Daniel AB - Krolowa Palmyry

Szczegóły
Tytuł Daniel AB - Krolowa Palmyry
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Daniel AB - Krolowa Palmyry PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Daniel AB - Krolowa Palmyry PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Daniel AB - Krolowa Palmyry - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 A. B. Daniel Królowa Palmyry Przełożyła Wiktoria Melech Strona 3 W godzinie pragnienia wielkości można zawsze pomyśleć o Zenobii przechadzającej się pod kolumnadą Palmyry. Jej piękność nie ma sobie równej, podobnie jak piękno tego miasta z kamienia, gdzie pustynia i wieki zostawiły tyle pyłu marzeń, że samo życie nie oferuje więcej pewności niż dawno zatarte rojenia senne. August Farel, Almanach upojeń Strona 4 Tom I TANIEC BOGÓW Strona 5 Część 1 PRZEZNACZENIE 240–256 r. n.e. Strona 6 1 PUSTYNIA TURAQ AL’LLAB Siedząc w kucki na kamieniach przygotowanych do rodzenia, młodziutka żona kołysała się z boku na bok. Całym jej ciałem wstrząsały drgawki. Z szeroko otwartymi oczami i ustami wbijała paznokcie w nadgarstki Aszemu, egipskiej niańki. Jej warg nie ożywiał żaden oddech, a rozszerzone źrenice nic nie widziały. Klęcząca przy niej stara akuszerka, masując brzuch rodzącej, nalegała: – Oddychaj, dziewczyno, oddychaj! Kilkanaście kobiet siedzących w namiocie nie spuszczało z nich wzroku. Podświadomie wyginały biodra, jakby chcąc pomóc młodej położnicy. Była to dziewczyna zaledwie piętnastoletnia. Jej jeszcze dziecięce ciało zdawało się niezdolne do tego, by biodra mogły się wystarczająco rozsunąć i wydać nowe życie. Na usta rodzącej wrócił oddech. Od skurczów skóra na brzuchu zmieniała barwę. Z gardła wydobył się jęk. Kobiety zagryzały wargi, by nie krzyczeć razem z nią. Stara akuszerka zaburczała: – Przestań jęczeć! To nic nie pomoże! Dziewczyna robiła wrażenie, jakby nic nie słyszała. Skronie i policzki miała mokre od potu. Silny skurcz Strona 7 odrzucił ją do tyłu. Jęk przeszedł w krzyk. Był tak ostry, że aż zadrżały pale z cedrowego drzewa, podtrzymujące ciężkie płachty namiotu. Aszemu podparła plecy dziewczyny, by utrzymać ją w pozycji siedzącej. W mroku namiotu kobiety szeptały imię Baalszamina, prosząc boga o pomoc i zmiłowanie. W chwili wytchnienia młodziutka położnica chwytała konwulsyjnie powietrze szeroko otwartymi ustami. Niepostrzeżenie nadeszła noc. Jedna z kobiet wstała i wydłużyła knoty lamp oliwnych zawieszonych na palikach namiotu. Inna dorzuciła kilka garści wysuszonego wielbłądziego łajna do kosza z żarem i pomachała nad nim wachlarzem z palmowych liści. Trzecia drewnianą łyżką o długiej rączce pomieszała płótna zanurzone w gorącej wodzie. Były to czynności pożyteczne, a zarazem dające pewne odprężenie i niedopuszczające, żeby strach rozszedł się w namiocie niczym duszący dym. Każda z obecnych tu kobiet świadoma była niebezpieczeństwa, jakie grozi tak młodej rodzącej. Aszemu pogładziła czoło dziewczyny, dotknęła szyi i warg. – Ona umiera! – mruknęła. Akuszerka rzuciła wściekłe spojrzenie. – Porusz ją! Ona nie może umrzeć! Musi jeszcze trochę się wysilić, bo nie dam rady wydostać z niej dziecka. Dziewczyna spojrzała pustym wzrokiem. Pot oblewał jej piersi i brzuch. Aszemu przytuliła swój ciemny policzek Strona 8 do twarzy rodzącej i szepcząc czułe słowa, dodawała jej odwagi. – Co ty wyczyniasz, Egipcjanko? – zaskrzeczała stara akuszerka. – To nie jest moment na czułości! Beznamiętnie wbiła twarde palce w szyję młodziutkiej dziewczyny. Kobiety za jej plecami przycichły. Położnica odzyskała przytomność. Z oczyma wytrzeszczonymi ze strachu uczepiła się mocno ramion starej kobiety. – Nie waż się umierać – warknęła akuszerka, zmniejszając ucisk palców na szyi dziewczyny. – Nie zasypiaj, żeby zapomnieć o bólu, bo umrzesz. *** Ogień oświetlał turbany mężczyzn. Wszyscy siedzieli z pochylonymi głowami. Żaden nie chciał, by na jego twarzy wyczytano obawę. Jedynie Abdonaj siedział wyprostowany ze wzrokiem utkwionym daleko w horyzont pustyni Turaq Al’llab, gdzie w czerni nocy mrugały gwiazdy. Gdyby schylił głowę, okryłby się hańbą. To jego żona jęczała tam, w namiocie. Krzyki na chwilę osłabły, ale zaraz potem stały się jeszcze bardziej przejmujące, ochrypłe, podobne do jęków gazeli z rozprutym brzuchem. Były tak straszne, że przeszywały mężczyzn niczym ostrze sztyletu. Od samego rana Abdonaj rozmyślał nad słowami starej, bezzębnej akuszerki, które usłyszał jakieś trzy, Strona 9 cztery lata temu, gdy oznajmił jej, że pragnie, aby jego żona urodziła mu syna. – Do ciebie należy decyzja, Abdonaj – rzekła skrzypiącym głosem. – Dziewczyna to nie wielbłądzica. Twoja żona jest za młoda, żeby dać ci potomka. Ma za wąskie biodra. Niewiele dziewcząt w jej wieku przeżywa poród. A więc wybieraj. Abdonaj otworzył serce przed Baalszaminem. Z duszą pełną lęku i szacunku, jaki powinien okazywać swemu bogu, szepnął: – O Wszechmocny! Władco ziemi i ojców moich ojców, wejrzyj na tego, który służy ci od swego pierwszego tchnienia... Słowa zamarły na jego ustach, zanim dokończył modlitwę. Ujrzał bowiem na nocnym niebie coś, czego nigdy dotąd nie widział. Bezwiednie zacisnął rękę na zakrzywionej rękojeści sztyletu, ostrze wysunęło się nieco z pochwy. Z tyłu za namiotami poruszyły się niespokojnie konie. Na klifie wznoszącym się nad obozowiskiem rozległ się krzyk. Abdonaj, nie posiadając się ze zdumienia, zawołał niskim głosem: – Patrzcie, gwiazda się przesuwa! Mężczyźni podnieśli twarze ku niebu, nic nie pojmując. Zarżały konie, dołączając swój głos do jęków młodziutkiej położnicy. Abdonaj wskazał palcem na północ ku tysiącom błyskających gwiazd i powtórzył Strona 10 głośno: – Spójrzcie, odrywa się od nieba! Baalszamin wysyła jedną gwiazdę z nieba! Wtedy i oni ją zobaczyli. Nie była to już gwiazda, ale smuga światła. Na ich oczach wydłużała się, przybierała rozmiary ptaka. Potem dalej się zmieniała. Delikatna, zwiewna, płynęła niczym woal niesiony wiatrem. Robiła się coraz grubsza. I to jak szybko! Ujrzeli, że zmienia się w język ognia, a następnie w ogon oszalałego konia. Wielbłądy zgromadzone na południe od obozowiska zaczęły ryczeć. Najpierw kilka, a potem wszystkie razem, jak zawsze, gdy ogarniało je przerażenie. Ich ochrypły ryk odbijał się o skały. Z namiotów wybiegli w wielkim pośpiechu starcy, kobiety, dzieci. Płomień gwiazdy przesuwał się coraz szybciej. Był coraz dłuższy, bardziej czerwony, złocisty. Matki przywoływały swoje dzieci. Starsze, przestraszone, uczepiły się ich tunik. Młodsze śmiały się i klaskały w rączki na widok dziwnego zjawiska na niebie. Abdonaj nie spuszczał wzroku z płomienia przecinającego horyzont. Ktoś szepnął mu do ucha głosem pełnym przerażenia: – Leci na nas, Abdonaj! Baalszamin zsyła tę gwiazdę prosto na nas! *** Strona 11 Kobiety w namiocie usłyszały krzyki i głośny ryk wielbłądów. Ciekawość wzięła górę i nie mogąc już dłużej wytrzymać, wybiegły na zewnątrz, pozostawiając rodzącą pod opieką akuszerki i Aszemu. Dziewczyna przestała krzyczeć. Drgawki wstrząsały nią jeszcze, ale żaden jęk nie wychodził z wyschłych warg. Aszemu nie czuła już ciężaru jej ciała. – Głupia! – zamruczała ze złością stara akuszerka przez pieńki zębów. – Umarła. – Otworzyła usta dziewczyny, nachyliła się nad nią po czym uderzyła płaską dłonią jej wydęty brzuch. – Niepotrzebnie się wysilasz, żeby ją utrzymać przy życiu. Ona już nam nie pomoże – mruknęła pod nosem. Kiedy Aszemu układała dziewczynę na dywanie zasłanym płótnami, do namiotu wróciły biegiem kobiety. – Od nieba oderwała się gwiazda! – Leci na nas! Prosto na nas! – To nie gwiazda, tylko wielki płomień! Stara akuszerka podniosła głowę. – Co wy opowiadacie? – zdziwiła się. Jedna z kobiet odrzekła: – To niebieski ogień dnia ostatecznego! Baalszamin odprawi nad nami sąd! Inna, wznosząc ręce do góry, pisnęła: – To dzień sądu! Baalszamin przybywa na ognistym wozie! Aszemu wskazała na leżącą na podłodze dziewczynę. – A co z nią! Chcecie ją opuścić? Żonę Abdonaja? Strona 12 Kobieta z twarzą zalaną łzami zawołała: – Wszyscy zaraz umrzemy! Na cóż ma się rodzić nowe dziecko? Inne zdążyły już uciec. Stara akuszerka krzyknęła, złorzecząc im: – Nie uciekajcie! Oby demon was pochwycił, tchórzliwe kobiety! Płachta namiotu opadła, głusząc jej słowa. Akuszerka zawahała się. Aszemu zastanawiała się, czy i ona także ucieknie. Na zewnątrz słychać było krzyki ludzi, ryk zwierząt. Stara westchnęła. Patrzyła na położnicę z grymasem, który odsłonił jej różowy język za nagimi dziąsłami. Uklękła, przyłożyła głowę do napiętego brzucha rodzącej. Aszemu wstrzymała oddech. – Dziecko żyje – oznajmiła stara, nie racząc nawet na nią spojrzeć. Sięgnęła do kieszeni w podwójnym, skórzanym pasku. W jej dłoni ukazało się wąskie ostrze noża. W świetle lamp błysnął długo polerowany metal. – Przynieś płótna i gorącą wodę – rozkazała. Aszemu serce podeszło do gardła. – Nie uciekasz? – Pośpiesz się! Ona już nie żyje! Albo umrze za moment. Czy chcesz, żeby jej brzuch zgnił? *** Na dworze krzyki stopniowo ucichały. Nawet dzieci umilkły. Słychać było tylko chrapliwe pojękiwania wielbłądów Strona 13 i rżenie oszalałych ze strachu koni. Ognista gwiazda spadała z coraz większą szybkością. Przybierała coraz większe rozmiary, miała kształt złocistej, krwawej głowy zwierzęcia ryczącego na niebie. Płomienisty ogon to się poszerzał, to kurczył. Światło gwiazdy było tak silne, że wyraźnie oświetlało twarze ludzi, namioty i ich cienie. A także nierówności na powierzchni skał. Wojownicy plemienia M’Tub wydobyli z pochew swoje nimcha, afrykańskie szable z wygiętymi ostrzami. Ognisty pysk gwiazdy zwrócony był prosto w ich stronę. Nikt już nie wątpił w wolę Baalszamina. Słyszeli trzask, z jakim gigantyczna paszcza pożerała powietrze, ciężki oddech śmierci przemierzającej pustynię. Wielu padło na kolana, błagając boga, by okazał im miłosierdzie. Inni leżeli już plackiem, gryząc ziemię i kamienie. Zewsząd słychać było imię Baalszamina, imię wszechpotężnego boga, władcy wszechświata. – Baalszamin! Baalszamin! Baalaszamin! *** Ostrze przecięło już ciało, gdy światło gwiazdy przedostało się przez gęstą tkaninę namiotu. Aszemu, podobnie jak ludzie na zewnątrz, nieświadomie mamrotała imię Baalszamina, choć wcale nie był jej bogiem. Nie była w stanie myśleć o niczym innym nad to, co widziała. Zakrwawione palce starej Strona 14 akuszerki otwierały brzuch dziewczyny niczym owoc granatu. Drżące palce rozchylały ciemne, błyszczące od krwi wnętrzności, między którymi pojawiły się nagle powieki, usta i nosek noworodka. Ruszał się. Jego ruchy były bardzo słabe. Piąstką niewiele większą od ziarna bobu machał tak, jakby chciał chwycić nią powietrze. Krzyki na zewnątrz ucichły. Rozlegał się jedynie pomruk szeptów przyprawiających o gęsią skórkę. Akuszerka podniosła się na chwiejnych nogach. Poszła do wyjścia, mamrocząc słowa, których Aszemu nie zrozumiała. Ona także uciekła. Aszemu nie była zdolna do żadnego ruchu. Zrobiło się widno jak w dzień. A nawet jeszcze bardziej. Wnętrze namiotu zalało światło równe dwudziestu słońcom. Śmierć zniekształciła piękną twarz młodziutkiej położnicy. Na jej wargach zastygł grymas, jakiego nigdy przedtem u niej nie widziano. Ale dziecko w otwartym brzuchu poruszało się coraz energiczniej. Aszemu pojęła, że stało się coś naprawdę niezwykłego. Koło czasu zatrzymało się w miejscu. Zanurzyła ręce we krwi dziewczyny i wydobyła noworodka. Pępowina łączyła dziecko z martwą matką. Bez zastanowienia, nie szukając noża, który akuszerka rzuciła na ziemię, Aszemu wbiła zęby w śliską pępowinę. Przegryzła ją tak zręcznie juk lwica gardło swej ofiary. W rękach poczuła ciężar żywego dziecka. Odwróciła je główką do dołu i potrząsnęła, wybiegając jednocześnie z namiotu Strona 15 w kierunku, skąd dochodziły modły i błagania wznoszone do Baalszamina. Noworodek wydał pierwszy krzyk, oznaką życia, w momencie gdy Aszemu poczuła pod nogami zimny grunt. Przycisnęła dziecko do piersi. Po niebie przetoczył się potworny huk. Pomyślała, że kobiety miały rację, że wszyscy zaraz zginą. *** Światło zgasło. Zapadły absolutne ciemności. Czerń gorsza od nocy. Umilkły wrzaski ludzi. Dokoła zapanowała cisza i absolutna ciemność. A potem nagle ziemia zadrżała. Zatrzeszczała, zatrzęsła się z taką siłą, że Aszemu padła na kolana. Myślała tylko o tym, żeby osłonić dopiero co narodzone dziecko. Żałowała, że nie może go ukryć w swoim brzuchu. W ciszy wiszącej nad obozowiskiem rozległ się niespodzianie krzyk dziecka, które dawało w ten sposób znać, że żyje. Oczy przywykające do ciemności zaczęły już dostrzegać niebo i gwiazdy. Niektórzy podnosili się z uśmiechem na ustach, z nadzieją w sercu. A wtedy nad ziemią uniosła się chmura piasku, Strona 16 kamieni, śmierdzącego pyłu. Przywiany przez wiatr popiół sypał się na plecy ludzi, wdzierał się do nosów i ust, uniemożliwiając oddychanie. Grzebał ich żywcem na pustyni. Aszemu, zagubiona w tej chwili zapowiadającej koniec świata, skuliła się, tuląc dziecko do piersi. *** Wojownicy M’Tuba, koczujący na wzgórzu za obozowiskiem, po jakimś czasie podnieśli się. Ponieważ zasłonili sobie twarze jak zawsze podczas pustynnej burzy, mogli teraz oddychać nie dławiąc się popiołem. W powietrzu unosił się straszliwy, zgniły smród. W gęstej ciemności nie widzieli ognisk obozowiska. Zaczęli więc krzyczeć, dając znać, że żyją. Ale odpowiedziały im tylko wielbłądy. W uszach mieli jeszcze trzask eksplozji, a smród przyprawiał ich o mdłości. Nagle Abdonaj usłyszał, podobnie jak inni, płacz niemowlęcia. Był pewien, że to płacze jego dziecko. Wokół niego ludzie charczeli i pluli. Owinął więc turbanem usta i niepewnym krokiem ruszył przez chmurę popiołów. Szedł po omacku w kierunku krzyku dziecka. Rękami wyciągniętymi przed siebie odtrącał ludzi, potykał się o tych, którzy już wstawali. Nagle usłyszał płacz tuż obok siebie. Jego palce trafiły na plecy tęgiej, silnej kobiety, osłaniającej swym ciałem kwilącego noworodka. – Aszemu! Strona 17 Egipcjanka drżała niczym liść. Jęczała ze strachu i nie dawała się podnieść. – Aszemu! To ja, Abdonaj! Niańka wyciągnęła rękę i w ciemnościach wymacała pokryte popiołem policzki Abdonaja. – To naprawdę ty? – zapytała żałosnym głosem. – Nie jesteś demonem? – Nie gadaj głupstw! Jestem Abdonaj! – A co tak strasznie cuchnie? Czy to nie odór demona? – Jestem Abdonaj. Nie poznajesz mego głosu? Wstań i oddaj mi syna. Szarpnął Aszemu za ramię, ale ona odepchnęła go z siłą. – Oszalałaś? – zdenerwował się Abdonaj, usiłując wyrwać dziecko wtulone do piersi Egipcjanki. – Oddaj mojego syna! – Nie, poczekaj! – jęknęła Aszemu. Abdonaj chwycił ją za ramiona. Szarpali się tak bez sensu, dopóki Egipcjanka, popluwając i kaszląc, nie zdołała wykrztusić: – Abdonaj! Błagam cię! Ono nie może oddychać tym powietrzem. To je zabije! Miała rację. Turban zsunął się z ust Abdonaja, który sam teraz z trudem oddychał. Wypluł błoto i osłaniając na powrót twarz, zapytał: – Chłopiec czy dziewczynka? Aszemu, nie odpowiadając mu, wsunęła dziecko pod suknię, gdzie znalazło się blisko jej ciepłego, nagiego ciała. Strona 18 Doszła już do siebie. Pozbyła się strachu, ale ręce bolały ją tak, jakby stoczyła z kimś walkę. Otarła twarz rękawem i mruknęła: – Nie miałam czasu, żeby to sprawdzić. – To syn, jestem tego pewien. Tylko chłopiec mógłby być tak silny, żeby pojawić się na świecie w takiej chwili. Dokoła nich wszyscy pluli i kasłali. Nawoływano się, macano. Rozpoznawano się z ulgą, której towarzyszyła radość z ocalonego życia i zarazem lęk wywołany zatykającym smrodem popiołu. – Chodźmy stąd – rozkazał Abdonaj. – Trzeba zanieść dziecko w bezpieczne miejsce! *** Gdy znaleźli się w namiocie, w świetle lamp, które nie zgasły, przypominali okryte pyłem posągi. Aszemu wydostała spod sukni noworodka, aby obmyć go z krwi matki, i wówczas oboje stwierdzili, iż jest to dziewczynka nie chłopiec. Z wyrazem zawodu na twarzy Abdonaj przyglądał się, jak Aszemu myje dziecko w resztce ciepłej wody. Dziewczynka! Baalszamin strącił z nieba gwiazdę na jego karawanę i dał mu córkę! Czy bóg pragnął, żeby wszyscy uznali, że Abdonaj wiezie demony w jukach wielbłądów? Dostrzegł sylwetkę leżącą na dywanie. Przez sekundę Strona 19 pomyślał, że jego żona śpi. Zastanawiał się, czy wiedziała, że spadła na nich gwiazda. Złotawy blask lamp oświetlał czarne wnętrze brzucha, zniekształcone bólem usta, otwarte szeroko podobnie jak oczy, które nic już nie widziały. Wreszcie pojął, co się stało. Aszemu, owijając dziecko w miękkie płótno, powiedziała z wyrzutem: – Długo cierpiała. To było do przewidzenia. Stara akuszerka robiła, co mogła. Chociaż, jeśli wszyscy mamy umrzeć przez tę gwiazdę, nie miało to żadnego sensu. Abdonaj machnął ze złością ręką. – Nikt nie umrze. Popiół zaraz opadnie. Na pustyni będzie trochę więcej pyłu i to wszystko. – To dlaczego wciąż tak śmierdzi? Skąd wiesz, czy demony nie wyjdą z ziemi w miejscu, gdzie spadła gwiazda? – Nie opowiadaj bzdur, Egipcjanko! – zaśmiał się drwiąco Abdonaj. – Czy sądzisz, że Baalszamin zapala gwiazdę na niebie, żeby ucieszyć demony? Gdy za wychodzącym Abdonajem opadła zasłona namiotu, Aszemu ucałowała ciepłą główkę dziecka i szepnęła: – Moje maleństwo! Co twój ojciec może wiedzieć o zamiarach Baalszamina? Strona 20 2 PUSTYNIA TURAQ AL’LLAB Przekonali się o tym o świcie. Kiedy nad pustynią wstał dzień, wojownicy M’Tub odkryli krater w odległości tysiąca kroków od obozowiska. Gwiazda wbiła się między skały i zwęgliła je. Wpadła w głąb żółtawej ziemi, wydrążając szeroki lej Wojownicy M’Tub, odważniejsi niż przewodnicy karawany, wśliznęli się do krateru. Podekscytowani możliwością odnalezienia gwiazdy, która tam zniknęła, gorączkowo grzebali w piasku na dnie leja. Nagle jeden z nich krzyknął z przerażeniem. Jego nogi zaczęły grzęznąć w piasku. Zniknął w nim tak szybko, jakby jakaś bestia wciągała go do wnętrza krateru. Zanim ktokolwiek zdołał mu przyjść z pomocą, inny wojownik, tuż obok niego, zapadł się aż po ramiona. Wszyscy ujrzeli panikę i błaganie na jego twarzy. Piasek dochodził już do jego szyi, drobnymi falkami zasypywał usta, wchłaniał go ze straszliwą nieustępliwością. Inny wojownik M’Tuba, nierówno oddychając otwartymi ustami, kopał wokół niego w śmiercionośnym piasku. Pozostali, złorzecząc, rozwinęli swoje turbany. Długie wstęgi niebieskiego materiału dosięgły twarzy nieszczęśnika w tym samym momencie, gdy wchłaniała go fala piasku.