Czas zyc, czas zabijac - Miroslav Zamboch
Szczegóły |
Tytuł |
Czas zyc, czas zabijac - Miroslav Zamboch |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Czas zyc, czas zabijac - Miroslav Zamboch PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Czas zyc, czas zabijac - Miroslav Zamboch PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Czas zyc, czas zabijac - Miroslav Zamboch - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
COPYRIGHT © BY Miroslav Žamboch
COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2012
COPYRIGHT © FOR TRANSLATION BY Konrad Bańkowski, 2012
WYDANIE I
opracowanie wersji elektronicznej
lesiojot
ISBN 978-83-7574-801-7
PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA
Eryk Górski, Robert Łakuta
PROJEKT OKŁADKI
Paweł Zaręba
ILUSTRACJA NA OKŁADCE
Jan Doležálek
ILUSTRACJE
Dominik Broniek
REDAKCJA
Karolina Kacprzak
KOREKTA
Magdalena Grela-Tokarczyk, Agnieszka Pawlikowska
SKŁAD ORAZ OPRACOWANIE OKŁADKI
Dariusz Haponiuk
WYDAWNICTWO
Fabryka Słów sp. z o.o.
20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a
tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91
691962519
Strona 4
ALFONS
Dom był całkiem ładny i znajdował się w
świetnej dzielnicy. Aż mnie zaskoczyło, jak
ładny i w jak świetnej dzielnicy. Nie dla takich
ludzi zazwyczaj pracuję. Wspaniała fasada
zdobiona reliefami, do tego park oddzielony
od ulicy nie tyle płotem, co małym, dekoracyjnym murkiem.
Właściciel musiał mieć wystarczająco kasy, żeby dniem i nocą
opłacać ochronę przed złodziejami, bandytami i zabójcami, czyli
dokładnie takimi typkami jak ja.
Zatrzymano mnie dopiero, kiedy wkroczyłem z ulicy na
utwardzoną alejkę obsadzoną przystrzyżonymi cyprysami. Co
ciekawe, wystarczyło podać imię. Główne wejście było mniejszą
wersją bramy głównej, tyle tylko, że wykonano je z
inkrustowanego drewna ze srebrnymi zdobieniami. No, a czemu
nie? Kiedy wchodziłem po stopniach, dwóch wypindrzonych,
śliczniutkich jak poranek mundurowych z halabardami zastąpiło
mi drogę. Czekałem w milczeniu.
- Czego tu chcesz? - spytał ten po lewej, kiedy już miał dość
niezręcznej ciszy. Mówił obojętnie, jakby to tak naprawdę wcale
go nie obchodziło. Po całym dniu sterczenia w słońcu jego
ciemnoniebieski mundur znaczyły plamy potu. Oprócz tej
śmiesznej, ozdobnej halabardy u boku zwisał mu jeszcze miecz.
Przyglądał mi się z ostrożną uwagą. Nie był to znowu aż taki
fircyk, jak się zdawało na pierwszy rzut oka.
- Przynoszę coś Grumukowi - odpowiedziałem.
- Panu Grumukowi - poprawił mnie odruchowo.
Strona 5
- Panu Grumukowi. - Kiwnąłem głową.
Jeśli o mnie chodzi, mógłbym Grumuka tytułować Jego
Ekscelencją.
- Jak mi wypłacicie do ręki moje umówione cztery setki, mogę
to oddać nawet i wam - powiedziałem głośno.
Spojrzeli po sobie zaskoczeni. Ten z lewej bez słowa wszedł do
środka. Jego kumpel, który został ze mną, wyglądał już jakby
mniej nonszalancko. Z uwagą mi się przypatrywał, jego wzrok
wędrował od miecza na pasie przez ramię do jelca katzbalgera
na moim lewym boku, tuż pod ręką. Od przybycia do Aganodu
nie miałem czasu się gdzieś zatrzymać i odłożyć żelastwo. Stałem
bez ruchu, pozwalając, aby ciepłe promienie słońca grzały mnie
w plecy. Lubię ciepełko. Strażnik swoją inspekcję zakończył na
moich bicepsach. Te zazwyczaj wystarczają, żeby tacy jak on
zaczęli się bać. Sto dwadzieścia pięć kilogramów mięśni, kości i
ścięgien. Każdy, nawet najdrobniejszy fragment ciała nawykły do
tego, by tłuc, bić, siekać, kopać, łamać i rozrywać. Tych, którzy
się mnie nie boją, boję się z kolei ja. Z tym że oni o tym nie
wiedzą, tej przyjemności im nie dam.
Pierwszy strażnik wrócił z jakimś niewyględnie ubranym
facetem. Był o głowę wyższy ode mnie, chudy, a po kolorze
skóry dało się wywnioskować, że na słoneczku za często się nie
wygrzewał.
- Proszę do środka, pan Grumuk oczekuje - zaprosił mnie.
Kiedy się okazało, że jestem w porządku, tym dwóm przy
wejściu natychmiast wyraźnie ulżyło. Za to ja się cały spiąłem.
Bo niby czemu miałby się mną zajmować aż sam Grumuk?
Wnioskując po domu, musiał być bardzo bogatym kupcem, na
tyle bogatym, że pewnie zasiada w radzie miejskiej i diabli
wiedzą czym jeszcze. Czyżby oczekiwał tego, co mu niosłem, z
aż taką niecierpliwością?
Grumuk czekał już na mnie w swoim gabinecie. Przeciętny
gość, z wypieszczonym wąsikiem i palcami pełnymi pierścieni.
Strona 6
Przed sekretarzykiem zapełnionym karafkami i butelkami w
malowniczych kształtach stał smukły gość o czarnych włosach
ściągniętych srebrną obręczą. Dłonie miał drobne, ruchy pewne
i precyzyjne i wydawało się, jakby się z tymi szklaneczkami i
likierami wręcz pieścił, jakby mu to zajęcie sprawiało prawdziwą
przyjemność.
- Masz to? - Grumuk warknął niecierpliwie, kiedy tylko
pojawiłem się w drzwiach.
Facet z opaską postawił na stole przed Grumukiem szklankę,
potem przejechał po mnie przelotnym spojrzeniem. Skrzywił
usta w drobnym uśmieszku, po czym wrócił na swoje miejsce. I
bez oficjalnej prezentacji pokapowałem, za co tak naprawdę
miał płacone. Wystarczyło zobaczyć, jak się porusza.
- O ile o to chodziło. - Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem do
plecaka. Namacałem drewnianą szkatułę, wyciągnąłem ją przed
siebie.
Ręka Grumuka wystrzeliła do przodu jak atakująca żmija.
Pierwotnie kasetka była sama w sobie małym rzeźbiarskim
cudeńkiem, jednak po trzech miesiącach tłuczenia się w podróży
trochę się tu i ówdzie porysowała. Uroczyście postawił szkatułkę
na stole, otworzył i w nabożnym uniesieniu wyjął z niej
naszyjnik. Oprawione w złoto, głęboko zielone szmaragdy
rzucały w zachodzącym słońcu ponętne odbłyski.
- To ten! - Wypuścił z ulgą powietrze.
- No, a te cztery setki złotych… - przypomniałem się spokojnie.
W moich słowach nie kryłem żadnej groźby, jednak
przystojniak w opasce jakiejś się musiał chyba doszukać, bo wbił
we mnie ciężkie spojrzenie.
- Oczywiście, oczywiście! - Grumuk pokiwał głową ze
zrozumieniem. - Dostaniesz.
Nawet go trochę rozumiałem. Błyskotka naprawdę zapierała
dech w piersiach, a do tego Grumuk miał duszę kolekcjonera.
Myślę, że z naszyjnikiem znali się dość dobrze, ale w jakichś
niewyjaśnionych okolicznościach przyszło im się rozstać. Aż tak
bardzo mnie to nie interesowało, ważniejsze było, jak bardzo
Strona 7
chciał go odzyskać i ile za to był skłonny zapłacić.
- Wiesz, ile jest wart? - Spojrzał na mnie. Oczy wciąż jaśniały
mu zielonym blaskiem szmaragdów.
- Owszem. - Kiwnąłem głową. - Same kamienie koło tysiąca
ośmiuset, ale ze względu na kunszt oprawy, kiedy po raz ostatni
trafił na rynek, poszedł za ponad dwa i pół.
- Zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę, a jednak przyniosłeś
naszyjnik mnie? Za cztery setki? - spytał z niedowierzaniem.
- Na tyle się umówiliśmy, w dodatku dostałem zaliczkę. -
Wzruszyłem ramionami.
Pan popychadło, który mnie wprowadził, patrzył na mnie jak
na wariata, ochroniarz spoglądał z zaciekawieniem, za to
Grumuk zbaraniał. Pewnie nawet nie wierzył, że ten naszyjnik
zdobędę, ale zaliczka warta była zachodu.
To, że tych kamyków i tak bym nigdzie nie zdołał opchnąć,
zatrzymałem już dla siebie. Każdy jubiler znał je doskonale i nikt
nie zaryzykowałby kupna tak gorącego towaru. No, chyba że
cena okazałaby się haniebnie niska…
- A gdyby tak jeszcze udało się odkupić od młodszego Geviga
Zaranną Koronę, miałbym wszystkie klejnoty, w których miała
ponoć brać ślub pierwsza cesarzowa imperium! - Grumuk
mamrotał do siebie. - Cudowne kamienie, cudowne wykonanie -
rozpływał się.
No cóż, bogaci ludzie mają zamiłowania odpowiadające ich
pozycji. Co akurat nie miało żadnego wpływu na to, iż z panem
Gevigiem Młodszym już raczej żadnych interesów robić nie
będzie. Ale to już zupełnie inna historia.
Dostałem moje cztery setki oraz dziesięć procent premii i
wyszedłem na ulicę. Cztery stówy to wcale niemało pieniędzy, a
ja akurat potrzebuję dużo złota. Na spłatę starych długów. Komu
i za co jestem dłużny, to już moja sprawa. Sam bym o tym
najchętniej zapomniał, ale niestety, to wcale nie takie proste.
Nabrałem ochoty na odrobinę odpoczynku. Ot, zabawić się,
Strona 8
opróżnić parę butelek gorzałki, spędzić miło czas w burdelu. A
jak mi te cztery dychy, które dostałem ekstra, zaczną porządnie
chudnąć, rozejrzeć się spokojnie za kolejną robotą. Miałem
nadzieję, że może Grumuk szepnie o mnie słowo tu i ówdzie.
Bywało, że za porządnym zleceniem musiałem się nachodzić
nawet i parę miesięcy. Robiłem się wtedy dość nerwowy.
Znalazłem sobie wcale porządny zajazd, zaniosłem swoje rzeczy
do pokoju i zszedłem od razu z powrotem do wyszynku. Na
kolację zamówiłem butelkę żytniówki, trochę mięsa i zacząłem
spokojnie jeść i popijać. Ruch był spory, jednak właścicielowi
udawało się utrzymać porządek. W jednej części zatrzymywali się
goście lepsi - kupcy i rzemieślnicy, w drugiej cisnęli się
przekupnie i chłopi, którzy nie mieli co do gęby włożyć, ale i tak
niekiedy przychodzili się oderwać od codziennej nędzy i przepić
to, czego im później będzie tak bardzo brakować. Dziwki krążyły
pomiędzy obiema salami w zależności od tego, gdzie akurat
węszyły większą szansę na klienta. Dopiłem butelkę i zamówiłem
drugą. Wychylając kolejną szklaneczkę, napotkałem spojrzenie
jednej z dziewczyn. Jej długie włosy miały barwę dojrzałych
kasztanów. Z twarzy nie była ładniejsza od koleżanek, piersi
miała mniejsze, ale zaciekawiło mnie, jak się poruszała. Jak
chodziła. A ponieważ wabiła nienachalnie, nawet mi się to
spodobało. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w
burdelu. Skinąłem na dziewczynę, podeszła i usiadła przy moim
stole. Nalałem jej szklaneczkę. Napiła się, ale nie wychyliła całej.
- A ty co za jeden? - zapytała.
Nie odpowiedziałem, tylko przyglądałem się, jak sączy
żytniówkę.
- Mogłabym dostać wina?
Kiwnąłem głową. Zamówiłem.
- Tchnie od ciebie strachem - rzuciła. Kiedy tylko karczmarz
postawił przed nią dzban czerwonego wina, podsunęła mi swoją
niedopitą wódkę.
- I co, boisz się mnie?
- Ja nie, ale te wszystkie chłopy owszem. Ja takie rzeczy
Strona 9
potrafię wyczuć. No więc, coś ty za jeden?
- Gość, klient. Nic więcej - odpowiedziałem. - Na górze mam
pokój. A tę butelkę spokojnie możesz ze sobą zabrać.
Sam się zaopatrzyłem w jeszcze jedną flaszkę gorzały. Raz, że
nie była taka zła, a dwa, że nie miałem okazji porządnie się
napić już od ładnych paru tygodni.
W pokoju zgarnąłem wszystkie klamoty z łóżka i po prostu
zrzuciłem je na ziemię. Oprócz stołu był to jedyny mebel. Łóżko
skrzypiało ze starości i się rozjeżdżało, ale z drugiej strony
siennik okazał się świeżo nabity, koce całkiem czyste, a i
pluskiew ani żadnego innego robactwa nie dawało się nigdzie
dostrzec. Przez dziury w podłodze wdzierały się gwar i wyziewy z
wyszynku poniżej. A mimo to było to jedno z lepszych miejsc, w
jakich przyszło mi kiedykolwiek nocować.
Położyłem się na łóżku, dziewczyna przysiadła obok.
Obserwowałem jej twarz, jak gęstniejący mrok powoli ściera z
niej szczegóły, pozostawiając jedynie zarys. Powoli popijałem
wódkę, ona sączyła wino.
- Sporo cię to wyniesie, siedzę tu już dość długo - odezwała się
wreszcie.
- Jeden złoty? - zaproponowałem cenę.
Widziałem, że aż się zachwiała. To była stawka za rzeczy, o
które normalni faceci zazwyczaj nie proszą. Jakby ktokolwiek
potrafił opisać normalnego faceta.
- Dobrze - zgodziła się mimo wszystko.
Chwilę później mrok zwyciężył nad światłem i nie mogłem już
dostrzec jej wyrazu twarzy. Usiadłem i zacząłem ją rozbierać.
Było przyjemnie, jak zawsze. Może nawet nieco lepiej niż
ostatnim razem, ale bez rewelacji. Pewnie mogłem sobie nawet
odpuścić. No tak, tylko że ja to sobie zawsze powtarzam już po.
Przez chwilę znów miałem to odczucie straty, jakby po czymś,
czego niby nigdy nie miałem, ale o czym wiem, że istnieje.
Napiłem się. Doświadczenie nauczyło mnie, że takie uczucia
Strona 10
szybko ulatują. Po ciemku wsłuchiwałem się w szelest pościeli. Z
chęcią bym zobaczył, jak wyglądała nago, ale nie chciało mi się
wstawać po lampę. W każdym razie po omacku była cudownie
miękka i ciepła.
- Za pasem spodni znajdziesz pieniądze. Weź, na ile się
umówiliśmy - powiedziałem, zanim jeszcze całkiem wstała z
łóżka.
- Tak mi ufasz? - spytała z niedowierzaniem. Brzdęknęła
sprzączka.
- Nie, ale ty mnie nie okradniesz.
Wraz z nocą do pokoju wdzierał się chłód. Czułem go na piersi
i na nogach.
- A niby czemu nie miałabym?
- Bobym cię za to zabił.
- Nie okradnę - potwierdziła, ledwo kryjąc strach. Mój pas
położyła na łóżku.
Nogi owionęło mi ciepło jej ciała. Cztery kroki później stała już
przy drzwiach.
- Wcale nie jesteś taki zły, na jakiego wyglądasz, wiesz? - rzuciła
na odchodnym.
- A tu masz rację - zgodziłem się i pociągnąłem z butelki. -
Jestem znacznie, znacznie gorszy.
Zamknęła za sobą i tyle ją widziałem. Normalnie nie jestem aż
tak gadatliwy, ale akurat wpadłem w jakiś podły nastrój. A do
cholery z tym… Zwykły klient. Facet, któremu zachciało się
dupy. Nic ponadto.
Obudziły mnie kroki. Szybkie, wystraszone, kobiece. Kiedy
skrzypnęły zawiasy, ja już stałem w rogu pokoju za drzwiami.
Trzymała lampę i była sama. Wnioskując z ciszy na dole, musiała
już być ciemna noc. Miała czarne włosy, gołe ramiona, czerwony
haftowany gorset. Głupawo gapiła się na puste łóżko i pociągała
nosem, jakby od płaczu. Dotknąłem jej ramienia samymi
czubkami palców, katzbalger trzymając nisko, tak aby nie mogła
Strona 11
go zobaczyć. Szarpnęła się i obróciła błyskawicznie. Oczy miała
wielkie ze strachu. Płakała naprawdę, nie udawała. Łzy rozmyły
jej makijaż, podczas gdy silny policzek zmienił jej usta w grymas
zaakcentowany rozmazaną pomadką.
- On ją zabije! Błagam cię, pomóż!
Była ubrana jak dziwka, umalowana jak dziwka, to musiała być
dziwka. Jednak w tym momencie, kiedy górę wziął strach,
zniknęły opanowanie i cynizm, które pomagały przeżyć na ulicy,
a pozostała zwykła, przerażona kobieta.
- Ja nikomu nie pomagam i tym razem też nie zamierzam -
powiedziałem cicho, ostrze trzymając w pogotowiu.
- Ale on ją zabije! Zatłucze na naszych oczach. A my nawet nie
mamy tych pieniędzy! - już prawie krzyczała.
- Ćśśś… - spróbowałem ją uspokoić.
Nie chciałem na siebie zwracać niczyjej uwagi. Niestety, nie
wyglądało na to, abym był ją w stanie przekonać, żeby mi dała
spokój.
- Powiedz mi dokładnie, o co chodzi, ale nie krzycz, bo cię
zaknebluję, zwiążę jak baleron i zostawię na podłodze, dopóki
się porządnie nie wyśpię.
Widziałem, że chciała coś szybko powiedzieć, ale po tym, co
oznajmiłem, zmieniła zamiar.
- Johan chce dla przykładu skatować Karę! Tak, żebyśmy
wszystkie widziały. Twierdzi, że któraś z nas ukradła mu
pieniądze, trzydzieści złotych! - Emocje znowu wzięły górę,
podniosła głos. - Ale my tych pieniędzy nie mamy!
Opuściłem broń. Nie wyglądała na zabójczynię albo przynętę
mającą na celu zwabienie mnie w pułapkę.
- Kim jest Kara i kim jest Johan? - zapytałem, choć już się
zaczynałem domyślać, dokąd to wszystko zmierzało.
- Johan się nami opiekuje, pilnuje, żeby nam się nic złego nie
stało - zaczęła wyjaśniać niepewnym głosem.
- Alfons - skwitowałem. - Dobra, mów dalej.
- A Kara to dziewczyna, którą zabrałeś do siebie.
- Dziwka.
Strona 12
- Tak. - W oczach czarnuli pojawił się krnąbrny przebłysk.
- I niby czemu miałbym jej pomóc?
- Mówiła, że jesteś…
- Że jestem co? - wskoczyłem jej w słowo. - No, co jestem? -
Złapałem dziewczynę gniewnie za ramię. Ten wybuch złości
zaskoczył nawet mnie samego.
- Nic, nic… - Próbowała się wycofać na bezpieczniejszy teren. -
Mówiła, że jesteś straszliwie silny. I… nie przyszedł mi do głowy
nikt inny, kto by się mógł postawić Johanowi. On też jest bardzo
silny. I chyba nawet większy od ciebie.
- W dalszym ciągu nie widzę powodu, żeby jej pomagać -
powiedziałem już spokojnie.
Zorientowałem się, że wciąż ściskam ramię dziewczyny.
Musiało ją porządnie boleć, ale nawet nie syknęła.
- To ja ci zapłacę! - przyszło jej do głowy. - Przecież pracujesz
za pieniądze.
- Owszem - zgodziłem się. - Ale nie biorę zleceń na zabójstwa.
Za trzynaście złotych obiję Johana tak, że przez trzy dni nie
będzie mógł stanąć o własnych siłach - zaproponowałem.
- To strasznie dużo pieniędzy - szepnęła.
- No - przytaknąłem. - Bo ja jestem drogi.
Widziałem, jak się przez chwilę bije z myślami. Gdyby alfons
jakimś przypadkiem dowiedział się, że to ona mnie najęła, jej los
byłby przypieczętowany.
- Dobrze - zgodziła się w końcu, całkiem blada.
- Zaliczka. - Wyciągnąłem bezceremonialnie dłoń. - Dziesięć
procent, czyli niech będzie półtora złotego.
Miałem nadzieję, że nie będzie miała przy sobie pieniędzy i
będę się mógł z tego interesu wycofać. Przeszukała po kolei
wszystkie zakamarki gorsetu, aż wreszcie podała mi piętnaście
srebrnych drobniaków. Teraz wycofać się już nie mogłem -
dałem słowo.
- Szybko, zanim będzie za późno - ponagliła mnie.
Z drugiej strony, trzynaście złotych za to, że jakiemuś
dryblasowi przetrzepię dupsko, nie było złym interesem. Dzięki
Strona 13
temu mógłbym zostać w Aganodzie z tydzień, dwa dłużej.
Wciągnąłem spodnie i buty i poszedłem za nią. Przed gospodą
nagle się zatrzymała.
- Nie zabrałeś żadnego miecza.
Musiała o nich usłyszeć od Kary, wątpię, żeby miała czas tak
dokładnie rozejrzeć się po pokoju.
- Do tego, żeby przypieprzyć jakiemuś gościowi, miecz mi
niepotrzebny. Myślałem, że się spieszymy - przypomniałem jej.
Popatrzyła na mnie niepewnie, ale za chwilę obróciła się i
ruszyła przed siebie drobnymi, szybkimi krokami. O tym, że za
paskiem miałem nóż, a w bucie sztylet, wiedzieć przecież nie
musiała.
Powiodła mnie prostopadle do głównych ulic dzielnicy uciech,
w zaułki i przejścia czasem tak wąskie, że ramionami
szorowałem o ściany domów po obu stronach. Potem zeszliśmy
kilka stopni w dół i po trzaskaniu bicza oraz krzykach
zorientowałem się, że byliśmy prawie na miejscu.
- Zgub się - poradziłem - żeby cię nikt ze mną nie widział.
Johan wymierzał karę na dziedzińcu jednego z większych w
okolicy domów, jednak dwuskrzydła brama stała otwarta na
oścież. W świetle trzech kopcących pochodni wiele nie
widziałem, ale rzeczywiście, była to Kara, moja nocna
towarzyszka. Została przywiązana do belki wieńczącej wejście do
chlewa. Dostrzegłem dwanaście innych dziewczyn. Wyglądało na
to, że Johanowi wiodło się wcale dobrze. Może powinienem się
dowiedzieć, czy przypadkiem nie pracował dla jakiejś bandy, ale
na to już było za późno.
Bicz trzasnął po raz kolejny. Pod kobietą ugięły się nogi, ale
przywiązane ręce trzymały ją w pozycji pionowej.
- Zatłukę ją, żebyście dobrze wszystkie widziały! Chcę moje
trzydzieści złotych! Czy to jest jasne? Natychmiast!
Johan rzeczywiście okazał się wielki. Wyższy ode mnie, może
odrobinę grubszy, bo przecież nie musiał uganiać się z jednego
końca świata na drugi, jak ja. Ale widać było po jego budowie,
po szerokich ramionach i mocno zbudowanym tułowiu, że siłę
Strona 14
miał wrodzoną.
- Za to, że mi któraś z was te pieniądze ukradła, ona teraz
umrze! No to patrzcie, jak za was cierpi! - Znów uderzył biczem.
Przekroczyłem bramę i wszedłem w krąg światła. Widziałem
Karę teraz dokładnie. Skórę miała pociętą aż do mięsa, głowa
zwisała bezwładnie. Włosy opadały żałośnie aż na piersi.
Zapewne nie była już tak ciepła i miękka w dotyku.
- Ej, Johan! Ktoś mnie do ciebie przysyła! - zawołałem, zanim
znów uniósł bicz.
Obrócił się w moją stronę, prostując przygięte do następnego
uderzenia plecy. Był jeszcze potężniejszy, niż początkowo
myślałem, i te trzynaście złotych zapłaty zaczęło mi się wydawać
kwotą całkiem adekwatną.
- Kto i po co? Nie znam cię - powiedział zdezorientowany.
- Wziąłem pieniądze za to, że cię tak obiję, żebyś przez trzy dni
nie mógł ustać na nogach.
Przekrzywił głowę i wybuchnął gromkim śmiechem, jakbym mu
opowiedział przedni dowcip. Jeszcze nikt mi w życiu nie
powiedział, że jestem zabawny, ale z drugiej strony, może jego
jeszcze nikt w życiu nie obił i dlatego to mu się wydało takie
dowcipne.
Bez ostrzeżenia sieknął mnie biczem i gdybym czegoś
podobnego po nim nie oczekiwał, dostałbym prosto w twarz.
Skończyło się na uderzeniu w ramię.
- Szybki jesteś - ocenił i odrzucił bicz.
Staliśmy już całkiem blisko siebie. Kobiety rozpierzchły się i
stały teraz poprzyklejane do ścian. Też był szybki. Może nawet,
jak na mój gust, trochę za szybki. Wnioskując z tego, jak się
poruszał, musiał kiedyś być zapaśnikiem. I to raczej dobrym. Do
czasu aż uznał, że stręczycielstwo jest i łatwiejsze, i
przyjemniejsze.
- Gdy już będziesz leżał bezwładny na ziemi, rozdepczę ci jaja.
Ale powoli, żebyś zdychał pomału - obiecał mi, kiedy krążyliśmy
wokół siebie.
Wiedział dobrze, na czym ta zabawa polega, pewnie i dla niego
Strona 15
to była nie pierwszyzna. Zatoczyliśmy kolejne kółko. Nie
widziałem nic wokół siebie, nie rejestrowałem nawet bladych
twarzy w mroku. Też niedobrze, jeszcze mu która będzie chciała
przybiec z pomocą.
Nieznacznie opuścił gardę, próbował mnie sprowokować do
ataku. Przyjąłem wyzwanie. Zamierzał chwycić moją rękę tak,
aby mógł wejść całym ciałem, tymczasem to ja wyszedłem mu
naprzeciw i uderzywszy czołem, złamałem Johanowi nos. Ku
memu zdziwieniu ustał. Pociągnął mnie, ale nie zdołał utrzymać,
przetoczyłem się po bruku w przewrocie. Już na mnie czekał.
Był tak szybki, jak po nim oczekiwałem. Wciąż leżąc na ziemi,
kopnąłem go pod kolano, ale po raz kolejny utrzymał się na
nogach. Nie pozostał mi dłużny, zacząłem inkasować kopniaki w
ramię. Poczułem je aż w kości.
- Całkiem dobry jesteś - powiedział z krzywym uśmiechem.
Cofałem się, a tymczasem on na mnie najeżdżał coraz
agresywniej, próbując to sięgnąć ciosami, to pochwycić.
- Wyglądasz, jakby ci ktoś na mordzie rozgniótł ogórka -
rzuciłem po jego kolejnych trzech trafieniach. Dosięgły mnie
wszystkie, na szczęście tylko częściowo. Niemniej co poczułem,
to moje. Pięści miał jak z kamienia. Musiał w dalszym ciągu
regularnie boksować.
- A ty zaraz będziesz miał taki cały łeb - wycedził twardo.
Zrobił krok w moją stronę, ja w jego, równocześnie obracając
się bokiem. Jego pięść trafiła mnie gdzieś pod żebra,
wypuściłem z płuc powietrze. Dzięki temu obrotowi udało mi się
jednak pochwycić jego drugą rękę. Jeszcze się próbował
wybronić, ale szybko przerzuciłem go przez udo i już leciał ku
matce ziemi.
Ku memu wielkiemu zdziwieniu udało mu się nie skręcić karku.
Jak na gościa o takiej masie, był stanowczo zbyt gibki. Z twarzą
wykrzywioną bólem dźwignął się na nogi, ręce trzymał
opuszczone wzdłuż tułowia. W żadne z moich uderzeń nie
włożyłem całej siły, ale były krótkie i twarde i sam grad ciosów
posłał go z powrotem na glebę.
Strona 16
Nie podniósł się już. Siedział tylko, trzymając się ręką za splot
słoneczny.
- Na trzy dni w łóżku może nie wystarczyć - zdecydowałem i
kopnąłem Johana prosto w klatę. A potem jeszcze raz.
Zwinął się z bólu, ale jakoś nie odniosłem wrażenia, żebym mu
zdołał złamać choć jedno żebro. Leżał na boku obok pieńka z
wbitą weń siekierą i jęczał.
Podszedłem dwa kroki do drzwi chlewa i odciąłem Karę.
Gdybym jej nie pochwycił, zwaliłaby się na ziemię. Posadziłem ją
i oparłem delikatnie o ścianę. Obróciłem się w stronę jej
przyjaciółki.
- Należą się pieniądze - powiedziałem cicho.
- Ja… ja… - Kręciła tylko głową.
- Zaraz będą - wychrypiała Kara, po czym podczołgała się do
otumanionego bólem Johana i zaczęła mu przeszukiwać
kieszenie. W mieszku miał dwanaście złotych. Pozostałe
dziewczyny przyglądały się w milczeniu. Wiedziały, że podpisała
tym na siebie wyrok śmierci. Wziąłem pieniądze, odwróciłem się
ku czarnuli, która mnie najęła, i zacząłem dokładnie przeliczać
pieniądze.
- Tych pięć srebrnych mi się nie należy. - Wskazałem na
drobniaki. Omiotłem ręką pieniek i położyłem je tam. - No, to
do miłego. - Kopnąłem Johana z czuba i ruszyłem ku bramie.
Zaatakował przy moim drugim kroku, z siekierą wzniesioną
wysoko nad głową. Odpuścił sobie wszelką finezję
wcześniejszego pojedynku, chciał mnie po prostu upokorzyć,
zarąbać na miejscu za to, co mu zrobiłem. Wyprowadziłem jego
rękę łukiem na zewnątrz. Sam włożył w ten cios tyle siły, że
nawet nie musiałem mu za bardzo pomagać. Siłą własnej
bezwładności wywinął salto i upadł na plecy. Lewa noga
podskoczyła mu parę razy w drgawkach, z ust pociekła strużką
krew.
- Przecież wiedziałem, że ta siekiera tam jest i że będziesz chciał
jej użyć - wyjawiłem, zanim poderżnąłem mu gardło. - Drogie
damy, na koszt firmy! - rzuciłem, po czym poszedłem się
Strona 17
wreszcie wyspać.
Spałem długo i dobrze. Następne dwa dni wałęsałem się po
Aganodzie, przysłuchiwałem plotkom po karczmach i
rozglądałem, skąd w miarę szybko mógłbym wyciągnąć jakąś
robotę. Nie wyglądało to źle. W Aganodzie działał silny cech
złotniczy, prowadzący ożywiony handel ze wszystkimi
okolicznymi miastami. Często najmowali ochronę, a płacono
według wiarygodności. Parę miesięcy spędzone na kursowaniu
pomiędzy dwoma cywilizowanymi miastami wydawało mi się
atrakcyjną perspektywą.
Późnym popołudniem wracałem do zajazdu, próbując po
drodze, gdzie mieli najlepsze piwo. Pod Uschniętym Drzewem,
gdzie nalewali jedno z najlepszych, podeszła do mnie Kara.
Musiała mieć chyba korzonki ze stali, jeśli już po dwóch dniach
dała radę chodzić. Jednak bicz pozostawił po sobie ślady, w tym
nawet na twarzy. Szpeciło ją mnóstwo nabrzmiałych, długich na
kilka centymetrów szram. Było jasne, że zostaną blizny.
Przysiadła na ławie obok mnie i pod stołem wcisnęła mi do ręki
płócienne zawiniątko. Wyczułem w nim drobniaki.
- Nic mi nie jesteś dłużna, ta twoja przyjaciółka…
- Lara - uzupełniła.
- Lara obiecała mi trzynaście złotych, które dostałem.
- To są pieniądze od pozostałych. Boją się ciebie, więc wysłały
mnie, co mi odpowiada, bo przecież na ulicy nic teraz nie
zarobię, a tak przynajmniej mam prowizję za pośrednictwo.
- Od pozostałych? Ale ja przecież nie jestem alfonsem.
Milczała.
Rozsupłałem zawiniątko. W najróżniejszej drobnicy doliczyłem
się sześćdziesięciu srebrnych, czyli sześciu złotych.
- I tyle codziennie oddawałyście Johanowi? - zaciekawiłem się.
- Przy dniach targowych bywa lepiej, a jak pogoda jest zła czy
w zimie, to gorzej - odparła wymijająco.
Sześć złotych za dzień to od groma pieniędzy. Uznany
Strona 18
rzemieślnik, zatrudniający czeladników, po odliczeniu kosztów
mógł zarobić najwyżej dwa złote tygodniowo. Sześć złotych za
dzień, sześćdziesiąt za dziesięć dni, sześćset każdych sto dni.
Mógłbym tu zostać i tylko pilnować, żeby mi ta rzeka złota nie
wyschła.
- Dziś oddały mi tyle, co Johanowi, ale bardzo możliwe, że co
nieco zatrzymały dla siebie. Więc żeby im się w dupach od
dobrobytu nie poprzewracało, wypadałoby, żebym jednej z drugą
czasem przyłożył, ot tak, żeby się bały i nie zaczęły podskakiwać.
Tak to idzie?
- Dokładnie tak, wygląda na to, że masz już doświadczenie.
Mógł się w tym kryć cień pogardy, a może i nie. Nie zależało
mi.
- Johan tak pracował - skonstatowałem.
- Owszem. Dwa lata temu jedną dziewczynę tak bił, aż zabił. To
było, jeszcze zanim zaczęłam tak pracować. Tym razem przyszła
kolej na mnie. - Bezwiednie sięgnęła ręką do siniaka pod okiem.
Nie powiem, żeby mi się to podobało, ale sześć złotych to sześć
złotych.
- No to gdzie był rejon Johana? - spytałem.
- Dlaczego miałabym ci powiedzieć? - odpowiedziała pytaniem
na pytanie.
- Dlatego że za każdy dzień, kiedy będę potrzebował twojej
pomocy, zapłacę ci pięć srebrnych. - Odliczyłem wspomnianą
kwotę.
Zgarnęła pieniądze, schowała je, zawiesiła na mnie
beznamiętne spojrzenie i opisała okolicę. Chodziło o dwie ulice
w dzielnicy uciech przylegające do rzecznej przystani i
odchodzące od nich uliczki. Obszar niewielki, ale panował tam
wzmożony ruch.
- Zostaniesz tutaj? - spytała ostrożnie.
Pokręciłem głową i zamówiłem piwo.
- Nie biorę każdej roboty…
Wbrew moim oczekiwaniom wydawało się, że Karę moja
odpowiedź zaskoczyła, a może nawet i przestraszyła.
Strona 19
- Jeśli odejdę, na moje miejsce przyjdzie ktoś inny -
kontynuowałem.
- Oczywiście. Z tym że najpierw będzie sobie musiał wyrobić
imię. No i ukarać nas za śmierć Johana.
- To tylko pod warunkiem, że rozejdzie się wieść o tym, co się
wydarzyło.
- Rozejdzie się, rozejdzie. Któraś zawsze rozgada.
Nie znalazłem na to odpowiedzi. To było ich życie, ich los. Ja
miałem dość swoich własnych problemów.
- Trzy dni. Zostań na trzy dni. Wieczorami przejdziesz się po
ulicach, pogonisz natrętów…
Nie rozumiałem tego. Skąd dziewczynie przyszło do głowy, że
jestem kimś, kto jej pomoże? Kimś, kto zechce jej pomóc? I
czemu jej tak na tym zależało?
- Przez trzy dni może zdołam namówić Larę, żeby ze mną
uciekła. Ja w zawodzie jestem już skończona, grosza nie zarobię.
- Wskazała swoją twarz. - Jeśli ona tu zostanie, pozostałe ją
sypną.
Prawo dżungli jest wszędzie takie samo. Przeżyć za wszelką
cenę, wdrapać się po trupach, byle wyżej, ku słońcu. Albo jesteś
drapieżnikiem, albo ofiarą.
- Za trzy dni dostaniesz przecież osiemnaście złotych. To wcale
nie jest mało.
To rzeczywiście nie było mało. Stłumiłem w sobie chęć, by
zapytać, dokąd pójdzie. Wszystko jedno, bez mężczyzny, bez
pieniędzy nie miała innego wyjścia, niż należeć do każdego, kto
ją zechce.
- Na południe, do puszczy. Mało tam kobiet, to je cenią -
odpowiedziała na moje niezadane pytanie.
A ludzie umierają, wojując z prastarym, puszczanym ludem
albo w wojenkach lokalnych władyków, dopowiedziałem sobie w
myślach. Na głos nie wyrzekłem jednak nic, bo tak naprawdę się
z nią zgadzałem. I wydawało mi się to lepsze, niż zgnić w
Aganodzie.
- Będziemy ci płacić za ochronę, sześć złotych za noc -
Strona 20
namawiała mnie.
- Nie mogę być wszędzie - zastrzegłem się.
- Z tym się liczymy, znamy przecież ryzyko.
Sześć złotych to dużo pieniędzy.
- Gdybym cię potrzebował, gdzie mogę cię znaleźć? - Podjąłem
decyzję.
Opisała mi dom niedaleko miejsca, gdzie Johan próbował ją na
śmierć ubiczować, i na tym żeśmy skończyli.
Zanim wróciłem do zajazdu, przeszedłem się jeszcze ulicami,
aby uczynić zadość moim nowym obowiązkom. Rozpoznałem
nawet kilka twarzy z poprzedniej nocy. Nic nie zakłócało
odwiecznej wymiany handlowej zaspokajania chuci za złoto. No,
poza jednym pijaczyną, ale z nim załatwiłem sprawę szybko,
niemalże od niechcenia.
Tuż przed moją karczmą, gdzie zamierzałem wrócić później na
kolację, odniosłem wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nie wiedziałem
kto - po ulicach kręciło się wciąż sporo ludzi, ale postanowiłem,
że kolacji odkładać nie będę. Najwyżej wymknę się potem
tylnym wyjściem.
Po posiłku poszedłem do pokoju zabrać płaszcz. Wiedziałem,
że w nocy będzie zimno. Kiedy sięgnąłem do skobla, usłyszałem
za sobą szelest materiału. Błyskawicznie przyklęknąłem, garota
zamiast gardła oplotła mi czoło. Sięgnąłem lewą ręką za siebie,
namacałem materiał, szarpnąłem. Przez ramię przeleciał mi cień.
W tym samym momencie drzwi do pokoju otworzyły się,
skoczyłem do przodu, chwyciłem pod kolana. Cios w krocze go
uziemił. Równocześnie kopnąłem dusiciela, który właśnie
próbował się podnieść. Wtedy oczy zalała mi krew z rozciętego
czoła.
Bezceremonialnie zaciągnąłem obu do pokoju, na wpół
oślepiony związałem napastników i dopiero wtedy przetarłem
oczy i zaświeciłem lampę. Garota, którą chudy, wykrzywiony
gość próbował zacisnąć mi na gardle, wykonana została ze
specjalnego, szorstkiego w dotyku materiału, który wgryzał się w
tkankę jak małe ostrza. Gdybym się nie zdążył schylić i tylko