Conrad Linda - Rodzina Gentrych 01 - Cudem ocaleni

Szczegóły
Tytuł Conrad Linda - Rodzina Gentrych 01 - Cudem ocaleni
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Conrad Linda - Rodzina Gentrych 01 - Cudem ocaleni PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Conrad Linda - Rodzina Gentrych 01 - Cudem ocaleni pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Conrad Linda - Rodzina Gentrych 01 - Cudem ocaleni Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Conrad Linda - Rodzina Gentrych 01 - Cudem ocaleni Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Linda Conrad Cudem ocaleni Strona 2 Kronika towarzyska PAŃSTWO GENTRY WYDAJĄ WIELKIE PRZYJĘCIE Szesnastego bieżącego miesiąca świeżo poślubiona para ranczerów, państwo Chuck i Meredith Gentry, wydają w swojej posiadłości tradycyjne przyjęcie na wolnym powietrzu. Okazją są dwudzieste czwarte urodziny siostry pana Gentry'ego - Abigail Josephine Gentry, zwanej przez przyjaciół Abby Jo. Abby wró­ ciła niedawno na ranczo Gentry Wells, uzyskawszy na uczelni Texas A&M licencjat z zarządzania. Urodzinowe przyjęcie z grillem u państwa Gen- trych zapowiada się na największe spotkanie towarzy­ skie sezonu. Szczęśliwi goście będą mieli okazję spo­ żyć wiele specjałów tradycyjnej kuchni, a także tań­ czyć aż do rana. Według naszych źródeł, na przyjęciu ma wystąpić Dixie Dudes, jeden z najlepszych w Te­ ksasie zespołów country. Niżej podpisana szykuje odpowiedni strój i spo­ dziewa się dobrej zabawy! Strona 3 ROZDZIAŁ PIERWSZY Abby Gentry zsiadła z konia i przywiązała go do jednego z rosnących na rodzinnym ranczu drzew. Ro­ zejrzała się po znajomym otoczeniu. Jeździła już od dziesięciu czy nawet dwunastu godzin i teraz bolały ją wszystkie kości. Dziwiła się, gdyż mia­ ła dopiero dwadzieścia cztery lata i nigdy przedtem dłu­ gotrwała jazda konna nie była dla niej uciążliwa. Przecież wychowałam się w siodle - pomyślała. Podczas studiów nie zażywała jednak tyle ruchu co dawniej. Ściągnęła chustkę i czarny kapelusz, przetarła twarz i włożyła kapelusz z powrotem. Rozglądała się za Bil- lym Bobem Jacksonem, starym, zrzędliwym pracowni­ kiem rancza. Tego dnia jeździła z Billym po pastwi­ skach, sprawdzając stan płotów i wiatraków do pompo­ wania wody. Billego nigdzie nie było widać. Zatrzymał się wcześniej na krótki odpoczynek i powiedział, żeby jechała dalej. Według Abby życie na ranczu powinno wiązać się z pracą. Uwielbiała więc jazdę konną, nie bała się pracy Strona 4 8 LINDA CONRAD CUDEM OCALENI 9 fizycznej i postanowiła zostać zarządcą rodzinnej po­ kolega - stanął raz w jej obronie, kiedy jeden z nie­ siadłości Gentry Wells. sympatycznych uczniów dokuczał Abby. Od tego czasu Powiedziała Billy'emu, że będzie posuwała się durzyła się potajemnie w Grayu, idealizując go wzdłuż ogrodzenia, żeby łatwo ją odnalazł. Zsiadła w wyobraźni. Wyobrażała sobie często, że są razem. z konia dlatego, że spostrzegła na dnie łożyska wy­ Ten Indianin był dorosłym mężczyzną i nie przypo­ schniętego strumienia martwe zwierzę. W ciągu minio­ minał Graya. nych trzech dni, podczas których sprawdzali z Billym Czy ten człowiek jeszcze żyje? - zastanawiała się. teren rancza, napotkali już kilka nieżywych bądź zdy­ Miał rozciętą skroń, choć ranka wydawała się chających cieląt. Od kilku miesięcy cielęta atakował niegroźnym skaleczeniem. Co się zatem stało? Czyżby nieznany drapieżnik. Abby chciała ochronić pozostałe uderzył głową o kamień i stracił przytomność? A może zwierzęta, a także rozpoznać ślady drapieżnika, aby spadł ze ściany wąwozu? Jeśli tak, prawdopodobnie można było go wytropić i zastrzelić. złamał kręgosłup i nie żył. Parów miał strome ściany. Abby przywiązała linę do Sprawdziła mężczyźnie puls. Wyczuła go! Serce biło drzewa, a potem obwiązała siebie niezaciskającą się pętlą słabo. Nachyliła się. Usłyszała urywany oddech. i powoli zeszła po ostrych skałach. Słońce grzało tak moc­ Przypomniały jej się lekcje pierwszej pomocy. Nie no, że widać było drgania powietrza ponad wapiennym powinna próbować przemieszczać mężczyzny, jeśli dnem wąwozu, głębokiego mniej więcej na pięć metrów. miał uraz kręgosłupa. Nie mogła tego stwierdzić. Poza Ściągnęła pętlę przez głowę i podeszła do leżącego bez skaleczeniem skroni nie miał żadnych widocznych ran. ruchu za kamieniem ciemnego ciała zwierzęcia. Musiała mu w jakiś sposób pomóc. W przeciwnym ra­ Nagle zamarła. Zobaczyła, że na dnie wąwozu leży zie ten mężczyzna umrze. nie cielę, ale martwy lub ciężko ranny człowiek. Nie Otworzyła jego usta i zajrzała w nie, żeby sprawdzić, poruszał się. czy coś nie zatyka mu przełyku; oddychał z wyraźnym Przyklękła przy nim. Miał kruczoczarne włosy, trudem. smagłą cerę, czarne dżinsy i koszulę. To musiał być... Cofnęła na chwilę rękę, zaskoczona wysoką tempe­ Indianin! Dziwiła się, ponieważ w tym rejonie nie było raturą rannego człowieka. Nie miał nic w ustach, wy­ Indian. W tej części Teksasu spotkała w życiu tylko glądało na to, że nie dławi się językiem. Rozpięła mu jednego Indianina. Chodził z nią do tej samej szkoły, koszulę i przyjrzała się uważniej. Był bardzo męski. kiedy była nastolatką. Gray - tak miał na imię indiański Przypominał... Strona 5 Tak, to jednak był Gray, jej dawny znajomy ze szko­ gała manierkę i apteczkę, gdzie znajdował się środek ły średniej! Zmienił się - wydoroślał i zmężniał; wyda­ przeciw ukończeniom węży. wał się jeszcze atrakcyjniejszy niż przed dziesięcioma - Próbujesz uratować to cielę? - odezwał się znowu laty. Billy. - Trzeba by zajmować się nim jak chorym w szpi­ Coś takiego! Spotkała Graya, o którym niegdyś ma­ talu; nie będziesz chyba miała tyle czasu. Ten cielak rzyła, ciężko rannego i nieprzytomnego! Była zasko­ poszedł już na straty. Lepiej go zastrzel, żeby nie cier­ czona niezwykłością tego przypadku; oglądała uważnie piał dłużej. szyję i klatkę piersiową Graya. Jego szyja wydawała się - Tam jest człowiek! - krzyknęła. - Ugryzł go wąż... spuchnięta! Sięgnęła do niej ostrożnie, ale nie wyczuła Przełknęła ślinę. Jeszcze nigdy w życiu nie ratowała złamania. Omiotła spojrzeniem ciało rannego. Lewe nikogo przed śmiercią. Miała nadzieję, że uda jej się udo Graya było także spuchnięte - materiał dżinsów ocalić Graya... Dziękowała Bogu, że wynaleziono od­ bardzo ciasno opinał udo. trutkę na jad grzechotnika. Abby już wiedziała, co się stało. Graya ugryzł wąż. Wyciągnęła nóż, który nosiła przy pasku i z wysiłkiem Zeszła znowu na dno wąwozu i zaczęła udzielać po­ rozcięła nogawkę spodni. Udo było bardzo spuchnięte mocy choremu, postępując dokładnie tak, jak się uczyła. i zasinione. Przewróciła Graya na bok. Odnalazła ranki Najpierw użyła specjalnego drenu, aby usunąć z ranek od zębów jadowych węża, z tyłu nogi, tuż powyżej część jadu, która wciąż się w nich znajdowała. Nastę­ kolana. Te ślady wskazywały na grzechotnika. pnie zrobiła Grayowi zastrzyk z odtrutki. Reszta zale­ Ułożyła Graya na brzuchu i ułożyła jego głowę tak, żała od Boga. żeby oddychał trochę łatwiej. Znów widziała przed sobą Już po kilku minutach opuchlizna zaczęła maleć. szerokie ramiona chłopaka ze swoich marzeń; Gray był Gray oddychał coraz łatwiej. Jego powieki zaczęły dobrze umięśniony, wciąż szczupły. Odegnała od siebie drżeć. Prawdopodobnie stopniowo wracała mu przyto­ powracające fantazje, aby skupić się na działaniu. Mu­ mność. Mógł być w szoku. Abby zwilżyła swoją czer­ siała uratować Graya! woną bandanę wodą z manierki i otarła Grayowi czoło. Pobiegła do zwisającej liny. Trzeba było się spieszyć. Ułożyła mokrą chustkę na jego twarzy, aby osłonić go Wspięła się na ścianę wąwozu. Właśnie nadjechał Billy przed słońcem. Wiedziała, że trzeba go przewieźć do Bob. szpitala. Potrzebował profesjonalnej opieki medycznej. - Co się stało? - spytał, podczas gdy Abby wycią­ Parów był położony na pustkowiu, gdzie nie było Strona 6 zasięgu sieci telefonii komórkowej. Abby i Billy będą Ruszyli ku schronowi, który przypominał małą chat­ musieli całymi godzinami jechać konno, zanim sprowa­ kę. Okazało się, że stoi niecałe pół kilometra od miejsca dzą pomoc. Po pierwsze należało jednak odciągnąć Gra­ wypadku, za to dotarcie tam zajęło bardzo dużo czasu. ya w cień. Czerwcowe słońce zbliżało się już do horyzontu, drze­ Jak ja to zrobię? - zastanawiała się Abby. wa i skały rzucały długie cienie. Nosze rzeczywiście Rozejrzała się. Cóż, musiała spróbować. Od jej dzia­ zaczęły się rozpadać, ale wytrzymały. łania zależało życie Graya. Chatka była bardzo nagrzana. Abby pootwierała Na szczęście Billy Bob skonstruował prowizoryczne okna i drzwi. W końcu nadszedł wieczorny, suchy nosze z gałęzi drzewa, liny i cienkich gałązek dzikiego powiew i temperatura trochę spadła, ale wciąż było wina. Abby założyła Grayowi opatrunek uciskowy, wy­ gorąco. korzystując bandaż z apteczki. Billy Bob odwiązywał nosze od klaczy imieniem Abby i Billy przywiązali Graya do noszy i wyciąg­ Patsy. Abby rozpakowała w tym czasie zwinięte koce, nęli go z parowu za pomocą koni oraz lin. Musieli przy przechowywane w chatce na wypadek konieczności po­ tym uważać, aby chory nie poranił się o skały. Abby zostania w niej na noc. W chatce była prycza i łóżko parokrotnie schodziła na linie parę metrów i odsuwała polowe. nieprzytomnego Graya od ostrych występów skalnych. Pomimo temperatury, w której trudno było oddy­ Kiedy znalazł się już na górze, była wyczerpana. chać, Abby rozpaliła w piecu kuchennym, aby zagoto­ Billy Bob podał jej manierkę. Abby zwilżyła Grayo­ wać wodę i przemyć nią rany Graya. wi usta, sama napiła się wody i oddała Billy'emu ma­ - To dopiero mamy przygodę!... - mruknął Billy nierkę, aby także się napił. Schowała apteczkę i poza­ Bob, wciągnąwszy wciąż nieprzytomnego Graya do mykała sakwy. chatki i ułożywszy go na pryczy. - Trzeba przewieźć go w jakieś zacienione miejsce Dopiero teraz uważnie mu się przyjrzał. Doświadczo­ - powiedziała. - Jesteśmy w pobliżu schronu prze­ ny pracownik rancza dziwił się, bowiem w tej części ciwdeszczowego numer dwadzieścia trzy, prawda? Teksasu nie widywało się Indian. A już na pewno nigdy - To prawie kilometr za nami - odparł Billy Bob, nie było ich na ranczu państwa Gentrych. przywiązując nosze do konia Abby w stary indiański Nagle Gray jęknął i otworzył oczy. Widać było, że sposób. - Dobry pomysł, bo jestem pewien, że te nosze na razie jest półprzytomny, próbował się zorientować, rozpadłyby się, zanim dotarlibyśmy gdziekolwiek dalej. co się z nim dzieje. Strona 7 Wystarczyło, że Abby raz spojrzała w jego duże, nię , żeby przysłali śmigłowiec. Podam pilotom położe­ ciemne oczy, aby powróciły do niej uczucia, jakie ogar­ nie schronu. niały ją przed dziesięcioma laty. Nie myślała o nim od Billy popatrzył na Abby, otrzepał kapelusz o bardzo tak dawna, a jednak nigdy nie zapomniała hipnotyzują­ zakurzone spodnie i przestąpił z nogi na nogę. Nie pod­ cych oczu Graya. Nie zapomniała o nim zupełnie. A te­ obało mu się, że Abby przejęła inicjatywę. Zamierzała raz przypomniał jej się, pojawiając się nagle na terenie wkrótce zostać zarządcą, czyli jego szefem, powinna rodzinnego rancza, ukąszony przez grzechotnika. Kie­ jednak dla własnego dobra pozostawać w dobrych sto­ dyś marzyła, aby związać się z Grayem. sunkach z pracownikami rancza. Pokręcił głową i od­ - To chyba ten Indianin, który mieszka na ranczu powiedział: Skaggsów? - wysunął przypuszenie Billy Bob, drapiąc - Dość już narażałaś się dzisiaj na niebezpieczeń­ się po brodzie. stwo. Kilka razy schodziłaś do wąwozu. Jake i Chuck Zmrużył oczy, intensywnie myśląc. nie darowaliby mi, gdybym puścił cię samą do domu Wiedział, że właściciel sąsiedniego rancza ma pasier­ w nocy. Chuck przykazał mi, żebym na ciebie uważał. ba - Indianina. To musiał być ten młody człowiek. - Billy wyjrzał na chwilę na dwór. - Taak - odezwał się znowu Billy. - To pasierb Abby nie była zadowolona z protekcjonalnego tonu Skaggsa, nazywa się Gray Wolf Parker, po indiańsku Billy'ego ani z tego, że brat miesza się w jej sprawy. - Szary Wilk. Potrafiła sobie radzić. Gray był starszy od Abby, chodził do ostatniej klasy - Ja pojadę w stronę domu - zakończył Billy Bob. liceum, kiedy ona uczęszczała do pierwszej. Nie widzia­ - Lepiej niż ty znam tę część rancza. A ty jesteś lepszą ła go od tamtego czasu. Obudziły się w niej wspomnie­ pielęgniarką ode mnie. Ten facet jest nieprzytomny. Zo­ nia, jednak będzie mogła rozmyślać o Grayu później, stań tutaj. kiedy znajdzie się sama. Abby zawahała się. Lubiła stawiać na swoim, a poza - Billy, wiesz, że jesteśmy poza zasięgiem sieci te­ tym to ona nazywała się Gentry i majątek należał w jed­ lefonii komórkowej? - upewniła się. nej trzeciej do niej. Niestety, nie zdążyła dotąd zasłużyć Stary kowboj pokiwał głową. na szacunek pracowników rancza. Pohamowała więc - Czy zostałbyś z Grayem, żeby go pilnować? Ja ambicję i spróbowała pomyśleć logicznie. Billy mówił pojadę do domu po pomoc. Za mniej więcej trzydzieści prawdę. Lepiej znał tę część rancza i prawdopodobnie kilometrów powinnam wjechać w zasięg sieci. Zadzwo­ szybciej niż ona wjedzie w zasięg telefonii komórko- Strona 8 wej. Tylko że wówczas ona, Abby, zostanie sam na sam Podeszła bliżej i popatrzyła na jego twarz. Cóż, aby z Grayem. go myć, będzie musiała na niego patrzeć i dotykać go; Gray był prawdopodobnie w szoku. Nie wyglądało było to nieuniknione. Wiedziała, że będzie tym pode­ na to, aby miał oprzytomnieć wcześniej niż nad ranem. kscytowana i zaniepokojona, ponieważ wróciła jej mło­ Będzie musiała poradzić sobie także z własnymi fanta­ dzieńcza fascynacja Grayem. zjami. Chciała uratować Graya. Znowu przyjrzała mu się. Zdecydowanie zmienił się Oddała Billy'emu telefon. Stary kowboj wsiadł na od czasu, kiedy ostatni raz go widziała. To niezwykłe, swoją klacz. że byli sąsiadami, a jednak nie spotkali się przez całe - Dobrze się dzisiaj spisałaś - pochwalił Abby przed dziesięć lat. odjazdem. - Ocaliłaś Parkerowi życie. Twój ojciec był­ Gdy kończył liceum, miał osiemnaście lat. Był smuk­ by z ciebie bardzo dumny. Zobaczymy, czy poradzisz ły, wysportowany, miał wiecznie zacięty wyraz twarzy. sobie jako nasz zarządca. Teraz był w pełni dojrzałym mężczyzną. Wciąż nie miał Była to jedna z najdłuższych wypowiedzi w życiu ani odrobiny nadwagi, jednak stał się znacznie potęż­ Billy'ego Boba. niejszy - jego ramiona poszerzyły się, nabrał mięśni. Ruszył wzdłuż płotu w stronę zabudowań rancza. Wyglądał naprawdę wspaniale. Abby zamknęła oczy - Uważaj na siebie i pilnuj tego typka! - zawołał i policzyła do dziesięciu, żeby uspokoić się choć na jeszcze. - Helikopter powinien tu przylecieć najpóźniej chwilę. o świcie. Obiecuję panience. - Skłonił się dwornie ka­ Otworzyła znowu oczy. Gray nosił teraz znacznie peluszem. krótsze włosy. Wciąż były gęste i kruczoczarne. Miała Panience? - pomyślała Abby. - Też coś! ochotę ich dotknąć. Wiedziona impulsem, wyciągnęła rękę, ale cofnęła ją w porę. Musiała zająć się ranami Kiedy wróciła do chatki, poczuła, że nie jest tak Graya. gorąco jak wcześniej. Wewnątrz było już ciemno, więc Nie opuszczały jej wspomnienia. Gray nie był zbyt Abby zapaliła trzy lampy naftowe. Woda się zagotowa­ towarzyskim kolegą. Z reguły stał samotnie z boku i ob­ ła. W chatce była umywalka; Abby umyła ręce i twarz. serwował wszystkich swymi ciemnymi oczami. Miał Zamierzała obmyć rany pacjenta. spojrzenie niebezpiecznego człowieka. Jedno i drugie nie Pacjenta? - pomyślała. - Nie chcę traktować Graya przeszkadzało dziewczętom, które uważały go za nad­ jak pacjenta, a zatem jak chcę go traktować? zwyczaj przystojnego chłopaka. Abby była jedną z nich. Strona 9 Obawiała się jednak jego oczu. To właśnie dlatego nożem tak, aby powstał rysunek. Miała ochotę powieść nigdy nie odważyła się porozmawiać z Grayem. W jego palcami wzdłuż blizn, po skrzydłach ptaka. Ukoić daw­ oczach było coś nieokreślonego, co ją niepokoiło, spra­ ny ból Graya. Kiedy zadano mu te rany, musiał bardzo wiało, że w obecności Graya zawsze czuła się nieswojo. cierpieć. Poza tym w tamtych czasach nie umawiała się, nie Powstrzymała się jednak. Musiała mu pomóc, aby nie miała swojego chłopaka. Akceptowała chłopców jako dostał zakażenia. Zobaczyła, że znowu otworzył powoli kolegów; jeśli któryś z nich okazywał jej szczególne oczy, zamknął je, potem jego powieki jeszcze raz się względy, pozostawała na nie nieczuła. Nie zmieniło się rozchyliły i zamknęły. Chwilami odzyskiwał częściową to zresztą aż do tej pory. Podobało jej się życie w po­ przytomność, ale ani razu nie spojrzał na Abby w pełni jedynkę. świadomym wzrokiem. Wolała, żeby oczy Graya pozo­ Znów stanął jej przed oczami Gray, który zdecy­ stawały zamknięte, kiedy będzie go myła. dowanie przeciwstawił się napastującemu ją wyrost­ Po pół godzinie odstawiła miskę z wodą i ręcznik. kowi. Gray był jej bohaterem. Przełknęła ślinę. Nie Cieszyła się, że poradziła sobie z myciem Graya. Widok mogła spokojnie na niego patrzeć. Gray nie patrzył na dobrze zbudowanego, szczupłego mężczyzny nie był nią wcale -jego oczy pozostawały zamknięte. Mimo że przecież niczym aż tak szczególnym, żeby nie można był nieprzytomny, na jego twarzy malowało się cier­ było zachować spokoju. pienie. Abby przygotowała rosół. Siedząc na łóżku polo­ Zmitygowała się. Powinna wreszcie przestać rozmy­ wym, zastanowiła się nad wszystkim, co zrobiła minio­ ślać i zająć się chorym. Znów rozpięła jego koszulę, ale nego popołudnia. Była z siebie zadowolona. Okazała tym razem, ściągnęła ją i odłożyła na bok. spokój, siłę fizyczną i psychiczną, zdolność do podej­ Coś takiego!... Patrzyła zafascynowana na obnażony mowania decyzji. Jej promotor wymieniał te właśnie tors Graya. Szeroki, umięśniony, fascynująco męski... cechy jako niezbędne atrybuty zarządcy rancza. A Abby Abby zaparło dech w piersiach. Mięśnie Graya rysowa­ od dziecka marzyła o pracy na rodzinnym ranczu, na ły się pod błyszczącą, gładką skórą, w mdłym świetle czele jego pracowników. lamp naftowych. Po jakimś czasie Gray wydawał się na tyle przytom­ Popatrzyła niżej, na płaski brzuch Graya. Miał blizny, ny, że uniosła jego głowę i zaczęła ostrożnie poić go przypominające kształtem skrzydła ptaka. Abby pomy­ rosołem. Wypił kilka łyżek. ślała, że ktoś kiedyś ranił brzuch Graya, celowo wodząc Była pewna, że Jake będzie z niej bardzo dumny. Strona 10 Jake Gomez był zarządcą rancza Gentrych, odkąd własnymi lękami. Okna pozostawiła szeroko otwarte. sięgała pamięcią. Od dziecka stawiała go sobie za wzór Wciąż było gorąco, choć nie aż tak bardzo jak podczas do naśladowania, wyobrażała sobie, że kiedy Jake przej­ dnia. Podeszła do okna i wzięła głęboki oddech. I wtedy dzie na emeryturę, ona go zastąpi. Jake mówił jej, że przeraziła się na dobre. Na dworze jeszcze mocniej czuć trzeba realizować marzenia i zachęcał ją do pracy na było dym. Miał charakterystyczny, pełen aromatu za­ ranczu, do tego, aby kiedyś rzeczywiście została jego pach. To był dym z fajki. zarządcą. Kto tu może palić fajkę?! - pomyślała Abby. Trudno jej będzie tylko przekonać do tego Chucka Szybko pozamykała okna i zabezpieczyła je stalowy­ - starszego brata. To on musiał formalnie ją zatrudnić. mi sztabami, drzwi - także. Nasłuchiwała. Patsy - jej Abby była jednak zdeterminowana. Nie zamierzała re­ klacz - mogła zacząć wydawać nerwowe odgłosy, jeżeli zygnować z czegoś, do czego całe życie się przygoto­ w pobliżu znajdował się jakiś obcy koń. Wciąż panowa­ wywała. ła jednak zupełna cisza, która niepokoiła Abby coraz Odstawiła miseczkę z rosołem. Stwierdziła z ulgą, że bardziej. Dlaczego nie było zwykłych odgłosów nocy? Gray nie ma już wyrazu twarzy człowieka bardzo cier­ Nie było słychać żab, koników polnych ani nawet szu­ piącego. Być może prześpi większą część nocy? mu liści drzew. Pozmywała. Pomyślała, że jeśli Gray zaśnie, ona tak­ Wzięła z kąta strzelbę i usiadła z nią na krześle, które że będzie mogła się zdrzemnąć. Na pewno nie mogła postawiła blisko łóżka polowego Graya. Założyła ręce, pozwolić sobie na głęboki sen; musiała zachować czuj­ jakby mogło to zapewnić bezpieczeństwo. ność, żeby zarejestrować ewentualną zmianę w oddechu Cisza wydawała się wprost ogłuszająca. A zapach Graya. fajkowego dymu wyraźnie się wzmocnił. Zgasiła dwie lampy, pozostawiając zapaloną tę, która Abby odruchowo położyła strzelbę na podłodze, wy­ stała najbliżej łóżka, w którym leżał Gray. Słabe światło ciągnęła rękę i dotknęła twarzy Graya. Żył, oddychał. migotało na suficie, pobudzając wyobraźnię Abby. Wydawał się raczej spokojny, nie miał gorączki, nie był Było gorąco, ale zadrżała ze strachu - idąc w stronę spocony. pryczy, gdzie zamierzała się położyć, poczuła dym. Wtedy rozległo się ciche bębnienie. A przecież wygasiła starannie ogień w piecu; od lamp Bębny?! - pomyślała z przerażeniem Abby. naftowych czuć było naftę, ale nie dym. Jej serce przyspieszyło. Bez wątpienia słyszała bicie Uśmiechnęła się do siebie, odrobinę rozbawiona bębnów! Strona 11 Zamknęła oczy i spróbowała zachować spokój. Wówczas do odgłosu bębnów doszedł jeszcze jeden - piszczałki. Grała niepokojącą melodię. Nie otwierając oczu, Abby znowu wyciągnęła rękę w stronę Graya. Czuła potrzebę dotknięcia drugiego człowieka, choćby nieprzytomnego. ROZDZIAŁ DRUGI Nie mogła odnaleźć dłoni Graya, więc, zdziwiona, otworzyła oczy. Spojrzała i... zanim zemdlała z przera­ - Chodź ze mną, mój synu. żenia, stwierdziła, że polowe łóżko jest puste. - Ojcze?... - spytał zdumiony Gray w rodzimym narzeczu Komańczo, kiedy mężczyzna złapał go za przedramię. Czy to naprawdę był jego ojciec? Niemożliwe. Prze­ cież ojciec od wielu lat nie żył. W takim razie zapewne i on, Gray, jednak umarł od ukąszenia węża. Czyżby brat grzechotnik wysłał Graya na ziemie zamieszkane przez jego przodków? Gray nie chciał umierać. Pragnął żyć - przed jego oczami stawały obrazy pięknej dziewczyny, która pró­ bowała go ocalić. Dotąd nie był w stanie się poruszać ani nawet mówić, ale widział, jaka była dzielna. Uspo­ kajał się, przypominając sobie dotyk jej chłodnych dło­ ni, kiedy miał gorączkę. Rozejrzał się, ale widział w ciemności tylko niewyraźne kształty ludzi. Ludzi czy duchów? - Ojcze, dokąd mnie zabierasz? - spytał w narzeczu Komanczów. W odpowiedzi usłyszał najpierw krzyk jastrzębia, a potem bicie własnego serca. Strona 12 - Nemene, nasz naród chce z tobą porozmawiać obok Graya. - Pracujesz, aby sprowadzić stado z po­ przez skłębioną zasłonę czasu. Będziesz słuchał sercem. wrotem na ziemie dawnych łowców. Rada plemienna - Tak, Ahpi - odpowiedział Gray. - Spełnię twoje wynagradza cię pozycją wodza... a ty odpłacasz się życzenie, ale... nam czynem. Zanim dokończył zdanie, zobaczył ducha swojej - Będziesz żył, aby dokończyć swoje dzieło - wy­ matki. Stanęła obok niego, a on poczuł na nowo ból jaśniał kolejny, niewidzialny głos. - Będziesz cieszył z powodu jej śmierci. Zmarła dawno temu. się długim i owocnym życiem, i dasz nemene wielu - Mamo? - odezwał się do matki Gray. dzielnych synów. Twoja wizja została określona. - Nie, mój synu. Jestem Pia - matka wszystkich Gray był zdezorientowany. Nie rozumiał, co próbują ludzi. Przyszłam do ciebie w postaci, która wyryje się mu powiedzieć duchy. w twojej duszy. Porzuć smętną żałobę, Szary Wilku. - Ale, ojcze, nie... - zaczaj. Życzy sobie tego twoja matka. Otwórz swą duszę na - Pamiętaj, że wódz plemienia chroni go i jest lojalny mądrość duchów przodków. wobec swojego ludu. Największym lekarstwem będzie dla Gray potrząsnął głową. Musiał śnić albo raczej miał ciebie honor, mój synu, to on zapewni ci długie życie. halucynacje, spowodowane przez jad grzechotnika. Głosy, a także ciche bicie bębnów, które rozlegało się Chyba że... naprawdę umarł. wokoło, stopniowo umilkły. Gray znowu zaczął odczu­ - Nie, synu - stara kobieta odpowiedziała mu na wać ból. Zabawne. Aż do tej pory nie zwrócił uwagi, że pytanie, którego nie wymówił na głos. - Twoje ciało nie odczuwa bardzo silny ból w lewej nodze. opuściło ziemi. Przyszliśmy, aby dać ci puha, nasze Jego przodkowie wyszeptali mu na odchodnym jesz­ lekarstwo. Przybyliśmy, aby podarować ci tę wizję. cze jedną przestrogę: - Ale dlaczego? Dlaczego akurat mnie się to przy­ - Honor, Szary Wilku. Nie zapominaj. Niech honor darzyło? - spytał Gray. zawsze kroczy z tym, który został wybrany. Bardziej wyczuł, niż zobaczył uśmiechy mnóstwa I umilkli. otaczających go ludzi; tymczasem obraz jego postarza­ łej matki zniknął. Gray przez niewyraźną mgłę nie wi­ Gray wziął głęboki wdech i zdał sobie sprawę, że ma dział już nikogo. zamknięte oczy. Otworzył je, ale zorientowanie się, - Należysz do naszego narodu. To wystarczy - ode­ gdzie jest, zajęło mu kilka minut. zwała się ciemna postać, która jednak znajdowała się W słabym świetle lampy naftowej widoczne było Strona 13 26 LINDA CONRAD CUDEM OCALENI 27 wnętrze malutkiej chatki. On, Gray, leżał na łóżku po­ Potrząsnął lekko ramieniem dziewczyny. lowym. Były jeszcze jakieś meble, ale w głowie Graya - Co?... - mruknęła, siadając raptownie. Jej włosy wciąż do końca się nie rozjaśniło. Czuł, że jego serce rozsypały się, przesłaniając oczy. Odsłoniła twarz i za­ bije bardzo szybko. wołała: - Jesteś! Jesteś tutaj i żyjesz! Powoli opuścił nogi na podłogę, czując przy tym - Oczywiście, dzięki tobie - odpowiedział. - Pa­ palące ukłucie w udzie. Zacisnął zęby, oparł stopy na miętam, że ocaliłaś mi życie. To byłaś ty, prawda? podłodze i usiadł. Wyglądała na zaskoczoną, otworzyła szeroko oczy. Teraz był już w stanie się rozejrzeć. Spostrzegł, że W słabym świetle lampy naftowej trudno było stwierdzić, nie ma koszuli, że odcięto nogawkę jego spodni i ma jakiego są koloru, ale Grayowi wydawało się, że są zielo­ założony na udo opatrunek. ne. Zawsze podobały mu się kobiety o zielonych oczach. Rozejrzał się, widząc już dobrze w półmroku. Zoba­ - Każdy zrobiłby to samo na moim miejscu - odpar­ czył dziewczynę. ła Abby. - Wydawało mi się... - Nagle zacisnęła mocno Omal nie postawił na niej stóp, kiedy siadał. Leżała powieki z powrotem, a potem otworzyła oczy i zaczęła nieruchomo na podłodze, musiała chyba zemdleć. Prze­ wpatrywać się uważnie w twarz Graya. - Czy mogę cię raził się nagle i dotknął jej policzka. Był ciepły i miękki. dotknąć? - spytała. Nie miał wątpliwości, że dziewczyna żyje. Odetchnął Przeszedł go dreszcz, który zmienił się w gorąco. z ulgą i uśmiechnął się, patrząc na nią z góry. - Co się dzieje? - spytał z troską, ująwszy dłoń Ab­ Pamiętał ból, stan na granicy przytomności i tę by. - Jesteś blada. Źle się czujesz? dziewczynę. Jej siłę i delikatność. Dziewczyna wyglą­ Dotknęła swobodną dłonią czoła. dała na znacznie drobniejszą, niż wydawało mu się - Nie. Ale czułam dym i słyszałam bębny, a po­ wcześniej. W świetle lampy naftowej wydawała się ru­ tem. .. zniknąłeś. - Wstała niepewnie, opierając się na da. Miała piegi na nosie i prawie dziecięcą twarz. Gray ręce Graya. - To przecież niemożliwe... Prawda?Mu- był tym zaskoczony, dobrze pamiętając zdecydowanie, siałam śnić... odwagę i wytrwałość dziewczyny. - Bębny?!... - powtórzył szeptem Gray. - Opo­ Ale dlaczego spała u jego stóp na podłodze? Wyciąg­ wiedz mi, co to były za bębny. Czy wydawało ci się nął znowu rękę i dotknął jej ramienia. może, że ich odgłosy dochodzą ze wszystkich stron - Przepraszam... - odezwał się. - Czy nie jest pani naraz? Czy nie czułaś ich w głowie, jakby powietrze niewygodnie na podłodze? było nimi przepełnione? Strona 14 Abby przytaknęła i popatrzyła z uwagą na Graya. - Jestem Abby Gentry - przypomniała. - Mieszka­ - Ty też je słyszałeś? - upewniła się. - Czy wiesz, my po sąsiedzku. Przez rok chodziliśmy równocześnie co to było? do tej samej średniej szkoły. Pochylił się, siedząc na łóżku i ukrył twarz w dło- - Abby Gentry? - Gray pokręcił głową. - Jesteś niach. Bolała go głowa. /, rodziny Gentrych? Jakoś nie mogę... - Znowu potarł - Myślałem, że to mi się śniło... - odparł przerażony. skronie. - Opowiedz, co słyszałeś i czułeś? Co widziałeś? - Nie przejmuj się - powiedziała. - Wątpię, żebyś - dopytywała się Abby. miał okazję szczególnie mnie zapamiętać. - Oparła dłoń - Muszę się nad tym zastanowić. - Gray potarł skro- na ramieniu Graya, a potem zaraz ją cofnęła, gdyż palił nie. - Nie, nie jestem w stanie myśleć. ją dotyk jego nagiego ciała. - Powiedz mi lepiej - Abby Abby położyła mu dłoń na ramieniu. zmieniła temat - co robiłeś na dnie tego łożyska wy­ - Nie martw się, Grayu - powiedziała. Gray drgnął schniętego strumienia bez konia? Jak to się stało, że nie - Potem porozmawiamy o tym, co się przed chwilą sta- zauważyłeś grzechotnika? ło - uspokajała go. - Byłeś dzisiaj w ciężkim stanie. - Czy mogę napić się wody? - spytał tylko Gray. - Skąd znasz moje imię? - spytał. - Ja ciebie nie Abby pomyślała, że jest dla niego okrutna. Przez tyle znam. Pamiętam, jak mnie ratowałaś na dnie wąwozu, ale godzin walczył o życie, a kiedy tylko odzyskał przyto­ nie przypominam sobie, żebym cię już kiedyś spotkał. mność, z pielęgniarki zmieniła się w śledczego. Abby była rozczarowana, ale opanowała się. Ona - Oczywiście, przepraszam - odpowiedziała. - Nic doskonale pamiętała, jak Gray jednym ciosem zrzuci! nie mów, tylko odpoczywaj. Niedługo powinien na­ z konia Bigelowa Yatesa, kiedy ten zarzucił na Abby dlecieć śmigłowiec pogotowia. - Podała mu kubek lasso. Kiedy chodziła do szkoły średniej, dokuczało jej wody. kilku najbardziej nieznośnych kolegów. Być może dla­ Gray wypił trochę i odezwał się: tego, że zawsze się im przeciwstawiała, zamiast na prze­ - Jestem ci winien wytłumaczenie. - Popatrzył jej mian krzyczeć i wdzięczyć się, jak inne dziewczyny. w oczy, znów zafascynowany. - Zresztą, nie tylko wy­ Jednak, mimo że Gray stał się owego pamiętnego tłumaczenie. Uratowałaś mi życie... dnia bohaterem Abby, on nie musiał pamiętać akurat - Co ty mówisz? - zaprotestowała Abby. - Bardzo się tamtego wydarzenia ani nawet jej twarzy. Zresztą Abby cieszę, że mogłam ci pomóc. Nie jesteś mi nic winien! wyglądała przecież inaczej niż przed dziesięciu laty. - O, nie... Zawdzięczam ci życie. Możesz poprosić Strona 15 mnie o cokolwiek chcesz. Moje życie należy od teraz dzi o węża, nie zauważyłem go; nie wiem, jakim spo­ do ciebie, Abby. Już na zawsze. sobem go obudziłem. To wstyd, bo jestem Komanczem, Abby cofnęła się o krok. Nie wiedziała, jak ma zare­ którego dziadek nauczył unikania węży. agować na tak poważną deklarację. Zaczęła kręcić gło­ - A czy pamiętasz, skąd masz skaleczenie na gło­ wą, ale Gray uniósł dłoń i kontynuował: wie? - spytała Abby. - Nie dyskutujmy o tym w tej chwili. Ale póki żyję, Gray dotknął spuchniętej skroni. będę ci się za to odpłacał. - Oparł się wygodnie i popa­ - Nie. Musiałem uderzyć się o skałę, kiedy wystra­ trzył w sufit. - Pamiętam, że doglądałem mojego stada. szyłem się węża. W przeciwnym razie po ugryzieniu Od kilku tygodni widywaliśmy moje mustangi za wa­ wydostałbym się z wąwozu i pojechałbym szukać po­ szym ogrodzeniem. Znalazłem zawalony odcinek płotu, mocy... niedaleko tego łożyska strumienia. Pomyślałem, że na Nie mógł sobie przypomnieć, co się stało. Jedyne, co wasz teren mogło przejść sporo naszych koni. Jechałem dobrze pamiętał, to odgłos bębnów. Wydało mu się więc na swojej Chmurze Burzowej - nie mogłaś zoba­ przez chwilę, że znów je słyszy, kiedy tylko o nich czyć osiodłanego konia, bo jeżdżę po indiańsku - bez pomyślał. siodła ani uzdy, na niepodkutym wierzchowcu... Co się ze mną dzieje?! - zaniepokoił się. W każdym razie, wydało mi się, że słyszę z dna wąwo­ Na szczęście usłyszał, że nadlatuje śmigłowiec. Mi­ zu rżenie konia. Zsiadłem, zostawiając Chmurę Burzo- nutę później maszyna wylądowała nieopodal chaty. Ab­ wą na górze, i zszedłem po skałach. by zdjęła żelazną sztabę z drzwi. - Twój koń tam został? - upewniła się Abby. - W ta­ - Musi już świtać - powiedziała. kim razie sprowadzę go stamtąd, każę nakarmić i napo­ - Dobrze się teraz czuję - odparł Gray. - Pamiętam, ić, a potem odprowadzić na wasze ranczo. że zrobiłaś mi zastrzyk z antidotum przeciwko jadowi - Martwisz się o mojego konia? - zapytał Gray. grzechotnika. Mam wielkie szczęście, że wozisz ze sobą - Pewnie! takie rzeczy. - Nie chciał, żeby zawieziono go śmigłow­ Gray był zdumiony, że ktoś z rodziny Gentrych może cem do szpitala, skoro niebezpieczeństwo minęło. - martwić się o pojedynczego konia, w dodatku - cudzego. Wrócę na nasze ranczo - oznajmił. - Chmura Burzowa - Nie zawracaj sobie nim głowy - odpowiedział. musi kręcić się gdzieś w pobliżu. - Chmura Burzowa biega własnymi drogami. Na pa­ Abby zbliżyła się do niego i uśmiechnęła się - był to stwiskach czuje się lepiej niż w zagrodzie... A jeśli cho­ jej pierwszy uśmiech, jaki ujrzał Gray, odkąd się nim Strona 16 zajęła. We wpadającym przez otwarte drzwi świetle zo­ Pomimo protestów Graya, sanitariusze obejrzeli go baczył, że jej oczy są rzeczywiście szarozielone. uważnie, zbadali tętno i oddech, po czym założyli mu Było w niej coś, co sprawiało, że wydała mu się na twarz maskę tlenową i wbili w przedramię igłę kro­ bardzo atrakcyjna, choć trudno powiedzieć dlaczego. plówki, aby uzupełnić poziom płynów w jego organi­ Pomyślał, że dopiero teraz zdał sobie sprawę z kobie­ zmie. Po krótkim czasie Gray odleciał do szpitala. cości tej noszącej się i zachowującej po męsku dziew­ Abby pojechała konno do domu. W trakcie jazdy czyny. rozmyślała o tajemniczych wydarzeniach tej nocy. Dla­ Od bardzo dawna nie miał okazji zachwycać się żad­ czego zdawało jej się, że czuje dym z fajki i słyszy ną kobietą. Kiedy po śmierci matki powrócił do Teksa­ bębny? Czy Gray zniknął? To musiał być dziwny sen su, spotykały go tylko ból, cierpienie i ciężka praca. wywołany wyczerpaniem. Prawie nie widywał kobiet. Wykąpała się i trochę przespała. Od razu poczuła się Teraz też nie miał czasu myśleć o dziewczynie, któro lepiej. Nie miała czasu dłużej rozmyślać o bębnach. uratowała mu życie. Pochodziła z rodziny bogatych Gen- Zamierzała powiedzieć Chuckowi, swojemu starszemu trych, poza tym nie miała w sobie ani kropli krwi nemem. bratu, że nie powinien prosić Billy'ego Boba i Jake'a, - Przeżyłeś, ale spróbuj teraz, czy dasz radę ustać na żeby na nią uważali. Jak mógł bez jej wiedzy wtrącać nogach - przerwała jego myśli Abby. się w jej życie? Podała Grayowi rękę i pomogła mu wstać. Kręciło Chuck zawsze czuł się odpowiedzialny za Abby i Ca­ mu się w głowie, miał nieprzyjemne uczucie w żołądku. la, ich brata. Od czasu śmierci rodziców Chuck wziął Widać było, że jest bardzo słaby. Abby popchnęła go na siebie odpowiedzialność za całą rodzinę. delikatnie, żeby usiadł z powrotem. Abby nieraz mówiła mu, że chce, wręcz marzy - Skoro nie możesz ustać, to nie pojedziesz o włas­ o tym, żeby stać się zarządcą rancza. Jak mógł w tej nych siłach do domu - zawyrokowała. sytuacji polecić Billy'emu Bobowi, żeby na nią uważał? - Nie!... - mruknął zawstydzony Gray na widok Przecież utrudniał jej w ten sposób realizację planów! dwóch sanitariuszy w kombinezonach. Właśnie starała się udowodnić wszystkim, że jest spraw­ - Przepraszamy, że przylecieliśmy dopiero teraz - ną osobą i wkrótce będzie w stanie zarządzać wszystki­ odezwał się jeden z nich. - Zaraz zajmiemy się pacjen­ mi pracownikami, ziemią i stadem. Kochała Chucka, tem i w ciągu paru minut przewieziemy go do szpitala. ale uważała, że powinien wreszcie zacząć traktować ją Proszę się nie martwić. jak dorosłą. Potrafiła sobie rad/.ić. Strona 17 Wyszła na dwór i zaczęła szukać Chucka, ale nigdzie - Weź kilka. Są pyszne, a Lupę na pewno bardzo się go nie było. Zdenerwowała się. ucieszy. W kuchni napotkała Meredith, swoją bratową. Abby Abby uwielbiała ciasteczka Lupę. Od razu zaczęła od razu poprawił się humor. jeść. Dawniej jedyną oprócz Abby kobietą na ranczu Gen- - Chuck chyba jeszcze nie wrócił z pastwisk - po­ trych była Lupę, leciwa służąca. Matka Abby zaginęła wiedziała Meredith. - Nie denerwuj się tym, że się bez wieści przed dwunastu laty. Kiedy niedawno poja­ o ciebie martwi. Przecież go znasz. On martwi się wiła się Meredith - zdecydowana kobieta o twardym o wszystko. I nigdy się nie zmieni. - Wzruszyła ramio­ charakterze - Abby z miejsca ją polubiła. Meredith do nami i zarzuciła na ramię swój gruby, złocisty warkocz. niedawna była pilotem wojskowym. Mimo że potrafiła - Doszłam do wniosku, że podoba mi się, iż mąż się postawić na swoim, miała dobre serce i potrafiła współ­ o mnie troszczy. To nie musi oznaczać, że chce mnie czuć innym. Umiała też przekonać do swoich racji Chu­ kontrolować. Ani też ciebie. Chuck troszczy się o nas, cka, także bardzo silnego człowieka. bo nas kocha. Do tej pory Chuck dominował nad wszystkimi na - Wiem, że Chuck mnie kocha, Meri. Ja też go ko­ ranczu, miał bowiem skłonność do zarządzania. Jednak cham - odparła Abby. - Ale chcę, żeby zauważył, że kiedy się ożenił, złagodniał trochę. Tyle że i tak kazał dorosłam i wiem, co chcę robić w życiu. Billy'emu Bobowi opiekować się Abby... - Chuck zdaje sobie sprawę, że jesteś dorosła... - od­ - Witaj! - odezwała się Meredith. - Kiedy dowie­ powiedziała Meredith. - Widzisz, miałam ci na razie nie dzieliśmy się, co się stało - Meredith przytuliła Abby mówić, ale Chuck planuje urządzić wielkie przyjęcie - myśleliśmy, że może potrzebujesz pomocy. z okazji twoich urodzin. Chce na nie zaprosić między Abby cofnęła się. innymi wszystkich odpowiednich kawalerów w okręgu. - Co za bzdury! - odparła. - Może nie znasz mnie - Co?! - prychnęła Abby. - Dlaczego postanowił... dostatecznie dobrze, ale Chuck wie, że potrafię sobie Meredith objęła ją ramieniem. radzić sama. Gdzie nasz wielki szef? Mam mu kilka - Uważa, że musisz czuć się tu samotna. Martwi się, rzeczy do powiedzenia! że odkąd wróciłaś na ranczo, nie spotykasz się ze zna­ Meredith uśmiechnęła się i wyciągnęła w stronę Ab­ jomymi, nie umawiasz się z żadnym chłopakiem. by talerz z ciasteczkami w czekoladzie. - Tego już za wiele... - Abby zwiesiła głowę, - Czy - Spróbuj, Lupę upiekła je dziś rano - zachęciła. Chuck nie pamięta, że nie umawiałam się z żadnymi Strona 18 chłopakami? Niepotrzebny mi teraz mężczyzna. Prze­ szkadzałby mi tylko w życiu. Jak Chuck śmie zapraszać jakichś facetów na moje urodziny, nie zapytawszy mnie o to najpierw?! Meredith popatrzyła uważnie na Abby. - Nigdy nie miałaś chłopaka? - zdziwiła się. ROZDZIAŁ TRZECI Abby pokręciła głową. Jakoś nigdy nie marzyła o mężczyźnie. Uważała, że we współczesnym świecie Gray spędził w szpitalu tylko kilka godzin. Lekarz, mnóstwo kobiet żyje aktywnym, szczęśliwym życiem który go wypisywał, powiedział: bez mężczyzny. Zamierzała być jedną z takich kobiet. - Ma pan silny organizm. Zazwyczaj w takim przy­ Sięgnęła po kolejne ciasteczko. padku leży się w szpitalu około tygodnia. - Nigdy nie byłaś z mężczyzną? - upewniła się Me­ Gray uważał, że jeśli ma silny organizm, to odziedzi­ redith. czył to po dziadku. Jego dziadek nadal żył. Był starym, - Nie. A po co? gderliwym Indianinem. Żył sam, z dala od cywilizacji, - Kochanie, nie dziwię się, że Chuck się o ciebie nie miał nawet telefonu. Dziadek przez dziesięć lat mie­ martwi. Zamiast protestować, powinnaś zgodzić się na szkał razem z wnukiem, podczas gdy Gray studiował to przyjęcie, być na nim, rozmawiać z mężczyznami w college'u i uczył się tradycji starszych. W tamtych i dobrze się bawić. To rozkaz! - Meredith pocałowała latach Gray także uważał, że nie potrzebuje telefonu, szwagierkę w policzek. teraz jednak zastanawiał się, czy nie kupić dziadkowi telefonu komórkowego, aby mogli się ze sobą kontakto­ wać. Żaden nie był jednak wielbicielem współczesnej techniki. Cieszyli się z indiańskiej tradycji. Dziadek nosił imię Sierp Księżyca i nazwisko Parker - nazwisko było obecnie konieczne ze względów pra­ wnych. Od urodzenia mieszkał w południowo-zachod- niej części sąsiedniego stanu Oklahoma, na granicy re­ zerwatu Komanczów. Do rezerwatu dawno i śmiało wkroczył postęp techniczny, a Indianom żyło się tam Strona 19 całkiem dostatnio, jednak Sierp Księżyca wolał miesz­ chał się tępo. Miał twarz mało inteligentnego człowieka kać samotnie, z dala od reszty nemene, i żyć podobnie, i wiecznie rozczochrane włosy koloru dojrzałego zboża. jak jego plemię żyło dawniej. - Nie przejmuj się tym Indianinem, Milanie - po­ Minął tydzień od wypadku Graya. Wciąż trochę do­ wiedział Harold, starszy z braci Skaggsów, który wcho­ kuczał mu ból, jednak już nie tak dotkliwie jak wcześ­ dził właśnie do kuchni przeciwległymi drzwiami. - Ma­ niej. Gray miał nadzieję, że tego ranka porozmawia my ważniejsze sprawy na głowie - oznajmił, wymachu­ nareszcie z dziadkiem. Szary Wilk miał do Sierpa Księ­ jąc jakąś karteczką. życa kilka pytań, na które pilnie potrzebował odpowie­ Rzucił Gray owi pogardliwe spojrzenie, po czym za­ dzi. Gray przypuszczał, że wiadomość, którą przesłał czął robić sobie śniadanie. dziadkowi przez sąsiada, już dotarła. Tego dnia dziadek Gray zrobił krok naprzód i zacisnął pięści. Miał miał wybrać się do najbliższego miasteczka i porozma­ ochotę pobić Harolda, ale powstrzymał się i stanął przy wiać z wnukiem przez telefon. drzwiach, wkładając ręce do kieszeni. Gray wszedł do kuchni i westchnął. Ostatnio nie Harold także nie byłby dla Graya godnym przeciw­ dawano mu spokojnie rozmawiać przez telefon. Wciąż nikiem w bójce. Starszy z braci Skaggsów miał wiecz­ dokuczali mu dwaj przyrodni bracia. Żywił się nadzie­ nie nadętą twarz fajtłapy, małe rozbiegane oczka i po­ ją, że nie będzie ich teraz w domu, jednak nie miał mimo młodego wieku spory brzuszek. szczęścia. Gray nie miał zamiaru wdawać się w bójki ani robić - Proszę, kto tu przyszedł - odezwał się Milan krzywdy przyrodnim braciom, mimo że obu nie znosił. Skaggs, młodszy z braci, który właśnie zaglądał do lo­ Po śmierci matki, w zeszłym roku, był zmuszony wró­ dówki. - Panoszy się w domu, jakby był jego właści­ cić na ranczo Skaggsów, aby doglądać stada mustangów cielem. - koni rzadkiej rasy, hodowanych przez Indian. Nie Milan był drobnym, chudym dwudziestotrzylatkiem. chciał, aby stado się zmarnowało. Zamierzał zarobić na Miał metr siedemdziesiąt dwa wzrostu i rozmawiając własne, małe ranczo, a kiedy już je kupi, przeprowadzić z wiele wyższym od siebie przyrodnim bratem, musiał się i zabrać mustangi. Niezależnie od woli swojego oj­ zadzierać głowę do góry. To między innymi przez to czyma, Joego Skaggsa. Milan był dla Graya wyjątkowo niemiły. - Musimy się zastanowić, jak się ubrać na dzisiejsze Gray pohamował złość i zignorował zaczepkę brata, przyjęcie u Gentrych - powiedział Harold do Milana. którego zupełnie nie szanował. Milan jak zwykle uśmie­ - Nie wiem, czy wyjściowe dżinsy będą odpowiednie. Strona 20 Będziemy nie tylko tańczyć i pić. Pewnie będą chcieli biet, jakie Gray w życiu widział. Miała twarz i oczy nam pokazać, co potrafią ich nowe konie. anioła. Była dość drobna, szczupła, ale silna, nie bała - Wiem - zgodził się Milan. - Parę dni temu tata się ciężkiej pracy. mówił, że Chuck Gentry kupił drogie hiszpańskie ogie­ Cóż, być może niektórzy biali ludzie wolą słabe fi­ ry, mestenosy. Ale nie wiem, po co rodzina Gentrych zycznie dziewczyny ubrane w koronkowe sukienki, ko­ miałaby się przed nami popisywać? Przecież i tak są biety, których twarze przykrywa makijaż - myślał. bardzo bogaci. Wiedział, że Abby Gentry nigdy w życiu nie włoży­ Gray zaczął z uwagą przysłuchiwać się rozmowie łaby koronkowej sukienki. Myśląc o Abby, uśmiechnął braci. Mustangi, które hodował na ranczo Skaggsów, się odruchowo. byty Jego własnością, nie ojczyma ani braci. Gray - Nie ciesz się tak, braciszku - syknął Harold. - Ty odziedziczył je. Zainteresowało go, że rodzina Gentrych nie pojedziesz. Tata mówi, że rodzina Gentrych nie chce z nim konkurować także w hodowli koni szlachet­ ucieszy się z widoku Indianina na swoim przyjęciu. nych ras. I tak narobiłeś nam ostatnio dość wstydu, dając się uką­ - Urządzają na swoim ranczo przyjęcie? - upewnił sić wężowi. Chcesz znowu mieć kłopoty? się. - Dziś wieczorem? - Powiedziałeś przecież, że Chuck Gentry zapra­ Chciał obejrzeć nowe konie sąsiadów. Gray nie by­ sza wszystkich kawalerów - przypomniał spokojnie wał na przyjęciach, nie interesowało go to. Obawiał się Gray. teraz, jak poradzi sobie na ranczu bogacza. Milan wyjął Haroldowi z ręki zaproszenie i zama­ - O, to wielkie przyjęcie - zapewnił Milan. - Tata chał nim przed nosem Graya. mówi, że Chuck Gentry zaprasza wszystkich kawalerów - Zaproszenie dotyczy „Joego Skaggsa z rodziną" w okręgu. Szuka odpowiedniego kandydata na męża - oznajmił. - Zdaje się, że nie nazywasz się Skaggs. swojej siostrzyczki. Myślę, że mam kwalifikacje nie Kiedy tata wróci ze stajni, wyjaśni ci, że nie jesteś dla gorsze niż inni. Gentrych pożądanym gościem. Gray skrzywił się na myśl o tym, że Milan mógłby Gray wyciągnął pięści z kieszeni, ale przypomniał próbować spodobać się Abby. Chyba mówili o pięknej sobie, że nie ma sensu bić tych słabych głupców. Wy­ Abby, wspaniałej odważnej dziewczynie, która przed cofał się. Był dumny, że jest Indianinem, ale nigdy nie tygodniem uratowała Grayowi życie. Była jedyną sio­ reagował na niczyje kąśliwe uwagi czy kpiny. Nie za­ strą braci Gentrych.To jedna z najcudowniejszych ko­ mierzał się nimi przejmować.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!