Coulter Catherine - Płomień Nocy 3 - Wichry nocy
Szczegóły |
Tytuł |
Coulter Catherine - Płomień Nocy 3 - Wichry nocy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Coulter Catherine - Płomień Nocy 3 - Wichry nocy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Coulter Catherine - Płomień Nocy 3 - Wichry nocy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Coulter Catherine - Płomień Nocy 3 - Wichry nocy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
CATHERINE COULTHER
WICHRY NOCY
Strona 3
Prolog
Carrick Grange Northumberland, Anglia
Grudzień 1814
Alec pocałował blade, zroszone potem czoło zony. Wyprostował się i poczuł, że przepaść, która
ich teraz dzieli, jest nie do przebycia. Było już za późno. Nie zdążył wypowiedzieć wszystkich słów,
które dusiły go w gardle. Potrząsnął głową. W końcu uniósł jej dłonie i skrzyżował na piersiach.
Ciało żony było już zimne.
Wciąż jednak nie byłby zdumiony, gdyby Nesta otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego,
pytając o ich syna. Tak bardzo chciała mieć syna. Chciała mu dać na imię Harold, na cześć króla
saksońskiego, który przegrał bitwę z Wilhelmem Zdobywcą.
Alec wpatrywał się w nią usilnie i myślał: Dziecko nie było warte twego życia, Nesto. Och, na
Boga, nie powinienem był nigdy czynić cię brzemienną. Otwórz oczy...
Żona jednak się nie poruszyła. Nie otworzyła oczu. Spędzili razem pięć lat, a teraz leży tu
martwa. Zaś inna istota ludzka żyje. Nie mógł znieść tej myśli.
- Baronie...
W pierwszej chwili Alec nie usłyszał cichego głosu doktora Richardsa. Dopiero po chwili
podniósł się wolno i spojrzał na lekarza swojej żony - niewielkiego człowieczka w wymyślnym
surducie, tak spoconego, że zarówno włosy, jak i fantazyjnie zawiązany fular miał zupełnie mokre.
- Brak mi słów, by wyrazić, jak bardzo jest mi przykro, proszę pana.
Alec dotknął policzka Nesty. Byt taki delikatny, a jednocześnie zimny. Odwrócił się i podszedł
blisko doktora, przytłaczając go swoją atletyczną postacią. Zrobił to celowo. Chciał go przestraszyć,
zagrozić mu. Przecież ten człowiek pozwolił umrzeć jego żonie. Alec widział zaschniętą krew na
dłoniach lekarza i na rękawach jego czarnego surduta i z całego serca chciał go zamordować.
- Co z dzieckiem?
Doktor Richards wzdrygnął się, słysząc szorstki głos barona Sherarda, lecz odpowiedział
spokojnie:
- Ku memu zaskoczeniu jest zupełnie zdrowa.
- Ku pana zaskoczeniu, sir? Doktor Richards spuścił wzrok.
- Tak, proszę pana. Bardzo mi przykro. Nie mogłem powstrzymać krwotoku. Pana żona straciła
zbyt dużo krwi, a była bardzo słaba. Nie mogłem nic zrobić, żaden lekarz nie mógłby nic poradzić i...
Baron zamachał rękami i doktor umilkł. Trzy dni temu Nesta, pomimo ogromnego brzucha,
spuchniętych kostek i dręczących bólów krzyża, śmiała się i cieszyła planowaniem uroczystości
bożonarodzeniowych. Teraz nie żyje. Aleca nie było przy niej, gdy umierała, bo lekarz go nie
wezwał. Twierdził, że stało się to nagle. Tak niespodziewanie, że nie było już czasu na wołanie
barona. Alecowi zabrakło słów. Wyszedł z sypialni żony, nie oglądając się za siebie.
Strona 4
- A nawet nie dostał dziedzica - westchnęła akuszerka, pani Raffe r, skrupulatnie naciągając
prześcieradlo na głowę baronowej. - Cóż, dżentelmen zawsze może znaleźć kolejną żonę, zwłaszcza
jeśli jest takim przystojniakiem, jak baron. Jeszcze urodzi mu się dziedzic, tylko patrzeć. A córka
musi być ochrzczona. Biedne maleństwo...
- Czy już nadał dziecku jakieś imię? Akuszerka pokręciła głową.
- Nawet nie przyszedł jej zobaczyć po porodzie. Mamka powiedziała mi, że dziewczynka wciąż
je i je. Widział to kto? Matka wykrwawia się na śmierć, a dzieciak zdrowy i głodny jak pułk
żołnierzy.
- Baron bardzo kochał swoją żonę, prawda?
Akuszerka tylko pokiwała głową, czekając aż doktor opuści pokój, by posprzątać. Co za
napuszony, nic niewarty głupiec! Czuł się winny i powinien tak się czuć. Krwotok! Baronowa była
zdrowa jak rydz, ale doktor zachęcał ją, by się objadała. Zrobiła się bardzo ciężka, dziecko urosło
zbyt duże i poród trwał stanowczo za długo. Zaś doktor Richards nie zrobił nic. Stał tylko przy łóżku
i załamywał ręce. Przeklęty stary głupiec!
Alec Carrick, piąty baron Sherard, kazał osiodłać swego konia, Lucyfera. Wypadł ze stajni i
zniknął w zadymce, z gołą głową, tylko w czarnej pelerynie.
- Goni własną śmierć - odezwał się koniuszy David.
- Ma złamane serce - odpowiedział Morton, chłopiec stajenny, którego jedynym zadaniem było
wynoszenie gnoju ze stajni. - Baronowa była dobrą panią.
- Ale ma dziecko - powiedział David.
Jakby to mogło mu w czymś pomóc, pomyślał Morton. Jakby baron nie miał uczuć i nie dbał o
swoją zmarłą żonę. Morton zadrżał; było piekielnie zimno. Ponownie wstrząsnął się z zimna,
uradowany, że nie marznie tak jak baron.
Alec wrócił do Carrick Grange trzy godziny później. Dzięki Bogu, był otępiały z zimna. Nie czuł
palców, nie mógł zmarszczyć brwi ani czoła, a co najważniejsze, nie czuł też bólu w sercu. Stary
lokaj Smythe rzucił okiem na pana i natychmiast odesłał pokojówki i służących. Ujął barona pod
ramię i poprowadził jak dziecko przez wyłożoną ciemną boazerią bibliotekę ku kominkowi. Roztarł
skostniałe dłonie barona, wciąż do niego mówiąc i pocieszając go, jakby znów był siedmioletnim
chłopcem.
- Teraz usiądź, chłopcze. Zaraz przyniosę ci brandy. Już dobrze.
Smythe podał Alecowi szklankę i stał nieruchomo, dopóki baron jej nie opróżnił.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Alec spojrzał na postarzałą twarz lokaja, pełną troski i czułości.
- Jak może być dobrze, Smythe? Nesta nie żyje.
- Wiem, mój chłopcze, wiem. Ale żal w końcu minie, a masz malutką córeczkę. Nie zapominaj o
niej.
- Siedziałem tu i słyszałem jej krzyki. Nawet kiedy już była wyczerpana i zabrakło jej głosu,
wciąż ją słyszałem. Teraz jest tu tak cicho.
- Wiem, wiem - powiedział bezsilnie Smythe. - Ale nie zapominaj, panie, o swojej małej
córeczce. Słyszałem dziś, jak z całych sił domagała się kolacji. Muszę powiedzieć, że ma naprawdę
potężny głos.
Alec spojrzał w stronę okien.
- Nie dbam o to.
Strona 5
- Cicho, cicho...
- Nie mam zamiaru stać się pacjentem w Bedlam1, Smythe. Możesz już przestać mnie niańczyć. -
Alec i Bedlam - słynny londyński szpital dla obłąkanych (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
podszedł do ognia. - Dłonie mnie pieką. Sądzę, że to dobry znak. - Zamilkł i zapatrzył się w
płomienie. - Muszę napisać do Ariele i Burke’a. Powiadomić ich, że Nesta nie żyje.
- Przynieść panu pióro i papier?
- Nie. Kiedy się ogrzeję, pójdę do gabinetu.
- Czy podać panu kolację?
- Raczej nie.
Alec pozostał przy ogniu jeszcze przez godzinę. Mógł już ruszać palcami i marszczyć brwi, ale w
głębi duszy wciąż był otumaniony.
***
Ziemia była zamarznięta. Nie kruszyła się pod łopatami zdyszanych grabarzy, lecz pękała z
trzaskiem na duże bryły. Grobu Nesty nie przykryją kwitnące róże, tylko płatki śniegu - miękkie, białe
i zimne.
Alec stał w milczeniu przypatrując się, jak grabarze zrzucają czarną ziemię na trumnę. Miejsce
pochówku rodziny Devenish-Carrick mieściło się na szczycie łagodnego wzgórza wznoszącego się
nad doliną Spriddlestone. Rzeźbione nagrobki oplatały róże, bluszcz i ostróżki. Wiosną i latem
wyglądały pięknie, gdy żywe kolory kwiatów kontrastowały z ciemną zielenią bluszczu. Zimą
ogołocone rośliny prezentowały się żałośnie. Grudniowy wiatr szarpał nagie, odarte z liści gałęzie
kasztanowców, topoli i płaczących wierzb otaczających miejsce pochówku.
Wielebny McDermott zakończył kwiecistą mowę pogrzebową i również stał w milczeniu,
wyraźnie na coś czekając. Podobnie cała służba z Grange, rolnicy i ich rodziny, sklepikarze z wioski
Devenish i przedstawiciele wszystkich mieszkających w pobliżu rodzin. Alec zorientował się, że
czekają na niego.
Oczekiwali czegoś konkretnego, ale czego? Miał im kazać klaskać? Odesłać ich do domów, żeby
się rozgrzali? Powiedzieć im, żeby go zostawili w spokoju?
- Alec - cicho odezwał się wielebny McDermott. Baron spojrzał w wyblakłe błękitne oczy
starszego dżentelmena.
- Śnieg pada coraz mocniej. Już czas zwolnić ludzi.
Zwolnić. Cóż za dziwaczne wyrażenie. Alec ledwie skinął głową i odstąpił od grobu, dając
sygnał zgromadzonym. Ludzie podchodzili do niego po kolei, mrucząc kondolencje i odchodzili.
Trwało to długo, bardzo długo.
Alec czul się bardzo dziwnie, stojąc samotnie w bibliotece. Dzięki Bogu, ostatni goście najedli
się do syta i rozmawiając przyciszonymi głosami, opuścili Grange. Alec zupełnie nic nie czuł.
Otępienie go nie opuściło, a wręcz zawładnęło nim do reszty.
Nie zmieniło się to przez następne trzy dni. Wtedy do Grange przyjechała Arielle Drummond,
przyrodnia siostra Nesty, wraz z mężem, Burke’em Drummondem, hrabią Ravensworth. Arielle była
blada, a oczy miała czerwone od płaczu. Burke zdawał się równie nieobecny i sztywny jak Alec.
Baron był im szczerze wdzięczny za r>rzviazd.
- Wybacz, że nie dotarliśmy na pogrzeb - powiedziała Arielle, mocno trzymając Aleca za rękę. -
Śnieżyca zatrzymała nas w Elgin-Tyne. Tak mi przykro, Alec, tak przykro.
Arielle zawsze nazywała Aleca pięknym baronem - zabawne określenie, ale trafne. Teraz
Strona 6
wychudł bardzo i można było policzyć wszystkie jego kości. Błyszczące niebieskie oczy, jasne jak
letnie niebo, gdy się śmiał lub ciemne jak Morze Północne, gdy się wzruszał, były teraz przygasłe i
mętne. Puste. Ubranie miał nieskazitelnie eleganckie, a jednak wyglądał na zaniedbanego. Arielle
zdawało się, że nie zauważa jej i Burke’a. Rozmawiał z nimi, odpowiadał na pytania, przyjmował
ich kondolencje, lecz jakby go nie było. Gdyby Arielle wcześniej miała wątpliwości, czy Alec
kochał jej siostrę, teraz prysłyby w mgnieniu oka. Może i nie czuł do Nesty płomiennej namiętności,
ale widać było, że darzył ją szczerym uczuciem. Nagle wybuchnęła płaczem, przygnieciona jego
bólem i własnym żalem.
- A jak się czuje dziecko? - zapytał Burke, przytulając Arielle.
Alec niepewnie pokręcił głową.
- Twoja córka, Alec. Wszystko z nią w porządku?
- Hm, zdaje mi się, że tak. A przynajmniej nikt mi nie wspominał o żadnych kłopotach. Zawołam
panią MacGraff, żeby się wami zajęła. Zostańcie, proszę. Śnieżyca nie minie na pewno jeszcze przez
kolejny tydzień. Grób Nesty jest zupełnie przykryty śniegiem, jutro was tam zabiorę. Zamówiłem już
marmurowy nagrobek, ale nie jest gotowy. Ach, pani MacGraff, oto ona. Proszę, nie płacz, Arielle.
Dzięki, że przyjechaliście, Burke.
Arielle doszła do siebie jakiś czas później, w przydzielonej im sypialni.
- On jest w szoku - odezwała się do męża. - Nie mogłam zapanować nad łzami. Przepraszam,
Burke. Biedny Alec. I biedne maleństwo. Musimy je zobaczyć. Jak ma na imię?
Dziecko jeszcze nie otrzymało imienia. Alec był zakłopotany, gdy Arielle powiedziała do niego
w trakcie kolacji:
- Musisz nadać jej imię, Alec. Trzeba ją też szybko ochrzcić.
- Czy jest chora?
- Nie, oczywiście, że nie. Ale trzeba to zrobić. Czy Nesta wybrała jakieś imię?
- Harold.
- A dla dziewczynki? Alec pokręcił głową.
- A ty masz jakieś propozycje? - spytała Arielle. Alec nie odpowiedział. Zamyślił się, sącząc
wino.
Dziecko żyło i miało stosowną opiekę. Słyszał czasem, jak krzyczy z całych sił. Ale po co te
wszystkie pytania? Kogo to obchodzi?
- Hallie - powiedział wreszcie, wzruszając ramionami. - Będzie się nazywała Hallie. Brzmi
podobnie do Harolda, myślę, że Neście by się to podobało.
Wciąż jednak nie poszedł zobaczyć córki. Dzień przed zaplanowanym wyjazdem z Grange
Arielle i Burke postanowili rozmówić się z gospodarzem.
- Wiele o tym rozmawialiśmy z Arielle i jeśli nie masz nic przeciwko temu, chcielibyśmy zabrać
Hallie do Ravensworth.
Alec patrzył na Burke’a, nie rozumiejąc.
- Chcecie zabrać dziecko ze sobą? Ale po co?
- Jesteś mężczyzną, Alec. Ja jestem ciotką Hallie, bliską krewną. Będę ją kochać i opiekować się
nią razem z Burke’em. Tutaj nikt się o nią nie troszczy, prócz mamki, a dziecko potrzebuje miłości,
Alec. Miłości i troski.
Arielle patrzyła na zdumionego szwagra i widziała, że jej nie rozumie. Odpowiedział jednak
powoli, z rozmysłem:
Strona 7
- Nie mogę oddać własnego dziecka.
- Nie myśl, że to byłoby nieodpowiedzialne - powiedział Burke. - Jesteś teraz samotnym
dżentelmenem, wdowcem. Pewnie chciałbyś wrócić na morze, czyż nie? Dowodzić którymś z twoich
okrętów? Który jest twoim ulubionym? Ach, już wiem, „Nocny Tancerz”.
- Tak, to barkentyna, wspaniały okręt - przytaknął Alec. - Czy już wcześniej wam o tym
wspominałem? Nic tu po mnie. Tak tu teraz cicho. Nie chcę dłużej zostawać w Grange. Zarządca
Arnold Cruisk jest kompetentny i na pewno da sobie radę z prowadzeniem posiadłości. Dobrze go
wyszkoliłem, będzie mi przysyłał raporty. Jest godny zaufania.
- Nie możesz wziąć niemowlęcia na pokład statku płynącego Bóg wie dokąd - powiedziała
Arielle.
- Ona potrzebuje stabilności, Alec. Domu i ludzi, którzy się nią zaopiekują. Burke i ja chętnie to
zrobimy.
- Ona jest częścią Nesty, przecież wiecie.
- Tak, wiemy.
- Muszę to przemyśleć. Nie wydaje mi się słuszne zostawianie własnego dziecka. Przejadę się
trochę i pomyślę.
Arielle chciała go zatrzymać, gdyż śnieg znów gęsto padał, lecz zachowała spokój.
- Alec potrzebuje czasu - cicho powiedział do żony Burke, gdy baron wyszedł z salonu. - To na
pewno trudna decyzja.
Tego samego wieczora, gdy Alec przebierał się do kolacji, usłyszał dobiegający z góry płacz
dziecka - ostry, donośny krzyk, który go irytował do tego stopnia, że chcąc się opanować, pogniótł
cały fular. Płacz nie ustępował. Przeciwnie, był coraz głośniejszy. Alec spojrzał w lustro, zerwał z
szyi fular i rzucił go na podłogę. Zamknął oczy. Co tam się dzieje? Dlaczego to dziecko krzyczy tak
głośno, jakby je żywcem obdzierano ze skóry?
- Przestań - wyszeptał. - Na litość boską, bądź już cicho.
Dziecko wrzeszczało, jakby chciało skruszyć stare mury Grange.
Alec nie mógł tego znieść. Wypadł z sypialni i wbiegł po schodach na trzecie piętro. Jak tu
zimno, pomyślał. Płacz rozsadzał ściany.
Baron gwałtownie otworzył drzwi dziecięcego pokoju. Przeklęta gospodyni, pani MacGraff,
trzymała dziecko huśtając je i próbując uciszyć.
- Gdzie, do diabła, jest mamka? Pani MacGraff obróciła się szybko.
- Och, pan baron! Nan musiała wracać do domu. Jej własne dziecko się rozchorowało, a
rodzina... Cóż, to długa historia. Ale w związku z tym nie mamy pokarmu dla Hallie i dziecko jest
bardzo głodne.
Alec przerwał jej szorstko.
- Daj mi ją. Idź na dół i powiedz Smythe’owi, żeby natychmiast sprowadził Nan z powrotem.
Niech przyjdzie razem z dzieckiem. Idź już, na litość boską.
Alec wziął córkę na ręce. Był przerażony. Była taka maleńka, lecz od jej krzyków pękały mu
bębenki w uszach. Małym ciałkiem wstrząsał szloch. Wiedział o dzieciach przynajmniej tyle, że
podtrzymał jej główkę. Wcale tego nie chciał, ale zmusił się, by się jej przyjrzeć. Twarz miała
pomarszczoną i czerwoną z wysiłku. Gęste jasne włosy miały dokładnie taki sam kolor, jak jego
włosy, gdy był małym chłopcem.
- Cicho, maleńka - powiedział miękko. - Już dobrze. Już niedługo się najesz.
Strona 8
Słysząc nieznany, niski głos, dziecko natychmiast przestało płakać i otworzyło szeroko oczy w
kolorze Morza Północnego targanego sztormem. Dokładnie takie, jakie miał Alec.
- Nie - stanowczo powiedział baron i odsunął od siebie dziecko, jak mógł najdalej. - Nie.
Małe ciałko wiło się i skręcało w jego niewprawnych dłoniach. Alec trzymał je daleko od siebie,
dopóki był w stanie to wytrzymać. Poddał się w końcu i przytulił córkę, mrucząc do niej nic
nieznaczące słowa i kołysząc ją w ramionach. Ku jego zaskoczeniu dziewczynka westchnęła kilka
razy, włożyła palec do buzi i oparła głowę na jego ramieniu. Zadrżała jeszcze raz, a potem ucichła.
Alec przeraził się, że umarła, lecz spostrzegł, że po prostu zasnęła. Tulił do siebie śpiące dziecko i
rozglądał się wokół niepewnym wzrokiem. I co teraz ma zrobić?
Usiadł ostrożnie na bujanym fotelu przy kominku, otulił Hallie wełnianym szalem i zaczął się
kołysać. Po chwili ukołysał i siebie do snu. W drzwiach stanęły Nan i pani MacGraff.
- To niesamowite - powiedziała gospodyni. - Baron nigdy wcześniej nie był na górze.
Nan niosła własne dziecko wtulone w pełne mleka piersi.
- Muszę nakarmić Hallie - powiedziała.
Alec obudził się, słysząc przyciszoną rozmowę. Odwrócił się i spojrzał na Nan.
- Hallie śpi - powiedział po prostu. - Ukołysałem ją.
- Jest niesłychanie do pana podobna - nie wytrzymała Nan. - Już wcześniej się zastanawiałam,
ale... - Przerwała nagle, przerażona własną śmiałością.
Alec wstał i Hallie się obudziła. Popatrzyła na niego uważnie i nagle zaniosła się płaczem.
- Hallie cię potrzebuje, Nan - Alec błysnął zębami w uśmiechu.
Nan odłożyła śpiące dziecko i wzięła dziewczynkę wprawnym ruchem.
- Kiedy już zaśnie, chcę z tobą porozmawiać. Poproś panią MacGraff, żeby przyprowadziła cię
do biblioteki.
Skinął głową do obydwu kobiet i wyszedł z pokoju. Lekkim krokiem i z podniesioną głową
schodził ze schodów. Wreszcie poczuł coś, co nie było bólem.
Strona 9
Rozdział 1
Na pokładzie barkentyny2 „Nocny Tancerz” niedaleko zatoki Chesapeake. Październik 1819
Alec Carrick stał na pokładzie „Nocnego Tancerza”, niedaleko steru. Część jego uwagi
pochłaniały żagle łopoczące na fokmaszcie3, resztę zaś jego mała córka, siedząca po turecku na
zwoju liny na pokładzie rufowym, zawzięcie ćwicząca węzły. Zdawało mu się, że właśnie trenowała
zaciskanie węzła wy-blinkowego4. Nigdy nie zabierała się za następne ćwiczenie lub, jak w tym
wypadku, za następny węzeł, dopóki nie udało jej się osiągnąć perfekcji. Rzecz jasna, we własnych
oczach. Przypomniał sobie, że spędziła poprzednie dwa dni, walcząc z węzłem płaskim, pod okiem
Ticknora, pierwszego oficera który pochodził z Yorkshire, miał dwadzieścia trzy lata i co chwila
rumienił się jak dziewczyna. Po wielu godzinach upartych prób Ticknor nie wytrzymał:
- Wystarczy, panienko Hallie. Udało się, tak, tak, tym razem się udało. Chyba nie chce panienka
mieć odcisków na palcach. Pokażemy węzeł tacie, a on na pewno panience powie, że jest doskonały.
Alec gorąco pochwalił węzeł płaski. Nie daj Boże, żeby miała mieć odciski!
Hallie nosiła taki sam strój, jak reszta marynarzy - bluzę w biało-czerwone paski i niebieskie,
drelichowe ogrodniczki, które doskonale pasowały do jej małego ciała, a nad stopami rozszerzały
się, by łatwo można je było podwinąć do szorowania pokładu lub czyszczenia takielunku. Na głowie
miała duży lniany kapelusz, którego szerokie rondo chroniło twarz przed deszczem. Był dobrze
nasmarowany smołą, dzięki czemu stał się wodoodporny. Co najważniejsze, chronił twarz Hallie
przed słońcem. Miała bardzo jasną cerę, co martwiło Aleca, zanim udało mu się ją przekonać, by
nigdy nie zdejmowała kapelusza przebywając w ciągu dnia na pokładzie. Tłumaczył córce, że nie
chce, by stała się pierwszą czteroletnią dziewczynką bardziej spaloną słońcem niż stary marynarz
Panko. Hallie spojrzała na niego błękitnymi oczami i odrzekła:
- Tato, ja mam już prawie pięć lat.
- Wybacz - powiedział Alec i naciągnął jej kapelusz niemal na brwi. - Skoro masz już prawie
pięć lat, to ja jestem bardzo starym człowiekiem. Skończę trzydzieści dwa lata niedługo po twoich
urodzinach.
Hallie przyjrzała mu się badawczo. Potrząsnęła głową.
- Nie jesteś stary, tato. Zgadzam się z panną Blan-chard, jesteś piękny. Nie znam się zbyt dobrze
na greckich rzeźbach, jak panna Blanchard, ale nawet pani Swindel czasami ci się przygląda.
- Panna Blanchard - powtórzył Alec słabym, zszokowanym głosem, lekceważąc resztę
wypowiedzi córki.
- Była tutaj raz, nie pamiętasz? W maju, kiedy byliśmy w Londynie. Przyprowadziłeś ją. Śmiała
się i mówiła ci, jaki jesteś piękny i jak bardzo pragnie robić ci różne rzeczy, a ty jej powiedziałeś, że
jej pupa była doprawdy warta zobaczenia i że...
- Wystarczy - powiedział Alec, zakrywając usta córki dłonią. Widział, że przypatrujący się całej
Strona 10
scenie Ticknor również zatyka usta dłonią, by stłumić śmiech. - Zdecydowanie wystarczy.
Czuł wyrzuty sumienia, a jednocześnie chciało mu się śmiać. Dobrze pamiętał tamto popołudnie
sprzed mniej więcej pięciu miesięcy. Sądził, że Hallie była wtedy z panią Swindel, swoją nianią w
londyńskim domu, więc gdy Eileen Blanchard błagała, by zabrał ją na któryś ze swych statków,
przyprowadził ją na „Tancerza”. Jęknął w duchu. Całe szczęście, że się z nią wtedy nie kochał w
kajucie. Hallie mogła wejść w każdej chwili i swoim łagodnym, poważnym tonem zażądać
wyjaśnień.
Alec uśmiechnął się szeroko do córki. Hallie była dojrzała ponad swój wiek, odrobinę niesforna,
bardzo poważna i tak śliczna, że patrząc na nią, czuł czasem łzy pod powiekami. I była jego córką;
darem od Boga, który wybaczył mu jego oschłość, niechęć i gorycz.
W tej chwili Hallie była bosa. Małe stopy miała równie brązowe i szorstkie, jak reszta
marynarzy. Ruszała palcami w takt szanty, którą śpiewał Pippin. Była to zabawna historyjka o
kapitanie, który przegrał swój statek i skarb z diabłem, gdyż był zbyt głupi, by zauważyć, że partner w
grze ma widły i ogon. Pippin był chłopcem okrętowym i Alec szkolił go na lokaja. Mądry
piętnastolatek, którego matka tuż po urodzeniu zostawiła na schodach kościoła, uwielbiał Aleca i
ubóstwiał Hallie.
Alec rzucił okiem na fokmaszt. Utrzymywał się północno-zachodni wiatr. Dryfowali z prądem, po
zawietrznej.
- Panie Pitts, złapmy trochę wiatru - zawołał do pierwszego oficera. Abel Pitts żeglował z Ale-
kiem od sześciu lat i znał na wylot zarówno statek, jak i kapitana.
- Tak jest, kapitanie - odkrzyknął Abel. - Patrzyłem na tego przeklętego albatrosa. Bawi się z
nami w kotka i myszkę!
Alec uśmiechnął się i spojrzał na horyzont. Skrzydła albatrosa miały prawie pięć metrów
rozpiętości, obniżały się i wznosiły, ptak oddalał się od barkenty-ny i zbliżał. Był piękny dzień na
początku października, słońce świeciło mocno, a niebo było niebieskie, z kilkoma białymi
chmurkami. Ocean łagodnie kołysał statkiem. Jeśli wiatr się utrzyma, powinni dotrzeć do zatoki
Chesapeake rankiem i gdy już przepłyną sto pięćdziesiąt mil do Baltimore, Alec spotka się z panem
Jamesem Paxtonem. Lub jego synem, Eu-gene’em - przypomniał sobie.
- Kapitanie! - zawołał Pitts. - Clegg wola pana na obiad. I panienkę Hallie.
Alec pokiwał głową i pomachał do Clegga, niskiego, przysadzistego i obdarzonego
najpogodniejszym usposobieniem spośród wszystkich na statku. Alec podszedł do córki. Była tak
skoncentrowana, że w pierwszej chwili w ogóle go nie zauważyła. Zaczekał chwilę, zachwycając się
śliczną małą istotą, w której żyłach płynęła jego krew. Była tak niepodobna do niego, i do Nesty.
- Hallie - odezwał się cicho, by jej nie przestraszyć.
Spojrzała w górę i obdarzyła go pięknym uśmiechem.
- Zobacz, tato - powiedziała, podstawiając mu węzeł pod sam nos. - Co o tym sądzisz? Tylko
szczerze, tato. Wytrzymam to.
- Ależ kochanie, to najpiękniejszy węzeł prosty, jaki w życiu widziałem.
- Tato, to nie jest węzeł prosty, to wyblinka!
- Hm. Zdaje się, że masz rację. Przyjrzę jej się uważniej po obiedzie. Jesteś głodna, kluseczko?
Hallie zerwała się na równe nogi i roztarta dłonie o spodnie.
- Mogłabym zjeść całego węża morskiego.
- Na Boga, lepiej nie. Pomyśl o tych wszystkich łuskach, które weszłyby ci między zęby.
Strona 11
Hallie pobiegła w stronę luku, zeszła pod pokład i wmaszerowała do kapitańskiej kajuty. Był to
przestronny pokój, mimo że sufit wisiał zaledwie kilka centymetrów nad głową Aleca. Świeża bryza
wpadała przez dwa rufowe okna. Kajutę urządzono elegancko; stał w niej zamykany stół, szerokie
łóżko i rzeźbione, mahoniowe biurko. Na lewej ścianie wisiały półki wypełnione książkami o
tematyce żeglarskiej, morskimi opowieściami, mapami, gazetami i wszystkimi numerami
„Brytyjskiego Almanachu Żeglarskiego”. Stały tam także elementarze i czytanki Hallie. Drzwi w
głębi prowadziły do mniejszej kajuty, która należała do Hallie. Nie miało to jednak znaczenia, bo
dziewczynka korzystała z niej wyłącznie w nocy. Nawet na wieczorne zabawy przychodziła do kajuty
Aleca. Rzadko zdarzało się, by spędzali czas osobno.
- Usiądź, Hallie. Co nam przyniosłeś, Clegg?
- Świeżutkiego dorsza, kapitanie. O świcie Ollie złowił ich z tuzin. Do tego ziemniaki, by
panienka Hallie cieszyła się zdrowiem, i ostatnie strączki groszku. Dzięki Bogu, jutro dotrzemy do
portu, inaczej nasza mała dama musiałaby żuć soloną koninę.
Alec już dawno zauważył, że posiłki na kapitańskim stole zawsze były lepsze, gdy płynęła z nimi
Hallie. Spostrzegł, że nie umyła rąk przed obiadem, ale nie zmartwił się, bo sam również o tym
zapomniał. Hallie jadła powoli i uważnie, zresztą wszystko robiła właśnie w taki sposób. Czekał,
wiedząc że po kilku dobrze przeżutych kęsach, będzie chciała z nim porozmawiać. A raczej będzie
chciała, żeby to on do niej mówił.
Tuż przed siódmym kęsem powiedziała:
- Tato, opowiedz mi o baltimorskich kliperach5.
Opowiadał jej o nich już wiele razy, lecz Hallie nigdy nie nudziła się, słuchając o kliperach.
Alec przełknął kawałek dorsza i popił winem.
- No więc jest tak, jak ci już mówiłem, kluseczko. Baltimorski kliper to w zasadzie
kilkumasztowy szku-ner. Jest szybki, bo może płynąć bardzo blisko wiatru. Maszty ma o dobre pięć
metrów dłuższe niż nasza barkentyna. Jak pamiętasz, klipery są małe, zwykle nie dłuższe niż
trzydzieści metrów, z obszernym pokładem. I są na ogół dość głęboko zanurzone.
Hallie siedziała wyprostowana, z łokciami wspartymi na stole i podbródkiem wspartym na
dłoniach.
- Zgadza się, tato. Kliper nie nadaje się na rejsy po północnym Atlantyku, bo za dużo tam
sztormów. Fale przelewałyby się przez pokład, a wiatr szybko połamałby maszty. Ale za to
manewruje tak szybko, że żadna fregata, bryg ani barka go nie dogonią.
- Racja. Jest lekki i może robić uniki, chować się, płynąć i zawracać szybciej niż albatros.
Brytyjska Marynarka Wojenna szczerze nienawidzi baltimor-skich kliperów i nie bez powodu. W
czasie wojny amerykańscy korsarze, szczególnie kapitan Boyle, nieraz upokorzyli naszych
chłopaków. Jedz obiad, Hallie.
Dziewczynka zdołała raz ugryźć dorsza.
- Czy oni także nas nienawidzą? W końcu jesteśmy Anglikami.
- Mam nadzieję, że już nie tak bardzo. Ale nie spodziewaj się, że mieszkańcy Baltimore powitają
nas z otwartymi ramionami, kluseczko. Opowiadałem ci kiedyś, że udało im się odeprzeć angielskie
wojska spod ich miasta, ale Waszyngton poległ. Teraz mocno ze sobą rywalizują.
- Ciebie na pewno chętnie powitają, tato. Bo jesteś takim mądrym i dowcipnym dżentelmenem. A
damy przyjmą cię z radością, bo jesteś piękny i czarujący.
- Jedz obiad, Hallie.
Strona 12
Alec bardzo nalegał, by ucięła sobie popołudniową drzemkę i po wysłuchaniu tradycyjnych
narzekań w końcu udało mu się położyć ją na koi i przykryć ulubionym kocem. Wrócił do swojej
kajuty, usiadł przy biurku i wyciągnął list z górnej szuflady.
Szanowny lordzie Sherard!
Ojciec opowiadał mi o Waszym spotkaniu trzy lata temu w Nowym Jorku. Obserwował Pańską
karierę i jest naprawdę pod wrażeniem Pana przedsiębiorczości i umiejętności. (A raczej pod
wrażeniem moich złotych dukatów, pomyślał Alec).
Pragnę przypomnieć Panu, że wraz z ojcem posiadamy stocznię w Baltimore i wybudowaliśmy
większość słynnych kliperów, które zostały zwodowane w ciągu ostatnich dwudziestu łat. To nie są
czcze przechwałki, panie baronie, lecz szczera prawda. Jednakowoż odkąd skończyła się wojna, jak
Pan pewnie doskonale wie, nastąpił poważny regres ekonomiczny. Nie tylko w przedsiębiorstwach
budujących okręty, ale również na polu handlu tytoniem, mąką, a nawet bawełną. Wszystko to
związane jest również z mieszkańcami Nowej Anglii i ich przeklętymi żądaniami wciąż wyższych
opłat handlowych.
Ojciec mój, znając Pana reputację, pragnie spotkać się z panem i rozważyć ewentualną
współpracę. Baltimorski kliper, jak Pan wie, jest najlepszym okrętem do żeglowania po Morzu
Karaibskim, a nasze statki są najlepsze z najlepszych. Proszę, by Pan rozważył możliwość
współpracy z naszą stocznią. Mam nadzieję, że niedługo odwiedzi pan Baltimore. Ojciec, niestety,
ostatnio nie jest zdolny do podróży do Anglii.
Z poważaniem, Eugene Paxton Stocznia Paxlona Wells Point, Maryland
List nosił sierpniową datę. Alec był zainteresowany, a w zasadzie nawet bardziej niż
zainteresowany. List syna Paxtona w nieco uproszczony sposób przedstawiał obecne problemy
ekonomiczne, z którymi borykały się Stany Zjednoczone. Prawdopodobnie stocznia Paxtona była w
nielichych kłopotach finansowych. Może uda mu się sięgnąć po więcej, niż tylko współpracę? Może
wykupi większość udziałów stoczni i przejmie nad nią kontrolę? Mógłby wtedy budować własne
okręty. Chciałby stworzyć największą flotę handlową na Morzu Karaibskim, a z balti-morskimi
kliperami mogło się to udać. Jego obecna flota składała się z barkentyny, na której płynął, dwóch
brygów, szkunera i barki. Manewrowanie kli-perem w przejrzystych wodach Karaibów byłoby
czystą przyjemnością. Szybkością i możliwością płynięcia ostro na wiatr klipery biły na głowę
wszystkie okręty budowane na świecie. Dobrze wiedział, że nadają się tylko do łagodnego klimatu, z
powodu lekkiej konstrukcji, która czyniła je szybkimi, lecz nie zdołałyby przetrwać w czasie sztormu
na północnym Atlantyku. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie potrzebował więcej okrętów
zdolnych przemierzać nieprzewidywalne północne wody, czy opłynąć Przylądek Dobrej Nadziei.
Jeśli się nie mylił, a sądził, że raczej nie myli się w tej sprawie, w liście Paxtona czuło się ukrytą
desperację. Tym lepiej. Będzie występował z lepszej pozycji w czasie negocjacji.
Zwinął list, wsunął go do szuflady i oparł się wygodnie w fotelu. W takich chwilach nie myślał o
imperium, które miał zamiar stworzyć, lecz raczej zastanawiał go styl życia, które prowadził, a wraz
z nim jego córka. Delikatnie mówiąc, było ono nieustabilizowane. Nigdy jednak nie pozwoliłby na
to, by wychowywał ją ktoś inny, nawet Arielle i Burke, którzy mieli już swoich dwóch synów. Hallie
była inna niż dziewczynki w jej wieku ale niech tak będzie. To nie ma przecież znaczę-nia. Gdy Alec
zamyślał się nad stylem życia córki, zawsze wspominał Nestę i ciekaw był, czy ona by to pochwaliła.
Ból i gorycz związane ze wspomnieniami o żonie z czasem ucichły i przyblakły; został tylko łagodny
smutek i tęsknota za tym, co było i minęło. Ostatnią wizytę w rodzinnym domu Carrick Grange złożył
Strona 13
w lutym. Od tamtej pory podróżował z Hallie do Francji, Hiszpanii i Włoch. Zabrał ją nawet na
Gibraltar, gdzie zostali zaproszeni na obiad przez angielskiego gubernatora sir Nigela Darlingtona.
Podróżowała z nimi pani Swindel, surowa niania Hallie, której cięty język wzbudzał grozę w
każdym prócz doktora Pruitta. Alec czuł pismo nosem - kiełkował tu jakiś romans. W zasadzie nie
zmartwiłby się, gdyby pani Swindel zrezygnowała z posady niani. Hallie już jej nie potrzebowała,
była duża i samodzielna. Nie licząc chwil, gdy za nic nie chciała iść do łóżka, wziąć kąpieli albo
pozwolić rozczesać sobie włosów. Alec skrzywił usta w grymasie. Jęczała wtedy, piszczała i
płakała, jak pokrzywdzona przez los sierota.
Przypomniał sobie wypowiedzi Hallie na temat Eileen Blanchard. Mój Boże, to dopiero było
doświadczenie! Eileen zupełnie bez skrępowania włożyła dłoń w jego spodnie i pieściła go w
półmroku korytarza, gdzie w każdej chwili mógł ich przyłapać jakiś przechodzący marynarz. Alec
przeciągnął się w fotelu. Nie był z kobietą już od dobrych kilku miesięcy. Z pewnością było
spokojniej bez ciągłych scen, lecz także bardziej samotnie. Poza tym czuł się niezaspokojony. Wciąż
niezaspokojony. Sądził, że może powinien się ponownie ożenić, lecz poszukiwanie damy, która
zastąpiłaby Hallie matkę, było zadaniem ponad jego siły. Czy istnieje kobieta, która zechciałaby
pokochać pięcioletnią córkę marynarza? Dziewczynkę, która miała na sobie halkę i sukienkę może z
sześć razy w całym życiu? I która głośno wyrażała swą niechęć do tego rodzaju garderoby? Nie, nie
był w stanie wyobrazić sobie takiej damy, ani nawet nie chciał tego robić. Nie chciał się ponownie
żenić. Nigdy.
Dostrzegł Hallie stojącą w drzwiach i pocierającą oczy. Uśmiechnął się do niej i rozłożył
ramiona. Podeszła i pozwoliła się usadzić na kolanach, po czym zwinęła się w kłębek i dokończyła
drzemkę.
Genny Paxton nie miała zamiaru godzić się na fuszerkę i bez ogródek wyraziła swój osąd.
- Sknociłeś, Minter, i musisz to poprawić. I to od razu.
Minter narzekał i jęczał, ale Genny nie dała się uprosić. Nowy, trzydziestotrzymetrowy kliper z
dwoma w pełni ożaglowanymi masztami będzie dumą stoczni Paxtona. Ale nie z taką fuszerką na
szczycie bezanmasztu6. Minter popatrzył na nią ponuro i przez chwilę sarkał - oczywiście w duchu -
na jej męski strój, kręcenie się po pokładach, wspinanie na reje i odsłanianie kobiecych nóg i bioder.
Zachowywała się haniebnie i gdyby była jego żoną, nigdy by na to nie pozwolił. Dałby jej to, na co
zasłużyła, prawdopodobnie kilka klapsów w siedzenie. Rozkazywać mężczyznom! Jednak mężczyźni
muszą zarobić na utrzymanie, do wszystkich diabłów! Skupił się na starannym skręcaniu fału7.
Genny pokiwała głową w milczeniu. Dobrze wiedziała, jakie myśli biegają po głowie Mintera,
lecz nie miała zamiaru go zwalniać. Był całkiem dobrym pracownikiem, dopóki ktoś doglądał jego
roboty.
Zadumała się nad niepewną przyszłościa. Ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej. Pomyślała
też o liście, który kilka miesięcy wcześniej wysłała do angielskiego barona i jego krótkiej
odpowiedzi, że pojawi się w Baltimore w październiku. Cóż, październik już trwał. Gdzie on się, do
diabła, podziewa?
Genny spacerowała powoli po kliperze, rozmawiając z niektórymi pracownikami, kiwając głową
Bezanmaszt - tylny maszt żaglowca. Fal - lina służąca do podnoszenia żagli. do innych, robiąc
dokładnie to, co zawsze robił jej ojciec. W końcu zeszła pod pokład sprawdzić, jak idzie praca w
kajucie kapitańskiej. Stolarz Mimms jadł śniadanie na pokładzie, więc Genny była sama. Usiadła
przy wspaniałym biurku, pochyliła się i oparła głowę na dłoniach. Proszę Cię, Boże, modliła się
Strona 14
cicho, niech ten angielski dżentelmen zechce rozpocząć współpracę. Widziała, że jest bardzo bogaty,
przynajmniej tak twierdził ojciec.
Jak dotąd poznała bardzo niewielu Anglików, a żaden z nich nie był arystokratą. Słyszała jednak,
że zwykle były to nic niewarte kreatury - w Londynie zwano ich fircykami - i interesowali się
wyłącznie krojem modnych surdutów, eleganckimi sposobami wiązania fularów i kobietami, które
chętnie uwodzili i utrzymywali. Jeśli baron wyrazi zainteresowanie spółką, jeśli zainwestuje w
stocznię, Genny nie miała wątpliwości, że to ona zachowa pełną kontrolę nad pracą. Ojciec jej ufał; z
pewnością wesprze ją we wszystkim, co będzie chciała robić.
Westchnęła i wyprostowała się za biurkiem. Statek będzie gotowy w ciągu dwóch tygodni, a
wciąż jeszcze nie znalazła kupca. Jeśli ktoś się szybko nie pojawi, będzie musiała zamknąć stocznię.
Po prostu i ostatecznie Pan Truman z Banku Stanowego będzie musiał się rozmówić z wierzycielami.
Nie mogła znieść tej myśli, nie mogła też znieść pana Jenkinsa, mężczyzny charakteryzującego się
chytrym spojrzeniem, starą żoną i protekcjonalnym traktowaniem kobiet.
A kliper był przecudny. Ona sama pragnęłaby pływać nim na Karaiby, przewozić mąkę i
bawełnę, rum i melasę, zbić ładną fortunę. Musiałaby tylko namówić ojca, by spróbowali szczęścia
w handlu, a on z kolei musiałby przekonać pana Trumana, by pożyczył im kolejną sumę, zanim
kapitan Genny wróci z rejsu na Karaiby. Przypuszczała, że pan Truman śmiałby się do rozpuku. A
wraz z nim wszyscy mieszkańcy Baltimore. To nie w porządku, że nazywa się Genny, a nie Eugene.
Podniosła głowę i zobaczyła w drzwiach Mimmsa.
- Na górze jest jakiś dżentelmen, który chce rozmawiać z panem Eugene’em Paxtonem lub z pani
ojcem, Jamesem Paxtonem.
- Kto to taki, Mimms?
- Jakiś przeklęty Anglik. - Mimms splunął na podłogę.
Przyjechał! Z podniecenia zaczęły się jej trząść ręce.
- Już idę na górę.
- Kto to jest Eugene?
- Nieważne. - Genny schowała warkocze pod wełnianą czapką, wyciągnęła koszulę ze spodni, by
ukryć krągłości figury, i podeszła do wąskiego lustra, przymocowanego do ściany nad komodą.
Zobaczyła dość miłą, opaloną twarz, wystarczająco męską, jak na jej gust. Zdjęła lustro, by zobaczyć
resztę postaci. Wyglądała jak mężczyzna, bez wątpienia. Odwiesiła lustro i zobaczyła, że Mimms
przygląda się jej z uwagą. Potrząsnął tylko głową z niedowierzaniem.
Genny nie odezwała się. Ominęła go z wysoko uniesioną głowa.
Strona 15
Rozdział 2
Alec stał na pokładzie klipera i podziwiał linię dziobu, długą rufę, wysokie i smukłe maszty oraz
doskonałe rzeźbienia na niskich burtach. Żagle były uszyte z dobrego płótna, olinowanie z mocnych
konopi, a drewniany szkielet z dębu najwyższej jakości. Wystający z wody kadłub miał kształt litery
V i był zupełnie inny niż w okrętach tego rodzaju. Zwykle miały one burty prawie prostopadłe do
linii wody i płaskie dna. Ten kliper będzie ciął wodę gładko i równo jak nóż, i zostawi za sobą tylko
wąski kilwa-ter.
Robotnicy jedzący śniadanie na pokładzie zerkali na przybysza spod czapek. Alec ubrał się
swobodnie, przynajmniej jak na własne standardy, w czarne buty wypolerowane przez Pippina na
wysoki połysk, dopasowane skórzane spodnie, białą lnianą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem i luźną
jasno-brązową marynarkę. Zrezygnował z kapelusza. I zaczynał się już niecierpliwić, czekając na
pana Euge-ne’a Paxtona.
- To ci galant - mruknął Minter z szyderczym uśmiechem.
- Przeklęty Anglik, myśli, że jest królem świata - odezwał się ktoś z tyłu.
- Zdaje się nie wiedzieć, że podcięliśmy im skrzydła kilka lat temu. Mają krótką pamięć, ot co.
Mimms odgryzł duży kawałek kanapki z sardynką i odchrząknął:
- Będzie pasował do panny Eugenii.
- W tym jej męskim przebraniu? - parsknął Min-ter. - Wątpię.
Mimms, który był mężczyzną ogromnym i zahartowanym jak stal, posiał Minterowi jedno ze
swoich spojrzeń, które miało oznaczać: „Zamknij się, jeśli nie chcesz zbierać zębów z pokładu”.
Alec słyszał cichy szmer rozmów i doszedł do wniosku, że jest tematem nazbyt wielu z nich. A to,
co mówili, raczej nie było pochlebne. Gdzie się podziewa ten przeklęty Paxton?
- Baron Sherard?
Głos był niski, łagodny i bardzo młody. Alec odwrócił się powoli i stanął twarzą w twarz ze
szczupłym młodzieńcem - nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, na litość boską! Ubranie wisiało
na nim jak na wieszaku, a wełnianą czapkę naciągnął niemal na brwi.
- Zgadza się, jestem baronem Sherard - powiedział gładko Alec i wyciągnął do młodzieńca dłoń
na powitanie.
Genny nie wierzyła własnym oczom. Ani przez chwilę nie spodziewała się takiego obrotu
sprawy. Wiedziała, że gapi się na przybysza, ale nie mogła się powstrzymać. Jeszcze nigdy w swoim
dwudziesto-trzyletnim życiu nie widziała takiego mężczyzny. Wyglądał jak żywcem wyjęty z
romansów pani Mallory.
Był bardzo wysoki, o dumnej sylwetce i szerokich ramionach. W jego włosach migotały złote
pasma, a oczy miały tak głęboki, błękitny odcień, że prawie nie dało się w nie patrzeć. Twarz miał
opaloną, pięknie wyrzeźbioną, jakby stworzyła ją dłoń artysty, a ciało spełniało wszystkie skryte
Strona 16
marzenia kobiet. Był niewiarygodnie przystojny. Na jego ciele nie znalazłoby się grama zbędnego
tłuszczu, był szczupły, ale umięśniony, poza tym... och, Genny toczyła ze sobą walkę, by oddać mu
pełną sprawiedliwość. Do diabła, on nie powinien w ogóle istnieć! Był bez wątpienia niebezpieczny
dla każdej kobiety od szesnastu do osiemdziesięciu lat. Z pewnością nie miał w sobie nic z frcyka,
jego strój nie był przesadzony w żadnym elemencie. Był porażający. Nagle się uśmiechnął i Genny
poczuła, jak uginają się pod nią nogi. Jego zęby były równe i lśniące. Za taki uśmiech powinno się
pobierać jakąś opłatę. Bała się go.
- Czy pan Eugene Paxton? Genny podała mu rękę, czując jednocześnie jak głęboki męski głos
porusza w niej jakieś tajemne struny.
- Tak, to ja. Już październik. Cieszę się, że pan przyjechał.
Ścisnął jej dłoń, spojrzał uważnie i nade wiedział, że pan Eugene jest w rzeczywistości panną
Eugenią.
Alec znał kobiety. Wiedział, jak wyglądają ich delikatne i drobne nadgarstki, i zastanawiał się,
kogo ta dziewczyna próbuje nabrać. Przecież nie mężczyznę, który wiedział o kobietach już wszystko.
Jednak jakikolwiek był powód tej idiotycznej maskarady, z pewnością chciała go oszukać. Niech
więc tak będzie. Alec rzadko podejmował nieprzemyślane decyzje, lecz większości z nich nigdy nie
żałował. Zobaczymy, co się okaże tym razem. Spodziewał się, że za jakiś czas będzie się dobrze
bawił zakończeniem tej przebieranki. Być może nawet bardzo dobrze, jeśli los mu będzie sprzyjał.
Odwrócił od niej wzrok.
- No cóż, panie Paxton, ma pan rację. Jest październik. Podziwiałem właśnie pańską stocznię
oraz ten uroczy kliper. Kiedy będzie skończony, jak pan sądzi?
Słyszał, jak cicho westchnęła z ulgą, że dał się nabrać na męski strój i powstrzymał wszystkie
złośliwe komentarze, które miał zamiar wygłosić. Będzie musiał jej się przyjrzeć równie uważnie,
jak ona jemu. Przyjdzie na to czas.
- Za dwa tygodnie, baronie.
- Proszę, mów do mnie po imieniu, jestem Alec - powiedział lekko, obdarzając ją znów
porażającym uśmiechem. - A ja będę mówił na ciebie Eugene. Mam nadzieję, że będziemy mieli
okazję lepiej się poznać.
Wolałabym nie, pomyślała Genny, z trudem przełykając ślinę.
- Dobrze... Alec. Oprowadzić cię po stoczni?
- W zasadzie już sam się oprowadziłem. Widzę, że masz dobrze wyszkolonych robotników, ale
sądzę, że trudno będzie dalej prowadzić prace bez odpowiedniego kapitału.
- Dokładnie tak, sir.
- To pan do mnie napisał, panie Paxton i to pan ma kłopoty finansowe, a nie ja. Chciałbym teraz
obejrzeć ten kliper, a potem spotkać się z pana szanownym ojcem.
- Zapewniam cię, Alec, że jestem wprowadzony we wszystkie interesy ojca. Będziemy obydwaj z
tobą negocjować.
- Doprawdy? Hm... - Alec podszedł do balustrady i delikatnie pogładził palcami wypolerowane
drewno. Widział jej cień po lewej stronie i zauważył, że przestąpiła z nogi na nogę i podeszła do
niego. Miał ochotę zerwać jej z głowy tę niedorzeczną czapkę i zobaczyć, jaki kolor mają jej włosy.
Brwi miała ciemne i ładnie wykrojone, a oczy ciemnozielone. Odwrócił się nagle i zaskoczył ją
pytaniem:
- Ile masz lat, Eugene?
Strona 17
- Dwadzieścia trzy.
- Dziwne, myślałem, że jesteś młodszy. To chyba przez brak zarostu.
- Och, tak... Mężczyźni w rodzinie Paxtonów nie są szczególnie owłosieni.
- Czyli pochodzisz z linii bezwłosych mężczyzn?
- Tak bym tego nie ujął.
Alec roześmiał się i pokiwał głową. Dwadzieścia trzy lata, pomyślał, toż to istna stara panna.
Ciekawe, czy jest jedynym dzieckiem Paxtona? Wyglądało na to, że ona dowodzi budową klipera.
Spojrzał na nią z uwagą i zauważył, że ciemnozielone oczy mają jeszcze ciemniejsze złote plamki
wokół źrenic. Bardzo ładne oczy, pełne uczucia, a teraz interesująco zwężone. O jej włosach niczego
nie mógł powiedzieć z powodu głupiej czapki. Męskie ubranie było wystarczająco workowate, by
ukryć kobiece kształty, nie kryłv jednak długich nóg. Alec zgadywał, że są one całkiem zgrabne.
Biodra miała chłopięce i szczupłe, poruszała się z gracją, ale nie kołysała biodrami. Taka właśnie
była. Kobieta kierująca stocznią.
- Jak go nazwiesz? Genny rozejrzała się z wyraźną dumą.
- „Pegaz”. Sądzę, że ojciec się zgodzi. Będzie najszybszym i najpiękniejszym statkiem na wodzie.
Pływałeś kiedyś baltimorskim kliperem, Alec?
- Jeszcze nie. Przypłynąłem barkentyną. Nazywa się „Nocny Tancerz”. Mam jeszcze dwa
trzymasztowe brygi i barkę. Wszystkie są szybkie, ale nie będą mogły się mierzyć z tą pięknością.
- Muszę przyznać, że masz dość porządne okręty - stwierdziła Genny z uśmieszkiem.
Alecowi podobał się ten uśmieszek. Był niespodziewany, szelmowski i kontrastował ze sztywną
pozą poważnego młodzieńca, której usiłowała się trzymać.
- Dziękuję, Eugene. Będę z tobą szczery. Chcę stworzyć największe imperium handlowe na
Karaibach i do tego potrzebuję waszych kliperów. Powiedz mi, kiedy będę mógł zobaczyć twojego
ojca.
Od razu się najeżyła i widział, że z trudem trzyma język za zębami. Po chwili udało jej się
odpowiedzieć w miarę spokojnie:
- Mówiłem ci, że obaj będziemy z tobą rozmawiać, nie tylko mój ojciec.
Nie wydaje mi się, pomyślał Alec, zastanawiając się, jakich sposobów powinien użyć, by w
końcu się poddała i wydobyła z ukrycia swe kobiece wdzięki. Z pewnością zamierzał spróbować.
- Jesteś za młody na tego rodzaju negocjacje.
- Mam dwadzieścia trzy lata, a ty, mój panie, wcale nie jesteś ode mnie dużo starszy.
- Drogi Eugene, mam trzydzieści jeden lat. Tak czcigodny wiek domaga się szacunku, zwłaszcza
od takich żółtodziobów, jak ty.
I znów pojawił się ten uśmieszek. Szelmowski i całkiem kuszący. Alec stwierdził, że zaczął ją
podchodzić z zupełnie niewłaściwej strony i traci pole.
- Jest między nami jeszcze jedna różnica - podjął po chwili. - Ja mam pieniądze, a ty nie. Nie
wierzę, że ojciec powierzyłby swój los wyłącznie w twoje ręce.
Uśmiechnął się w duchu widząc, że napięcie wyraźnie wzrosło.
- Ojciec bezgranicznie mi ufa, sir. Mam duże doświadczenie, a poza tym...
- Doświadczenie? Ty? Ależ drogi chłopcze, spodziewam się raczej, że jesteś zupełnie
dziewiczym młodzieńcem.
To odniosło skutek. Wpadła prosto w pułapkę. Jej twarz stała się nagle czerwona - naprawdę
bardzo czerwona - i otworzyła usta, by na niego krzyknąć. Niestety, tak bardzo wytrącił ją z
Strona 18
równowagi, że zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Wpatrywała się więc w niego bezradnie. Alec
wybuchnął śmiechem, a to niespodziewanie pomogło jej wrócić do siebie.
- Nie wiedziałem, że moja sprawność seksualna może mieć tu jakiekolwiek znaczenie, lordzie
Sherard.
- Ależ, mój drogi, sprawność seksualna zawsze ma ogromne znaczenie. Z pewnością nie różnicie
się w tej materii od Anglików, Hiszpanów czy Brazylij-czyków.
A skąd, do diabła, ona ma o tym wiedzieć? Czy to oznacza, że mężczyźni zawsze i wszędzie
żartują na temat seksu?
- Bardzo dobrze - powiedziała, próbując podołać tej trudnej okoliczności. Skoro tak to wygląda,
ona nie mogła różnić się od innych mężczyzn.
- Co bardzo dobrze? Masz to doświadczenie?
- Wystarczające. Ale to nie twoja sprawa. Dżentelmeni, a przynajmniej amerykańscy dżentelmeni,
nie opowiadają innym o damach ani o swoich podbojach.
- O podbojach? Bardzo zgrabne wyrażenie. Ciekaw jestem, co masz na myśli, mówiąc o damach?
Kobiety, które nie lubią mężczyzn? Nie, nie wyraziłem się precyzyjnie. Damy z pewnością lubią być
otoczone męską uwagą, obsypywane komplementami, prezentami i biżuterią. Ale czy lubią ich ciała?
Nie sądzę. A co ty o tym sądzisz?
Jak to się stało, na litość boską! Stali na pokładzie klipera, wokół nich siedzieli jej robotnicy
jedzący śniadanie, a on naprawdę widział w niej mężczyznę. Nie miała doświadczenia w
postępowaniu z mężczyznami, a ponadto był najbardziej aroganckim i bezczelnym typem, jakiego w
życiu spotkała. A jednak sądził, że ona jest mężczyzną. Potrząsnęła głową. To zaszło o wiele za
daleko i zaczynała się pogrążać. Dumnie zadarła głowę.
- Dama, drogi baronie, a przynajmniej amerykańska dama, rozmawia tylko o stosownych
rzeczach, a oddaje się przyjemnościom, gdy jest to równie.stosowne.
Alec roześmiał się i przegapił przelotny uśmieszek.
- Ach, więc twoim zdaniem to jest dama. Amerykańska dama. Nie rozmawia o rozkoszach,
których może zaznać przy boku mężczyzny, lecz po prostu ich używa, gdy uda jej się zaciągnąć
biedaka przed oblicze pastora?
- Nie, nie to miałem na myśli. To nieporozumienie, mój panie. Damy nie są takie, jak mężczyźni.
Dość oględnie powiedziane, pomyślał Alec.
- Szczera prawda. Z mojego doświadczenia wynika, że damy są o wiele bardziej przebiegłe niż
mężczyźni, bardziej chytre, a to dlatego, że one decydują o tym, kiedy mężczyzna dostanie to, czego
pragnie. Dzierżą niesłychaną władzę. To właśnie dlatego, mój młody przyjacielu, mężczyźni dają się
zakuwać w kajdany.
- To jakiś absurd. Damy wcale nie mają władzy, one ... hm, sam nie wiem. Proszę przestać tak
swobodnie się wypowiadać. Jest pan tu obcy, a seks nie jest przyjętym tematem rozmów między
nieznajomywe brygi i barkę. Wszystkie są szybkie, ale nie będą mogły się mierzyć z tą pięknością.
- Muszę przyznać, że masz dość porządne okręty - stwierdziła Genny z uśmieszkiem.
Alecowi podobał się ten uśmieszek. Był niespodziewany, szelmowski i kontrastował ze sztywną
pozą poważnego młodzieńca, której usiłowała się trzymać.
- Dziękuję, Eugene. Będę z tobą szczery. Chcę stworzyć największe imperium handlowe na
Karaibach i do tego potrzebuję waszych kliperów. Powiedz mi, kiedy będę mógł zobaczyć twojego
ojca.
Strona 19
Od razu się najeżyła i widział, że z trudem trzyma język za zębami. Po chwili udało jej się
odpowiedzieć w miarę spokojnie:
- Mówiłem ci, że obaj będziemy z tobą rozmawiać, nie tylko mój ojciec.
Nie wydaje mi się, pomyślał Alec, zastanawiając się, jakich sposobów powinien użyć, by w
końcu się poddała i wydobyła z ukrycia swe kobiece wdzięki. Z pewnością zamierzał spróbować.
- Jesteś za młody na tego rodzaju negocjacje.
- Mam dwadzieścia trzy lata, a ty, mój panie, wcale nie jesteś ode mnie dużo starszy.
- Drogi Eugene, mam trzydzieści jeden lat. Tak czcigodny wiek domaga się szacunku, zwłaszcza
od takich żółtodziobów, jak ty.
I znów pojawił się ten uśmieszek. Szelmowski i całkiem kuszący. Alec stwierdził, że zaczął ją
podchodzić z zupełnie niewłaściwej strony i traci pole.
- Jest między nami jeszcze jedna różnica - podjął po chwili. - Ja mam pieniądze, a ty nie. Nie
wierzę, że ojciec powierzyłby swój los wyłącznie w twoje ręce.
Uśmiechnął się w duchu widząc, że napięcie wyraźnie wzrosło.
- Ojciec bezgranicznie mi ufa, sir. Mam duże doświadczenie, a poza tym...
- Doświadczenie? Ty? Ależ drogi chłopcze, spodziewam się raczej, że jesteś zupełnie
dziewiczym młodzieńcem.
To odniosło skutek. Wpadła prosto w pułapkę. Jej twarz stała się nagle czerwona - naprawdę
bardzo czerwona - i otworzyła usta, by na niego krzyknąć. Niestety, tak bardzo wytrącił ją z
równowagi, że zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Wpatrywała się więc w niego bezradnie. Alec
wybuchnął śmiechem, a to niespodziewanie pomogło jej wrócić do siebie.
- Nie wiedziałem, że moja sprawność seksualna może mieć tu jakiekolwiek znaczenie, lordzie
Sherard.
- Ależ, mój drogi, sprawność seksualna zawsze ma ogromne znaczenie. Z pewnością nie różnicie
się w tej materii od Anglików, Hiszpanów czy Brazylij-czyków.
A skąd, do diabła, ona ma o tym wiedzieć? Czy to oznacza, że mężczyźni zawsze i wszędzie
żartują na temat seksu?
- Bardzo dobrze - powiedziała, próbując podołać tej trudnej okoliczności. Skoro tak to wygląda,
ona nie mogła różnić się od innych mężczyzn.
- Co bardzo dobrze? Masz to doświadczenie?
- Wystarczające. Ale to nie twoja sprawa. Dżentelmeni, a przynajmniej amerykańscy dżentelmeni,
nie opowiadają innym o damach ani o swoich podbojach.
- O podbojach? Bardzo zgrabne wyrażenie. Ciekaw jestem, co masz na myśli, mówiąc o damach?
Kobiety, które nie lubią mężczyzn? Nie, nie wyraziłem się precyzyjnie. Damy z pewnością lubią być
otoczone męską uwagą, obsypywane komplementami, prezentami i biżuterią. Ale czy lubią ich ciała?
Nie sądzę. A co ty o tym sądzisz?
Jak to się stało, na litość boską! Stali na pokładzie klipera, wokół nich siedzieli jej robotnicy
jedzący śniadanie, a on naprawdę widział w niej mężczyznę. Nie miała doświadczenia w
postępowaniu z mężczyznami, a ponadto był najbardziej aroganckim i bezczelnym typem, jakiego w
życiu spotkała. A jednak sądził, że ona jest mężczyzną. Potrząsnęła głową. To zaszło o wiele za
daleko i zaczynała się pogrążać. Dumnie zadarła głowę.
- Dama, drogi baronie, a przynajmniej amerykańska dama, rozmawia tylko o stosownych
rzeczach, a oddaje się przyjemnościom, gdy jest to równie.stosowne.
Strona 20
Alec roześmiał się i przegapił przelotny uśmieszek.
- Ach, więc twoim zdaniem to jest dama. Amerykańska dama. Nie rozmawia o rozkoszach,
których może zaznać przy boku mężczyzny, lecz po prostu ich używa, gdy uda jej się zaciągnąć
biedaka przed oblicze pastora?
- Nie, nie to miałem na myśli. To nieporozumienie, mój panie. Damy nie są takie, jak mężczyźni.
Dość oględnie powiedziane, pomyślał Alec.
- Szczera prawda. Z mojego doświadczenia wynika, że damy są o wiele bardziej przebiegłe niż
mężczyźni, bardziej chytre, a to dlatego, że one decydują o tym, kiedy mężczyzna dostanie to, czego
pragnie. Dzierżą niesłychaną władzę. To właśnie dlatego, mój młody przyjacielu, mężczyźni dają się
zakuwać w kajdany.
- To jakiś absurd. Damy wcale nie mają władzy, one ... hm, sam nie wiem. Proszę przestać tak
swobodnie się wypowiadać. Jest pan tu obcy, a seks nie jest przyjętym tematem rozmów między
nieznajomymi. - Nagle przerwała. Mówi zupełnie od rzeczy, ot co. I tylko dlatego, że zupełnie traci
przy nim głowę.
- Widzę, że wolisz nie wykraczać poza utarte konwenanse.
Genny zobaczyła szyderczy uśmiech na twarzy Mintera. Miała nadzieję, że nikt wokół nie słyszy
tej dziwnej rozmowy.
- Czy chciałbyś obejrzeć kajutę kapitańską? Jest niemal skończona i będziemy mogli rozmawiać z
większą swobodą.
- Jeśli sobie życzysz - powiedział Alec i zastanowił się, czy amerykańska dama zaprosiłaby
obcego przybysza w odosobnione miejsce, by zażyć swobody. - Czy twój ojciec jest na dole?
- Nie, ojciec jest w domu. Proszę za mną, sir. Alec podążył za dziewczyną, przypatrując się jej
biodrom. Ponętne, pomyślał. Wyobraził sobie własne dłonie na tych biodrach, pieszczące delikatną
skórę, i poczuł, że jego męskość pulsuje. Jak długo jeszcze będzie się upierała przy tej maskaradzie?
Kajuta była urządzona z wyszukanym gustem i dość duża, nawet dla niego. W istocie była nawet
większa niż jego własna na „Nocnym Tancerzu”, ale nie przewidziano tu przejścia do mniejszego
pomieszczanie.
- Czy za tą ścianą jest druga kajuta?
- Oczywiście. Jest przeznaczona dla pierwszego oficera.
Albo dla córki kapitana.
- To dopiero biurko godne mężczyzny - odezwał się Alec, dotykając polerowanego mahoniu. -
Tak, dżentelmen z pewnością będzie mógł tu podróżować wygodnie. Chciałbym poznać człowieka,
który zaprojektował to biurko.
- Ja to zrobiłem.
- Doprawdy? A taki młody z ciebie człowiek! Ledwie mężczyzna, powiedziałbym. No, czasami
to trudno stwierdzić, czyż nie? Nie pomyślałbym, że ty... Ale, ale... Czy wciąż chcesz ze mną
negocjować, Eugene? - Alec usiadł i wygodnie rozparł się na fotelu. Bardzo wygodnym fotelu,
wystarczająco dużym dla niego.
Genny przypatrywała mu się. Czy on przypadkiem nie podejrzewa, że ona wcale nie jest tym, za
kogo się podaje? Nie, chybaby coś o tym wspomniał.
- Tak. Oczywiście, razem z ojcem. To jego stocznia.
- Racja. Nie byłbyś chyba na tyle nierozsądny, by sam o wszystkim decydować. Zaś jako jego syn
i dziedzic masz jednak coś do powiedzenia.