Drabik Tomasz - Araminiusza wyprawa po moc

Szczegóły
Tytuł Drabik Tomasz - Araminiusza wyprawa po moc
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Drabik Tomasz - Araminiusza wyprawa po moc PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Drabik Tomasz - Araminiusza wyprawa po moc PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Drabik Tomasz - Araminiusza wyprawa po moc - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tomasz "Kwazariusz" Drabik Araminusa Wyprawa po Moc czyli improwizacja humorystyczna w klimatach fantasy" Pośród ziem Głodomorii wielu żyje magów potężnych. Wodni surferzy tańczący nad morzami i oceanami, Druidzi biegli w przyrządzaniu ziół potężnych i jeszcze potężniejsi w ich paleniu, magowie ognia płomieniami władający i z nimi po nocach tańczący oraz władcy wiatrów, którzy ogromną umiejętność w puszczaniu tychże osiągnęli. Dwie ostatnie frakcje połączyły swe siły i stworzyły zakon waleczny co w walce korzystał z ich straszliwego pomysłu zwanego Wiatrem Podpalonym. Byliby oni zawładnęli całą Głodomorią i zwalczyli wszelkich wrogów swych puszczając Wiatry Podpalone, lecz na ich drodze stanął ten jeden co potęgą najsilniejszą włada. O nim to opowieść będzie niedługa. *** Mrok pokrywał duszę Archibalbusa Araminusa. Niebyt otaczał go zewsząd. Mało kto o tym wie, ale niebyt jest rzeczą o całkiem określonych właściwościach. Otóż ma on to do siebie, że jest bardzo lepki i przykleja się do mózgu. Tańczy przed oczami w postaci małych czarnych plamek i przekręca zawartość żołądka. Wielu poznało niebyt. Gdy się w nim jest nie czuje się tego, ale wychodzenie z niebytu to o wiele podlejsza sprawa. Wielu filozofów wymyśliłoby już dawno kamień filozoficzny i odkryłoby Istotę Rzeczy, gdyby nie niebyt. To on winny jest temu, że tak odległa jest dziś myśl ludzka od odkrycia prawdy o świecie. Araminus właśnie wynurzał się z niebytu. Jego pamięć ograniczona była wielce i ostatnia chwila jaką sobie przypominał musiała być już dawno. Powieki miały ciężar Titanica wypełnionego po brzegi ołowianymi golemami, a w uszach słyszał taniec tysiąca troli w drewniakach na blaszanym dachu. Otworzył oczy i spojrzał wprost do jądra tysiąca słońc przemieniających się w supernowe. Właściwie to była świeczka, ale odczucia były zbliżone. Uniósł się na swym łóżku. Butelka sturlała się z jego brzucha i dźwięcznie upadła na podłogę. "Wybuch supernowej na pewno musi robić mniej hałasu." - Pomyślał Araminus. Spojrzał na flaszkę i rozpoznał w niej swoją ostatnią kolację. - Należy odpędzić niebyt - uznał i ruszył w kierunku barku. Lepki niebyt spływał po nim na podłogę. - I muszę zapamiętać, żeby nie mieszać spirytusu krasnoludzkiego z winem malinowym. W tym miejscu należałoby wyjaśnić, że Archibalbus Araminus nie jest alkoholikiem. Zapewne w normalnych okolicznościach i w mniej magicznym świecie byłby nim, ale nie tutaj. Otóż jest jednym z najpotężniejszych magów jakich widział tamtejszy świat. Jest on Alkomantą. Jak łatwo wyczytać w dowolnym zwoju dla kobiet jedzących inaczej alkohol posiada kalorie. Posiada ich nawet całkiem sporo. Jak wiadomo kalorie to potencjalnie energia. Araminus był jednym z niewielu, którym udało się odkryć jak przemieniać tą energię w potężną magię i nie umrzeć przy tym na marskość wątroby. Stał się potężny. Nawet bardzo potężny. Niestety moc odbiera mu możliwość korzystania w pełni ze swych władz umysłowych i dobrze, bo na pewno byłby już władcą świata, który, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, ciemięży swych poddanych i zmusza do niewolniczej pracy przy wydobywania złota... Hmm, w tym przypadku raczej przy produkcji wina i wódki. Podszedł do barku i otworzył go. Obraz pustych butelek zmroził mu krew w żyłach. Przez chwilę podejrzewał, że pozostał bez mocy, że wszystko się skończyło. W takich momentach zaczyna się podejrzewać, że na całym świecie, ba, wszechświecie nie ma pożądanego przedmiotu. Ale Araminus nie przejmował się tym. Odkrycie mgławic spirytusu sprawiało, że Archibalbus był całkowicie spokojny o przyszłość wszechświata. Niemniej barek był pusty, a najbliższe źródło mocy zdawało się daleko, szczególnie, że walka z niebytem osłabiała, potężnego nawet, maga. Należało natychmiast podjąć jakieś działania. Zdecydowanym krokiem znanym z opowieści pt. "Tańczący z masłem na stopach" podszedł do tapczanu i uniósł go do góry. Przez chwilę tapczan stawiał opór co mogło oznaczać, że Araminus rzucił niegdyś na niego zaklęcie ochronne, ale o tym nie pamiętał. W środku leżała moc. Ostatnie resztki owej mocy, jakie zostały w siedzibie Alkomanty. Na te ostatnie resztki składały się też źródełka butelkowe pod obluzowaną deską w kuchni, w schowku w wychodku, pod kamieniem koło drzwi wyjściowych i w gnieździe kukułki, które powstało koło okna pod wpływem silnych krzyżujących się tu strumieni magii. Araminus spakował wszystkie te źródła. Potem dołożył jeszcze lecytynę wzmacniającą pamięć opartą na spirytusie krasnoludzkim i gumową żabę, którą poświęcał od lat w swych rytuałach magicznych dźgając ją nożem. Kupowana w nieprzyzwoitym sklepie żaba musiała być dla zboczeńców, ale Archibalbusowi to nie przeszkadzało. Araminus mieszkał w "Wierzy". Warto zwrócić uwagę na osobliwą pisownię owej nazwy. Wynika ona z faktu, iż trzeba mieć w sobie wiele wiary, aby uwierzyć, że jest to wieża. Chociaż wydaje się jakaś taka szersza niż wyższa i nie ma w sobie nic z wyniosłości jaką sugeruje nazwa to jednak Araminusowi udało się przekonać wielu, aby uwierzyli, że jest to wieża. Albo raczej "Wierza". "Wierza" Araminusa stała w centralnej części Głodomorii. Tylko, że to było dawno, a teraz Głodomoria przesunęła się na zachód w kierunku Ajmerykanii. Z tego też względu domostwo maga nagle znalazło się blisko Rosyjanii. Można było to poznać po pojawiających się rosyjańskich behemotach, o których wygląd i powinowactwo pokłóciło się już wielu znakomitych autorów mądrych ksiąg (zwykle jeden udowadniał powinowactwo owych nikczemnych zwierząt z innym autorem, a tamten, w odpowiedzi, naprędce sporządzał dowody na krewniactwo behemotów z pierwszym). Pojawiały się także licznie postacie w kufajkach i czapkach uszatkach. Araminusowi to nie przeszkadzało z uwagi na fakt, iż postacie te często przewoziły tędy moc na sprzedaż i aby nie mieć problemów z mieszkającym tu magiem składały mu obfitą daninę ze swych dóbr. Ostatnio jednak było ich coraz mniej co wyraźnie zaniepokoiło Alkomantę. Uznał, że powinien wybrać się właśnie za wschód aby wyjaśnić czemu nie dostaje tego co mu się należy. Tak oto Araminus wyruszył na wschód... *** Karczma pełna była trzeźwych ludzi. A tak! Właśnie tak było! Dziwne, nie? Araminusowi też się to nie podobało i zrobił się podejrzliwy. Jedyni ludzie, którzy byli we właściwym dla karczmy, czyli odmiennym, stanie umysłu byli druidzi. Jak zwykle siedzieli kupą w kącie zgrupowani w jedną z tych swoich komun i dzielili się dżointem czy czymś co miało równie Ajmerykańską nazwę. Ledwo ich było widać w chmurach palonego zielska. Ich długie włosy opadały im na i tak niewiele widzące oczy. Należy w tym miejscu wyjaśnić fenomen druidów w Głodomorii. W historii tej gra rolę pewien władca. Imię jego dawno zaginęło w pomrokach dziejów, a było to spowodowane zapewne tym, że nie dawało się go normalnie wymówić bez kontuzji języka, a był on przecież przedostatnim władyką, więc jeszcze powinno się je pamiętać. No ale kto pamięta nazwy, w których więcej jest znaków przestankowych i akcentów niż liter? Otóż, władca ów w trosce o poprawność polityczną swego kraju, tj. Głodomorii, wprowadził ustawę o poszanowaniu odrębności religijnych. Miało to na celu przekonanie innowierców do wzięcia udziału w jego małej wojence z Rosyjanią. Cały pomysł szlag trafił, bo młodzi ludzie szybko zorientowali się, że religia druidzka ze względu na przekonania została z tytułu nowej ustawy zwolniona z obowiązku wojennego. Nagle niepopularna dotąd wiara druidzka (no bo kto by chciał mieszkać na odludziach w jaskiniach i rozmawiać z ślepym na jedno oko niedźwiedziem?) nagle ogromnie zyskała na popularności. Ci młodzi ludzie szybko odkryli, że lecznicze zioła druidów można używać do innych celów niż leczenie. Na przykład do poszerzania świadomości. Araminus uważał ich za idiotów. Przecież świadomość można poszerzyć tylko alkoholem! Ziołami można się tylko naćpać, a potem robić różne dziwne rzeczy. Takie jak na przykład śmianie się i opowiadanie dowcipów misce z wizerunkiem krowy w środku. Araminus wiedział, że miska może słuchać tylko wtedy gdy się coś mocnego wypije i ją ożywi. Alkomanta nie czuł obecności mocy. Było to dziwne zważając, że znajdował się w mocno magicznym z założenia miejscu - karczmie. Podaj mi no tu coś mocnego, oberżysto! - Rzekł gromko do grubiutkiego człowieczka ze ladą. Zaskakujące jest, że w każdym możliwym świecie oberżysta jest zawsze grubiutkim człowiekiem uwijającym się z kuflami i szmatą brudną niczym gęba szambowego chochlika. Ten nie należał do wyjątków. Nie mam nic poza wodą i octem. - Odparł zasmucony oberżysta. W jego głosie było też trochę strachu, bo nie podanie Alkomancie alkoholu gdy tego żąda może się źle skończyć. Na przykład w butelce... Z keczupem oczywiście. Jak to? - Huknął oburzony, lecz nie zaskoczony Araminus. Proszę mi nic nie robić! - Krzyknął nagle oberżysta płaczliwie - Nie nabijać mnie w butelkę albo coś jeszcze gorszego! To Ajmerykańce! Oni zabrali! Wtem z górnych pokoi zszedł jakiś człek. Skórę miał czarną a portki wielkie jakby mogło mu się tam zmieścić jeszcze co najmniej ze dwóch takich jak on. To jeden z nich! - Krzyknął oberżysta chowając się pod ladę. Łots ap? - Powiedział wyszczerzając zęby Ajmerykaniec - Joł joł madafak... ugh! - Nie zdążył dokończyć, bo kufel rzucony z naddźwiękową prędkością trafił go w głowę. Każdy powinien pamiętać, żeby nie wypowiadać w obecności Alkomanty niezidentyfikowanych zaklęć... A przekleństw w szczególności. Araminus wyszedł z karczmy i ruszył dalej na wschód. Coraz bardziej mu się nie podobał ten brak alkoholu. Należało to jak najszybciej wyjaśnić, zdobyć zapasy i przetransportować je do domu, najlepiej na barkach winnych. ** Siergiej był alkoholikiem. Nigdy nie chciał ani nie próbował zostać Alkomantą. Był zwykłym pijusem. Picie było całym jego życiem. Każdy kiedyś widział kogoś żyjącego według schematu: czteropak piwa na śniadanie, wódka na obiad i dwa wina na kolację, a trzeba pamiętać, że zwykle są jeszcze drugie śniadania, desery itd. Pod warunkiem, że ma się wystarczająco przytomności umysłu, aby o nich pamiętać. Jeśli należałoby coś jeszcze dodać o Siergieju to chyba powinno się wspomnieć o tym, że był niemową, a to ze względu, że autor piszący to dziełko nie ma pojęcia o języku rosyjańskim. Siergieja poznajemy w chwili, gdy skrada się nocą całkiem trzeźwy do obozu Ajmerykańców. Pchnął go do tego głód alkoholowy. Ci podli szubrawcy, imperialistyczne świnie z zachodu, zagrabili cały spirytus. Tylko takie myśli wypełniały jego umysł gdy się zbliżał. Wszedł między namioty. Prześliznął się obok namiotu znachora, który pracowicie przyszywał jednemu z żołnierzy uciętą przez rosyjańskiego behemota nogę. Ten bladoskóry żołnierz miał następnego dnia z rozgoryczeniem zauważyć w świetle dziennym, że stał się posiadaczem dwóch lewych nóg, przy czym jedna z nich jest nieco krótsza i należy do żółtoskórego kitajca. Jeden z namiotów wydał się Siergiejowi jakiś bardziej ozdobny, ekskluzywny. Po jego ścianach tańczyły cienie ludzi. Słychać było śmiech. "Piją nasz spirytus!" - oburzył się Rosyjanin i zakradł się do środka. Przeczołgał się pomiędzy butelkami i dotarł pod jakiś stół. Usłyszał rozmowę. O dziwo nie prowadzona była w Ajmerykańskim. Nie uda Ci się! - Argumentował ktoś zapijaczonym piskliwym głosem. - Jesteś zbyt pijany. Załóż się - odparł drugi zapijaczony, ale grubszy głos - że mi się uda. Podpalę! Bierz zapałkę. Ok. Trzymam. Dawaj. Zaciekawiony Siergiej wychylił głowę spod stołu, żeby zobaczyć, o jaki zakład chodzi. Udało mi się zobaczyć zapaloną zapałkę na tle dwóch okrągłych kształtów. Nagle wszystko stało się jasne i wtedy Siergiej zrozumiał, że to najlepsza chwila, żeby wreszcie coś powiedzieć pierwszy raz w życiu, a może nawet ostatni. - Łosz to jebłudna twa mać! - zabluźnił, a zaraz potem pochłonęły go smrodliwe płomienie. ** Jest taka chwila w życiu każdego palacza kiedy kończą się papierosy i nie można od nikogo wysępić nawet jednego. Jest taka chwila w życiu każdego łucznika kiedy kończą się strzały, a ten wielki ogr z toporem jest już tak blisko. Jest taka chwila w życiu każdego Indianina kiedy kończą się wszyscy inni Indianie, do których strzelają biali i w końcu muszą strzelić właśnie do niego. I jest taka chwila w życiu każdego alkomanty kiedy kończy się ostatnia flaszka i nie ma już skąd czerpać mocy. W takiej chwili Araminus zawsze znajduje jakąś flaszkę. W jego umyśle tkwi jakby detektor. Wyczuwa on płyny mocy na odległość. Wykrywacz ten staje się czulszy i zwiększa swój zasięg, gdy okres trzeźwości staje się niebezpiecznie długi. Zapukał do drzwi chatki. Normalnie wywarzyłby ową przeszkodę i wszedł do środka, ale teraz zmuszony był do oszczędzania mocy. Kto tam? - Zapytał głos starszej kobiety, głos, który powiedział już wszystko co było ciekawego do powiedzenia, a teraz już tylko znudzony powtarzał ciągle te same frazesy, bo ludzie potrzebowali je słyszeć i jeszcze nazywali tę nudną czynność komunikacją. Dzień dobry, Ciociu Nataszo! - Odrzekł Araminus niepewnym głosem. Nie spodziewał się jej tutaj. Każdy ma chyba taką ciotkę, która ma w zwyczaju tarmosić człowieka za uszy, pouczać na każdym kroku i nawet, gdy ma się 50 lat traktować go jak dziesięciolatka. Drzwi otworzyły się ukazując niską kobietę o cerze przypominającej suszoną śliwkę. Ubrana była w sposób, który pozwalałby jej ukryć się skutecznie i na długo pośród dewotek wychodzących z kościoła w niedzielne południe. - O! - Zdziwiła się wesoło i uśmiechnęła swoim szerokim, małozębnym uśmiechem - Mój drogi malutki Archibalbusek! Chodź była niższa od Araminusa o dobre dwie głowy to chwyciła go za policzek i zaczęła namiętnie tarmosić. - A titititi! - Powiedziała niczym ktoś o ciężkich obciążeniach genetycznych. - Jak mogłeś tak długo się nie pokazywać swojej starej i schorowanej ciotce?! - Nagle obruszyła się ostentacyjnie. Wcale nie wyglądała na schorowaną. Gdy się na nią patrzyło to można było odnieść wrażenie, że z powodzeniem przeszłaby testy NASA i zostałaby wybrana do lotu na Marsa. Albo wspięła się na jakąś wielokilometrową górę. Albo pokonała niedźwiedzia w zapasach. Dość szybko wyszło na jaw, że ciocia spodziewała się deficytu alkoholu. Jak każdy z rodziny Araminusów była bardzo silnie wyczulona na sprawy dotyczące mocy trunków. Można było nawet pokusić się o hipotezę, że byli oni zdolni do pewnego rodzaju przewidywania przeszłości jeśli chodzi o te tematy. - Mój ty Archibalbusku! Oczywiście, że zawczasu zgromadziłam pewne zapasy. Niestety nie są one zbyt duże. Jeśli jednak potrzebujesz tego, aby przywrócić równowagę w naturze - ciocia przez równowagę w naturze rozumiała współobecność wódki, wina i piwa na rynku - to chętnie użyczę ci części moich zapasów. ** Zemsta stała się jego największym celem. Przybyli do jego wioski i odebrali mu wszystko co miał. Stracił swe dotychczasowe życie, swoją pracę i efekty swej pracy. Na imię miał Kurdipli. Ogłuszyli go. Związali. Zdewastowali jego domostwo. Rzucili go w błoto. Zabrali wszystko. A teraz kiedy już udało mu się oswobodzić i wejść do swej sypialni ujrzał to. Leżała ze zmiażdżoną główką. Czerwona i mokra. Niegdyś słodka i cudowna. Kochał ją. Najpierw zrodziła się w nim rozpacz, ale ona szybko przerodziła się w ogromną nienawiść skierowaną przeciwko tym, którzy mu ją odebrali. Zaryczał ku niebu, gdy deszcz padał na jego głowę poprzez dziurę w suficie. Padł na kolana i objął ją czule. Przysięgał jej, że ją pomści. Obiecywał, że nic nie jest teraz dla niego ważniejsze. Potem wstał, chwycił w swą krasnoludzką dłoń topór i wyruszył w drogę. Pozostawił ją tam gdzie była... Martwą. Pozostawił swoją ulubioną butelkę najprzedniejszego, słodkiego, czerwonego wina. ** - Czuję go. Nadchodzi - pPowiedział Pieronus, wysoki mag kręgu ognia. - Odczuwam jego moc, zdobył coś jednak. - Nic to Pieronusie - odrzekł na to Zefirus, wysoki mag kręgu wiatru. - Dobrze się przygotowaliśmy, nie wymknie się z naszej pułapki. Po tych słowach obydwaj zaśmiali się podstępnie niczym dwa stereotypowe czarne charaktery z niskobudżetowej produkcji filmowej gdzie najbardziej oszczędzano na scenariuszu. Zatarli ręce w znanym ruchu knujących złych chochlików. Gdyby wielu dobrych i pozytywnych bohaterów wiedziało, że właśnie po tym można poznać czarne charaktery to bez problemu rozpoznaliby oni prawie każdy z nich zanim ten zdążyłby wprowadzić w życie jakikolwiek ze swych szalonych aczkolwiek genialnych planów zawładnięcia światem. Niestety dobrzy bohaterowie zawsze są naiwni do bólu i muszą zostawić w spokoju dowolny czarny charakter, żeby miał czas urosnąć w siłę i dokonać zaplanowanych, równie głupich co straszliwych czynów. Ci panowie, przewodniczący zakonu Podpalonego Wiatru, nie mieli aż tak ogromnych aspiracji. Nie chcieli świata ani niszczyć ani opanowywać. Chcieli tylko Głodomorii. A na drodze zawsze stał im Araminus. Dlatego należało go wyeliminować z tej gry. W każdym opowiadaniu, w którym Ci źli uknuli jakąś intrygę musi pojawić się scena, w której nie wiadomo po co owi źli muszę prowadzić rozmowę wyjaśniającą całą sytuację. Robią to bez konkretnego powodu, bo przecież pamiętają dobrze co wymyślili i jak knuli. No ale przecież czytelnik też musi się dowiedzieć. Tak więc oto tak rozmowa: - Jesteśmy genialni! - ucieszył się Pieronus i zaśmiał obłąkańczym śmiechem szalonego geniusza. - Tak! - zawtórował mu Zefirus. - Iście szatański! - Namówić głupich Ajmerykańców, żeby pomogli nam pozbawić Rosyjanię alkoholu i zwabić w ten sposób Archibalbusa znienawidzonego w naszą pułapkę! - Zacierał ręce mag ognia. - Lepiej nie dało się tego wymyślić! - Radował się mag wiatru. - A teraz on, znienawidzony wróg, wkracza wprost w naszą pułapkę nieświadomy! Hahaha! *** Kurdipli czuł całą rozpacz w sobie. Czuł też ziemniaki, które wziął z pola na drogę do kieszeni jak uciskają go w bok. Ale głównie była to rozpacz. I jeszcze nienawiść. Autor mógłby w tym miejscu wymienić jeszcze sporo różnych uczuć, które przyszłyby mu do głowy i wsadzić je wprost do serca krasnoluda. Mógłby pokusić się o opisanie dramatu psychologicznego postaci tragicznej, która utraciła ukochaną osobę (Kurdipli traktował swoje wino jak żywą osobę z prawdziwą duszą). Ba! Mógłby nawet posunąć się do ukazania strumienia świadomości bohatera i przedstawienia konfliktów, które są żywe w sercu owej niesamowitej postaci. Z tym, że autor jest leniwy i nie widzi sensu wypisywania takich głupot w szczególności, że dotyczyłyby one głupawego krasnoluda, którego życie wewnętrzne było tak interesujące i bogate, iż jego partnerką stała się butelka. Naprawdę sądzicie, że chcielibyście to czytać? Nie sądzę... Dlatego też lepiej zwróćmy uwagę na kierunek, w którym zmierza Kurdipli. Otóż zmierza on wprost do obozu Ajmerykańców, którzy odebrali mu jego sens życia. Ma w ręce topór, a i sama ręka należy do przedmiotów, które mniej chciałoby się poczuć na własnej czaszce niż, dajmy na to, sztacheta z płotu. Chyba coś nuci. Wsłuchajmy się w słowa. "Nie biorę jeńców, o nie!". Jakoś tak to zabrzmiało... *** Dumny Araminus wkroczył prosto do obozu wroga. Był pewien, że dobrze trafił. W powietrzu czuło się lekki zapach alkoholu. Chciałoby się powiedzieć, że moc była całkiem wyczuwalna w powietrzu. Ciemność skrywała wszystko wokoło. Alkomanta pociągnął z flaszki eliksir mocy. Poczuł jak magiczne ciepło rozlewa się po jego organizmie, wypala wątrobę, wyżera gardło i uderza do głowy. Nagle w ciemności pojawiło się malutkie światełko. Jakby zapałka. Potem dziwny odgłos przypominający takie jakie ludzkość wydaje z siebie po porządnej porcji grochówki i strumień ognia uderzył w glebę koło Araminusa. Wtedy zrozumiał, że ten zapach alkoholu pochodził z kręgu spirytusu rozlanego dookoła. W chwilę otoczyły go płomienie, okrąg zamknął się. - Jesteś uwięziony Alkomanto! - Zakrzyknął widoczny teraz Pieronus. - Nie staniesz więcej na naszej drodze do władzy i monopolu! - Właśnie Araminusie! - Dodał podniecony Zefirus. - Wpadłeś w naszą pułapkę! Pokonaliśmy cię! Chwila była straszliwa. Wszystko zdawało się przesądzone. Nie było ucieczki. Nie było ratunku. Sytuacja była najgorsza. Gorsze były już tylko hiszpańskie łaskotki. No i może spotkanie Dżenifer Łopec, znanej minstrelki, w ciemnej uliczce. Zrozpaczony Araminus zajrzał do butelki. Zobaczył jej dno, a tam pojawiła się twarz boga. Było to oblicze Wielkiego Alkoholika zwanego też Pijusem. Najwyższy przemówił: - Użyj mocy, Luke! A nie, cholera, to nie ta bajka. Jeszcze raz: - Użyj mocy, Araminusie! Alkomanta sięgnął szybko pod poły swego odzienia i wyciągnął stamtąd malutką manierkę. Zwinnym ruchem odkręcił zakrętkę i wychylił całość. Jego wrogowie spojrzeli z niego ze zgrozą. Oczy Alkomanty błysnęły złowrogo. Uniósł on swe dłonie ku niebu i huknął straszliwie a okrutnie: - Na potęgę posępnej flaszki! Mocy przybywaj! Był to chyba najgłupszy możliwy tekst jaki mógł wybrać, ale w takich chwilach bojowego uniesienia człowiek nie myśli za wiele. Daje się ponieść fantazji. Czasem pijackiej. Ziemia zatrzęsła się, ognisty krąg przygasł a Pieronus i Zefirus zostali powaleni przez potęgę zaklęcia o wiele mówiącej nazwie "Kociokwik". Tak Araminus wygrałby całą tą batalię gdyby nie to co stało się zaraz. *** Kurdipli wbiegł do obozu wroga chyżo. Na tyle na ile można poruszać się chyżo mając sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu i ponad połowę więcej w obwodzie. Dłonie pociły mu się na stylisku jego topora, tak mocno je ściskał. Gotowy do ciosu przemieszczał się w ciemnościach szukając oczami i uszami wroga. Nagle przed nim pojawił się ogień. Ściana ognia. Stał tak chwilę zdezorientowany czekając na atak, aż w końcu dojrzał po drugiej stronie płomieni postać jakąś. Wedle tego co miarkował musiał to być wrogi mag. Czekał więc na ruch przeciwnika, bo zapory gorącej przekroczyć nie mógł. Wtedy to ogień przygasł trochę. Kurdipli nie czekał ani chwili. Przeskoczył płomienie i rzucił się w kierunku przeciwnika. Trochę zaskoczyło go, że jest on odwrócony tyłem, ale nie było czasu na jakiekolwiek wahania. Zamachnął się toporem i z całej siły uderzył w głowę przeciwnika. Ręce miał tak śliskie, że oręż obrócił mu się w dłoniach i trafił w cel płazem miast ostrzem. Tak to Kurdipli ogłuszył Araminusa, najpotężniejszego maga w Głodomorii i okolicach. Niewiele czasu cieszył się tym zwycięstwem, gdyż zaraz potem magiczny pocisk Pieronusa pozbawił także jego przytomności. *** Araminus obudził się w wilgotnym lochu pobliskiej warowni. Ajmerykanie zajęli ją bez problemu, gdyż Rosyjanie byli zbyt trzeźwi, żeby skutecznie się bronić. Właściwie to zamknęli się w jednej z licznych podziemnych sal i tam nadal leczyli kaca. Nawet nie zauważyli, że ktoś zajął ich dobytek. Zbyt mocno bolały ich głowy, żeby mieli się martwić takimi drobiazgami. Alkomanta był okropnie trzeźwy. Niebyt oblepiał cały jego mózg i nie pozwalał prawie ruszać jakąkolwiek kończyną. Po chwili coś wydało odgłos kojarzący się z silnym bólem głowy. Był to budzący się Kurdipli. Po kilku dłuższych i bardzo bolesnych minutach udało im się ustalić co się stało i zauważyć, że są zamknięci w małym pomieszczeniu bez okien. Jedynym źródłem światła była mała świeczka, która właśnie dokonywała żywota. Chwile były trudne, gdyż Archibalbus miał szczerą chęć rozwalenia głowy Kurdipliemu, ale nie miał ku temu środków. Krasnolud sam nie wiedział co zrobić i jak się wytłumaczyć. Było mu raczej głupio. Choć nie za bardzo. W końcu był gruboskórnym krasnoludem. Ich bardzo względną sielankę przerwało pojawienie się Pieronusa i Zefirusa. - Ha! - Zatarł ręce Zefirus. - Umrzecie niedługo! - Wasze godziny są policzone! - Zachichotał Pieronus - Już opłaciliśmy kata! Po tych słowach obydwaj szubrawcy wyszli wydając z siebie odgłosy przywodzące na myśl dwóch kretynów z kreskówki wyświetlanej na pewnym Ajmerykańskim kanale muzycznym. - I co teraz zrobimy? - Zapytał nieszczęśliwy Kurdipli. Araminus właśnie teraz zauważył stojącą w kącie maszynę. Po bliskim przyjrzeniu się okazała być się urządzeniem do produkcji bimbru. To skłoniło Alkomantę do refleksji nad wielorakimi sposobami wykorzystywania więźniów ku chwale ojczyzny. Szybko jednak wyrwał się z tego zamyślenia albowiem ani miejsce ani czas były ku temu właściwe. - Ach! Gdybym ja miał choćby kilka ziemniaków! - Rzekł smutno, lecz dramatycznie Archibalbus. - Ja mam - mruknał Kurdipli. - Chcesz trochę? Araminus zaniemówił. Potem zabrał krasnoludowi owe źródła skrobi i szybko wrzucił je do urządzenia bimbrowniczego. Znał tajniki szybkiej fermentacji oraz magicznej destylacji. Już po dwóch godzinach był posiadaczem całkiem konkretnej ilości bardzo podłego trunku. Właśnie zamierzał go wypić gdy pojawili się magowie. - Przyszedł czas na Ciebie, Araminusie! - Oświadczył Pieronus, a może Zefirus. Więcej powiedzieć nie zdążyli. Potężny Alkomanta skoczył na nich drapieżnie i obalił magicznymi mocami i straszliwym chuchem. Wnet pojawiło się wielu strażników, Ajmerykańców, Talibów, smoków, Chińczyków, Cyklistów i wszelkiej maści innego domniemanego zła. Araminus walczył z nimi wszystkimi zaciekle i pokonywał jednego po drugim powalając i pozbawiając przytomności. Kurdipli patrzył na to mocno zaskoczony, gdyż większość tych wrogów była wytworem delirycznej wyobraźni Archibalbusa. *** Zaistniał pewien problem. Ktoś ukradł cały podest katowski. - Jak to cały? - Zdenerwował się Pieronus. - Nie można wynieść czegoś takiego. - Ekhem, można. - Odpowiedział Marniec. Zawsze każdy czarny charakter musi mieć kogoś kim może pomiatać. Kimś takim właśnie był Marniec. Marnym nędznikiem na usługach Pieronusa i Zefirusa. - Słucham? - Można. Wystarczy być Gabarytem. - A kto to, u diabła ognistego, taki? - Taki złodziej, kleptoman. Wielki i silny. O! Tam idzie i niesie podest! - pokazał palcem Marniec. - No to niech go łapią! - Na czoło Pieronusa wystąpiła żyła. - Z całym szacunkiem, ale chyba nie ma w Głodomorii nikogo kto by mógł go złapać. On jest z familii Konanów. To jakby łapać pędzącego behemota. Nie da się - za duże to i za silne. - I on jest złodziejem? Przecież nikt tak wielki nie może kraść niepostrzeżenie! - A kto powiedział "niepostrzeżenie"? Jak on sobie coś weźmie to nikt nie śmie go zatrzymać. *** Podest szybko odbudowano z jakichś skrzynek po piwie, na które tłum patrzył bardzo zazdrośnie głodnymi spojrzeniami. Gdyby jeszcze w tych skrzynkach coś było to na pewno zaraz doszłoby do rozruchów. Chwilę potem wciągnięto tam miotającego się w delirycznej walce Araminusa. Obok po dobroci szedł Kurdipli, który szybko zorientował się, że Alkomanta ma halucynacje. Na podeście już czekał kat. Popijał ukradkiem z butelki, którą wyhandlował od Ajmerykańców za malunki Rosyjanek w pancerzach dla wyzwolonych kobiet. Araminus powoli wracał do siebie. Postawiono go na podeście obok pieńka. Spoglądał z wyższością na Pieronusa i Zefirusa stojących poniżej. - Pokonaliśmy Cię Araminusie, puchu marny! - krzyknął poetycko Zefirus i zaznaczył to niskim odgłosem basu dochodzącym gdzieś z czeluści jego ciała. - Powiedzcie mi jedno. Jak przekonaliście Ajmerykańców, żeby z wami współpracowali? - zaciekawił się Alkomanta. - To było łatwe - uśmiechnął się Zefirus, a dokończył Pieronus: - Wysadziliśmy im coś w powietrze, a potem wmówiliśmy, że to Twoja wina. Zaraz ruszyli do walki z Tobą. My tylko podpowiedzieliśmy im co mają robić, żeby sobie z Tobą poradzili. Po tych słowach rozpoczęto egzekucję. Kat uniósł swój ogromny topór, aby skrócić Alkomantę o głowę. Może też o coś innego w razie jakby za pierwszym razem nie trafił. Ten kat znany był z tego, że lubił nie trafiać. Dlatego też gapie czekali z niecierpliwością na niezwykle krwawe widowisko. Nagle strzała przeszyła powietrze i wytrąciła katowi oręż nikczemny z rąk. Na drugim końcu toru lotu pocisku siedział na koniu elf jakiś. Przybywam na ratunek księżniczko, aby ratować twe życie i cześć! - Krzyknął mocno homogenizowanym głosem. - Imię me Łegołaś i trudnię się ratowaniem dziewic z opresji! Zaskoczony Araminus powstał zaskoczony i zaczął przecierać oczy zastanawiając się czy to oby nie kolejny deliryczny majak. Mimo to nie omieszkał wskoczyć na konia Łegołasia, gdy ten przejeżdżał tuż obok podestu. Kurdipli uznał, że nie zamierza zostać sam w tej niezręcznej sytuacji i także skoczył na owego konia. Zwierze mocno zachwiało się pod nagłym przypływem kilogramów na karku, ale jako iż był silny i zaprawiony w różnych bojach to jakoś popędził dalej choć kopyta musiał rozstawiać szeroko. *** Koń wpadł do pobliskiego lasku. Araminus doszedł do wniosku, że nadszedł czas uświadomić swemu wybawicielowi smutną prawdę. - Mości Łegołasie. - Powiedział telepiąc się na siodle. - Słucham? - Powiedział oślinionym głosem elf. - Pragnę zauważyć, że nie jestem księżniczką, ani nawet, o ile dobrze pamiętam, bo mogło mi się przywidzieć, gdyż byłem pijany, dziewicą. Tak w ogóle to jestem facetem. - Nikt nie jest doskonały. - Uśmiechnął się Łegołaś. - Wszystkie księżniczki z mojego haremu są facetami, bardzo mnie to cieszy. Z tyłu dało się słyszeć, że Kurdipli bardzo głośno przełknął ślinę. Araminus miał przez chwilę dosyć niewyraźną minę. - Czy mógłbyś nas wysadzić tutaj? - Zapytał taktownie Alkomanta. - Obawiam, że jest to niemożliwe. Uratowałem was, więc należycie do mnie i będziecie świetnie wyglądać w moim haremie. Ten krasnolud zdecydowanie doda egzotyki mojej kolekcji. - W tym momencie Kurdipli przełknął ślinę jeszcze głośniej. - A gdzie się udajemy? - Do mojej romantycznej kryjówki w głębi lasu. - Uśmiechnął się znowu Łegołaś. - Spodoba wam się, chłopcy. Obydwaj "chłopcy" zgodnie doszli do wniosku, że na pewno im się nie spodoba. Dlatego też po chwili koń jechał już drugą stronę i poczuł, że jest mu dużo lżej. Nie było na nim "tego cholernego fagasa". Nareszcie jacyś porządni ludzie. No, może raczej człowiek i krasnolud. Łegołaś leżał na trakcie ogłuszony. W jego tyłku tkwiła jedna z jego strzał. *** Kat siedział wieczorem w domu. Miał kiepski humor, bo znowu ten dupek, Łegołaś, przerwał mu egzekucję. Próbował się pocieszać butelką, ale jakoś mu nie pomagała. Jedyne co wywoływało uśmiech na jego twarzy to wspomnienie tych dwóch magów, gdy się wściekli, że im ten skazaniec uciekł. Nagle okno wyleciało z zawiasów i roztrzaskało się na podłodze. Po chwili po szklanych odłamkach dreptały dwie postacie. - Dawaj butelki, które masz albo postaramy się, żebyś dowiedział się jak czuje się keczup w butelce. - Powiedział ubrany w magiczne szaty człowiek. - Ja zrobię z Ciebie keczup. - Uśmiechnął się towarzyszący mu krasnolud gładząc stylisko ogromnego topora. - A ja postaram się, żebyś zmieścił się w butelce. - Dodał Alkomanta. *** Pieronus z Zefirusem siedzieli cicho w namiocie i bali się. Wiedzieli, że niedługo wróci rozwścieczony Araminus. Mieli nadzieję, że może zabrał go na zawsze Łegołaś, ale jakoś za bardzo na to nie liczyli. Knuli też jakby się bronić. Nawet mieli pewien plan. Mimo to bali się. Nagle poły namiotu otworzyły się i wkroczył Alkomanta z Kurdiplim. - Przybył wasz najgorszy koszmar! - Powiedział Araminus pociągając patetycznie z butelki. - Wasz terror zostanie ukarany i nigdy więcej nie będziecie knuć swych podstępnych intryg w Głodomorii. - Wpadłeś w naszą pułapkę Araminusie! - Odpowiedział Pieronus. Ściany namiotu opadły na boki, dach uleciał na wietrze. Pieronus, Zefirus, Araminus, Kurdipli oraz cała armia Ajmerykańców stała na pustej przestrzeni. - Gdzie oni się schowali jak tu szliśmy? - Zapytał się zaskoczony krasnolud. - Ha! - Powiedział Zefirus. - Ajmerykanie tak świetnie symulują inteligencję krzaka, że czasem, jak się nie ruszają, nie można ich odróżnić. - No tak! - Araminus klepnął się ręką w czoło. - Powinienem się domyślić jak zobaczyłem w drodze tutaj te wszystkie krzaki. Jak oni to nazywają? Buszizm, tak? - Nie masz z nami szans Araminusie, poddaj się. - Uśmiechnął się perfidnie, jak to tylko czarne charaktery potrafią, Pieronus. Araminus pociągnął z butelki, uniósł ręce do góry i krzyknął na cały głos: - Alkoholicy przybywajcie!!! *** Autor sięgnął leniwie po kostki dziesięciościenne. Spojrzał na księgę z listą czarów. "Przyzwanie hordy alkoholików". Szybko przeniósł wzrok na opis efektu czaru. "Przyzywa k100 alkoholików, którzy chwiejnym krokiem przyzywają na wezwanie jak szybko tylko mogą". Kostki potoczyły się po stole. Autor spojrzał na wynik i uśmiechnął się. Potem rzucił jeszcze raz i zsumował. *** Ziemia zadrżała, gdy nadchodzili. Zbliżali się od strony klubów anonimowych alkoholików. Szturmowali przychodząc z tawern, karczm i rynsztoków. Niektórzy szli z domów zaprawieni w boju ze swymi żonami. Zaatakowali Ajmerykańców tak niespodziewanie i potężnie, że tamci szybko zaczęli ponosić duże straty. Chwilę zajęło im przegrupowanie się i rozpoczęcie skuteczniej defensywy. W środku bitwy szalał Kurdipli machając na prawo i lewo swym mocarnym toporem. Udało mu się nawet ściąć za jednym zamachem trzy głowy naraz, ale nie miało to dla niego jakiegokolwiek znaczenia. Araminus ruszył na magów ognia i wiatru. Zefirus nie czekając przyzwał żywiołaka wiatru. Stwór pojawił się w postaci uczłowieczonych wirów wietrznych. - Więc spotykamy się znowu, doktorze Archibalbusie! - Zaśmiał się okrutnie żywiołak. Araminus przełknął ślinę. Miał już do czynienia z tym stworem i źle to wspominał. Wtedy potwór ten tak okrutnie nim miotał, że żołądek Alkomanty przeżył bardzo ciężkie chwile. - Wspomogę cię mocą ognia, żywiołaku! - Powiedział Pieronus i rzucił potężne zaklęcie, po którym w wirach wiatru zatańczyły ognie piekielne. - Nie! - Krzyknął stwór wietrzno-ognisty. - Ty głupcze! Araminus tylko się uśmiechnął i splunął na wroga spirytusem. Potężna eksplozja powaliła wszystkich poza Archibalbusem. Znana to prawda, że Alkomanci przewracają się tylko wtedy kiedy tego chcą. W innym przypadku nie przewrócą się choćby nie wiem jak się zataczali. Araminus byłby zwycięzcą, ale, jak uczy doświadczenie, zawsze coś może się zdarzyć. *** Kurdipliego przewróciła eksplozja i ogłuszył huk. Przez chwilę nie wiedział co się wokoło niego dzieje i zaczął zastanawiać się czy oby czegoś nie pił ostatnio za dużo. Potem zerwał się na równe nogi, chwycił topór i, niewiele widząc po oślepiającym błysku eksplozji, rzucił się do dalszej walki. Mgliście zobaczył przed sobą jakąś postać. Skoczył w jej kierunku i trochę zdziwił się, że jest odwrócona tyłem do niego. Mimo to Kurdipli zamachnął się w biegu toporem i... *** Autor poruszył się niespokojnie na krześle. Zauważył w całej swej mądrości, że boli go organ ważny dla prawidłowej postawy siedzącej. Przemyślał sprawę i doszedł do wniosku, że najwyższy czas kończyć. *** Kurdipli zamachnął się w biegu toporem i malowniczo potknął. Wylądował metr od Araminusa. Teraz, kiedy ostateczne zagrożenie zostało zażegnane, Alkomanta był prawdziwym zwycięzcą. Cieszył się, że to nareszcie koniec, bo właśnie skończyła mu się moc. Pogładził oręż w postaci butelki i uśmiechnął z pijackim zadowoleniem. - Czas wracać do "Wierzy". - Stwierdził i spojrzał groźnie na pokonanych magów leżących u jego stóp. - Ale jak coś znowu będziecie mącić to wiecie... Ja tu jeszcze wrócę. Keczup w butelce. I takie tam inne. - Zauważył, że pokonani już trzęsą się ze strachu, więc uznał, że więcej nie musi mówić, gdyż został zrozumiany. *** Ajmerykanie zostali na pewien czas rozgromieni i w rozsypce powrócili do swego kraju. Zakon Podpalonego Wiatru został rozbity i zaniósł na własnych barkach znaczne zapasy mocy do wieży Araminusa. Kurdipli otrzymał od władców Rosyjanii zapas przedniego, czerwonego, słodkiego wina. Jego szczęście zmartwychwstało. Araminus powrócił do swego domostwa i tam dalej doglądał swym mętnym wzrokiem spraw Głodomorii. Przynajmniej, aż do czasów późniejszych kiedy to pojawiły się trójce bohaterów... ale to już zupełnie inna historia. Tak więc szczęśliwe zakończenie, czyż nie? Hmm, nie całkiem. Zastanowić należy się czy można uznać za szczęśliwy koniec historii, w której zwycięża alkoholik i afirmuje się picie wódki. Czy to dydaktyczne? A kogo to obchodzi. Jeśli ktoś się przy tym chociaż raz uśmiechnął to znaczy, że wszystko jest w porządku... 30 kwietnia 2002