Dean R. Koontz - Maska

Szczegóły
Tytuł Dean R. Koontz - Maska
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Dean R. Koontz - Maska PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Dean R. Koontz - Maska PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Dean R. Koontz - Maska - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DEAN R. KOONTZ MASKA prze�o�y�a Hanna Milewska 1981 Ksi��k�t�dedykuj�Willi i Dave�owi Robertsom oraz Carol i Donowi McQuinnom, kt�rzy nie maj� �adnych wad opr�cz tej jednej: mieszkaj�zbyt daleko od nas. Pie��na jej dwakro�smutn� �mier�, bo zgas�a nazbyt wcze�nie. EDGAR ALLAN POE �Leonora� (prze�. Roman Klewin) Du�o Szale�stwa, wi�cej Grzechu, I Groza � sztuki tre��. EDGAR ALLAN POE �Robak Zdobywca� (prze�. Barbara Beaupr�) Wielki strach cofa nas do zachowa�z dzieci�stwa. CHAZAL 3 PROLOG Laura robi�a wiosenne porz�dki w piwnicy. Nienawidzi�a ka�dej chwili tu sp�dzonej. Nie, �eby nie lubi�a pracowa�; z natury by�a pracowita, i najlepiej si�czu�a, gdy mia�a co�do zrobie-nia. Ale ba�a si�piwnicy. Przede wszystkim panowa�tu mrok. Cztery w�skie okna, osadzone wysoko w murze, by�y niewiele wi�ksze ni�otwory strzelnicze, a pokryte kurzem szyby przepuszcza�y s�aby, kredowy blask. Nawet po zapaleniu kilku lamp du�e pomieszczenie pozostawa�o pogr��one w p�mroku, jakby w obawie przed ca�kowitym odarciem go z szat. Migotliwe bursztynowe �wiat�o ods�a-nia�o wilgotne kamienne �ciany i pot�ny piec w�glowy, wygaszony w to pi�kne, ciep�e majo-we popo�udnie. Na d�ugich p�kach, jednej nad drug�, sta�y s�oiki z domowymi przetworami z owoc�w i warzyw. W rogach czai�a si�ciemno��, a z niskiego belkowanego stropu cienie zwiesza�y si�jak d�ugie sztandary z �a�obnej krepy. Unosi�si�tu zawsze nieprzyjemny st�ch�y zapach, tr�c�cy wapienn�jaskini�. Wiosn�i la-tem, przy wysokiej wilgotno�ci, w rogach pojawia�a si�szarozielona ple��, odra�aj�ca jak �wierzb, obramowana setkami male�kich bia�ych zarodnik�w. Jej obecno��by�a specyficznym i niezbyt przyjemnym elementem piwnicznej atmosfery. Jednak nie mrok, przykry zapach czy grzyb budzi�w Laurze najwi�kszy l�k; jego przyczyn� by�y paj�ki. Tu mia�y swoje kr�lestwo. Niekt�re by�y ma�e, br�zowe i szybkie, inne szare, w odcieniu w�gla drzewnego � nieco wi�ksze, ale poruszaj�ce si�tak samo zwinnie, oraz te najwi�ksze � niebieskoczarne olbrzymy, prawie tak du�e jak kciuk Laury. Kiedy wyciera�a kurz i paj�czyny ze s�oik�w, stale czujna i wystraszona, narasta�a w niej z�o��na matk�. Mama lub ciocia Rachael same mog�y zrobi�porz�dki na dole, a jej zleci� sprz�tanie pokoi. Ale mama wiedzia�a, �e Laura boi si�piwnicy, i w ten spos�b chcia�a j�uka-ra�. By�a przecie�w jednym z tych swoich strasznych nastroj�w, mrocznych jak chmury burzo-we. Laura wiedzia�a ju�co�na ten temat. Zdarza�o si�to coraz cz�ciej. A kiedy mam�ogarnia� ten nastr�j, by�a zupe�nie inn�osob�ni�zwykle. Laura j�kocha�a, ale nie wtedy, gdy stawa�a si�zapalczyw�, nikczemn�, pe�n�nienawi�ci kobiet�, kt�ra posy�a�a j�do piwnicy, gdzie by�y paj�ki. 4 Odkurza�a s�oiki brzoskwi�, gruszek, pomidor�w, burak�w i fasoli, dr��c przed nieoczeki-wanym pojawieniem si�paj�ka, marz�c, by jak najszybciej dorosn��, wyj��za m��i usamo-dzielni�si�, gdy dobieg�j�nag�y ostry d�wi�k, kt�ry przeszy�wilgotne powietrze piwnicy. Brzmia�jak odleg�y rozpaczliwy lament jakiego�egzotycznego ptaka. Przerwa�a prac�, podnio-s�a wzrok na ciemny sufit i nas�uchiwa�a dziwnego pohukiwania dochodz�cego z g�ry. Po chwili u�wiadomi�a sobie, �e to pe�en trwogi g�os cioci Rachael. Tam, na pi�trze, co�spad�o i si�rozbi�o. Je�li to waza z pawiem, mama b�dzie w wyj�tkowo wstr�tnym nastroju przez kilka dni. Laura ruszy�a w stron�piwnicznych schod�w, gdy nagle zatrzyma�j�krzyk mamy, w kt�rym mo�na by�o wyczu�groz�. Us�ysza�a odg�os krok�w w salonie, kto�bieg�do frontowych drzwi, kt�re otwar�y si�, wy-daj�c znajomy odg�os, a potem zatrzasn�y. Rachael by�a teraz na zewn�trz i krzycza�a, i cho� nie mo�na by�o zrozumie�s��w, wyra�nie s�ysza�o si�strach. Laura poczu�a dym. Zacz�a wspina�si�na schody i u ich szczytu ujrza�a blade j�zyki ognia. Dym nie by�jeszcze g�sty, ale mia�ostry kwa�ny od�r. Fala �aru zmusi�a j�do zmru�enia oczu, ale zdo�a�a dotrze�do kuchni. �ciana ognia nie by�a jednolita � istnia�a w�ska droga ucieczki, korytarz ch�odnego bezpiecze�stwa, a na jego odle-g�ym ko�cu � boczne drzwi na ganek. Podnios�a d�ug�sp�dnic�i owin�a j�ciasno wok�bioder i ud, zbieraj�c materia�obiema r�kami, aby uchroni�j�przed p�omieniami. Ostro�nie skierowa�a si�w stron�drzwi, ale zanim zdo�a�a je otworzy�, kuchni�ogarn�� ��toniebieski ogie�. Nie by�o ju�kt�r�dy ucieka�. Pod wp�ywem gor�ca zacz�y p�ka�szyby w oknach, a wpadaj�ce przez nie powietrze gwa�-townie zmieni�o kierunek ognia, kt�ry zaatakowa�Laur�. Przera�ona, zrobi�a krok do ty�u, po-tkn�a si�i bezskutecznie szukaj�c d�oni�por�czy, run�a w d�i uderzy�a g�ow�o kamienn� posadzk�piwnicy. Powoli powraca�a jej �wiadomo��, jak ton�cemu przywracanemu do �ycia. Kiedy mia�a pew-no��, �e czuje si�dostatecznie silna, wsta�a. B�l promieniowa�od czubka g�owy. Podnios�a r�k� do brwi. Wyczu�a stru�k�krwi i niewielkie otarcie. By�a oszo�omiona i przestraszona. Kiedy le�a�a nieprzytomna, ogie�rozprzestrzeni�si�na podest u szczytu schod�w i spe�za� na pierwszy stopie�. Straci�a ostro��widzenia. Schody i ogie�tworzy�y rozmazan�plam�pomara�czowej mg�y, w�r�d kt�rej nadci�ga�y dymne duchy. Wyci�ga�y d�ugie ramiona, jak gdyby chcia�y obj��Lau-r�. � Na pomoc! � zawo�a�a, przyk�adaj�c d�onie do ust. Nikt nie odpowiedzia�. � Niech mi kto�pomo�e! Jestem w piwnicy! Cisza. 5 � Ciociu Rachael! Mamo! Na lito��bosk�, niech mi kto�pomo�e! Jedyn�odpowiedzi�by�narastaj�cy ryk ognia. Laura jeszcze nigdy nie czu�a si�tak bezbronna. Wok�niej szala�y p�omienie, a ona we-wn�trz by�a zimna. Dygota�a. Czu�a coraz silniejszy pulsuj�cy b�l g�owy, zadrapanie nad prawym okiem wci��krwawi�o, ale przynajmniej widzia�a ju�wyra�niej. Sparali�owana ze strachu patrzy�a na p�omienie sun�ce jak jaszczurki w d�, stopie�po stop-niu, okr�caj�ce si�wok�pr�t�w balustradki i por�czy. Charakterystyczny dla pal�cego si� drewna trzask przypomina�z�owieszczy chichot. Poczu�a dusz�cy dym. Kaszla�a, co pot�gowa�o b�l g�owy. Powraca�o oszo�omienie. Opar�a si�jedn�r�k�o �cian�, aby nie upa��. Wszystko dzia�o si�tak szybko. Dom p�on��jak stos dobrze wysuszonego drewna. Ja tu zgin�. Ta my�l j�otrze�wi�a. Nie czas jeszcze na �mier�. By�a za m�oda. Tyle �ycia przed ni�, tyle cudownych rzeczy do zrobienia, tyle marze�do zrealizowania. To nie mo�e si�tak sko�czy�. Nie zgadza�a si�na �mier�. Zas�oni�a usta i nos przed dymem. Odwr�ci�a si�od p�on�cych schod�w i dostrzeg�a ogie� w przeciwleg�ym ko�cu piwnicy. Przez chwil�s�dzi�a, �e jest otoczona. Krzykn�a z rozpaczy, ale nagle u�wiadomi�a sobie, �e te �wiec�ce punkty to lampy oliwne. Ich p�omienie nie stanowi-�y zagro�enia; bezpiecznie kry�y si�w wysokich szklanych kloszach. Zn�w kaszln�a gwa�townie. B�l w g�owie umiejscowi�si�za oczami. Mia�a trudno�ci z koncentracj�. Jej my�li rozbiega�y si�jak �ywe srebro, zachodzi�y jedne na drugie tak, �e nie chwyta�a sensu niekt�rych z nich. Modli�a si�cicho i �arliwie. Nad jej g�ow�strop zatrzeszcza�i jakby si�przesun��. Na kilka sekund wstrzyma�a oddech, zacisn�a z�by i sta�a z zaci�ni�tymi pi�ciami, czekaj�c, a�zostanie �ywcem pogrzebana. Ale sufit nie zamierza�si�zapa�� jeszcze nie teraz. Dr��c i cicho pop�akuj�c, skierowa�a si�do najbli�szego z czterech wysoko osadzonych okien. By�o prostok�tne i o wiele za ma�e, by umo�liwi�jej ucieczk�. Z ka�d�chwil�mia�a coraz wi�ksze trudno�ci z oddychaniem. Usta wype�ni�md�y, gorzki smak dymu. B�l w tyle g�owy nasila�si�, uniemo�liwiaj�c zebranie my�li. Mia�a uczucie, �e przeoczy�a jak��drog�ucieczki; w�a�ciwie by�a tego pewna. Musia�a zna-le��jakie�wyj�cie, bo w przeciwnym razie czeka�a j� �mier�w p�omieniach. Ujrza�a przera�aj�c�wizj�. Zobaczy�a, jak p�onie, a jej ciemne w�osy, rozja�nione p�omie-niami, stercz�wok�g�owy niczym knot �wiecy. Jej twarz topi si�jak wosk, kipi i paruje, a rysy rozp�ywaj�si�, przypominaj�c wykrzywione oblicze demona �ypi�cego pustymi oczodo�ami. Nie! Potrz�sn�a g�ow�, aby uwolni�si�od tego widoku. 6 By�a oszo�omiona. Potrzebowa�a odrobiny �wie�ego powietrza, aby oczy�ci�p�uca, lecz z ka�dym oddechem wci�ga�a coraz wi�cej dymu. Czu�a b�l w piersiach. Gdzie�obok rozleg�o si�rytmiczne walenie; ten odg�os by�g�o�niejszy ni�bicie serca, kt�-re w jej uszach brzmia�o jak grzmoty. Zrobi�a pe�ny obr�t, zas�aniaj�c usta d�oni�i kaszl�c, chcia�a znale�� �r�d�o tego ha�asu. Stara�a si�odzyska�panowanie nad sob�, zmusi�si�do my�lenia. Walenie usta�o. � Lauro� Poprzez ryk ognia us�ysza�a czyj�g�os wo�aj�cy j�po imieniu. � Lauro� Jestem tutaj� w piwnicy! � chcia�a krzykn��, ale ze �ci�ni�tego gard�a wydoby�si�jedynie be�kotliwy charkot. Z trudem utrzymywa�a si�na nogach. Osun�a si�na kamienn�posadzk�i przywar�a pleca-mi do �ciany. � Lauro� Zn�w kto�uderza�pi�ciami w drzwi. Odkry�a, �e powietrze tu�nad pod�og�by�o czystsze. Wdycha�a je zach�annie, wdzi�czna za odroczenie wyroku �mierci. Na kilka sekund pulsuj�cy b�l g�owy os�ab�i mog�a zebra�my�li. Przypomnia�a sobie o zapasowych drzwiach znajduj�cych si�na p�nocnej �cianie. W panice zapomnia�a o nich. Ale teraz, je�li zapanuje nad sob�, mo�e si�uratuje. � Lauro! � To g�os cioci Rachael. Zacz�a pe�zn��w kierunku, sk�d dochodzi�. Trzyma�a g�ow�nisko przy ziemi, gdzie dym by�nieco rzadszy. Kraw�dzie spojonych zapraw�kamieni podar�y jej sukni�i zdar�y sk�r� z kolan. Posuwaj�c si�centymetr po centymetrze, w�r�d p�omieni, trzasku ognia, dymu, kt�ry dusi�i wyciska� �zy z oczu, Laura zbli�a�a si�do miejsca ucieczki, a g�os cioci Rachael by�jej drogowskazem. � Lauro! � G�os by�ju�blisko. Dok�adnie nad ni�. Maca�a �cian�, a�znalaz�a jaki�punkt oparcia. Wg��bienie w murze pomog�o jej podci�gn�� si�na pierwszy stopie�. Podnios�a g�ow�, ale nie widzia�a nic opr�cz nieprzeniknionej ciemno-�ci. � Lauro, odpowiedz. Kochanie jeste�tam? Rachael wpad�a w histeri�, krzycza�a tak g�o�no i wali�a w drzwi z takim zapami�taniem, �e nie us�ysza�aby odpowiedzi, nawet gdyby Laura by�a w stanie jej udzieli�. Gdzie mama? Dlaczego jej nie s�ysz�? Czy nic jej nie obchodz�? Kul�c si�w tej ograniczonej, gor�cej, ciemnej przestrzeni, Laura wyci�gn�a r�k�w kierun-ku drzwi znajduj�cych si�nad g�ow�. Ci�ka sztaba drgn�a i opad�a pod uderzeniem ma�ych pi�ci Rachael. Laura szuka�a po omacku klamki. Zacisn�a d�o�wok�metalowego kszta�tu i drgn�a konwulsyjnie, dotykaj�c czego�ma�ego, lecz �ywego. Cofn�a r�k�. Ale to co�prze-nios�o si�z klamki na jej r�k�. Przebieg�o mi�dzy palcami przez kciuk, d�o�, nadgarstek, r�kaw sukienki, zanim zd��y�a strzepn��. 7 Paj�k. Nie widzia�a go, ale czu�a. Paj�k. Jeden z tych du�ych jak jej kciuk; spasione czarne ohydz-two, b�yszcz�ce jak t�usta kropla oliwy. Na chwil�zamar�a. Paj�k sun��po jej ramieniu, a jego zuchwa�e poczynania pobudzi�y j�do dzia�ania. Klepn�a go przez r�kaw sukni, ale chybi�a. Uk�si�j�pod zgi�ciem �okcia, a�skrzywi�a si�z b�lu. Poczu-�a go pod pach�. Tu te�j�uk�si�. Tocz�c rozpaczliw�walk�z najwi�kszym wrogiem, zapo-mnia�a o p�on�cym domu i rozpadaj�cym si�stropie. Wzdrygn�a si�, straci�a r�wnowag� i stoczy�a ze schod�w, rani�c biodro na kamiennej posadzce. Paj�k �askota�, id�c teraz we-wn�trz jej stanika, a�znalaz�si�mi�dzy piersiami. Chcia�a krzykn��, ale nie mog�a wydoby� z siebie g�osu. Przy�o�y�a r�k�do piersi i mocno nacisn�a, a�przez materia�poczu�a, �e stwo-rzenie wije si�pod ci�arem d�oni. Nie zmniejszy�a nacisku, dop�ki go nie zgniot�a. Poczu�a md�o�ci i zas�oni�a r�k�usta. Przez chwil�le�a�a na pod�odze w pozycji embriona, gwa�townie dygoc�c, To, co pozosta�o ze zgniecionego paj�ka, sp�yn�o wolno po jej piersi. Chcia�a pozby�si�tego, lecz zawaha�a si�w irracjonalnej obawie, �e m�g�by o�y�i uk�si�j�w palce. Przygryz�a warg�. Poczu�a smak krwi. Mama� To sprawka mamy. Ona j�tu pos�a�a, chocia�wiedzia�a, �e boi si�paj�k�w. Dlaczego mama zawsze by�a taka skora do wymierzania kary, taka szybka w przypisywaniu winy? Belka nad jej g�ow�p�k�a, a kuchenne drzwi otworzy�y si�z trzaskiem. Mia�a wra�enie, �e zajrza�a do piekie�. Lecia�na ni�deszcz iskier. Jej suknia zacz�a si�tli�. Poparzy�a sobie r�ce, gasz�c ogie�. To wszystko przez mam�. Jej d�onie i palce pokry�y si�p�cherzami, zaczyna�y jej odpada�od cia�a p�aty sk�ry, co uniemo�liwia�o pe�zanie. Podnios�a si�, chocia�ta pozycja wymaga�a wielkiej si�y i zdecydo-wania. Chwia�a si�, oszo�omiona i s�aba. Mama mnie tu pos�a�a. Laura widzia�a ju�tylko pulsuj�c�, wszechogarniaj�c� �wiat�o��, w kt�rej szybowa�y i wiro-wa�y bezkszta�tne dymne duchy. Stara�a si�odnale��drzwi prowadz�ce na zewn�trz, ale straci-�a orientacj�. Obija�a si�o sprz�ty, rani�a, kaszl�c i tr�c za�zawione oczy. Mama mi to zrobi�a. Zacisn�a poranione, krwawi�ce d�onie w pi�ci. W napadzie w�ciek�o�ci zacz�a wali�w piec, na kt�ry wpad�a, a ka�dy cios przeznaczony by�dla jej matki. G�rne partie p�on�cego domu zachwia�y si�i run�y. Gdzie�w oddali, poza �cian�dymu, g�os cioci Rachael odbija�si�echem: � Lauro� Lauro� Dlaczego tam nie ma mamy, dlaczego nie pomaga cioci Rachael wywa�y�drzwi piwnicy? Gdzie�jest, na Boga? Czy�by dorzuca�a w�gla i dolewa�a oliwy do ognia? Charcz�c i dysz�c, Laura stara�a si�pod��a�za g�osem Rachael, za g�osem ratunku. Spadaj�ca belka uderzy�a j�w plecy. Upadaj�c, chwyci�a si�p�ki z domowymi przetwora-mi. Le�a�a w�r�d od�amk�w szk�a. Czu�a zapach og�rk�w i brzoskwi�. Nie mia�a czasu, aby stwierdzi�, jakie odnios�a obra�enia, bo nast�pna lec�ca belka zmia�d�y�a jej nogi. B�l by�tak silny, �e umys�nie dopu�ci�go do �wiadomo�ci. Nie mia�a nawet szesnastu lat, a znios�a tak wiele. Zepchn�a b�l do najciemniejszego zakamarka psychiki i walczy�a; skr�ca�a si�, w�cieka�a na los i przeklina�a matk�. Wiedzia�a, �e ta nienawi��nie mia�a racjonalnego pod�o�a, ale odczuwa�a j�tak silnie, �e w �wiadomo�ci zaj�a miejsce b�lu. Przepe�nia�a j�, dodawa�a tyle demonicznej energii, �e by-�aby w stanie odrzuci�ci�k�belk�z n�g. Przeklinam ci�, mamo. Pi�tro domu zawali�o si�na parter, czemu towarzyszy�odg�os podobny do wystrza�u z dzia�a. Przeklinam ci�, mamo! Przeklinam ci�! Dwie kondygnacje p�on�cego rumowiska wdar�y si�przez os�abiony strop do piwnicy. Mamo� CZʌ�PIERWSZA JAKI�POTW�R TU NADCHODZI� Palec mnie �wierzbi, to dowodzi, �e jaki�potw�r tu nadchodzi; Ods�o�cie otw�r, niech wnijdzie potw�r! SZEKSPIR �Makbet� (prze�. J�zef Paszkowski) 10 ROZDZIA�1 Na tle pos�pnych chmur b�yskawica nakre�li�a postrz�piony zygzak niczym p�kni�cie na porcelanowym talerzu. Zaparkowane przed biurem Alfreda O�Briana samochody na moment wy�oni�y si�z mroku w oczekiwaniu na nast�pny burzowy refleks. Porywisty wiatr ch�osta� drzewa. Krople deszczu z furi�wali�y w szyby budynku, aby potem strugami sp�yn��po szkle. O�Brian siedzia�plecami do okna i czyta�podanie przed�o�one mu przez Paula i Carol Tra-cych. Jaki to schludny cz�owieczek � pomy�la�a Carol, obserwuj�c O�Briana. � Kiedy siedzi tak nieruchomo, mo�na pomy�le�, �e to manekin. By�wyj�tkowo zadbany. Starannie uczesane w�osy to z pewno�ci�efekt pracy dobrego fry-zjera. Fachowo przystrzy�one w�sy uk�ada�y si�idealnie symetryczne po obu stronach policz-k�w. Szary garnitur mia�spodnie o kantach tak ostrych i prostych jak �yletki. Czarne buty b�yszcza�y. Wypiel�gnowane paznokcie i r�owe, dok�adnie wymyte d�onie wygl�da�y wr�cz sterylnie. Kiedy Carol zosta�a przedstawiona O�Brianowi niespe�na tydzie�temu, oceni�a go jako prze-sadnego wr�cz pedanta i zdecydowa�a, �e go nie polubi. Szybko jednak podbi�j�swoim u�mie-chem, nienagannymi manierami i szczer�ch�ci�przyj�cia z pomoc�jej i Paulowi. Zerkn�a na Paula. Siedzia�sztywno w fotelu obok. Obserwowa�O�Briana z uwag�, lecz kiedy poczu�na sobie wzrok Carol, odwr�ci�si�i u�miechn��. Jak zwykle jego spojrzenie pod-nios�o Carol na duchu. Nie by�ani przystojny, ani brzydki, ot, przeci�tny cz�owiek, jednak kocha�a go za �agodno��i czu�o��, kt�re emanowa�y z jego twarzy. Orzechowe oczy mia�y zdolno��komunikowania zdumiewaj�co subtelnych emocji. Sze��lat wcze�niej, na uniwersy-teckim sympozjum na temat �Psychologia anormalno�ci a wsp�czesna proza ameryka�ska�, gdzie Carol pozna�a Paula, w�a�nie te ciep�e, wyraziste oczy zwr�ci�y jej uwag�, a i potem nie przestawa�y jej intrygowa� Teraz mrugn��i tym mrugni�ciem zdawa�si�m�wi�: Nie martw si�. O�Brian jest po naszej stronie. Podanie zostanie przyj�te. Wszystko dobrze si�u�o�y. Ko-cham ci�. Odmrugn�a i udawa�a pewn�siebie, chocia�wiedzia�a, �e Paula nie spos�b oszuka�. Tak bardzo chcia�a zyska�aprobat�pana O�Briana. Sam�siebie przekonywa�a, �e nie ma powod�w, dla kt�rych O�Brian mia�by ich odrzuci�. Byli m�odzi i zdrowi. Paul mia�trzydzie�ci pi��, ona 11 trzydzie�ci jeden lat � wspania�y wiek, by zacz��nowe �ycie, o kt�rym marzyli. Oboje odno-sili sukcesy w pracy. Nie mieli k�opot�w finansowych, nawet dobrze im si�powodzi�o. Miej-scowa spo�eczno��ich szanowa�a. Byli szcz�liwym i zgodnym ma��e�stwem, a ich zwi�zek z roku na rok wydawa�si�silniejszy. S�owem, mieli wszelkie dane, aby stara�si�o adopcj� dziecka, wi�c dlaczego si�denerwowa�a? Kocha�a dzieci i s�dzi�a, �e potrafi wychowa�jedno lub dwoje. W ci�gu minionych czterna-stu lat, kiedy zdoby�a trzy stopnie naukowe na trzech uniwersytetach i pozycj�w zawodzie, odk�ada�a na p�niej wiele przyjemno�ci, a z wielu po prostu zrezygnowa�a. Zdobywanie wy-kszta�cenia i robienie kariery zawsze sta�y na pierwszym planie. Ale adoptowanie dziecka to sprawa, kt�rej nie chcia�a odk�ada�na p�niej. Odczuwa�a siln�potrzeb�, niemal fizyczn�, by zosta�matk�, wychowywa�i kszta�ci�dzie-ci, dawa�im mi�o��i okazywa�wyrozumia�o��. By�a wystarczaj�co inteligentna i �wiadoma swojej osobowo�ci, by zdawa�sobie spraw�, �e ta g��boko zakorzeniona potrzeba powsta�a, przynajmniej po cz�ci, z niemo�no�ci pocz�cia dziecka z w�asnej krwi i cia�a. Ponosi�a win�za swoj�bezp�odno��, kt�ra wynik�a z niewybaczalnej g�upoty, pope�nionej przed wielu laty. Poczucie winy sprawia�o, �e znosi�a sw�j los o wiele gorzej, ni�gdyby to natura uczyni�a j�ja�ow�. By�a bardzo trudnym dzieckiem, wychowywanym przez rodzic�w alkoholik�w i brutali, cz�sto bitym, kt�re do�wiadczy�o poka�nej dawki tortur psychicznych. Zanim sko�czy�a pi�tna�cie lat, by�a wystarczaj�co zbuntowana przeciwko rodzicom i ca�emu �wiatu, by nienawidzi�wszystkich, a zw�aszcza siebie. W najmroczniejszym okresie swego pogmatwanego, pe�nego m�ki dojrzewania zasz�a w ci���. Przera�ona, straci�a g�ow�; nie mia�a do kogo zwr�ci�si�o pomoc. Pr�bowa�a ukry�sw�j stan, nosz�c szerokie pasy, banda�uj�c si� elastycznymi opaskami oraz ograniczaj�c jedzenie do minimum, by nie przybiera�na wadze. To spowodowa�o komplikacje, czego omal nie przyp�aci�a �yciem. Dziecko urodzi�o si�przed-wcze�nie, ale zdrowe. Odda�a je do adopcji i przez par�lat nie my�la�a o tym zbytnio. �wiado-mo��, �e sta�a si�bezp�odna, nie by�a dla niej dramatem; pragnienie posiadania dziecka mia�o pojawi�si�p�niej. Dzi�ki Grace Mitowski, psychologowi dzieci�cemu, pracuj�cej spo�ecznie przy s�dzie dla nieletnich, Carol ca�kowicie zmieni�a swoje �ycie. Nauczy�a si�lubi�siebie i wiele lat p�niej zacz�a �a�owa�, �e przyczyni�a si�do swojej bezp�odno�ci. Uzna�a adopcj�za najodpowiedniejszy spos�b rozwi�zania problemu. Mog�a przybranemu dziecku da�tyle mi�o�ci co w�asnemu. Wiedzia�a, �e b�dzie dobr�i troskliw�matk�, i pragn�a tego dowie�� nie tyle �wiatu, ile sobie. O�Brian podni�s�wzrok znad podania i u�miechn��si�. � To naprawd� �wietnie wygl�da � powiedzia�, wskazuj�c formularz. � Naprawd�, jest wspania�e. Nie ka�dy, kto sk�ada u nas podanie, ma takie kwalifikacje. � Mi�o mi, �e pan to m�wi � podzi�kowa�Paul. O�Brian potrz�sn��g�ow�. � Stwierdzam tylko fakty. Jestem pod wra�eniem. 12 � Dzi�kuj�panu � odezwa�a si�Carol. O�Brian odchyli�si�do ty�u, spl�t�r�ce na brzuchu i powiedzia�: � Mam jednak par�pyta�. Jestem pewien, �e zada mi je komisja rekomendacyjna, wi�c je�li teraz uzyskam odpowiedzi, zaoszcz�dz�pa�stwu p�niejszych konsultacji. Carol zesztywnia�a. O�Brian najwidoczniej zauwa�y�jej reakcj�, bo szybko doda�: � O, to nic istotnego. Naprawd�. Prosz�mi wierzy�, nie zadam pa�stwu nawet po�owy pyta�, jak�zwykle stawiam zg�aszaj�cym si�do nas parom. Pomimo zapewnie�Carol pozosta�a spi�ta. Za oknami niebo stawa�o si�coraz ciemniejsze; chmury zmienia�y kolor z szarego na niebie-skoczarny i opuszcza�y si�nisko nad ziemi�. O�Brian obr�ci�si�w fotelu do Paula. � Doktorze Tracy, czy powiedzia�by pan o sobie, �e jest pan cz�owiekiem sukcesu? Paul wydawa�si�zaskoczony pytaniem. Zamruga�i odpar�: � Nie wiem, co ma pan na my�li. � Jest pan kierownikiem katedry j�zyka angielskiego w college�u, prawda? � Tak, ale na ten semestr wzi��em urlop naukowy. Zast�pca przej��wi�kszo��moich obo-wi�zk�w. Innymi s�owy, by�em odpowiedzialny za katedr�przez ostatnie p�tora roku. � Czy nie jest pan za m�ody na to stanowisko? � W pewnym sensie tak � przyzna�Paul. � Widzi pan, to raczej niewdzi�czne stanowi-sko: du�o pracy, ma�o satysfakcji. Moi starsi koledzy z wydzia�u chytrze wmanewrowali mnie w t�funkcj�, by unikn��ma�o satysfakcjonuj�cego zaj�cia. � Jest pan skromny. � Nie, m�wi�prawd�. Nie przywi�zywa�em do tego wi�kszej wagi. Carol wiedzia�a, �e jest skromny. Przewodnicz�cy rady wydzia�u to zaszczytne stanowisko. Rozumia�a jednak, �e Paul pomniejsza jego znaczenie; zosta�zbity z tropu przez O�Briana okre-�leniem � cz�owiek sukcesu. Ona te�poczu�a si�nieswojo. Nie przypuszcza�a, i�d�uga lista osi�gni��mo�e �wiadczy�przeciwko nim. Za oknami b�yskawica przeci�a zygzakiem niego. Wci��zwracaj�c si�do Paula, O�Brian kontynuowa�: � Jest pan tak�e pisarzem. � Tak. � Jest pan autorem ciesz�cego si�powodzeniem podr�cznika z literatury angielskiej. Napi-sa�pan tuzin monografii na r�ne tematy i opisa�histori�naszego okr�gu, a tak�e dwie ksi��ki dla dzieci, jedn�powie�� � Powie��odnios�a taki sukces, jak ko�pr�buj�cy chodzi�po linie � rzek�Paul. � Kry-tyk z �New York Timesa� napisa�, �e stanowi �wspania�y przyk�ad akademickiego zad�cia, prze�adowania tematami i symbolami, fatalnego braku tre�ci i jakiejkolwiek linii narracyjnej, odznaczaj�cego si�naiwno�ci�kogo�, kto mieszka w wie�y z ko�ci s�oniowej�. 13 O�Brian u�miechn��si�. � Czy ka�dy pisarz potrafi zacytowa�z�e recenzje? � Przypuszczam, �e nie. Ale to wry�o mi si�w pami��, bo zawiera nieprzyjemn�dawk� prawdy. � Pisze pan nast�pn�powie��? Czy dlatego wzi��pan urlop naukowy? Paul nie by�zaskoczony pytaniem. Zrozumia�taktyk�O�Briana. � Tak, rzeczywi�cie, pisz�now�powie��. Ta wreszcie b�dzie mia�a jasny w�tek. � Za-�mia�si�, pomniejszaj�c warto��swojego pisarstwa. � Jest pan r�wnie�zaanga�owany w prac�spo�eczn�. � Nie za bardzo. � M�wi�powa�nie � nie zgodzi�si�z nim O�Brian. � Fundacja szpitala dzieci�cego, samorz�d lokalny, rozdzia�stypendi�w w college�u; oczywi�cie opr�cz sta�ych zaj��i pisania. I nadal pan uwa�a, �e nie jest cz�owiekiem sukcesu? � Nie s�dz�. Dzia�alno��spo�eczna to tylko par�spotka�w miesi�cu. Nic wielkiego. Ro-bi�i tak niewiele, bior�c pod uwag�moje udane �ycie. � Paul przesun��si�na skraj fotela. � Mo�e obawia si�pan, �e nie b�d�mia�czasu dla dziecka? Je�li to pana niepokoi, prosz�si� d�u�ej nie martwi�. Znajd�czas. Ta adopcja znaczy dla nas bardzo du�o, panie O�Brian. Oboje bardzo pragniemy dziecka i je�li zostanie nam przyznane, z pewno�ci�nie b�dziemy go zanie-dbywa�. � O, jestem tego pewien � szybko powiedzia�O�Brian, unosz�c d�onie w pojednawczym ge�cie. � Nie o to mi chodzi�o, z pewno�ci�nie. Jestem po pa�stwa stronie. � Odwr�ci�twarz w stron�Carol. � Pani doktor Tracy, a pani? Czy uwa�a si�pani za kobiet�sukcesu? B�yskawica zn�w przeci�a pancerz chmur, tym razem bli�ej. Mia�o si�wra�enie, �e uderzy-�a nie dalej ni�dwie przecznice od nich. Huk pioruna zatrz�s�szybami w oknach. T�przerw�Carol wykorzysta�a na przemy�lenie odpowiedzi i dosz�a do wniosku, �e O�Brian oceni otwarto��wy�ej ni�skromno��. � Tak. Mog�powiedzie�, �e jestem kobiet�sukcesu. Zaanga�owa�am si�w par�spo�ecz-nych akcji zapocz�tkowanych przez Paula. Bior�c pod uwag�m�j wiek, odnosz�sukcesy za-wodowe, prowadz�c praktyk�psychiatryczn�. Go�cinnie wyk�adam w college�u, gdzie mam regularne zaj�cia. Prowadz�te�, pod k�tem habilitacji, badania nad dzie�mi autystycznymi. Latem piel�gnuj�ma�y ogr�d warzywny, a w zimowe miesi�ce zajmuj�si�rob�tkami dziewiar-skimi, i nawet myj�z�by trzy razy dziennie, ka�dego dnia, bez wyj�tku. O�Brian roze�mia�si�. � Trzy razy dziennie, tak? Och, pani jest zdecydowanie kobiet�sukcesu. Ciep�e brzmienie jego �miechu przywr�ci�o Carol pewno��siebie. � Jestem przekonana, �e rozumiem pana w�tpliwo�ci. Obawia si�pan, by�my nie oczeki-wali zbyt wiele od naszego dziecka. 14 � W�a�nie � powiedzia�O�Brian. Zauwa�y�jak��nitk�na r�kawie i strzepn��j�. � Rodzi-ce � ludzie sukcesu � maj�sk�onno��do zbyt surowego wychowywania dzieci, do zbyt po-�piesznych reakcji. � Ten problem powstaje tylko wtedy, gdy rodzice nie s� �wiadomi niebezpiecze�stwa � odezwa�si�Paul. � Nawet je�li Carol i ja nale�ymy do ludzi sukcesu, z czym osobi�cie si�nie zgadzam, nie b�dziemy zmusza�naszych dzieci, aby robi�y wi�cej, ni�s�w stanie. Ka�dy powinien znale��w�asn�drog�w �yciu. Carol i ja zdajemy sobie spraw�, �e dzieckiem trzeba kierowa�, a nie na si��dopasowywa�do schematu. � Oczywi�cie � potwierdzi�a Carol. O�Brian wygl�da�na zadowolonego. � By�em przekonany, �e us�ysz�to od pana. � W mojej praktyce psychiatrycznej mam do czynienia z pacjentami maj�cymi r�ne pro-blemy � powiedzia�a Carol. � Jednak specjalizuj�si�w zaburzeniach psychicznych i emocjo-nalnych u dzieci i dorastaj�cej m�odzie�y. Sze��dziesi�t lub siedemdziesi�t procent moich pa-cjent�w nie ma wi�cej ni�siedemna�cie lat. Leczy�am kilkoro dzieci, kt�re cierpia�y na powa�-ne schorzenia psychiczne spowodowane przez wymagaj�cych rodzic�w, kt�rzy zbyt serio pod-chodzili do ich osi�gni��szkolnych. To mia�o wp�yw na wszelkie aspekty rozwoju intelektual-nego i osobowego. Widzia�am dzieci zranione, panie O�Brian, i opiekowa�am si�nimi najlepiej, jak umia�am. Prawdopodobnie, ze wzgl�du na te do�wiadczenia, nie mog�abym post�powa�ze swoimi dzie�mi tak, jak tamci rodzice. To nie oznacza, �e nie pope�ni�b��d�w. Jestem pewna, �e b�d�je robi�a. I to mn�stwo. Ale nie te, o kt�rych pan wspomina�. � Przekonuj�ce jest to, co pa�stwo powiedzieli � rzek�O�Brian, kiwaj�c g�ow�. � Prze-konuj�ce i bardzo dobrze wy�o�one. Jestem pewien, �e kiedy powt�rz�pa�stwa s�owa przed komisj�rekomendacyjn�, b�d�ca�kowicie usatysfakcjonowani. � Strz�sn��nast�pny py�ek z r�kawa. � Spodziewam si�jeszcze jednego pytania: Przypu��my, �e dziecko, kt�re pa�stwo adoptuj�, oka�e si� no c� po prostu mniej inteligentne ni�pa�stwo. Czy to nie stanie si� dla was powodem frustracji? � C�, nawet gdyby�my mogli mie�w�asne dziecko � odezwa�si�Paul � nie by�oby �adnej gwarancji, �e urodzi si�geniusz. Gdyby jednak by�o� op�nione w rozwoju� tak�e by�my je kochali. Oczywi�cie, �e tak. To samo dotyczy dziecka, kt�re chcemy adoptowa�. Carol zwr�ci�a si�do O�Briana: � My�l�, �e ma pan o nas zbyt wysokie mniemanie. �adne z nas nie jest geniuszem, na lito��bosk�! Zaszli�my wysoko przede wszystkim dzi�ki pracy i wytrwa�o�ci, a nie ze wzgl�du na nasz�wyj�tkow�b�yskotliwo��. Chcia�abym, �eby tak by�o, ale prawda jest inna. � Poza tym � doda�Paul � nie kocha si�bliskiej osoby tylko za jej inteligencj�. Liczy si� ca�a osobowo��, zestaw cech. � Dobrze � powiedzia�O�Brian. � Ciesz�si�, �e tak to pan odczuwa. Komisja r�wnie� pozytywnie to odbierze. 15 Zamilkli, bo do ich uszu dobieg�o z oddali wycie syren. Wozy stra�ackie. Teraz ju�nie tak odleg�e, coraz g�o�niejsze. � My�l�, �e te dwie ostatnie b�yskawice spowodowa�y powa�ne szkody � odezwa�si� Paul. O�Brian obr�ci�si�z fotelem do okna, znajduj�cego si�dok�adnie za jego biurkiem. � Rzeczywi�cie, piorun musia�uderzy�w pobli�u. Carol podesz�a do okna, ale nie dostrzeg�a dymu na �adnym z pobliskich dach�w. Syreny coraz bardziej si�zbli�a�y. � Wi�cej ni�jeden w�z � stwierdzi�O�Brian. Kilka stra�ackich woz�w przejecha�o obok budynku, w kt�rym si�znajdowali, kieruj�c si� w stron�nast�pnej przecznicy. Po chwili us�yszeli kolejne jednostki. O�Brian podni�s�si�z fotela i podszed�do okna. � To musi by�co�powa�nego � powiedzia�Paul, zbli�aj�c si�do O�Briana. � Wygl�da na to, �e wezwano co najmniej dwie ekipy stra�ackie. � Widz�dym � odezwa�si�O�Brian. Tu dzieje si�co�z�ego. Ta my�l zaatakowa�a Carol, przerazi�a, jak brutalny policzek. Przeszy�j�strach. Chwyci�a por�cz fotela tak mocno, �e z�ama�a paznokie�. Co�� z�ego� bardzo z�ego� Nagle powietrze sta�o si�przygniataj�co ci�kie, gor�ce, lepkie, jak gorzki, truj�cy gaz. Pr�-bowa�a odetchn��i nie mog�a. Na piersiach czu�a niewidzialny, mia�d��cy ci�ar. Odejd�cie od okien! Chcia�a ich ostrzec, lecz strach odebra�jej g�os. Paul i O�Brian stali plecami do niej, nie�wia-domi, co si�z ni�dzia�o. Czego si�boj�? � pyta�a siebie. � Czeg�, na Boga, tak si�przerazi�am? Walczy�a z t�irracjonaln�, parali�uj�c�zgroz�. Zacz�a podnosi�si�z fotela, i wtedy to si� sta�o. Morderczy ogie�, wzniecony przez b�yskawic�, wystrzeli�jak salwa z mo�dzierza. Siedem albo osiem og�uszaj�cych piorun�w, jeden po drugim, tak �e nie potrafi�a ich policzy�, uderza�o coraz bli�ej budynku, coraz bli�ej okien: b�yszcz�ce, rozja�nione, brz�cz�ce; to czarne, to mleczne, to l�ni�ce, to matowe, to srebrzyste, to zn�w w odcieniu miedzi� Nag�a eksplozja fioletowobia�ego �wiat�a wywo�a�a seri�drgaj�cych stroboskopowych ob-raz�w, na zawsze wypalonych w pami�ci Carol: stoj�cy Paul i O�Brian. Ich sylwetki, ma�e i bezbronne, na tle naturalnych fajerwerk�w. Na zewn�trz deszcz, smagane wiatrem drzewa, miotaj�ce si�z coraz wi�ksz�w�ciek�o�ci�. B�yskawica uderza w jedno z nich � du�y klon � a potem z�owieszczy ciemny kszta�t pojawia si�w centrum eksplozji, co�jak torpeda, i zmierza prosto w stron� �rodkowego okna. O�Brian unosi r�k�, zas�aniaj�c twarz. Paul odwraca si�do niego z rozpostartymi ramionami; obaj wygl�daj�jak postacie z filmu, kiedy ta�ma zacina si� 16 w projektorze. O�Brian przechyla si�na bok; Paul chwyta go za r�kaw i szarpie w ty�(zaledwie u�amek sekundy po tym, jak b�yskawica rozp�ata�a klon). Olbrzymi konar wpada przez �rodko-we okno w momencie, gdy Paul odci�ga O�Briana z jego drogi. Jedna z li�ciastych ga��zi prze-suwa si�po g�owie O�Briana i zrywa mu okulary, ciskaj�c je w powietrze. Jego twarz � pomy-�la�a Carol � jego oczy! A potem Paul i O�Brian, padaj�c na pod�og�, znikaj�jej z widoku. Olbrzymi konar roztrzaskanego klonu pada na biurko O�Briana w fontannie wody, szk�a, wy�a-manych futryn okiennych i dymi�cych p�at�w kory. Nogi biurka trzeszcz�i za�amuj�si�pod brutalnym naciskiem drzewa. Carol znalaz�a si�na pod�odze obok przewr�conego fotela. Nie pami�ta�a momentu upadku. Le�a�a na brzuchu, z policzkiem przyci�ni�tym do pod�ogi, gapi�c si�bezmy�lnie na od�am-ki szk�a i li�cie klonu za�cielaj�ce dywan. B�yskawice nadal roz�wietla�y zachmurzone niebo, wiatr wciska�si�przez wybite szyby i porywa�li�cie do szale�czego ta�ca. Kalendarz spad�ze �ciany i fruwa�niczym latawiec na skrzyd�ach zrobionych z kartek stycznia i grudnia. Dwa obrazy grzechota�y na drucianych haczykach, pr�buj�c si�z nich uwolni�. Papiery, materia�y biurowe, formularze, ma�e arkusiki z bloczk�w do notowania, biuletyny, gazety szele�ci�y, uno-si�y si�, nurkowa�y, sun�y po pod�odze z sykiem w�a. Carol mia�a osobliwe uczucie, �e ca�y ten zam�t nie by�rezultatem wiatru, lecz spowodowa-ny zosta�przez� obecno��czego�przera�aj�cego. Z�y poltergeist. Demoniczne duchy wyda-wa�y si�porusza�niewidzialnymi ramionami, zrywa�przedmioty ze �cian, znajdowa�schro-nienie w li�ciach i zmi�tych arkuszach papieru. To szalony pomys�i by�a zaniepokojona, �e co�takiego przysz�o jej do g�owy. B�yskawica zn�w rozja�ni�a mrok, a towarzysz�cy jej grzmot przeszy�powietrze. Krzywi�c twarz, zakry�a z przera�enia g�ow�r�koma. Serce jej wali�o, a w ustach zasch�o. Pomy�la�a o Paulu i poczu�a gwa�towny skurcz w piersiach. Le�a�pod oknem, po przeciwnej stronie biurka, niewidoczny pod ga��ziami klonu. By�a pewna, �e �y�. O�Brian m�g�zgin��, je�li ta ma�a ga���uderzy�a go w g�ow�. Jednak Paul z pewno�ci� �y�. Z pewno�ci�. Niemniej m�g�by�ci�ko ranny, krwawi� Podci�gaj�c si�na r�kach, Carol zacz�a d�wiga�si�na kolana, by po�pieszy�mu z pomoc�, kt�rej z pewno�ci�potrzebowa�. Ale nast�pna b�yskawica o�lepi�a j�, a grzmot og�uszy�i po-wracaj�cy strach spowodowa�, �e opu�ci�y j�si�y. By�a na siebie w�ciek�a. To przytrafi�o si�jej po raz pierwszy. Zawsze szczyci�a si�swoj�si��, zdecydowaniem i stanowczo�ci�. Przeklinaj�c si�w duchu, osun�a si�z powrotem na pod�og�. Co�pr�buje nas powstrzyma�przed adoptowaniem dziecka. Ta absurdalna my�l by�a jak ostrze�enie, kt�re odebra�a na moment przed powaleniem drze-wa. Co�pr�buje nas powstrzyma�przed adoptowaniem dziecka. Nie. To �mieszne. Burza, b�yskawice to tylko zjawiska atmosferyczne. Czysty przypadek, �e ofiar�pad�O�Brian, ale przecie�nie dlatego, �e zamierza�im pom�c w adoptowaniu dziecka. Absurd. 17 Czy�by? � pomy�la�a, gdy og�uszaj�cy piorun i przeszywaj�cy blask wype�ni�y pok�j. � Zjawiska atmosferyczne, tak? Gdzie widziano tak�b�yskawic�? Przywarta do pod�ogi, dygoc�ca, dr��ca z zimna, przestraszona bardziej ni�wtedy, gdy by�a ma��dziewczynk�. Pr�bowa�a wm�wi�sobie, �e to tylko strach przed burz�, uzasadniony, ra-cjonalny strach, ale wiedzia�a, �e si�oszukuje. By�o co�jeszcze, co nie mia�o kszta�tu i nazwy, a czego obecno��nacisn�a w niej guzik strachu. Ten strach tkwi�w niej samej. Derwisz uformowany z gnanych wiatrem li�ci i papier�w zawirowa�na pod�odze, sun��pro-sto na ni�. Wielka kolumna si�gaj�ca dw�ch metr�w zatrzyma�a si�blisko niej, wi�a si�, sycza-�a, zmienia�a kszta�t, b�yszcza�a ciemnosrebrzy�cie w migaj�cym �wietle burzy. Gdy Carol tak gapi�a si�przera�ona, mia�a idiotyczne wra�enie, �e ona gapi si�na ni�. Po chwili kolumna przesun�a si�nieco w lewo, potem powr�ci�a, zn�w zatrzyma�a si�przed ni�, zawaha�a i pop�-dzi�a w przeciwnym kierunku, aby za chwil�raz jeszcze wy�oni�si�przed ni�, zaatakowa� i rozerwa�j�na strz�py. To tylko wiruj�ca kupa �mieci, nie �adna �ywa istota! � wmawia�a sobie ze z�o�ci�. Widmo uformowane przez wiatr oddali�o si�. Tylko kupa �mieci. Co si�ze mn�dzieje? Czy odchodz�od zmys��w? � pyta�a siebie pogar-dliwie. Przypomnia�a sobie co�, co zawsze pomaga�o w takich chwilach: Je�li my�lisz, �e odcho-dzisz od zmys��w, musisz by�ca�kowicie normalna, gdy�szaleniec nie ma takich w�tpliwo-�ci. Z do�wiadczenia wiedzia�a, �e ta m�dro��by�a uproszczeniem z�o�onych zasad psycholo-gii, ale w jej istocie tkwi�o ziarno prawdy. A zatem musia�a by�normalna. A jednak przera�aj�ca, irracjonalna my�l zn�w powr�ci�a, nieproszona i niechciana: Co� pr�buje nas powstrzyma�przed adoptowaniem dziecka. Czym by�wir, w kt�rego centrum si�znajdowa�a, je�li nie zjawiskiem przyrody? Komu zale�a�o, aby uwierzy�a, �e b�yskawic�zes�ano w �wiadomym zamiarze przeobra�enia pana O�Briana w dymi�ce, zw�glone zw�oki? Oto pytania, na kt�re nie zna�a odpowiedzi. A mo�e to dzie�o Boga? B�g nie siedzi w niebie po to, aby za pomoc�pioruna wymierzonego w pana O�Briana zatrzyma�post�powanie adopcyjne, o kt�re zabiegali. Diabe�? Zion�cy na biednego O�Briana z czelu�ci piek�a? To dopiero zbzikowany pomys�. Jezu! Nie by�a nawet pewna, czy wierzy w Boga, ale zdecydowanie nie uznawa�a diab�a. Nast�pna szyba okienna rozbi�a si�, zasypuj�c j�od�amkami szk�a. Potem zapad�a cisza. Rozesz�a si�wo�ozonu. Wiatr wci��wdziera�si�przez otwarte okna, ale z wyra�nie mniejsz�si��ni�przedtem. Wiruj�ce s�upy li�ci i papier�w opada�y na pod�og�, trzepocz�c i dr��c, jak gdyby z wyczerpa-nia. Co�� Co�� Co�pr�buje nas powstrzyma�przed� Tamowa�a t�my�l jak tryskaj�c�z t�tnicy krew. By�a przecie�kobiet�wykszta�con�, do cholery! By��dumna ze swojej pozycji i rozs�dku. Nie mog�a sobie pozwoli�na uleganie tym niezno�nym, idiotycznym, ca�kiem bezpodstawnym l�kom. Zwariowana pogoda � oto wystarczaj�ce wyja�nienie. Zwariowana pogoda. W gazetach wci��czyta si�o takich anomaliach. P�metra �niegu w Beverly Hills. Dwadzie�cia sze�� stopni ciep�a w dzie�w �rodku zazwyczaj mro�nej zimy w Minnesocie. Kr�tkotrwa�y deszcz z bezchmurnego b��kitnego nieba. I burza, o podobnej sile jak ta, prawdopodobnie nieraz wy-st�powa�a, chocia�rzadko. Oczywi�cie, �e tak. Oczywi�cie. Wystarczy wzi��do r�ki jedn� z tych popularnych ksi��ek, kt�rych autorzy opisuj�wszelkiego rodzaju rekordy, i otworzy�na rozdziale po�wi�conym pogodzie, a znajdzie si�imponuj�c�list�szk�d spowodowanych przez b�yskawice, przy kt�rych ta wypad�aby blado. Zwariowana pogoda. Ot�to. I tylko to. Nic nadzwyczajnego. Wreszcie, na jaki�czas, Carol zdo�a�a odsun��od siebie wszystkie my�li o demonach i du-chach, poltergeistach z koszmar�w i innych tego rodzaju stereotypach. We wzgl�dnej ciszy, jaka zapanowa�a, poczu�a, jak wracaj�jej si�y. Podnios�a si�na kola-na. Z brz�kiem, jak lekko poruszane dzwonki, od�amki szk�a spad�y z jej szarej sp�dnicy i zielonej bluzki. Nie mia�a �adnych skalecze�ani nawet zadrapa�, cho�by�a lekko oszo�omiona i przez chwil�czu�a, jakby pod�oga si�ko�ysa�a. Za �cian�jaka�kobieta zacz�a histerycznie krzycze�. Kto�zacz��wo�a�pana O�Briana. Jednak nikt si�jeszcze nie pojawi�, �eby zobaczy�, co si�sta�o, a to mog�o oznacza�, �e min�a zaledwie sekunda czy dwie od ostatniej b�yskawicy, chocia�Carol czas wyra�nie si�d�u�y�. Pod oknem kto�cicho j�kn��. � Paul? � zapyta�a. Je�li pad�a jaka�odpowied�, zag�uszy�j�nag�y poryw wiatru, kt�ry na kr�tko porwa�papie-ry i li�cie. Przypomnia�a sobie moment, gdy ga���uderzy�a w g�ow�O�Briana, i zadr�a�a. Ale Paul pozosta�nietkni�ty, drzewo omin�o go. Czy�by? � Paul! Przestraszona, wsta�a i szybko obesz�a biurko, przechodz�c przez roztrzaskane ga��zie klo-nu i przewr�cony kosz na �mieci. 19 ROZDZIA�2 W tamto �rodowe popo�udnie, po lunchu z�o�onym z jarzynowej zupy Campbella oraz ka-napki z zapiekanym serem, Grace Mitowski posz�a do swego gabinetu i zwin�a si�na sofie, aby przespa�si�z godzin�. Nigdy nie drzema�a w sypialni, nie chc�c nadawa�temu zbyt for-malnego charakteru. Co prawda ostatnio zdarza�o si�to coraz cz�ciej, lecz wci��jeszcze nie pogodzi�a si�z faktem, �e potrzebuje odpoczynku w �rodku dnia. To dobre dla dzieci i ludzi starszych, s�abych i schorowanych. Dzieci�stwo mia�a ju�za sob�, Bogu dzi�ki, a chocia�by�a stara, z pewno�ci�nie zalicza�a si�do os�b s�abych i schorowanych. Le�enie w ��ku w bia�y dzie�kojarzy�a z lenistwem, a lenistwa nie znosi�a u nikogo, zw�aszcza u siebie. Dlatego drze-ma�a w gabinecie, na sofie, plecami do zaci�gni�tych w oknach �aluzji, ko�ysana monotonnym tykaniem zegara w kominku. W wieku siedemdziesi�ciu lat Grace by�a wci��sprawna umys�owo i pe�na energii. Jej szare kom�rki nie pracowa�y gorzej; to tylko zdradliwe cia�o przysparza�o jej smutku i frustracji. Dokucza�jej artretyzm r�k i przy du�ej wilgotno�ci powietrza � jak dzisiaj � odczuwa�a tak�e przy�miony, lecz bezlitosny b�l ramion. Robi�a wszystkie �wiczenia zalecane przez lekarza, odbywa�a codziennie dwukilometrowy poranny spacer, a jednak mia�a coraz wi�ksze trudno-�ci z utrzymaniem formy. Odk�d pami�ta, zawsze kocha�a ksi��ki i mog�a czyta�przez ca�y ranek, ca�e popo�udnie i wi�ksz�cz��wieczoru, nie czuj�c znu�enia. Ostatnio jednak�e, zwy-kle ju�po paru godzinach, czu�a w oczach piasek i pieczenie. Buntowa�a si�przeciwko wszyst-kim swoim dolegliwo�ciom, walczy�a z nimi, chocia�wiedzia�a, �e w tej walce skazana jest na kl�sk�. W tamto �rodowe popo�udnie postanowi�a, �e czas na zawieszenie broni � nale�y znale�� chwil�na kr�tki relaks i odpoczynek. Zasn�a w dwie minuty po u�o�eniu si�na sofie. Grace niecz�sto miewa�a sny, a jeszcze rzadziej nawiedza�y j�z�e sny. Ale w �rod�po po�u-dniu jej drzemk�zak��ca�y koszmary. Par�razy budzi�a si�na wp�przytomna i s�ysza�a w�a-sny przera�ony oddech. Raz wynurzy�a si�z jakiej�ohydnej, gro�nej wizji na d�wi�k swego g�osu wydobywaj�cego si�ze �ci�ni�tego gard�a. Zda�a sobie spraw�, �e rzuca si�na kanapie, wije, od czego bola�y j�ramiona. Pr�bowa�a si�obudzi�, ale nie mog�a; co�mrocznego i gro�-nego wyci�ga�o lodowate, wilgotne r�ce i wci�ga�o j�zn�w do snu, w d�, w d�, ca�y czas w d�, w jakie�pozbawione �wiat�a miejsce, gdzie bezimienne stworzenia be�kota�y, mamrota-�y i chichota�y skrzekliwym g�osem. 20 Godzin�p�niej, kiedy wreszcie si�obudzi�a i zdo�a�a otrz�sn��z natr�tnych majak�w, sta�a po�rodku zacienionego pokoju, o kilka krok�w od sofy, ale nie pami�ta�a, jak tam si�znalaz�a. Trz�s�a si�, zlana potem. Musz�powiedzie�Carol Tracy. Powiedzie�jej co? Ostrzec j�. Ostrzec j�przed czym? To nadchodzi. O Bo�e� Co nadchodzi? Tak jak we �nie. Ale co by�o we �nie? I jej wspomnienie o sennym koszmarze zacz�o si�roztapia�; pozosta�y tylko fragmenty sk�adaj�ce si�z poszczeg�lnych, odr�bnych obraz�w, kt�re parowa�y niczym kawa�ek suchego lodu. Pami�ta�a jedynie, �e Carol by�a cz�ci�tego snu i �e zagra�a�o jej straszliwe niebezpie-cze�stwo. I wiedzia�a sk�d�, �e nie jest to zwyczajny sen. Gdy koszmar ust�pi�, Grace dozna�a nieprzyjemnego uczucia, stoj�c w mrocznym, zaciem-nionym gabinecie. Przed drzemk�zgasi�a lampy. Zasuni�te �aluzje przepuszcza�y tylko cienkie pasemka �wiat�a mi�dzy drewnianymi deszczu�kami. Irracjonalnie, lecz z przekonaniem czu�a, �e co�razem z ni�wysz�o ze snu, co�wyst�pnego i z�ego, co przesz�o magiczn�metamorfoz� i sta�o si�istot�materialn�. To co�przycupn�o teraz w k�cie, obserwowa�o i czeka�o. Przesta�! Ale we �nie� To tylko sen. Na kraw�dziach �aluzji napi�te nici nagle poja�nia�y, potem pociemnia�y, potem zn�w poja-�nia�y, wraz z blaskiem b�yskawic na zewn�trz. Zaraz potem huk pioruna zatrz�s�dachem i rozb�ys�y nast�pne b�yskawice; zn�w niewiarygodnie liczne, niebieskobia�e eksplozje, jedna po drugiej, tak �e co najmniej przez p�minuty okna przypomina�y tryskaj�ce iskrami przewo-dy elektryczne. Wci��oszo�omiona snem i lekko zdezorientowana, Grace sta�a po�rodku nieo�wietlonego pokoju, ko�ysz�c si�z boku na bok, nads�uchuj�c piorun�w i wiatru, patrz�c na pulsuj�ce b�y-skawice. Si�a tej burzy wydawa�a si�nierealna, wi�c dosz�a do wniosku, �e wci�� �ni, b��dnie interpretuj�c to, co widzi. Na zewn�trz nie mog�o by�chyba tak dziko. � Grace� Kto�wo�a�j�znad najwy�szej p�ki z ksi��kami, tu�za jej plecami. S�dz�c po niewyra�nej, nieprawid�owej wymowie, usta tego kogo�by�y powa�nie zdeformowane. Za mn�nie ma nikogo! Nikogo. A jednak si�nie odwr�ci�a. Kiedy za oknami zapad�a cisza, a b�yskawice nie roz�wietla�y nieba, powietrze sta�o si� g�stsze ni�przed minut�. Oddycha�a z trudem. W pokoju by�o jeszcze ciemniej. 21 � Grace� Ogarn�a j�klaustrofobia. Mroczne �ciany wydawa�y si�falowa�i zbli�a�, zamykaj�c j�we wn�trzu niby w trumnie. � Grace� Potykaj�c si�, podesz�a do najbli�szego okna, uderzaj�c biodrem o biurko i niemal przewra-caj�c si�o przew�d lampy. Sztywnymi i nieporadnymi palcami niezdarnie manipulowa�a pod-no�nikiem �aluzji. Wreszcie odchyli�a deszczu�ki, i szare, lecz przyjazne �wiat�o wla�o si�do gabinetu. Cieszy�a si�nim, cho�razi�o jej oczy. Przez szczeliny mi�dzy drewienkami wyjrza�a na zachmurzone niebo, opieraj�c si�niezdrowemu pragnieniu, by obejrze�si�przez rami� i przekona�, czy rzeczywi�cie jaki�potw�r czai si�z grymasem na twarzy. Wzi�a dwa g��bokie oddechy, jakby �wiat�o, a nie powietrze trzyma�o j�przy �yciu. Dom Grace sta�na niewielkim pag�rku przy ko�cu cichej ulicy, ukryty mi�dzy kilkoma wielkimi sosnami i olbrzymi�wierzb�p�acz�c�. Z okna gabinetu mog�a dostrzec nabrzmia��od deszczu Susquehann�p�yn�c�kilka kilometr�w dalej. Pos�pny, powa�ny Harrisburg, stolica stanu, st�oczony by�wzd�u�jej brzeg�w. Chmury wisia�y nisko nad miastem, ci�gn�c za sob� przemoczone, utkane z mg�y brody i zas�aniaj�c g�rne pi�tra najwy�szych budynk�w. Gdy strz�sn�a z powiek ostatnie pozosta�o�ci snu, a nerwy si�uspokoi�y, odwr�ci�a si� i zlustrowa�a pok�j. Dozna�a ulgi i troch�si�odpr�y�a. By�a sama. Burza ucich�a, wi�c zn�w mog�a s�ucha�zegara na kominku. Jedynego odg�osu. Do diab�a, jeste�sama � m�wi�a do siebie pogardliwie. � A czego oczekiwa�a�? Zielonego chochlika o ustach pe�nych ostrych z�b�w? Lepiej uwa�aj, Grace Mitowski, bo sko�czysz w domu starc�w, siedz�c przez ca�y dzie�w bujanym fotelu i rado�nie gaw�dz�c z duchami, a u�miechni�te piel�gniarki b�d�ociera�ci �lin�z podbr�dka. Przez cale �ycie by�a aktywna umys�owo i my�l o skradaj�cej si�staro�ci martwi�a j�bar-dziej ni�cokolwiek. Wiedzia�a, �e wci��jest b�yskotliwa. Ale co b�dzie jutro, pojutrze? Do-�wiadczenie lekarskie oraz dog��bna znajomo��fachowej literatury psychiatrycznej sprawia�y, i�orientowa�a si�w aktualnych badaniach na temat staro�ci. Wiedzia�a, �e tylko pi�tna�cie procent og�u starszych ludzi dotkni�tych jest t�chorob�, z czego ponad po�owa przypadk�w mog�a by�wyleczona dzi�ki odpowiedniej diecie i �wiczeniom. Mia�a �wiadomo��, �e jej w�a-sne szanse utracenia sprawno�ci umys�owej by�y niewielkie, zaledwie jak jeden do osiemnastu. Zdawa�a sobie spraw�, �e jest przeczulona na tym punkcie, niemniej wci��j�to gn�bi�o. Zrozu-mia�e wi�c, �e zaniepokoi�a j�niecodzienna �wiadomo��czyjej�obecno�ci w gabinecie, jakiej do�wiadczy�a chwil�wcze�niej; czego�wrogiego i� nadnaturalnego. Jako zatwardzia�a scep-tyczka mia�a ma�o � je�li w og�le � zrozumienia dla astrolog�w, medi�w i tym podobnych, nie mog�a usprawiedliwia�nawet przelotnej wiary w wyznawane przez nich przes�dy. Wed�ug niej tego rodzaju przekonania �wiadczy�y o� c� ograniczeniu umys�owym. Ale dobry, s�odki Bo�e, c�to by�za koszmar! 22 Nigdy przedtem nie mia�a snu nawet w jednej dziesi�tej tak paskudnego jak ten. Chocia�przera�aj�ce szczeg�y uleg�y zatarciu, wci��pami�ta�a jego nastr�j: groz�, skr�ca-j�cy wn�trzno�ci strach. Zadr�a�a. Mia�a uczucie, �e pot, kt�rym zla�a si�przez sen, zacz��na sk�rze przybiera�posta�krope-lek lodu. Poza tym z ca�ego koszmaru pami�ta�a tylko Carol, kt�ra krzycza�a, wo�a�a o pomoc. A�do dzi�w �adnym ze sn�w Grace nie pojawia�a si�Carol. Czy�by ten wyj�tek nale�a�o poczyta�za przestrog�, omen? Oczywi�cie nie by�o w tym nic nadzwyczajnego, �e wizja Carol znajduj�cej si�w niebezpiecze�stwie tak poruszy�a Grace. Ka�dy psychiatra to stwierdzi, a Grace by�a psychiatr�, i to dobrym, chocia�ju�od trzech lat na emeryturze. Bardzo troszczy�a si� o Carol. Gdyby mia�a w�asne dziecko, nie mog�aby kocha�go bardziej ni�jej. Spotka�y si�szesna�cie lat temu, kiedy Carol by�a gniewn�, zawzi�t�dziewczyn�, kt�ra po-pad�a w konflikt z prawem, a na dodatek niedawno urodzi�a dziecko i omal nie przyp�aci�a tego �yciem. W nast�pstwie tego dramatycznego epizodu zosta�a osadzona w areszcie dla m�odocia-nych za posiadanie marihuany oraz za mn�stwo innych wykrocze�. W tamtym czasie, poza prywatn�praktyk�psychiatryczn�, Grace osiem godzin tygodniowo pracowa�a spo�ecznie w domu poprawczym, w kt�rym trzymano Carol. Dziewczyna na pierwszy rzut oka by�a niepo-prawna, zdecydowana da�w z�by ka�demu tylko za to, �e si�do niej u�miechn��. Zdradza�a jednak inteligencj�i wrodzon�dobro�, kt�r�m�g�dostrzec ka�dy, kto patrzy�wystarczaj�co przenikliwie, by przebi�si�przez zewn�trzn�warstw�. Grace zdoby�a si�na bardzo wnikliwe spojrzenie i zosta�a zaintrygowana, zauroczona. Obsesyjnie wulgarny j�zyk tej dziewczyny, �ywio�owy temperament oraz amoralna poza nie by�y niczym wi�cej ni�mechanizmem obron-nym, tarcz�, za kt�r�chroni�a si�przed psychicznymi nadu�yciami dokonanymi przez rodzi-c�w. Kiedy Grace stopniowo odkrywa�a przera�aj�c�histori�wynaturzonego �ycia rodzinnego Carol, nabiera�a przekonania, �e dom poprawczy nie jest dla niej odpowiednim miejscem. U�y-�a swoich wp�yw�w w s�dzie, aby ca�kowicie pozbawi�rodzic�w Carol praw rodzicielskich. Potem wystara�a si�o powierzenie jej opieki nad ni�. Obserwowa�a, jak dziewczyna reaguje na okazywanie uczucia i zainteresowanie, jak wyrasta z zamkni�tej w sobie, egocentrycznej nasto-latki na pe�n�ciep�a i godn�podziwu m�od�kobiet�, maj�c�ambicje i marzenia, charakter i wra�liwo��. Branie udzia�u w tym ekscytuj�cym przeobra�eniu da�o Grace chyba najwi�ksz� �yciow�satysfakcj�. W swoim zwi�zku z Carol �a�owa�a jedynie roli, jak�odegra�a, oddaj�c jej dziecko do adopcji. Ale nie by�o innego wyj�cia. Carol nie by�a finansowo, emocjonalnie ani psychicznie zdolna do zaj�cia si�niemowl�ciem. Obarczona tak�odpowiedzialno�ci�nigdy nie mog�aby wydoro�le�ani si�zmieni�. Przez ca�e �ycie by�aby nieszcz�liwa i unieszcz�liwi�a-by swoje dziecko. Niestety, nawet teraz, po szesnastu latach, Carol wini�a si�za t�decyzj�. Uczucie to pot�gowa�o si�szczeg�lnie w ka�d�rocznic�urodzin dziecka. W te dni pogr��a�a si�w g��bokiej depresji i stawa�a si� co dla niej nietypowe � niekomunikatywna. Nieutulo- 23 ny b�l, jaki odczuwa�a, by�dowodem na g��boko zakorzenione, trwa�e poczucie winy, kt�re w sobie nosi�a, mniej widoczne przez ca�y rok. Grace �a�owa�a, �e kiedy�nie przewidzia�a tej reakcji. Wola�aby �y�ze �wiadomo�ci�, �e nie przyczyni�a si�do stres�w Carol. Jestem psychiatr�� my�la�a � i powinnam by�a to przewidzie�. Mo�e kiedy pa�stwo Tracy adoptuj�dziecko, Carol odzyska spok�j ducha. Grace mia�a tak�nadziej�. Kocha�a Carol jak c�rk�i chcia�a jej dobra. Oczywi�cie, nie znios�aby te�my�li o utracie Carol i dlatego pojawienie si�jej w sennym koszmarze by�o co najmniej tajemnicze. Lepka od cuchn�cego potu, Grace spojrza�a w okno, szukaj�c na szybach ciep�a i �wiat�a, ale dzie�by�szary, ch�odny, pos�pny i wietrzny. Znad centrum miasta wzbi�a si�w niebo smuga sk��bionego dymu. Nie zauwa�y�a jej minut� temu, ale musia�a tam by� tyle dymu nie mog�o si�nagromadzi�w ci�gu paru sekund. Na-wet z tej odleg�o�ci dostrzeg�a �un�ognia przebijaj�c�si�przez czarne k��by. Zastanawia�a si�, czy szalej�cy �ywio�by�wynikiem gwa�townej burzy. Spojrza�a na zegarek. Za nieca�e dziesi��minut jej ulubiona rozg�o�nia radiowa nada codzienny serwis informa-cyjny. Mo�e podadz�lokalne wiadomo�ci. Poprawi�a poduszki na sofie, wysz�a z