Eddings David, Leigh - Odkupienie Althalusa
Szczegóły |
Tytuł |
Eddings David, Leigh - Odkupienie Althalusa |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Eddings David, Leigh - Odkupienie Althalusa PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Eddings David, Leigh - Odkupienie Althalusa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Eddings David, Leigh - Odkupienie Althalusa - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
DAVID I LEIGH EDDINGS
ODKUPIENIE
ALTHALUSA
Tłumaczyła: Anna Ba´nkowska
Strona 2
Tytuł oryginału:
ALTHALUS
Data wydania polskiego: 2002 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 2000 r.
Strona 3
Siostrom Lori i Linette, Które tak bardzo uprzyjemniły nam z˙ ycie.
Dzi˛ekujemy, dzi˛ekujemy, dzi˛ekujemy, dzi˛ekujemy!!!
3
Strona 4
PROLOG
Otó˙z przed Poczatkiem
˛ nie istniał Czas i wszystko było Chaosem i Ciemno-
s´cia.˛ Ale Deiwos, bóg Nieba, obudził si˛e i wraz z jego przebudzeniem rozpoczał ˛
si˛e Czas jako taki. A kiedy Deiwos wejrzał na Chaos i Ciemno´sc´ , wielka t˛esk-
nota wypełniła mu serce. Wstał wi˛ec, aby stworzy´c wszystko, co jest stworzo-
ne, a w trakcie owego tworzenia w pró˙zni˛e jego brata, demona Daevy, wtargn˛eło
´
Swiatło. Po pewnym czasie jednak Deiwos zm˛eczył si˛e swymi dziełami i wy-
szukał sobie miejsce na odpoczynek. Na granicy Swiatła ´ i Ciemno´sci oraz stref
Czasu i Bezczasu utworzył z jednej my´sli wysoka˛ wie˙ze˛ . Nast˛epnie owa˛ straszli-
wa˛ granic˛e zaznaczył linia˛ ognia, aby przestrzec wszystkich ludzi przed otchłania˛
Daevy. I legł Deiwos na swej wie˙zy, i pogra˙ ˛zył si˛e w studiowaniu Ksi˛egi. A Czas
kontynuował swój miarowy marsz.
Wówczas demon Daeva rozsierdził si˛e srodze na Deiwosa za pogwałcenie gra-
nic swojej mrocznej dziedziny. W duszy jego zrodziła si˛e wieczna nienawi´sc´ do
´
brata, gdy˙z Swiatło sprawiało Daevie ból, a miarowy post˛ep Czasu był dla´n z´ ró-
dłem straszliwej udr˛eki. Wycofał si˛e wi˛ec Daeva na swój zimny tron w głuchej
i ciemnej pró˙zni, gdzie nie rozchodzi si˛e echo. Tam te˙z zaprzysiagł ˛ zemst˛e swe-
´
mu bratu, Swiatłu oraz Czasowi.
A ich siostra obserwowała to wszystko, ale nie powiedziała ani słowa.
Z ksi˛egi „Niebo i otchła´n. Mitologia staro˙zytnego Medyo”
W obronie Althalusa nale˙załoby zaznaczy´c, z˙ e kiedy podejmował si˛e on kra-
dzie˙zy Ksi˛egi, znajdował si˛e w fatalnej sytuacji finansowej, a przy tym był nie´zle
wstawiony. Gdyby nie te okoliczno´sci, zadałby mo˙ze wi˛ecej pyta´n na temat Domu
´
na Ko´ncu Swiata, a ju˙z na pewno na temat wła´sciciela Ksi˛egi.
Ukrywanie prawdziwej natury Althalusa byłoby czysta˛ głupota,˛ gdy˙z jego wa-
dy zda˙˛zyły ju˙z obrosna´ ˛c legenda.˛ Jak powszechnie wiadomo, jest to złodziej,
łgarz, sporadyczny morderca oraz obrzydliwy bufon, wyzuty z cho´cby krztyny
honoru. Co wi˛ecej — pije na umór, ob˙zera si˛e bez umiaru i nie stroni od pa´n,
które prowadza˛ si˛e gorzej, ni˙z powinny.
Trzeba jednak przyzna´c, z˙ e ów łotr spod ciemnej gwiazdy potrafi by´c wyjat- ˛
kowo ujmujacy,˛ błyskotliwy i dowcipny. W pewnych kr˛egach mówi si˛e wr˛ecz, z˙ e
4
Strona 5
gdyby Althalus si˛e uparł, swymi z˙ artami nawet drzewa i góry doprowadziłby do
serdecznego s´miechu.
Zwinnymi palcami potrafi wszak˙ze porusza´c jeszcze szybciej, ni˙z sypa´c aneg-
dotkami, tote˙z człek rozwa˙zny zawsze trzyma sakiewk˛e w gar´sci, kiedy s´mieje si˛e
z z˙ artów tego bystrego złodzieja.
Althalus — odkad ˛ pami˛eta — zawsze trudnił si˛e kradzie˙za.˛ Nigdy nie po-
znał swego ojca, imi˛e matki zdarza mu si˛e przekr˛eca´c, a dorastał w´sród złodziei
na surowych przygranicznych terenach. Dzi˛eki swemu poczuciu humoru szybko
zdobył popularno´sc´ w s´rodowisku m˛ez˙ czyzn, którzy zarabiaja˛ na z˙ ycie, przejmu-
jac
˛ prawa własno´sci do cennych przedmiotów. On sam wykorzystywał jako z´ ródło
utrzymania z˙ arty i anegdotki, gdy˙z wdzi˛eczni za nie złodzieje nie tylko go karmili,
ale tak˙ze c´ wiczyli w swym rzemio´sle.
Miał do´sc´ rozumu, by szybko si˛e zorientowa´c w ograniczeniach ka˙zdego ze
swoich mentorów. Wielcy, pot˛ez˙ nie zbudowani m˛ez˙ czy´zni brali, co si˛e im podo-
bało, wyłacznie
˛ przy u˙zyciu siły, natomiast drobniejsi kradli po cichu, tak by nikt
ich nie zauwa˙zył. Wchodzac ˛ w wiek m˛eski, Althalus wiedział, z˙ e nigdy nie b˛e-
dzie olbrzymem. Najwyra´zniej nie odziedziczył po przodkach du˙zej masy ciała.
Pojał ˛ te˙z, z˙ e gdy stanie si˛e całkowicie dorosły, nie b˛edzie mógł ju˙z wkr˛eca´c si˛e
chyłkiem przez małe otwory do miejsc, gdzie trzymano interesujace ˛ go przedmio-
ty. B˛edzie m˛ez˙ czyzna˛ s´redniej budowy, ale nigdy — poprzysiagł ˛ to sobie — nie
zostanie miernota.˛ Zauwa˙zył, z˙ e bystry rozum jest znacznie wa˙zniejszy od takich
przymiotów jak pot˛ez˙ na postura czy mysia zwinno´sc´ , tote˙z postanowił wybra´c
wła´snie drog˛e rozumu.
W górach i lasach, ciagn ˛ acych
˛ si˛e wzdłu˙z zewn˛etrznej granicy cywilizowane-
go s´wiata, od poczatku ˛ cieszył si˛e pewnym rozgłosem. Inni złodzieje podziwiali
go za spryt. Jak ujał ˛ to pewien bywalec złodziejskiej ober˙zy w Hule: „Przysiagł- ˛
bym, z˙ e ten mały Althalus potrafiłby namówi´c pszczoły, by przynosiły mu miód,
a ptaki, by składały mu jajka wprost na talerz przy s´niadaniu. Zapami˛etajcie, bra-
cia, moje słowa: ten chłopak daleko zajdzie”.
I rzeczywi´scie Althalus daleko zaszedł. Z natury nie lubił osiadłego z˙ ycia, za
to jego błogosławie´nstwem (a mo˙ze przekle´nstwem) była niewyczerpana cieka-
wo´sc´ tego, co kryje si˛e po drugiej stronie ka˙zdej góry czy rzeki, jakie napotkał
na swej drodze. Ciekawo´sc´ ta nie dotyczyła jednak tylko kwestii geograficznych,
gdy˙z Althalusa interesowało tak˙ze to, co ludzie osiadli trzymaja˛ w domach i co no-
sza˛ w sakiewkach. Te dwie bli´zniacze ciekawo´sci utrzymywały go w nieustannym
ruchu, tym bardziej z˙ e instynktownie wiedział, kiedy powinien opu´sci´c miejsce,
w którym przebywał.
Dlatego to wła´snie zwiedził i prerie Plakandu, i okragłe ˛ wzgórza Ansu, i góry
Kagwheru, a tak˙ze Arum i Kweron, zapuszczajac ˛ si˛e niekiedy a˙z do Regwos i po-
łudniowego Nekwerosu, na przekór wszelkim historiom o potworno´sciach, jakie
czyhaja˛ w górach po drugiej stronie granicy.
5
Strona 6
Tym, co jeszcze bardziej ró˙zniło Althalusa od innych złodziei, było jego zadzi-
˛ szcz˛es´cie. Wygrywał w ko´sci za ka˙zdym razem, gdy tylko wział
wiajace ˛ je do r˛eki,
i bez wzgl˛edu na to, do jakiej ziemi go zaniosło, nieodmiennie sprzyjała mu for-
tuna. Jakie´s przypadkowe spotkanie czy rozmowa niemal zawsze doprowadzały
go prosto do najlepiej prosperujacego˛ i najmniej podejrzliwego człowieka w da-
nym s´rodowisku, a potem tak si˛e składało, z˙ e ka˙zdy, nawet przypadkowo wybrany
trop nastr˛eczał okazj˛e, której pró˙zno wygladali
˛ inni złodzieje. W gruncie rzeczy
Althalus słynał ˛ bardziej ze swego szcz˛es´cia ni˙z rozumu czy zdolno´sci.
Po pewnym czasie nauczył si˛e na swym szcz˛es´ciu polega´c. Fortuna zdawa-
ła si˛e go wr˛ecz kocha´c, tote˙z i on darzył ja˛ bezwarunkowym zaufaniem. Uwie-
rzył nawet skrycie, z˙ e w gł˛ebokiej ciszy umysłu słyszy czasem jej głos. Leciutkie
drgnienie, które mówiło mu, z˙ e pora si˛e wynosi´c — i to szybko — z danego to-
warzystwa, uwa˙zał za milczac ˛ a˛ przestrog˛e, i˙z na horyzoncie pojawiło si˛e jakie´s
zagro˙zenie.
Kombinacja rozumu, zdolno´sci i szcz˛es´cia zapewniała mu sukcesy, ale gdy
sytuacja tego wymagała, potrafił biega´c raczo˛ niczym jele´n.
Zawodowy złodziej, je´sli chce jada´c regularnie, musi sp˛edza´c mnóstwo czasu
w gospodach, słuchajac, ˛ o czym ludzie gadaja,˛ gdy˙z informacja jest podstawa˛ je-
go sztuki. Okradanie biednych nie daje wielkiego zysku. Althalus lubił wychyli´c
kielich dobrego miodu tak samo jak inni, ale rzadko dopuszczał, by napitek wział ˛
nad nim gór˛e. Zawiany facet popełnia bł˛edy, a złodziej, który popełnia bł˛edy, na
ogół nie z˙ yje zbyt długo. Althalus znakomicie potrafił wybra´c w ka˙zdej ober˙zy te-
go jednego go´scia, który mógł by´c w posiadaniu u˙zytecznej informacji, po czym
za pomoca˛ z˙ artów i szczodrych pocz˛estunków nakłaniał go do wyjawienia sekre-
tu. Stawianie trunków gadatliwym opojom nale˙zało do swego rodzaju inwestycji.
Althalus zawsze pilnował, by opró˙zni´c swój kielich jednocze´snie z przygodnym
kompanem, ale z jakiego´s powodu wi˛ekszo´sc´ miodu złodzieja ladowała˛ nie w jego
brzuchu, tylko na podłodze.
Przenosił si˛e z miejsca na miejsce, sypał dowcipami, stawiał ludziom miód —
i tak przez kilka dni. Potem, kiedy ju˙z namierzył miejscowych bogaczy, składał
im około północy wizyt˛e, a rankiem był ju˙z o par˛e mil dalej, w drodze do innej
przygranicznej osady.
Interesowały go głównie lokalne plotki, ale w gospodach opowiadano sobie
tak˙ze inne historie — na przykład o miastach na równinach Equero, Treborea
i Perquaine, cywilizowanych ziemiach le˙zacych ˛ na południu. Słuchał tego z gł˛e-
bokim sceptycyzmem. Przecie˙z nikt nie jest na tyle głupi, by brukowa´c złotem
ulice swego rodzinnego miasta, a fontanny tryskajace ˛ diamentami moga˛ by´c ład-
ne, ale w gruncie rzeczy nie słu˙za˛ z˙ adnemu konkretnemu celowi.
Historie te jednak zawsze poruszały jego wyobra´zni˛e, tote˙z obiecał sobie, z˙ e
kiedy´s, kiedy´s wybierze si˛e do owych miast, by obejrze´c je sobie na własne oczy.
W przygranicznych osadach domy wznoszono przewa˙znie z bali, ale miasta na
6
Strona 7
południu były pono´c zbudowane z kamienia. Ju˙z to samo mogło stanowi´c dobry
powód do wyprawy, lecz Althalus w zasadzie nie interesował si˛e architektura,˛
tote˙z ciagle
˛ odkładał decyzj˛e.
A jednak ostatecznie zmienił zdanie. Przyczyniła si˛e do tego s´mieszna histo-
ryjka o upadku Imperium Deika´nskiego zasłyszana w kagwherskiej ober˙zy. Głów-
nym powodem upadku okazał si˛e tak kolosalny bład, ˛ z˙ e Althalusowi wydało si˛e
niemo˙zliwe, by kto´s przy zdrowych zmysłach mógł go popełni´c cho´cby raz, a có˙z
dopiero trzy razy.
— Niech wypadna˛ mi wszystkie z˛eby, je´sli ł˙ze˛ — zapewnił go rozmówca. —
Mieszka´ncy Deiki sa˛ tak strasznie zarozumiali, z˙ e kiedy dotarła do nich wie´sc´
o odkryciu złota w Kagwherze, uznali to za bład ˛ boga. Przecie˙z tak naprawd˛e mu-
siał przeznaczy´c je dla nich i przez zwykła˛ pomyłk˛e dar nie trafił do Deiki, gdzie
wystarczyłoby si˛e po niego schyli´c. Poczuli si˛e nawet nieco ura˙zeni, ale byli na
tyle sprytni, z˙ e nie nawymy´slali bogu, tylko wysłali wojsko w góry Kagwheru,
by nas, głupich dzikusów, nie dopu´sci´c do złota, które bóg im zesłał. No i kiedy
wojsko tu dotarło i zacz˛eło przysłuchiwa´c si˛e opowie´sciom, ile to niby złota znaj-
duje si˛e w okolicy, z˙ ołnierze jak jeden ma˙
˛z uznali, z˙ e z˙ ycie w armii przestało im
odpowiada´c, i rozbiegli si˛e po okolicy, by kopa´c na własna˛ r˛ek˛e.
— Co za szybki sposób na utrat˛e armii! — za´smiał si˛e Althalus.
— Fakt, nie ma szybszego — zgodził si˛e rozmówca. — Ale to jeszcze nie
koniec. Senat, który manipuluje rzadem ˛ Deiki, poczuł si˛e tak zawiedziony, z˙ e
natychmiast wysłał w po´scig druga˛ armi˛e, by wymierzyła tej pierwszej kar˛e za
lekcewa˙zenie obowiazków.˛
— Nie mówisz chyba powa˙znie! — wykrzyknał ˛ Althalus.
— Ale˙z tak! To wła´snie zrobili. No i z˙ ołnierze z tej drugiej armii, nie chcac ˛
okaza´c si˛e głupszymi od tamtych, odwiesili swe miecze i mundury, po czym tak˙ze
ruszyli na poszukiwanie złota.
Althalus ryknał˛ s´miechem.
— To najlepsza historia, jaka˛ kiedykolwiek słyszałem!
— Dalej jest jeszcze ciekawiej. Senat imperium po prostu nie mógł uwierzy´c,
z˙ e dwie armie do tego stopnia zlekcewa˙zyły swe obowiazki. ˛ W ko´ncu z˙ ołnierze
biora˛ całego miedziaka za ka˙zdy dzie´n słu˙zby, prawda? Senatorowie poty wygła-
szali do siebie mowy, a˙z im mózgi zasn˛eły, i wtedy wła´snie pu´scili wodze głupoty
zupełnie, gdy˙z zdecydowali si˛e wysła´c trzecia˛ armi˛e, z˙ eby sprawdziła, co si˛e stało
z poprzednimi.
— On to mówi na serio? — spytał Althalus drugiego bywalca ober˙zy.
— Tak mniej wi˛ecej to wygladało,
˛ cudzoziemcze. Mog˛e przysiac, ˛ bo sam by-
łem sier˙zantem w tej drugiej armii. Pa´nstwo-miasto Deika sprawowało dotad ˛ rza-
˛
dy nad całym cywilizowanym s´wiatem, ale odkad ˛ wysłali trzy armie w góry Ka-
gwheru, nie starczyło im oddziałów wojska nawet do patrolowania własnych ulic,
a có˙z dopiero innych krain. Nasz senat nadal wydaje prawa, które maja˛ obowia- ˛
7
Strona 8
zywa´c w innych krainach, ale nikt ich ju˙z nie słucha. Do senatorów jako´s to nie
dociera, wi˛ec ogłaszaja˛ coraz to nowe prawa podatkowe i inne, a ludzie spokojnie
je ignoruja.˛ Nasze prze´swietne imperium obróciło si˛e w naj´swietniejszy dowcip.
— Mo˙ze zbyt długo zwlekałem z wycieczka˛ do cywilizowanego s´wiata —
mruknał ˛ Althalus. — Skoro mieszka´ncy Deiki sa˛ a˙z tak głupi, człowiek mojej
profesji po prostu musi zło˙zy´c im wizyt˛e.
— Ach tak? — zainteresował si˛e były z˙ ołnierz. — Wolno˙z wiedzie´c, jaka to
profesja?
— Jestem złodziejem. A dla naprawd˛e dobrego złodzieja miasto pełne głupich
bogaczy to miejsce najbardziej upragnione po raju.
— A wi˛ec wszystkiego najlepszego, przyjacielu! Nigdy nie przepadałem za
senatorami, którzy nie maja˛ nic lepszego do roboty, jak obmy´sla´c nowe sposoby
zadania mi s´mierci. Ale mimo wszystko radz˛e uwa˙za´c. Senatorzy kupuja˛ miejsca
w tym boskim gremium, a to oznacza, z˙ e sa˛ bogaci. Bogaci senatorzy ustanawia-
ja˛ prawa chroniace
˛ bogaczy, a nie zwykłych ludzi. Je´sli ci˛e w Deice złapia˛ na
kradzie˙zy, marny twój los.
— Nigdy jeszcze nie dałem si˛e złapa´c, sier˙zancie — zapewnił go Althalus.
— Jestem bowiem najlepszym złodziejem na s´wiecie, a na dodatek najwi˛ekszym
szcz˛es´ciarzem. Je´sli cho´cby połowa tego, co tu słyszałem, jest prawda,˛ Imperium
Deika´nskiemu fortuna ostatnio nie sprzyja, a dla mnie jest coraz łaskawsza. Gdy-
by za´s przypadkiem kto´s chciał si˛e zało˙zy´c o wynik mojej wizyty, mo˙zesz s´miało
na mnie stawia´c, bo w takiej sytuacji po prostu nie mog˛e przegra´c.
To rzekłszy, opró˙znił kielich do dna, skłonił si˛e w pas współbiesiadnikom
i dziarskim krokiem ruszył oglada´˛ c na własne oczy cuda cywilizacji.
Strona 9
CZE˛S´ C
´ I
´
DOM NA KONCU ´
SWIATA
Strona 10
Rozdział 1
Złodziej Althalus sp˛edził dziesi˛ec´ dni w drodze do imperialnego miasta Deika.
Ju˙z u podnó˙za gór Kagwheru natrafił na kamieniołom wapienia, gdzie wyn˛edznia-
li niewolnicy ci˛ez˙ kimi piłami z brazu
˛ ci˛eli w mozole bloczki budowlane. Althalus
słyszał oczywi´scie o niewolnictwie, ale teraz dopiero zobaczył po raz pierwszy
prawdziwych niewolników. Zmierzajac ˛ ku równinom Equero, szepnał ˛ par˛e suge-
stywnych słów fortunie; je´sli naprawd˛e go kocha, to zrobi wszystko, by uchroni´c
swego podopiecznego od tak parszywego losu.
Miasto Deika le˙zało na południowym ko´ncu wielkiego jeziora w północnym
Equero i było jeszcze bardziej imponujace, ˛ ni˙z głosiły opowie´sci. Otaczał je wy-
soki mur z bloków wapienia, z takich samych wzniesiono wszystkie budynki.
Szerokie ulice Deiki były wybrukowane kamieniami, a gmachy publiczne pi˛e-
ły si˛e pod samo niebo. Wszyscy znaczniejsi mieszka´ncy nosili wspaniałe lniane
opo´ncze. Prywatne domy rozpoznawało si˛e po posagu ˛ wła´sciciela, przewa˙znie tak
pochlebnym, z˙ e tylko przez czysty przypadek dawało si˛e go zidentyfikowa´c.
Althalus miał na sobie strój stosowny na terenach przygranicznych, tote˙z kie-
dy podziwiał cuda miasta, przechodnie obrzucali go raz po raz pogardliwymi spoj-
rzeniami. Wkrótce miał tego do´sc´ , wi˛ec wyszukał inna˛ dzielnic˛e, gdzie ludzie no-
sili skromniejsza˛ odzie˙z i nie zachowywali si˛e tak wynio´sle.
Wreszcie udało mu si˛e zlokalizowa´c rybacka˛ tawern˛e nad jeziorem. Zatrzymał
si˛e tam, by posłucha´c rozmów, gdy˙z wiedział, z˙ e rybacki ludek uwielbia gada´c.
Usiadł sobie z kielichem kwa´snego wina, starajac ˛ si˛e nie rzuca´c w oczy upapra-
nym smoła˛ m˛ez˙ czyznom, którym g˛eby si˛e nie zamykały.
— Nie przypominam sobie, bym ci˛e tu kiedy´s widział — zwrócił si˛e do niego
jeden z bywalców.
— Nie jestem tutejszy.
— Tak? A skad ˛ przybywasz?
— Z gór. Przyszedłem popatrze´c sobie na cywilizowany s´wiat.
— No i co sadzisz
˛ o naszym mie´scie?
— Robi wra˙zenie. Jestem niemal tak zachwycony, jak niektórzy wasi bogacze
soba.˛
Jaki´s rybak za´smiał si˛e cynicznie.
10
Strona 11
— Widz˛e, z˙ e przechodziłe´s przez forum.
— Je´sli mówisz o placu, gdzie stoja˛ te draczne budynki, to tak. Jak dla mnie,
mo˙zesz je sobie zabra´c.
— Nie podoba ci si˛e nasze bogactwo?
— Na pewno nie tak jak im. Ludzie tacy jak my powinni za wszelka˛ cen˛e
unika´c bogaczy. Wcze´sniej czy pó´zniej zaczynamy kłu´c ich w oczy.
— Jak to? — wtracił ˛ si˛e inny rybak.
— Có˙z. . . Faceci, co snuja˛ si˛e po forum w s´miesznych szlafrokach, wcia˙ ˛z
krzywo na mnie patrza.˛ A człowiek, który ciagle ˛ krzywo patrzy, dostaje w ko´ncu
zeza.
Towarzystwo rykn˛eło s´miechem i atmosfera w tawernie zaraz stała si˛e bardziej
swobodna i przyjacielska. Althalus zr˛ecznie skierował rozmow˛e na drogi swe-
mu sercu temat i całe popołudnie upłyn˛eło na pogwarkach o zamo˙znych miesz-
ka´ncach Deiki. Wieczorem Althalus mógł ju˙z odnotowa´c w pami˛eci kilka imion.
W ciagu˛ kolejnych dni zaw˛ez˙ ał swa˛ list˛e, by ostatecznie zdecydowa´c si˛e na han-
dlarza sola,˛ niejakiego Kweso. Udał si˛e na targ, odwiedził wyło˙zone marmurem
publiczne ła´znie, wreszcie si˛egnał ˛ do sakiewki, by kupi´c troch˛e ubra´n bardziej
dostosowanych do aktualnej deika´nskiej mody. Z oczywistych powodów kluczo-
wym okre´sleniem dla złodzieja wybierajacego ˛ strój do celów roboczych jest „nie
dajacy
˛ si˛e opisa´c”. Kilka nast˛epnych dni i nocy Althalus sp˛edził w dzielnicy boga-
czy, obserwujac ˛ obwarowany murem dom kupca Kweso. Sam Kweso był łysym
grubaskiem o ró˙zowych policzkach i czym´s w rodzaju z˙ yczliwego u´smiechu na
twarzy. Althalusowi udało si˛e przy kilku okazjach podej´sc´ na tyle blisko niego,
aby usłysze´c, co mówi. Zda˙ ˛zył nawet polubi´c owego tłu´scioszka, no, ale to si˛e
w ko´ncu zdarza. W gruncie rzeczy wilk tak˙ze czuje pewna˛ sympati˛e do jelenia.
Althalus dowiedział si˛e imienia jednego z najbli˙zszych sasiadów
˛ Kwesa i pew-
nego ranka, przybrawszy stosowna˛ urz˛edowa˛ min˛e, zapukał do jego drzwi. Po
chwili zjawił si˛e słu˙zacy.
˛
— Tak? — zapytał.
— Chciałbym si˛e widzie´c z panem Melgorem — powiedział uprzejmie Altha-
lus. — Chodzi o interesy.
— Niestety, pomylił pan adres. Melgor mieszka dwa domy dalej.
Althalus klepnał ˛ si˛e w czoło.
— Ale˙z jestem głupi! Najmocniej przepraszam, z˙ e przeszkodziłem — kajał
si˛e, podczas gdy jego oczy pracowały na najwy˙zszych obrotach. Zatrzask nie na-
le˙zał do skomplikowanych, a z korytarza w głab ˛ domu prowadziło kilkoro drzwi.
Althalus s´ciszył głos: — Mam nadziej˛e, z˙ e ten łomot nie obudził waszego pana.
Słu˙zacy
˛ u´smiechnał ˛ si˛e przelotnie.
˛ e. Sypialnia pana znajduje si˛e na górze, w tylnej cz˛es´ci domu.
— Nie sadz˛
Zreszta˛ mój pan zwykle o tej porze i tak jest ju˙z na nogach.
11
Strona 12
— Co za szcz˛es´cie! — przedłu˙zał rozmow˛e Althalus, nie dajac ˛ oczom ani
chwili spoczynku. — Powiadasz, z˙ e pan Melgor mieszka dwa domy dalej?
— Tak jest. — Słu˙zacy ˛ wychylił si˛e przez próg. — O, tam, to ten dom z nie-
bieskimi drzwiami. Nie mo˙zna go nie zauwa˙zy´c.
— Serdeczne dzi˛eki, przyjacielu. Raz jeszcze przepraszam za naj´scie.
Althalus zawrócił na ulic˛e, u´smiechajac ˛ si˛e od ucha do ucha. Szcz˛es´cie na-
dal tuliło go do piersi. Rzekoma pomyłka dostarczyła mu wi˛ecej informacji, ni˙z
si˛e spodziewał. Dzi˛eki swemu szcz˛es´ciu wyciagn ˛ ał˛ ze słu˙zacego
˛ te wszystkie cie-
kawostki. Nadal było jeszcze bardzo wcze´snie, wi˛ec je´sli Kweso zwykł wstawa´c
o tej godzinie, zapewne wcze´snie si˛e kładzie. O północy powinien ju˙z spa´c jak za-
bity. W starym ogrodzie wokół domu rosna˛ du˙ze drzewa i bujnie kwitnace ˛ krzewy,
jest wi˛ec gdzie si˛e schroni´c. Przedostanie si˛e do domu to drobnostka, a teraz Al-
thalus ju˙z wiedział, gdzie jest sypialnia Kwesa. Pozostaje tylko w´slizgna´ ˛c si˛e do
s´rodka około północy, pój´sc´ prosto do sypialni i za pomoca˛ przytkni˛etego do szyi
no˙za namówi´c Kwesa do współpracy. Cała sprawa nie powinna zaja´ ˛c wiele czasu.
Niestety, stało si˛e inaczej. Handlarz sola˛ wyra´znie pod poczciwa˛ facjata˛ ukry-
wał znacznie bystrzejszy umysł, ni˙zby si˛e zdawało. Niedługo po północy sprytny
złodziej pokonał mur i przemknał ˛ si˛e przez ogród do domu. W s´rodku panowała
cisza, zakłócana tylko chrapaniem dobiegajacym ˛ z kwater słu˙zby. Cicho jak cie´n
Althalus dotarł do podnó˙za schodów i rozpoczał ˛ w˛edrówk˛e na gór˛e.
W tym wła´snie momencie rozp˛etało si˛e istne piekło. Trzy psy miały rozmiary
sporych cielaków, a od ich basowego szczekania dom a˙z si˛e zatrzasł ˛ w posadach.
´
Althalus błyskawicznie zmienił plany. Swie˙ze nocne powietrze na ulicy wy-
dało mu si˛e nagle niezwykle pociagaj ˛ ace.˛ Psy u podnó˙za schodów nie zamierzały
jednak rezygnowa´c. Ruszyły w stron˛e intruza, obna˙zajac ˛ szokujaco
˛ wielkie kły.
Na górze rozległy si˛e krzyki i kto´s zaczał ˛ zapala´c s´wiece. Althalus czekał
w napi˛eciu, póki psy omal go nie dopadły. Wówczas z akrobatyczna˛ zr˛eczno´scia,˛
o która˛ dotad
˛ nawet siebie nie podejrzewał, przeskoczył przez zwierzaki, sturlał
si˛e na sam dół i wybiegł na zewnatrz. ˛
Kiedy p˛edził przez ogród, s´cigany przez psy, usłyszał koło lewego ucha cha-
rakterystyczny s´wist. Kto´s z domu — albo rzekomy poczciwiec Kweso, albo je-
den z jego prostodusznych słu˙zacych ˛ — musiał by´c nadzwyczaj zr˛ecznym łucz-
nikiem.
Gdy Althalus wdrapywał si˛e na mur, psy gryzły go ju˙z po nogach. Z tyłu sy-
pały si˛e kolejne strzały, trafiajac ˛ w kamienie, których odpryski wbijały mu si˛e
w twarz. Przeturlał si˛e na druga˛ stron˛e i opadł na ulic˛e. Ledwie dotknał ˛ nogami
bruku, a ju˙z gnał przed siebie. Nie tak sobie to zaplanował. Po karkołomnym sko-
ku na schodach zostały mu liczne zadrapania i siniaki, w dodatku przy forsowaniu
muru skr˛ecił nog˛e. Teraz musiał ku´styka´c, klnac ˛ przy tym ile wlezie.
Nagle w domu Kwesa kto´s otworzył bramk˛e i psy wypadły na ulic˛e.
Althalus poczuł, z˙ e tego ju˙z za wiele. Uznał przecie˙z swa˛ pora˙zk˛e, biorac ˛ nogi
12
Strona 13
za pas, ale Kwesa wyra´znie nie satysfakcjonowało samo zwyci˛estwo — łaknał ˛
jeszcze krwi.
Złodziej długo kluczył po zaułkach, wspinajac ˛ si˛e od czasu do czasu na ogro-
dzenia, a˙z wreszcie udało mu si˛e zgubi´c napastników. Przew˛edrował potem przez
całe miasto, jak najdalej od ekscytujacych
˛ wra˙ze´n, i usadowił si˛e na wygodnej
ławce, by pomy´sle´c. Cywilizowani ludzie wcale nie okazali si˛e tacy łagodni, jak
mo˙zna by sadzi´
˛ c z pozorów, tote˙z uznał, z˙ e zobaczył ju˙z w mie´scie Deika wszyst-
ko, na czym mu zale˙zało. Nadal jednak intrygowała go kwestia szcz˛es´cia. Dlacze-
go nie ostrzegło go przed psami? Mo˙ze zasn˛eło? Ju˙z on sobie z nim pogada.
Kiedy tak siedział w ciemno´sciach obok tawerny w lepszej cz˛es´ci miasta, był
naprawd˛e w parszywym nastroju i pewnie dlatego zachował si˛e do´sc´ brutalnie wo-
bec dwóch dobrze ubranych go´sci, którzy akurat wytoczyli si˛e na ulic˛e. Namówił
ich mianowicie do odbycia małej drzemki, i to w bardzo stanowczy sposób: zdzie-
lił ich w tył głowy ci˛ez˙ ka˛ r˛ekoje´scia˛ swego krótkiego miecza. Potem przetransfe-
rował na siebie prawo do ich sakiewek, kilku pier´scieni i niebrzydkiej bransolety,
by wreszcie zostawi´c ofiary w pobliskim rynsztoku, pogra˙ ˛zone w spokojnym s´nie.
Napastowanie pijaków na ulicy nie było wprawdzie w jego stylu, ale teraz
potrzebował pieni˛edzy na drog˛e. Ci dwaj napatoczyli si˛e jako pierwsi, poza tym
wszystko poszło zgodnie z rutyna˛ i wiele nie ryzykował. Postanowił jednak unika´c
takich okazji, póki nie odb˛edzie długiej pogaw˛edki ze swym szcz˛es´ciem.
Po drodze ku bramom miasta zwa˙zył w r˛ekach obie sakiewki. Były do´sc´ ci˛ez˙ -
kie i to go zach˛eciło do podj˛ecia kroku, jaki normalnie nie przeszedłby mu nawet
przez my´sl. Opu´sciwszy granice miasta, ku´stykał a˙z do s´witu. Wreszcie napotkał
zamo˙zne z wygladu˛ gospodarstwo, gdzie nabył — za pieniadze ˛ — konia. Było to
wbrew wszelkim zasadom, ale przed rozmowa˛ ze szcz˛es´ciem wolał nie ryzyko-
wa´c.
Wsiadł na konia i nie ogladaj ˛ ac ˛ si˛e za siebie ani razu, natychmiast odjechał na
zachód. Im pr˛edzej zostawi za soba˛ Equero i Imperium Deika´nskie, tym lepiej. Po
drodze tłukło mu si˛e po głowie pytanie: Czy geografia mo˙ze mie´c jaki´s wpływ na
ludzkie szcz˛es´cie? Ta wysoce nieprzyjemna my´sl nie dawała mu spokoju. Jechał
pos˛epnie zadumany.
Dwa dni pó´zniej dotarł do miasta Kanthon w Treborei. Zatrzymał si˛e przed
bramami, aby si˛e upewni´c, czy osławiona — i wyra´znie ciagn ˛ aca
˛ si˛e w niesko´n-
czono´sc´ — wojna mi˛edzy Kanthonem a Osthosem nie przybrała akurat na sile.
Nie widzac˛ jednak na miejscu machin obl˛ez˙ niczych, zdecydował si˛e na wjazd.
Forum Kanthonu przypominało deika´nskie, ale zamo˙zni mieszka´ncy, którzy
przychodzili tu posłucha´c przemówie´n, nie obnosili si˛e z tak wyniosłymi minami,
13
Strona 14
jak arystokraci Equero, tote˙z Althalus nie czuł si˛e bynajmniej ura˙zony sama˛ ich
obecno´scia˛ i raz nawet si˛e do nich przyłaczył.
˛ Mowy jednak˙ze dotyczyły głów-
nie oskar˙ze´n pod adresem pa´nstwa-miasta Osthos w południowej Treborei albo
narzeka´n na podwy˙zki podatków, słowem — nic ciekawego.
Potem zaczał ˛ przemierza´c skromniejsze dzielnice w poszukiwaniu gospo-
dy. Zaledwie przekroczył progi nieco zrujnowanego budynku, wiedział, z˙ e jego
szcz˛es´cie znów zwy˙zkuje. Dwóch go´sci kłóciło si˛e akurat zawzi˛ecie o to, kto jest
najbogatszym człowiekiem w Kanthonie.
— Omeso bije Weikora na głow˛e! — krzyczał jeden. — Ma tyle pieni˛edzy, z˙ e
nawet nie potrafi ich zliczy´c!
— Jasne, z˙ e nie potrafi, kretynie! Omeso nie umie zliczy´c dalej ni˙z do dziesi˛e-
ciu, chyba z˙ e zdejmie buty. Cały swój majatek ˛ odziedziczył po wuju, sam nigdy
nie zarobił nawet miedziaka. A Weikor przebijał si˛e w gór˛e od samego dna, ju˙z on
wie, jak si˛e zarabia pieniadze,
˛ a nie tylko nadstawia łap˛e, kiedy je przynosza˛ na
tacy. Od Omesa pieniadze ˛ uciekaja˛ tak szybko, jak tylko jest w stanie je wydawa´c,
ale do Weikora płyna˛ nieprzerwanym strumieniem. Za dziesi˛ec´ lat Weikor b˛edzie
mógł wykupi´c sobie Omesa na własno´sc´ , cho´c nigdy nie pojm˛e, czemu miałoby
mu na tym zale˙ze´c.
Althalus zrobił w tył zwrot i wyszedł, nie zamówiwszy nawet jednego kieli-
cha. Usłyszał dokładnie to, czego potrzebował; najwyra´zniej fortuna znów si˛e do´n
u´smiechn˛eła. Kto wie, czy geografia rzeczywi´scie nie odegrała tu jakiej´s roli.
Przez kilka nast˛epnych dni pilnie w˛eszył po całym Kanthonie, wypytujac ˛
o Omesa i Weikora. Ostatecznie na czoło listy wysunał ˛ si˛e Omeso, gdy˙z Weikor
miał reputacj˛e człowieka, który umie chroni´c swój ci˛ez˙ ko zapracowany majatek. ˛
Althalus za´s stanowczo nie miał ochoty na kolejne spotkanie z rozjuszonymi bry-
tanami.
Znów odstawił numer z pomylonym adresem, co dało mu okazj˛e przyjrze´c si˛e
bli˙zej zatrzaskowi frontowych drzwi Omesa. Sledz ´ ac
˛ swa˛ ofiar˛e przez par˛e kolej-
nych wieczorów, wykrył, z˙ e Omeso z reguły wraca do domu dopiero o s´wicie, i to
w stanie takiego upojenia, i˙z nie zauwa˙zyłby nawet po˙zaru. Słu˙zacy ˛ znali oczy-
wi´scie zwyczaje chlebodawcy, wi˛ec tak˙ze sp˛edzali całe noce na mie´scie, a zatem
o zachodzie sło´nca dom niemal zawsze s´wiecił pustkami.
Althalus prawie natychmiast zobaczył co´s, co wydało mu si˛e zgoła niewiary-
godne. Otó˙z dom Omesa, imponujacy ˛ w s´rodku miał stare, połamane
˛ z zewnatrz,
krzesła o spłowiałych obiciach i stoły, których wstydziliby si˛e nawet n˛edzarze.
Draperie przypominały szmaty, dywany były poprzecierane, a najlepsze s´wieczni-
ki wykonane z za´sniedziałego mosiadzu. ˛ Całe wyposa˙zenie domu krzyczało gło-
s´niej ni˙z słowa, z˙ e nie mieszka tu z˙ aden bogacz. Omeso najwyra´zniej przepu´scił
ju˙z cały spadek.
Złodziej jednak nie ustawał w wysiłkach i dopiero po skrupulatnym przeszu-
kaniu wszystkich pokojów ostatecznie dał za wygrana,˛ opuszczajac ˛ z obrzydze-
14
Strona 15
niem dom, w którym nie było ani jednego przedmiotu wartego kradzie˙zy.
Nadal miał pieniadze ˛ w sakiewce, wi˛ec włóczył si˛e po Kanthonie jeszcze
przez kilka dni i wtedy, przez czysty przypadek, trafił do ober˙zy odwiedzanej
przez rzemie´slników. Jak zwykle na nizinach, nie podawano tam miodu i Althalus
musiał si˛e znów zadowoli´c kwa´snym winem. Rozejrzał si˛e uwa˙znie. Rzemie´slni-
kom nie brak na ogół okazji do odwiedzin w bogatych domach, wi˛ec po chwili
uznał, z˙ e warto zabra´c głos:
— Mo˙ze który´s z panów zechce mnie o´swieci´c. Pewnego dnia wpadłem w in-
teresach do domu niejakiego Omesa. Wszyscy w mie´scie opowiadali, jaki to z nie-
go bogacz, ale po przekroczeniu progu nie mogłem uwierzy´c własnym oczom. Zo-
baczyłem tam krzesła o zaledwie trzech nogach i stoły tak rozchwiane, z˙ e mo˙zna
by je rozwali´c jednym uderzeniem pi˛es´ci.
— To najnowsza kantho´nska moda, przyjacielu — wyja´snił poplamiony glina˛
garncarz. — Nie sposób ju˙z sprzeda´c jednego porzadnego ˛ garnka, dzbana czy
gasiorka,
˛ bo ka˙zdy chce tylko wyszczerbionych albo z obtłuczonymi uchami.
— Je´sli ci˛e to tak dziwi, zajrzyj do mojego warsztatu — odezwał si˛e stolarz.
— Miałem tam cały stos połamanych mebli, ale odkad ˛ wprowadzili nowe podatki,
nie mog˛e sprzeda´c nic nowego, a ludzie sa˛ gotowi zapłaci´c ka˙zda˛ cen˛e za stare
rupiecie.
— Nic nie rozumiem — wyznał Althalus.
— Nie ma w tym nic skomplikowanego, cudzoziemcze — rzekł piekarz. —
Nasz stary aryo opierał swe rzady ˛ na podatku od chleba. Ka˙zdy, kto jadł, poma-
gał pa´nstwu. Ale w zeszłym roku aryo zmarł, a tron objał ˛ jego syn, młodzieniec
gruntownie wykształcony. Nauczyciele — sami filozofowie o dziwnych pogla- ˛
dach — wmówili mu, z˙ e podatek od zysku jest sprawiedliwszy od tamtego, bo
biedni ludzie kupuja˛ głównie chleb, natomiast bogacze maja˛ wygórowane zyski.
— A co maja˛ do tego stare graty?
— Te graty, przyjacielu, sa˛ tylko na pokaz — wyja´snił pochlapany zaprawa˛
murarz. — Nasi bogacze próbuja˛ w ten sposób przekona´c poborców podatko-
wych, z˙ e nie posiadaja˛ z˙ adnego majatku.
˛ Poborcy oczywi´scie w to nie wierza˛
i urzadzaj
˛ a˛ im w domach niespodziewane rewizje. Je´sli jaki´s kantho´nski bogacz
oka˙ze si˛e na tyle głupi, by mie´c cho´cby jeden elegancki mebel, poborcy natych-
miast zarzadzaj
˛ a˛ w jego domu zrywanie podłóg.
— Zrywanie podłóg? Po co?
— Bo to ulubione miejsce na chowanie pieni˛edzy. Ludzie, uwa˙zasz, upatruja˛
sobie w posadzce par˛e kamieni, wykopuja˛ pod nimi dziur˛e i wykładaja˛ ja˛ cegłami.
Potem zamurowuja˛ tam wszystkie pieniadze, ˛ których niby nie maja.˛ Ale robia˛ to
tak nieudolnie, z˙ e ka˙zdy dure´n zauwa˙zy s´lady, gdy tylko wejdzie do pokoju. Co
do mnie, to zbijam teraz wi˛ecej kasy, uczac ˛ ludzi miesza´c zapraw˛e, ni˙z wznoszac
˛
mury. Dopiero co sam musiałem zrobi´c sobie taka˛ skrytk˛e, bo tyle ju˙z uciułałem.
— Czemu wasi bogacze robia˛ to sami? Nie moga˛ naja´ ˛c sobie fachowców?
15
Strona 16
— Ale˙z najmowali, przynajmniej na poczatku, ˛ ale poborcy okazali si˛e cwa´nsi.
Zacz˛eli rozdawa´c nagrody ka˙zdemu, kto wska˙ze s´wie˙zo zamurowane miejsce. —
Tu murarz za´smiał si˛e cynicznie. — W ko´ncu to co´s w rodzaju patriotycznego
obowiazku,
˛ a i nagroda jest warta zachodu. Teraz wszyscy kantho´nscy bogacze sa˛
murarzami amatorami, ale tak si˛e dziwnie składa, z˙ e ani jeden z moich uczniów
nie ma imienia, po którym mógłbym go rozpozna´c. Wszyscy nosza˛ imiona zwia- ˛
zane z przyzwoitymi zawodami. Chyba si˛e boja,˛ z˙ e gdyby podali mi prawdziwe,
mógłbym ich wyda´c poborcom.
Althalus długo obracał w my´slach te strz˛epki informacji. Prawo podatkowe
filozoficznie nastawionego arya Kanthonu w wi˛ekszym lub mniejszym stopniu
szkodziło jego interesom. Je´sli kto´s jest na tyle sprytny, by ukry´c pieniadze
˛ przed
poborca˛ podatkowym i jego doskonale wyposa˙zona˛ ekipa˛ do demolowania pod-
łóg, to jaka˛ szans˛e mo˙ze mie´c uczciwy złodziej? Dosta´c si˛e do domu bogacza to
pestka, ale perspektywa chodzenia w´sród tych paskudnych gratów, kiedy w do-
datku si˛e wie o majatku˛ ukrytym zaledwie tu˙z pod stopami, mo˙ze przyprawi´c
o zimny dreszcz. Co gorsza, budynki bogaczy stoja˛ tak blisko siebie, z˙ e jeden
krzyk obudzi cała˛ okolic˛e. Potajemna kradzie˙z si˛e nie powiedzie, podobnie jak
´
gro´zba u˙zycia siły. Swiadomo´ sc´ , z˙ e bogactwo jest tak blisko, a jednocze´snie tak
daleko, nie dawała Althalusowi spokoju. Uznał, z˙ e lepiej b˛edzie natychmiast ucie-
ka´c, zanim pokusa we´zmie nad nim gór˛e i zmusi do pozostania. Kanthon okazał
si˛e jeszcze gorszy od Deiki.
Althalus wyjechał nast˛epnego ranka, w wyjatkowo ˛ kiepskim nastroju konty-
nuujac ˛ w˛edrówk˛e na zachód poprzez z˙ yzne pola Treborei ku Perquaine. Owszem,
cywilizowany s´wiat posiada dóbr bez liku, ale ci, którzy dzi˛eki własnej chytro´sci
je zgromadzili, potrafia˛ równie chytrze dba´c o ich ochron˛e. Althalus zaczynał ju˙z
t˛eskni´c za pograniczem. Szkoda, z˙ e w ogóle kiedykolwiek usłyszał słowo „cywi-
lizacja”.
Przeprawił si˛e przez rzek˛e do Perquaine, legendarnej nizinnej krainy, gdzie —
jak powiadano — ziemia jest tak z˙ yzna, z˙ e nawet nie wymaga uprawy. Tutejsi
gospodarze musza˛ jedynie wyj´sc´ wiosna˛ w pole w swych od´swi˛etnych ubraniach
i powiedzie´c: „Pszenic˛e prosz˛e!” albo: „J˛eczmie´n, je´sli łaska!”, a potem wróci´c do
ciepłych łó˙zek. Althalus wprawdzie uwa˙zał te pogłoski za mocno przesadzone, ale
w ko´ncu nie znał si˛e na gospodarstwie, wi˛ec mo˙ze tkwiło w nich jakie´s ziarenko
prawdy.
W przeciwie´nstwie do reszty s´wiata, Perquai´nczycy czcili z˙ e´nskie bóstwo.
Wi˛ekszo´sci ludzi — i to po obu stronach granicy — wydawało si˛e to gł˛eboko
nienaturalne, a jednak była w tym jaka´s my´sl. Cała kultura Perquaine opierała si˛e
na uprawie rozległych pól i tutejsi mieszka´ncy mieli absolutna˛ obsesj˛e na punk-
cie urodzajno´sci. W mie´scie Maghu najwi˛ekszym i najwspanialszym budynkiem
była s´wiatynia
˛ Dwei, bogini płodno´sci. Althalus zatrzymał si˛e na chwil˛e, by zaj-
rze´c do s´rodka, i widok gigantycznego posagu ˛ niemal zwalił go z nóg. Rze´zbiarz,
16
Strona 17
który wykonał owo monstrum, musiał by´c kompletnym wariatem albo działa´c
w religijnej ekstazie. Althalus przyznał jednak niech˛etnie, z˙ e twórca kierował si˛e
czym´s w rodzaju spaczonej logiki. Płodno´sc´ to macierzy´nstwo, a macierzy´nstwo
to karmienie piersia.˛ Figura wyra´znie sugerowała, i˙z bogini Dweia była w stanie
wykarmi´c setki dzieci naraz.
Kraina Perquaine została zasiedlona pó´zniej ni˙z Treborea czy Equero, a jej
mieszka´ncy wcia˙ ˛z jeszcze nie wyzbyli si˛e pewnej rubaszno´sci, dzi˛eki której mie-
li wi˛ecej wspólnego z ludno´scia˛ pogranicza ni˙z z nad˛etymi mieszczuchami ze
wschodu. Gospody w zaniedbanych dzielnicach Maghu okazały si˛e bardziej hała-
s´liwe ni˙z w podobnych miejscach Deiki czy Kanthonu, ale tym akurat Althalus si˛e
nie przejmował. Kra˙ ˛zył po mie´scie, póki nie znalazł takiej, w której go´scie woleli
gada´c, ni˙z wszczyna´c burdy. Zaszył si˛e w kacie ˛ i nadstawił ucha.
— Z kasy Druigora pieniadz ˛ a˙z si˛e wylewa — opowiadał jeden bywalec dru-
giemu. — Zatrzymałem si˛e kiedy´s przy jego biurze i widziałem. Kasa była otwarta
i tak pełna, z˙ e nie mogli docisna´ ˛c wieka.
— To całkiem zrozumiałe — odparł jego towarzysz przy stole. — Druigor
bardzo s´rubuje ceny. Zawsze znajdzie sposób, z˙ eby utargowa´c wi˛ecej od innych.
— Słyszałem, z˙ e przymierza si˛e do senatu — wtracił ˛ jaki´s chudzielec.
— Chyba rozum stracił! Przecie˙z si˛e nie nadaje, nie ma z˙ adnego tytułu.
Chudzielec wzruszył ramionami.
— Kupi go sobie. Wsz˛edzie a˙z roi si˛e od szlachetnie urodzonych, którzy w sa-
kiewkach nie maja˛ nic prócz tytułu.
Potem rozmowa zeszła na inne tematy, wi˛ec Althalus wstał i chyłkiem opu´scił
lokal. Szedł jaki´s czas wask ˛ a˛ brukowana˛ uliczka,˛ póki nie napotkał znakomicie
ubranego przechodnia.
— Przepraszam — zagadnał ˛ go uprzejmie — szukam biura niejakiego Dru-
igora. Przypadkiem nie wie pan, gdzie to jest?
— Wszyscy w Maghu wiedza,˛ gdzie jest przedsi˛ebiorstwo Druigora.
— Jestem tu obcy.
— No tak, to wszystko wyja´snia. Druigor ma swój magazyn przy zachodniej
bramie. Ka˙zdy w okolicy poka˙ze panu ten budynek.
Althalus podzi˛ekował i poszedł dalej.
Teren w pobli˙zu zachodniej bramy zdominowały podobne do kurników ma-
gazyny. Usłu˙zny przechodzie´n wskazał Althalusowi ten, który nale˙zał do Druigo-
ra. Panował tam wielki ruch. Ludzie wchodzili i wychodzili frontowymi drzwia-
mi, w pobli˙zu stały wozy z wypchanymi workami w oczekiwaniu na miejsce
przy rampie ładunkowej. Althalus obserwował przez chwil˛e. Nieustanny strumie´n
wchodzacych˛ i wychodzacych
˛ s´wiadczył o sporym ruchu w interesie, a to zawsze
dobrze rokuje.
Althalus minał ˛ budynek i wszedł do nast˛epnego, znacznie spokojniejszego
magazynu. Spocony tragarz ciagn ˛ ał ˛ wła´snie po podłodze ci˛ez˙ kie worki i ustawiał
17
Strona 18
je pod s´ciana.˛
— Przepraszam — rzekł złodziej. — Do kogo nale˙zy ten magazyn?
— Do Garwina, ale teraz go tu nie ma.
— Ach. . . Szkoda, z˙ e go nie zastałem. Przyjd˛e pó´zniej.
Althalus zawrócił do baraku Druigora i przyłaczył ˛ si˛e do oczekujacych
˛ na
rozmow˛e z wła´scicielem.
Kiedy nadeszła jego kolej, znalazł si˛e w obskurnym pokoju, gdzie przy stoliku
siedział m˛ez˙ czyzna o twardym spojrzeniu.
— Tak? — zapytał.
— Widz˛e, z˙ e jest pan bardzo zaj˛etym człowiekiem — zagaił Althalus, omia-
tajac
˛ wzrokiem pomieszczenie.
— Owszem, wi˛ec prosz˛e do rzeczy.
Althalus zda˙˛zył ju˙z dostrzec to, na czym mu zale˙zało. W kacie ˛ pokoju stała
p˛ekata spi˙zowa kasa ze skomplikowanym zatrzaskiem.
— Powiedziano mi, z˙ e porzadny ˛ z pana go´sc´ , panie Garwin — o´swiadczył
najbardziej przypochlebnym tonem, nadal bacznie rozgladaj ˛ ac ˛ si˛e po wn˛etrzu.
´
— Zle pan trafił. Nazywam si˛e Druigor. Przedsi˛ebiorstwo Garwina jest kilka
domów dalej.
Althalus wyrzucił obie r˛ece w gór˛e.
— Nie powinienem wierzy´c temu pijakowi! Przecie˙z kiedy mi mówił, z˙ e to
tutaj, ledwie trzymał si˛e na nogach. Chyba wróc˛e i dam mu w pysk. Najmocniej
przepraszam, panie Druigor, odpłac˛e draniowi za nas obu.
— Chce si˛e pan widzie´c z Garwinem w interesach? — spytał zaciekawiony
Druigor. — Mog˛e da´c panu lepsze ceny niemal na wszystko.
— Bardzo mi przykro, ale tym razem mam zwiazane ˛ r˛ece. Ten idiota, mój
brat, poczynił Garwinowi pewne obietnice i w z˙ aden sposób nie mog˛e si˛e z nich
wykr˛eci´c. B˛ed˛e musiał po powrocie zamurowa´c braciszkowi g˛eb˛e. A kiedy znów
zawitam do Maghu, mo˙zemy odby´c mała˛ pogaw˛edk˛e.
— B˛ed˛e na pana czekał, panie. . .
— Kweso — rzucił bez zastanowienia Althalus.
— Nie jest pan czasem krewnym tego handlarza soli z Deiki?
— To kuzyn mojego ojca, ale od lat z soba˛ nie rozmawiaja.˛ Takie tam rodzinne
niesnaski. No có˙z, jest pan zaj˛ety, panie Druigor, zatem pozwoli pan, z˙ e pójd˛e
zamieni´c par˛e słów z owym pijakiem. Potem odszukam pana Garwina i dowiem
si˛e, ile rodzinnych aktywów przeputał mój brat, ten półgłówek.
— A wi˛ec do nast˛epnego razu, tak?
— Mo˙ze pan na mnie liczy´c, panie Druigor.
Althalus skłonił si˛e lekko i wyszedł.
Było ju˙z dobrze po północy, gdy sforsował drzwi od strony rampy załadow-
18
Strona 19
czej. Przez pachnacy ˛ zbo˙zem magazyn przemknał ˛ cichaczem do pokoju, w któ-
rym uprzednio rozmawiał z Druigorem. Drzwi były zamkni˛ete na klucz, ale to nie
stanowiło przeszkody. Znalazłszy si˛e w s´rodku, szybko skrzesał ognia i zapalił
s´wiec˛e na stoliku. Nast˛epnie poddał starannym ogl˛edzinom zatrzask od wieka ka-
sy. Jak zwykle zaprojektowano go tak, by odstraszy´c ewentualnych ciekawskich,
ale Althalus, który znał t˛e konstrukcj˛e, poradził sobie w kilka minut.
Kiedy si˛egał do s´rodka, palce dr˙zały mu z niecierpliwo´sci.
Nie znalazł tam jednak monet. Kasa wypełniona była po brzegi kawałkami
papieru. Althalus wyjał ˛ gar´sc´ i bacznie im si˛e przyjrzał. Na ka˙zdej kartce widniał
jaki´s obrazek, ale złodziej nie widział w nich z˙ adnego sensu. Rzucił je na podłog˛e
i wyciagn
˛ ał˛ nast˛epny plik. Znowu te same obrazki!
Rozpaczliwie szperał w kasie, ale nie trafił na nic, co przypominałoby pienia- ˛
dze.
To w ogóle nie miało sensu! Po co kto´s przechowuje bezwarto´sciowe papierki?
Po kwadransie dał za wygrana.˛ Przez chwil˛e miał ochot˛e uło˙zy´c wszystkie
papierki w stos i podpali´c, ale natychmiast porzucił t˛e my´sl. Ogie´n mógłby si˛e
rozprzestrzeni´c, a płonacy˛ magazyn zwróci na siebie uwag˛e. Althalus wymamro-
tał par˛e soczystych przekle´nstw i wyszedł.
Przez jaki´s czas zastanawiał si˛e, czy nie wróci´c do tawerny, która˛ odwiedził
pierwszego dnia. Mo˙ze warto zamieni´c par˛e słów z tym wałkoniem, który tak
błyskotliwie opowiadał o zawarto´sci kasy Druigora? Po namy´sle jednak zrezy-
gnował. Ciagłe˛ pora˙zki, jakie prze´sladowały go tego lata, pozbawiły go resztek
cierpliwo´sci, tote˙z nie mógłby da´c głowy, czy b˛edzie w stanie powstrzyma´c si˛e
od spuszczenia komu´s łomotu. A w jego obecnym stanie ducha doszłoby do tego,
co pewne kr˛egi nazywaja˛ morderstwem.
W kwa´snym humorze wrócił do gospody, w której trzymał konia. Reszt˛e nocy
przesiedział na łó˙zku, popatrujac ˛ ze zło´scia˛ na pojedynczy papierek z kasy Dru-
igora. Całkiem niezłe te obrazki. Po co Druigor zamykał je w kasie? Doczekawszy
si˛e ranka, Althalus obudził wła´sciciela i uregulował rachunek. Potem si˛egnał ˛ do
kieszeni.
— Ach — rzekł — wła´snie co´s sobie przypomniałem. Znalazłem to na ulicy.
Mo˙ze przypadkiem wie pan, co to mo˙ze znaczy´c?
— Jasne, z˙ e wiem — odparł zagadni˛ety. — To pieniadze. ˛
— Pieniadze?
˛ Nic nie rozumiem. Pieniadze ˛ robi si˛e ze złota albo srebra, cza-
sem ostatecznie z miedzi czy mosiadzu. ˛ A taki zwykły papier? Przecie˙z to nie
mo˙ze by´c nic warte!
— Je´sli zaniesie to pan do skarbca przy senacie, wypłaca˛ panu srebrna˛ monet˛e.
— Dlaczego?
— Jest na nim piecz˛ec´ senatu, dlatego jest wart tyle samo co prawdziwe sre-
19
Strona 20
bro. Nigdy pan nie widział papierowych pieni˛edzy?
Althalus wlókł si˛e do stajni w poczuciu całkowitej kl˛eski. To najgorsze lato
w jego z˙ yciu. Szcz˛es´cie opu´sciło go na dobre, najwyra´zniej nie chce, by przeby-
wał w tych stronach. W nizinnych miastach znalazł wprost niezmierzone bogac-
twa, ale chocia˙z dosłownie wychodził ze skóry, wcia˙ ˛z mu si˛e wymykały z rak. ˛
Wsiadajac ˛ na konia, poprawił si˛e jednak w my´sli — przecie˙z poprzedniej nocy
miał w r˛eku wi˛ecej pieni˛edzy, ni˙z kiedykolwiek jeszcze zobaczy, ale po prostu je
zostawił, bo nie wiedział, z˙ e to sa˛ pieniadze.
˛
Nie, zdecydowanie nie ma czego tu szuka´c. Jego miejsce jest z powrotem na
granicy. Tutaj sprawy zanadto si˛e pokomplikowały.
W sm˛etnym nastroju skierował konia w stron˛e targu, z˙ eby przehandlowa´c cy-
wilizowany strój na taki, który bardziej pasuje do przygranicznych rejonów.
Handlarz go oszukał, ale tego nale˙zało si˛e spodziewa´c. Tutaj biednemu zło-
dziejowi nic nie mogło si˛e powie´sc´ .
Nie zdziwiło go nawet, kiedy po wyj´sciu ze sklepu okazało si˛e, z˙ e kto´s ukradł
mu konia.