy wokół ust pogłębi-
ły się w fałdy. Oderwała palce od broszki, kurczowo zacisnęła ręce na
piersi. Potem odwróciła się i biegnąc prawie, z tłumionym szlochem
poszła do pokoju za kuchnią, który zajmowała, mieszkając u Anny.
Spoglądali za nią. Bezgłośnie zamknęła drzwi, słyszeli jednak, Ŝe dwa
razy przekręciła klucz w zamku. Jonas nigdy dotąd nie widział Almy.
19
Strona 18
Powiedziała tylko dwa słowa: zamilknij wreszcie. Głos miała głęboki
i ochrypnięty, sepleniła trochę. Agda westchnęła.
- CóŜ, będzie nas tylko pięcioro. MoŜe to nawet w sam raz na ki-
lo raków. Siadajmy... Trzeba było moŜe zaprosić tę dziewczynę.
Anna skuliła się, chyba bardzo poruszona tym incydentem z Almą.
Sadowiła się przy stole z roztargnieniem, nad czymś się zastanawia-
jąc. Wreszcie powtórzyła:
- A cóŜ z Borysem?
- Jaką dziewczynę? - spytała jednocześnie Monika.
Agda rzuciła siostrze bystre spojrzenie, juŜ nie wyglądała tak miło
i dobrodusznie w swej jasnoczerwonej sukni, hojnie wydekoltowanej
na ramionach i biuście.
- Borys słyszy głosy - powiedziała. A zwracając się do Moniki
wyjaśniła: - A jeśli o dziewczynę chodzi, to podwieźliśmy ją. Stała z
podniesionym palcem przy drodze tuŜ za miastem, więc zatrzymałam
się i zabrałam ją. Mówiła, Ŝe mieszka tu niedaleko. U jakiegoś archi-
tekta. Zechce pan otworzyć dwie butelki, panie magistrze. MęŜczyźni
zwykle dają sobie z tym lepiej radę. MoŜe zresztą przejdziemy na ty.
Monika spojrzała na matkę, a Anna odwzajemniła spojrzenie.
MiaŜdŜąc w palcach skorupkę raka, aŜ sok ściekał po palcach, zwróci-
ła się do Agdy:
- Powiedziała, jak się nazywa?
- Oczywiście. Rita, chyba Jansson, tak mi się zdaje. Miła dziew-
czyna. Mówiła, Ŝe zna ciebie i Wernera. Jest pewnie córką tego archi-
tekta?
Anna podniosła się tak gwałtownie, Ŝe omal nie przewróciła krze-
sła. Ogień uderzył jej na twarz.
- Powinnam była jednak od razu iść spać - powiedziała. - Wy-
baczcie, Ŝe odejdę. Jestem zmęczona. Pójdę się połoŜyć. - Po tych
słowach odeszła na górę.
Agda szeroko otworzyła oczy.
20
Strona 19
- Zostało nas czworo... Co to ma znaczyć, na Boga? Sylwio, co
to takiego?
Sylwia wysysała raka.
- Jonas, bądź uprzejmy nalać wreszcie. Ja nic nie rozumiem,
mamusiu. Co do mnie, to nazywam się Sylwia, mam lat dwadzieścia
dwa, chłopcy zawsze mówią, Ŝe miła ze mnie dziewczyna, tylko nic
nie rozumiem... - Uśmiechnęła się z zadowoleniem i dodała: - Wiesz
co, nie uwaŜam, Ŝeby ta dziewczyna przyjemnie wyglądała. Ale za-
pomnijmy o niej i wypijmy zdrowie największego z aktorów, Jarla
Kullego. Poza tym nie powinnaś była mówić o Borysie.
JeŜeli słyszy głosy, to jego sprawa. A co one mówią? Bo to jest istot-
ne. Wiesz, co mówią?
Agda kiwnęła głową, wyraźnie unikając spojrzenia Moniki.
- Jest to oczywiście zupełna niedorzeczność. - Umoczyła usta w
winie i dodała cicho: - Mówią mu, Ŝe stary umrze. Wyobraź sobie:
stary umrze.
Wkrótce po północy Monika poszła z Jonasem do jego pokoju. Z
tyleŜ instynktowną co niezawodną pewnością ominęli jedenasty sto-
pień i cichcem weszli do skromnie umeblowanej kawalerki - był tam
tylko tapczan, kilka krzeseł, biurko i gruby dywan, o który Monika się
postarała, Ŝeby nie było słychać jej stąpania, kiedy jest tu na górze.
Jonas nie zapalił lampy. Za oknem ponad wierzchołkami jodeł, zębatą
linią odcinających się na tle nieba, wisiała przyjazna tarcza księŜyca i
dostatecznie oświetlała pokój, mógł dojrzeć swoją dziewczynę. Objął
ją, gwałtownie całując pociągnął na tapczan, delikatnie ugryzł ją w
ramię. Broniła się słabo, tuląc jego głowę do ramienia i szepcąc:
- Nie, Jonas, nie teraz, w głowie mi się kręci...
- Mnie teŜ - odszepnął. - Myślisz, Ŝe ja nie jestem pijany? Ale to
nie ma znaczenia. Rozbierz się, kochanie...
21
Strona 20
- Teraz nie - powiedziała dysząc lekko i odsuwając go - JeŜeli nie
będziesz grzeczny, pójdę sobie.
Jonas rozwaŜał tę groźbę, a podniecenie i wino sprawiały, Ŝe pokój
wirował trochę niby trójwymiarowa mgławica. Wreszcie powziął
postanowienie. Oparł głowę o ścianę i przyciągnął do siebie Monikę.
- Okay - powiedział. - MoŜemy to odłoŜyć... Dlaczego Annę tak
wzburzyło, Ŝe podrzucili Ritę?
- Nie lubi Rity. Myślę teŜ, Ŝe rozdraŜniło ją to „córka architekta”.
Rita zresztą ostatnio zadziera nosa wobec mamy, a mama tego nie
lubi.
- Czuje poparcie starego.
- Oczywiście. Ale moŜesz być pewien, Ŝe jak przyjdzie w tej
sprawie do awantury, mama zwycięŜy. A co myślisz o Sylwii?
- Niezła. Przynajmniej zewnętrznie. Ona jest pielęgniarką?
- Dentystyczną. Pracowała u dentysty w Norrköping, ale jej wy-
mówił, bo flirtowała z pacjentami.
- Aha. A na tej umiejętności mu nie zaleŜało. Mieszka teraz z
matką?
- Chyba nie. Mają dom na wsi. Nie przypuszczam, Ŝeby Sylwia i
Agda mogły dłuŜej razem wytrzymać. No, oczywiście wyjdzie za
mąŜ. Ma dwadzieścia dwa lata i była juŜ kilka razy zaręczona.
- Puszczalska?
- TeŜ coś! Myślisz, Ŝe to rodzinne... - Monika, trochę wstawiona,
prychnęła śmiechem i otarła się o jego policzek. Potem znowu spo-
waŜniała. - A z Borysem to coś okropnego, nie uwaŜasz?
- śe słyszy głosy? Czy masz na myśli starego? Ja nie zauwaŜy-
łem, Ŝeby z nim było kiepsko, jest moŜe trochę spięty. Zresztą mnie
nie pytaj, ja Borysa prawie nie znam.
- Alma poczuła się bardzo uraŜona.
- Chyba tak. Ona jest wdową?
22