Crummey Michael - Nowa Fundlandia (2) - Pobojowisko
Szczegóły |
Tytuł |
Crummey Michael - Nowa Fundlandia (2) - Pobojowisko |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Crummey Michael - Nowa Fundlandia (2) - Pobojowisko PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Crummey Michael - Nowa Fundlandia (2) - Pobojowisko PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Crummey Michael - Nowa Fundlandia (2) - Pobojowisko - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
The Wreckage
Przełożył
Michał Alenowicz
Copyright © 2005 Michael Crummey Ink
Copyright © for the Polish translation by Michał Alenowicz,
2014
Redakcja
Małgorzata Matysek
Korekta
Agata Skoracka
Skład i łamanie
Magdalena Alenowicz
Projekt okładki i strony tytułowej
Magda Ostapiuk
Zdjęcie na okładce
Magdalena Alenowicz
Wydanie I
ISBN 978-83-936653-5-8
Wydawnictwo Wiatr od Morza Michał Alenowicz
ul. Królewskie Wzgórze 11/22
80-283 Gdańsk
www.wiatrodmorza.com
www.facebook.com/wiatrodmorza
Strona 4
Dla Holly Ann
Strona 5
Kiedy zaś amerykańskie oddziały szły na Manilę, generał
Yamashita, jak podało japońskie radio, „stwierdził z szerokim
uśmiechem, że »wróg jest teraz w naszych trzewiach...«”
RUTH BENEDICT, Chryzantema i miecz. Wzory kultury
japońskiej
Strona 6
Ani przez chwilę nie był suchy.
Codziennie porzucali kolejne działa pogrążone w błocie. Koła i
osie wózków na amunicję znikały w brei, tak że pociski, które im
jeszcze zostały musieli nieść w rękach. Na czele kolumny kilku
mężczyzn wyrąbywało ścieżkę maczetami. Dżungla była tak
niepodzielnie zgęstniała, że można było odnieść wrażenie, iż
przedzierają się przez tkanki żywego stworzenia. Żołnierze
potykali się o wystające korzenie i ślizgali na błocie. Pod ciężarem
plecaków padali na ziemię niczym marionetki odcięte od
sznurków. Do picia mieli tylko wodę z rzeki, wszyscy cierpieli więc
na dengę i dyzenterię. Co chwilę ktoś wychodził z kolumny, żeby
załatwić się w krzakach. Nishino pomyślał, że sam smród mógłby
zdradzić wrogowi ich pozycję.
W drzewach wyły i skrzeczały zwierzęta, których nie potrafił
ani dostrzec, ani nazwać. Pojawiały się tylko ptaki; mamiące
błyski barw nurkujące między gałęziami. Papugi naśladowały
żołnierzy, wychwytując pojedyncze słowa i całe frazy. Gdy ich uszu
dobiegło „hikoki hikoki”, cała kompania rzuciła się na twarz w
zarośla, nasłuchując amerykańskich samolotów.
Maszerowali już tak długo, że skończyły im się racje ryżu, a w
południe żołnierze dostawali jedynie odrobinę suszonej ryby,
suchary i landrynki. Nishino podczas posiłku siedział z Ogawą.
Przejrzeli sobie nawzajem włosy i ubrania w poszukiwaniu pcheł,
mrówek i larw, a potem Ogawa położył głowę na kolanach
Nishino, by zdrzemnąć się do czasu, gdy oficerowie nakażą
wymarsz w dalszą drogę.
Gdy usłyszał okrzyk „Yes sir!”, przykucnął i poderwał karabin
do biodra, rozglądając się to na prawo, to na lewo.
Strona 7
Ogawa przechylił głowę.
– Wszystko w porządku, Noburo?
Usłyszał ten okrzyk jeszcze dwa razy, zanim pojął, że to
papuga skrzecząca w lesie. Pozwolił karabinowi opaść wzdłuż
boku i popatrzył na otaczających go żołnierzy.
– Noburo?
Poza nim nikt nie zwrócił uwagi na krzyki ptaka.
– Mniejsza z tym – powiedział.
Gdy zatrzymali się na noc, podszedł do porucznika Kurakake
siedzącego pod płachtą płótna z mapami na kolanach. Arkusze
roztaczały żółty blask fosforyzującej substancji, którą pokryto je,
aby umożliwić czytanie w nocy. Nishino stanął nieopodal na
baczność.
– Tak? – spytał w końcu porucznik.
Nishino zawahał się. Ukłonił się głęboko.
– Usłyszałem papugę – powiedział.
Kurakake popatrzył na niego.
– Wszyscy je słyszymy – stwierdził. – Bezustannie.
– Ta krzyknęła po angielsku, panie poruczniku.
– Po angielsku?
– Tak. Jestem tego pewien.
– Jak się nazywacie, szeregowy?
– Nishino, panie poruczniku. Noburo Nishino.
– I cóż wam powiedział ten ptak, szeregowy Nishino?
– Powiedział: „Yes sir”. Kilkukrotnie.
Porucznik powoli pokiwał głową. Wezwawszy do siebie
sierżanta, nakazał podwoić warty na całą noc. Skinął na Nishino,
pozwalając mu odejść.
Strona 8
Wracając do śpiącego Ogawy, Nishino przez cały czas czuł na
sobie wzrok oficera.
Następnego dnia przed zmierzchem wspięli się na wzgórze i
odetchnęli świeżym powietrzem napływającym znad długiego,
trawiastego grzbietu położonego kilkadziesiąt stóp poniżej.
Oficerowie przeszli między nimi, nakazując szeptem, aby okopali
się na noc.
Obudziły go niesione z wiatrem głosy Amerykanów
rozmawiających gdzieś w dole. Ogawa twardo spał, a Nishino
przez jakiś czas leżał koło niego, próbując wychwycić słowa. W
końcu delikatnie odsunął się od chłopaka, by załatwić się między
drzewami. Przykucnął i zakrył twarz; wypływał z niego smród,
wstrząsały nim niepohamowane dreszcze, a skóra kleiła się od
potu.
Kiedy wrócił, nad Ogawą stał porucznik Kurakake.
– Panie poruczniku – zaczął Nishino, kłaniając się.
Wyczuł w powietrzu nutę czegoś słodkiego, czegoś tak
wyrafinowanego i nieprzystającego do miejsca i położenia, w
którym się znajdował, że zaczął węszyć jak pies. Widząc
zdumienie Nishino, porucznik Kurakake uśmiechnął się, wyjął
ręce zza pleców i podał mu nieduży kryształowy flakonik.
– Perfumy mojej żony – wyjaśnił Kurakake. – Chciałem zabrać
jej cząstkę ze sobą.
Nishino przytaknął, nie bardzo wiedząc, co ma myśleć o tym
wyznaniu, zaniepokojony niespodziewaną poufałością. Kurakake
siwiał na skroni, a wory pod jego oczami były tak ciemne, że
zdawały się wręcz czarne. Był najstarszym ze wszystkich oficerów,
którzy towarzyszyli im na polu walki.
Strona 9
– Nie jesteście żonaci – stwierdził Kurakake.
Nishino pokręcił głową.
– Macie kobietę? Kogoś, kto na was czeka?
Zerknął przelotnie na twarz Kurakake, znowu pokręcił głową.
Zwrócił porucznikowi flakonik.
Kurakake przyglądał mu się przez chwilę.
– Opowieść na kiedy indziej – powiedział. Popatrzył na Ogawę,
wciąż leżącego bez ruchu na ziemi. We śnie chłopak jeszcze
bardziej przywodził na myśl dziecko. Z głębi gardła oficera dał się
słyszeć pomruk niezadowolenia. – Ten chłopiec. Chozo. Polega na
was.
– Pomagamy sobie nawzajem.
Kurakake zbył go skinieniem głowy.
– Co z nim jest nie tak?
– Nie wiem – stwierdził Nishino, chociaż dobrze wiedział, co
oficer ma na myśli. Ogawa był tak nieskomplikowany, że zdawał
się jeszcze młodszy niż w rzeczywistości.
Porucznik wydał z siebie ponownie ten sam pomruk i skinął
głową. Następnie odwrócił się i odszedł od nich.
Nishino drzemał na ziemi jeszcze przez jakieś pół godziny, od
czasu do czasu budząc się, by ułożyć się inaczej. Za każdym
razem, gdy zbliżył dłonie do twarzy, wyczuwał lekki zapach
perfum.
Tego popołudnia żołnierzom wydzielono resztkę prowiantu
kompanii. Jedna puszka sardynek na dwóch. Nishino z Ogawą
zbierali palcami olej ze ścianek puszki. Po posiłku Nishino zrobił
się tylko bardziej głodny; czuł, że ostrze łaknienia wrzyna się w
niego coraz głębiej.
Strona 10
Ogawa przyglądał się Amerykanom chodzącym na otwartej
przestrzeni na dole. Mieli na sobie tylko podkoszulki, promienie
słońca odbijały się od nieśmiertelników, które nosili na szyi.
– Ciekawe, co mówią – Ogawa z obrzydzeniem pokręcił głową.
– Ja słyszę tylko: „Sssss ssss sss”.
Nishino zdjął buty i skarpety, polał stopy wodą z manierki, po
czym wytarł je do sucha koszulą. Spośród jego paznokci tylko dwa
nie sczerniały i nie odpadły.
– Są za daleko, żeby się dało cokolwiek zrozumieć – powiedział.
Szybko dodał: – Nawet gdybyś znał język.
Ogawa uśmiechnął się.
– Niedługo posłuchamy ich sobie z bliska.
Od strony oceanu dało się słyszeć skłębiony pomruk
samolotów. Żołnierze po obu stronach zaczęli wpatrywać się w
horyzont. Japońskie bombowce. Na dole bieganina, wykrzyczane
rozkazy. Samoloty zaczęły zrzucać swój ładunek na porośnięty
trawą grzbiet, by osłabić amerykańskie linie obrony.
Dwie noce później Japończycy pomaszerowali lasem w
kierunku amerykańskich pozycji. Żołnierze wiązali sobie na
plecach skrzyżowane kawałki białego materiału, aby tym z tyłu
było łatwiej iść za nimi. Porucznik Kurakake skropił się
perfumami żony.
– Zaufajcie swoim nosom – powiedział podwładnym.
Chwilę po dziewiątej hydroplan wystrzelił nad nimi flary,
które pozwoliły artylerii i niszczycielom namierzyć cele. Nishino
zaczęło szumieć w uszach od wycia moździerzy. Później poczuł je
niżej, gdy głuchy grzmot poniósł się po ziemi i wprawił jego
wnętrzności w drganie. Wróg natychmiast odpowiedział ogniem, a
Strona 11
grunt zadrżał pod nogami Nishino. Ogawa odszedł gdzieś na
prawo, a gdy Nishino zaczął do niego krzyczeć, żeby trzymał się
bliżej, za ich plecami wybuchł pocisk. Eksplozja wyrzuciła
Nishino w powietrze. Popłynął do przodu, obracając się powoli, jak
zawieszony w wodzie, po chwili jednak zwalił się ciężko na plecy.
Leżał bez ruchu, próbując złapać oddech. Niebo rozświetlały flary
i eksplozje, których dźwięki utonęły jednak w potężnym
dzwonieniu rozbrzmiewającym w uszach Nishino. W całym
tułowiu czuł dziwną drętwotę, lecz gdy wreszcie stanął na nogach,
nie wydawało mu się, aby było z nim bardzo źle.
Kiedy ruszył w dół zbocza, wołając Ogawę, nagle poczuł
przemożną potrzebę wysrania się, a skurcze przyprawiły go o
takie cierpienie, jakby ktoś przeciągał przez jego wnętrzności
zwoje drutu kolczastego. Wczołgał się za najbliższe drzewo i
spuścił spodnie, napinając się na przekór falom bólu, ale nic to nie
dało. Huk artylerii przebił się wreszcie przez dzwonienie, Nishino
zakrył więc uszy rękami i miotał przekleństwa w cały ten łomot,
dopóki skurcze nie ustały. Z wściekłością podciągnął spodnie i
znowu ruszył w dół.
Dostrzegł Ogawę na klęczkach, szaleńczo wymachującego
ręką, jakby próbował zatrzymać taksówkę na ruchliwej ulicy. Gdy
Nishino się do niego zbliżył, chłopak objął jego nogi ramieniem.
– Wody! – zawołał Ogawa. – Masz wodę?
Głowa chłopaka była odsłonięta, a z jego sylwetką coś było nie
tak, ale Nishino nie potrafił określić co. Pociągnął go za mundur,
wrzeszcząc „Wstawaj!”, ale chłopak osunął się jeszcze niżej i
położył na plecach, wciąż trzymając się kurczowo jego nóg. W tym
Strona 12
momencie Nishino zobaczył wyraźnie, że prawe ramię Ogawy
zostało oderwane od ciała w barku.
– Wody! – krzyknął znowu Ogawa.
Skurcze zaatakowały Nishino po raz drugi, powlókł się więc na
bok, szarpiąc się z mundurem, przekonany, że zesra się, zanim
zdąży odpiąć pas. Oparł się barkiem o pień drzewa i przykucnął,
tuląc w ramionach spazmy rwące jego wnętrzności, nie poczuł
jednak żadnego ruchu, żadnej ulgi, padł więc na bok i leżał na
ziemi, aż wreszcie ból zniknął równie niespodziewanie, jak się
pojawił. Nishino podniósł się na kolana i niezdarnie podciągnął
spodnie na biodra. Siła skurczów pozbawiła go jakiegokolwiek
pośpiechu, chociaż wokół wciąż rozbrzmiewały strzały, okrzyki i
grzmoty. Zaczął brać nosem długie, miarowe wdechy. Upchnął
koszulę w spodnie, najpierw z przodu. Sięgnął do tyłu, by zrobić to
samo, poczuł, że materiał jest czymś nasiąknięty. Przyjrzawszy się
ręce w świetle flar, odniósł wrażenie, że jest czarna od ropy
naftowej. Zbliżył dłoń do twarzy, poczuł zapach chłodnego żelaza.
Zaczął ostrożnie obmacywać plecy przez koszulę, ale czuł tylko
dziwne odrętwienie i wilgoć własnej krwi.
– Krwawię – powiedział. – Chozo. Ja krwawię.
Gdy Nishino się odwrócił, chłopiec był już martwy.
Odwrót rozpoczął się trzy dni po pierwszym natarciu.
Wszystkich sprawnych żołnierzy przydzielono do niesienia
rannych. Nie było wśród nich medyków, nie mieli nawet zbyt wielu
materiałów medycznych. Dziesiątki rannych umarły na noszach i
zostały porzucone wzdłuż ścieżki, którą wyrąbali w dżungli, gdy
szli ku pozycjom wroga. Nishino mijał zmarłych, nie patrząc w
dół. Odrętwienie w plecach ustąpiło, a nieregularne skurcze
Strona 13
zelżały na tyle, że był w stanie iść o własnych siłach, opierając się
ciężko na kiju. Nie pozwolił, żeby go niesiono.
Choć kompania była obciążona rannymi, poruszała się teraz
szybciej niż z ciężkimi działami i pociskami. Każdego dnia
Nishino zostawał z tyłu i musiał godzinami iść sam, by dogonić
pozostałych, gdy już zatrzymali się na noc. Nie mieli żadnego
prowiantu, Nishino wysysał więc sok z pnączy, jadł orzechy betelu
i zielsko, by uspokoić żołądek.
Trzy dni po rozpoczęciu odwrotu porucznik Kurakake kazał
żołnierzom wrzucić granaty do rzeki. Brodzili w wodzie, zbierając
ogłuszone ryby, pływające po powierzchni brzuchami do góry.
Zjedli je na surowo; nic się nie zmarnowało, ani oczy, ani skóra,
ani flaki.
Nishino dotarł do nich dopiero po zmroku. Zbliżając się do
obozowiska, mówił do siebie na głos, żeby nie zastrzelili go
wartownicy. Powtarzał ustępy z Podręcznika Służby Polowej
generała Tojo, których nauczył się na pamięć podczas szkolenia.
– „Wiara jest siłą” – mówił drzewom. – „Ten, kto idzie w bój z
wiarą, zawsze będzie zwycięzcą”.
Dotarłszy na skraj kręgu śpiących żołnierzy, położył się na
ziemi, podpierając się kijem. Nadal mówił: – „Nie żyj w niesławie
jako jeniec. Polegnij raczej, nie zostawiając po sobie żadnego
haniebnego wykroczenia”.
Dopiero gdy zamknął oczy, przypomniał sobie wybuchy, które
słyszał wieczorem. Był jednak zbyt wyczerpany, by usiąść i
poprosić kogoś o wyjaśnienie.
Rano obudził go porucznik Kurakake. Nishino z trudem
podparł się na łokciach, więc Kurakake przykucnął przy nim.
Strona 14
– Nie spodziewałem się, że was tu dzisiaj zobaczę – zdziwił się
oficer.
– Tylko was ograniczam. Oficer pokręcił głową.
– Przed nami co najmniej trzy dni marszu. Długo już nie
pociągniecie. – Kurakake zacisnął wargi i rozejrzał się wokół.
Poza wartownikami cały obóz jeszcze spał. – Chyba nadszedł już
czas na tę opowieść.
Nishino wpatrywał się w niego bez słowa.
– Kobieta. Jest ktoś, komu mam od was przekazać wiadomość?
– Nie ma kobiety.
Kurakake wpatrzył się w gęstwinę, wciąż ciemną i pozbawioną
konturów.
– Zawsze jest jakaś kobieta – stwierdził. Sięgnął do sakwy
wiszącej u boku, po czym wcisnął żołnierzowi do ręki nieduże
zawiniątko.
Odwinąwszy papier, Nishino ujrzał surowy filet.
Kurakake wstał i popatrzył na niego z góry.
– Gdzie nauczyliście się mówić po angielsku, szeregowy?
Zapach ryby przyprawił Nishino o drżenie rąk. Zdawało mu
się, że jego gardło się zasklepiło.
– Gdzieście się nauczyli angielskiego?
Nishino kilka razy przełknął ślinę, próbując odzyskać głos.
– W Kitsilano – odpowiedział w końcu. – W Kanadzie.
Strona 15
1940
Strona 16
WISH
1.
Uwielbiał godziny spędzane samotnie w kościołach i
związkowych świetlicach przed poobiednimi seansami. Nawet w
najgorętsze letnie przedpołudnia sale były zacienione i chłodne,
przez co wydawały się ustronne i bezpieczne niczym ogrody przy
domach kupców na Circular Road w St. John’s. Na koniec
przygotowań poszedł na nabrzeże po agregat; zanim wniósł
ciężkie urządzenie na salę, zdążył się spocić z wysiłku. Drzwi
zostawił otwarte, by wpuścić lekki wietrzyk i nieco światła.
Odliczył dwa tuziny kroków od projektora Victor, po czym
rozstawił ekran, rozwijając białą połać niczym żagiel na łodzi
rybackiej. Powierzchnia ekranu uchwyciła nieco światła
wpadającego przez otwarte drzwi i nieliczne okna. Odwracając
się, trącił ekran ramieniem, a odrobina roziskrzonego szklanego
pyłu osiadła na jego koszuli.
Wiadomość o seansie, rozwożona na przybrzeżnym promie,
obiegła zapewne już wszystkie domostwa na wyspie Little Fogo, a
całe rodziny wsiadały właśnie do swoich szkut, kutrów i niedużych
szkunerów, aby wybrać się do świetlicy. Po obiedzie w sali miało
stłoczyć się pięćdziesiąt osób siedzących na przyniesionych przez
siebie krzesłach, stołkach i drewnianych skrzyniach. Ciepło tych
ściśniętych ciał miało wzlecieć ku krokwiom, rozcieńczając słodycz
powietrza zapachem wodorostów i potu.
Strona 17
Póki co Wish był jednak sam na sam z maszynerią i nikłym
światłem wypełnionym cieniami. Zaczął przewijać taśmę
bezpośrednio z przedniej szpuli na tylną. Pozwalając filmowi
lecieć wstecz między kciukiem a palcem wskazującym, szukał rys
i pęknięć z poprzedniej projekcji. Stojąc plecami do drzwi,
mruczał jakąś bliżej nieokreśloną melodię przy akompaniamencie
warkotu agregatu ustawionego na zewnątrz. Minęła chwila,
zanim zauważył, że światło się zmieniło, a cienie w sali lekko
pociemniały; zanim wreszcie spojrzał na sylwetkę w drzwiach. Nie
miał pojęcia, jak długo dziewczyna mu się przyglądała. Słońce
dokładnie za jej plecami. Nie mógł dostrzec jej twarzy, ale
sukienka i długie włosy były wyraźnie zarysowane. Od razu ją
[1]
rozpoznał. Chociaż przyjechał do Cove z nadzieją, że uda mu się
ją zobaczyć, teraz zrobiło mu się głupio, że go podglądała.
– Za wcześnie przyszłaś – prawie na nią krzyknął. – Wróć, jak
zjesz obiad.
– Przyszłam tylko sobie popatrzeć.
– Za wcześnie przyszłaś – powtórzył.
Zeszłej jesieni, podczas jego pierwszej wyprawy z Hiramem
poza St. John’s, dziewczyna i jej matka przypłynęły na seans
razem z drugą rodziną z Fogo. Wish nie zamienił z nią ani słowa,
ale oboje zwrócili na siebie uwagę. Podczas projekcji Hiram
nachylił się do niego.
– Wytrzeszczu dostaniesz od gapienia się na tę młódkę–
szepnął.
Wish ruszył w stronę drzwi, żeby je zamknąć. Wciąż czuł się
zażenowany i osobliwie obnażony. Wycofała się z progu i stanęła w
świetle; zobaczył, że nie jest już dziewczynką, że ma co najmniej
Strona 18
szesnaście lat. W przeciwieństwie do większości kobiet na
wybrzeżu miała długie włosy. Nosiła je spięte w jasnobrązowy
kucyk, a w jego niezwykłej długości kryła się odrobina
ekstrawagancji, jakaś próżność. Myśl, że jej włosy mogą być tak
piękne, by były warte takiego zachodu. Kwiecista sukienka, luźno
przewiązana paskiem w talii, tak że mógł dostrzec linię bioder i
kształt piersi. Była już prawie kobietą.
Sądził, że dziewczyna będzie się cofać dalej, w miarę jak on
będzie się zbliżał, ona jednak po prostu stała przed drzwiami i
patrzyła na niego. Ręce złożone skromnie za plecami, a cały jej
sposób bycia jak rzucone mu wyzwanie.
– Co dziś gracie?
– 39 kroków.
– O czym to?
– No wiesz, nie chcę ci psuć zabawy.
– Chcę dowiedzieć się tylko trochę.
– To film o Kanadyjczyku, który wdaje się w aferę szpiegowską
w Anglii.
Sceptycznie odchyliła głowę.
– O Kanadyjczyku?
– Facet jest z Montrealu – stwierdził Wish, a ona przytaknęła
tak, jakby ten fakt z trudem wystarczał, by rozwiać jej
wątpliwości.
Jej oczy były osadzone tak głęboko, że Wish z daleka nie
dostrzegał ich koloru; teraz stwierdził ze zdumieniem, że mają
odcień szmaragdowy. Były zielone jak kawałki szkła oszlifowane
przez morze. Na nogach miała żółte skarpetki z falbanką i
Strona 19
lakierki ze sprzączką. Uniosła piętę i obróciła stopę na czubku
buta, lekko wypychając biodro w bok. Wish aż podskoczył.
– Popatrzeć to nie przestępstwo – powiedziała, gdy odwrócił
wzrok. Podeszła do niego i strzepnęła mu połyskliwy proszek z
ramienia, którym przesunął po ekranie, po czym znowu się
odsunęła. Posłała mu dokładnie ten sam uśmiech, który
zapamiętał z jesieni. Bezwstydna jak kocica.
Sposób, w jaki go dotknęła, sprawił, że stracił pewność siebie,
poczuł się jak dziecko. Sięgnął ręką do drzwi, by je zamknąć, a
ona spytała:
– Mogę zobaczyć, czym się tam zajmujesz?
– Nie – żachnął się, po czym zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
A na koniec jej podniesiony głos, tak żeby usłyszał w środku:
– Nie zachowuj się jak taka pierdoła!
Przyszła na film spóźniona, z matką, ojcem i młodym
mężczyzną, o kilka lat starszym od niej. „Z bratem” – zakładał
Wish. Założeniem tym potwierdził tylko uczucie, które starał się
ignorować przez całe popołudnie – najpierw wypatrując, a potem
nie wypatrując jej przez drzwi, przy których Hiram usadził się ze
skarboną ustawioną na stoliku. Czuł narastający niepokój, gdy
sala zapełniała się krzesłami i ciałami, a jej wciąż wśród nich nie
było. Mężczyźni w grubych, rozciągniętych swetrach i cętkowanych
wełnianych kaszkietach opuszczali swoje miejsca, stawali na krok
od projektora i zasypywali Wisha pytaniami o działanie maszyny,
wskazując szpule, soczewki i inne mechaniczne bebechy. Za
każdym razem któryś z nich musiał zwrócić uwagę na samego
Wisha i jego dziwny akcent.
– A ty skąd pochodzisz? – pytali.
Strona 20
– Renews – odpowiadał. – Na południowym wybrzeżu
półwyspu Avalon, niedaleko St. John’s.
– Sami tam katolicy, co nie?
– Zgadza się – mówił. – Sporo tam katolików.
– W tych stronach też ich trochę mamy – przyznał tym razem
któryś z mężczyzn. – Większość w Tilting.
Wish powiedział im, że on sam nigdy nie był w Tilting.
Owszem, Hiram kiedyś się tam zatrzymywał, ale ostatnio usłyszał
o bazie wojskowej, jakiejś stacji radarowej, którą mieli założyć w
Sandy Cove. A to oznaczało, że w kantynie będą co tydzień
wyświetlać inny film. To z kolei sprawi, że Hiram straci tam
swoich widzów. Postanowił więc popłynąć w tym roku aż na Little
Fogo, wystarczająco daleko, by mieć gwarancję, że przyciągnie
tam dość dużą publikę, nawet po otwarciu bazy. Wish przyznał, że
tym razem w ogóle nie zatrzymali się po tamtej stronie Fogo.
– No to przegapiłeś okazję, żeby się wyspowiadać – zauważył
ten sam mężczyzna, kiwając głową i uśmiechając się do
projektora. Miał na imię Clive.
Wish stwierdził, że nie jest aż tak wielkim grzesznikiem, żeby
specjalnie się tym zamartwiać.
Nikt nie rozmawiał z nim o wojnie; nie pytali, co sądzi o
najnowszych wiadomościach, ani czy sam może wylądować za
oceanem, chociaż bez wątpienia miał już dość lat, by myśleć o
zaciągnięciu się do wojska. Chcieli wiedzieć, czy trudno obsługuje
się tę aparaturę. W jaki sposób skończył, błąkając się z Hiramem
Keepingiem? Ile razy można wyświetlić taśmę, zanim się zużyje?
Czy w ogóle łowi ryby, czy może zarabia u Hirama dosyć, żeby
wyżyć z samych seansów? Czy Hiram wie, że zatrudnia papistę?