Cornwell Patricia - Kay Scarpetta (12) - Śmiertelny koktajl
Szczegóły |
Tytuł |
Cornwell Patricia - Kay Scarpetta (12) - Śmiertelny koktajl |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Cornwell Patricia - Kay Scarpetta (12) - Śmiertelny koktajl PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cornwell Patricia - Kay Scarpetta (12) - Śmiertelny koktajl PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Cornwell Patricia - Kay Scarpetta (12) - Śmiertelny koktajl - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
(Blow Fly)
Przełożył: Maciej Antosiewicz
2005
☞Spis treści☜
Strona 3
Doktorowi Louisowi Cataldiemu,
lekarzowi sądowemu z okręgu East Baton Rouge,
człowiekowi wielkich zalet, honorowemu, ludzkiemu
i prawdomównemu
– świat jest lepszy dzięki tobie.
Strona 4
A w ziemi leżą razem,
obydwu pokrywa robactwo.
Hiob 21, 26
Strona 5
ROZDZIAŁ 1
Doktor Kay Scarpetta podnosi maleńką szklaną fiolkę do płomienia
świecy, oświetlając larwę pływającą w trującej kąpieli z etanolu.
Na pierwszy rzut oka rozpoznaje stadium metamorfozy kremowego
robaka, nie większego od ziarenka ryżu, umieszczonego w laboratoryjnej
probówce z czarną nakrętką. Gdyby larwa żyła, przeistoczyłaby się w
pospolitą Calliphora vicina, muchę plujkę. Mogłaby składać jaja w ustach
lub oczach ludzkich zwłok albo w cuchnących ranach żywego człowieka.
– Dziękuję bardzo – mówi Kay, wodząc spojrzeniem po czternastu
siedzących wokół stołu policjantach i technikach dochodzeniowych,
słuchaczach tegorocznego kursu w Federalnej Akademii Kryminalistyki.
Zatrzymuje wzrok na niewinnej twarzyczce Nicole Robillard. – Nie wiem,
kto pobrał to z miejsca, o którym lepiej nie wspominać przy kolacji, i
spreparował z myślą o mnie... ale... – Widzi wokoło puste spojrzenia i
wzruszenia ramion. – Muszę powiedzieć, że po raz pierwszy dostałam w
prezencie larwę.
Nikt się nie przyznaje, ale jeśli jest coś, w co Kay nie wątpi, to w
zdolność gliniarza do blefu i, w razie potrzeby, łgarstwa. Zauważywszy
delikatny grymas w kąciku ust Nicole Robillard, zanim ktokolwiek
uświadomił sobie, że przy kolacji dołączyła do nich larwa, doktor Scarpetta
ma już podejrzanego.
Światło świecy tańczy na fiolce, którą Kay trzyma koniuszkami palców.
Paznokcie ma krótkie i starannie opiłowane, dłoń smukłą i elegancką, lecz
silną po latach pracy przy opornych zwłokach, przecinania upartych tkanek
i kości.
Strona 6
Na nieszczęście dla Nicole, jej koledzy się nie śmieją i upokorzenie
owiewa ją jak lodowaty przeciąg. Po dziesięciu tygodniach spędzonych z
gliniarzami, których powinna już uważać za kumpli i przyjaciół, wciąż jest
prowincjuszką z Zachary w Luizjanie, miasteczka o dwunastu tysiącach
mieszkańców, gdzie do niedawna zbrodnia była czymś niesłychanym.
Zdarzało się, że w Zachary przez całe lata nie dochodziło do ani jednego
morderstwa.
Większość kolegów Nic Robillard do tego stopnia przywykła do
zabójstw, że na własny użytek podzielili je na kategorie: prawdziwe
morderstwa, drobne morderstwa, zbrodnie przypadkowe i tak dalej. Ona
jednak nie stosuje żadnych kategorii. Morderstwo to morderstwo. W swojej
ośmioletniej karierze pracowała dotąd jedynie nad dwoma, w obu
przypadkach chodziło o awantury rodzinne. Pierwszego dnia w akademii
było strasznie, kiedy instruktor chodził od gliniarza do gliniarza i pytał, ile
zabójstw rocznie przypada średnio na wydział każdego z nich. „Ani
jednego”, oświadczyła Nicole. Potem instruktor zapytał o liczebność
wydziałów. „Trzydzieści pięć osób”, odpowiedziała. Czyli „mniej niż moja
klasa w podstawówce”, jak to ujął jeden z jej nowych kolegów. Od
początku tego, co uważała za największą okazję w swoim życiu, Nicole
próbowała się dostosować do reszty uczestników kursu, godząc się z
faktem, że w policyjnym sposobie definiowania świata należała do „nich”,
nie do „nas”.
Nieprzemyślany dowcip z larwą, uświadamia sobie z żalem Nic, wydaje
się naruszeniem reguł, choć nie jest pewna jakich, lecz z całą pewnością nie
powinna wręczać prezentów, serio ani żartem, legendarnej patolog sądowej,
doktor Kay Scarpetcie. Twarz ją pali, kiedy obserwuje teraz swoją idolkę,
nie mogąc zinterpretować jej reakcji, prawdopodobnie dlatego, że Nicole
jest przytłoczona poczuciem niepewności i zakłopotaniem.
Strona 7
– Nazwę ją Maggie, choć na razie nie możemy jeszcze określić płci –
postanawia doktor Scarpetta, jej okulary w drucianej oprawce odbijają
migoczące światło świecy. – To chyba dobre imię dla larwy. – Wentylator
na suficie szarpie i rozrywa odblask świecy w szkle, kiedy Kay podnosi
probówkę. – Kto mi powie, w jakim stadium rozwoju jest Maggie? W
jakim stadium była, zanim ktoś... – patrzy po twarzach przy stole, znowu
zatrzymując wzrok na Nicole – ...wrzucił ją do tej buteleczki z etanolem? A
tak nawiasem mówiąc, podejrzewam, że Maggie wchłonęła go i utonęła.
Larwy potrzebują powietrza tak samo jak my.
– Co za dupek utopił larwę? – pyta jeden z gliniarzy.
– Taaak. Wyobraźcie sobie tylko, wchłaniać alkohol...
– O czym ty mówisz, Joey? Wchłaniasz go przez cały wieczór.
Posępna, złowieszcza wesołość zaczyna dudnić jak odległa burza, a
Nicole nie wie, gdzie się przed nią schować. Odchyla się na oparcie krzesła,
krzyżuje ręce na piersiach i stara się przybrać możliwie najbardziej
obojętny wyraz twarzy, a umysł nieoczekiwanie podsuwa jej jedno z
ciągłych ostrzeżeń ojca: „Posłuchaj, Nic, kochanie, kiedy się błyska, nie
stój jak słup i nie wyobrażaj sobie, że będziesz bezpieczna, chowając się
pod drzewem. Znajdź najbliższy rów i połóż się tak płasko, jak możesz”. W
tym momencie nie ma żadnej kryjówki poza własnym milczeniem.
– Hej, pani doktor, zdaliśmy już ostatni test.
– Kto przyniósł pracę domową na przyjęcie?
– Ale jesteśmy po służbie.
– Po służbie, rozumiem. – Doktor Scarpetta kiwa głową. – Zatem jeśli
będziecie po służbie, kiedy znajdą ciało zaginionej osoby, nie zamierzacie
reagować. Czy to chcieliście powiedzieć?
– Będę musiał zaczekać, aż wyparuje ze mnie burbon – oświadcza jeden
z kursantów, którego ogolona głowa lśni jak wypolerowana woskiem.
Strona 8
– Dobra myśl – mówi doktor Scarpetta.
Teraz gliniarze wybuchają śmiechem – wszyscy z wyjątkiem Nicole.
– To się może zdarzyć. – Kay kładzie probówkę obok swojego kieliszka
z winem. – W każdym momencie możemy dostać wezwanie. Może to być
najpoważniejsza sprawa w całej naszej karierze, a my jesteśmy kołowaci po
kilku drinkach wypitych w czasie wolnym od służby, albo w trakcie
sprzeczki z kochankiem, przyjacielem lub którymś z dzieci. – Odsuwa
niedojedzonego tuńczyka i kładzie ręce na obrusie. – A sprawy nie mogą
czekać – dodaje.
– Niektóre chyba mogą? – pyta detektyw z Chicago kolegę nazywanego
Popeye z powodu kotwicy wytatuowanej na lewym przedramieniu. – Na
przykład kości w studni albo w piwnicy. Albo zwłoki pod bryłą betonu. To
znaczy, nigdzie sobie nie pójdą.
– Umarli są niecierpliwi – mówi doktor Scarpetta.
Strona 9
ROZDZIAŁ 2
Noc na moczarach przywodzi na myśl Jayowi Talleyowi kreolski zespół
muzyczny złożony z żab grających na basach, kumaków szarpiących struny
gitar elektrycznych oraz cykad i świerszczy rzępolących na tarkach i
skrzypcach.
Zapala latarkę w pobliżu ciemnego, artretycznego pnia starego cyprysu,
a oczy aligatora błyskają i znikają pod czarną powierzchnią wody. Światło
zdaje się roztapiać w złowieszczo cichym dźwięku moskitów, kiedy łódź
dryfuje z wyłączonym silnikiem. Jay siedzi na krzesełku kapitana i leniwie
obserwuje kobietę leżącą w skrzyni na ryby. Kiedy kilka lat temu zajmował
się sprzedażą łodzi, ekscytowały go zwłaszcza modele BayStealth. Skrzynia
pod jego stopami jest dostatecznie długa i głęboka, by pomieścić ponad
pięćdziesiąt kilogramów lodu i ryb albo kobietę zbudowaną tak jak on lubi.
Jej szeroko otwarte, przerażone oczy błyszczą w ciemnościach. W
świetle dnia są niebieskie, cudownie ciemnoniebieskie. Zaciska je mocno,
kiedy Jay pieści ją snopem światła latarki, poczynając od dojrzałej, ślicznej
twarzy aż po czerwone, pomalowane paznokcie u nóg. Jest blondynką, ma
około czterdziestu lat, ale wygląda młodziej, drobna, lecz zaokrąglona.
Wykonana z włókna szklanego skrzynia na ryby jest wyścielona
pomarańczowymi kapokami, brudnymi i poznaczonymi czarnymi plamami
starej krwi. Jay z uwagą, a nawet czułością wiązał kobiecie nadgarstki i
kostki, luźno, tak aby nylonowa linka nie tamowała krążenia. Powiedział,
że jeśli nie będzie się szarpać, sznur nie poobciera jej delikatnej skóry.
– Bo i tak nie ma sensu się szarpać – powiedział miękkim barytonem,
który doskonale pasuje do jego wyglądu młodego, jasnowłosego boga. – I
Strona 10
nie zamierzam cię kneblować. Krzyczeć też nie ma sensu, prawda?
Skinęła głową, co go rozbawiło, ponieważ kiwała głową, jakby
odpowiadała „tak”, choć oczywiście miała na myśli „nie”. Ale rozumiał, jak
myślą i postępują zwyczajni ludzie, kiedy są przerażeni. To określenie
zawsze uderzało go jako całkowicie nieodpowiednie. Zapewne kiedy
Samuel Johnson mozolił się nad licznymi wyrazami swojego słownika, nie
miał pojęcia, co czuje istota ludzka, gdy przewiduje okropności i śmierć.
Przewidywanie wywołuje szał paniki w każdym neuronie, w każdej
komórce ciała; strach wykraczający daleko, daleko poza zwyczajne
przerażenie, ale nawet Jay, który włada płynnie wieloma językami, nie zna
lepszego słowa na opisanie tego, czego doświadcza jego ofiara.
Paroksyzm przerażenia.
Nie.
Przygląda się kobiecie. Ona z pewnością jest jagnięciem. Na świecie są
tylko dwa rodzaje ludzi: wilki i jagnięta.
Determinacja Jaya, aby idealnie określić to, co czują jego jagnięta, stała
się dlań nieodpartym, obsesyjnym wyzwaniem. Hormon nadnercza –
adrenalina – uruchamia procesy chemiczne, które przekształcają normalną
istotę ludzką w niższą formę życia, działającą z taką samą celowością i
logiką jak przebita ościeniem żaba. Na reakcję fizjologiczną, sprowadzającą
się do tego, co kryminolodzy, psychologowie i inni tak zwani eksperci
określają jako odruch „uciekaj lub walcz”, nakładają się elementy
dodatkowe w postaci wcześniejszych doświadczeń i wyobraźni jagnięcia.
Im więcej przemocy doświadczyło na przykład za pośrednictwem książek,
filmów i dzienników telewizyjnych, tym wyraziściej potrafi wyobrazić
sobie koszmar tego, co może nastąpić.
Ale słowo, jedno idealne słowo tej nocy mu umyka.
Strona 11
Jay schodzi pod pokład i słucha urywanego, płytkiego oddechu swojego
jagnięcia. Kobieta dygocze, gdy trzęsienie ziemi przerażenia (z braku
idealnego słowa) porusza każdą jej molekułą, tworząc nieznośny chaos. Jay
dotyka jej ręki. Jest zimna jak śmierć. Przyciska dwa palce do szyi, znajduje
tętnicę i wykorzystuje fosforyzującą tarczę zegarka, żeby zbadać puls.
– Sto osiemdziesiąt, mniej więcej – mówi. – Nie dostań ataku serca.
Miałem jedną taką, która dostała.
Kobieta patrzy na niego oczami większymi niż księżyc w pełni, jej dolna
warga drży.
– Mówię poważnie. Nie dostań ataku serca.
To jest rozkaz.
– Weź głęboki oddech.
Spełnia polecenie, nie przestając się trząść.
– Lepiej?
– Tak. Proszę...
– Dlaczego wy, jagniątka, jesteście zawsze takie cholernie uprzejme?
Jej czerwona bawełniana bluzka została rozdarta kilka dni temu i Jay
rozchyla teraz tkaninę, odsłaniając bardziej niż pełne piersi kobiety. Drżą i
połyskują w słabym świetle, kiedy przesuwa wzrokiem po krągłych
kształtach, w dół poruszającej się w rytmie oddechu klatki piersiowej, aż do
płaskiego brzucha i rozpiętego suwaka dżinsów.
– Przepraszam – próbuje wyszeptać kobieta, po jej umorusanej twarzy
toczą się łzy.
– No masz, znowu. – Talley siada z powrotem na tronie kapitańskiego
krzesła. – Czy naprawdę wierzysz, że jeśli będziesz uprzejma, zmienię
swoje zamiary? – Powoli zaczyna w nim wzbierać gniew. – Czy wiesz,
czym jest dla mnie uprzejmość?
Oczekuje odpowiedzi.
Strona 12
Kobieta próbuje zwilżyć wargi, język ma suchy jak papier. Jej tętno
pulsuje wyraźnie na szyi, jakby był tam uwięziony maleńki ptak.
– Nie. – Krztusi się tym słowem, łzy spływają jej do uszu i na włosy.
– Słabością – mówi Jay.
Kilka żab rozpoczyna koncert. Jay studiuje nagość swej ofiary, jej bladą
skórę błyszczącą od maści odstraszającej robactwo – drobny akt
humanitaryzmu z jego strony, umotywowany niechęcią do czerwonych
śladów po ukąszeniach. Moskity wirują wokół niej szarą, drgającą chmurą,
ale nie siadają. Znów wstaje z krzesła i daje jej łyk wody z butelki.
Większość spływa jej po brodzie. Kontakt seksualny z tą kobietą go nie
interesuje. Trzy noce temu przywiózł ją tutaj, ponieważ chciał w spokoju z
nią porozmawiać i przyjrzeć się jej nagości, mając nadzieję, że w jakiś
sposób jej ciało stanie się ciałem Kay Scarpetty, i w końcu wpada teraz we
wściekłość, ponieważ tak się nie dzieje, wpada we wściekłość, ponieważ
Kay nie byłaby uprzejma, ponieważ Scarpetta nie jest słaba. Rozwścieczona
część jego psychiki boi się, że przegrał, gdyż tamta jest wilkiem, a on
porywa tylko jagnięta i nie może znaleźć idealnego słowa, tego słowa.
Uświadamia sobie, że przy tym jagnięciu w skrzyni na ryby właściwe
słowo do niego nie przyjdzie, tak jak nie przyszło przy innych.
– Zaczynam się nudzić – mówi do swojej ofiary. – Zapytam cię jeszcze
raz. Ostatnia szansa. Jakie to słowo?
Kobieta przełyka głośno, jej głos przypomina pisk złamanej osi, kiedy
próbuje się zmusić, aby przemówić. Jay wręcz słyszy, jak jej język
przywiera do podniebienia.
– Nie rozumiem. Przepraszam...
– Do diabła z uprzejmością, słyszysz mnie? Ile razy mam ci to
powtarzać?
Maleńki ptak w jej szyi trzepocze się szaleńczo, łzy płyną szybciej.
Strona 13
– Jakie to słowo? Powiedz mi, co czujesz. I nie mów, że jesteś
przerażona. Jesteś przecież cholerną nauczycielką. Musisz znać więcej niż
pięć słów.
– Czuję... czuję się pogodzona – odpowiada z łkaniem.
– Czujesz co?
– Nie zamierzasz mnie wypuścić – mówi. – Teraz już to wiem.
Strona 14
ROZDZIAŁ 3
Subtelny dowcip doktor Scarpetty przypomina Nicole błyskawicę. Nie
spada z hukiem i nie objawia się jak zwyczajne wyładowanie
atmosferyczne, lecz jest cichym, migoczącym rozbłyskiem, o którym matka
mówiła, że to Bóg robi zdjęcia.
„Robi zdjęcia wszystkiego, co robisz, Nic, więc lepiej zachowuj się
grzecznie, bo pewnego dnia nastąpi Sąd Ostateczny i wszyscy będą mogli
zobaczyć twoje złe uczynki”.
Nicole przestała wierzyć w takie rzeczy, zanim poszła do szkoły
średniej, lecz milczący wspólnik, jak myśli o swoim sumieniu,
prawdopodobnie nigdy nie przestanie jej ostrzegać, że wszystkie grzechy
kiedyś wyjdą na jaw. A Nic uważa, że ma wiele grzechów.
– Śledcza Robillard? – mówi doktor Scarpetta.
Nicole jest zaskoczona brzmieniem swojego nazwiska. Znowu skupia
uwagę na przytulnej, mrocznej sali i gliniarzach, którzy siedzą przy stole.
– Powiedz nam, co byś zrobiła, gdyby o drugiej nad ranem zadzwonił
telefon, a ty byłabyś po kilku drinkach, ale potrzebowaliby cię na miejscu
paskudnej, naprawdę paskudnej zbrodni – zwraca się do niej
wykładowczyni. – Tytułem wstępu pozwolę sobie wyjaśnić, że nikomu nie
chce się iść na miejsce naprawdę paskudnej zbrodni. Może nie lubimy się
do tego przyznawać, ale to prawda.
– Nie piję dużo. – Nicole zaczyna żałować tej uwagi w momencie, gdy
jej koledzy jęczą.
– Rany, gdzie ty się chowałaś, dziewczyno, w szkółce niedzielnej?
Strona 15
– Chodzi o to, że naprawdę nie mogę, ponieważ mam pięcioletniego
syna... – Głos ją zawodzi, a ona ma ochotę się rozpłakać. Jeszcze nigdy nie
opuściła go na tak długo.
Przy stole zapada cisza. Wstyd i zakłopotanie psują nastrój.
– Hej, Nic – mówi Popeye – masz przy sobie jego fotografię? Ma na
imię Buddy – wyjaśnia doktor Scarpetcie. – Powinna pani zobaczyć jego
zdjęcie. Prawdziwy mały hombre na kucyku...
Nicole nie ma ochoty puszczać w obieg fotografii, która jest już zupełnie
pognieciona, a napis na odwrocie wyblakł i rozmazał się od ciągłego
wyjmowania i patrzenia. Chce, żeby Popeye zmienił temat lub przestał się
do niej odzywać.
– Kto z was ma dzieci? – pyta pani doktor.
Podnosi się około tuzina rąk.
– Jednym z bolesnych aspektów naszej pracy – oświadcza – może
najgorszą rzeczą w naszej pracy – nazwałabym ją raczej powołaniem – jest
to, co robi ludziom, których kochamy, bez względu na to, jak bardzo
staramy się ich chronić.
Wcale nie błyskawica. Po prostu aksamitna czarna ciemność, zimna i
cudowna w dotyku, myśli Nicole, patrząc na wykładowczynię.
Jest delikatna. Za murem żarliwej niezłomności i błyskotliwości jest
subtelna i delikatna.
– W tej pracy bliscy też mogą się stać ofiarami i często się nimi stają –
tłumaczy Kay, która zawsze próbuje uczyć, ponieważ łatwiej jest jej dzielić
się swoimi przemyśleniami, niż dotykać uczuć, które po mistrzowsku
potrafi ukrywać.
– A pani ma dzieci? – Reba, technik dochodzeniowy z San Francisco,
sączy kolejną whisky z sokiem cytrynowym. Zaczyna już bełkotać i jest
zupełnie pozbawiona taktu.
Strona 16
Doktor Scarpetta się waha.
– Mam siostrzenicę.
– Och, tak! Teraz sobie przypominam. Lucy. Było o niej mnóstwo w
wiadomościach. A może, to znaczy...
Głupia, pijana idiotka, protestuje w myślach Nicole z błyskiem gniewu.
– Tak, Lucy jest moją siostrzenicą – odpowiada pani doktor.
– FBI. Geniusz komputerowy. – Reba nie milknie. – A co dalej? Niech
pomyślę. Coś o lataniu śmigłowcami i AFT.
ATF, ty głupia pijaczko. W głowie Nic dudni grom.
– Nie wiem. Był chyba jakiś wielki pożar i ktoś zginął? Co ona teraz
robi? – Dopija swoją whisky i ogląda się za kelnerką.
– To było dawno temu. – Doktor Scarpetta nie odpowiada na pytanie, a
Nicole wyczuwa zmęczenie i wciąż ogromny smutek, okaleczony jak pnie
cyprysów na bagnach i moczarach jej rodzinnej południowej Luizjany.
– Coś takiego, zapomniałam, że to pani siostrzenica. A teraz jest kimś,
bez dwóch zdań. Albo była – ciągnie grubiańsko Reba, odgarniając krótkie
czarne włosy z przekrwionych oczu. – Chyba wpakowała się w jakieś
kłopoty, prawda?
Pieprzona lesbo, zamknij się!
Błyskawica rozdziera czarną zasłonę nocy i przez mgnienie Nicole widzi
białe światło dnia po drugiej stronie. Tak zawsze tłumaczył jej to ojciec,
kiedy wyglądali przez okno podczas gwałtownych burz, a błyskawica nagle
i bez ostrzeżenia przecinała niebo jak świetliste ostrze. „Widzisz, Nic,
mówił, tam już jest jutro, widzisz? Musisz szybko spojrzeć, Nic. Tam, po
drugiej stronie jest jutro, to jasne białe światło. Przekonasz się, jak szybko
przynosi ukojenie. Bóg przynosi ukojenie tak samo szybko”.
– Reba, wracaj do hotelu – mówi teraz Nicole takim samym
stanowczym, opanowanym tonem, jakiego używa, kiedy Buddy wpada w
Strona 17
złość. – Wypiłaś dosyć jak na jeden wieczór.
– No tak, przepraszam panią. – Reba osuwa się w nieświadomość i
bełkocze, jakby miała w ustach gumki aptekarskie.
Nic czuje na sobie wzrok doktor Scarpetty i żałuje, iż nie może przesłać
jej sygnału, który mógłby dodawać otuchy lub służyć jako przeprosiny za
oburzający występ Reby.
Lucy wkroczyła do sali jak hologram, a subtelna, lecz głęboko
emocjonalna reakcja wykładowczyni wywołuje u Nicole zazdrość, zawiść,
o jaką nigdy się nie podejrzewała. Czuje się gorsza od siostrzenicy swojej
bohaterki, superpolicjantki, której umiejętności i świat są ogromne w
porównaniu z umiejętnościami i światem skromnej śledczej z Luizjany.
Serce ją boli jak unieruchomiony staw, gdy wreszcie się go prostuje, jak
wówczas, kiedy matka łagodnie rozprostowywała złamaną rękę Nic za
każdym razem, gdy zdejmowano jej łubki.
„Ból jest dobry, kochanie. Gdybyś nic nie czuła, twoja mała rączka
byłaby martwa i pewnie by odpadła. Nie chciałabyś tego, prawda?”.
„Nie, mamo. Przepraszam za to, co zrobiłam”.
„Daj spokój, Nicei, to głupie. Przecież nie wyrządziłaś sobie krzywdy
celowo!”.
„Ale nie zrobiłam tego, co mówił tata. Pobiegłam prosto pod drzewo i
właśnie wtedy się potknęłam...”.
„Wszyscy popełniamy błędy, kiedy jesteśmy przestraszeni, kochanie.
Może to dobrze, że upadłaś – leżałaś na ziemi, kiedy uderzył piorun”.
Strona 18
ROZDZIAŁ 4
Wspomnienia Nicole Robillard z dzieciństwa na głębokim Południu są
pełne burz.
Wydaje się, że niebiosa co tydzień wybuchały straszliwym gniewem,
ciskając mściwymi piorunami i próbując utopić lub porazić wszystkie żywe
istoty na ziemi. Ilekroć burzowe chmury rozpoczynały swoje złowieszcze
ostrzeżenia i grzmiały groźbami, ojciec wygłaszał przemowy o
bezpieczeństwie, a piękna jasnowłosa matka stawała w drzwiach, machając
na Nic, żeby szybko biegła do domu, do ciepłego suchego schronienia, w
bezpieczne objęcia jej ramion.
Ojciec zawsze gasił światło i wszyscy troje stali w ciemnościach,
powtarzając fragmenty Biblii i sprawdzając, ile wersów czy psalmów mogą
zacytować z pamięci. Bezbłędna recytacja była warta ćwierć dolara, ale
ojciec płacił, dopiero kiedy burza przeszła, ponieważ ćwierćdolarówki były
wykonane z metalu, a metal przyciąga pioruny.
„Nie będziesz pożądał”.
Nicole ledwo mogła zapanować nad sobą z podniecenia, kiedy się
dowiedziała, że jednym z wykładowców w akademii jest doktor Kay
Scarpetta, która w dziesiątym, ostatnim tygodniu szkolenia będzie
opowiadała o metodach prowadzenia śledztwa w sprawie o morderstwo.
Nic liczyła dni. Miała wrażenie, że pierwsze dziewięć tygodni nigdy się nie
skończy. Potem doktor Scarpetta pojawiła się tutaj, w Knoxville, i ku
bolesnemu zakłopotaniu Nicole spotkały się po raz pierwszy w damskiej
toalecie, kiedy Nic właśnie spuściła wodę i wyszła z kabiny, zapinając
suwak granatowych spodni od munduru.
Strona 19
Kay Scarpetta myła ręce nad umywalką, a Nicole przypomniała sobie,
jak po raz pierwszy zobaczyła jej fotografię i jaka była zdziwiona, że ta
kobieta nie ma ciemnej południowej karnacji. Było to mniej więcej osiem
lat temu, kiedy Nic znała jedynie nazwisko Scarpetty i nie przypuszczała,
że sławna pani patolog okaże się niebieskooką blondynką, której
przodkowie pochodzili z północnych Włoch, uprawiali ziemię nad
austriacką granicą i mieli tak samo aryjski wygląd jak Niemcy.
– Cześć, jestem doktor Scarpetta – powiedziała jej bohaterka, jakby
nieświadoma faktu, że spuszczana woda i Nic mają ze sobą coś wspólnego.
– I niech zgadnę, ty jesteś Nicole Robillard.
Nicole oniemiała i oblała się rumieńcem.
Skąd...
Zanim zdołała wykrztusić resztę zdania, tamta wyjaśniła:
– Poprosiłam o kopie wszystkich formularzy, łącznie z fotografiami.
– Naprawdę? – Była nie tylko oszołomiona, że doktor Scarpetta
poprosiła o ich kwestionariusze, nie miała również pojęcia, dlaczego
wykładowczyni traciła czas, żeby je przejrzeć. – To pewnie zna pani mój
numer ubezpieczenia. – Próbowała być dowcipna.
– W tej chwili nie pamiętam – odpowiedziała wykładowczyni,
wycierając ręce papierowym ręcznikiem. – Ale wiem dosyć.
Strona 20
ROZDZIAŁ 5
– Drugie stadium – popisuje się Nic, odpowiadając na zapomniane
pytanie o larwę Maggie.
Gliniarze przy stole potrząsają głowami i wymieniają spojrzenia. Nicole
ma zdolność do irytowania swoich kolegów, robiła to bez przerwy przez
ostatnie dwa i pół miesiąca. Pod pewnymi względami przypomina doktor
Scarpetcie Lucy, która przez pierwsze dwadzieścia lat swego młodego życia
oskarżała ludzi o zaniedbania, jakich się nie dopuścili, i wykorzystywała
swoje zdolności do granic ekshibicjonizmu.
– Bardzo dobrze, Nic – chwali ją Kay.
– Kto zaprosił przemądrzałe fladry? – Reba, która nie chce wrócić do
Holiday Inn, jest po prostu nieprzyjemna, kiedy nie drzemie nad talerzem.
– Myślę, że Nic za mało wypiła, ma delirium tremens i wszędzie widzi
pełzające larwy – mówi detektyw z błyszczącą, ogoloną głową.
Sposób, w jaki patrzy na Nicole, nie pozostawia wątpliwości. Choć jest
ona klasową ofermą, podoba mu się.
– A ty pewnie myślisz, że stadium to pozycja na boisku do baseballu. –
Nic chce być dowcipna, ale nie umie zapanować nad swoim poważnym
usposobieniem. – Widzisz tę małą larwę, którą dałam doktor Scarpetcie...?
– Ach! Wreszcie się przyznała.
– To drugie stadium. – Nic wie, że powinna przestać. – Zrzuciła już raz
skórę, odkąd się wylęgła.
– Och, doprawdy? Skąd to wiesz? Jesteś świadkiem? Rzeczywiście
widziałaś, jak mała Maggie zrzuca skórę? – drąży detektyw z ogoloną
głową, mrugając.