Dudek Olgierd - Czas siejby
Szczegóły |
Tytuł |
Dudek Olgierd - Czas siejby |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Dudek Olgierd - Czas siejby PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Dudek Olgierd - Czas siejby PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Dudek Olgierd - Czas siejby - podejrzyj 20 pierwszych stron:
OLGIERD DUDEK
CZAS SIEJBY
Problem tkwi
Nie w istocie rzeczy,
A w jej interpretacji
- to powiedziało
wielu ludzi.
Już od rana pielgrzymi schodzili do miasta do strony Złotej Góry i, mimo że była
prawie szesnasta, wciąż nowe grupy docierały na i tak już zatłoczony plac pod
murami klasztoru. W zasadzie piętnasty sierpnia był zawsze dniem, w którym
przybywała najliczniejsza - warszawska - pielgrzymka wiernych, lecz w tym roku
pobite zostały chyba wszystkie dotychczasowe rekordy. Łukasz, stojąc obok
kościoła Najświętszej Maryi Panny, przyglądał się falującemu żywiołowi ludzi.
Przez megafony, na przemian z krzyżami wystające ponad głowami tłumu,
rozbrzmiewały głośne religijne pieśni. Grupy szły jedna za drugą i każda z nich
śpiewała na inną melodię, tak że co chwilę głosy zlewały się w ogłuszającą
kakofonię niezsynchronizowanych słów. Dodatkowym składnikiem, wyraźnie
zagłuszającym ów gwar, była audycja powitalna, nadawana z radiowęzła Jasnej
Góry, przez głośniki rozmieszczone wzdłuż ulic miasta. Kazania mieszały się
tutaj z pieśniami i reklamami zagranicznych sponsorów, którzy sfinansowali
tegoroczne obchody święta Matki Boskiej Częstochowskiej.
Łukasz ziewnął, zasłaniając usta pięścią, a potem wbił dłonie w kieszenie swych
spodni. Słoneczny żar lał się z nieba na rozpalone, betonowe chodniki, a
nagrzane powietrze falowało lekko niczym przezroczysta kurtyna. Chłopak czuł, że
cała jego koszulka przesiąknięta jest potem. W zasadzie miał najszczerszą ochotę
iść sobie stąd, ale był ministrantem, a to oznacza pewne przywileje i tym samym
pewne obowiązki -chociażby jak ten dzisiejszy. Wiedział, że ksiądz proboszcz nie
kazałby mu czekać na takim skwarze, gdyby faktycznie nie potrzebował jego
pomocy. W końcu Łukasz nie był jakimś tam pierwszym lepszym nowicjuszem. Znał
samego księdza profesora Żytniewskiego i nawet dostał od niego na pamiątkę kilka
książek o teologii. Razem z nielicznymi, podobnymi mu wybrańcami bywał na
wieczornicach religijnych, które organizowała kuria - w ogóle wśród ministrantów
zaliczał się do starszyzny i to do tej najbardziej wpływowej. Ostatnio na
przykład powierzono mu opiekę nad dopiero co powstałym kołem młodych katechetów.
Był więc raczej wtajemniczonym człowiekiem do zadań specjalnych i nikt nie
zawracałby mu głowy rzeczą, którą może załatwić zwykły, nastoletni adept. Dobrze
o tym wiedział, gdy ocierał pot z czoła, zerkając niecierpliwie na zegarek.
Rysiek spóźnił się, jak zwykle, o kwadrans. Przyszedł w firmowej czapeczce
McDonalda, wyrazem takiego szczęścia na twarzy, jakby za chwilę miał trafić
bingo.
- No i czego się tak cieszysz? - Łukasz spojrzał na niego niechętnie. Miał już
wszystkiego po dziurki w nosie i drażniły go wszelkie przejawy radości na innych
twarzach.
- Widziałem jankesów. Przyjechali takim błękitnym autokarem. Mówię ci, pełen
komfort: klimatyzacja, barek, telewizja. Mają kręcić jakiś film o kulcie
maryjnym, ale przyjechała też cała masa turystek. Mówię ci, taki towar że palce
lizać.
-I to cię tak cieszy?
-Ksiądz prałat mówił, że Piotrek ma być przewodnikiem i tłumaczem grupy
młodzieżowej. Trzeba z nim pogadać...
- O rany! I tak panienki będą chciały połazić po rynku, a ich meni nie dopuszczą
cię do nich na odległość rzutu kamieniem.
- Stary! To są same panienki. Konkurencji zero. Jedna miała taką bluzeczkę, że
jak się pochyliła po torbę, to podwiało ją od spodu i pokazała całe cycuszki.
Delicje, mówię ci, palce lizać.
- Lepiej skocz po coś do picia - Łukasz oblizał spieczone wargi - z Piotrkiem
pogadam dzisiaj wieczorem.
- Widzisz? Od razu mówisz jak człowiek - Rysiek roześmiał się, a potem odwrócił
na pięcie i poszedł w stronę najbliższej budki z napojami. Kupił dwie puszki
mrożonej coli. Zdobył się : nawet na taki gest, że nie przyjął od Łukasza
pieniędzy. - Ja stawiam - wyjaśnił krótko.
Alejami wciąż szli pielgrzymi, a policjanci z trudem kierowali ruchem
samochodów, co chwilę formujących długie korki. Jakaś kobiecina w podeszłym
wieku zasłabła i karetka pogotowia musiała sforsować trawnik, niszcząc przy
okazji klomb z kwiatkami. Łukasz z lubością i namaszczeniem pochłonął zawartość
puszki.
Lśniący srebrny mercedes ze znakami kurii zatrzymał się, zjeżdżając zupełnie na
chodnik.
- Zobacz... - Ryszard szturchnął Łukasza łokciem. Obydwaj spojrzeli w tym
kierunku. Z wnętrza wysiadł niski mężczyzna w świeżutkiej, starannie
odprasowanej sutannie. Choć wyglądał znacznie bardziej dostojnie, chłopcy
poznali w nim wikariusza. Gdy poprawił długie rękawy swej szaty, przywołał ich
dyskretnym ruchem dłoni. Nie zwlekając podeszli do niego, po czym przywitali
się, całując tradycyjnie jego dłoń.
- Niech będzie pochwalony... - powiedzieli prawie równocześnie.
- Na wieki wieków... - uśmiechnął się.
- To ty masz na imię Łukasz? - spojrzał z życzliwością na ministranta.
- Tak wasza wielebność - chłopak opuścił skromnie wzrok.
- Wiem, wiem... brat Jan opowiadał mi o tobie. Przez długą chwilę milczał, z
łagodnym uśmiechem przyglądając się Łukaszowi, a potem spojrzał na Ryszarda.
- A ty synu? - spytał.
- Ja jestem Ryszard. Za rok rozpocznę nowicjat.
- Obyś wytrwał w swym zbożnym postanowieniu - westchnął, po czym sięgnął na
tylne siedzenie samochodu, biorąc leżącą na nim teczkę. Wyciągnął z niej dwie
kopie dokumentów. - Brat Jan mówił, że braliście już udział w takiej akcji, więc
chyba nie muszę wam wyjaśniać .szczegółów. Tutaj macie spisy mieszkańców z
osiedla podlegającego parafii św. Zygmunta i pełnomocnictwo od jego
świątobliwości biskupa. Potrzebujemy pięćdziesięciu miejsc noclegowych, dla
pielgrzymów, którzy nie pomieszczą się w hotelu parafialnym. Gdyby ktoś
odmawiał, nie nalegajcie; spiszcie tylko która to rodzina. Musicie się
pośpieszyć, aby zdążyć przed osiemnastą. Listy zdacie w kancelarii parafialnej.
Opaski też.
Wyciągnął z kieszeni dwie płócienne szarfy ze znakami służby pomocniczej
laikatu, a chłopcy założyli je każdy na swoją lewą rękę.
- Macie jakieś pytania?
- Nie.
- Nie.
- Zostańcie z Bogiem - poklepał Łukasza po ramieniu, a następnie wsiadł do
samochodu. Kierowca zamknął za nim ] drzwi i z zawodowo obojętną miną przeszedł
na drugą stronę ' wozu. Odjechali.
- Znowu nadkomplety... - Ryszard podrapał się w tył głowy.
- Trudno; trzeba będzie odwalić tę robotę - Łukasz wzruszył ramionami i poszli w
strnę ulicy św. Tomasza. Po drodze musieli minąć plac Zwiastowania Najświętszej
Maryi Panny, przeciąć na skos ulicę św. Bartłomieja, a potem ulicą św. Jakuba
dostać się na plac Jezusa Chrystusa. Był to spory kawałek drogi. Zanim znaleźli
się na miejscu, przejrzeli spisy, naradzili się, od którego domu zaczną i
postanowili, że będą chodzić razem. W sumie i tak mogli być spokojni, że zdążą
znaleźć te pięćdziesiąt miejsc noclegowych. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby
ktoś z mieszkańców odmówił. Wszyscy byli głęboko wierzącymi parafianami i
wiedzieli, że należy udzielić schronienia przybyszom. Kto postąpiłby inaczej,
ten nie był godny, aby należeć do parafii i nazywać siebie chrześcijaninem, No,
a w kraju już od dawna nie było żadnych niechrześcijan.
Pierwszy dom okazał się wysoką, zaniedbaną co nieco kamienicą. Środkiem
cuchnącej pleśnią bramy biegł rynsztok przykryty próchniejącymi deskami i dużą
płytą dykty.
- Może pójdziemy dalej? - zaproponował Rysiek, niechętnie zaglądając do
zaśmieconej klatki schodowej.
- Coś ty, chce ci się?! - Łukasz minął go i po trzeszczących schodach zaczął
wspinać się do góry. - Wikary nie mówił w jakich warunkach ma być nocleg, no
nie? - dodał, gdy Rysiek do niego dołączył.
Zza pierwszych drzwi dobiegała głośna muzyka: telewizor albo radio. Łukasz
zapukał w grube, niemalowane drzwi. Nie było odpowiedzi, więc przycisnął taster
dzwonka i trzymał go do czasu, aż czyjeś człapanie zaczęło przybliżać się po
tamtej stronie.
- Już idę, idę! - zasapał obcy głos, po czym drzwi uchyliły się lekko. W
szczelinie pojawiła się napuchnięta kobieca twarz o świdrujących, nieufnych
oczkach.
- O co chodzi?
- My jesteśmy z parafii. Czy nie przenocowałaby pani kilku pielgrzymów? -
uśmiechnął się Łukasz.
- Nie ma miejsca - odpowiedziała niechętnie.
- Nawet jednego?
- Na wet jednego.
- A jak, jeśli można wiedzieć, godność pani? - Łukasz nie przestał się
uśmiechać, a Rysiek ostentacyjnie wyciągnął zza pleców listę mieszkańców i
zawiesił nad nią dłoń z długopisem. Kobieta dopiero teraz zauważyła opaski na
rękach chłopaków. Jej twarz w jednej chwili przybrała wyraz uległej pokory.
- Poczekaj... chwileczkę kochany. My jesteśmy prości ludzie; przepraszam, że nie
zaprosiłam panów do środka, ale różni chodzą teraz po domach - łańcuch przy
zamku zazgrzytał sucho i drzwi otworzyły się gościnnie na oścież.
- Proszę, niech panowie wejdą. Przepraszam, że nie posprzątane, ale nie
spodziewałam się. Proszę...
W mrocznym przedpokoju unosiły się nieświeże, kuchenne zapachy.
- No więc, jak będzie z tymi noclegami? - Łukasz zajrzał do bocznego pokoju, w
którym na podłodze bawiły się jakieś dzieci.
- Panowie; tutaj ciasno, nie ma łazienki, ciepłej wody.
- Nie szkodzi. Pielgrzymi przywykli do niewygód, dla nich nie będzie to
kłopotem.
- Panowie są z naszej parafii, prawda? Podobno proboszcz zbiera na nowe witraże.
My jesteśmy biedni ludzie, ale dobrzy parafianie - kobieta wyciągnęła z kieszeni
zmięty plik pieniędzy i wcisnęła go w dłoń Łukasza. - To na te witraże.
Łukasz na pierwszy rzut oka ocenił datek na jakieś pięćdziesiąt nowych złotych.
- Ale to będzie duży witraż - zauważył. Kobieta bez słowa dodała dziesiątkę.
Zainkasował całą sumę, a potem uśmiechnął się szeroko.
- Ma pani rację; trzeba rozumieć ciężką sytuację parafian. Zostańcie z Bogiem.
- Z Bogiem - odpowiedziała kobieta. Gdy drzwi zamknęły się za ich plecami,
wyciągnął pieniądze, przeliczył dokładnie, a następnie podzielił na pół.
- Trzymaj, to dla ciebie: po trzy dychy na twarz - podał koledze jego część.
- Nieźle jak na początek - Rysiek chuchnął w pięść, a pieniądze schował do
kieszonki swej koszuli. Uwinęli się szybko. Po dwudziestu minutach mieli
piętnaście miejsc dla pielgrzymów i po dwieście złotych w garści.
- Jeszcze dwie kamienice i załatwione - Rysiek zatarł ręce, gdy wyszli z
ostatniego mieszkania. Praktycznie byli na poddaszu, lecz wyślizgane schody
prowadziły jeszcze wyżej.
- Ciekawe co tam jest - Łukasz wszedł prawie do połowy ich wysokości.
- Pewnie strych... chodźmy stąd.
- Nie; tu są drzwi do mieszkania.
Weszli na górę. Tam w środku ktoś musiał pracować, bo słychać było
nierównomierne stukanie maszyny do pisania. Łukasz załomotał w drzwi. Stukanie
ucichło.
- Kto? - to był głos dziewczyny.
- Posłańcy z Jeruzalem - roześmiał się Łukasz, szturchając kolegę pod żebro.
Rysiek parsknął śmiechem.
- Mieliście przyjść dopiero wieczorem. Stało się coś? - wysoka dziewczyna
otworzyła im, po czym nie czekając na wyjaśnienia, odwróciła się i poszła do
pokoju. Zdezorientowani ministranci popatrzyli po sobie, nie rozumiejąc
sytuacji. Znów rozległo się stukanie maszyny. Pierwszy z osłupienia otrząsnął
się Rysiek.
- Wchodź! - wskazał ruchem głowy wnętrze mieszkania i wepchnął tam Łukasza.
- Jeżeli jesteście głodni, to w kuchni jest jeszcze trochę kawy i jakieś kanapki
- dziewczyna przerwała na chwilę pisanie.
- Możecie też otworzyć konserwę, ale jeśli poczekacie chwilę, aż skończę, to
zrobi wam coś lepszego.
- Nie, dziękujemy, nie trzeba - Łukasz podszedł do drzwi pokoju, rozglądając się
wokół ostrożnie. Duże pomieszczenie było prawie puste, jeśli nie liczyć gąszczu
kabli zaścielających podłogę, sporej liczby statywów i reflektorów oraz
walających się wszędzie książek. Pomalowane na biało mieszkanie pełniło rolę
klubu, fotograficznego atelier i małej biblioteki.
Dziewczyna siedziała przy oknie, a cały stół zarzucony był luźnymi kartkami
zadrukowanego papieru. Niektóre, zmięte arkusze walały się po podłodze obok jej
krzesła. Pracowała w skupieniu, nie odwracając się w stronę drzwi, nawet gdy
ministranci omal nie przewrócili stojaka z projektorem filmowym. Łukasz .
wyciągnął z półki jakąś pierwszą lepszą książkę i przekartkował ją machinalnie.
- O rany, Feuerbach! - wyrwało mu się, gdy zobaczył tytuł.
- To egzemplarz jeszcze z osiemdziesiątego roku, ale Marian obiecał, że
zdobędzie te teksty w wydaniu oryginalnym - wyjaśniła mimochodem dziewczyna.
- Ale przecież to nielegalne - zdziwił się Łukasz.
Dziewczyna gwałtownym ruchem odwróciła głowę, a potem zerwała się z miejsca i
stanęła przy stole, jakby chciała zasłonić ciałem maszynę do pisania. Jej
zielone oczy zrobiły się niemal dwa razy większe.
- Kim wy jesteście!? - spytała przestraszony.
- To raczej ty powiedz kim jesteś - Łukasz zaczął przeglądać tytuły książek,
stwierdzając, że większość z nich od dawna jest na indeksie.
- Widziałeś to? - Ryszard odkrył pod gazetami duże zdjęcia aktów kobiecych.
Zgodnie z zarządzeniem synodu biskupów sprzed czterech lat wszelkie tego typu
wydawnictwa podlegały cenzurze kościelnej. Było to słuszne, bo swego czasu
zachodnie pisma pornograficzne usiłowały wejść na polski rynek wydawniczy. Na
początku zadrukowywano na czarno tylko zbyt bezwstydne zdjęcia kobiecych
intymności, ale wkrótce całe kobiece ciało uległo takiemu utajnieniu, że w
pismach pornograficznych wszystko oprócz twarzy, dłoni i stóp musiało zostać
zasłonięte. Później zresztą spadł popyt na pisma tego typu, co stanowiło wyraźny
dowód na wzrost moralności w narodzie. Co prawda te tutaj zdjęcia były aktami,
ale od czasu publicznego spalenia galerii Venus i tego typu fotografie były
uznawane za pornografię.. .
- Nieźle... - przyznał Łukasz.
- Tak, nieźle - Rysiek usiadł na krześle, zabierając się do przeglądania aktów,
a dziewczyna stała jak sparaliżowana. Łukasz podszedł do niej wsuwając ręce do
kieszeni spodni. Przez uchylone okno wpadały głosy religijnych pieśni,
fotografie szeleściły w dłoniach Ryśka, a poza tym panowała kamienna cisza.
Przez dłuższą chwilę nikt nie odezwał się ani słowem.
- Dziewczyna była zupełnie blada. Łukasz wpatrywał się w okno, - a potem
odwrócił się w jej stronę, zaplatając ramiona w teatralnym, wyrażającym
całkowitą pewność siebie, geście.
- Ładne gniazdko sobie tutaj uwiliście - przysiadł na krześle, opierając nogi na
biurku. Zrobił to w czysto amerykańskim stylu. - Ksiądz Żytniewski bardzo się
ucieszy, gdy będzie mógł pooglądać sobie waszą biblioteczkę. Zgadzasz się ze mną
siostrzyczko?
- Nie będę z tobą rozmawiała na ten temat. Nigdy nie rozmawiam ze sługusami.
- Harda sztuka - zauważył Rysiek, podchodząc do kolegi -...i w dodatku niezła.
Podał mu plik zdjęć, na których modelką była ta właśnie dziewczyna. Na jednym z
nich ktoś napisał dedykację: "Edycie - Mirek". Łukasz zauważył, że dziewczyna ma
na lewej kostce u nogi złoty łańcuszek. Taki, zakuty przez jubilera, noszony
przez tancerki albo... chłopak uśmiechnął się pod nosem.
- Kacerstwo, pornografia, amoralność - sporo jak na raz -gwizdnął.
- Nie twoja sprawa ministranciku! - odpowiadała z zajadłością godną tygrysicy,
ale w rzeczywistości drżała ze strachu.
Nad domem z ciężkim świstem wirnika przeleciał biały śmigłowiec ze znakami
laikatu katolickiego na kadłubie. Latał nisko nad miastem, kontrolując sytuację
na ulicach.
Rysiek wyszedł, a z kuchni zaczęły dobiegać odgłosy przeglądanych naczyń.
Później rozległo się mlaskanie.
Zdjęcia były wspaniałej jakości, a dziewczyna rzeczywiście interesująca. Młoda,
ładna i dobrze zbudowana - jak to modelka.
- Jesteś bardzo nieuprzejma, Edyta - Łukasz schował zdjęcia do koperty, którą
wygrzebał ze stosu papieru na biurku. - To źle. Ja mógłbym zapomnieć o tym co
tutaj zobaczyłem, mógłbym też poprosić o to samo swojego kolegę, ale musiałabyś
stać się trochę milsza.
- Nie jestem dziwką!
- ...i nie o to mi chodzi.
- A o co?
- Wiesz; ja jestem takim dziwakiem, nienormalnym człowiekiem. Chciałbym
porozmawiać z tobą - zatoczył ręką szeroki gest, wskazując regały pełne książek
- ...na ten temat. Nic więcej tylko porozmawiać i zapomniałbym o całej tej
sprawie. Czy to dużo?
- Wezmę sobie te zdjęcia. Są bardzo ładne. Mogę ci je oddać, ale musisz przyjść
o osiemnastej na plac Bohaterów Solidarności. Będę czekał pod pomnikiem Wałęsy.
Przyjdziesz?
- A czy mam inne wyjście?
- Prawdę mówiąc, nie - uśmiechnął się - to do zobaczenia i przepraszam, że
przeszkodziliśmy w pracy.
Zostawił dziewczynę stojącą bez słowa w pokoju, a sam wyszedł, zabierając ze
sobą Ryśka.
- O rany, co ci się stało? - oczy Ryszarda zrobiły się ze : zdziwienia idealnie
okrągłe.
- Nic - zamknął za sobą drzwi, a potem spojrzała poważnie i na kolegę. -
Zapamiętaj sobie dokładnie co teraz powiem: niczego nie widziałeś, nigdzie nie
byliśmy, nie było żadnej dziewczyny. W ogóle zapomnij o tym strychu. Chcesz
jeszcze o coś zapytać?
- Ale... te zdjęcia i książki!
- Powiedziałem: nie było żadnych zdjęć i książek.
Jego spojrzenie stało się zimne i przeszywające. Rysiek umilkł na chwilę.
Wiedział, że z Łukaszem nie ma sensu zadzierać. Był o wiele bliżej księdza
Żytniewskiego, a w dodatku zbyt dokładnie znał erotyczno-imprezowe wyczyny
przyszłego adepta nowicjatu. Wystarczyłoby jedno słowo...
- Dobra. Nie ma sprawy. Czego nie robi się dla starej przyjaźni... - wzruszył
ramionami, po czym uśmiechnął się.
- Porozmawiam z prałatem. Piotrek na pewno będzie miał coś ważnego do zrobienia,
a ty zastąpisz go przy tych panienkach.
Łukasz klepnął go po przyjacielsku w ramię.
- Dzięki, stary! - szeroki uśmiech rozlał się na twarzy Ryśka.
Plac Bohaterów Solidarności nie wyróżniał się niczym specjalnym. Masywny pomnik
- jedyna budowla na wybetonowanej, otoczonej kamienicami przestrzeni - raz w
roku ściągał młodzież z okolicznych szkół, na uroczystą akademię połączoną z
symbolicznym składaniem wiązanek kwiatów i zaciąganiem warty honorowej. Poczty
sztandarowe, przemówienia - a wszystko to poprzedzone tradycyjną mszą
koncelebrowaną przez biskupa. Łukasz znał to dobrze, bo sam wiele razy w tym
uczestniczył, a jako siedmiolatek był ze swą szkołą przy wmurowaniu kamienia
węgielnego pod pomnik tego wąsatego mężczyzny. Podobał mu się nawet ów
przywódca, chociaż mylił go wtedy z kimś sprzed wojny. Teraz jednak właśnie
tutaj umówił się z Edytą. Tak jaka obiecał, przyniósł ze sobą jej zdjęcia, lecz
ona spóźniała się, co go wyraźnie denerwowało. Nie lubił takich sytuacji.
Przez megafony rozmieszczone na słupach rozlegał się natchniony głos: "A
powiadam wam, że każdemu, kto ma, będzie dane i obfitować będzie, a kto nie ma,
i to, co ma, będzie od niego odjęte. Wskażcie tych nieprzyjaciół moich, którzy
nie chcieli, abym nad nimi panował, przyprowadźcie tu i zabijcie w mej
obecności".
Głos wibrował w zaułkach murów i bramach pomimo szumu jeżdżących wokół
samochodów. Łukasz nie zwracał na to uwagi, bo dobrze znał wszystkie
przypowieści biblijne, a poza tym przyzwyczaił się już do normalnych w tym
mieście odgłosów.
Jakiś mężczyzna wysiadł z brązowozłotego volkswagena i zniknął w przeszklonych
drzwiach sklepu z dewocjonaliami. Po chwili pojawił się znów i zaczął wnosić do
środka figurki starannie opakowane w kolorowe kartony. To był już trzeci tego
dnia rzut Matek Boskich do sklepów. Mężczyzna przywiózł też koszulki z
religijnymi napisami oraz nadrukami twarzy Chrystusa i lizaki w kształcie
krzyżyków. W mieście był duży ruch, więc wszystko rozchodziło się w
błyskawicznym tempie.
- Chciałeś się ze mną widzieć, prawda? - głos dziewczyny odezwał się zupełnie
niespodziewanie. Stała tuż za nim.
- Wyglądasz wspaniale - uśmiechnął się, obrzucając ją fachowym spojrzeniem.
Założyła krótką, ledwie osłaniającą piersi koszulę, krótkie spodenki oraz
sandały, lecz wcale nie wyglądała jak dziewczynka. Była młodą kobietą. Łukasz
zastanowił się nawet, czy nie jest przypadkiem starsza od niego. Nie
przeszkadzałoby mu to jednak - zawsze imponowały mu starsze dziewczyny.
- Czy tylko to chciałeś tai powiedzieć? - skrzywiła ironicznie usta.
-A jeśli tak?
- Jeśli tak, to mógłbyś już oddać zdjęcia.
- Proszę - podał jej kopertę.
- Czy... czy mogę już iść? - zaskoczył ją swym gestem i zdezorientował.
Spojrzała na niego niepewnie.
- Tak. Zgodnie z umową - rozłożył bezradnie ręce - ale jeśli miałabyś chwilę
czasu, to zapraszam do klubu. Napijemy się czegoś chłodnego i porozmawiamy.
- ...i oczywiście, jest to propozycja nie do odrzucenia. Łukasz uśmiechnął się.
Tak czy inaczej miał ją w ręku, ale postanowił nie wykorzystywać tego - na
razie.
- Od tej chwili wszystko co powiesz, nie będzie użyte przeciwko tobie -
powiedział oficjalnie, po czym dodał - nie jestem taką świnią, jak myślisz.
- To gdzie jest ten klub? - spytała.
- Chodźmy, zaprowadzę cię.
Ruszyli powoli w stronę kościoła. Od czasu gdy kawiarnie zostały zamknięte ze
względu na deprawujący wpływ na młodzież, jedynymi miejscami spotkań stały się
parafialne kluby młodzieży katolickiej, prowadzone przez księży. Łukasz, jako
ministrant, miał tam wstęp wolny i bezpłatną obsługę. Do teatrów i filharmonii,
które na fali przemian ustrojowych dobrowolnie podporządkowały się Kościołowi,
również mógł wchodzić zupełnie gratis.
Edyta szła tuż obok niego, ale milczeli, bo nie mógł znaleźć jakoś tematu do
rozmowy. Przyglądał się jej tylko ukradkiem. Miała długie, falujące ni to rude,
ni to kasztanowo brązowe włosy i gdyby zmieniła ich kolor, pewnie nie pasowałyby
do urody oraz barwy jej ciała równomiernie opalonego przez słońce. Chłopak
widział na zdjęciach, że musiała opalać się bez stanika.
- Zawsze jesteś tak rozmowną osobą? - spojrzenie jej zielonych oczu otrzeźwiło
go niczym zimny prysznic.
- Nie - westchnął - ale pierwszy faz widzę żywą ateistkę.
- Nie jestem ateistką.
- Jak to?
- Ateista to nie wierzący w ogóle. Ja nie wierzę w Kościół, i tylko tyle.
- Dziwne to... - mruknął.
Zatrzymali się przy bramie wiodącej na kościelny dziedziniec. Jak zwykle o tej
porze dnia w klubie nie było wielkiego Ś ruchu, lecz nawet gdyby był, Łukasz
miał zawsze zarezerwowane miejsce przy stoliku dla ministrantów. Tam właśnie
usiedli. ; Zaraz też pojawił się kelner i przyniósł dwie szklanki dobrze
schłodzonego koktajlu.
- Masz tutaj niemałe przywileje - zauważyła dziewczyna.
- No cóż, pracuje się trochę - stwierdził nonszalancko. - To pewnie za to, co
robiłeś cztery lata temu - wychyliła mały łyk napoju, a potem ostrożnie
odstawiła oszronioną j szklankę.
- Nie rozumiem - spojrzał na nią uważnie.
- Byłeś organizatorem pikiet pod uczelnią. Domagaliście się przekazania budynków
politechniki na rzecz seminarium katolickiego. Później zresztą zrobiono to samo
z innymi uczelniami - wyjaśniła rozglądając się po wnętrzu klubu.
- Mieliśmy rację, bo i tak poziom polskich inżynierów był zbyt niski w
porównaniu z wykształceniem tych przyjeżdżających z Zachodu... ale skąd wiesz,
że tam byłem?
- Studiowałam wtedy. Nie zdążyłam skończyć uczelni.
- Trzeba było iść do seminarium. Były ułatwienia.
- Kobieta ze święceniami kapłańskimi?! - roześmiała się. - Poza tym interesuje
mnie raczej świecka kariera.
- Więc nie rozumiem o co ci chodzi. Możesz pracować gdzie chcesz, prawda?
- Tak: w zakładzie jakiegoś biznesmena, obcego biznesmena, na stanowisku
fizycznym.
- Ale za to w zakładzie o najwyższym standardzie produkcji. Supertechnologia
i...
- ...i superkonsumpcja. To wszystko.
- Więc czego ty byś chciała? - zdenerwował się.
- I tak pewnie nie zrozumiesz - wzruszyła obojętnie ramionami.
Spojrzała w bok, a potem znów roześmiała się.
- Co się stało? - spytał skonsternowany.
- Przepraszam. Nie jestem częstym bywalcem takich klubów, więc nie wiedziałam,
że macie tak wysublimowane poczucie humoru.
Wskazała dyskretnie na plakat wiszący tuż obok dębowego krzyża. Łukasz spojrzał
tam, odwracając głowę. Pod wizerunkiem korony cierniowej było napisane:
Jezus oferuje ci: - zbawienie - uzdrowienie -uwolnienie Podczas ewangelizacji z
udziałem ks. dr Dudy.
- Co cię tak bawi? - nie zrozumiał.
- Forma - odpowiedziała, a widząc jego zdziwienie, zaczęła się znów śmiać. Tym
razem z niego.
- Przestań! - nie lubił, gdy dziewczyny śmiały się z niego. Zwłaszcza gdy były
ładne.
- Przepraszam - spoważniała.
- Zawsze śmiejesz się z byle czego?
- Często. Lubię się śmiać. A ty zawsze jesteś poważny?
Nie odpowiedział, pociągając tęgi łyk ze szklanki. Zastanawiał się w jaki sposób
mógłby ją ujarzmić. Cały czas miał wrażenie, że wbrew wszystkiemu, ona w jakiś
sposób góruje nad nim - poczuciem humoru, intelektem, wiedzą, urodą. Musiał
wymyślić natychmiast coś, czym mógłby jej zaimponować. Nie lubił znajdować się w
takiej sytuacji.
-Wiesz, gdybyś chciała, mógłbym wkręcić cię do koła katechetycznego. Jest dość
ciekawie: wyjazdy, biwaki, dyskoteki; mamy sporo ośrodków wypoczynkowych -
wytarł usta wierzchem dłoni.
- Zdobyłem parę kontaktów tu i ówdzie...
- Naprawdę?! A czego oczekujesz w zamian? - spojrzała na niego rozbawiona.
- Niczego - wzruszył ramionami.
- To iście chrześcijańska bezinteresowność - pokręciła głową niby z podziwem, po
czym sięgnęła po szklankę. Znów wyczuwał wyraźnie, że ona drwi z niego.
- Dlaczego jesteś tak... złośliwa? - spytał, dotknięty tym zachowaniem.
Dziewczyna, zaskoczona, w jednej chwili utkwiła w nim uważne spojrzenie.
- Przepraszam - spoważniała. - Nie powinnam zachowywać się w ten sposób, jeśli
przyjęłam dobrowolnie twoje zaproszenie, ale ty zupełnie nic o mnie nie wiesz.
- Więc opowiedz mi o sobie.
- Dobrze; lepiej żebyś wiedział na co się narażasz, publicznie pokazując się w
moim towarzystwie - przerwała na moment, zbierając myśli. - Dziesięć lat temu
usunięto mnie z zajęć katechetycznych ze względu na szczególną krnąbrność oraz
nieprawomyślność. Z tych samych powodów nie uzyskałam prawa do matury
religijnej. Gdy miałam piętnaście lat cofnięto mi warunkowe dopuszczenie do
bierzmowania. Cztery lata temu po uroczystej ekskomunice usunięto mnie z
parafii, a moją kartotekę z danymi przejęła policja. Co miesiąc chodzę na
przesłuchanie i nie mogę zmienić pracy ani miejsca pobytu bez zezwolenia laikatu
oraz policji. Nie jestem tak grzeczną dziewczynką jak myślisz.
Napiła się, a potem milcząc zaczęła opuszkami palców wodzić po krawędzi
szklanki. Łukasz chciał coś powiedzieć, ale gdy nabrał powietrza, nie wiedział
co byłoby odpowiednie -westchnął tylko. Miała naprawdę ładne, smukłe palce.
Musiały być bardzo uważne i delikatne.
- Właściwie sama nie wiem, dlaczego zgodziłam się przyjść tutaj. Nie istnieje
nic, w czym bylibyśmy podobni i praktycznie stanowimy dwa przeciwległe bieguny
rzeczywistości. Ta znajomość nie ma żadnego sensu - wyczytał w jej oczach coś na
kształt rezygnacji. - Dziękuję za to, że oddałeś mi te zdjęcia i zatuszowałeś
całą sprawę. Jestem ci wdzięczna. Nie każdy zdobyłby się na taki gest. A teraz
najlepiej będzie dla nas obojga, jeśli zapomnimy o całym tym wydarzeniu.
Wstała, a potem poprawiła swą koszulkę.
- Słuchaj, aleja... mnie to... - starał się pozbierać słowa, które jak spłoszone
ptaki zawirowały w jego umyśle.
- Do widzenia.
- Z Bo... do widzenia.
Jej uśmiech był zupełnie zimny. Minęła go łukiem i nie oglądając się wyszła z
klubu.
Sprawozdawca CNN stał na rogu ulicy, a reflektory rozstawione za służbowymi
samochodami, zalewały jaskrawą bielą tłum pielgrzymów maszerujących ze śpiewem
na ustach. Kilku mężczyzn w kombinezonach ze znakami tej stacji poprawiało
jakieś kable, a kamerzyści skupili na sprawozdawcy obiektywy większości kamer.
- To niesamowite, to po prostu trudne do uwierzenia: te tłumy, te wiwatujące na
cześć Maryi tłumy wydają się ciągnąć w nieskończoność i wypełniają sobą całe
miasto. To już nawet nie religijna wiara, to miłosna ekstaza! - wykrzykiwał do
mikrofonu podniecony spiker, a paru ludzi z obsługi, którzy nie mieli akurat nic
do zrobienia, jadło prażoną kukurydzę, patrząc obojętnie na całe to widowisko.
Łukasz minął ich, przechodząc na drugą stronę ulicy. Kamienica, której strych
zmieniono na tajną pracownię fotograficzną była tylko parę kroków dalej, lecz
chłopak nie śpieszył się - nie miał po co. Wiedział, że nawet gdyby Edyta
pracowała tego wieczoru, to i tak nie miał żadnego pretekstu, aby ją odwiedzić.
Nie próbował nawet. Wystarczyło mu to, że mógł popatrzeć na okno, w którym
czasem pojawiała się jej smukła sylwetka. Wiele wieczorów spędził czekając na tę
właśnie chwilę, lecz nigdy nie zdobył się na odwagę, aby podejść do niej, gdy
tuż przed świtem wymykała się z bramy. Nigdy też jej nie śledził. Czasem tylko
obserwował z niechęcią ludzi, którzy przychodzili do pracowni. Musieli być jej
dobrymi znajomymi, bo zwykle odprowadzali ją potem do domu.
Tego właśnie wieczoru Edyta nie była sama. Łukasz stanął w zaciemnionej wnęce
przeciwległej bramy, po czym zaczął w milczeniu wpatrywać się w okno. Głosy
śpiewu były tu na tyle przytłumione, że słychać było kroki przechodniów,
mijających się obojętnie na chodniku.
- Pan kogoś szuka? - przestraszył go natarczywy głos i snop świata
nieoczekiwanie rozrywający ciemność bramy. Wzdrygnął się, odwracając w tamtą
stronę. W otwartych drzwiach mieszkania stała jakaś nieprzyjemna, starsza
kobieta.
- Nie, nie... ja tylko tak... - bąknął, starając się wymyślić na poczekaniu
jakieś usprawiedliwienie.
- Józek, chodź tutaj! - kobieta krzyknęła w stronę otwartych drzwi. - To znowu
ten przybłęda. Pewnie chce coś ukraść!
Łukasz zamierzał uciec i prawie wybiegł na ulicę, gdy nagle nadział się twarzą
na szeroki, masywny męski tors. Silne ramiona chwyciły go bezpardonowo za
koszulę i w chwilę potem był już w jasno oświetlonym przedpokoju. Oślepiony,
zamrugał nerwowo oczami.
- Dziękuję panu, panie Pawlak. - Znowu tutaj przylazł i pewnie by nam uciekł -
rozpływała się w uśmiechach kobieta.
- Nie ma o czym mówić; taki tam chuchrak - ramiona uwolniły chłopaka z uścisku.
Ów Józek wyszedł z pokoju, wycierając ręką ślady tłuszczu, które zostały mu na
ustach po jedzeniu. Poplamioną podkoszulkę miał niedbale upchniętą za paskiem
policyjnych spodni.
- Czego tutaj szukasz? - burknął zaraz po tym, gdy mu się czknęło.
- Niczego. Ja tylko tak... - cała krew odpłynęła z twarzy Łukasza.
- Co tylko tak!? - głos stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny.
- No nic...
- Co nic!?
Z pokoju wychyliła głowę kilkunastoletnia dziewczyna o delikatnej, jakby jeszcze
dziecięcej twarzy. Przyglądała się z ciekawością Łukaszowi.
- Jak się nazywasz? - jej ojciec zaczął przeszukiwać bluzę swego munduru wiszącą
obok lustra.
- Ja naprawdę nic nie zrobiłem - głos chłopaka stał się prawie płaczliwy - ...w
sąsiednim domu mieszka moja dziewczyna. Chciałem tylko popatrzeć.
Cały płonął rumieńcami i czuł wściekłość pomieszaną ze wstydem, że musi im to
powiedzieć. Wolałby już rozebrać się do naga przed zgromadzeniem zakonnic niż
przyznawać się do tak osobistych spraw temu antypatycznemu człowiekowi. W
dodatku tego wszystkiego słuchała ta nastolatka. Wybuchnęła zaraz śmiechem.
- Takie bajdy to możesz wciskać swoim kumplom - zdenerwował się policjant.
- Kiedy ja naprawdę...
- No to jak ona wygląda?
Łukasz przełknął głośno ślinę - Jest wysoka, rudowłosa...
- Ja ją widziałam tato. Ona przychodzi wieczorami - wtrąciła się dziewczyna. -
Ma na imię Edyta, pracuje w barze u McDonalda i ma takie świetne czółenka na
niskim obcasie. Jak ją Ewka o nie spytała, to nie chciała powiedzieć skąd je ma.
To podobno kacerka - one wszystkie są takie.
Mężczyzna zastanowił się przez chwilę: wciąż nie mógł znaleźć notatnika, córka
mówiła na pewno prawdę, a w pokoju stygła kolacja. To ostatnie chyba przeważyło
szalę.
- No dobrze, nie będziemy robić afery - wsunął ręce w kieszenie spodni -
zjeżdżaj stąd i nie pokazuj mi się więcej na oczy.
- Lowelas - dodał jeszcze, wybuchając śmiechem.
Drzwi były otwarte. Łukasz wypadł na ulicę jak pocisk. Z łomotem butów wbiegł do
przeciwległej bramy i dopiero tam, drżąc cały, oparł się o mur, aby ochłonąć
nieco. Jeszcze nigdy nie wyszedł na takiego idiotę jak przed chwilą - czuł się
podle. Miejsce, z którego mógł patrzeć na okno było "spalone", a drugie takie
samo nie istnieje. Przeganiał dłonią rozwiane włosy.
Nie zauważył, kiedy na schodach zapłonęło światło, ale gdy ktoś wyszedł i
spojrzał na niego podejrzliwie, wskoczył jakby nigdy nic do klatki, udając, że
przyszedł do kogoś. Nie miał ochoty znów zwracać na siebie uwagi. Wspiął się aż
na samą górę, pod drzwi, za którymi stukała maszyna do pisania. Drzwi były, o
dziwo, uchylone. Sączyła się zza nich wąska smużka światła, znacząca jasną linią
ciemność poddasza.
Chłopak po chwili wahania wsunął się po cichu do przedpokoju. Zmieniono zupełnie
umeblowanie, od czasu gdy był tutaj ostatnio. Podłoga zaskrzypiała, gdy stanął
nieopatrznie na pokrzywioną przez wilgoć deskę.
- Zapomniałeś czego? - Edyta przerwała pracę, wychodząc mu na spotkanie. Na
ucieczkę stało się za późno. Zobaczyła go i stanęła osłupiała.
- To ty!? - spojrzała na niego z niedowierzaniem, a w jej głosie zabrzmiała
irytacja. - Czego tutaj szukasz?
Nie wyglądała na szczęśliwą z powodu tego spotkania.
- Ja? Niczego - wydawał się być równie zaskoczony jak ona. Dopiero teraz
ochłonął na tyle, żeby zastanowić się nad tym, co robił od kilku minut. W sumie
już od dawna chciał z nią porozmawiać i był nawet zadowolony z tego, że znalazł
się tutaj. Normalnie przyszłoby mu to z dużymi oporami.
- Chciałbym z tobą porozmawiać - zamknął za sobą drzwi.
- Znowu węszysz? -jej ściągnięte brwi i surowy wyraz twarzy nie wróżyły niczego
dobrego. - Żytniewski cię nasłał?
- Nikt mnie nie nasłał - minął ją, wchodząc do pokoju; zniknęły lampy, książki
oraz zdjęcia, a mieszkanie przypominało normalny tego typu lokal.
- Więc czego chcesz?
- Szukałem ciebie.
- To miło - roześmiała się sucho. - Już mnie znalazłeś i co teraz?
- Teraz powiem ci co będziesz robiła jutro wieczorem - wziął w rękę kilka kartek
maszynopisu: ulotki; tak jak myślał.
- To interesujące... - zaplotła ramiona, opierając się biodrem o stół - więc co
będę robiła jutro wieczorem?
- Jutro wieczorem pójdziesz do kina.
- Z tobą?
- Tak.
To było trzykrotne głośne, teatralne: "ha, ha, ha!" - i nic.
- Uważasz, że to zabawne? - spytał naburmuszony.
- Zabawne!? To jest komiczne! - jeszcze nie widział tyle złośliwego okrucieństwa
w oczach dziewczyny. -1 co, myślałeś, że pójdę z tobą?! Jesteś ostatnią osobą, z
którą miałabym ochotę pójść do kina. Nie lubię wy chuchanych, dobrze ułożonych
chłopczyków, którzy trzymają się za sutanny swych proboszczów i co niedziela
biegną do kościoła, aby przy okazji spowiedzi donosić na swoich kolegów. Jeszcze
dużo brakuje ci do tego, abyś był dla mnie interesujący. Tak dużo, że nie jesteś
sobie w stanie tego wyobrazić. A teraz idź już stąd i zostaw mnie wreszcie w
spokoju.
Wyszarpnęła z jego dłoni kartkę. Była tak blisko, że czuł ulotny, lawendowy
zapach jej włosów. Ich spojrzenia skrzyżowały się niczym klingi szpad.
- I pomyśleć, że nie wydałem cię, gdy była do tego okazja -skrzywił się.
- Aha! Więc o to ci chodzi; przyszedłeś po podziękowanie i nagrodę? Jesteś
wspaniałym i bohaterskim chłopcem Łukasz-ku. To tylko dzięki tobie nie wpadłam w
ręce policji - jej oczy zwęziły się w wąskie szparki. - Spędziłam więcej godzin
w więzieniach katolickich niż ty na modlitwie, więc nie zrobiłeś mi tak wielkiej
łaski jak myślisz. Pewnie o tym nie wiedziałeś, co?
- Mimo wszystko, jednak co nieco dla ciebie zrobiłem.
- Oooo tak, wiem! To jak mam ci się odwdzięczyć? Nikogo nie ma, a tutaj jest
łóżko: może masz na mnie ochotę? Nie krępuj się. Zasłonię firany i może być
całkiem miło. Ile razy chcesz; raz, dwa razy, a może masz siłę na trzy?
- Wystarczy mi raz - powiedział ze złością, a potem chwycił ją za ramię.
Odtrąciła go.
- Idź stąd, słyszysz!? Idź stąd! - cofnęła się o krok.
- Nie. Sama mówiłaś, że będzie miło - chwycił ją silnie, przyciągając jak swoją
własność. Chciała się wyrwać, ale był mocniejszy. Zobaczył w jej oczach strach i
bardzo mu się to spodobało. Ładnie się bała, a w dodatku miała sprężyste,
zgrabne ciało. Prężyła się w jego ramionach jak schwytana przemocą kotka.
- Łukasz, zwariowałeś!? - wyrwała się, ale zasłonił sobą wyjście.
- No krzycz - roześmiał się - przybiegnie cała okolica, żeby poczytać twoje
ulotki. Przecież nie boisz się więzienia, prawda?
Szamotała się, ale nie miała żadnych szans. Złapał ją i jednym szarpnięciem
rozdarł bluzkę.
- Zaczekaj! Przepraszam cię, pójdę do tego kina - zaczęła płakać, lecz on
przewrócił ją na podłogę, a potem brutalnie zdarł z niej ubranie. Tak jak
przypuszczał, nie krzyczała, choć ze wszystkich sił starała mu się oprzeć.
Drapała, kopała nogami, ale on dopiął swego - zgwałcił ją.
Gdy było już po wszystkim, puścił jej bezwładne, omdlałe uda i wstał zostawiając
ją zapłakaną na podłodze.
- Przyjemnie było - powiedział dociągając spodnie - może masz ochotę na ten
drugi raz?
Skuliła się, oplatając ramionami kolana. Drżała na całym ciele, a do wilgotnych
policzków przykleiły się jej pojedyncze kosmyki włosów. Unikała jego wzroku.
Zrobiło mu się jej nawet żal.
- To ty jeszcze z nikim tego nie robiłaś!? - ze zdziwieniem zauważył krew.
- Ty... ty chamie! -jeszcze silniej zacisnęła uda.
- Wziął koc przewieszony przez oparcie krzesła i rzucił go jej.
- Okryj się - powiedział.
Spodziewał się obelg, ale ona bez słowa otuliła się pledem i przegubem dłoni
zaczęła wycierać łzy. Pociągała cicho przez nos, pochlipując. Łukasz zobaczył
swoją twarz w lustrze. Podrapała go do krwi; cztery wyraźne ślady po paznokciach
ciągnęły się od brwi aż do ust.
- Kocica- mruknął. To było dziwne: nigdy nie sądził, że dziewczyna pozująca do
zdjęć i czytająca antyreligijne książki, może być dziewicą - no i w dodatku ten
łańcuszek, który nosiła na kostce; sporo słyszał na temat sposobu prowadzenia
się takich dziewczyn. Nawet sam prałat mówił o tym na zebraniu koła.
Za oknem megafon wygłaszał właśnie przypowieść o igrającej dziatwie. Chłopak
kucnął obok dziewczyny, przyglądając się jej z bliska. Odsunęła się w kąt
utworzony przez fotel i ścianę. Obserwowała uważnie każdy jego ruch, a w jej
wilgotnych oczach błądziło przerażenie. Wydała mu się o wiele bardziej
atrakcyjna niż przedtem. Teraz to on był stroną decydującą. Uśmiechnął się.
- Niezła z ciebie dziewczyna. Szkoda tylko, że taka nierozsądna.
Nakrył kocem jej kolano, a potem wstał i ruszył do wyjścia. Nie przypuszczał
nawet, że cały dom obstawiony był już przez służbę porządkową laikatu. Doszedł
do połowy przedpokoju, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem wyłamywanego zamka, a
uzbrojeni mężczyźni w oliwkowozielonych mundurach wpadli z impetem do
pomieszczenia.
Świat zawirował, chłopak krzyknął, a potem leżał już na plecach, przygnieciony
ciężkim butem. Gdy mieszkanie zostało spenetrowane, pojawił się ksiądz
Żytniewski, proboszcz oraz wyglądający na przestraszonego Rysiek. Łukasz uniósł
głowę, tak aby ich lepiej widzieć. Z tyłu szedł jeszcze ten policjant w
podkoszulce, który mieszkał w przeciwnej bramie, oraz kilku cywilów.
- To on. Poznaję go - policjant wskazał na przygwożdżonego do ziemi chłopaka.
- Dziękuję panu - ksiądz Żytniewski zatrzymał się przy Łukaszu - zostanie pan
wezwany jako świadek.
- Oczywiście wasza wielebność - mężczyzna pocałował go w pierścień i kłaniając
się kilkakrotnie, wyszedł tyłem.
- To mój najlepszy ministrant, ręczę za niego - proboszcz wytarł pot z czoła.
Dygotał cały. - To jakaś kolosalna pomyłka.
- Ja też go znam, ale to nie powód, aby taki czyn uszedł mu na sucho. Jedynie
sam Bóg miałby prawo mu wybaczyć i nie jest to w mocy ludzkiej - gestem odwołał
funkcjonariusza, który trzymał obcas na klatce piersiowej chłopaka. - Ukorz się,
synu -dodał w stronę leżącego.
Łukasz rzucił się błagalnie na kolana.
- Wasza wielbność, proszę o łaskę. Ona jest kacerką i to ona mnie sprowokowała -
przerażenie załamywało mu chwilami głos.
- Umilknij synu - ksiądz ojcowskim gestem położył dłoń na jego głowie - i wierz
w bożą sprawiedliwość, bo On jest sędzią surowym, ale sprawiedliwym. Niczym są
wyroki ludzkie. A teraz idź w pokorze.
Dwóch funkcjonariuszy założyło kajdanki na ręce Łukasza, po czym ujęto go pod
pachy i poprowadzono do radiowozu. Z pokoju wyprowadzono dziewczynę owiniętą w
koc.
- No proszę, co za łów: sama przewodnicząca Krajówki Laickiej - gwizdnął przez
zęby jeden z cywilów, ale Żytniewski uciszył go jednym spojrzeniem.
- Dziękuję ci Ryszardzie za to, że wskazałeś nam to miejsce - położył dłoń na
ramieniu chłopaka - Otrzymasz ode mnie referencje, z którymi, jak sądzę
zostaniesz bez problemu przyjęty do nowicjatu.
- Dziękuję wasza wielebność - ministrant ucałował go w pierścień i wycofał się
podobnie jak policjant.
- Trzeba przekazać papiery Łukasza na policję i przeprowadzić weryfikację w jego
rodzinie. Zajmiesz się usunięciem go z parafii oraz zlikwidowaniem przywilejów
dla niego i rodziny, bracie Piotrze - Żytniewski spojrzał na proboszcza, który
zgodził się przytakując bez słowa.
- A ty? - pytanie skierowane było do dziewczyny.
- Ja cię nie ucałuję w pierścień - wykrzywiła usta w wyrazie pogardy.
- Jak możesz do jego wielebności... - oburzył się proboszcz, lecz ksiądz nakazał
ciszę uniesieniem ręki. Nikt nie śmiał teraz pisnąć nawet słówka. Ksiądz
profesor Żytniewski, za zaangażowanie w krzewieniu wiary, miał w niedługim
czasie zostać beatyfikowany, a więc stanowił dla wszystkich prawdziwy autorytet.
Edyta mimowolnie poczuła się nieswojo.
- Jesteś oskarżona nie tylko o nieprawomyślność - ksiądz starannie dobierał
słowa. - Dodatkową twoją winą jest to, że naszego najlepszego ministranta
namówiłaś do działalności antykościelnej. Mamy świadka, który widział go, gdy
całe noce spędzał pod twoim oknem, spełniając rolę czujki. Starał się nawet
wciągnąć do takiej samej działalności swego przyjaciela Ryszarda, zmuszając go
do milczenia. Jak widzę uprawiałaś z im stosunki pozamałżeńskie, aby go
zbałamucić. Jesteś już zupełnie zepsuta. Obydwoje odpowiecie w takim samym
stopniu za kacerstwo.
Nikt nie potrafił zrozumieć, dlaczego dziewczyna zaczęła się śmiać. To był
dziki, nieopanowany wybuch śmiechu.