Dick Philip - My zdobywcy

Szczegóły
Tytuł Dick Philip - My zdobywcy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Dick Philip - My zdobywcy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Dick Philip - My zdobywcy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Dick Philip - My zdobywcy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 DICK PHILIP K. My zdobywcy Strona 4 PHILIP K. DICK THE DAYS OF PERKY PAT Tłumaczyła: Magdalena Gawlik Copyright © 1987 Wydanie polskie 2002 Dawniej wierzyłem, że wszechświat ma z gruntu wrogie nastawienie. I że nie pasuję do niego, jestem inny… dostosowany do odmiennej rzeczywistości i przez pomyłkę zostałem umieszczony tutaj. Moje ścieżki prowadziły w przeciwną stronę do jego ścieżek. I że wyłonił mnie spośród ludzi ze względu na moją inność. Zupełnie się ze sobą nie zgadzaliśmy. Bałem się, że wszechświat odkryje, jak bardzo się od siebie różnimy. Podejrzewałem, że w końcu odkryje prawdę o mnie i że jego reakcja będzie zupełnie naturalna – zrobi ze mną porządek. Nie uważałem, że jest nikczemny, lecz jedynie spostrzegawczy. A jeśli jest w tobie coś dziwnego, nie ma nic gorszego od spostrzegawczego wszechświata. W tym roku uświadomiłem sobie jednak, że to nieprawda. Wszechświat wcale nie jest spostrzegawczy, ale przyjazny… i wcale nie uważam, abyśmy się od siebie różnili. Philip K. Dick w wywiadzie udzielonym w 1974 roku (z „Only Apparently Real”) Strona 5 WSTĘP SKĄD WIECIE, ŻE CZYTACIE PHILIPA K. DICKA? Myślę, że przede wszystkim chodzi o niezwykłość. Dick był i jest niezwykły. To chyba właśnie z tego powodu nieustannie kartkowałem katalogi wydawnicze s.f. szukając jakiejkolwiek wzmianki na jego temat i niecierpliwie czekałem na ukazanie się kolejnych powieści. Mówi się, „X po prostu nie myśli jak inni ludzie”. W przypadku Dicka jest to stwierdzenie zgodne z rzeczywistością. Nie sposób przewidzieć zakończeń jego opowiadań. A jednak jego bohaterowie zostali pozornie ukształtowani na podobieństwo zwykłych ludzi – poza występującą niekiedy szaloną, rozkrzyczaną postacią płci żeńskiej, będącą jedną ze specjalności Dicka i traktowaną z niezmienną dozą czułości. To zwykli osobnicy wplątani w dziwaczne sytuacje, ludzie zarządzający siłami policyjnymi z pomocą bredzenia prekognitywnych szaleńców, albo stający twarzą twarz z replikującą się fabryką, która przejęła panowanie nad Ziemią. Istotnie, jednym z czynników owej niezwykłości jest precyzja, z jaką w przeciwieństwie do innych pisarzy Dick konstruuje dla swoich postaci realny świat. W ilu innych opowiadaniach SF dowiadujecie się, w jaki sposób bohater zarabia na życie, nim wpadnie on w pajęczynę akcji? Ach, może jest członkiem załogi kosmicznej, albo naukowcem w takiej czy innej dziedzinie. Albo młodym Werterem. U Dicka zajęcie bohatera poznajemy na pierwszej stronie. Ta zasada nie dotyczy wszystkich opowiadań zawartych w tym tomie (sprawdziłem), lecz troska o podobne szczegóły jest wszędzie, zwłaszcza w powieściach. Powiedzmy, że bohater zajmuje się handlem antykami; wraz z pojawieniem się nowego egzemplarza zastanawia się, czy da się go sprzedać. Gdy umarli mówią, udzielają zawodowych rad. Dick nigdy nie zakłada, że wiemy, w jaki sposób jego bohaterowie zarabiają na chleb. To część pewnej „wytrwałości” cechującej jego styl. Innym elementem owej wytrwałości jest fragmentaryczność dialogów. Trudno ocenić, czy dialogi Dicka są doszczętnie nieprawdziwe, czy też prawdziwsze niż inne. Jego bohaterowie nie tyle oddziałują wzajemnie na siebie w sensie werbalnym, ile prowadzą monolog celem podtrzymania akcji bądź też zwiększenia orientacji czytelnika. Strona 6 3 Sytuacje zaś są typowe Dickowskie. Jego „fabuły” nie mają sobie równych w s.f. Jeśli Dick pisze opowiadanie o, powiedzmy, podróży w czasie, ułoży je w taki sposób, że stanie się zupełnie sui generis. Nietrudno przewidzieć, że element centralny wcale nie zostanie umieszczony w centrum uwagi, lecz dotrze do nas okrężną drogą, poprzez, na przykład, wybory polityczne. Poza tym jakiekolwiek podobieństwo pomiędzy Dickiem a pisarzem posłusznym regułom gatunku jest czysto przypadkowe. Odnoszę niekiedy wrażenie, że wie wprawdzie, co dzieje się, gdy włączamy lampę do kontaktu, lecz poza tym istnieją nikłe dowody głębszej wiedzy zarówno z dziedziny techniki, jak i nauki. Jego nauka polega wyłącznie na znajomości technologii duszy, przy powierzchownej orientacji w dziedzinie psychologii. Dotychczas kosztem jego zalet skupiłem się na dziwactwach. Co sprawia, że czytacie Dicka? Cóż, przede wszystkim niezwykłość, jak już powiedziałem, lecz niezmiennie wiąże się z tym atmosfera dążenia, desperackich prób podejmowanych przez bohaterów, by osiągnąć pewien cel lub chociażby zrozumieć to, co się wokół nich dzieje. Znaczny procent bohaterów Dicka to ludzie umęczeni; w ukazywaniu rozpaczy Dick jest prawdziwym ekspertem. Mistrzostwo osiągnął również w przedstawieniu spustoszenia. Kiedy nas raczy spustoszeniem, powiedzmy, po bombie, jest to spustoszenie jedyne w swoim rodzaju. W niniejszym tomie mamy jeden tego przykład. Lecz wśród spustoszenia znajdujemy inne charakterystyczne elementy, małe zwierzątka. Owe małe zwierzątka to często mutanty albo nieduże roboty, w które wstąpiło życie. Ich istnienie pozostaje niewyjaśnione, często pojawią się jedynie na chwilę w wypowiedzi epizodycznej postaci. I co one robią? Również dążą. Zmarznięty strzyżyk otula się kawałkiem gałgana, zmutowany królik chce zbudować dom, rozgląda się i planuje. Poczucie nieustannej krzątaniny w krajobrazie, którego każdy element żyje, mimo przeciwności, własnym życiem, próbuje żyć, jest typowo Dickowskie. Wśród ostrych krawędzi, i zmagań niesie współczucie, którego istnienia dopatrujemy się w Dicku, lecz które nigdy otwarcie się nie ujawnia. To przesłanie miłości, zawsze pospiesznie tłumione, przebłyskuje z opowieści Dicka i nie pozwala łatwo o nich zapomnieć. James Tiptree, Jr. grudzień 1986 Strona 7 OPOWIADANIA AUTOFAB – 6 WEZWANIE DO NAPRAWY – 29 JEŃCY – 47 MODEL YANCY’EGO – 63 RAPORT MNIEJSZOŚCI – 83 MECHANIZM PAMIĘCI – 119 NIEPOPRAWNA M – 135 MY ZDOBYWCY – 168 GRA WOJENNA – 179 GDYBY NIE BENNY CEMOLI – 195 NOWOŚĆ – 215 TOPIK – 243 CO MÓWIĄ UMARLI – 274 ORFEUSZ O GLINIANYCH STOPACH – 322 CZASY SWAWOLNEJ PAT – 336 Strona 8 STAN GOTOWOŚCI – 359 CO ZROBIMY Z RAGLANDEM PARKIEM – 377 BLOBLEM BYĆ – 399 AUTOFAB I Wśród czekających rosło napięcie. Palili papierosy i spacerowali tam i z powrotem, kopiąc mimochodem rosnące na poboczu kępy chwastów. Na brunatne pola, rzędy schludnych, plastikowych domostw oraz odległe pasmo gór na zachodzie spływał upalny blask słońca. –Już niedługo – doszedł do wniosku Earl Perine, zacierając dłonie. – Czas przybycia różni się w zależności od ciężaru, połowa sekundy za każdy dodatkowy funt wagi. –Wszystko starannie obmyśliłeś? – zapytał gorzko Morrison. – Jesteś równie paskudny jak ona. Udawajmy, że po prostu przypadkiem się spóźnia. Trzeci mężczyzna nie zabrał głosu. O’Neill przybył z innej osady; nie znał Perine’a ani Morrisona na tyle dobrze, aby się z nimi sprzeczać. Zamiast tego przykucnął i uporządkował papiery przypięte do aluminiowej tabliczki. W promieniach słońca opalone, włochate ramiona O’Neilla połyskiwały od potu. Żylasty, o splątanych siwych włosach i w rogowych okularach wsuniętych na nos wydawał się starszy od pozostałych dwóch. Miał na sobie luźne spodnie, sportową koszulę oraz buty na gumowej podeszwie. Pewnie biegnące po papierze pióro słało spomiędzy jego palców metaliczne refeksy. –Co tam piszesz? – wymamrotał Perine. –Szkicuję opis procedury, którą mamy zamiar zastosować – odparł łagodnie O’Neill. – Lepiej usystematyzować to teraz, niż podejmować próby na chybił trafł. Chcemy wiedzieć, czego próbowaliśmy i co się nie powiodło. Inaczej zaczniemy kręcić się w kółko. Nasz problem polega na braku komunikacji; przynajmniej ja tak to widzę. –Komunikacji – przyznał gardłowym głosem Morrison. – Tak, za nic nie możemy nawiązać z tym cholerstwem kontaktu. Przybywa, zrzuca swoje ciężary i odjeżdża – nie istnieje pomiędzy nami żadna łączność. Strona 9 –Przecież to maszyna – zaoponował w podnieceniu Perine. – Jest martwa… ślepa i głucha. Strona 10 7 –Lecz kontaktuje się ze światem zewnętrznym – zaznaczył O’Neill. – Musi istnieć sposób, aby do niej dotrzeć. Rozróżnia pewne określone sygnały semantyczne; trzeba jedynie je odnaleźć. Czy też odkryć na nowo. W grę wchodzić może tuzin spośród mi liarda możliwości. Rozmowę trzech mężczyzn przerwał głuchy łoskot. Czujnie unieśli głowy. Nadszedł czas. –Oto i ona – powiedział Perine. – Dobra, mądrale, zobaczymy, czy zdołacie wprowadzić w tę rutynę choć jedną zmianę. Potężna ciężarówka trzeszczała pod ciężarem załadowanego na niej towaru. Pod wieloma względami przypominała konwencjonalne pojazdy transportowe kierowane przez ludzi, z jednym wyjątkiem – nie było w niej szoferki. Powierzchnia pozioma stanowiła platformę ładunkową, a część, gdzie normalnie powinny znajdować się refekto-ry oraz chłodnica, miała postać gąbczastej masy receptorów, aparatu sensorycznego tej ruchomej, użytecznej maszyny. Świadoma obecności trzech mężczyzn ciężarówka zwolniła, zmieniła bieg, po czym zahamowała. Chwilę trwało przesuwanie dźwigni; następnie sekcja powierzchni ładunkowej zadygotała i zrzuciła na drogę kaskadę ciężkich kartonów. W ślad za nimi sfrunęła kartka ze szczegółowym spisem towaru. –Wiecie, co robić – rzucił pospiesznie O’Neill. – Szybciej, zanim odjedzie. Mężczyźni z wprawą dopadli kartonów i zerwali z nich osłony. Błysnęła zawartość paczek: mikroskop, radio przenośne, stosy plastikowych naczyń, akcesoria medyczne, żyletki, odzież, żywność. Znaczną część towaru stanowiła jak zwykle ta ostatnia. Trzej mężczyźni przystąpili do systematycznego niszczenia przedmiotów. W ciągu kilku minut wokół nich wyrosła góra śmieci. –Zrobione – rzucił zdyszany O’Neill, ustępując krok w tył. Sięgnął po swoje notat ki. – Teraz zobaczmy, co ona na to. Odjeżdżająca ciężarówka zatrzymała się raptownie i cofnęła w ich kierunku. Jej Strona 11 receptory zarejestrowały fakt zniszczenia pozostawionego przed chwilą ładunku. Wykonawszy zgrzytliwy półobrót, skierowała się przodem do mężczyzn. Jej antena powędrowała w górę; nawiązała łączność z fabryką. Czekała na przesłanie instrukcji. Z ciężarówki posypała się sterta identycznego towaru. –To na nic – jęknął Perine na widok bliźniaczego spisu, który powędrował w ślad za kartonami. – Tyle rzeczy zniszczyliśmy na darmo. –I co teraz? – zapytał O’Neilla Morrison. – Jaką następną strategię kryjesz w zanadrzu? –Pomóżcie mi. – O’Neill chwycił jeden z kartonów i powlókł go z powrotem w stronę ciężarówki. Wrzuciwszy go na platformę, skierował się po następny. Pozostali dwaj mężczyźni z ociąganiem uczynili to samo. Złożyli towar tam, skąd przybył. Gdy ciężarówka ruszyła, ostatnie pudło wylądowało na swoim miejscu. Strona 12 8 Ciężarówka zawahała się. Jej receptory odnotowały powrót towaru. Ze środka mechanizmu dobiegło głuche, monotonne buczenie. –Doszczętnie ją to ogłupi – zawyrokował spocony O’Neill. – Przeprowadziła swoją operację i nie osiągnęła celu. Ciężarówka przeprowadziła nieudaną próbę odjazdu. Następnie zawróciła i za jednym zamachem ponownie zrzuciła towar na drogę. –Brać je! – wrzasnął O’Neill. Wszyscy trzej chwycili kartony i gorączkowo włado- wali je na platformę. Lecz z chwilą gdy kolejny raz znalazły się na ciężarówce, ta niezwłocznie strząsnęła je na ziemię. –To bez sensu – stwierdził bez tchu Morrison. – Jakbyśmy czerpali wodę sitem. –Przegraliśmy – stęknął z rezygnacją Perine – jak zawsze. My, ludzie, przegrywamy za każdym razem. Ciężarówka beznamiętnie zmierzyła ich receptorami. Wykonywała swoją pracę. Planetarna sieć automatycznych wytwórni gładko wypełniała obowiązki narzucone na nią pięć lat wcześniej, we wczesnym okresie Totalnego Konfiktu. –Odjeżdża – zauważył posępnie Morrison. Ciężarówka schowała antenę; wrzuciła niższy bieg i zwolniła hamulec. –Ostatnia próba – oznajmił O’Neill. Rozdarł jeden z kartonów. Wyciągnął z niego dziesięciogalonowy zbiornik z mlekiem i odkręcił pokrywę. – Myślicie, że to głupie. –To kompletna bzdura – odrzekł Perine. Ze stosu śmieci niechętnie wygrzebał kubek i zanurzył go w mleku. – Dziecinada! Ciężarówka przystanęła, obserwując ich bacznie. –Róbcie, co mówię – rozkazał ostro O’Neill. – Tak jak ćwiczyliśmy. Wszyscy trzej wychylili duszkiem zawartość kubków, rozmyślnie pozwalając, by mleko pociekło im po brodach; pragnęli rozwiać wszelkie wątpliwości co do wykonywanej przez nich czynności. Tak jak planowano, O’Neil zareagował pierwszy. Krzywiąc się z obrzydzeniem, odrzucił kubek na bok i szybko wypluł mleko na drogę. Strona 13 –Na miłość boską! – zachłysnął się. Pozostali dwaj uczynili to samo; tupiąc i przeklinając głośno, kopnięciem przewrócili zbiornik, kierując na ciężarówkę oskarżycielskie spojrzenia. –Ohyda! – ryknął Morrison. Zaciekawiona ciężarówka podjechała bliżej. Elektroniczne synapsy kliknęły i zaszumiały, ustosunkowując się do sytuacji; antena wystrzeliła w górę. –Chyba trafliśmy w sedno – powiedział O’Neil, trzęsąc się na całym ciele. Pod uważnym spojrzeniem ciężarówki wciągnął kolejny zbiornik z mlekiem, odkręcił po krywę i spróbował jego zawartość. – To samo! – krzyknął do ciężarówki. – Równie obrzydliwe! Strona 14 9 Z ciężarówki wyleciał metalowy cylinder. Upadł u stóp Morrisona; mężczyzna podniósł go i pospiesznie otworzył. OKREŚL NATURĘ USTERKI Lista zawierała wiele możliwych usterek; przy każdej z nich widniał równy kwadracik. Do całości został dołączony ołówek, którym trzeba było zaznaczyć wadę produktu. –Co mam zaznaczyć? – zapytał Morrison. – Skażone? Zainfekowane bakteriami? Kwaśne? Zjełczałe? Wadliwie oznaczone? Połamane? Zmiażdżone? Wygięte? Brudne? Po chwili namysłu O’Neill zaproponował: –Nie zaznaczaj żadnego. Fabryka z pewnością gotowa jest przeprowadzić natychmiastowy test i korektę. Dokonawszy analizy, zignoruje nas. – Jego twarz rozjaśniła się pod wpływem nagłego olśnienia. – Napisz pod spodem. Tam jest wolne miejsce przeznaczone na inne dane. –Co mam napisać? –Napisz – odparł O’Neill – „produkt jest denny”. –Co takiego? – zapytał zdumiony Perine. –Pisz! To taki semantyczny przekręt – fabryka go nie zrozumie. Może uda się nam zakłócić jej rytm. Piórem O’Neilla Morrison starannie wykaligrafował, że mleko było denne. Potrząsając głową, zamknął cylinder i wrzucił go na ciężarówkę. Pojazd zgarnął zbiorniki z mlekiem i zatrzasnął blokadę ochronną. Następnie z piskiem opon ruszył z miejsca. Ze szczeliny w ciężarówce wypadł cylinder z odpowiedzią; samochód odjechał pospiesznie, pozostawiając go na zakurzonej ziemi. O’Neill rozpieczętował cylinder i podniósł do góry kartkę papieru, aby inni też mogli przeczytać. REPREZENTANT FABRYKI ZOSTANIE WYSŁANY. PRZYGOTUJCIE PEŁNE DANE W ZWIĄZKU Z WADĄ PRODUKTU. Strona 15 Trzej mężczyźni przez chwilę trwali w milczeniu. Naraz Perine zaniósł się chichotem. –Udało się. Nawiązaliśmy kontakt. Bariera przełamana. –Jeszcze jak – potwierdził O’Neill. – Nigdy nie słyszeli o dennym produkcie. U podnóża gór spoczywało głęboko wtopione w skałę metaliczne cielsko fabryki Kansas City. Jego powierzchnia była przeżarta korozją, upstrzona ospowatą wysypką powstałych w wyniku skażenia plam i nosiła ślady pięcioletniej wojny, która Strona 16 10 i ją dotknęła. Większa część fabryki leżała pod ziemią, dostrzec można było jedynie wjazd. Widoczna jako punkcik ciężarówka mknęła w kierunku połaci czarnego metalu. W gładkiej powierzchni pojawiła się szczelina; ciężarówka wjechała do środka i znikła. Wejście ponownie się zatrzasnęło. –Przed nami wielkie zadanie – oznajmił O’Neill. – Teraz musimy nakłonić ją do zaprzestania dalszej działalności… do przerwania pracy. II Judith O’Neill podała gorącą kawę zgromadzonym w salonie ludziom. Podczas gdy jej mąż mówił, wszyscy bacznie wsłuchiwali się w jego słowa. Ze świecą było szukać większej niż O’Neill skarbnicy wiedzy na temat systemu autofab. We własnym regionie, w regionie Chicago, wywołane przez niego spięcie w osłonie pozwoliło mu na dotarcie do systemu danych zgromadzonych w tylnym płacie mózgowym lokalnej fabryki. Oczywiście fabryka niezwłocznie utworzyła doskonalszy typ osłony. O’Neill zdołał jednak wykazać, że i ona posiadała słabe punkty. –Instytut Cybernetyki Stosowanej – wyjaśnił O’Neill – sprawował nad siecią pełną kontrolę. Obarczcie winą wojnę. Obarczcie winą zgiełk wzdłuż linii łączności, to przez niego nie mamy potrzebnej wiedzy. Tak czy inaczej, Instytut nie zdołał przekazać swoich informacji, co udaremniło nam kontakt z fabrykami – nie jesteśmy w stanie powiadomić ich, że wojna dobiegła końca i jesteśmy gotowi przejąć kontrolę nad operacjami przemysłowymi. –Tymczasem – wtrącił kwaśno Morrison – cholerna sieć rośnie w silę i wciąż pochłania coraz więcej złóż naturalnych. –Mam wrażenie – powiedziała Judith – że gdybym mocniej tupnęła nogą, wpadłabym do tunelu fabrycznego. Pewnie wszędzie pod nami ciągną się kopalnie. –Czy nie obowiązują ich żadne ograniczenia? – zapytał nerwowo Perine. – Czy zostały zaprogramowane na ciągły rozrost? –Każda fabryka jest ograniczona do swojego terytorium operacyjnego – odrzekł O’Neill – ale sama sieć jest bezgraniczna. Może bez końca korzystać z naszych zasobów. To właśnie jej Instytut przypisał fundamentalne znaczenie; rola nas, ludzi, jest poślednia. –Czy cokolwiek zostanie dla nas? – dopytywał Morrison. Strona 17 –Jeżeli zdołamy zapobiec działalności sieci. Pół tuzina podstawowych minerałów już zostało zużyte. Wysyłane z każdej fabryki ekipy poszukiwawcze są niestrudzone, ich uwagi nie ujdzie nic, czego nie można by zawlec pod ziemię i wykorzystać. Strona 18 11 –Co by się stało, gdyby doszło do przecięcia tuneli z dwóch fabryk? O’Neill wzruszył ramionami. –Wykluczone. Każda fabryka posiada własny skrawek planety, prywatną porcję tortu przeznaczoną własny użytek. –Ale przecież coś takiego może się zdarzyć. –Cóż, jeśli tylko coś zostanie, nie spoczną, dopóki tego nie dostaną. – O’Neill rozważył tę możliwość z rosnącym zainteresowaniem. – Trzeba to przemyśleć. Sądzę, że jak zasoby zostaną drastycznie uszczuplone… Urwał. Do pokoju weszła jakaś postać; stanąwszy przy drzwiach, zmierzyła zgromadzonych uważnym spojrzeniem. W półmroku jej sylwetka do złudzenia przypominała sylwetkę człowieka. O’Neill myślał przez chwilę, że to spóźniony przybysz z osady. Następnie, kiedy nowo przybyły ruszył naprzód, uświadomił sobie, że podobieństwo było mylące: miał przed sobą dwunożną istotę z wieńczącymi górną część ciała receptorami danych oraz narządami pomocniczymi biegnącymi ku zakończonemu chwytnikami dołowi. Podobieństwo do człowieka dowodziło skuteczności porządku natury; żadne sentymenty nie wchodziły w rachubę. Nastąpiła oczekiwana wizyta reprezentanta fabryki. Ten bez ogródek przeszedł do rzeczy. –Oto maszyna zbierająca dane, zdolna do komunikowania się za pomocą słów. Posiada zarówno urządzenie nadawcze, jak i odbiorcze oraz potraf łączyć fakty w za kresie prowadzonego przez nią wywiadu. Głos był przyjemny i pewny siebie. Najwyraźniej pochodził z taśmy nagranej przed wojną przez któregoś z pracowników Instytutu. Płynąc z ust pseudoczłowieczej postaci, brzmiał groteskowo; oczami wyobraźni O’Neill ujrzał nieżyjącego już młodzieńca, którego utrwalony na taśmie głos dobiegał właśnie z mechanicznych ust wyprostowanej, stalowo-drucianej konstrukcji. –Słowo ostrzeżenia – ciągnął uprzejmy głos. – Bezowocne jest traktowanie tego receptora na równi z człowiekiem i wciąganie go w dyskusje, do których Strona 19 prowadzenia nie został wyposażony. Pomimo swojej przydatności nie jest on zdolny do myślenia po jęciowego; robi użytek jedynie z materiału, który mu zainstalowano. Optymistyczny głos ucichł i w jego miejsce pojawił się następny. Przypominał pierwszy, był jednak płaski i pozbawiony intonacji. Maszyna adaptowała fonetyczne brzmienie mowy nieboszczyka na własny użytek. –Analiza odrzuconego produktu – oznajmiła – wskazuje na brak ciał obcych lub też zauważalnych procesów psucia. Produkt spełnia standardy testowe obowiązujące w całej sieci. Reklamacja opiera się na czynnikach wykraczających poza sferę badawczą; w grę wchodzą normy nieznane sieci. Strona 20 12 –Zgadza się – przyznał O’Neill. Po czym podjął, z namysłem dobierając słowa: –Stwierdziliśmy, że mleko nie spełnia wymaganej normy. Nie chcemy mieć z nim nic wspólnego. Nalegamy na staranniejszą produkcję. Maszyna udzieliła niezwłocznej odpowiedzi. –Semantyczna zawartość terminu „denny” jest sieci nieznana. Nie fguruje w naszym spisie słownictwa. Czy możecie zaprezentować faktyczną analizę mleka pod względem obecności lub braku specyfcznych elementów? –Nie – odparł czujnie O’Neill; gra, którą prowadził, była skomplikowana i niebezpieczna. – „Denny” to pojęcie ogólne. Nie da rady zredukować go do składników chemicznych. –Co oznacza słowo „denny”? – zapytała maszyna. – Czy możecie zdefniować je przy użyciu zmiennych symboli semantycznych? O’Neill zawahał się. Należało skierować bieg myśli reprezentanta na ogólniejszy tor, czyli problem zawieszenia działalności sieci. Gdyby tylko mógł do niego w którymś momencie nawiązać, zainicjować dyskusję teoretyczną… –„Denny” – powiedział – oznacza stan produktu wytwarzanego wówczas, gdy nie ma ku temu wystarczającej potrzeby. Oznacza odrzucenie towaru z tego powodu, że nikt już go nie chce. Reprezentant pospieszył z odpowiedzią. –Nasza analiza wykazała znaczne zapotrzebowanie na pasteryzowane mleko w tej okolicy. Inne źródło nie istnieje; sieć kontroluje cały proces syntetycznego wytwarza nia mleka. – Po chwili dodał: – Oryginalne instrukcje opisują mleko jako podstawo wy składnik ludzkiej diety. O’Neill poczuł się zbity z tropu; maszyna ponownie sprowadzała rozmowę na wąski zakres tematyczny.