Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Clare Cassandra - Mroczne Intrygi (2) - Władca Cieni PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Część pierwsza. Kraina snu
Edgar Allan Poe Kraina snu
1. Martwa woda
2. Doliny bezdenne
3. Przeraźliwych wiedźm noclegi
4. Sfery, co we mgłach się promienią
5. I na ziemi, i na niebie
6. Gdy wędrowiec się ukaże
7. Bezbrzeżnych mórz lazury
8. U tych rzek
9. Nasze światy
10. Tak chce Pan
11. Na czarnym tronie
12. U tych gór
13. Kraina snu
14. Przez zaćmione szkło
Część druga. Thule
15. Drogie widma
16. Gdy wędrowiec się ukaże
17. Opętany
18. Mara przeszłych dni
19. U tych borów
20. Bez wytchnienia
21. Przed otwartą źrenicą
22. I w wszetecznej każdej plamie
23. Pod błękitem z krwi płomienia
24. Serca bolejące
25. Dreszcz budzą i westchnienie
26. Idąc w ciemny szlak nieznany
27. Złe duchy
28. Duch, co błądzi ziemią tą
29. Ultima Thule
Strona 3
Podziękowania
Strona 4
Strona 5
Tytuł oryginału:
Lord of Shadows. The Dark Artifices – Book Two
Copyright © 2017 by Cassandra Clare
Copyright for the Polish translation © 2017 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Urszula Okrzeja
Korekta:
Magdalena Górnicka
Ilustracja na okładce:
Cliff Nielsen
Opracowanie graficzne okładki:
Piotr Chyliński
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-941-2
Wydanie II
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. 22 813 47 43, fax 22 813 47 60
e-mail
[email protected]
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. 22 721 30 00
www.olesiejuk.pl
Skład wersji elektronicznej
[email protected]
Strona 6
Jimowi Hillowi.
Strona 7
Powiedziałem: ból i smutek.
Odrzekł: wytrzymaj. Rana to miejsce, przez które wnika w ciebie Światło.
Rumi
Strona 8
Część pierwsza
Kraina snu
Strona 9
Kraina snu
Edgar Allan Poe
Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy bóstwo Noc
Samowładną dzierży moc
I w gwiaździstej lśniąc koronie
Na swym czarnym siedzi tronie,
Świeżom wrócił w nasze światy...
Spoza Thule lodowatej –
Z sfer, co we mgłach się promienią,
Poza Czasem i Przestrzenią.
Tam doliny są bezdenne,
Tam urwiska są kamienne,
Tam są głazy fantastyczne –
Letargiczne – magnetyczne –
I otchłanie – i pieczary –
I olbrzymich lądów jary –
Niepojętych kształtów mary –
Wiekuistych mgieł opary.
Niebotyczne dzikie góry
I bezbrzeżnych mórz lazury,
Mórz, co dyszą bez wytchnienia
Pod błękitem z krwi płomienia.
I jeziora nieskończone,
W martwą wodę skrysztalone,
W martwą wodę lodowatą,
Strona 10
Śnieżnych lilij strojne szatą.
U tych jezior nieskończonych,
W martwą wodę skrysztalonych,
W martwą wodę lodowatą,
Śnieżnych lilij strojnych szatą –
U tych gór – i u tych rzek,
Które szumią z wieku w wiek –
U tych borów – u tych błót,
Gdzie jaszczurek żyje ród –
U tych mrocznych kałuż brzegu,
Przeraźliwych wiedźm noclegu,
I w wszetecznej każdej plamie,
I w rozpacznej każdej jamie,
Gdy tu błądzisz, wszędy ci
Zapomniana, nikła lśni
Jakaś mara przeszłych dni.
Zaczajone błędne twarze,
Gdy wędrowiec się ukaże,
Nagle jawią się jak cienie,
Dreszcz w nim budzą i westchnienie.
Drogie widma w białych szatach,
Niecielesne w obu światach –
I na ziemi – i na niebie –
Schodzą – niby mgła – do ciebie.
Bowiem sercom bolejącym
Kraj ten światem jest kojącym;
Tym, co męką dyszą bladą,
Kraj ten jest – jak Eldorado.
Bo wędrowiec, co tu zboczy,
Przez zamknięte widzi oczy,
Przed otwartą zaś źrenicą
Świat ten – wieczną tajemnicą.
Tak chce Pan, co zakaz święty
Strona 11
Dał powiece niezamkniętej.
Duch, co błądzi ziemią tą,
Przez zaćmione patrzy szkło.
Idąc w ciemny szlak nieznany,
Od złych duchów opętany,
Z krain, kędy bóstwo Noc
Samowładną dzierży moc
I w gwiaździstej lśniąc koronie
Na swym czarnym siedzi tronie,
Świeżom wrócił w nasze światy...
Spoza Thule lodowatej[1].
1 Przeł. Antoni Lange.
Strona 12
1
Martwa woda
Kit dopiero niedawno dowiedział się, czym jest cep bojowy, a teraz
na ścianie nad jego głową wisiał cały zestaw takich cepów: lśniących, ostrych,
zabójczych.
Nigdy dotąd nie widział takiego miejsca jak zbrojownia w Instytucie
w Los Angeles. Ściany i posadzki były wyłożone srebrzystobiałym granitem,
a rozmieszczone na całej długości pomieszczenia w regularnych odstępach
marmurowe wyspy upodabniały je do sali muzealnej, w której
wyeksponowano kostury i maczugi, sprytnie zaprojektowane laski,
naszyjniki, buty i pikowane kurtki skrywające wąskie, płaskie ostrza
do pchnięć i do rzucania, korbacze nabijane okrutnymi kolcami, kusze
wszelkich możliwych typów i rozmiarów.
Na powierzchni granitowych wysp piętrzyły się błyszczące przyrządy
z adamasu – przypominającej kwarc substancji, którą Nocni Łowcy
wydobywali z ziemi i z której nikt inny nie potrafił wykuwać kling i steli.
Bardziej jednak zaciekawił Kita regał ze sztyletami.
Nie chodziło bynajmniej o to, że w jakiś szczególny sposób marzył
o nauczeniu się walki sztyletem – w tej kwestii przejawiał zupełnie
przeciętne zainteresowanie zabójczą bronią, jakie w jego mniemaniu
podzielali chyba wszyscy nastolatkowie. Chociaż on akurat wolałby dostać
do ręki pistolet maszynowy albo miotacz ognia. Te sztylety były jednak
prawdziwymi dziełami sztuki, ich rękojeści – inkrustowane złotem
i srebrem – mieniły się błękitnymi szafirami i rubinowymi kaboszonami
i lśniły cierniowym deseniem z platyny i czarnych brylantów. Kitowi
przychodziły do głowy co najmniej trzy osoby z Nocnego Targu, które bez
zbędnych pytań zapłaciłyby fortunę za takie cacka.
Może nawet cztery.
Strona 13
Zdjął dżinsową kurtkę, którą miał na sobie – nie wiedział, do którego
z Blackthornów pierwotnie należała; kiedy obudził się pierwszego ranka
po przybyciu do Instytutu, zastał przy łóżku świeżo wyprany stosik ubrań –
i narzucił pikowaną. Przejrzał się w lustrze w głębi sali: potargane blond
włosy, blaknące sińce na bladej skórze. Otworzył wewnętrzną kieszeń kurtki
i zaczął ją napychać sztyletami w pochwach, wybierając
te z najozdobniejszymi rękojeściami.
Drzwi zbrojowni się otworzyły. Kit upuścił trzymany w dłoni sztylet
na półkę i pośpiesznie się odwrócił. Wydawało mu się, że niepostrzeżenie
wymknął się z sypialni, ale jeżeli czegoś się podczas swojego krótkiego
pobytu w Instytucie nauczył, to z pewnością tego, że Julian Blackthorn widzi
wszystko, a jego rodzeństwo niewiele mniej.
Nie był to jednak Julian, lecz młody mężczyzna, który – choć Kit nigdy
przedtem go nie widział – wydał mu się dziwnie znajomy. Był wysoki, miał
potargane blond włosy i sylwetkę Nocnego Łowcy: szerokie ramiona,
muskularne ręce. Spod kołnierzyka i mankietów koszuli wyzierały czarne
linie Znaków, którymi Nocni Łowcy chronili się przed niebezpieczeństwem.
Oczy nieznajomego miały niezwykły ciemnozłoty odcień. Podobnie jak wielu
Nocnych Łowców, na jednym palcu nosił gruby srebrny pierścień.
Spojrzał na Kita, unosząc pytająco brwi.
– Lubisz broń, co?
– Jest spoko – odparł Kit i przesunął się nieznacznie w stronę jednego
ze stołów. Modlił się w duchu, żeby sztylety w kieszeni kurtki nie
zadźwięczały.
Mężczyzna podszedł do półki, na której przed chwilą bobrował Kit, i wziął
do ręki upuszczony przez niego sztylet.
– Dobry wybór – powiedział. – Zwróciłeś uwagę na inskrypcję
na rękojeści?
Kit niczego nie zauważył.
– To dzieło Waylanda Kowala, twórcy Durendala i Cortany. – Mężczyzna
obrócił sztylet w palcach i odłożył go na miejsce. – Nie jest aż tak niezwykły
jak Cortana, ale po rzuceniu zawsze wraca do ręki. To wygodne.
Kit odchrząknął.
– Musi być sporo wart – zauważył.
– Wątpię, by Blackthornowie palili się do sprzedania go – odparł cierpko
Strona 14
nieznajomy. – Nawiasem mówiąc, jestem Jace. Jace Herondale.
Zawiesił głos, jakby czekał na reakcję Kita, ale ten nie zamierzał niczego
dać po sobie poznać. Znał nazwisko Herondale, znał je doskonale. Miał
wrażenie, że było to jedyne słowo, jakie przez ostatnie dwa tygodnie słyszał
od ludzi – ale to jeszcze nie znaczyło, że musi Jace’owi dać satysfakcję, jakiej
ten wyraźnie oczekiwał.
– A ty jesteś Christopher Herondale – dodał niewzruszony jego
milczeniem Jace.
– Skąd wiesz? – spytał Kit beznamiętnie. Nie cierpiał nazwiska Herondale.
Nie cierpiał brzmienia tego słowa.
– Podobieństwo rodzinne. Jesteśmy do siebie podobni. Prawdę mówiąc,
przypominasz mi wielu Herondale’ów, których portrety widziałem... – Jace
się zawahał. – Poza tym Emma przesłała mi na komórkę twoje zdjęcie.
Emma. Emma Carstairs ocaliła Kitowi życie. Od tamtej pory niewiele
rozmawiali. Po śmierci Malcolma Fade’a, Najwyższego Czarownika Los
Angeles, zapanował chaos. Kit nie zajmował wysokiej pozycji na niczyjej
liście znajomych, a poza tym nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Emma
traktuje go jak dziecko.
– Zgadza się, jestem Kit Herondale. Wszyscy mi to powtarzają, ale to dla
mnie nic nie znaczy. – Zacisnął zęby. – Jestem Rook. Kit Rook.
– Wiem, co mówił ci ojciec, ale jesteś Herondale’em. A to coś znaczy.
– Tak? Niby co?
Jace oparł się plecami o ścianę tuż pod wyeksponowaną na niej kolekcją
claymore’ów; Kit miał szczerą nadzieję, że któryś z mieczy spadnie mu na
głowę.
– Wiem, że zdajesz sobie sprawę z istnienia Nocnych Łowców –
powiedział Jace. – Wielu ludzi podziela tę świadomość, zwłaszcza
mieszkańców Podziemnego Świata oraz Przyziemnych obdarzonych
Widzeniem. A ty za takiego właśnie się uważałeś, prawda?
– Nigdy nie uważałem, że jestem przyziemny – odparował Kit. Czy Nocni
Łowcy naprawdę nie rozumieli, jak to słowo brzmi w ich ustach?
Jace udał, że go nie słyszy.
– Mało kto poza Nefilim wie cokolwiek na temat społeczności Nocnych
Łowców i ich historii – ciągnął. – Świat Nocnych Łowców składa się z rodów,
których nazwiska otaczane są czcią. W każdym rodzie wiedza o jego historii
Strona 15
przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Przez całe życie wraz
z nazwiskiem nosimy związaną z nim chwałę lub niesławę, dźwigamy
brzemię dobrych i złych czynów naszych przodków. Staramy się być
go godni, żeby nie dokładać ciężaru tym, którzy przyjdą po nas.
Skrzyżował ramiona na piersi. Nadgarstki i dłonie miał pokryte Znakami.
Jeden z nich, na wierzchu lewej dłoni, przypominał otwarte oko. Kit już
wcześniej zauważył, że wszyscy Nocni Łowcy go noszą.
– W naszej społeczności nazwisko jest bardzo ważne – mówił dalej Jace. –
Herondale’owie od pokoleń kształtują losy Nocnych Łowców. Niewielu nas
zostało. Prawdę powiedziawszy, uważano powszechnie, że ja jestem
ostatnim z rodu; tylko Jem i Tessa wierzyli w twoje istnienie. I długo cię
szukali.
Jem i Tessa. To oni wraz z Emmą pomogli Kitowi uciec przed demonami,
które zabiły jego ojca. A potem opowiedzieli mu historię Herondale’a, który
zdradził przyjaciół i uciekł, by rozpocząć nowe życie z dala od innych
Nefilim – i zapoczątkować nowy ród.
– Słyszałem o Tobiasie Herondale’u – przyznał Kit. – Jestem więc
potomkiem wielkiego tchórza.
– Ludzie nie są doskonali. Nie każdy w twojej rodzinie będzie
fantastycznym człowiekiem. Ale kiedy znów zobaczysz Tessę, a zobaczysz ją
na pewno, poproś, niech ci opowie o Willu Herondale’u. I o Jamesie
Herondale’u. No i o mnie, ma się rozumieć – dodał skromnie Jace. – Wśród
Nocnych Łowców jestem kimś. Nie chcę cię onieśmielać, to po prostu fakt.
– Nie czuję się onieśmielony. – Kit nie umiał wyczuć Jace’a. Kiedy mówił,
błysk w jego oku sugerował, że nie mówi do końca poważnie, trudno jednak
było mieć pewność. – Chciałbym pobyć trochę sam.
– Wiem, że musisz sporo przemyśleć. – Jace poklepał Kita po plecach. –
Ja i Clary będziemy tu tak długo, jak długo możemy ci być potrzebni, żeby...
Impet klepnięcia w plecy przeniósł się na sztylety w kieszeni Kita. Jeden
z nich zadźwięczał metalicznie i spadł na podłogę. Leżąc na niej, migotał jak
oskarżycielskie oko.
– Aha... – powiedział Jace, przerywając przeciągające się milczenie. – Czyli
jesteś złodziejem broni.
Kit, świadomy daremności ewentualnego zaprzeczenia, nie
odpowiedział.
Strona 16
– Dobra, posłuchaj: ja rozumiem, że twój ojciec był kanciarzem, ale
ty jesteś teraz Nocnym Łowcą i... Czekaj no, co ty tam jeszcze masz pod tą
kurtką? – spytał Jace. Wykonał jakiś skomplikowany ruch lewą stopą i leżący
na posadzce sztylet podskoczył w powietrze, a wtedy Jace zręcznie go złapał.
Rubiny na rękojeści roziskrzyły się światłem. – Zdejmij ją.
Kit bez słowa zdjął kurtkę i rzucił na stół. Jace odwrócił ją wnętrzem
do góry i otworzył kieszeń na piersi. Przez chwilę obaj w milczeniu
podziwiali lśnienie ostrzy i klejnotów.
– Ach tak... Domyślam się, że planowałeś ucieczkę?
– A po co miałbym tu zostawać?! – żachnął się Kit. Wiedział, że nie
powinien się złościć, ale nie potrafił się opanować. Tego było dla niego zbyt
wiele: strata ojca, niechęć wobec Instytutu, zarozumialstwo Nefilim,
żądania, by przyjął nazwisko, które mu się nie podobało i do którego wcale
nie zamierzał się przekonywać. – To nie jest miejsce dla mnie. Możesz
mówić co chcesz o moim nowym nazwisku, ale dla mnie to są puste słowa.
Jestem synem Johnny’ego Rooka. Przez całe życie dążyłem do tego, żeby być
taki jak ojciec, a nie taki jak wy. Nie potrzebuję ani ciebie, ani nikogo z was.
Potrzebne mi są tylko jakieś pieniądze na początek, żebym mógł otworzyć
własnym kram na Nocnym Targu.
Złote oczy Jace’a zwęziły się i po raz pierwszy pod arogancką fasadą
żartownisia Kit dostrzegł błysk nieprzeciętnego intelektu.
– A czym będziesz handlował? Twój ojciec sprzedawał informacje.
Nawiązanie stosownych kontaktów zajęło mu wiele lat i kosztowało sporo
złej magii. Chcesz tak jak on sprzedać swoją duszę, żeby wegetować
na rubieżach Podziemnego Świata? Chcesz takiej samej śmierci? Widziałeś,
jak zginął, prawda?
– To były demony...
– Owszem, tyle że ktoś je musiał nasłać. Strażnik nie żyje, ale to wcale nie
znaczy, że nikt cię nie szuka. Masz piętnaście lat. Może ci się wydawać, że
pragniesz śmierci, ale uwierz mi: to nieprawda.
Kit z wysiłkiem przełknął ślinę. Próbował sobie wyobrazić siebie stojącego
za ladą straganu na Nocnym Targu. Od kilku dni zabawiał się takimi
wyobrażeniami, prawda jednak była taka, że na Targu mógł się czuć
bezpiecznie tylko dzięki ojcu. Ludzie bali się Johnny’ego Rooka. Co by się
stało z Kitem bez ojcowskiej opieki?
Strona 17
– Ale ja nie jestem Nocnym Łowcą. – Powiódł wzrokiem po sali,
po milionach egzemplarzy broni, stosach adamasu, pancerzach i pasach
do noszenia oręża. To niedorzeczne. Nie był ninją. – Nie wiedziałbym nawet,
od czego zacząć.
– Poczekaj jeszcze tydzień – poradził mu Jace. – Tydzień tutaj,
w Instytucie. Daj sobie szansę. Emma mi opowiadała, jak odpędziłeś
te demony, które zabiły twojego ojca. Tylko Nocny Łowca mógł tego
dokonać.
Kit niewiele pamiętał z walki z demonami w rodzinnym domu, ale
wiedział, że faktycznie zrobił to, o czym mówił Jace. Jego ciało przejęło
kontrolę i po prostu walczył. I w dziwny, tajemniczy, niejasny sposób nawet
mu się to podobało.
– Tym właśnie jesteś – ciągnął Jace. – Nocnym Łowcą. W twoich żyłach
płynie krew aniołów. Jesteś Herondale’em. Nawiasem mówiąc, oznacza to,
że nie tylko należysz do rodziny wybitnych przystojniaków, ale także
do rodziny posiadającej sporo atrakcyjnych nieruchomości, takich jak dom
w Londynie czy dworek w Idrisie, które zapewne są po części także twoją
własnością. Tak tylko mówię, na wypadek gdyby cię to interesowało.
Kit spojrzał na pierścień na lewej dłoni Jace’a: srebrny, ciężki i –
na pierwszy rzut oka – stary. No i sporo wart.
– Słucham uważnie – powiedział.
– Daj sobie jeszcze tydzień, to wszystko. Zresztą... – Jace wyszczerzył zęby
w uśmiechu. – Żaden Herondale nie oprze się rzuconemu mu wyzwaniu.
***
– Teuthida? – powiedział do telefonu Julian, marszcząc brwi. – To...
kałamarnica, prawda?
Odpowiedź była ledwie słyszalna. Emma rozpoznała głos Ty’a, ale nie
zrozumiała słów.
– Tak, jesteśmy na molo – mówił tymczasem Julian. – Na razie niczego
jeszcze nie widzieliśmy, ale dopiero co przyjechaliśmy. Przydałyby się
tu wydzielone miejsca parkingowe dla Nocnych Łowców...
Jednym uchem słuchając słów Juliana, Emma rozglądała się dookoła.
Słońce przed chwilą zaszło. Zawsze uwielbiała molo w Santa Monica, odkąd
Strona 18
w dzieciństwie rodzice przywieźli ją tutaj, żeby pograła w cymbergaja
i pojeździła na staroświeckiej karuzeli. Przepadała za tutejszym śmieciowym
jedzeniem: hamburgerami i koktajlami mlecznymi, smażonymi małżami
i olbrzymimi świderkowatymi lizakami. Kochała Pacific Park – podupadłe
wesołe miasteczko na samym koniuszku molo, skąd rozpościerał się widok
na ocean.
Przez lata Przyziemni zainwestowali grube miliony dolarów
w rewitalizację molo i zrobienie z niego atrakcji turystycznej. W Pacific Park
pojawiło się mnóstwo nowiutkich, błyszczących atrakcji, stareńkie wózki,
z których sprzedawano churros, zostały wyparte przez budki z tradycyjnie
wyrabianymi lodami i półmiski homarów, ale deski pod stopami Emmy były
jak dawniej wypaczone i sfatygowane po wieloletnim kontakcie ze słońcem
i solą, powietrze nadal pachniało cukrem i wodorostami, karuzela
po dawnemu wygrywała swoją mechaniczną melodyjkę, a przy odrobinie
szczęścia nadal można było celnym rzutem monetą wygrać gigantyczną
pluszową pandę. Pod molo zaś pozostały te same co niegdyś mroczne rewiry
przyciągające błąkających się bez celu Przyziemnych, a czasami także inne,
bardziej złowieszcze istoty.
Na tym właśnie polega bycie Nocnym Łowcą, pomyślała Emma,
zerknąwszy na olbrzymi diabelski młyn mrugający kolorowymi diodami.
Kolejka Przyziemnych chętnych na przejażdżkę ciągnęła się przez całe molo.
Za barierkami mieniła się granatowa woda, zwieńczona bielą w tych
miejscach, gdzie przełamywały się fale. Nocni Łowcy doceniali piękno
tworów Przyziemnych – światła diabelskiego młyna odbijały się w oceanie
z taką intensywnością, jakby ktoś odpalał fajerwerki pod wodą: czerwone,
niebieskie, zielone, fioletowe, złote... – ale widzieli też czający się wśród nich
mrok. Groźbę. Zepsucie.
– Co się stało? – zainteresował się Julian.
Schował telefon do kieszeni kurtki bojowej. Wiatr – na molo zawsze
wiało, niezmordowany powiew znad oceanu niósł zapach soli i odległych
krain – rozwiewał mu falujące brązowe włosy, które wyglądały, jakby
całowały jego policzki i skronie.
„Mroczne myśli”, chciała odpowiedzieć Emma, ale nie była w stanie tego
zrobić. Kiedyś mogła powiedzieć Julianowi wszystko. Teraz nie mogła
mu powiedzieć nic.
Strona 19
Odwróciła wzrok.
– Gdzie Mark i Cristina? – zapytała.
– Tam. – Wskazał wyciągniętą ręką. – Przy obręczach.
Emma spojrzała we wskazanym kierunku: przy jaskrawo pomalowanej
budce tłoczyli się ludzie usiłujący zarzucić plastikową obręcz na szyjkę
którejś z tuzina ustawionych w rzędzie butelek. Bardzo starała się nie
poddać poczuciu wyższości, ale jednak tylko Przyziemni mogli uważać taką
zabawę za trudną.
Mark, przyrodni brat Juliana, trzymał w dłoni trzy obręcze. Obok stała
Cristina z ciemnymi włosami związanymi w schludny kok: zajadała się
popcornem w karmelu i śmiała głośno.
Mark rzucił obręcze, trzy naraz. Każda poleciała w innym kierunku...
i każda spadła na szyjkę innej butelki.
Julian westchnął ciężko.
– To by było tyle, jeśli chodzi o nierzucanie się w oczy.
Gapie przyjęli wyczyn Marka mieszaniną wiwatów i okrzyków
niedowierzania. Na szczęście było ich niewielu i Markowi udało się odebrać
nagrodę (schowaną w foliowej torebce) i wymknąć spod budki, nie
wywołując większego zamieszania. We dwoje z Cristiną ruszyli w stronę
Emmy i Juliana. Czubki szpiczastych uszu wyzierały mu spomiędzy jasnych
loków, ale czar ochronny skrywał je przed wzrokiem Przyziemnych. Był
półkrwi faerie; spuścizna Podziemnego Świata objawiała się w delikatności
jego rysów, szpiczastych uszach, kanciastym zarysie oczu i ostrych kościach
policzkowych.
– Czyli co mamy? Demoniczną kałamarnicę? – spytała Emma, głównie
po to, żeby wypełnić ciszę zalegającą między nią i Julianem.
Ostatnio dużo było takich milczących chwil. Minęły zaledwie dwa
tygodnie, odkąd wszystko się zmieniło, ale zmiana była ewidentna i Emma
czuła ją w kościach. Julian trzymał ją na dystans, chociaż odkąd powiedziała
mu o sobie i Marku, ani na moment nie przestał być skrupulatnie uprzejmy
i miły.
– Na to wygląda – przytaknął.
Mark i Cristina znaleźli się już w zasięgu głosu. Cristina dojadała popcorn
i smętnie popatrywała do torebki, jakby licząc na to, że zapas przysmaku
w cudowny sposób się odnowi. Emma doskonale ją rozumiała.
Strona 20
Mark oglądał swoją nagrodę.
– Wspina się na molo od dołu, z boku, i porywa ludzi: najczęściej dzieciaki
i w ogóle każdego, kto w nocy wychyli się przez poręcz, żeby zrobić zdjęcie –
ciągnął Julian. – Chociaż z czasem staje się coraz bardziej bezczelna:
podobno widziano ją w wesołym miasteczku, przy cymbergaju... A co
to takiego? Złota rybka?
Mark uniósł foliową torebkę wyżej: w środku pływała w kółko mała
pomarańczowa rybka.
– To najlepszy patrol, jaki pamiętam – powiedział. – Nigdy przedtem nie
wygrałem rybki.
Emma westchnęła w duchu. Ostatnie kilka lat Mark spędził w Dzikim
Polowaniu, wśród najdzikszych i najbardziej anarchistycznych faerie, które
pędziły po niebie na wszelkiej maści zaczarowanych rumakach –
motocyklach, koniach, jeleniach, szczerzących kły ogarach – i rabowały pola
bitew. Zabrane poległym kosztowności składały w daninie Dworom faerie.
Mark całkiem nieźle się przystosował do życia w nowej rodzinie, wśród
Nocnych Łowców, ale nadal zdarzały się momenty, w których zwyczajne
życie go zaskakiwało.
Teraz też zwrócił uwagę, że wszyscy mu się przyglądają i pytająco unoszą
brwi. Zaniepokojony objął delikatnie Emmę ramieniem, podsuwając jej
torebkę z rybką.
– Wygrałem dla ciebie rybę, moja piękna – powiedział i pocałował ją
w policzek.
To był słodki pocałunek, delikatny, miękki. Mark pachniał tak jak zawsze
– jak zimne powietrze na dworze i zielone, żywe rośliny.
Emma musiała przyznać, że z ich reakcji i zdumionych spojrzeń Mark
wyciągnął całkiem sensowny wniosek: wszyscy czekali, żeby oddał jej
zdobytą nagrodę. Jakkolwiek by na to patrzeć, była przecież jego
dziewczyną.
Spojrzała z troską na Cristinę, której oczy stały się nagle bardzo, bardzo
duże. Julian wyglądał, jakby lada chwila miał zacząć wymiotować krwią, ale
trwało to zaledwie ułamek sekundy, bo natychmiast narzucił sobie obojętny
wyraz twarzy. Mimo to Emma odsunęła się od Marka, uśmiechając się
przepraszająco.
– Przy mnie długo by nie pożyła – wyjaśniła tonem usprawiedliwienia. –