Corso Lucas - Dream One
Szczegóły |
Tytuł |
Corso Lucas - Dream One |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Corso Lucas - Dream One PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Corso Lucas - Dream One PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Corso Lucas - Dream One - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lucas Corso
Dream One
Mocne popołudniowe słońce odbijało się od białych fasad starych kamienic,
przerdzewiałych rynien, nierównych parapetów i drewnianych, pokrytych łuszczącą
się farbą okiennic. Ciepły wiatr szarpał przyklejonym do drzwi wyblakłym
afiszem, na którym wielki czarny byk, wściekle atakował rozmytego deszczem
matadora. Zza rogu dobiegał blaszany stukot przejeżdżającego sąsiednią ulicą
tramwaju.
- Na pewno nie będziesz żałował. To najlepszy burdel w tym mieście - powiedział
do swego towarzysza wysoki mężczyzna w szarej marynarce. - Nie będziesz żałował
- powtórzył pewnie kiwając głową.
Przeszli przez wybrukowaną kocimi łbami ulicę, przytrzymując targane wiatrem
kapelusze. Otworzyli stare, odrapane drzwi i przeszli wysokim korytarzem, o
ścianach podchodzących stęchłą wilgocią, do przestronnej sali, oświetlanej
jedynie stojącą w kącie lampą gazową i rozmieszczonymi na okrągłych stolikach
świeczkami.
Przy ścianie, na drewnianej ławie, siedział mężczyzna, tępo wpatrzony w
tańczącą przed nim kobietę. Leniwie trącał struny gitary, wydobywając z
instrumentu spokojne, tęskne dźwięki. Kobieta trzymała w dłoniach rąbek
uniesionej do połowy łydek krwistoczerwonej sukni, wachlując nią pokazywała
koronkowe krawędzie kremowych halek i wzbijała w górę tumany pokrywającego
nierówną podłogę kurzu.
Mężczyźni przez chwilę stali w drzwiach, obserwując zmysłowe ruchy tancerki.
Usiedli przy jednym ze stolików, zdjęli marynarki i powiesili je na oparciach
krzeseł. Po chwili kelnerka, kruczowłosa dziewczyna w świeżej, mocno
wydekoltowanej bluzce z podwiniętymi mankietami, przyniosła im dwie butelki
ciepłego piwa. Pili je w milczeniu, nie odrywając wzroku od opalonych,
poruszających się w rytm gitary, łydek kobiety.
- To piwo działa na mnie usypiająco - powiedział jeden z nich. - Zaraz zasnę,
jeżeli nie wydarzy się nic ciekawego.
- Za drzwiami przy barze są schody - drugi wskazał butelką otoczony półmrokiem
kontuar, ze słabo widoczną sylwetką barmana. - Na piętrze znajdziesz ładne,
chętne kobiety. O tej porze większość z nich jest pewnie wolna.
- A ty? Będziesz tu siedział?
- Tak - skinął głową. - Myślę, że zostanę tu jeszcze przez chwilę.
Patrzył, jak jego przyjaciel dopija piwo, jak stanowczym, przesadzonym nieco
ruchem odkłada butelkę, sunąc ją po blacie brudnego stolika, jak wstaje i znika
za niewielkimi drzwiami przy barze. Zamknął oczy i wystukując rytm paznokciami
na ciemnej butelce po piwie wsłuchiwał się w brzdęk strun i uderzenia kobiecych
stóp o deski podłogi. Rozpiął koszulę i wygodniej rozsiadł się w krześle. Gdy
usłyszał pisk otwieranych drzwi, otworzył oczy.
Kobieta, która weszła na salę miała na sobie prostą, szarą sukienkę. Sukienka ta
poruszała się spokojnym rytmem jej kroków, kleiła potem do bioder i ud. Kilka
pasemek włosów wymknęło się zza aksamitnej wstążki i rozprostowało, przecinając
ciemnymi, cienkimi kreskami oliwkowy policzek. Usiadła przy barze, z powodu
upału podciągając sukienkę wysoko ponad kolana. Barman podał jej małą
szklaneczkę pełną bursztynowego płynu. Podniosła ją do ust, lecz nie upiła, a
tylko wyłowiła językiem kostkę lodu i przez chwilę trzymała ją między wargami.
Kiedy lód stopniał, wydymając usta strąciła go z powrotem do szklanki i
odstawiła ją na bar.
Wstał i odpiął kolejny guzik koszuli, podwinął rękawy na przedramionach. Z
kieszeni spodni wyjął chustkę, którą otarł twarz, szyję i szeroki, masywny tors.
Z rękoma w kieszeniach podszedł do siedzącej przy barze dziewczyny.
- Cześć - uśmiechnął się. - Czy mogę tu usiąść ? - zapytał sadowiąc się na
wysokim krześle.
- Tak - odpowiedziała - To miejsce jest wolne. Tak jak wszystkie pozostałe na
tej sali.
Teraz, z bliska, widział zlepione potem kosmyki je włosów, czerwoną z upału
skórę pleców, czuł jej ciepły zapach. Z trudem oderwał wzrok od smukłych,
odsłoniętych ud.
- Czy mogę postawić ci coś do picia?
- Dziękuję, ale spóźniłeś się o kilka chwil. Nie pijam przed kolacją więcej niż
jedną szklaneczkę.
Skulony w kącie gitarzysta zmienił tempo, mocniej szarpnął struny, wybijając
rytm na pudle instrumentu. Tancerka natychmiast dostosowała swoje ruchy do nowej
melodii. Słyszał jej ciężki, przyśpieszony oddech.
- Może pójdziemy na górę - zaproponował po prostu. - To popołudnie jest zbyt
gorące, by spędzić je w ubraniu.
- Nie, dziękuje - odpowiedziała grzecznie. - Myślę, że nie mam na to ochoty.
Zaniemówił. Nie często zdarzało mu się słyszeć tak bezpośrednią odmowę.
- Nie masz ochoty? Co więc robisz w tym miejscu?
- Sam powiedziałeś, to popołudnie jest takie gorące - wzruszyła ramionami. -
Postanowiłam więc ochłodzić je szklaneczką ginu.
Powoli tracił cierpliwość. Pochylił twarz tak, że czuł ustami słone ciepło jej
szyi.
- Chodźmy na górę - wyszeptał. - Chodźmy, a sprawię, że twoje najskrytsze
marzenia się spełnią, zaspokoję każdą twoją fantazję, każdą...
- Mam nadzieję, że już skończyłeś - po raz pierwszy spojrzała mu w oczy. - Bo
ja tak - odstawiła pustą szklankę. - Chyba już pójdę.
- Nie możesz tak po prostu odejść! - złapał ją za rękę. - Nie teraz! Mam ci
wiele do zaoferowania!
- Tak sądzisz? A co na przykład?
- Zapamiętasz ten dzień do końca życia!
- Nie - pokręciła głową, a w jej oczach zatańczyły wesołe iskierki. - Nie. To
ja sprawię, że o naszym spotkaniu długo nie będziesz mógł zapomnieć.
Wstała i szepnęła mu do ucha kilka słów. Wypowiedziała jedno, krótkie zdanie,
lecz to wystarczyło, by szeroko otworzył oczy i z cichym westchnieniem wypuścił
powietrze z płuc.
Dziewczyna wyswobodziła ramię i ruszyła do wyjścia.
Minęła chwila, zanim doszedł do siebie. Głośno zaklął i wybiegł z sali. Zdyszany
wypadł na ulicę, nieomal wchodząc pod koła rozpędzonej półciężarówki. Uskoczył
na chodnik, a kierowca uderzył dłonią o klakson. Samochód zniknął za zakrętem, a
mężczyzna został zupełnie sam, pośrodku zalanej słońcem, cichej ulicy. Rozejrzał
się dookoła...
...po czym uruchomił formułę wyjścia. Zerwał ze skroni zlepioną potem taśmę
mocującą siatkę elektrod. Zsunął z ramion i piersi zespół przyssawek, odpiął z
krocza gumową zbroję. Biegnąca wzdłuż stojącego tuż obok ekranu linia podniosła
się gwałtownie, niemal wychodząc poza skalę. Gdzieś w sąsiedniej sali rozległo
się przeciągłe, pulsujące wycie alarmu.
Krępy, łysawy człowieczek zerwał się z łóżka ciężko dysząc. Wybiegł z pokoju
niemal nagi, uderzając bosymi stopami o szarą podłogę z tworzywa. Na korytarzu
wpadł na jedną z pielęgniarek.
- Gdzie doktor Linius - wrzasnął. - No gdzie on jest!
- Proszę się uspokoić - pielęgniarka sięgnęła dłonią w kierunku swego
identyfikatora. - Proszę się uspokoić, bo wezwę ochronę!
- To nie będzie konieczne, siostro - z głębi korytarza wyszedł szczupły
mężczyzna w bladoniebieskim kitlu i drucianych okularach. - Panie Wilcox, czy
coś się stało?
- Czy coś się stało? - Wilcox otworzył szeroko oczy. - Czy coś się stało! Moi
prawnicy zedrą z was ostatnią koszulę, zapłacicie takie odszkodowanie, że
odechce się wam...
- Proszę się uspokoić! - głos lekarza zabrzmiał stanowczo. - Natychmiast proszę
się uspokoić!
Mężczyzna otarł twarz i zrezygnowany opuścił ramiona. Lekarz objął go delikatnie
dłońmi wokół głowy, kciukami rozchylił drgające powieki. Białka oczu były
przekrwione, z wyraźnymi, ciemnymi obwódkami. Nienaturalnie powiększone źrenice
pulsowały sztucznym światłem jarzeniówek.
- Siostro, co się stało z tym pacjentem?
- Gwałtowne, samoczynne wyjście z Systemu - pielęgniarka rzuciła okiem na
wydruk. - W trybie awaryjnym. Nasze kontrolery nie wykryły jednak niczego, co
mogło by skłonić pacjenta do takiego zachowania. Nie widzę tu żadnych anomalii.
Poziom wydzielania endorfiny w normie, tętno podniesione, choć daleko jeszcze do
granicy bezpieczeństwa. W końcowej fazie projekcji oba czynniki zanotowały
jednak wyraźny wzrost.
- Jeżeli już się pan uspokoił, proszę opowiedzieć, co się stał - lekarz cofnął
opięte gumowymi rękawiczkami dłonie i wsunął je do kieszeni fartucha.
- Kobieta - stęknął Wilcox. - W tym waszym burdelu spotkałem kobietę. Nie
fantoma, ale klientkę, na pełnych prawach. Ja chcę wiedzieć, kim ona jest! Muszę
znać jej nazwisko!
Lekarz uśmiechnął się wyrozumiale.
- Rozumie pan, że nasz ośrodek jest stowarzyszony z korporacją BioSec, a co za
tym idzie, obowiązują nas najwyższe standardy bezpieczeństwa, w tym również w
zakresie ochrony tożsamości naszych klientów. Dane tej kobiety, podobnie jak
wszystkich innych uczestników projekcji, są absolutnie tajne. Nie zna ich nikt w
tej firmie. My jedynie umożliwiamy dostęp do systemu, a sam użytkownik...
- Gówno prawda! - wrzasnął Wilcox unosząc pięści. - Gówno prawda! Ta kobieta
znała moje nazwisko! Moje prawdziwe nazwisko!
Wielki, pękaty sterowiec opuścił się powoli między strzeliste wieżowce,
ustabilizował wysokość, po czym wykonał nawrót, by turyści siedzący po drugiej
stronie gondoli również mogli się przyjrzeć monumentalnym kształtom Tashuioki,
jednego z najwyższych drapaczy chmur na świecie. Pod brzuchem sterowca, szybko i
bezszelestnie, jak ławica małych rybek, przemknęło kilkanaście smukłych,
połyskujących w sztucznym świetle miasta, helikopterów.
Laetitia odwróciła wzrok od przeszklonej ściany restauracji i spojrzała w oczy
siedzącej po drugiej stronie elegancko nakrytego stolika Lary Wilcox.
Możliwość zjedzenia kolacji w luksusowej restauracji na siedemdziesiątym
czwartym piętrze najdroższego budynku w mieście była dodatkową korzyścią płynącą
z tego zlecenia. Korzyścią, której nie przyćmiła nawet konieczność wypożyczenia
specjalnie na tę okazję szarego kostiumu wizytowego, drogich szpilek i pasującej
do całości torebki.
Widziała ją po raz pierwszy w życiu. Do dziś była dla niej jedynie cyfrowo
przetworzonym głosem z terminala komunikacyjnego, który suchym i rzeczowym tonem
udzielał dokładnych instrukcji. Zawsze dokładnie, co do minuty oznaczony czas,
miejsce zawsze określone w sposób wykluczający jakiejkolwiek pomyłkę.
Lara Wilcox okazała się kobietą z klasą. Klasa i styl emanował z niej całej, z
każdego szczegółu jej stroju, z każdego gestu, z akcentu, z jakim wypowiadała
słowa. Starannego, wystudiowanego akcentu starej angielskiej arystokracji.
Mówiła wolno i dobitnie, z namysłem dobierając słowa. Jak pewny siebie
mężczyzna.
Kiedy tylko poznała nazwisko pracodawczyni, postanowiła dowiedzieć się o niej
czegoś więcej. Tak jak przypuszczała, nazwisko to było zastrzeżone, nie było go
w żadnej bazie danych, począwszy od książki adresowej, na liście
najsolidniejszych klientów dystrybutora prasy skończywszy. Zabrała się więc za
przeglądanie list absolwentów wyższych uczelni. Tam Larę Wilcox znalazła bardzo
szybko, skończyła prestiżowy wydział na jednym z najlepszych uniwersytetów w
kraju. Była druga w swoim roczniku. Na tle swego męża, przeciętnego absolwenta
przeciętnej uczelni, wypadała wprost olśniewająco. Po otrzymaniu dyplomu, z
pewnością mogła przebierać wśród ofert największych koncernów, zrezygnowała
jednak z kariery na rzecz rodziny czy też czegokolwiek innego. Jej mąż, czy za
pomocą rodzinnych koneksji, czy też dzięki szczęściu i umiejętności
wykorzystywania podsuwanych przez los okazji, dość szybko pokonywał kolejne
szczeble kariery, wspinając się niemal na szczyt. Na wyświetlanych na ekranie
terminal fotografiach zawsze przedstawiony był jako pewny siebie mężczyzna w
średnim wieku z nieco sztucznym uśmiechem na twarzy, budzący zaufanie, idealny
przedstawiciel branży ubezpieczeń. Na żadnej z fotografii nie był przedstawiony
wraz z żoną.
Lara Wilcox odsunęła od siebie talerz z ostrygami, powolnym ruchem otarła usta
serwetą i sięgnęła do torebki po papierośnicę. Jej wytworna cygaretka pachniała
lawendą i drzewem sandałowym.
- Czy to aby na pewno był on - zapytała Laetitia. - Mogłam nie trafić.
- Brunet, około metra osiemdziesiąt? Kwadratowa szczęka, byczy kark, zbudowany
jak zapaśnik? Nie ma mowy o pomyłce. Mój mąż nie szczędził pieniędzy na swoje
odbicie. Kartą kredytową zrekompensował sobie niedostatki natury. Czasem myślę,
że system to jego prawdziwy świat, a naszą rzeczywistość traktuje jedynie jako
niezbędną konieczność. Byłby szczęśliwy, mogąc zostać tam na zawsze. - Upiła
łyczek szampana i uśmiechnęła się do swoich myśli. - Poza tym prześledziłam
wyciąg z jego konta, a w szczególności opłaty stałe. Po tym co się stało, nie
utrzymuje już połowy luksusowych burdeli, zrezygnował z niemal wszystkich. Teraz
opłaca tylko jeden. Hotel LaTurville.
Laetitia nabiła ociekającą sosem krewetkę na srebrny widelec i wsunęła ją do
ust.
- Nigdy nie słyszałam tej nazwy.
- To dziwne miejsce, nawet jak na atrakcje oferowane przez System. Dostępne
tylko dla ludzi z trzeciej grupy podatkowej i właścicieli złotej karty dostępu.
Dziewczyna zaśmiała się cicho.
- Z trzeciej grupy? Ja ze swymi pięcioma tysiącami rocznego dochodu ledwie
mieszczę się w drugiej!
- Pomyślałam o tym. Mój prawnik zajął się wszystkim. Według dokumentów, przez
ostatnie trzy miesiące pracowałaś w Fundacji Charytatywnej Lary Wilcox jako
główny analityk finansowy. Twoje dochody pozwoliły ci na złożenie wniosku o
przyznanie wyższej grupy, który rzecz jasna został rozpatrzony pozytywnie.
Jesteś w trzeciej grupie, przynajmniej do końca roku. - Wyjęła z wiszącej na
oparciu krzesła torebki niewielki, podłużny przedmiot i przesunęła go po stole w
stronę dziewczyny. - To dla ciebie.
Laetitia podniosła kartę i obejrzała ją dokładnie. Była mniejsza od jej dłoni,
delikatnie połyskiwała złotym, opalizującym blaskiem. Nie widziała takiej nigdy
wcześniej.
- Czy coś jeszcze?
Kobieta wyjęła z torebki grubą szarą kopertę.
- Przejrzyj to. Naucz się wszystkiego na pamięć. Może ci się to przydać w
rozmowie z Leo Banggsem.
- Z kim?
- Z Leo Banggsem, a właściwie, jak on sam woli, z księciem Bangsovem. To
operator Hotelu. Kryteria przyjęć są bardzo ostre, choć delikatnie mówiąc
niejednoznaczne. Powinien jednak pozwolić ci na wejście, przynajmniej na okres
próbny. Zresztą twoja już w tym głowa, by się tam dostać. To wszystko.
Przynajmniej na razie.
Dziewczyna wstała i zasunęła za sobą krzesło..
- Odezwę się jutro wieczorem.
Wczesnym rankiem zjawiła się w NeoPlace, dzielnicy artystów, ludzi z branży
rozrywkowej i innych, na tyle majętnych, by stać ich było na niebotycznie
wysokie czynsze, w zamian za co otrzymywali luksus nagiego, nie przysłoniętego
aluminiowymi gmachami nieba. Hotel mieścił się w małym budynku z białej cegły, z
kamienną attyką od frontu, otoczonym wysokim ogrodzeniem z kutej stali. Z
marmurowej tablicy przy wejściu spoglądał na nią dwugłowy orzeł.
Nacisnęła przycisk domofonu i podała swoje nazwisko. Umieszczona tuż nad jej
głową kamera z cichym szmerem wysunęła obiektyw.
- Byłam umówiona z panem Banggsem.
- Proszę wejść - zaskrzeczał głos z głośnika i masywne, obite blachą drzwi
ustąpiły pod dotknięciem dłoni.
W wąskim, choć wysokim korytarzu, oświetlanym szeregiem mlecznobiałych
kinkietów, przywitał ją siwowłosy starzec, skulony na wózku inwalidzkim. Jedną
ręką, suchą i poskręcaną chorobami, manipulował przy manetce sterującej wózkiem,
drugą wyciągnął na powitanie. Miał na sobie sfatygowany, brązowy garnitur,
którego spodnie nienaturalnie układały się na chudych, nieruchomych nogach.
Uścisnęła suchą, trzęsącą się dłoń i uśmiechnęła się. Starzec pachniał tanią
wodą kolońską i dziecięcą oliwką.
- Dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać.
- Nie ma za co. Czas to jedna z tych rzeczy, których mam nadto.
Przeszli do małego salonu o ścianach wyłożonych imitacją ręcznie zdobionej
tapety. Starzec ustawił się przy niewielkim, okrągłym stoliku, dziewczyna
usiadła na starej, przykurzonej sofie. Zza nieszczelnych okien dobiegał hałas
przejeżdżającej kolejki. Ustawiona za szybą serwantki zastawa, udająca chińską
porcelanę, zatrzęsła się w rytm stukotu stalowych kół.
- Właściwie to ja powinienem pani podziękować - powiedział starzec i odczekał
chwilę, aż służąca, murzynka w średnim wieku, rozleje kawę i otworzy paczkę
ciastek. - Nieczęsto odwiedzają mnie kobiety. W rzeczywistości, rzecz jasna.
- Bardzo się cieszę, że tu trafiłam - powiedziała, udając że nie zauważa jego
spojrzenia wbitego w swą bluzkę. - Zupełnie niedawno odkryłam korespondencję
mojej prababki. Okazało się, że jej stryjeczny wuj był...
Starzec zaśmiał się, przechylił głowę jak przedrzeźniające się dziecko o
pogroził palcem.
- Proszę mnie nie rozśmieszać. Słyszę takie historyjki od większości ludzi, jacy
mnie tu odwiedzają. Żaden z nich nie ma pojęcia, o czym tak naprawdę mówi. Pani
to również dotyczy, czy nie mam racji?
Nie odpowiedziała.
- Jest pani taka młoda - uśmiechnął się. - Taka piękna. Czy pani droga ma
skończyć się w moim hotelu?
- Moja droga?
- Każdy ma swoją drogę - pokiwał głową. - Pani również. Pytanie tylko, gdzie ona
się skończy, a właściwie gdzie się pani zatrzyma. Jest pani taka piękna -
powtórzył - ma pani tak wiele ..... możliwości. Czy żadna z nich nie okazała się
na tyle kusząca, by z niej skorzystać? A może żadna z nich nie przeraziła na
tyle, by stać się ostatnią granicą.? Pani karta jest nowa, sprawdziliśmy to. To
pani pierwszy raz w systemie. Może mi pani wierzyć - pochylił się w jej stronę.
- Tam znajdzie pani swą granicę. Wszyscy ją znajdują.
- Stać mnie na to - powiedziała spokojnie. - Zna pan stan mojego konta....
- Pani konta - starzec roześmiał się na głos, a śmiech ten zabrzmiał jak kaszel
suchotnika. Nie interesują mnie pieniądze. Przez całe życie goniłem za nimi, mam
ich tyle, że wystarczy mi ich do końca życia. Robienie pieniędzy zajęło mi całe
życie, całe prawdziwe życie. To zabawne, że u kresu życia, kiedy dokonujemy
rozrachunków, nachodzą nas dziwne uczucia, żal, że nie wykorzystaliśmy
wszystkich szans, wszystkich możliwych radości, przyjemności. Starzy ludzie
umierają z żalu za niewykorzystanymi okazjami Pieniądze to ostatnia rzecz,
jakiej potrzebuję. Pragnę tylu przyjemności, ilu tylko mogę jeszcze doznać.
- A więc coś nas łączy - sięgnęła po ciasteczko i delikatnie je nadgryzła.
- Tak ? - zdziwił się. - A może to sprawdzimy. Proszę chwileczkę tu na mnie
zaczekać.
Wyjechał z pokoju z cichym bzyczeniem elektrycznego wózka. Wrócił po kilku
minutach, wyraźnie podekscytowany.
- Czy byłabyś tak miła - zapytał - i przeszła do sąsiedniego pokoju ? Jest tam
szafa, w niej znajdziesz suknię. Chciałbym, abyś się w nią przebrała. -
Podjechał do ściany i zdjął z niej obrazek, małą akwarelę oprawioną w brązowe
ramki. - Ja zostanę tutaj, lecz z tego miejsca będę miał doskonały widok. Proszę
pamiętać, że będę to obserwował, mam więc nadzieję, że się postarasz. - Obrócił
wózek i spojrzał jej w twarz. - W systemie nie ma granic, nie ma przyzwoitości,
nie ma wstydu. Ale to wciąż będziesz ty, ta sama ty. Jeżeli tutaj obawiasz się
małego kroczku, jak poradzisz sobie tam?
- Dobrze - wstała. - Jeżeli to zrobię, dostanę prawo wstępu?
- Tak - pokiwał głową. - Jeżeli to zrobisz.
Przeszła korytarzem do wskazanego pokoju. Poza szafą znajdowało się tu jeszcze
wielkie, okryte haftowaną narzutą łóżko. Łóżko miało wyjątkowo krótkie nogi i
poręcze dla osoby niepełnosprawnej. Otworzyła szafę, gdy usłyszała muzykę. -
Czajkowski - pomyślała i zdjęła suknię z wieszaka. Przez chwilkę naszła ją
ochota, by spojrzeć w stronę otworu w ścianie, ale zrezygnowała z tego.
Rozpuściła włosy i sięgnęła dłonią do paska. Nie potrafiła sobie przypomnieć,
jak długo już nie rozbierała się przed żadnym mężczyzną. Wyobraziła sobie, że
robi to teraz dla tego ostatniego, ale wcale to jej nie pomogło. Przestała
myśleć o czymkolwiek.
Kiedy miała na sobie już jedwabną halkę, pończochy i suknię z krótkim, trenem,
związała na powrót włosy i wróciła go Banggsa. Siedział przy stole, plecami do
ściany. Oniemiała.
- Pan, przez cały ten czas....
Spojrzał na nią przez ramię.
- Tak - powiedział spokojnie.- Może pani zatrzymać suknię. Jest w niej pani do
twarzy.
- Czy to znaczy, że otrzymam pozwolenie na wejście?
- Tak, na trzy miesiące. Potraktujemy to jako próbę. Przekonamy się, czy umie
pani grzeszyć. Grzeszyć z klasą. W systemie działa obecnie ponad trzysta miejsc
podobnych do mojego, a ono, niezmiennie od wielu lat, znajduje się w czołówce
tych najbardziej ekskluzywnych. Wszyscy chcą do niego należeć. A wiesz,
dlaczego? Wiesz, dlaczego oni tu przychodzą? Bo gonienie za wciąż nowymi
doznaniami zaczyna ich nudzić. W pewnym momencie nie mogą już odkryć niczego
nowego, nie mogą obnażyć się już bardziej, nie mogą iść do łóżka z większą
ilością partnerów, nie mogą mieć młodszych i młodszych. Chcą poczuć coś nowego,
ale nie mogą, bo wszystko już było. Tutaj ja ustalam zasady, a oni, czy tego
chcą czy nie, muszą się im podporządkować. A to dla nich coś zupełnie innego.
Tutaj nie ma przemocy, krwi, ciągłych zmian tożsamości, płci, ukrywania się za
coraz nowymi maskami. Każdy z nich ma tutaj jedną twarz, jedno nazwisko. W
świecie Hotelu znajdują przyjemność, lecz jest to przyjemność z klasą.
Obowiązuje ich kodeks honorowy. Są arystokracją.
Starzec przerwał, splótł dłonie na chudych, kanciastych kolanach i pokiwał
głową.
- Choć mimo wszystkich tych pozorów jest to burdel. Tyle że ekskluzywny.
Hrabia Lewieński wymknął się z sali balowej w chwili, kiedy orkiestra chwyciła
temat kolejnego walczyka. Dopił szampana, po czym przez nikogo nie zatrzymywany
przeszedł wzdłuż sali, kryjąc się w cieniu galerii. Przez chwilę stał przy
drzwiach, spoglądając zza pancernego ramienia ustawionej w rogu zbroi, czy nikt
nie idzie jego śladem. Kiedy nacisnął mosiężną klamkę, drzwi z lakierowanego
orzecha ustąpiły z cichym szmerem. Przebiegł przez zupełnie ciemny korytarz,
odtwarzając w myślach układ pomieszczeń. Otworzył kolejne drzwi, poczuł zapach
kurzu, nafty i książek. Był w bibliotece.
- Jednak przyszedł pan, panie hrabio - usłyszał dobiegający z ciemności głos.
Zamknął za sobą drzwi i przekręcił klucz. Z kieszeni fraka wyjął zapałki i
oświetlając sobie nimi drogę dotarł do wielkiego, dębowego biurka, zawalonego
stertą papierzysk i książek. Zapalił stojącą w mosiężnym świeczniku świecę.
- Panie hrabio! - Tuż przed nim pojawiła się spowita w bladoniebieską suknię,
młoda kobieta. Jej długie, jasne włosy spinał nad czołem cienki, srebrny diadem.
- Pani Hrabino! - Pocałował jej dłoń, musnął ustami ramię. Pchnął ją lekko w
stronę stojącej pod ścianą sofy.
- Panie Hrabio! - spojrzała na niego zimno i z wyrzutem. - Cóż to za maniery!
Proponuje pan damie tak prozaiczne rozwiązania!
Rozejrzał się wokoło niepewnym wzrokiem.
- To biurko to prawdziwy antyk, Conterwood, prosto z Londynu. Robiony na
zamówienie. Na całym świecie nie ma drugiego takiego mebla! - Zrzucił dłonią
książki i arkusze, które opadły na miękki, czerwony dywan. - Biurko będzie
odpowiednie!
- Nie, to już było. Wszystko to już było! - Jej łagodną linię czoła załamała
gruba, podłużna zmarszczka. - Mam! Szafa!
- Szafa? - jęknął i spojrzał w stronę wciśniętej między regałami zwalistej
szafy.
Otworzyli szerokie, magdeburskie drzwi, prawdziwe wrota obramowane dębowymi
liśćmi misternych zdobień. Gromadzony przez lata zbiór map znalazł się na
podłodze. Jaśniejąca bladą żółcią mapa Afryki spadła w poprzek błękitnej karty
mórz południowych. Stary angielski globus wypadł z ramy i potoczył się pod
biurko.
W szafie było ciemno, ciasno i pełno pajęczyn.
Pierwsza w ciemnej szczelinie niedomkniętych drzwi pojawiła się czarna
pończocha, która zawisła zaraz na tkwiącym w zamku kluczu.Za pończochą wyleciał
ciemnozielony fular, spinki do mankietów i zasznurowany, połyskujący but. Przez
chwilę między drzwiami tkwiła pokaźna część bladoniebieskiej sukni, lecz została
na powrót zagarnięta do środka przez opiętą jedwabną rękawiczką dłoń.
Stare wysłużone zawiasy jęknęły głucho, drzwi strzeliły o siebie, klejenia
zatrzeszczały. Stojąca na nierównych nogach szafa przechyliła się najpierw w
jedną, potem drugą stronę, opierając się o biblioteczne regały. Kilka tomów
wypadło z półek na dywan.
Szafa stanęła, drzwi otworzyły się.
Dłoń w rękawiczce sięgnęła po pończochę, lecz natrafiła na fular. Wciągnęła go
do środka, by zaraz odrzucić z cichym przekleństwem. W końcu chwyciła właściwą
bieliznę, a szafa na powrót rozpoczęła balansować na wszystkie strony.
Hrabina wyszła z ciemnego, ciasnego mebla, ocierając chusteczką lekko rozmazany
tusz.
- Dziękuję, hrabio - rzuciła za siebie. - To było takie....ekscytujące! - Nie
czekając na odpowiedz, wygładziła suknię i wybiegła z biblioteki.
Lewieński wygramolił się zaraz za nią, odszukał fular i przystrojoną cekinami
marynarkę galowego munduru. Odczekał chwilę, nie chcąc wchodzić na salę balową
jednocześnie z hrabiną, po czym ruszył do wyjścia.
- Brawo panie Wilcox! Cóż za fantazja! Ciekawa jestem, czy cieśla, który wykonał
ten piękny mebel przypuszczał, do jakich celów zostanie on wykorzystany!
Zamarł w pół kroku. Odwrócił się gwałtownie, lecz niczego nie dostrzegł w
panującej między regałami ciemności. Podbiegł do biurka, chwycił lampę i
wyciągnął ją przed siebie. W jej bladym świetle ujrzał siedzącą w szerokim
fotelu kobiecą postać.
- To ty! - rzucił się w kierunku kobiety. Chwycił ją za gardło i zbliżył twarz
do jej twarzy. Oślepiona blaskiem lampy zmrużyła oczy. Mimo mocnego uścisku nie
poruszyła się, jej dłonie wciąż leżały na podparciach fotela.
- Kim jesteś? - warknął. Jego bujne, arystokratyczne bokobrody poruszyły się
nerwowo. - Kim u diabła jesteś?
Uśmiechnęła się niepewnie.
- Jeżeli chcesz rozmawiać - wyszeptała - puść mnie.
Rozluźnił palce pozwalając dziewczynie na głębszy oddech.
- Powinnam była się tego po tobie spodziewać - powiedziała z ironią w głosie. -
Każda okazja jest dobra, byle by tylko spełnić swe fantazje. Żadna nie chciała
zgodzić się na duszenie? A może wolały zamiast dłoni jedwabny pasek od
szlafroczka?
- Kim jesteś - powtórzył pytanie. - Pracujesz dla Albers,, tak? Chcecie mnie
skompromitować? Ile ci zapłacili? I jak do cholery sforsowałaś zabezpieczenia?
- Zaczynasz mnie nudzić - zmrużyła oczy. - Nawet w takiej chwili nie przestajesz
myśleć o interesach. Czyżbym pomyliła się co do ciebie?
Delikatnie objęła dłonią jego nadgarstek. Przystrojony w galowy mundur oficer
cofnął rękę.
- Znasz moje nazwisko. Nigdy, nikomu nie udało się złamać zabezpieczeń BioSec.
Nigdy.
- To prawda - przytaknęła. - Znam twoje nazwisko, podobnie jak wszystkich innych
użytkowników systemu. Nazwiska, prawdziwe twarze, prawdziwe
sylwetki....Wszystko, czego chcemy.
- My? - zdziwił się.
- Właśnie tak, panie Wilcox. Jesteśmy grupą ludzi, których znudziła już
powszechna dostępność najbardziej nawet wyszukanych rozrywek. Postanowiliśmy
poszukać czegoś nowego, czegoś, co otworzyłoby nam zupełnie nowe możliwości...
- Złamaliście system - jęknął. - Jeżeli możecie wejść i wyjść w dowolnym
momencie, w każdym miejscu...Ta technologia warta jest miliony...
Wstała i odepchnęła go lekko od siebie.
- Naprawdę zaczynasz mnie nudzić. Będziemy chyba musieli dokonać nowego wyboru.
I pomyśleć że ty, posiadacz złotej karty, członek wszystkich ważniejszych klubów
rozrywki, stając przed możliwością przeżycia doznań, o jakich jeszcze wczoraj ci
się nie śniło, myślisz przede wszystkim o pieniądzach!
- Czego ode mnie chcecie - zapytał podejrzliwie. - Dlaczego ja?
- Tworzymy zamknięty, hermetyczny krąg zaufanych osób. Dbamy o to, by w naszym
towarzystwie nie znalazł się nikt, kto nie potrafiłby docenić oferowanych mu
możliwości, kto nie umiałby się nimi cieszyć. Ty masz wszystko, czego oczekujemy
od ewentualnego kandydata. Odpowiedni wiek, wykształcenie, status materialny.
Odpowiednie....zainteresowania.
- I to wszystko za darmo, tak? - zaśmiał się. - Na świecie niczego nie dostaje
się za darmo!
Podeszła do wypełnionego książkami regału. Przebiegła wzrokiem po literach,
wytłoczonych na grubych, skórzanych grzbietach.
- Masz rację - przyznała. - Niczego, co ma określoną wartość, nie dostaje się za
darmo. Być może przyjdzie dzień, w którym będziesz musiał zapłacić, za to, co od
nas dostaniesz. To jednak odległa przyszłość. Teraz porozmawiajmy o tym, co my
mamy ci do zaoferowania. Potraktujmy to jako bezpłatną prezentację.
- Gdybym nawet się na to zgodził - powiedział - jaką mam pewność, że jest to
bezpieczne? Korzystanie z Systemu stanowi zagrożenie same w sobie, jeszcze
kilkanaście lat temu zdarzały się wypadki zaginięć, ludzie podłączeni do niego
wegetowali jak warzywa, nie mogąc połączyć świadomości z ciałem. A wy chcecie
złamać wszelkie warunki i bariery? Jak zaawansowana musi być technologia, która
umożliwia bezkarne wędrowanie wzdłuż i wszerz systemu bez żadnej kontroli?
- Technologia ma tu niewielkie znaczenie - dziewczyna uśmiechnęła się. -
Wyobraź sobie, że ta półka, zamknięta ze wszystkich stron drewnianą ramą to
BioSec, chroniący umieszczone we wnętrzu zbiory - przejechała dłonią po opasłych
tomiskach, ścierając grubą warstwę tłustego kurzu. - Wszystkie zabezpieczenia i
bariery to BioSec, to on decyduje, w którym miejscu wejdziesz i kiedy wyjdziesz,
decyduje o regułach, których musisz przestrzegać, chroni anonimowości klientów,
pozwalając korzystać z odbić. Przechodząc przez niego otrzymujesz smycz, dzięki
której przez cały czas każdy twój czyn jest kontrolowany przez operatorów
Systemu. To ona decyduje co widzisz, co czujesz, na co możesz sobie pozwolić. W
każdej chwili możesz być za nią wyciągnięty...Chyba że smycz jest na innej szyi.
Słyszałeś o Dream One?
Wzruszył ramionami.
- Syntetyczny halucynogen - powiedział niepewnie. - Jeden z pierwszych wyższego
rzędu. Pozwala przeżywać emocje drugiej osoby. Nie wymaga wsparcia
technologicznego, a jedynie współdziałania partnera. To ciekawe uczucie, ale nie
umywa się do atrakcji Systemu...
- Wyobraź sobie - spojrzała mu w oczy - nową mutację Dream One, znacznie
silniejszą. Tak silną, że pozwala nie tylko odbierać emocje drugiej osoby, ale
przeżywać je wspólnie! Całkowicie niezależnie! Dwie niezależne osobowości w
jednym strumieniu świadomości! Nie lustro, ale rzeczywistość!
Wilcox podszedł do stolika i nalał sobie lampkę koniaku.
- Nadal niczego nie rozumiem. W jaki sposób to...
- Dwie osoby złączone Dream One wchodzą do Systemu - powiedziała twardo stając
tuż za nim. - BioSec widzi jednak je jako jedność i nakłada smycz tylko na jedną
szyję. Druga osoba jest wolna jak anioł. Żadnych reguł, żadnych zasad. Wchodzisz
w to?
Niebo poszarzało, między granatowymi krawędziami postrzępionych chmur
przeskoczyła gromada bladożółtych iskier. Na dalekim horyzoncie, między jasnymi
punkcikami platform wiertniczych, gdzie niebo łączyło się z niespokojnym
oceanem, wąska kreska błyskawicy na moment rozcięła taflę szarości. Było gorąco
i zupełnie sucho.
Laetitia mocniej wdepnęła pedał gazu i zjechała z ciągnącej się wzdłuż
kamienistej plaży autostrady w wąską, dwupasmową drogę biegnącą ponad oceanem.
Na tylnym siedzeniu, zupełnie nieruchomo, leżał podłużny pakunek sporych
rozmiarów, obciągnięty kilkoma warstwami czarnej folii.
Posiadłość usytuowana była na wyspie- platformie, pięć mil od stałej linii
brzegowej. Zza niskiego, białego murku okalającego zabudowania, widać było
przeszklony dach budynku mieszkalnego i kołyszące się na silnym wietrze czubki
palm, rosnących w ogrodzie po drugiej stronie platformy. Ciemne fale oceanu
uderzały monotonnie o sztuczne krawędzie klifu.
Wjechała na podjazd i skręciła w stronę bramy. Zgodnie z otrzymanymi wcześniej
instrukcjami zwolniła, lecz nie zatrzymała się przed niską, białą budką
strażnika, minęła podniesiony szlaban i ustawiła się przed bramą, która
natychmiast rozsunęła się na szerokość samochodu. Znalazła się na przestronnym,
pogrążonym w wieczornych ciemnościach dziedzińcu. Czekała.
Gdzieś z głębi zabudowań wystrzeliły ku niej smukłe, czarne kształty. Tuż przy
ziemi, z szybkością błyskawicy obiegły samochód, cicho sapiąc obwąchały pojazd,
sunąc szpiczastymi pyskami wzdłuż linii drzwi. Wyjrzała przez okno wprost w
ciemne, połyskujące matowo ślepia wielkiego rotweilera, w opatrzony podwójnym
szeregiem, ostrych, mocnych zębów pysk, efekt pracy inżynierów genetyków nad
wieloma pokoleniami tej rasy. Wyraźnie słyszała warczenie i posapywanie psów.
Zwierzęta zniknęły równie szybko i niespodziewanie, jak się pojawiły. W tej
samej chwili ekran umieszczonego ponad kierownicą terminala zaświecił się, lecz
zamiast obrazu pojawiła się pajęczyna szarych, mieniących się w oczach linii,
efekt stosowania urządzenia kodującego.
- Podjedz pod drzwi garażu - głos dobiegający z głośnika był pozbawiony
zakłóceń. Laetitia bez kłopotów rozpoznała dźwięczny alt Lary Wilcox.
Posłusznie zawróciła i ustawiła swego nissana na podjeździe przy szeregu garaży.
- Wyjdź z samochodu. Wnieś go przez tylne drzwi, na prawo od ciebie.
Z ulgą odetchnęła świeżym morskim powietrzem, na policzkach czuła pierwsze
krople deszczu. Nie bez wysiłku wyciągnęła pakunek z pojazdu i powoli, wlokąc go
po wyłożonym imitującymi marmur płytami dziedzińcu, doszła pod wskazane drzwi.
Przez chwilę czekała na dalsze instrukcje, poczym zdecydowała się otworzyć
drzwi. Korytarz za nimi był pusty, błękitne lampiony rzucały ciepły blask na
jasnoszare ściany.
- Wnieś go do środka. Na końcu korytarza jest winda. Zjedz nią w dół.
Ponownie chwyciła pakunek i wciągnęła go w głąb korytarza. Rozsunęła ozdobne
drzwi windy, stylizowanej na dźwigi ze starych, europejskich hoteli, ułożyła
tobół pod ścianą i uruchomiła mechanizm.
W wąskim, pozbawionym mebli pomieszczeniu nie było nikogo, wyczuła jednak zapach
aromatyzowanego lawendą tytoniu.
- Wyciągnij go z windy. Sprawdź, czy nic mu się nie stało.
Laetitia rozerwała fragment folii, przejechała dłonią po chłodnej, pomarszczonej
twarzy, uniosła nieco opadłe powieki i obejrzała źrenice. Sprawdziła tętno i
wstała, obracając się w stronę zawieszonej w rogu kamery.
- Wygląda na to, że wszystko w porządku.
- Czy miałaś jakieś problemy, czy coś zakłóciło przebieg akcji?
- Wszystko poszło dobrze - odpowiedziała. - Wynajęłam całe piętro, wszystkie
pozostałe apartamenty były wolne. Nikt mnie nie zauważył, portier, zgodnie z
instrukcjami, poszedł wcześniej do domu. Użyłam windy towarowej przy tylnym
wyjściu, gdzie ustawiłam samochód. Wszystko zgodnie z instrukcją: mała
furgonetka z ciemnymi szybami.
- Czy on niczego nie podejrzewał? Czy zgodnie z twym poleceniem dzień wcześniej
zażył leki osłonowe?
- Tak. Pytałam go o to dwa razy.
- Czy pigułki które ci przekazałam połknął w odpowiedniej kolejności? Czy w
ciągu wieczora unikał alkoholu?
- Wyraźnie to zastrzegłam. Był przygotowany na największą atrakcję swojego
życia. Gotów był dla niej na największe poświęcenie.
- To dobrze. Bardzo dobrze. Możesz wracać. Jutro rano na twoim koncie znajdzie
się pozostała część należności.
Laetitia wyjęła z kieszeni kurtki podłużną, połyskującą złotem kartę.
- Gdzie mam to położyć - zapytała unosząc ją do kamery.
- Zatrzymaj ją. Jest opłacona jeszcze na miesiąc. Do tego czasu możesz używać
jej wedle własnego uznania. Potraktujmy to jako premię.
Zapięła kurtkę i ruszyła w stronę windy. Kątem oka spojrzała w nieprzytomną,
ziemistą twarz Noa Wilcoxa. Odwróciła się na pięcie.
- Jeżeli te tabletki to rzeczywiście były Dream One, on może potrzebować
lekarza. Dawka, którą zażył trzykrotnie przekroczyła normę.
Głos nie odpowiedział. Kamera szklanym, zimnym okiem patrzyła nieruchomo w jej
twarz.
- Chryste....Czy ty naprawdę w to wierzysz? W całą tę historię o wejściu do
systemu? Dwie szyje, jedna smycz? On może tego nie przeżyć!
- Za dwie minuty wypuszczam psy - ton głosu nie zmienił się ani trochę. -
Lepiej, żebyś była już wtedy w samochodzie.
Laetitia nie oglądając się za siebie wyjechała windą na górę, uruchomiła
samochód i najszybciej jak mogła opuściła posiadłość.
Kilka tygodni później, siedząc wygodnie w szerokim fotelu ze sztucznej skóry, na
ekranie domowego terminala po raz kolejny ujrzała okrągłe, nalane oblicze Noa
Wilcoxa, prezesa Wilcox Inssurance. Uśmiechnięty i rozluźniony udzielał
kolejnego wywiadu na temat ekspansji swej firmy na rynki dalekowschodnie. Wykres
za jego plecami ukazywał imponujący wzrost kursów akcji, jakie firma zanotowała
w ostatnich tygodniach.
Laetitia wstała i podeszła do stojącej w rogu pokoju małej szafki. Otworzyła
jedną z szuflad i spod stery bielizny wyjęła małą, złotą kartę. Dokładnie
połamała ją na drobne kawałki, a resztki wrzuciła do toalety i obficie spłukała.
Na ekranie, prezes Wilcox, swobodnie odpowiadając na pytania dziennikarzy,
trzymał między palcami wąską, lawendową cygaretkę.