Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Dazieri Sandrone - Colomba Caselli (1) - Zabić ojca PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
Uccidi il Padre
Copyright © 2014 Sandrone Dazieri
Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt graficzny okładki: Anna Slotorsz / artnovo.pl
Redakcja: Bogusława Wójcikowska
Korekta: Marta Chmarzyńska, Joanna Rodkiewicz
ISBN: 978-83-8110-761-7
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji
w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im
przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie
publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to
dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2018
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Strona 4
SPIS TREŚCI
I. Wcześniej
II. Kamienny krąg
1
2
3
4
5
III. Wcześniej
IV. Starzy przyjaciele
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
V. Wcześniej
VI. Wizyty domowe
1
Strona 5
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
VII. Wcześniej
VIII. Podążaj za kompasem
1
2
3
4
5
6
7
Strona 6
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
Zakończenie
Strona 7
Od autora
Przypisy
Strona 8
Ta książka jest wytworem wyobraźni. Opisywani bohaterowie, a także miejsca zostały
wybrane przez autora, aby uwiarygodnić przedstawioną historię. Jakiekolwiek podobieństwo
do wydarzeń, miejsc i osób żywych lub martwych jest całkowicie przypadkowe.
Strona 9
Dla Olgi – za to, że wytrwała
Strona 10
I
WCZEŚNIEJ
Strona 11
Świat jest skośną ścianą z szarego cementu. Świat to stłumione dźwięki i echa. Świat to
przestrzeń, której miarą jest podwójna rozpiętość jego otwartych ramion. Pierwszą rzeczą,
której chłopczyk nauczył się w tym zamkniętym świecie, były jego nowe imiona. Ma ich dwa.
Syn to jego ulubione. Ma do niego prawo, kiedy dobrze się zachowuje, kiedy jest posłuszny,
kiedy jego myśli są jasne i szybkie. W przeciwnym razie zwany jest Bestią. Kiedy jego imię
brzmi Bestia, chłopczyk dostaje karę. Kiedy jego imię brzmi Bestia, chłopczyk cierpi zimno
i głód. Kiedy jego imię brzmi Bestia, zamknięty świat śmierdzi.
Jeśli Syn nie chce zmienić się w Bestię, musi pamiętać, gdzie jest właściwe miejsce każdej
rzeczy, którą mu powierzono, i dbać o porządek. Wiadro na odchody musi wisieć na belce
i czekać na opróżnienie. Dzbanek na wodę musi stać zawsze na środku stołu. Łóżko musi być
zawsze pościelone i czyste, a kołdra bez jednej zmarszczki. Taca na jedzenie musi znajdować
się zawsze obok klapki.
Klapka stanowi centrum zamkniętego świata. Chłopczyk boi się jej, a zarazem czci ją jak
jakieś kapryśne bóstwo. Klapka nagle się otwiera albo przez kilka dni pozostaje zamknięta.
Przez klapkę wsuwane jest jedzenie, czyste ubrania i koce, książki i kredki. W ten sam sposób
wymierzane są kary.
Błędy są zawsze karane. Za niewielkimi uchybieniami czyha głód. Za tymi większymi –
przejmujący chłód lub gorąco nie do wytrzymania. Pewnego razu było mu tak ciepło, że
przestał się pocić. Upadł na cementową podłogę, myśląc, że umiera. Wybawiła go struga
zimnej wody. Znowu stał się Synem, mógł pić i czyścić wiadro, w którym bzykały muchy.
Kary w zamkniętym świecie są ciężkie. Nieuniknione i skrupulatnie wymierzane.
Wierzył w to, dopóki nie odkrył, że zamknięty świat nie jest doskonały. Zamknięty świat ma
skazę. Szczelina o długości jego palca wskazującego pojawiła się w ścianie w miejscu, gdzie
belka z wiadrem zanurza się w cemencie.
Chłopczyk przez wiele tygodni nie ośmielił się zbadać jej z bliska. Wiedział, że tam jest,
i ta świadomość męczyła go, paląc jak żywy ogień. Chłopczyk wiedział, że obserwacja
szczeliny to jedna z rzeczy zabronionych, ponieważ w zamkniętym świecie wszystko to, co nie
jest wyraźnie dozwolone, jest zabronione. Ale pewnej nocy chłopczyk uległ temu pragnieniu.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu, który w jego zamkniętym świecie zdawał się tkwić
w miejscu, naruszył reguły. Zrobił to ostrożnie, powoli, planując dokładnie każdy ruch.
Podniósł się z łóżka i przewrócił się na podłogę.
Głupia Bestia. Niezdarna Bestia. Udając, że musi się oprzeć o ścianę, żeby wstać, na
chwilę skierował lewe oko w stronę szczeliny. Nie zobaczył nic poza ciemnością, ale
wyjątkowość tego gestu sprawiła, że przez kilka godzin pocił się ze strachu. Czekał na karę
Strona 12
i na ból. Czekał, aż opanuje go uczucie zimna i głodu. Tymczasem nic się nie stało. To była
niezwykła niespodzianka. W czasie wypełnionych oczekiwaniem godzin, które zmieniły się
potem w bezsenną noc i niespokojny dzień, chłopczyk zrozumiał, że nie wszystkie jego ruchy
są obserwowane. Nie wszystkie jego działania są rozważane i osądzane. Nie wszystko, co
robi, pociąga za sobą nagrodę lub karę. Poczuł się zagubiony i samotny jak w pierwszych
dniach pobytu w zamkniętym świecie, gdy wspomnienie o tym, co było wcześniej, kiedy mury
nie istniały, a on miał inne imię niż Syn i Bestia, było jeszcze bardzo silne. Chłopczyk poczuł,
jak rozpadają się jego dotychczasowe przekonania, i odważył się spojrzeć ponownie. Za
drugim razem przez prawie całą sekundę nie odrywał wzroku od pęknięcia. Za trzecim razem
trwało to już tyle, ile trwa jeden oddech. I wtedy zobaczył. Ujrzał zieleń. Ujrzał błękit.
Zobaczył chmurę przypominającą świnkę. Zobaczył czerwony dach jakiegoś domu.
Teraz chłopiec znowu patrzy. Stojąc na czubkach palców i próbując utrzymać równowagę,
opiera o zimną ścianę z cementu rozpostarte ramiona. Na zewnątrz coś się porusza
w świetle, które przypomina chłopcu blask wschodzącego słońca. To ciemna postać, która
staje się coraz większa w miarę, jak zbliża się do niego. Nagle chłopiec zdaje sobie sprawę,
że popełnił największy błąd w swoim życiu, a nadużycie, którego się dopuścił, jest
niewybaczalne.
Mężczyzna, który idzie po łące, to Ojciec. Chłopiec go obserwuje. Jakby słysząc jego
myśli, Ojciec przyśpiesza kroku. Zmierza prosto ku niemu.
W ręce trzyma nóż.
Strona 13
II
KAMIENNY KRĄG
Strona 14
1
Koszmar zaczął się na początku września, w sobotę o piątej po południu, wraz
z pojawieniem się mężczyzny w krótkich spodenkach, który gwałtownie wymachiwał
rękami, próbując zatrzymać samochód. Na głowie miał koszulkę chroniącą przed słońcem,
a na stopach parę zniszczonych klapek.
Starszy posterunkowy przyglądał się człowiekowi w szortach, podjeżdżając do skraju
drogi szybkiego ruchu, i w końcu zaliczył go do kategorii „niespełna rozumu”. Po
siedemnastu latach służby, setkach pijaków i ludzi w stanie delirium przywołanych do
porządku po dobroci i nie tylko potrafił na pierwszy rzut oka rozpoznać osoby niespełna
rozumu. A ten tutaj bez wątpienia należał do tej grupy.
Dwaj policjanci wysiedli z samochodu, a mężczyzna w szortach skulił się i zaczął coś
mamrotać. Był wyczerpany i odwodniony, więc młodszy posterunkowy podał mu butelkę
z wodą, którą trzymał w bocznej kieszeni w drzwiach samochodu, nie zwracając uwagi na
pełne obrzydzenia spojrzenie kolegi.
Dopiero wtedy słowa mężczyzny w krótkich spodenkach stały się zrozumiałe.
– Moja żona zniknęła – powiedział. – I mój syn też.
Nazywał się Stefano Maugeri i tego ranka pojechał z rodziną na piknik kilka kilometrów
za miasto, w okolice Pratoni del Vivaro. Zjedli obiad dość wcześnie i mężczyzna zasnął
ukołysany delikatną bryzą. A kiedy się obudził, jego żony i syna już nie było.
Przez trzy godziny szukał ich bez rezultatu, krążąc po okolicy, aż w końcu ryzykując
udarem, całkiem zdezorientowany znalazł się na poboczu drogi szybkiego ruchu. Starszy
posterunkowy, który zaczął wątpić w swoje wcześniejsze przeświadczenie, zapytał go,
dlaczego nie próbował skontaktować się z żoną przez komórkę, na co Maugeri
odpowiedział, że dzwonił, ale odzywała się tylko sekretarka, a w końcu rozładował mu się
telefon.
Starszy posterunkowy spojrzał na mężczyznę z nieco mniejszym sceptycyzmem. Mógł się
poszczycić sporą kolekcją interwencji w sprawach żon, które znikały, zabierając ze sobą
dzieci, chociaż żadna z nich nie porzuciła męża na środku łąki. Przynajmniej nie żywego.
Policjanci wrócili z mężczyzną na miejsce zdarzenia, ale nikogo tam nie było. Inni
wycieczkowicze odjechali, a na poboczu drogi, niedaleko obrusu w kolorze fuksji, na
którym leżały resztki jedzenia oraz lalka Ben 10 – młody bohater potrafiący przyjmować
postać różnych kosmicznych potworów – stał samotnie szary fiat bravo Maugeriego.
W tej sytuacji tylko Ben 10 mógłby zmienić się w ogromną muchę i przeszukać okolicę
Strona 15
w nadziei na odnalezienie zaginionych, bo dwaj policjanci nie byli w stanie zrobić nic więcej
oprócz zawiadomienia bazy i ogłoszenia alarmu, czym zapoczątkowali jedną z najbardziej
spektakularnych akcji poszukiwawczych, jakie odbyły się w tej okolicy w ostatnich latach.
Wtedy właśnie do gry wkroczyła Colomba. Był to jej pierwszy dzień pracy po dłuższej
przerwie i miał się okazać jednym z najgorszych.
Strona 16
2
Colomba wyglądała dość poważnie jak na swoje trzydzieści dwa lata, zwłaszcza zważywszy
na siateczkę zmarszczek wokół zielonych oczu, niemniej jej umięśnione ciało, szerokie
ramiona oraz twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi przyciągały męskie spojrzenia.
Twarz wojowniczki, jak powiedział kiedyś jeden z jej kochanków, który jeździł konno na
oklep i obcinał bułatem głowy swoich wrogów. Ona zaśmiała się, a potem go dosiadła
i ujeżdżała, aż zabrakło mu tchu. Teraz, siedząc na brzegu wanny z komórką w ręce,
wpatrywała się w wyświetlacz, na którym widniało nazwisko Alfreda Roverego, i czuła się
bardziej ofiarą niż wojowniczką. Komendant wydziału dochodzeniowo-śledczego w Rzymie
był ciągle jeszcze, przynajmniej formalnie, jej szefem i mentorem, a teraz dzwonił do niej
już piąty raz w ciągu trzech minut, a ona nie odpowiadała.
Colomba wyszła spod prysznica i ciągle jeszcze siedziała w szlafroku, chociaż była już
bardzo spóźniona na kolację u przyjaciół, którym po długich namowach obiecała, że
przyjdzie. Od kiedy wyszła ze szpitala, większość czasu spędzała samotnie. Prawie nie
wyściubiała nosa z domu, z wyjątkiem ranków, czy wręcz świtów, kiedy ubrana w dres
biegała wzdłuż Tybru toczącego wody pod oknami jej mieszkania, które znajdowało się dwa
kroki od Watykanu.
Jogging na nadbrzeżu był doskonałym ćwiczeniem na refleks, gdyż oprócz dziur musiała
uważać na psie odchody, a także na szczury, które wyskakiwały ze stosów śmieci, ale
Colombie to nie przeszkadzało, podobnie jak nie zwracała uwagi na spaliny unoszące się nad
jej głową. Taki właśnie jest Rzym, a ona uwielbia to miasto także dlatego, że było brudne
i złe, chociaż turyści nigdy tego nie pojmą. Co drugi dzień po joggingu Colomba robiła
zakupy w minimarkecie na rogu, prowadzonym przez dwóch Tamilów, a w sobotę docierała
nawet do straganu na placu Cavoura, gdzie wypełniała torbę używanymi książkami, które
czytała przez kolejny tydzień, mieszając klasykę, kryminały i harlequiny, i rzadko którąś
kończyła. Gubiła się wśród zagmatwanych wątków, a te zbyt jasne szybko ją nudziły. Na
niczym nie mogła się skoncentrować. Czasami miała wrażenie, jakby wszystko po niej
spływało.
Przez całe dnie Colomba nie rozmawiała z nikim poza sprzedawcami. Co prawda miała
matkę, ale ta mogła jej słuchać, nie otwierając ust, byli też przyjaciele i koledzy z pracy,
którzy jeszcze czasami dzwonili. W tych rzadkich chwilach, kiedy robiła rachunek sumienia,
zdawała sobie sprawę z tego, że przesadza. Nie chodziło przecież o to, że dobrze się czuła
we własnym towarzystwie, co zawsze doskonale jej wychodziło, lecz o poczucie obojętności
Strona 17
wobec świata zewnętrznego. Miała świadomość, że jest to konsekwencja minionych
wydarzeń, wina przeżytej katastrofy, ale mimo że bardzo się starała, nie była w stanie
przebić tej niewidzialnej błony, która oddzielała ją od reszty ludzkości. Dlatego zmusiła się
do przyjęcia zaproszenia na wieczór, ale zrobiła to z takim wahaniem, że ciągle jeszcze
siedziała w domu, zastanawiając się, w co się ubrać, gdy tymczasem jej przyjaciele raczyli
się już trzecim z kolei aperitifem.
Poczekała, aż telefon przestanie dzwonić, po czym wróciła do szczotkowania włosów.
W szpitalu obcięli je na krótko, ale już odrosły, osiągając prawie normalną długość.
Colomba przyglądała się pojedynczym białym nitkom, kiedy zadzwonił domofon. Przez
chwilę znieruchomiała ze szczotką w ręce, mając nadzieję, że to pomyłka, ale dzwonek
odezwał się ponownie. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Pod jej domem stał
zaparkowany radiowóz. O kurwa, pomyślała, chwytając komórkę, żeby oddzwonić do
Roverego.
Szef odpowiedział natychmiast po pierwszym sygnale.
– Wysłałem po ciebie radiowóz – rzucił zamiast powitania.
– Już tu jest – odpowiedziała Colomba.
– Chciałem cię uprzedzić, ale nie odbierasz telefonu.
– Brałam prysznic. Spieszę się na kolację. Przykro mi, ale musi pan polecić koledze, żeby
wrócił do bazy.
– I nie jesteś nawet ciekawa, po co go przysłałem?
– Nie.
– I tak ci powiem. Jesteś mi potrzebna w Pratoni del Vivaro.
– Co się tam stało?
– Nie chcę psuć ci niespodzianki.
– Właśnie mi ją pan zrobił.
– Ta, która na ciebie czeka, jest o wiele bardziej interesująca.
Colomba prychnęła zniecierpliwiona.
– Dottore1… chyba pan zapomniał, że jestem na chorobowym.
Rovere zmienił ton i zapytał poważnie:
– Czy w ostatnim czasie o cokolwiek cię prosiłem?
– Nie, ani razu – przyznała.
– Czy nalegałem, żebyś wróciła, zanim skończy ci się zwolnienie, albo próbowałem
przekonać cię, żebyś mimo wszystko pracowała?
– Nie.
– A więc nie możesz nie wyświadczyć mi tej przysługi.
– Pewnie, że mogę.
– Colombo, jesteś mi naprawdę potrzebna.
Po tonie jego głosu poznała, że nie przesadza. Na chwilę zapadła cisza. Czuła, że zapędził
Strona 18
ją w kozi róg.
– Czy to naprawdę konieczne? – zapytała w końcu.
– Oczywiście.
– Dlaczego nie chce mi pan podać szczegółów?
– Nie chcę, żeby miały wpływ na twoją decyzję.
– Bardzo miło z pana strony.
– No to jak? Tak czy nie?
Ostatni raz, pomyślała Colomba.
– Dobra. Tylko niech pan powie koledze przy domofonie, żeby przestał dzwonić.
Rovere się rozłączył, a ona przez kilka chwil wpatrywała się w telefon, zanim wreszcie
zadzwoniła do swojego zniecierpliwionego oczekiwaniem przyjaciela i powiadomiła go, że
nie przyjdzie na kolację. Po wysłuchaniu w odpowiedzi niezbyt przekonujących słów
protestu włożyła podarte dżinsy i bluzę marki Angry Birds. Wybrała ubrania z pełną
świadomością, ponieważ nigdy nie założyłaby czegoś takiego, będąc na służbie.
Wzięła klucze ze stolika w przedpokoju i automatycznym gestem sprawdziła, czy kabura
jest na swoim miejscu przy pasku. Jej palce natrafiły na pustkę. Natychmiast przypomniała
sobie, że pistolet znajduje się w depozycie od dnia, w którym trafiła do szpitala, mimo to
uczucie, jakiego doznała, było bardzo nieprzyjemne – jak potknięcie się na nieistniejącym
stopniu. Cofnęła się myślami do chwili, gdy po raz ostatni trzymała w ręce broń i pod
wpływem emocji pociągnęła za spust.
Natychmiast poczuła, że brakuje jej tchu, a pokój wypełniają szybko poruszające się
cienie. Cienie krzyczały, przesuwając się wzdłuż ścian i pełzając po podłodze, a ona nie
mogła skoncentrować na nich spojrzenia. Pozostawały ciągle poza zasięgiem wzroku
i mogła je dostrzec jedynie kątem oka. Colomba miała świadomość, że są tylko złudzeniem,
ale wyczuwała je każdą tkanką ciała. Była przerażona. Ślepy, wszechogarniający strach
tamował jej oddech, potęgując wrażenie, że się dusi. Po omacku poszukała krawędzi stolika
i uderzyła weń wierzchem dłoni. Ból eksplodował, przeszywając palce i całe ramię niczym
prąd, ale znikł zbyt szybko. Uderzała raz za razem, dopóki nie pękła jej skóra na knykciu,
a wyładowanie złości ponownie nie wprawiło w ruch jej płuc jak defibrylator serce w czasie
zawału. Zamachała rękami, wciągnęła ogromny haust powietrza i po chwili zaczęła
normalnie oddychać. Cienie znikły, strach zmienił się w lodowate krople potu na karku.
W końcu przecież ciągle żyła. Powtarzała to sobie przez kolejne pięć minut, klęcząc na
podłodze, aż wreszcie zdanie to zaczęło nabierać sensu.
Strona 19
3
Przez następne pięć minut Colomba siedziała na podłodze i próbowała uspokoić oddech. Od
czasu ostatniego ataku paniki minęło wiele dni, całe tygodnie. Problemy zaczęły się zaraz po
wyjściu ze szpitala. Ostrzegali ją, że może się to zdarzyć – po tym, co przeszła, należało się
tego spodziewać – ale kiedy ją informowano, pomyślała, że chodzi o sporadyczne drgawki
i bezsenność. Tymczasem pierwszy atak przypominał prawdziwe trzęsienie ziemi
i wstrząsnął nią do głębi, a drugi okazał się jeszcze gorszy. Brakowało jej powietrza i straciła
przytomność w przekonaniu, że umiera. Ataki powtarzały się dość często, czasami nawet
trzy, cztery razy dziennie. Wystarczyło niewiele, żeby je wywołać – jakiś hałas czy zapach,
na przykład woń dymu.
Psycholog ze szpitala dał jej swój numer telefonu na wypadek, gdyby potrzebowała
wsparcia. Nawet więcej, prosił ją, żeby się z nim skontaktowała. Ale Colomba nie chciała
rozmawiać ani z nim, ani z nikim innym o tym, co przeżywała. Robiąc karierę w męskim
świecie, nauczyła się ukrywać swoje słabości i problemy, gdyż zdawała sobie sprawę, że
wielu kolegów bardziej zaakceptowałoby ją, gdyby nosiła im kawę niż pistolet za pasem.
Poza tym tak naprawdę była przekonana, że na to zasłużyła. Kara za katastrofę.
Gdy nakładała plaster na krwawiący knykieć, przyszła jej ochota, żeby zadzwonić do
Roverego i posłać go do diabła, ale w końcu zrezygnowała. Postanowiła ograniczyć
spotkanie do minimum, byleby nie uchybić zasadom dobrego wychowania, a potem wrócić
do domu i wrzucić do skrzynki list z dymisją, który trzymała w szufladzie w kuchni. A kiedy
już go wyśle, będzie musiała zdecydować, co zrobić z resztą swego życia, mając nadzieję, że
nie skończy jak niektórzy koledzy na emeryturze krążący koło komisariatu, aby czuć się
nadal częścią policyjnej rodziny.
Na zewnątrz rozszalała się burza tak gwałtowna, jakby chciała ruszyć z posad bryłę
świata. Colomba założyła kurtkę przeciwdeszczową na bluzę i wyszła.
Chłopak siedzący za kierownicą radiowozu wysiadł, żeby się z nią przywitać, nie
zważając na padający deszcz.
– Dottoressa Caselli, posterunkowy Alberti Massimo.
– Wracaj do samochodu, bo zmokniesz – odpowiedziała, siadając na miejscu pasażera.
Kilku sąsiadów uzbrojonych w parasole z ciekawością przyglądało się całej scenie.
Niedawno wprowadziła się do tej kamienicy i nie wszyscy wiedzieli, czym się zajmuje.
Może nawet nikt, zważywszy, że bardzo rzadko zatrzymywała się na pogaduszki.
W radiowozie Colomba poczuła się jak w domu. Blask koguta na przedniej szybie,
Strona 20
odbiornik radiowy, zdjęcia poszukiwanych przestępców przyczepione do osłony
przeciwsłonecznej przypominały jej znajome, od dawna niewidziane twarze. Naprawdę
jesteś gotowa odejść? – zastanawiała się w myślach. Nie, nie była gotowa. Ale nie miała
innego wyjścia.
Alberti włączył syrenę i ruszył.
Colomba prychnęła.
– Wyłącz ją – powiedziała. – Nigdzie nam się nie spieszy.
– Dostałem rozkaz, żeby się pośpieszyć, dottoressa – odpowiedział Alberti, ale zastosował
się do jej polecenia.
Posterunkowy miał około dwudziestu pięciu lat i jasną, piegowatą skórę. Pachniał wodą
po goleniu, której zapach spodobał się Colombie, chociaż uznała, że zupełnie nie pasuje do
późnej pory. Być może chłopak nosił ze sobą buteleczkę i spryskał się przed chwilą, żeby
sprawić korzystne wrażenie. Również jego mundur był wyjątkowo czysty i odprasowany.
– Jesteś nowy? – zapytała.
– Po rocznej przerwie miesiąc temu skończyłem szkołę, dottoressa. Pochodzę z Neapolu.
– Późno się zdecydowałeś na naukę.
– Gdyby nie udało mi się wygrać konkursu w ubiegłym roku, teraz byłbym już za stary.
Udało mi się rzutem na taśmę.
– Powodzenia – mruknęła.
– Dottoressa, mogę pani zadać jedno pytanie?
– Wal śmiało.
– Jak się można dostać do dochodzeniówki?
Colomba się skrzywiła. Prawie wszyscy z drogówki marzyli o tym, aby przejść do
wydziału dochodzeniowo-śledczego.
– Trzeba się zgłosić. Musisz złożyć wniosek do swojego przełożonego, a potem skończyć
odpowiedni kurs. Ale jeśli ci się uda, zapamiętaj sobie, że ta praca wcale nie jest taka
fascynująca, jak ci się wydaje. Musisz zapomnieć o zegarku.
– Mogę zapytać, jak pani się udało?
– Wygrałam konkurs w Mediolanie, gdzie przez dwa lata pracowałam w komendzie
głównej, a potem trafiłam do wydziału antynarkotykowego w Palermo. Kiedy komendant
Rovere przeniósł się do Rzymu cztery lata temu, przyjechałam z nim jako jego zastępczyni.
– Do wydziału zabójstw?
– Dam ci dobrą radę, nie używaj tej nazwy, jeśli nie chcesz, żeby wszyscy wiedzieli, że
jesteś pingwinem – tak nazywano nowych policjantów – to się sprawdza w serialach.
Tymczasem to jest trzecia sekcja wydziału dochodzeniowo-śledczego. Okej?
– Przepraszam, dottoressa – powiedział Alberti, a kiedy w dodatku się zaczerwienił, jego
piegi stały się bardziej widoczne.
Colomba miała dość mówienia o sobie.