Czylok Mariusz - Wersja demonstracyjna
Szczegóły |
Tytuł |
Czylok Mariusz - Wersja demonstracyjna |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Czylok Mariusz - Wersja demonstracyjna PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Czylok Mariusz - Wersja demonstracyjna PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Czylok Mariusz - Wersja demonstracyjna - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mariusz Czylok
Wersja demonstracyjna
MARCINKOWI I JEGO RODZICOM.
Obudził mnie natarczywy dzwonek telefonu. Zakląłem na dobry początek dnia i
wyciągnąłem rękę w poszukiwaniu słuchawki.
- Halo? - spytałem. Przerywany sygnał oznaczał, że nie było połączenia. Dzwonek
nadal hałasował. To nie telefon, pomyślałem. To dzwonek do drzwi.
Przeczekam... zdecydowałem. Ale... ktoś był bardziej uparty niż ja. Dzwonił...
Wreszcie zdecydowałem się wstać i zobaczyć kto to jest. Wstałem z łóżka i
uderzyłem się kolanem w szafkę. Zabolało. Jaki dzisiaj dzień? Poniedziałek. No
tak... to wszystko wyjaśnia.
Dzwonek przestał hałasować. Ktoś zrezygnował. To dobrze. Jednak skoro już
zmuszono mnie do tego abym wstał, to pójdę zobaczyć kto to był. Może zobaczę
jeszcze kawałek pleców mojego budzika.
Za drzwiami było pusto. Nikogo już tam nie było. Ale...
Na progu leżała zielona metalowa skrzyneczka. Dla mnie? Rozejrzałem się jeszcze
raz i tak jak za pierwszym razem, tak i teraz, nikogo nie zauważyłem. Podniosłem
skrzynkę z progu - była troszeczkę ciężka jak na swoje wymiary - i wniosłem ją
do pokoju.
Postawiłem skrzynkę na stole i obejrzałem ją ze wszystkich stron. Skrzyneczka
miała około dziesięciu centymetrów wysokości, dwudziestu szerokości i około pół
metra długości. Żadnych uchwytów. Żadnych zawiasów i śrub. Metalowa. Żadnej
instrukcji. Żadnych napisów. Jedynie na górze centralnie umieszczony został
czerwony przycisk.
Nacisnąć? Zamyśliłem się... przycisk aż wrzeszczał błagalnie aby go wdusić do
środka.
Poderwał mnie na równe nogi dzwonek do drzwi. Na progu stał młody chłopak z
długimi rudymi włosami spiętymi w kucyk. Zupełnie nie pasował do popielatego
garnituru w który ktoś - najprawdopodobniej - musiał go wpakować. Niemożliwe aby
z własnej woli włożył taki garnitur. Uśmiechnięte oblicze wskazywało raczej na
to, że nie przybył tutaj we wrogich zamiarach.
- Pan zabrał demo? - spytał.
- Proszę? - tak mnie zaskoczył tym pytaniem, że szczękę musiałem chwytać w locie
aby nie rozbiła się na podłodze.
- Demo. Zielona skrzynka. Z metalu - wyjaśnił.
- Tak... myślałem... jest...
- To dobrze... - powiedział i przepchnął się między futryną, a mną do
mieszkania. - Gdzie jest?
- W pokoju... - nie czekał na wyjaśnienia. Szedł dalej.
- Naciskał pan coś?
- Nie... jeszcze...
- To dobrze... chodź pan tutaj... - usiadł przy stole i przysunął do siebie
skrzynkę. - Wie pan co to jest?
Obudziłem się. Miałem ochotę w tej chwili wyrzucić gościa za drzwi i rzucić w
ślad za nim skrzynkę. Jeżeli dostałby nią w głowę - nie byłoby to też aż tak
złe... Obudził mnie... w poniedziałkowy poranek...
- Proszę mnie wysłuchać zanim cokolwiek pan zrobi - powiedział chłopak widząc
moją minę. Domyślił się, że musiał przesadzić. - Chciałbym panu coś
zaproponować. To jest coś rzeczywiście wspaniałego.
Rozważałem przez moment czy nie wyrzucić go przez okno, ale coś spowodowało, że
na moment zmieniłem swoje mordercze plany - zbrodnicze instynkty powstrzymałem -
i poczekałem na dalszy rozwój wypadków.
- Przybywam z przyszłości proszę pana - powiedział i automatycznie przypiąłem mu
do piersi karteczkę ze skierowaniem do zakładu dla psychicznie chorych. - Mam
tutaj - poklepał zieloną skrzynkę - coś, co odmieni pana życie.
Zamilkł. Zastanowiłem się czy już dzwonić do szpitala z informacją, że mam u
siebie psychicznie chorego chłopaka, czy też poczekać jeszcze troszeczkę... Co
on tam może mieć takiego, co odmienić może moje życie? Piwo?
- Ta skrzyneczka to wersja demonstracyjna wspaniałego programu, który odmieni
pańskie życie - kontynuował.
- Ale co...
- Moment... zostawię panu ten program i dam panu jeszcze coś... - położył na
stole kartkę zapełnioną drobnym drukiem. - Czas proszę pana. Dam panu czas na
zastanowienie się czy chciałby pan otrzymać ode mnie pełną wersję programu.
- Ale...
- No właśnie... proszę to najpierw przeczytać... - wręczył mi kartkę.
Przeczytałem:
"Wersja demonstracyjna pełnego programu LOLA - wersja standardowa - bardzo
ograniczona parametrami nagrania. Czas nagrania trzy minuty. Pełnokrwista LOLA
zabezpieczona w wersji demonstracyjnej przed kopiowaniem. Nie dotykać LOLI w
czasie odgrywania programu. W razie nieprzestrzegania powyższej uwagi program
ulega automatycznej kasacji."
Nie mogłem powiedzieć, że rozumiałem teraz coś więcej.
- Tak sobie myślę, że potrzebuje pan troszeczkę czasu na oswojenie się z myślą o
programie w pełnej wersji - powiedział chłopak. - Zostawiam pana teraz z wersją
demonstracyjną. W razie gdyby chciał pan skontaktować się ze mną, proszę
nacisnąć ten tutaj zielony guziczek.
Położył na stole obok zielonej skrzyneczki małe urządzenie, które przypominało
pager.
- Pojawię się do dziesięciu minut.
- Mieszka pan w pobliżu?
- W przyszłości... - odparł i wyszedł.
* * * * *
Wcisnąłem czerwony przycisk. Wszedł lekko, bez zgrzytów. Początkowo nic się nie
wydarzyło. Dopiero po dwóch - trzech sekundach usłyszałem cichy syk i obok stołu
zmaterializowała się piękna młoda dziewczyna ubrana w krótką czerwoną sukienkę.
Długie ciemne włosy, wyraźnie zaokrąglone kształty ciała, tam gdzie to było
potrzebne, ładna uśmiechnięta twarz z dużymi zielonymi oczami. Popatrzyła na
mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Nie miałem pojęcia, że można tak szeroko
się uśmiechać.
- Jestem Lola - odezwała się miękkim głosem. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
Po raz drugi tego poranka musiałem podtrzymywać szczękę. Coś dla mnie zrobić?
No... na pewno znalazłoby się parę dobrych pomysłów na wypełnienie dla Loli
dnia... lub nocy...
Pożerałem ją wzrokiem. To chyba normalne u zdrowego mężczyzny. Jak to było na
tej kartce? "Pełnokrwista LOLA zabezpieczona w wersji demonstracyjnej przed
kopiowaniem. Nie dotykać LOLI w czasie odgrywania programu." Czyli nic z tych
pomysłów, które wpadały mi do głowy. Nie dotykać...
- No tak Lola... - powiedziałem wreszcie patrząc jak porusza się zgrabnie po
pokoju. Zrobiła rundkę po pomieszczeniu, stanęła ponownie obok stołu i zniknęła.
"Czas nagrania trzy minuty."
No tak... rozumiem. Wersja demonstracyjna. Wcisnąłem ponownie guzik.
Cichy syk, a potem znowu ona:
- Jestem Lola - odezwała się. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Tak. Wejdź na stół.
Wersja demonstracyjna była całkiem dobrze przygotowana, jeżeli Lola po chwili
znalazła się na stole. Lola reagowała na to co mówię. Przynajmniej wykonywała
moje polecenia.
- Zejdź - poleciłem. - Porozmawiamy.
Zeszła i zniknęła. Minęły trzy minuty... czas upływał nieubłaganie.
Ponownie wdusiłem głęboko czerwony przycisk... znowu syk i znowu Lola.
- Jestem Lola - odezwała się. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Co potrafisz jeszcze? - spytałem. Nie odezwała się. Wersja demo nie miała
opcji rozmowy.
- Stań na jednej nodze - rozkazałem. Stanęła.
- Usiądź.
Przysunęła sobie krzesło i usiadła. Robiła co kazałem.
- Zdejmij sukienkę - wydając to polecenie czułem się jak świnia. Czułem, że
nadużywam swojej władzy. Męska szowinistyczna świnia.
Lola zniknęła. Blokada na to polecenie, czy też skończył się czas wersji demo?
Wcisnąłem przycisk.
- Jestem Lola - odezwała się. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Zdejmij sukienkę - teraz przeszło mi to przez gardło troszeczkę lżej.
Lola nie zniknęła, co oznaczało, że poprzednim razem jej zniknięcie związane
było z upływem czasu, a nie z ograniczeniami programu. To dobrze. Może się
rozebrać.
Lola zrzucała powoli - bardzo powoli - czerwoną sukienkę. Powolutku rozpinała
zamek. Zsunęła jeden rękaw. Potem drugi...
- Szybciej - powiedziałem. - Czas ucieka...
I tak nie słyszała takich poleceń... nadal trwało to bardzo wolno... zbyt wolno.
Kiedy stanęła przede mną w czarnej bieliźnie minęły trzy minuty. Program
demonstracyjny skończył się. Lola zniknęła.
Czerwony guzik. Szybko...
- Jestem Lola - odezwała się. - Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
- Tak możesz - odparłem. - Szybko się rozbieraj...!
Lola wcale nie rozbierała się szybciej. Tempo zrzucania z siebie sukienki było
takie samo jak poprzednim razem. Powoli - bardzo powoli. Zsunęła jeden rękaw,
potem drugi...
Deja-vu...
- Szybciej - powiedziałem. - Czas ucieka...
...zbyt wolno. Ponownie stanęła przede mną w czarnej bieliźnie i właśnie wtedy
minęły trzy minuty. Lola zniknęła.
* * * * *
Z wersji demonstracyjnej nie miałem już szans wydusić czegoś więcej. To było
wszystko na co było stać ten program. Odtwarzałem nagranie jeszcze parę razy
wydając różne polecenia Loli. Zawsze znikała. Trzy minuty i koniec.
Poszedłem po młotek i śrubokręt. Tak zaopatrzony zabrałem się do pracy nad
skrzyneczką. Ktoś kto stworzył ten program wiedział jak ma wykorzystać
podświadomość ewentualnego klienta. Napatrz się chłopcze na demo - potem kup
pełną wersję.
Informatycy... dziwni ludzie. Zawsze coś dużo obiecują... a potem... okazuje
się, że możesz sobie polizać cukierek przez szybę...
Wsadziłem śrubokręt w miejsce przycisku i przywaliłem młotkiem. Coś w środku
zasyczało, przez moment pojawiła się Lola, a zaraz potem zniknęła. Najpierw ona,
potem skrzyneczka.
Zostałem sam. Wersja demonstracyjna została... skasowana?
Przypomniałem sobie o rudzielcu i odnalazłem jego pager, czy kto tam wie jak się
nazywało to co zostawił. Wcisnąłem guzik. Rudy powiedział, że pojawi się do
dziesięciu minut. Zobaczymy...
* * * * *
Minęło siedem minut i rudy dzwonił do drzwi. Kiedy otworzyłem wpadł do środka
tak jakby ścigała go horda psów.
- Super, super - mówił. - Rozumiem, że zdecydował się pan na... - patrzył na
stół. Nie widział skrzyneczki. - Gdzie jest program? - spytał. A zaraz potem
dodał: - Nieważne pewnie bawił się pan w majsterkowicza... nie ma znaczenia. No
to co? Kupuje pan?
Byłem zdecydowany.
- Tak - potwierdziłem.
- Niezła sztuka, co? - spytał z krzywym uśmiechem na twarzy. - Wiedziałem, że
pana to ruszy. Mężczyźni lubią takie dziewczyny...
Usiadł przy stole i wypełnił formularz zakupu. Tak to wyglądało... przynajmniej.
- Gotowe - powiedział po chwili. - Proszę tutaj podpisać.
Spojrzałem na kartkę. Cena zaskoczyła mnie tak bardzo, że zacząłem się
zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi. Czy tutaj jest jakaś pułapka?
- Tak tanio? - spytałem.
- Tak tanio.
- Dlaczego?
- Wie pan - odparł. - W przyszłości znaleźliśmy sposób na redukcję kosztów
ponoszonych przy produkcji różnych asortymentów. Informatycy proszą się o pracę,
co powoduje, że zatrudniamy tylko tych, którzy żądają najmniej, a potrafią
zrobić coś najlepiej. To bardzo wygodne.
- Aha - przytaknąłem.
Chłopak położył na stole pudełko wielkości pudełka zapałek.
- A to pełna wersja programu LOLA.
- Taka mała?
- Wersja demonstracyjna ma za zadanie zrobić wrażenie na kliencie - odparł. - To
jest program w pełnej wersji. Zupełnie niczym nieograniczony. Nie ma znaczenia
czy jest to duże opakowanie, czy małe. Forma nie gra roli. Liczy się program.
Musiałem uwierzyć.
- Dobrej zabawy - powiedział chłopak i wyszedł.
* * * * *
Małe pudełko. Mały przycisk. Czerwony.
Wcisnąłem go do oporu. Usłyszałem cichy syk. Wszystko gra, pomyślałem zbyt
wcześnie, bo po chwili ujrzałem obok stołu barczystego mężczyznę. Gość miał na
sobie czarną koszulę i czarne spodnie. Czarne włosy i ciemne oczy. Opalona twarz
i surowe spojrzenie.
- Ty jesteś tym frajerem co kupił LOLĘ? - spytał i poczułem, że robi mi się
słabo. Uśmiechnął się. - Nie przejmuj się. Nie będzie tak źle. Jurek jestem.
Wyciągnął dłoń, którą automatycznie uścisnąłem.
- Gdzie jest Lola i kim pan jest? - spytałem.
- Lola przyjdzie potem - odparł podchodząc do okna. - Jestem jej ochroniarzem i
odpowiadam za jej życie. Przyjdzie wtedy, gdy dam jej znać.
- Kiedy to się stanie? - spytałem.
Ochroniarz patrzył przez okno.
- Jak przyjdzie czas na to - odparł. Stanął na środku pokoju. - Co tam jest?
- Sypialnia - odparłem. Poszedł tam, a ja wcisnąłem przycisk na pudełku.
Obok stołu pojawił się ksiądz. Nie... nie był to ksiądz... wyglądał jak ksiądz
na pierwszy rzut oka. Sutanna nie była sutanną lecz długim czarnym płaszczem. I
ten kapelusz z szerokim rondem...
Mężczyzna patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Myślałem, że jesteś starszy - powiedział. - Jestem Merrin.
Nic mi to nie mówiło.
- A gdzie Lola? - spytałem.
- Kto to jest Lola? - spytał Merrin. Poczułem, że ktoś wykręca mi rękę i odbiera
pudełko. Jurek - ochroniarz odebrał mi program.
- Powiedziałem, że to ja przywołam Lolę - powiedział Jurek. - Nie ty i nie
teraz. - Spojrzał na Merrina. - Co ty tu robisz? Nie denerwuj mnie tutaj.
Zamknij się w pokoju i nie wchodź mi w drogę.
Merrin poszedł do sypialni. Zatrzymał się na progu i spojrzał na mnie.
- Sypialnia jest moja od teraz - powiedział. - Ma pan zakaz wstępu. - I zamknął
za sobą drzwi.
- A co z Lolą? - jęknąłem. Świat walił się u mych stóp. Co jest...? Gdzie jest
rudy? Gdybym mógł go teraz dorwać w swoje ręce...
Jurek gdzieś dzwonił korzystając z mojego telefonu. Program trzymał w dłoni...
Lola...
Wersja demonstracyjna... pułapka...
- Nic się nie martw - Jurek poklepał mnie po ramieniu. - Nie będzie źle...
* * * * *
Ktoś dzwonił do drzwi. Poszedłem otworzyć i oberwałem łokciem w nerki. To Jurek
- ochroniarz.
- Od dziś ja otwieram drzwi - poinformował mnie w ten sposób. Na progu stało
dwóch żołnierzy. Trzymali dużą metalową skrzynię.
- Postawcie ją w pokoju - polecił im Jurek. Żołnierze wykonali polecenie i
opuścili moje mieszkanie. Jurek otworzył wieko skrzyni. Zanim zajrzałem do jej
wnętrza coś innego przykuło moją uwagę. Z sypialni wyszedł Merrin i podszedł do
mnie.
- Masz świeczki? - spytał. - Potrzebuję czarnych - dodał. - I zapałki -
dorzucił.
- Nie mam świeczek... - odparłem.
- Czosnek? Cebula?
- O co chodzi człowieku? - zirytowałem się.
- Sam sprawdzę - powiedział. - Gdzie jest kuchnia? Gdzie jest spiżarnia?
- Tam - wskazał mu Jurek. Odnosiłem wrażenie, że nie jestem już panem we własnym
domu. Merrin poszedł do kuchni.
- Gdzie jest Lola? - spytałem Jurka.
- Przyjdzie... - odparł.
- Kto to jest Merrin?
- Uczeń...
- Twój?
- Mistrza... zamknij się wreszcie bo nigdy nie przygotuję się do sprowadzenia
Loli.
To był dobry argument. Jurek znowu gdzieś dzwonił.
* * * * *
- Idź gdzieś - mówił Jurek. - Zrób sobie spacer. Podaruj sobie troszeczkę
wolnego czasu. Daj mi możliwość przygotowania wszystkiego tak, aby mogła już
przybyć Lola.
Skrzynia była już pusta. Karabiny, pistolety, maczety, bagnety, noże sprężynowe
i granaty wydobyte ze skrzyni leżały obok jednej ze ścian pokoju. Jurek
instalował karabin snajperski przy oknie. Ustawiał celownik optyczny...
- Przygotowujesz się do jakiegoś starcia? - spytałem.
Pokręcił głową.
- Zabezpieczam teren - odparł. - To konieczne.
Merrin znowu się pojawił. Wyszedł z sypialni i wręczył mi czarny foliowy worek.
- Wyrzuć to do śmieci - wydał polecenie. - Gdzie masz telefon? - spytał.
- Ja go mam - odparł Jurek. Merrin odebrał od niego słuchawkę i poszedł do
sypialni. Po drodze wybierał numer. Stałem na środku pokoju trzymając bezradnie
worek ze śmieciami.
- No idź już - warknął Jurek. - Merrin dał ci śmieci do wyniesienia. Pretekst do
tego aby pójść na spacer jest całkiem dobry.
Worek podskoczył mi w rękach. Śmieci? Co Merrin włożył do worka?
Ktoś zadzwonił do drzwi.
Merrin wypadł z sypialni.
- To do mnie - powiedział. - Przynieśli trumnę.
Jurek spokojnym krokiem przeszedł przez pokój, po drodze przestawił Merrina na
bok i otworzył drzwi. Trzech mężczyzn podobnych wyglądem do Jurka wpadło do
mieszkania.
Trumnę?
- To są moi pomocnicy - objaśnił nam Jurek. - Bierzcie broń i zabezpieczamy
mieszkanie. Nasz gospodarz wychodzi wynieść śmieci.
Jurek wyciągnął z kieszeni pudełko i wcisnął przycisk. Czyżby już czas na
przybycie Loli? Usłyszałem syk... ożyły nadzieje... i... i... zgasły gdy pojawił
się nowy gość.
Obok Jurka zmaterializował się kolejny mężczyzna. Kucharz. Grubas nosił na sobie
standardowe ubranie kucharza.
- Będziesz dla nas gotował jedzenie - powiedział Jurek do kucharza. - Ten pan z
czarnym workiem w ręce to nasz gospodarz. Zapytaj go, zanim wyjdzie wynieść
śmieci, gdzie trzyma przyprawy. Zrób nam coś do jedzenia...
Merrin podbiegł do kucharza i złapał go za ucho.
- Bez czosnku - powiedział do niego. - Bez cebuli. Pamiętaj.
Worek znowu podskoczył. Co Merrin włożył do worka?
Zanim wyszedłem z mieszkania dzwonek do drzwi dał znać o sobie raz jeszcze.
Zjawił się pracownik zakładu pogrzebowego. Dostarczył trumnę...
- To dla Mistrza - ucieszył się Merrin i zataszczył ją do sypialni zatrzaskując
drzwi za sobą. Jurek ponownie uruchomił pudełko i po raz kolejny miałem
nadzieję, że to już czas aby przybyła Lola. Niestety nie. Przybyła jakaś
starucha. Nie miałem zamiaru czekać na kolejnych gości. Wyszedłem...
* * * * *
Starucha okazała się sprzątaczką na usługach ochroniarzy. Oprócz niej po moim
powrocie zastałem jeszcze wartownika przed drzwiami, który stwarzał mi problemy
z wejściem do domu. Z kłopotu wybawił mnie Jurek, który wytłumaczył
wartownikowi, że to właśnie ten pan - wskazał na mnie - jest szefem całego
interesu. Nie odnosiłem takiego wrażenia. Wręcz przeciwnie. Czułem, że nad całym
zamieszaniem przestałem już od jakiegoś czasu panować.
W mieszkaniu pierwszym człowiekiem na którego wpadłem był Merrin. Trzymał w ręku
pudełko i wciskał przycisk. Szansa dla mnie...
Kiedy wyszedłem wynieść śmieci doszedłem do jednego ważnego wniosku - muszę
odzyskać dwie rzeczy: pudełko z programem oraz pager. Pudełko, gdy znajdowało
się w rękach Jurka było poza moim zasięgiem. Nie miałem szans siłą wyrwać go z
jego rąk. Podstępem? Może, ale przynajmniej do tej pory nie było takiej
możliwości. Teraz pudełko znajdowało się w rękach Merrina, a Merrin był
łatwiejszym przeciwnikiem. Szansa...
Skoczyłem w jego stronę i przykro mówić, ale okazało się, że zapomniałem o
pozostałych ochroniarzach. Jeden z pomocników Jurka wpakował mi w brzuch kolbę
karabinu. Byłem pokonany...
Merrin pokręcił z niesmakiem głową na widok mojej nieudanej akcji.
- Nie rób tego więcej - skomentował. Wcisnął przycisk. Syk...
Na podłodze przed Merrinem zmaterializował się duży czarny worek.
- Szybko - warknął Merrin do ochroniarzy. - Pomóżcie mi go przenieść zanim się
obudzi.
Obudzi?! Kto? Kto się ma obudzić?
Ochroniarze rzucili się do pomocy i zanieśli worek za Merrinem do sypialni.
Poszedłem za nimi. Sypialnia wyglądała już zupełnie inaczej niż w czasach gdy
należała do mnie. Czarna... Pusta... Na środku trumna... Otwarta... Pusta...
Wokół trumny zapalone świece...
Merrin kazał ochroniarzom położyć worek na podłodze i wyjść. Ochroniarze wyszli
równocześnie ze mną. Zamknęli mi drzwi przed nosem. To by było na tyle.
Jurek czekał na mnie. Był zły.
- Dlaczego próbujesz wyrwać nam program? - spytał.
- Chcę Lolę - odparłem. Sam nie byłem już pewien czy na pewno chcę. Czy jeszcze
chcę...
- Czekaj cierpliwie... aha i nie kombinuj z informatykami. Oni nic ci nie
pomogą. Program jest poza ich zasięgiem.
Nawet o tym wcześniej nie pomyślałem. Szkoda... i coś jeszcze... coś, co ożywiło
moje nadzieje - na stole ujrzałem pager rudego. Pager, czy co to tam jest...
Podszedłem do okna. Obejrzałem karabin. Pokręciłem głową. Po co to wszystko?
- Jurek? - spytałem.
- Tak?
- Co to był za worek?
- Jaki worek?
- Merrin... no wiesz...
- Przybył Mistrz.
- Aha... - no tak. To powinno mi wszystko wyjaśnić. Jednak...
Znalazłem się obok stołu. Szybki jak błyskawica... porwałem pager i schowałem do
kieszeni.
- Wychodzę - oznajmiłem ruszając do wyjścia. Nikt nie prosił abym został. Nikt
mnie nie zatrzymywał. Wyszedłem...
* * * * *
Od momentu naciśnięcia przycisku do chwili przybycia rudego minęło pięć minut.
Siedziałem w restauracji trzy ulice od swojego mieszkania. Miałem nadzieję, że
nikt mnie tutaj nie znajdzie. Nikt oprócz rudego. Nie myliłem się.
Rudy pojawił się i nadal był zadowolony z samego siebie. Uśmiechał się pogodnie.
- Program funkcjonuje? - spytał.
- Miałem z panem zrobić to co trzeba, gdy była jeszcze ku temu szansa. I to
zaraz po tym jak pana zobaczyłem - oznajmiłem mu. - Powinienem był pana wyrzucić
z mieszkania. Program funkcjonuje, ale Loli nadal nie ma. Mam zamiast niej
ochroniarzy, sprzątaczkę, kucharza, wartownika, Merrina i Mistrza. A Loli jak
nie było, tak nie ma. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie widzę szans na
to aby miała się pojawić w najbliższym czasie.
- Jeszcze brakuje pięciu ochroniarzy, pomocnika Merrina, sprzątacza i kelnera.
Wtedy będzie komplet. Dopiero wtedy może dojść Lola oraz jej pomoc. Pokojówka,
sprzątaczka, kosmetyczka i...
- Stop... miała być tylko Lola...
- To nie tak... dostał pan pełną wersję programu. A pełna wersja to coś zupełnie
innego niż wersja demonstracyjna...
- W takim razie zabierz pan ten program.
- To nie takie proste. Nie mogę go zabrać. Zapłacił pan za program i licencję
użytkową. Programu nie mogę zabrać.
- Proszę???
- Tego programu nie można skasować tak prosto. Musimy mu zaszczepić wirusa, lub
użyć innego programu, który go zlikwiduje...
- Wirus...
- Za drogi... Nawet u nas w przyszłości ludzi nie stać na wirusy...
- Program...
- Likwidator... Mam przy sobie wersję demonstracyjną, którą może pan zabrać.
Na biurku pojawiła się czerwona skrzyneczka o rozmiarach identycznych jak wersja
demonstracyjna LOLA. Na górze znajdował się przycisk - zielony.
- To jest właśnie Likwidator.. Teraz ma pan trochę czasu. Proszę przeglądnąć
wersję demonstracyjną. Ciekawe czy będzie panu odpowiadała. Jeżeli tak to proszę
mnie przywołać.
* * * * *
Wróciłem do swojego mieszkania. Program LOLA szalał... Jurek ponownie musiał
tłumaczyć wartownikowi przy drzwiach, że powinien mnie wpuścić. Jestem w dalszym
ciągu właścicielem tego mieszkania i mam pełne prawo w nim przebywać.
Kucharz, nie wiadomo dlaczego, wyszedł z kuchni przywitać się ze mną. Grzecznie
zapytał na co miałbym ochotę, ale nie czekał już na odpowiedź. Wrócił do kuchni.
Po co pytał w takim razie?
Merrin również wyszedł z sypialni i zaczął wszystkich delikatnie uciszać.
- Zamknijcie się, albo porozbijam wam głowy - mówił. - Mistrz zasnął. - Ujrzał
mnie, zmarszczył czoło i wrócił do sypialni. Po chwili pojawił się znowu z
czarnym foliowym workiem w ręku. Podszedł do mnie i z głupim uśmiechem na ustach
wręczył mi worek.
- Idź wynieść śmieci - powiedział. Zlekceważyłem go i poszedłem do kuchni.
Kucharz zaskoczony moim wtargnięciem zapytał czy coś się stało.
- Idź pan do pokoju - powiedziałem do niego. - Ochrona chce z panem porozmawiać.
Kucharz nie należał do rozgarniętych i od razu połknął przynętę. Wyszedł z
kuchni, a ja szybko zamknąłem za nim drzwi. Miałem chwilę ciszy... Położyłem
wersję demonstracyjną likwidatora na stole i wcisnąłem przycisk.
Usłyszałem syk... Obok mnie zmaterializował się żołnierz. Obładowany różnymi
rodzajami broni stał przede mną na szeroko rozstawionych nogach. Pomalowana w
czarne pasy twarz nie wróżyła nic dobrego.
- Kogo mam zlikwidować? - spytał. I to mi się spodobało.
- Wszystkich w sypialni i w pokoju - odparłem bez namysłu. - I jeszcze przed
drzwiami.
Żołnierz pokiwał głową i... odwrócił się na pięcie. Obszedł kuchnię raźnie
maszerując. Uderzył w powietrze pięścią. Kopnął w szafkę urywając w niej drzwi
i... zniknął. Nikogo nie zlikwidował. Wersja demonstracyjna... To tylko pokaz.
Pełna wersja zlikwiduje ochroniarzy, kucharza, Merrina i innych...
Jeszcze raz włączyłem program... Żołnierz wyglądał imponująco. Moim zdaniem
spokojnie poradzi sobie z ekipę Jurka.
- Kogo mam zlikwidować? - spytał.
- Idź do sypialni i rozwal wszystko co się da. Mistrza też.
Zrobił ponownie to samo co poprzednim razem. Zwiedził kuchnię i zniknął. Kopnął
w leżące na podłodze drzwiczki szafki. Pełna wersja programu... to było mi
potrzebne. Nie miałem czasu na kolejne sprawdzenie wersji demonstracyjnej.
Musiałem działać...
Kucharz powrócił. Wywalił kopniakiem drzwi kuchni. Akurat zdążyłem schować pod
stół skrzynkę z programem likwidatora.
- Nie rób tego więcej bo nic panu nie dam do jedzenia - powiedział. A dostałem
już coś?
Wyszedłem z kuchni i poszedłem do sypialni. Na progu zostałem zatrzymany przez
ochroniarza.
- Tam nie wolno - powiedział.
- A gdzie mogę?
Wzruszył ramionami. Pomocy udzielił mu Jurek.
- Co się dzieje? - spytał.
- Potrzebuję w swoim mieszkaniu pozostać sam - odparłem. - Chociaż na minutę...
potrzebuję cichego i spokojnego miejsca...
- Została łazienka - powiedział Jurek. - Ale ciągle z niej ktoś korzysta.
Poszedłem do łazienki i zamknąłem się w niej. Cisza... wyciągnąłem pager i
wcisnąłem przycisk. Czekałem na rudego...
* * * * *
Siedziałem na podłodze w łazience od czterech minut, kiedy ktoś zaczął dobijać
się do drzwi.
- Zajęte - odparłem.
- Wiem - powiedział Jurek. - Przyszedł ktoś do ciebie.
Otworzyłem drzwi. To rudy. Wszedł do łazienki i zaraz potem zamknąłem za nim
drzwi. Usiadł na podłodze.
- Nieźle pan tutaj się urządził - skomentował moją aktualną sytuację
mieszkaniową.
- To zasługa pańskiego programu - odparłem złośliwie. - Mam nadzieję, że
likwidator rozwiąże ten problem raz na zawsze.
- O tak... o to pan może być zupełnie spokojny. Tuż przed przybyciem do pana
rozmawiałem jeszcze krótko z informatykami i przedstawiłem im pańską aktualną
sytuację... Nieźle ich to rozbawiło, ale zapewnili mnie, że aktualnie, oprócz
wirusów oczywiście, na rynku oprogramowania, nie ma nic lepszego do zwalczania
innych programów jak likwidator.
- Mam nadzieję... ma go pan?
Rudy wyciągnął pudełeczko. Było identyczne jak LOLA.
- Proszę - podał mi pudełko. - Tutaj tylko podpis - podał mi kartkę i długopis.
Podpisałem. Rudy wstał.
- Powodzenia - rzucił kierując się do drzwi.
- Mam nadzieję...
* * * * *
- Dzień dobry panu - usłyszałem. - To gdzie ta rura?
Stał przede mną hydraulik.
- Gdzie jest żołnierz? - wyszeptałem pytanie. Traciłem z nerwów zdolność
mówienia.
Hydraulik wzruszył ramionami.
- Ja tam nic nie wiem - odparł stawiając na podłodze torbę z narzędziami. - Mam
naprawić rurę.
Popatrzyłem na pudełko. Przed momentem uruchomiłem program likwidator i zgodnie
z planem powinienem był ujrzeć żołnierza. Zamiast niego ujrzałem hydraulika.
Rudy pomylił programy... a może nie pomylił? Może jestem aktualnie obiektem
doświadczalnym?
Wcisnąłem raz jeszcze przycisk.
Hydraulik wypakowywał torbę... usłyszałem syk... obok mnie zmaterializował się
młody chłopak w roboczym ubraniu.
- No jesteś Jasiu - powiedział na jego widok hydraulik. - Ten pan ma uszkodzoną
rurę. Musimy zlokalizować uszkodzenie i naprawić je.
Wcisnąłem ponownie guzik. Znowu syk... znowu ktoś nowy... niestety nie
żołnierz... stara kobieta z wiaderkiem w ręku.
- Już? - spytała.
- Co już? - odparł pytaniem na pytanie hydraulik. - Jeszcze nie zaczęliśmy...
poczekaj trochę Krysiu... panu też zależy aby szybko skończyć.
Tak on miał rację. Zależy mi aby szybko skończyć... ale z tymi tam w pokoju...
Wcisnąłem ponownie przycisk. Ktoś równocześnie zapukał do drzwi.
- Zajęte... - powiedziałem. Usłyszałem syk...
- Ja otworzę - zadeklarował się pomocnik hydraulika. Obok sprzątaczki ujrzałem
nowego człowieka. Starszy mężczyzna z kielnią w ręku. Murarz...
- Ja posprzątam - rzuciła sprzątaczka.
- Już mogę? - spytał murarz.
- Co chcesz Kryśka sprzątać? - zirytował się hydraulik. - Jeszcze nie
zacząłem... A ty? - spojrzał na murarza. - Dajcie mi zrobić swoje...
- Chciałbym skorzystać z toalety - to był Merrin. - Mistrz też potrzebuje...
- Powiedz Mistrzowi - rzuciłem przez zaciśnięte zęby, - aby załatwiał swoje
potrzeby w trumnie. Łazienka jest dla innych...
Jasiu zamknął drzwi. Merrin stał tam chyba nadal. Wyciągnąłem pager rudego i
wezwałem chłopaka. Usiadłem zrezygnowany na podłodze. Zaczynało mnie to
przerażać...
* * * * *
Walenie do drzwi zlało się z uderzeniami młotka o ścianę. Hydraulik robił dziury
w ścianie. Sprzątaczka zbierała odpryskujące kawałki ściany do wiaderka. Murarz
palił papierosa siedząc na wannie. Otworzyłem drzwi.
- To znowu ten pan - powiedział Jurek wprowadzając rudego.
- To chyba nie ten program - powiedziałem do chłopaka zaraz po tym jak za
Jurkiem zamknęły się drzwi. Rudy pokiwał głową...
- Muszę przyznać, że nie jestem w stanie tego zrozumieć - odparł. Jedno co było
w tym wszystkim troszeczkę przerażające był fakt, że już się nie uśmiechał. -
Informatycy zapewniali mnie, że nie ma powodu do obaw.
- Wie pan co? Niech mi pan już nic nie mówi o waszych informatykach... pomyślmy
co można z tym tutaj zrobić. I nie chcę słyszeć o kolejnym programie...
Hydraulik nie przerwał swojej pracy. Jasiu dzielnie mu asystował. Krysia
sprzątała, a murarz podszedł do nas.
- Mogę przyłączyć się do panów? - spytał.
- Nie - odparłem. - Proszę odejść. Najlepiej niech pan zniknie, dobrze? Niech
pan gdzieś idzie w kąt i palnie sobie tą kielnią między oczy...
Obrażony wrócił na swoje miejsce na wannie. Nie zniknął jednak.
- Wirus - rzucił rudy. - Muszę sprowadzić wirusa.
* * * * *
Siedziałem i czekałem. Nie miałem nic innego do roboty. Minęła godzina. Potem
następna i jeszcze jedna. Wreszcie rudy powrócił.
- Co tak długo? - spytałem.
- Załatwiałem kredyt - odparł. - Mówiłem, że wirusy są drogie. Wziąłem kredyt na
pana, co wydaje mi się logiczne, gdyż to o pańskie programy cały czas się
rozchodzi. To pana programy. Pan je kupił.
Wszystko układało się w logiczną całość. Specjalnie te programy były takie
tanie. Wirus kosztował całkiem niezłe pieniądze. Tak duże, że bez problemu można
było pozwolić sobie na to aby programy Lola i Likwidator sprzedać tak tanio.
- Tak tanio... teraz rozumiem. Kredyt... ile?
- Wolałby pan nie wiedzieć...
- Ale... ile?
Powiedział. Zbladłem. To znaczy, tak myślę... serce biło jak oszalałe.
- Ale... w jaki sposób ja go spłacę? - spytałem.
- Pan już nie... - odparł. - Pana rodzina. Dzieci... one spłacą...
Wirus... kredyt... spłata...
- Zróbmy to... gdzie jest wirus...?
- Tutaj... - podał mi litrowy słoik. Pusty. Słoik był zamknięty. - To co pan
widzi w środku to wirus. Wystarczy otworzyć słoik i postawić go na podłodze...
reszta zrobi się sama...
Coś czułem, że po raz kolejny jestem nabijany w butelkę... Problem polegał na
tym, że w słoiku nic nie było... nic tam nie widziałem.
- Proszę tu zostać - powiedziałem do rudego.
Pokręcił głową.
- Nie mogę - odparł. - Mam już kolejne spotkanie w interesach.
Wyszedł. Zostałem z programem likwidator sam na sam w łazience. No i z
wirusem...
* * * * *
Odkręciłem wieczko. Hydraulik nadal walił młotkiem jak szalony. Słoik był pusty.
Otwarty. Nic się nie działo.
Odczekałem minutę, a potem zamknąłem słoik. To by było na tyle... interesy z
ludźmi z przyszłości wcale nie wychodziły na dobre...
Wirus zmaterializował się zupełnie niespodziewanie w chwili gdy straciłem
jakąkolwiek nadzieję na jego istnienie. Myślałem, że po raz kolejny zostałem
wrobiony w coś z czym sobie nie poradzę. Bywa i tak...
Wirus miał około trzydziestu lat i posturę zdrowego mężczyzny. Blond włosy,
niebieskie oczy i ostre rysy twarzy. Nosił elegancki beżowy garnitur. Usiadł
obok mnie i wskazał na ekipę demolującą moją łazienkę.
- Nieźle, co? - spytał. Pytanie mogło dotyczyć wszystkiego. O co konkretnie mu
chodziło nie miałem pojęcia. Zresztą nie za bardzo mnie to interesowało.
Wirus... nie tak go sobie wyobrażałem.
Podał mi małą fiolkę.
- Proszę to wrzucić do słoika - polecił.
Fiolka była pusta. Powiedziałem mu o tym.
- Wiem - odparł. - To tylko złudzenie. Proszę wsypać zawartość do słoika.
Zrobiłem to. Czułem się przy tym dość dziwnie nie widząc co przesypuję...
powietrze...
Po chwili obok zjawiła się dokładna kopia wirusa. I potem jeszcze jeden... i
jeszcze... Trwało to przez kilka sekund, aż w łazience zrobiło się trochę
ciasno. Kilka wirusów... pięciu... stało przede mną.
- Możemy działać... - odezwał się ten, który pojawił się pierwszy. - Wy trzej -
wskazał najbliższych - idziecie do pokoju. Dokładnie przeszukać i zniszczyć.
Wirusy wyciągnęły z kieszeni coś co przypominało pistolety.
- Zwalicie mi na głowę policję - powiedziałem widząc broń.
- Ma tłumik i strzela programem kasującym - odparł Wirus. - Nie ma obawy. Nie
narobimy zbyt dużo huku. Przy odrobinie szczęścia za minutę będzie po wszystkim.
Trzy sztuki wyszły. Dwie zostały. Wyciągnęli broń.
- Ty... z kielnią - rzucił Wirus do murarza.
Murarz obserwował nas już od jakiejś chwili, ale do tej pory wcale się nami nie
interesował. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Teraz musiał... Wirus
wymierzył do niego i nacisnął spust... Nie usłyszałem strzału, lecz ciche
drapanie... Murarz zniknął... Drugi wirus strzelił do hydraulika... ten też
zniknął... młotek poszybował w powietrzu i upadł na podłogę... kolejny strzał...
sprzątaczka... następny... Jasiu... Wirusy wykasowały program. Likwidator
przestał istnieć.
Drzwi od łazienki wyleciały z hukiem. Do środka wpadł jak oszalały Jurek.
Przerażenie emanowało z niego na odległość.
- Ratuj - rzucił do mnie i w tej samej chwili wirusy, które wykończyły
likwidatora oddały celne strzały do ochroniarza. Zniknął...
Do łazienki weszli pozostali z ekipy wirusa...
- No... - powiedział jeden z nich. - To wszystko...
Poszli do pokoju i usiedli przy stole. Poszedłem za nimi. Jeden z nich wyciągnął
z kieszeni małe pudełko i nacisnął przycisk. Pojawił się mały robot pchający
przed sobą wózek z alkoholem. Dojechał do stołu i zaczął rozkładać kieliszki.
Jeden z wirusów rozlewał wino.
- Napije się pan z nami? - spytali. Odmówiłem. Poszedłem posprzątać...
* * * * *
Wirusy piły już piątą godzinę. Raz tylko spytałem ich grzecznie, kiedy to
wszystko się skończy. Roześmiali się tylko i nie udzielając mi jakiejkolwiek
odpowiedzi pili dalej. Robot dowoził im co jakiś czas alkohol, co nie wróżyło
nic dobrego dla mnie.
Mogli tutaj zostać jeszcze godzinę, ale równie dobrze mogli nigdy stąd nie
odejść. Postanowiłem jeszcze raz skontaktować się z rudzielcem...
* * * * *
Zjawił się po trzech minutach. Przybywał coraz szybciej. Zarabiał coraz
więcej... za programy nie dostał zbyt dużo, ale za sprzedaż wirusów musiał
zainkasować całkiem niezłą sumę pieniędzy.
- Mam coś dla pana - powiedział zaraz potem gdy przedstawiłem mu problem. - Mam
wersję demonstracyjną pełnego programu skanującego. Program czyści pana
otoczenie od wszelkich wirusów. Nie musi się pan obawiać, działa bez
jakichkolwiek problemów. Bez skutków ubocznych...
- Drogi? - spytałem znając już odpowiedz.
- Raczej tak - odparł tak, jak się spodziewałem. - Cena takiego programu to
cena, jaką pan zapłacił za wirusy, plus cena za licencję oraz koszty
manipulacyjne.
- Kredyt?
- Ma pan już jeden - podpowiedział drapiąc się po głowie. - Teraz raczej musi to
być gotówka.
- Nie mam...
- Ma pan to - pokazał ściany. - Może pan sprzedać mieszkanie... chętnie je od
pana odkupię.
Czyżby cała ta afera z programami służyła tylko temu abym sprzedał mieszkanie?
- Nie - zdecydowałem. - Wynajmę im pokój gdzie będą mogli pić do upadłego. Na
razie jeszcze żaden z nich nie zaczął śpiewać i mam nadzieję, że nie zacznie
tego robić...
Rudy troszeczkę się zmartwił.
- Szkoda - powiedział. - Ładne ściany...
Położył wersję demonstracyjną programu czyszczącego okolicę od wirusów na
podłodze i wyszedł poważnie już zmartwiony. Pokrzyżowałem jego plany?
Podniosłem wersję demonstracyjną z podłogi i wyrzuciłem do śmieci. Zabrałem
krzesło z kuchni i poszedłem z nim do wirusów. Usiadłem przy stole. Uśmiechnąłem
się do nich. Robot postawił przede mną kieliszek.
- Czy dostanę coś do picia? - zapytałem.
Bielsko-Biała, sierpień 2000