Conran Shirley - Szkarlat
Szczegóły |
Tytuł |
Conran Shirley - Szkarlat |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Conran Shirley - Szkarlat PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Conran Shirley - Szkarlat PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Conran Shirley - Szkarlat - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Shirley Conran
Szkarłat
Przełożyły Ewa Mikin, Magdalena Rakowska i Małgorzata Stefaniuk
Strona 2
Drogiej przyjaciółce Jennifer d'Abo
Kobiety szukają w życiu miłości, mężczyźni władzy.
Ci ostatni pragną jej równie silnie, jak kobiety pragną miłości; kobiety są
przekonane, że nie rozumieją, czym jest władza, ale już w pokoju dziecinnym,
kiedy powiada się, że ktoś postawił na swoim, oznacza to władzę.
Elinor Dow, Płonące serce
Strona 3
Księga pierwsza
Strona 4
Rozdział 1
PONIEDZIAŁEK, 5 LIPCA 1965
W półmroku dużej sypialni Chateau Saracen na kremowych storach tańczyły
refleksy lipcowego słońca, idące od Morza Śródziemnego. Chuda, wymęczona
upałem, ubrana na biało pielęgniarka o ziemistej twarzy i podkrążonych oczach
wyszła właśnie z łazienki, niosąc małą tacę.
Kiedy zegar kościelny wybił południe, sprawdziła godzinę na swoim zegarku i
powoli podeszła do łóżka. Wspaniała, szeroka na dwa metry konstrukcja z
baldachimem i brokatowymi kotarami wyszywanymi w złote lilie, zwieńczona
ornamentem z kutego srebra, należała niegdyś do hiszpańskiej księżniczki.
Imponujący mebel tylko dlatego nie wydawał się wulgarny, że poza tym pokój
urządzony był prosto i oszczędnie.
Jutro będą tutaj harcować, pomyślała pielęgniarka, chociaż stara zaczynała
sprawiać takie wrażenie, jakby miała jeszcze trochę pożyć. Do tej pory wnuczki
okazywały tylko troskę i zaniepokojenie, ale kiedy dowiedzą się, że odeszła,
zacznie się bal! Zawsze kiedy nadchodził koniec, rozpętywało się piekło.
Sprzeczne uczucia i chwilowy paraliż wywołane wstrząsem ustępowały miejsca
gorączkowym szeptom i cichym oskarżeniom, potem zaczynały się drobne intrygi,
jeszcze później sprzeczki, wreszcie otwarte, zajadłe kłótnie.
Krew nie woda, kiedy przychodzi do pieniędzy, pomyślała pielęgniarka.
Doświadczenie powiadało jej, że każda rodzina jest niczym gotujący się kocioł
pełen roszczeń i oczekiwań, rozczarowań i podejrzeń, nieodpowiedzialności,
chciwości i strachu. Łoże śmierci stawało się często miejscem, gdzie wszystkie te
uczucia dochodziły do punktu wrzenia.
Fortuna, jaką niewątpliwie posiadała stara, była szczególnie łasym kąskiem,
zdolnym ujawnić najgorsze cechy charakterów jej bliskich.
Ostrożnie postawiła tacę na stoliku przy łożu i sięgnęła po strzykawkę. lak
zawsze, nie mogła się nadziwić, do czego ludzie potrafią się posunąć dla pieniędzy.
Do wszystkiego, jeśli są pewni, że ujdzie im to na sucho, zawyrokowała,
przesuwając tłoczek i wypuszczając powietrze przed wbiciem igły w wychudzone
ramię leżącej w łożu kobiety.
Choć mówiła trochę po angielsku, nie mogła uchwycić sensu rozmów, jakie
obcokrajowcy prowadzili między sobą. Nie musiała, była pewna, że do tego
Strona 5
zakątka Francji przyciągnął ich zapach pieniędzy. Teraz, kiedy już pojawili się
tutaj, wiedziała, że wrócą. Wystarczyło raz usłyszeć syreni śpiew południa Francji,
z jego cudownie zmysłowym pejzażem, ostrym słońcem, zachwycającym światłem,
błękitnym morzem, sosnowym powietrzem, by już zawsze chcieć wracać do tych
miejsc, do wspaniałego jedzenia i lekkiego, młodego wina.
Na szczęście w lipcu i sierpniu turyści grasowali tylko w znanych kurortach i
nie zapuszczali się do małych wiosek słonecznego skrawka nadmorskiej ziemi
zwanego Cóte d'Azure. Położone na południowym stoku wzgórza, sto metrów nad
poziomem morza, przycupnięte wokół jedenastowiecznego zamku, średniowieczne
Saracen było właśnie jedną z takich zapomnianych wiosek.
Odniosła tacę do łazienki i stanęła w oknie, napawając oczy wspaniałym
widokiem. Porośnięte cedrami i sosnami zbocze, na którym stał zamek, opadało z
obydwu stron stromo ku lazurowemu morzu. Kiedy wychyliła się bardziej, mogła
dojrzeć ciągnące się na północ od wioski lasy, pełne płowej zwierzyny i dzikiego
ptactwa.
W dole, poniżej zamku, widziała skąpane w słońcu kamienne łuki i wąskie
uliczki, platany o przywiędłych od upału liściach, zziajane psy, kryjące się w ich
cieniu, i zawarte na głucho okiennice domostw, chroniące przed żarem
wysysającym z ludzi resztki energii. Przed czwartą oko nie dojrzy żadnego
wieśniaka. Letnie upały Riwiery sprawiały przyjemność, jeśli nie trzeba było
pracować; na mocy tradycji sięgającej niepamiętnych czasów nikt też nie pracował
w godziny skwaru.
Ziewnęła zazdroszcząc sjesty wieśniakom z Saracen, którzy schronili się na
całe popołudnie w chłodzie domów, by drzemać, kochać się albo po prostu cieszyć
chwilowym oderwaniem od rzeczywistości. Kusząca perspektywa. Kiedy zegar na
wieży kościelnej wybije czwartą, otworzą okiennice, rozprostują członki, będą
wymieniać pozdrowienia oparci o kute balustrady balkonów i zachowywać się
niczym Śpiąca Królewna przebudzona ze stuletniego snu.
Znowu ziewnęła. Nie mogła się teraz zdrzemnąć. Musiała czuwać przy starej,
za to jej płacono. Podeszła do nieruchomej postaci, sztywno leżącej w zdobnym
łożu.
Zatrzymała się raptownie. lej pacjentka poruszyła się lekko i jęknęła. Elinor
O’Dare to odzyskiwała chwilami przytomność, to znów zapadała w morze
nieświadomości.
Przez długi czas czarna zasłona strachu i bólu była jedyną rzeczywistością, jaką
rejestrował jej umysł. Zdezorientowana, nie wiedziała już, gdzie jest niebo, gdzie
Strona 6
ziemia. Była słaba i oszołomiona, jakby unosiły ją jakieś potężne fale, a ona
cierpiała na chorobę morską. Czuła, że jeśli się tylko poruszy, wokół jej głowy
zaciśnie się metalowa obręcz jeszcze zwiększając nieznośny ból.
Dawno temu, w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy opiekowała się
umierającymi żołnierzami, tym, co ją przerażało najbardziej, były odgłosy ich
cierpienia, jęki i krzyki dochodzące ze skrwawionych noszy i zlanych potem łóżek.
Nawet teraz potrafiła jeszcze przywołać na pamięć słodki zapach śmierci.
Pamiętała atmosferę strachu panującą na jej oddziale; teraz, zanurzona w czarnej
mgle, odczuwała go sama.
Czy umiera? Przemknęło jej przez myśl pytanie, nieważkie, jak kołujący na
wietrze jesienny liść. Jeśli tak, to cierpienia ustaną i nic już nie będzie się liczyło.
Fale bólu jakby rzeczywiście odpływały. Czuła nadchodzący spokój. Czy wolno jej
mieć nadzieję, że boleść ustąpi, czy też zagniewa tylko bogów ciemności, którzy
naślą jeszcze silniejszy? Nie, nie było wątpliwości, ból powoli, ale definitywnie,
opuszczał jej ciało.
Wreszcie, po tak długim czasie, mogła zaznać zapomnianej niemal radości,
zapomnieć o cierpieniu. Znękane ciało zaczynało się odprężać, ale nie śmiała
jeszcze wykonać żadnego ruchu z obawy, że cierpienie powróci. Z uczuciem takim,
jakby nie oddychała od wielu godzin, spróbowała ostrożnie wciągnąć głęboko do
płuc powietrze.
Natychmiast tysiące igieł przeszyło jej pierś. Chciała instynktownie krzyknąć,
ale nie mogła dobyć głosu. Coś twardego i gładkiego zaciskało się na jej twarzy,
przygniatało ją coś, czego nie była w stanie dojrzeć.
Mimo że nie mogła się poruszyć, zmysły słuchu i węchu działały. Kiedy skupiła
uwagę, słyszała odległe monotonne uderzenia fal o skały pod oknem, czuła ciepło
słońca, wdychała zapach prowansalskiego lata.
Nagle uświadomiła sobie, gdzie jest!
Znajdowała się we własnym łóżku w Saracen. Czuła delikatną bryzę, niosącą
od lądu zapach rozmarynu, tymianku i nagrzanych słońcem skał.
Pomyślała, że musiała śnić jakiś koszmar, jedno z tych strasznych przywidzeń,
które wydają się tak rzeczywiste, nawet jeszcze długo po przebudzeniu. Pomyślała,
że powinna otworzyć oczy i zadzwonić po śniadanie. Kubek kawy z mlekiem,
croissanty i owoce, poranne gazety i poczta pozwolą jej wrócić do rzeczywistości.
Powieki wydawały się tak ciężkie, że trudno było je unieść. Kiedy wreszcie
powoli, z wysiłkiem uchyliła je odrobinę, dojrzała złoty poblask słońca.
Tak. Wszystko jest na swoim miejscu. Nad kominkiem wisi obraz w bogatej
Strona 7
ramie, namalowany osiem lat temu, w 1957 roku; naturalnej wielkości podobizny
trzech dziewcząt w białych sukniach balowych, siedzących na niebieskiej sofie w
ciemnym salonie. Bez trudu można się domyślić, że to siostry, z jednakowym u
wszystkich wyrazem szczęścia na twarzy. Chociaż różniły się karnacją i kolorem
włosów, wszystkie miały ten sam, mały prosty nos i duże, podłużne, błękitne oczy.
Po lewej osiemnastoletnia Klara, ciemna i drobna, nachylona do przodu z
poważną miną, podająca różę rudowłosej Annabel, bez wątpienia rodzinnej
piękności. Miranda, chuda szesnastolatka, uczennica o bladej twarzy i nie
farbowanych jeszcze na dziwaczny, marmoladowy kolor płowych włosach,
przycupnęła na skraju sofy niczym mały ptak. Lekko nieobecna, obdarzona takim
samym, jak pozostałe siostry wdziękiem, sprawiała wrażenie gotowej wyfrunąć w
świat.
Tylko Annabel można było nazwać pięknością, Klara miała zbyt surową buzię,
Miranda zaś nieco za ostre rysy. Wszystkie trzy odznaczały się jednak tym
zadowoleniem z życia i pewnością, które biorą się z urodzenia i przywilejów. Co
ważniejsze, zdaniem Elinor wszystkie trzy przypominały Billy'ego.
Ten portret zawsze był dla niej pociechą. Wspomniała radosne chwile, kiedy
dziewczęta były jeszcze małe i kiedy ona robiła sobie dzień wolny, żeby zabrać je
na herbatę albo na zakupy. Wszystkie trzy drżące z niecierpliwości i oczekiwania
dziewczynki musiały wtedy porządnie wyglądać: podciągnięte skarpetki, kokardy
we włosach.
Elinor rzadko zaznawała w życiu chwil podobnego szczęścia. Nigdy nie
nadchodziły, kiedy ich wyczekiwała, rozkwitały nagle, w najmniej oczekiwanych
momentach. Dawno temu zrozumiała, że szczęścia nie sposób zaplanować, ale
można stawiać sobie cele i potem konsekwentnie je realizować, a to potrafiła robić,
powiodło się jej też ponad wszelkie oczekiwania. Pomimo początkowych
trudności, zdrad, rozczarowań i prawdziwego znoju, odniosła sukces; jej
dwadzieścia dwie powieści opublikowano w czterdziestu krajach, listy od
czytelników napływały całymi workami, stała się powszechnie szanowaną
postacią. Legendarna Elinor O’Dare była sławna i bardzo, bardzo bogata.
Legendarna Elinor zamrugała teraz gwałtownie powiekami. Palący ból
powrócił, znowu zagnieździł się w umęczonym ciele. Do jej świadomości dotarło
wreszcie, że nie może wykonać żadnego ruchu. Członki wydawały się zupełnie
pozbawione władzy. Próbowała zmusić ręce, by się uniosły, ale odmawiały
posłuszeństwa. Była sparaliżowana. Nie śniła. Nie mogła się poruszyć!
Chciała coś powiedzieć, krzyknąć – z gardła nie dobywał się żaden dźwięk. Nie
Strona 8
potrafiła nawet otworzyć ust. W głowie czuła gęstą watę. Powoli uświadamiała
sobie, że musiał to być wylew. Nie! To niemożliwe! Nie chciała tego! Nie
skończyła jeszcze żyć!
Wysiłek myśli osłabił ją. Opuściła powieki i zapadła ponownie w czarną
czeluść. Pragnęła przestać myśleć, ale gdzieś z zewnątrz dochodził do niej jakiś
dźwięk, znajomy szelest nakrochmalonego fartucha pielęgniarki. Czuła szpitalny
zapach eteru i kwaśny odór leków.
– Umieram? – szepnęła po francusku, zmuszając wreszcie wargi do
niezdarnego ruchu.
– Nie. Proszę leżeć spokojnie – odezwał się opanowany, obojętny, rzeczowy
głos pielęgniarki. Wiedziała, że tamta kłamie. W pierwszej chwili oburzyła się.
Przywykła w pełni kierować swoim życiem, sama pisać jego fabułę, jak czyniła to
w swoich poczytnych powieściach. Teraz stała się ofiarą własnej bezradności, była
wydana na łaskę pielęgniarki. Niewidzialne, nie dające się powstrzymać pióro
kreśliło słowo „Koniec", nim Elinor gotowa była zamknąć swą historię. Tym razem
nie będzie szczęśliwego zakończenia.
Przez całe lata unikała myśli o śmierci. Jak wielu ludzi o silnym charakterze,
którym się powiodło w życiu, nie chciała uznać faktu, że pewnego dnia umrze. Nie
zatroszczyła się o sporządzenie testamentu, bo to oznaczałoby podejmowanie
nieprzyjemnych decyzji, decyzji dotyczących jej własnej śmiertelności. Odkładała
to, zbywając delikatne acz stałe ponaglenia swojego adwokata, woląc nie pamiętać
o temacie i myśląc o sobie jako o kimś niezniszczalnym.
Dzisiaj jednak, kiedy leżała tutaj, w zaciemnionym pokoju, zaczynała rozumieć,
że niezniszczalne spotkało się z tym, co nieodwracalne. Miała tylko nadzieję, że
zostało jej dość czasu na uporządkowanie własnych spraw. Musi szybko podjąć
jakieś decyzje albo nie będzie miała szansy podjąć żadnych.
Czuła, że przeszkoda krępująca twarz ustąpiła, ale była zbyt zmęczona, by się
poruszyć, myśleć czy uskarżać. Czuła się bezradna, wydana na łaskę jakiejś obcej,
anonimowej istoty. Umieranie jest niewątpliwie upokarzające, a zdawała sobie
sprawę, że bezradność to dopiero początek.
Nasłuchując jak pielęgniarka krząta się sprawnie, fachowo wokół jej łóżka,
cofała się pamięcią do marzeń sprzed wielu lat, do 1917 roku, gdy opuściła małą
rodzinne farmę koło Excelsior w Minnesocie, żeby zostać pielęgniarką służb
pomocniczych. Miała siedemnaście lat i była idealistką, marzącą o odgrywaniu roli
cichego anioła miłosierdzia. Pierwsza wojna światowa w wielu kobietach
rozbudziła zapał do służby pomocniczej, dla wielu z nich był to pierwszy krok,
Strona 9
żeby wyrwać się z domu. Dla równie wielu było to nagłe pożegnanie ze
złudzeniami.
Elinor pamiętała pierwsze wrażenia, gdy trafiła do szpitala polowego w
północnej Francji, do którego ją przydzielono. Spodziewała się szpitalnej ciszy,
znanej jej z czasów kursu pielęgniarskiego, zamiast tego wpadła w przerażające
piekło oddziału C; zwierzęce jęki, zawodzenia, krzyki umierających, ludzie
majaczący w gorączce, a wszystko to przy dźwiękach patefonu i piosenek Big
Boys, mających podnosić na duchu tych, którzy mieli dość przytomności, by
rozumieć, że umierają.
Teraz, niemal pół wieku później, świadoma, jak mało czasu jej pozostało,
Elinor traciła cierpliwość równie nagle, jak nagle niegdyś prysnęły jej złudzenia.
Unieruchomiona w łóżku stwierdzała ku własnemu zaskoczeniu, że nie chodziło o
fizyczny akt umierania, ani tym bardziej o to, że miała zostawić wszystko, co z
takim trudem wywalczyła. Nie, męczyło ją to, że dziewczęta nadal jej
potrzebowały, potrzebowały jej siły, rady, wsparcia moralnego i emocjonalnego.
Mimo że dwie z nich wyszły już za mąż, a trzecia prowadziła dobrze prosperujący
interes, była przekonana, że nie poradzą sobie bez niej. Jej majątek będzie
naturalnie stanowił dla nich wystarczające zabezpieczenie i zapewni odpowiednią
pozycję społeczną, ale kto będzie służył im radą i opieką?
Mogła dać wnuczkom to, czego sama nie miała i czego nie mogła ofiarować
swojemu jedynemu synowi Edwardowi; życie niemal całkowicie wolne od trosk,
życie, w którym był czas i możliwości, żeby dziewczęta mogły szukać szczęścia i
cieszyć się nim, kiedy je znajdą, życie wolne od kłopotów materialnych, z jakimi
ona sama borykała się przez czterdzieści pięć lat i które zniknęły dopiero wtedy,
gdy dzięki odwadze jej Billy'ego ważyła się sięgnąć po sukces i napawać nim.
Na wspomnienie Billy'ego uniosła lekko powieki. Pomimo półmroku mogła
dojrzeć oprawione w srebro fotografie, na stoliku przy łóżku. Jeszcze raz spojrzała
w uśmiechnięte, ufne oczy jasnowłosego mężczyzny, którego tak bardzo kochała.
Stał tam, lotnicze okulary odsunięte na czoło, ręce w kieszeniach zniszczonej
kurtki, z tyłu widać było jego samolot, prymitywną maszynę z płótna i drewna.
Billy był jednym z niewielu, którzy przeżyli rekonwalescencję na oddziale C.
Nawigator wypchnął go nieprzytomnego z zestrzelonego samolotu, nim ten stanął
w płomieniach. Billy wyszedł z upadku ze wstrząsem mózgu, rozciętą głową i
przestrzeloną lewą nogą, w której wywiązało się zakażenie.
Prawie pięćdziesiąt lat później Elinor z uczuciem szczęścia wspominała chwilę,
gdy zakochała się w Billym O’Dare. Walki akurat przycichły, krótko po północy
Strona 10
usłyszała tłumiony szloch, dochodzący z łóżka numer 17. Chwyciwszy lampę
pobiegła sprawdzić, co się dzieje. Łagodnie potrząsnęła młodego mężczyznę za
ramię; śniło mu się coś złego, nic więcej. Pilot O’Dare, nie przestając płakać,
chwycił dłoń Elinor. Jego twarz częściowo przysłaniał zawój z bandaży, ale lampa
oświetlała oczy o zwężonych źrenicach pośrodku cudownie błękitnych tęczówek.
Pomyślała, że nigdy nie widziała czegoś równie pięknego.
– Przepraszam, że zrobiłem z siebie takiego głupca – bąknął.
– Wszystko w porządku. Wielu pacjentów ma złe sny – pocieszyła go, próbując
cofnąć rękę. Przez woń wełnianych koców i aseptycznych bandaży czuła ostry
zapach jego ciała. Uspokoił się już, wiedziała, że może odejść, pomimo to nadal
tkwiła przy łóżku i wpatrywała się w jego twarz.
Pacjent numer 17 podniósł jej dłoń do ust, jasne wąsy łaskotały ją w kciuk.
Przez moment myślała, że chce ją pocałować w rękę, ale on odwrócił dłoń,
przytknął wargi do jej wnętrza i delikatnie polizał. Czuła na skórze wilgotny język,
znowu pomyślała, że powinna odejść, ale nogi jakby wrosły w podłogę. Zrobiło jej
się gorąco, wstrzymała oddech, pozwalając na tę kocią pieszczotę. Z transu wyrwał
ją dopiero krzyk jakiegoś innego pacjenta.
Rano Elinor Dove znała już na pamięć kartę choroby pacjenta numer 17.
Wiedziała również, że dowódca samolotu, pilot William Montmorency O’Dare z
brytyjskiego RAF-u liczy sobie dwadzieścia pięć lat.
Niczym na zasadzie tajemniczej osmozy cały oddział C wiedział, że siostra
Dove zakochała się w O’Dare'em. Jej zielone oczy pod białym kornetem,
przypominającym zakonny strój, błyszczały, policzki były bardziej zaróżowione
niż normalnie, poruszała się sprężyściej, a siostra przełożona musiała zwrócić jej
uwagę, żeby nie śpiewała pod nosem.
Kiedy nawigator Billy'ego, Joe Grant, odwiedził go na oddziale, natychmiast
zorientował się w czym rzecz. Powiedział przyjacielowi, że jest szczęściarzem i że
siostra Dove jest wyjątkową, odmienną od innych, istotą.
– Wy, mężczyźni, mówicie to o każdej z nas. Czym takim ja się różnię? –
prychnęła gniewnie, gdy Billy powtórzył jej słowa Granta.
Billy popatrzył na nią z namysłem.
– Dziewczęta, tam w kraju – powiedział – są bladą imitacją w porównaniu z
tobą. Ty masz w sobie tyle witalności, energii! To zaraźliwe! – Zawahał się. –
Takie amerykańskie. Zaobserwowałem to samo u waszych żołnierzy. Francuziki
ani Angole nie mają tego. Cokolwiek by to było, jesteś wyjątkowa.
Billy O’Dare wsparł się na ramieniu, przekrzywił obandażowaną głowę i z
Strona 11
uśmiechem obserwował siostrę Dove. Od tej chwili była na zawsze w jego władzy.
Wiele lat po ślubie, kiedy znała już prawdziwą cenę miłości, ten pełen irlandzkiego
wdzięku uśmiech, będący kombinacją niewinności i aktorstwa, potrafił rozbroić ją
w jednej chwili.
Wspomnienie tego pierwszego uśmiechu towarzyszyło jej przez wszystkie
następne lata życia. Tak zapamiętała Billy'ego, takim zachowała go w pamięci.
Takim chciała go zachować – uśmiechniętego bohatera z czasów wojny, który
został jej romantycznym wybrankiem. Wszystkie późniejsze niemiłe wspomnienia
kryła gdzieś w zakamarkach pamięci.
Patrząc na sepiowe zdjęcie w srebrnej ramce, żałowała, że nie istniała jeszcze
wtedy kolorowa fotografia. Wszystkie trzy wnuczki odziedziczyły po Billym
błękitne oczy, chociaż tylko Miranda miała jego rozbrajający uśmiech. Po Elinor
wzięły...
Raptem znowu przypomniała sobie, że nie sporządziła testamentu.
Dziedzictwo, tak, to była sprawa, której musiała jeszcze dopatrzyć. Zamknęła oczy,
potem wysiłkiem woli otwarła je na powrót. Obraz pokoju powoli wracał.
– Zechce pani otworzyć usta, madame. – Nad łóżkiem nachylała się
pielęgniarka. – Jeszcze trochę. – Wlała Elinor do ust kilka kropel lekarstwa i
ostrożnie otarła resztki z wysuszonych warg chorej.
– Gdzie... są... moje wnuczki? – wyszeptała Elinor z wysiłkiem.
Nie mogła poruszać lewą częścią twarzy, mówiła powoli, niewyraźnie, z
trudem dobywając słów, jak człowiek zamroczony alkoholem. Mogła ruszać
palcami prawej ręki i nogi, ale nie czuła palców po lewej stronie.
Z uczuciem narastającej paniki przypomniała sobie, że kiedy jako dziecko
budziła się w nocy ze złych snów, chwytała różaniec, by nie dać do siebie
przystępu złemu; teraz szukała podobnej otuchy.
– Gdzie są moje wnuczki? – wychrypiała ponownie.
– Panie są chyba na tarasie. Zaraz je zawołam.
Pielęgniarka podeszła do okna i uchyliła okiennice. Tak, były tam, nie zważając
na popołudniowe słońce. Zawołała.
Ze swojego łóżka Elinor słyszała podniesione głosy, skrzypienie metalowych
krzeseł o kafle posadzki. Uśmiechnęła się słabo, mrużąc oczy przed nagłą inwazją
światła.
Kilka chwil później drzwi sypialni otworzyły się na oścież. Zobaczyła bladą,
niespokojną twarz Klary, okoloną ciemnymi prostymi włosami.
– Kochanie, tak się martwiłyśmy. – Klara mówiła wysokim, miękkim głosem.
Strona 12
Podeszła spiesznie do łóżka, uklękła i ucałowała policzek babki, potem jej
wychudzone dłonie.
– Powinna zachować spokój – przestrzegła pielęgniarka.
– Teraz moja kolej – powiedziała Annabel, odgarniając jeszcze wilgotne po
kąpieli włosy. Przez ostatnie siedem lat piękna twarz wielkookiej Annabel
spoglądała ze wszystkich reklam kosmetyków Avanti na całym świecie. Kiedy
Elinor patrzyła na nią, wnuczka kojarzyła się jej z perską kotką, białym puchem i
jasnoróżowymi peoniami. Była miękka, zmysłowa, kobieca. Delikatnie pogładziła
babkę po pięknych, gęstych, siwych teraz u nasady włosach, rozsypanych na
poduszce.
– Babciu, już myślałyśmy, że cię tracimy – szepnęła, całując zapadnięte
policzki.
Obydwie siostry, bliskie łez, patrzyły kochającym wzrokiem na babkę. Tylko
Klara zachowała mgliste wspomnienie rodziców, którzy zginęli w czasie
bombardowania Londynu w 1941 roku. Od tamtej chwili Elinor była zawsze
centralną postacią w życiu dziewcząt. Nie wyobrażały sobie świata bez niej. Była
dla nich uosobieniem Isadory Duncan i Elinor Glyn w jednej osobie – dzielną,
pełną dramatyzmu, nieśmiertelną postacią.
– Gdzie Miranda? – wyszeptała Elinor.
– Musiała na jeden dzień wrócić do Londynu, ma spotkanie w interesach –
powiedziała Klara łagodnie. – Jesteśmy tutaj od dwóch tygodni. Annabel
przyleciała z Nowego Jorku, kiedy tylko dowiedziała się o twojej chorobie, ale
mnie zabrało trochę czasu, nim uporządkowałam swoje sprawy przed wyjazdem z
Los Angeles. Miranda wraca dzisiaj wieczorem, przyleci tu helikopterem.
– A gdzie Buzz? – Buzz była wieloletnią przyjaciółką Elinor, a obecnie jej
sekretarką.
– Pojechała do Nicei po lekarstwa dla ciebie. Potem miała być na lotnisku,
sprawdzić, czy odnalazły się bagaże Annabel. Buzz nigdy nie traci nadziei!
– Madame powinna się uspokoić przed wizytą lekarza. – Pielęgniarka
zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi sypialni. – Proszę teraz wyjść, a ja go
zawołam.
Annabel spojrzała wojowniczo na pielęgniarkę, najwyraźniej gotowa
zlekceważyć jej polecenie, ale Klara natychmiast weszła w rolę najstarszej,
odpowiedzialnej siostry.
– Nie upieraj się, Żaba – powiedziała przymilnie, używając dziecięcego
przezwiska, nadanego Annabel z racji jej szerokich, zmysłowych ust. – Wrócimy,
Strona 13
jak tylko nam pozwolą.
I wypchnęła łagodnie siostrę z sypialni. Elinor spojrzała na pielęgniarkę
błagalnym wzrokiem, który zdawał się mówić: „Proszę się spieszyć. Mam tyle
rzeczy do zrobienia".
Klara w białym bikini leżała na dmuchanym materacu koło basenu. Mała i
koścista wyglądała jednak na szczupłą i drobną, pełną nieuchwytnego wdzięku
osóbkę. Wydawało się, że przemknie między palcami, niczym źródlana woda z
górskiego strumienia.
Obok leżała Annabel w jedwabnym szlafroku w kolorze wina, należącym do jej
męża. Miała go zawsze w bagażu podręcznym razem ze zmianą bielizny, gdyż
wydawało się, że reszta jej walizek podróżuje zawsze własnymi drogami. Tym
razem było tak samo.
Kiedy odezwał się ogrodowy telefon, Annabel chwyciła natychmiast
słuchawkę.
– Może to w związku z moim bagażem. Jeśli pojechał w nieznane, linie lotnicze
będą musiały zapłacić za wszystkie nowe stroje. – Spojrzała z niesmakiem na
przyciski telefonu, który służył również jako domowy interkom. – Nigdy nie
nauczę się, jak to działa. Nacisnęła jeden z guzików, połączenie zostało przerwane.
– Niech diabli wezmą tę maszynę. – Zobaczyła, że Klara obserwuje zaniepokojona
jej zmagania. – Przepraszam. Czekałaś na rozmowę?
– Nie. Może... Myślałam, że... – Klara odgarnęła pasemka włosów z czoła.
Nagle wybuchnęła płaczem, kryjąc twarz w dłoniach.
Annabel podniosła się z materaca i podbiegła do siostry. Objęła ją, przytuliła do
siebie.
– Co się dzieje, skarbie? Wiedziałam, że coś jest nie tak! Inaczej nie targałabyś
tutaj z Kalifornii Josha i jego niani. Powiedz. Czemu on nie dzwoni?
Klara uspokoiła się. Tonem pełnym oburzenia, pozbawionym zwykłej
miękkości, opowiedziała siostrze o kłótni. Poszła na plażę z Joshem i nianią. Miała
bóle menstruacyjne i wróciła wcześniej. W sypialni zastała męża w łóżku ze
szczupłą, opaloną dziewczyną. Zrobiła scenę, potem wpadła do swojej garderoby i
zaczęła się pakować. Zza okna dobiegł ją wizg opon ruszającego sprzed domu
samochodu. Klęczała nad walizką lejąc łzy, kiedy usłyszała, jak wraca Josh z
nianią i jak zanosząc się śmiechem wchodzą do domu. W tej samej chwili
zadzwoniła z Nowego Jorku Annabel.
– Powiedziałaś mi, że babcia miała wylew – wspominała Klara, siąkając nosem.
– Moje biedactwo – mruknęła Annabel gładząc długie, ciemne włosy siostry.
Strona 14
– On tak potrafi kluczyć. Robi ze mnie histeryczną kretynkę, gdy tymczasem
sam jest zawsze winien. – Klara otarła łzy wierzchem dłoni. Zawsze sobie mówiła,
że pomimo uganiania się za kobietami mąż ją kocha „na swój sposób", że nigdy nie
wystawi na szwank ich „prawdziwej" miłości i nie będzie narażał szczęścia Josha.
Mówiła sobie, że przygody z innymi kobietami to tylko sposób potwierdzania
własnej męskości i że żadnej z tych przygód nigdy na pewno nie traktował
poważnie. Ale tego dnia uświadomiła sobie, że nie jest w stanie znosić dłużej
upokorzeń. Zostawiła go więc.
Annabel w milczeniu obejmowała siostrę i czekała.
Wreszcie Klara podjęła przerwaną opowieść.
– Nie miałam już ochoty na godzenie się, kwiaty, te same co zawsze przysięgi i
ten sam co zawsze ból przy jego następnej zdradzie. Nagle przestało mnie po
prostu obchodzić, co z nim będzie. – Uścisnęła siostrę. – Annabel, nie mów o tym
nikomu, dobrze?
– Czy powtórzyłam kiedyś komuś jakiś twój sekret? Jeśli jednak odeszłaś na
dobre, to prędzej czy później ludzie będą musieli się dowiedzieć. Jesteś pewna, że
chcesz...
– Rozwieść się? Tak, zdecydowanie. Nie chcę, żeby Josh rósł mając za
przykład takiego ojca.
– Niech tylko babcia nie dowie się o tym, przynajmniej jeszcze nie teraz. W
ogóle nie mów nic nikomu, dopóki nie uznasz, że jesteś pewna.
Kiedy Annabel pocieszała siostrę, podeszła pokojówka.
– Ogrodowy telefon nie działa. Jest rozmowa z Nowego Jorku do panny
Annabel – powiedziała po francusku.
– Odbiorę w sypialni. – Annabel poderwała się z dziecinnym entuzjazmem i
pobiegła na górę do swojego apartamentu, którego okna wychodziły na brukowany
dziedziniec i pobliski kościół.
– Kochanie? Wreszcie! Jakie wiadomości? – Annabel słyszała w tle odgłosy
stacji telewizyjnej w Nowym Jorku, w której jej mąż był dziennikarzem; jednym z
jedenastu reporterów dziennika, ale tylko jednym z trzech, którzy pokazywali się
przed kamerą.
– Lokalne czy ogólnokrajowe, skarbie? Jest jedenasta rano i w Nowym Jorku
żar leje się z nieba. Wczoraj Martin Luther King wygłosił przemówienie, w którym
apelował o zakończenie wojny w Wietnamie, ale Johnson wysyła kolejne oddziały.
Mój komentarz na dzisiejszy wieczór? Koncepcja Kennedy'ego szybkiej operacji
wietnamskiej może skończyć się trzecią wojną światową. – Niemal widziała jego
Strona 15
kpiarski uśmiech. – Mam nadzieję, że twoje wiadomości są mniej alarmujące.
Annabel powiedziała mężowi, że Elinor odzyskała świadomość.
– To cudownie, kochanie. Kiedy wracasz?
– Nie wiem. Kiedy babcia poczuje się lepiej. Czemu pytasz?
Wahał się przez chwilę.
– Sidney chce z nami rozmawiać.
– Dlaczego? – Sidney był ich księgowym i jego imię uruchamiało natychmiast
dzwonek alarmowy w głowie Annabel.
– Myślę o lepszej posadzie.
Annabel słyszała, że mąż mówi to bez przekonania.
– Ale przecież kochasz swój... – zaoponowała.
– Muszę podjąć decyzję trochę wcześniej, niż zamierzałem, ale to nie tragedia.
Z każdym dniem toniemy w coraz większych długach. Musimy znaleźć jakiś
sposób, żeby się wykaraskać.
– Och, kochanie, tak mi przykro. To ja upierałam się przy nowym domu, nie
przyszło mi do głowy, że Avanti nie odnowi kontraktu – powiedziała Annabel
żałośnie. – Wiem, że mam już dwadzieścia pięć lat, ale nie jestem jeszcze stara.
Nie w normalnym świecie. Z modelkami jest jednak inaczej.
– Avanti może jeszcze przedłużyć kontrakt, nie wiemy na pewno.
– Niechby wreszcie podjęli decyzję. Mam wyrzuty sumienia, że kupiliśmy ten
dom. To był szalony pomysł.
– Kupiłaś go, żeby nadać mi właściwą oprawę. Tak powiedziałaś: „Dobry obraz
potrzebuje pięknych ram" – przypomniał jej. – „Żeby dostać się do światka Mike'a
Wallace'a, musisz sprawiać wrażenie, jakbyś już w nim był. "
– Naturalnie. I będziesz – powiedziała z przekonaniem. Jej mąż był równie
bystry i inteligentny jak Mike Wallace, tak samo wnikliwy i prowokacyjny, gdy
przychodziło do przeprowadzania wywiadów. Potrafił zadawać niewygodne
pytania, które zamieniały rozmowę przed kamerą w psychodramę. I miał głos.
– Kochanie – mówiła. – Jesteś najlepszym dziennikarzem telewizyjnym i masz
tylko dwadzieścia dziewięć lat. Mike Wallace przebił się w „Night Beat", kiedy
miał trzydzieści osiem. Poza tym kocham cię.
– Ja też cię kocham. I nie obwiniaj się o kupno domu. Pamiętaj, że Nowy Jork
jest miastem, w którym najpierw musisz pokazać, że możesz czegoś dokonać,
potem dopiero dokonujesz tego, jeszcze później musisz pokazać, że już tego
dokonałaś. Kto wie, może ten dom pomoże mi zdobyć nową pracę.
– Jeśli obydwoje zostaniemy bez pracy – zaśmiała się Annabel – to sprzedamy
Strona 16
go i wynajmiemy coś, jak tylu ludzi w Nowym Jorku. To nieważne, gdzie
będziemy mieszkać. Mamy przecież siebie.
Miranda siedziała w hałaśliwym helikopterze, ze słuchawkami interkomu na
włosach w kolorze marmolady i spoglądała w dół na szary, ponury kanał La
Manche.
– Wystartowaliśmy z Londynu o drugiej trzydzieści, powinniśmy być w
Saracen około siódmej, w sam raz na kolację – mówiła cichym, spokojnym głosem,
który zmuszał do słuchania. Przycisnęła twarz do szyby. – Czemu babcia nie
pozwala mi nauczyć się latać? Nie mógłbyś jej przekonać?
Ledwie to powiedziała, uświadomiła sobie, że może nie będzie to już potrzebne.
Nie mogła pogodzić się z chorobą babki. Zagryzła wargi i zdusiła łzy.
Siedzący obok Adam Grant pokręcił głową. Wysoki, ciemnowłosy, ciemnooki,
o wyrazistych rysach, nieco cyniczny ze swoją pewnością siebie, zdaniem Mirandy
wyglądał jak uosobienie męskiej urody z reklam w ilustrowanych magazynach albo
jak bohater jednego z licznych romansów babki.
Ojciec Adama, Joe Grant, przez długie lata był doradcą prawnym Elinor i jej
wiernym przyjacielem. Po jego śmierci, pięć lat temu, wszystkie sprawy związane
z interesami Elinor przeszły na Adama, który pracował w rodzinnej kancelarii
Swithin, Timmins i Grant.
Chcąc skorzystać z rzadkiej okazji zobaczenia się ze wszystkimi trzema
siostrami, poprosił Mirandę, żeby zabrała go do Saracen wynajętym Bellem. W ten
sposób będzie mógł omówić z nimi spokojnie, delikatnie, nie ulegając emocjom,
sytuację, na wypadek gdyby Elinor umarła nie sporządziwszy testamentu. Choć
miała podwójne, amerykańskie i brytyjskie obywatelstwo, mieszkała we Francji i
cały jej majątek podlegał francuskim przepisom podatkowym. Adam znowu
pożałował, że nie udało mu się przekonać jej, by sporządziła testament. Podobne
niedopatrzenie zawsze powodowało komplikacje. Być może powinien był okazać
większą stanowczość, ale zbyt cenił ich wieloletnią zażyłość i nie chciał niepokoić
Elinor, która najwyraźniej nie miała ochoty rozmawiać o swojej śmierci.
To ona zwróciła się z prośbą do Adama, żeby wprowadził Mirandę w świat
biznesu. Interes rozwijał się powoli, ale w trzy lata po otwarciu pierwszego salonu
kosmetycznego Miranda miała już filie w całej Anglii. Rok temu Adam, jej
nieoficjalny doradca, został dyrektorem przedsiębiorstwa. Właśnie przygotował
plany finansowe na najbliższy okres.
– Wiesz, że Elinor nie sposób namówić do czegokolwiek, jeśli nie ma do tego
przekonania – powiedział łagodnie. Zaciekawiło go, że ta mała,
Strona 17
dwudziestoczteroletnia, rudowłosa kobieta interesów, która chciałaby latać, tak
ulega woli babki. Zazwyczaj ignorowała opinie innych ludzi i kierowała się
własnym zdaniem.
Spoglądając na nią, Adam pomyślał, że jest ideałem kobiecego piękna.
Szczupła, o doskonałej figurze, drobnych, ładnych piersiach, wąskiej talii, płaskim
brzuchu, poruszała się z wdziękiem, a przy tym była zawsze doskonale ubrana.
Choćby ten szary kostium, prosty lecz kobiecy, znakomity na comiesięczną
odprawę w biurze.
Miranda wzruszyła ramionami i postanowiła zmienić temat.
– Adamie, nie jestem zadowolona z Neda Sinclaira.
– Mam wrażenie, że szybko się zaaklimatyzował. – Adam porwał nowego
dyrektora finansowego, o którym rozmawiali, z konkurencyjnej firmy.
– Zadaje niepotrzebne pytania dotyczące planów naszej firmy. Niepokoi mnie
to, ale może jestem przewrażliwiona, od kiedy Mary Quant pojawiła się na rynku.
– Quant nie prowadzi sieci sklepów detalicznych – odparł, odgarniając do tyłu
włosy takim ruchem, jakby chciał odpędzić od siebie irytującą myśl. Ciągle czesał
się tak samo, jak za czasów szkolnych, z przedziałkiem po prawej stronie, i fryzura
ta dodawała mu niewinnego wdzięku.
– Ale stanowi bezpośrednią konkurencję, ponieważ myślimy podobnie. Założę
się, że wejdzie na rynek międzynarodowy, zanim mnie się to uda. Nie zdziwiłabym
się, gdybym usłyszała, że Ned nawiązał z nią kontakt.
Jak wiele razy wcześniej, Adam nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Miranda
odziedziczyła wiele cech swojej babki, jej intuicję i wolę działania, upór i
zdecydowanie.
– Sprawdzę Neda – uśmiechnął się. – Możesz wejść na rynek międzynarodowy,
jeśli zgodzisz się wejść w spółkę.
– Nie chcę spółki, bo wtedy stracę kontrolę nad firmą, choćbym nie wiem jak
precyzyjnie zawarowała swoje prawa w kontraktach. Ludzie nie muszą mieć
ochoty pracować równie ciężko jak my i przyjmować równie wysokich
standardów. Zapomnij o tym, proszę.
– Jeśli nie chcesz przystąpić do spółki, to jak inaczej twoim zdaniem poradzimy
sobie z brakiem pieniędzy? – zapytał Adam, spoglądając na nią kątem oka. – Co
zrobisz, żeby zdobyć gotówkę, Mirando?
– Zapytaj, czego nie zrobiłabym, żeby ją zdobyć – zaśmiała się.
– Ciekaw jestem – odpowiedział w zamyśleniu.
– Czemu jesteś tak absolutnie przekonany, że mamy kłopoty finansowe? –
Strona 18
uśmiechnęła się.
– Ponieważ chcesz, żeby firma rozwijała się szybciej, niż możemy sobie na to
pozwolić – odparł lakonicznie i wzruszył ramionami. – Zresztą, kto wie, co nas
czeka...
Jak on śmiał.
– Wiem, o czym myślisz... jeśli babcia umrze. – Miranda wybuchnęła płaczem.
Adam był zaskoczony, po części dlatego, że odgadła jego myśli, i dlatego, że
nigdy jeszcze nie widział jej płaczącej. Rzadko okazywała uczucia.
Wyjął z kieszeni blezera chusteczkę i podał jej.
– Do diabła, zgubiłam szkła kontaktowe – wymamrotała. – Zobacz, czy nie
mam ich na spódnicy? A może spadły na podłogę?
Kiedy pochylił się, obojętny, jak się zdawało, na tę oczywistą bliskość, poczuła
lekki zapach piżma. Pomyślała, że ten męski zapach kłóci się z powściągliwymi
manierami prawnika, wytwornymi garniturami i koszulami na miarę, zamawianymi
na Saville Row, i rogowymi okularami.
Wiedziała, że Adam wywiera wielkie wrażenie na kobietach. Po raz pierwszy
zauważyła to dwanaście lat temu, na rodzinnych wakacjach w St. Tropez, gdzie
nawet korpulentna, starzejąca się gospodyni pensjonatu, w którym mieszkali,
tańczyła wokół, wtedy dwudziestotrzyletniego, Adama.
Domyślała się, dlaczego nigdy nie zalecał się do żadnej z sióstr. Kłóciłoby się
to z zawodową naturą wzajemnych stosunków i mogło się źle odbić na jego pracy.
Poza tym dziewczęta, choć zdawały sobie sprawę, że Adam jest atrakcyjnym
mężczyzną, przywykły myśleć o nim jak o młodym wujku, on zaś, choć je to w
swoim czasie bardzo oburzało, spoglądał na nie jak na dzieci.
Kiedy kładł szkła kontaktowe na jej dłoni, uświadomiła sobie raptem, że nie jest
ich wujem. Zaraz odegnała tę myśl, strofując samą siebie, na wpół żartobliwie, że
powinna trzymać się z dala od swoich pracowników. Poza tym, napomniała się
nakładając szkła, nie ma teraz czasu na romanse. Pod tym względem była osobą
niezwykłą. Pigułka była czymś powszechnie stosowanym i wszystkie wyzwolone
dziewczęta jej używały, czy to za wiedzą czy bez wiedzy matek. W konsekwencji
przyjęło się uważać, że dziewczyna gotowa jest wskoczyć do łóżka już na
pierwszej randce – coś, czego Miranda nie akceptowała. Zawsze czuła się nieswojo
w łóżku z mężczyzną, którego prawie nie znała i któremu nie mogła ufać. Jak dotąd
tylko z jednym, miała wrażenie bezpieczeństwa.
– Nawet jeśli ma ci to sprawić przykrość, musimy coś omówić, nim dolecimy
do Saracen. Chodzi o testament twojej babki. Nie sporządziła go jeszcze, mimo że
Strona 19
rozmawiałem z nią o tym wiele razy. – Najwyraźniej zmartwiony, Adam zamilkł
na chwilę, po czym ciągnął dalej: – Dla mnie to prawdziwy dylemat. Z jednej
strony mam obowiązek dochować zawodowej dyskrecji, z drugiej, jeśli chcę
działać w dobrze pojętym interesie mojej klientki i jej najbliższych, powinienem
złamać tajemnicę. Czy cel uświęca środki? Czy Elinor – klientka, przyjaciółka i
moja mentorka – zrozumie to? Nie umiem tego przesądzić, ale wiem, że chciałaby
dla was jak najlepiej.
– Przede wszystkim nie wolno ci zawieść zaufania swojej klientki, powiedz mi
jednak, o co w tym wszystkim chodzi.
– Nie nadużywając zaufania Elinor, mogę powiedzieć ci tylko, że chce zostawić
wszystko wam trzem. Rozważała przy tym różne formy zarządzania pieniędzmi i
kontroli nad majątkiem.
– Co rozumiesz przez kontrolę nad majątkiem? – Kiedy tylko mowa była o
pieniądzach, Miranda robiła się natychmiast podejrzliwa.
– Boi się, żebyście nie... przepuściły majątku. Można go zabezpieczyć na różne
sposoby. Nie podoba się jej francuska zasada równego podziału spadku pomiędzy
wszystkich zainteresowanych. Jak wiesz, Elinor od lat nie ma kontaktu ze swoją
rodziną. Nie chce, żeby synowie jej brata, jeśli ich ma, dochodzili swoich praw do
spadku. Ale ponieważ mieszka we Francji, będą mogli to zrobić, chyba że...
rozporządzi inaczej majątkiem.
– W jaki sposób? – zapytała Miranda.
– Ma kilka dość... radykalnych pomysłów, jak możesz się domyślać, znasz ją.
Prawo brytyjskie, przewidujące, że wszystko dziedziczy najstarszy z członków
rodziny, który ma zabezpieczyć interesy reszty, też się jej nie podoba.
– Ja myślę! – Miranda była najmłodszą z trzech sióstr i zasada ta byłaby dla niej
fatalna w skutkach. – Babcia miała okazję przekonać się, jak to było w przypadku
jej własnego męża!
Babka Billy'ego, kobieta bogata, zostawiła cały majątek najstarszemu synowi,
porywczemu człowiekowi o słabym charakterze, który stracił niemal wszystko na
giełdzie. Po jego śmierci starszy brat Billy'ego odziedziczył pozostałe resztki, Billy
nie dostał nic.
– Elinor uważa, że grecki system jest najrozsądniejszy – powiedział Adam.
– To znaczy?
– Grecy zostawiają na ogół majątek temu z dzieci, które zdaje się najbardziej
powołane do obracania nim, zakładając, że spadkobierca opiekuje się resztą
rodziny.
Strona 20
– Ja z nas trzech najlepiej znam się na interesach – stwierdziła Miranda.
– To prawda, ale Klara zawsze była bardzo skrupulatna i odpowiedzialna. Była
jak matka dla ciebie i Annabel, kiedy byłyście jeszcze małymi dziewczynkami.
– Całe życie opowiada mi się o Klarze! – Miranda wyprostowała się
gwałtownie w fotelu. Klara, najstarsza, odpowiedzialna siostra, której obowiązkiem
było opiekować się młodszymi. Godna zaufania, zrównoważona, praktyczna.
Sumienna Klara, która nigdy w życiu nie dopuściła się kłamstwa, nawet jeśli
miałoby to być małe kłamstwo, wypowiedziane dla czyjegoś dobra. Sprawiedliwa
Klara, oczekująca od ludzi tego samego, dźwigająca na barkach odpowiedzialność
za cały ten przeklęty świat, za wszystkich pokrzywdzonych przez życie. O tak,
Miranda znała dobrze charakter siostry. Jeśli Klara położy rękę na pieniądzach,
Miranda nieprędko je zobaczy. W jej oczach nie należała przecież do najbardziej
potrzebujących. Już prędzej zostanie zepchnięta na pozycję małej podopiecznej,
dziecka, jak kiedyś.
– Niestety Elinor uważa, że ty... Sądzisz, że jesteś bardziej zrównoważona niż
Klara? – zapytał Adam.
– Chcesz powiedzieć, że wedle babci jestem zbyt... pochopna?
– Tego nie powiedziałbym – odparł zamyślony – ale Elinor uważa, że czasami
ważysz się na niepotrzebne ryzyko. W jej oczach jesteś młodą osobą balansującą
brawurowo na linie interesów. Elinor nie rozumie oczywiście, że w biznesie jest to
potrzebne. Ja potrafię docenić w tobie tę żyłkę przygody.
– To nie fair – odparowała rozdrażniona Miranda, wspominając jak często
wypowiadała te słowa w dzieciństwie.
– Co się stanie, jeśli babcia umrze nie sporządziwszy testamentu? – zapytała po
chwili milczenia.
– Może powstać bałagan prawny, który trzeba będzie porządkować całymi
latami – odpowiedział Adam. – Nie chciałbym do tego dopuścić. Kiedy tylko
Elinor poczuje się lepiej, spróbuję ją przekonać, żeby podjęła decyzję. – Zamilkł,
po czym dodał: – Poza greckim systemem nie ma innego, który zabezpieczałby
pieniądze i był jednocześnie sprawiedliwy.
_ To znaczy? – Miranda rzuciła Adamowi pytające spojrzenie.
– Chcę powiedzieć, że tylko ten system daje ci gwarancje należnego udziału.
– Jak to, Adamie?
– Zastanawiałem się, jak Elinor zareagowałaby na pomysł ustanowienia
rodzinnego trustu – rzucił Adam. – Co o tym sądzisz? Jeśli uważasz, że to zła
koncepcja, nie będę zawracał jej tym głowy. – Adam zdawał sobie sprawę, że jako