Cien Krolowej Mroku (1) - FEIST RAYMOND E
Szczegóły |
Tytuł |
Cien Krolowej Mroku (1) - FEIST RAYMOND E |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Cien Krolowej Mroku (1) - FEIST RAYMOND E PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cien Krolowej Mroku (1) - FEIST RAYMOND E PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Cien Krolowej Mroku (1) - FEIST RAYMOND E - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RAYMOND E. FEIST
Cien Krolowej Mroku (1)
(Tlumaczyl Andrzej Sawicki)
Jonathanowi Matsonowi,nie tylko mojemu agentowi,
ale i przyjacielowi
Postaci wystepujace w naszej opowiesci
Aglaranna - Krolowa elfow w Elvandarze.
Alika - "demoniczny" kucharz na Wyspie Czarnoksieznika.
Althal - elf z Elvandaru.
Avery Rupert "Roo" - chlopiec z Ravensburga, towarzysz i kompan Erika von Darkmoor, pozniejszy wiezien i na koniec czlonek kompanii Calisa.
Bysio - wiezien, pozniejszy czlonek kompanii Calisa.
Calis - mieszaniec, na poly elf, na poly czlowiek, syn Aglaranny i Tomasa, znany pod przydomkiem "Orla Krondoru", dowodca kompanii.
Culli - morderca i najemnik.
Dawar - najemnik z kompanii Nahoota.
De Longueville Robert "Bobby" - sierzant w kompanii Calisa.
De Savona Luis - wiezien, pozniejszy czlonek kompanii Calisa.
Durany - najemnik z kompanii Calisa.
Ellia - elfia kobieta uratowana przez Mirande.
Embrisa - dziewczyna z wioski Weanat.
Esterbrook Jacob - kupiec z Krondoru.
Fadawah, General - Najwyzszy Dowodca armii Szmaragdowej Krolowej.
Finia - kobieta z wioski Weanat.
Foster Charlie - kapral strazy z kompanii Calisa.
Freida - matka Erika.
Galain - elf z Elvandaru.
Gapi - general w armii Szmaragdowej Krolowej.
Gerta - stara wiedzma ze smolami, znajoma Erika i Roo.
Goodwin Billy - wiezien, pozniej czlonek kompanii Calisa.
Greylock Owen - Mistrz Miecza u Barona Darkmoor, pozniej czlonek kompanii Calisa.
Grindle Helmut - kupiec.
Poreczny Jerome - czlonek kompanii Calisa.
Jarwa - Sha-shahan Siedmiu Narodow Saaur.
Jatuk - syn Jarwy, dziedzic i pozniejszy Sha-shahan ocalalych Saaurow.
Kaba - przyboczny i Tarczownik Jarwy.
Kelka - kapral w kompanii Nahoota.
Khali-shi - novindyjskie imie Bogini Smierci.
Lalial - elf z Elvandaru.
Lender Sebastian - Asesor i Radca Domu Kawowego Barreta w Krondorze.
Lims-Kragma - Bogini Smierci.
Macros Czarny - legendarny czarodziej, uwazany powszechnie za najwiekszego z kiedykolwiek zyjacych i praktykujacych magow.
Marsten - marynarz z "Zemsty Trencharda".
Mathilda - Baronowa Darkmoor.
Milo - oberzysta z gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu.
Miranda - tajemnicza przyjaciolka Calisa.
Monis - Tarczownik Jatuka.
Mugaar - novindyjski handlarz konmi.
Murtag- wojownik Saaurow.
Nakor Isalanczyk - tajemniczy towarzysz i przyjaciel Calisa.
Nathan - nowy kowal z gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu.
Natombi - kiedys legionista keshanski, potem wiezien, na koniec czlonek kompanii Calisa.
Pug- znany rowniez pod imieniem Milamber, mag wielkiej mocy, ustepujacy wiedza - wedle opinii wielu medrcow - jedynie Macrosowi.
Rian -jeden z najemnikow Zila.
Rosalyn - corka Mila. Ruthia - Bogini Szczescia.
Shati Jadow - czlonek kompanii Calisa. Shila - rodzinny swiat Saaurow.
Sho Pi - Isalanczyk, kiedys mnich w sluzbie Dali, pozniej wiezien, na koniec czlonek kompanii Calisa.
Taber - oberzysta w LaMut.
Tarmil - wiesniak z Weanat.
Tomas - ksiaze, malzonek Aglaranny, ojciec Calisa, dziedzic zbroi Ashen-Shugara, ostatniego ze Smoczych Wladcow.
Tyndal - kowal z gospody Pod Szpuntem w Ravensburgu.
Von Darkmoor Erik - nieslubny syn Barona Darkmoor, pozniejszy wiezien, na koniec najemnik w kompanii Calisa.
Von Darkmoor Manfred - najmlodszy syn Ottona, pozniejszy Baron.
Von Darkmoor Otto - Baron Darkmoor, ojciec Erika, Stefana i Manfreda.
Von Darkmoor Stefan - najstarszy z synow Ottona.
Zila - zdradziecki dowodca najemnikow.
Ksiega pierwsza
Opowiesc Erika
Byl to czas, gdy marzenia graniczyly z wizja I jak orly ku sloncu lecialy z radoscia; Dlon luk dzierzaca byla jednaka z decyzja, Oko zas, cel i strzala staly sie jednoscia. Uciechy, niczym fale czlowieka topily, Obiecujac nam pelnie zycia i przetrwanie; Rozkoszami lupiestwa wszystkich nas mamily Jak ogniki plonace noca na kurhanie...
George Meredith
Oda do wspomnien o junackiej mlodosci
Prolog
PRZEJSCIE
Bebny lomotaly nieustannie.Wojownicy Saaurow spiewali swe wojenne piesni i przygotowywali sie do nieuchronnej bitwy. Nad nimi powiewaly postrzepione sztandary bojowe, lopoczace wsrod gestego dymu, ktory zasnuwal cale niebo. Zielone, pomalowane zolcia i czerwienia oblicza wpatrywaly sie w zachodnia czesc niebosklonu, gdzie pozary barwily calun dymu purpura i ochra, zaslaniajac zachodzace slonce i znajomy wszystkim wzor gwiazdzistego nieba.
Jarwa, Sha-shahan Siedmiu Narodow, wladca Imperium Traw i Pan Dziewieciu Oceanow nie mogl oderwac wzroku od rozciagajacego sie przed nim obrazu zniszczenia i spustoszenia. Przez caly dzien obserwowal wielkie ognie, i nawet z tej odleglosci slyszal wrzaski zwyciezcow i okrzyki nieszczesnych ofiar. Wiatry, ktore niegdys niosly slodkie wonie kwiatow i bogate w odcienie zapachy przypraw, teraz przepojone byly zaduchem pogorzelisk i smrodem spalonego miesa... Nie musial tez patrzec wstecz, by wiedziec, ze stojacy za nim przygotowywali sie do ostatniego boju, choc swiadomi byli daremnosci wysilkow i nieuchronnosci zaglady calej rasy.
-Panie moj... - odezwal sie Kaba, jego przyboczny, Tarczownik i wierny towarzysz.
Jarwa odwrocil sie ku najstarszemu z przyjaciol i ujrzal w jego oczach wyrazny niepokoj. Oblicze Kaby bylo zawsze i dla wszystkich nieprzenikniona maska, stary nie mial jednak tajemnic przed Jarwa; Sha-shahan potrafil czytac w jego twarzy rownie latwo, jak szaman czyta stary pergamin.
-Pantathianin juz jest...
Jarwa skinal glowa, nie ruszyl sie jednak z miejsca. Mocniej tylko scisnal w poteznych dloniach rekojesc swego miecza bojowego Tual-masoka - miano to w starym jezyku znaczylo Chleptacz Krwi - ktory byl trwalsza i wazniejsza oznaka jego wladzy niz korona, te bowiem wkladal rzadko, tylko podczas oficjalnych wystapien. Wbil ostrze w ziemie nalezaca do Tabar - najstarszego z narodow swiata Shili. Od siedemnastu lat walczyl tu z najezdzcami, ktorzy wypierali jego hordy ku sercu Imperium Traw.
Kiedy w mlodosci przejal z rak poprzednika miecz Sha-shahana, przedefilowali przed nim wojownicy Saaurow, wypelniajac szczelnie stara kamienna droge, ktora ciagnela sie w poprzek Takadorskiej Ciesniny, laczacej Morze Takador i Ocean Castak. Parade tworzyly setki jezdzcow jadacych obok siebie, a sto setek skladalo sie na dziesieciotysieczny jatar. Dziesiec jatarow tworzylo zastep, a dziesiec zastepow - horde. Kiedy potega Jarwy siegnela zenitu, na glos jego bojowego rogu zbiegalo sie siedem hord, za jego sztandarem szlo siedem milionow wojownikow. Hordy zawsze byly w ruchu, ich konie pasly sie na calym obszarze niezmierzonego Imperium Traw, podczas gdy dzieci dorastaly, bawiac sie w wojne wsrod starych namiotow i powozow Saaurow, rozstawionych od miasta Cibul az po odlegle o dziesiec tysiecy mil najdalsze granice. Dziedziny te byly tak rozlegle, ze nawet najlepszy jezdziec, zmieniajacy w galopie najszybsze konie, potrzebowal poltora miesiaca, by dotrzec ze stolicy do jednej z granic... a dwa razy tyle, by przemierzyc Imperium od kranca do kranca.
Podczas kazdej pory roku jedna horda czuwala nieopodal stolicy, pozostale zas wedrowaly wzdluz granic kraju, utrzymujac porzadek przez nieustanne podboje plemion odmawiajacych placenia trybutu. Tysiace miast znad dziewieciu wielkich oceanow slaly zywnosc oraz niezliczone bogactwa, a wraz z tym do stolicy, na dwor Sha-shahana, przybywali niewolnicy. Raz na dziesiec lal na wielkie igrzyska do Cibul, prastarej stolicy Imperium Traw, zjezdzali najlepsi wojownicy siedmiu hord. Od najdawniejszych czasow wszyscy Saaurowie - z wyjatkiem tych, ktorzy zamieszkiwali najbardziej odlegle krance swiata - zbierali sie pod sztandarami Sha-shahanow. Jednak dopiero Jarwa zdolal ziscic marzenie jego przodkow, kiedy zdobywszy ostatnie grody, podbil caly swiat.
Hordy Jarwy zajely cztery wielkie miasta, kolejne piec poddalo sie bez walki, poza wladza Imperium zostalo wiec mniej niz tuzin grodow. I wlasnie wtedy jezdzcy hordy Patha dotarli do wrot Ahsartu, Miasta Kaplanow. Wkrotce potem zaczely sie nieszczescia i kleski.
Jarwa sila woli stlumil bol, jaki czul, slyszac niosace sie wsrod wieczornej ciszy okrzyki agonii. To krzyczeli czlonkowie jego ludu, prowadzeni do stosow. Sadzac z tego, co opowiadali nieliczni, ktorym udalo sie ujsc z lap najezdzcow, ofiary zabijane na miejscu mialy chyba najwiecej szczescia - oczywiscie oprocz poleglych w boju. Mowiono, ze oprawcy moga uwiezic dusze konajacych torturujac ich przez cala wiecznosc, odmawiajac cieniom poleglych miejsca wsrod przodkow, w szeregach Niebianskiej Hordy.
Jarwa spojrzal na stara ojczyzne swego ludu z wysokosci wzniesienia, na ktorym stal obecnie. Tu, w odleglosci mniejszej niz pol dnia jazdy od Cibul, obozowaly nedzne resztki poteznej niegdys armii. Choc dla Imperium nastaly najbardziej mroczne czasy, w obecnosci Sha-shahana wojownicy prezyli sie dumnie i rzucali odleglym wrogom wyzywajace spojrzenia. Mimo jednak tej dumnej postawy, Pan Dziewieciu Oceanow widzial w ich oczach cos, co nigdy wczesniej tam nie goscilo: strach.
Wodz westchnal i bez slowa wrocil do swego namiotu. Wiedzial doskonale, ze nie zostawiono mu mozliwosci wyboru, nadal jednak na mysl o przybyszu odczuwal odraze. Zanim wszedl, zatrzymal sie na moment i powiedzial: - Kabo... nie wierze temu kaplanowi z innego swiata. - Slowo "kaplan" zostalo przezen jakby wyplute.
Kaba, ktorego luski posiwialy od wieloletniej, ciezkiej sluzby Sha-shahanowi, podczas ktorej przewaznie galopowal konno po calym kraju, kiwnal tylko glowa. - Wiem, panie, ze zywisz watpliwosci. Ale twoj Podczaszy i Mistrz Wiedzy sa w tej kwestii zgodni. Nie mamy innego wyjscia.
-Zawsze jest inne wyjscie - szepnal Jarwa. - Mozemy rzucic sie w boj i polec smiercia wojownikow!
Kaba delikatnie dotknal ramienia Jarwy - za taka poufalosc kazdy inny Saaur natychmiast zaplacilby gardlem. - Stary druhu - odezwal sie lagodnie. - Ow kaplan ofiarowuje bezpieczne schronienie naszym dzieciom. Mozemy podjac boj i zginac, pozwalajac zimnym wiatrom wyspiewac piesn o ostatniej walce Saaurow. Nie zostanie po nas nikt, by opowiedziec Niebianskiej Hordzie sage o naszych cnotach... gdy wrogowie pozerac beda nasze ciala. Albo... mozemy zapewnic bezpieczenstwo naszym kobietom i dzieciom. Czy mozna wybrac inaczej?
-Ale on jest inny...
-Owszem - westchnal Kaba.
-Jego krew jest zimna - szepnal Jarwa.
Kaba zrobil znak, chroniacy przed zlem. - Zimnokrwisci to stwory z legend...
-A tamci? - Jarwa wskazal na odlegle pozary stolicy.
Kaba w odpowiedzi tylko wzruszyl bezsilnie ramionami. Jarwa juz bez slowa wprowadzil swego najwierniejszego przyjaciela do namiotu Sha-shahana.
Byl on najwiekszy w calym obozowisku - stanowil cos w rodzaju pawilonu z polaczonych kilku zwyklych namiotow. Rozejrzawszy sie wewnatrz, Jarwa poczul chlod na sercu - tak wielu z jego doradcow i najpotezniejszych Mistrzow Wiedzy bylo nieobecnych. Ci jednak, ktorzy przezyli, spogladali na niego z nadzieja. Byl w koncu Sha-shahanem -jego obowiazkiem bylo ocalic narod.
Kiedy jego wzrok natrafil na obcego, wladca raz. jeszcze zaczal sie zastanawiac, czy dokonal madrego wyboru. Stwor byl podobny do kazdego z Saaurow, jego ramiona i oblicze pokrywaly luski, ale reszta ciala, ukryta pod dluga szata z kapturem, nie przypominala bynajmniej krzepkiego ciala wojownika. Wedle miar Saaurow, byl nikczemnego wzrostu - liczyl sobie mniej niz podwojna rozpietosc ramion wojownika, pysk mial o polowe za dlugi, oczy zas czarne z czerwonymi, a nie bialymi jak u Saaurow teczowkami. W miejscu gdzie inni mieli grube, biale paznokcie, przybyszowi wyrastaly czarne szpony, mowa jego zas przypominala syk weza - zapewne z powodu rozdwojonego jezyka. Zdejmujac poobijany helm i podajac go sludze, Jarwa powiedzial glosno to, co skrycie myslal kazdy wojownik i kazdy Mistrz Wiedzy obecny w namiocie: - Waz!
Stwor pochylil leb, jakby zamiast smiertelnej obrazy uslyszal przyjazne powitanie: - Tak, moj panie... - syknal w odpowiedzi.
Kilku wojownikow Jarwy polozylo dlonie na rekojesciach mieczy, ale stary Podczaszy, ustepujacy godnoscia jedynie Kabie, przypomnial z naciskiem w glosie: - Jest naszym gosciem...
Wsrod jaszczurzych narodow Shili, Saaurow, od dawien dawna krazyly legendy o wezowym ludzie. Podobni do cieplokrwistych Saaurow, a jednak zupelnie od nich rozni, byli stworami, ktorymi matki straszyly wieczorami niegrzeczne dzieci. Pozeracze wlasnych ziomkow, skladajacy jaja w goracych zrodlach, czlonkowie wezowej rasy byli znienawidzeni, lecz takze napawali strachem wszystkich Saaurow, choc zadnego nie widziano na Shili od niepamietnych czasow. Tworcy legend i opowiesci utrzymywali, ze obie rasy zostaly stworzone przez Boginie u zarania dziejow, kiedy wykluli sie z jaj pierwsi jezdzcy Niebianskiej Hordy. Sludzy Zielonej Pani, Bogini Nocy, weze, zostali w jej domu, Saaurowie zas odeszli wraz z jej boskimi bracmi i siostrzycami. Od Bogini otrzymali swiat, gdzie wzrastali w potedze i dobrobycie, zawsze jednak zywa byla wsrod nich pamiec o wezowych braciach. Jedynie pierwszy z Mistrzow Wiedzy mogl orzec, ktore z tych mitow i opowiesci sa prawdziwe, Jarwa zas byl pewien jednego: kazdemu z dziedzicow tytulu Sha-shahana od urodzenia wpajano, ze nie wyklul sie jeszcze waz godzien zaufania.
-Panie... - zaczal wezowy kaplan - portal jest gotowy, a czasu mamy coraz mniej. Tym. ktorzy obzeraja sie cialami twoich ziomkow, wkrotce sprzykrzy sie zabawa, a jak wiesz, wraz z nastaniem mroku, ich potega rosnie... zjawia sie wiec i tutaj.
Jarwa ignorujac obcego kaplana, zwrocil sie do towarzyszy z pytaniem: - Ile jatarow ocalalo?
Odpowiedzial mu Tasko, Shahan Watiri: -Cztery i niewielka czesc piatego. - Po chwili dodal, mowiac tak, jakby ostatecznie chcial zamknac sprawe: -Wszystkie jatary sa jednak powaznie zdziesiatkowane. To wszystko, co zostalo z Siedmiu Hord.
Jarwa nie bez trudu powstrzymal sie od glosnego wyrazenia rozpaczy. Nieco ponad czterdziesci tysiecy jezdzcow! To wszystko, co pozostalo po budzacych groze Siedmiu Wielkich Hordach Saaurow!
Poczul, ze krew sciela mu siew sercu. Swietnie pamietal swoja wscieklosc, kiedy poslancy Hordy Patha przywiezli mu pierwsze wiesci o kaplanach, ktorzy odmowili placenia daniny i zlozenia holdu. Wskoczyl na konia i pognal przez stepy Jadac przez siedem miesiecy, by osobiscie poprowadzic atak na Ahsart, Miasto Kaplanow. Przez chwile czul uklucie wyrzutow sumienia, zaraz jednak odegnal je od siebie - czyz ktokolwiek w swiecie potrafil przewidziec, ze szaleni kaplani raczej pograza caly swiat w chaosie i zniszczeniu, niz pogodza sie z poddanstwem i zjednoczeniem wszystkich pod berlem jednego wladcy? Najwyzszy kaplan, Myta, odpieczetowal portal i przepuscil pierwsze demony. Niewielka pociecha byla wiesc, ze demon bez namyslu rozszarpal Myte na strzepy i skazal jego dusze na wieczne potepienie. Jeden ze zbiegow z Ahsart utrzymywal, ze stu kaplanow-wojownikow zaatakowalo demona, gdy ten pastwil sie nad cialem Myty - i zaden nie przezyl.
Przeciwko demonom, ktore powoli, ale nieodparcie przebijaly sie od granic Imperium do jego centrum, walczylo dziesiec tysiecy kaplanow i Mistrzow Wiedzy wespol z siedmioma milionami wojownikow. Sto tysiecy demonow poleglo, ale unicestwienie kazdego trzeba bylo okupic krwia wielu tysiecy wojownikow, ktorzy nieustraszenie atakowali przerazajace stworzenia. Mistrzowie Wiedzy dosyc skutecznie uzywali swej sztuki, demony jednak zawsze wracaly. Walka trwala przez cale lata, a pole bitwy objelo obszar miedzy czterema z dziewieciu oceanow. W obozie Sha-shahana dzieci rodzily sie, dorastaly, ruszaly w boj - a demonow wciaz przybywalo. Mistrzowie Wiedzy na prozno usilowali znalezc sposob na zamkniecie i zapieczetowanie portalu oraz odwrocenie nieuchronnego biegu wydarzen na korzysc Saaurow.
Legiony demonow nieustannie wylewaly sie z portalu miedzy swiatami, az wojna z odleglych krancow swiata dotarla do Cibul. I wreszcie otworzono nowy portal, ktory ofiarowal Saaurom nadzieje: mozliwosc ucieczki.
Kaba odchrzaknal znaczaco, i Jarwa wrocil myslami do rzeczywistosci i chwili obecnej. Wiedzial, ze rozpacz i zal prowadza donikad, a poza tym, na co zreszta zwrocil uwage jego Tarczownik, nie mieli wyboru.
-Zwracam sie do ciebie, Jatuk - odezwal sie Sha-shahan, i mlody wojownik wystapil przed towarzyszy. - Z siedmiu moich synow, wladcow kazdej z hord, zostales tylko ty - ciagnal dalej z gorycza. Mlody wojownik milczal. - Tys jest Ja-shahanem - oznajmil Jarwa, oficjalnie mianujac syna dziedzicem tronu. Mlodzik dolaczyl do ojca przed dziesiecioma dniami, przybywajac w otoczeniu swej osobistej gwardii. Mial dopiero osiemnascie lat i zaledwie rok temu opuscil oboz cwiczebny, a jego doswiadczenie wojenne ograniczalo sie do udzialu w trzech bitwach. Jarwa pojal nagle, ze niemal nie zna wlasnego syna, ktorego widzial ostatnio wiele lat temu, kiedy opuszczal stolice, by ugiac i zlamac Ahsart. - Kto jezdzi po twojej lewicy? - spytal.
-Monis, towarzysz narodzin - odpowiedzial Jatuk. Wskazal dlonia na mlodzienca z blizna na lewym ramieniu, ktory stal dumnie w poblizu.
Jarwa kiwnal glowa. - On bedzie nosil twa tarcze, bedzie Tarczownikiem. Pamietaj - zwrocil sie do Monisa - ze twoim obowiazkiem jest strzec zycia twojego pana chocby za cene wlasnego, co wiecej, twoim obowiazkiem jest strzec jego honoru. Nikomu nie bedzie dane dzielic z Jatukiem wiekszej zazylosci, niz tobie... zadnemu dziecku, zadnej kobiecie i zadnemu Mistrzowi Wiedzy. Zawsze mow mu prawde, nawet gdyby nie chcial jej wysluchac...
-On jest twoja tarcza - teraz mowil do Jatuka. - Zawsze miej na uwadze jego madrosc, poniewaz ignorowanie uwag Tarczownika jest jak ruszanie do boju z unieruchomionym prawym ramieniem, zaslonietym jednym okiem i zatkanym jednym uchem.
Jatuk kiwnal glowa. Monisowi przyznano oto najwyzszy zaszczytny tytul dostepny komus, kto nie mial w zylach krolewskiej krwi; od tej chwili mogl mowic to, co mysli, nie obawiajac sie wywolania niecheci czy gniewu wladcy.
Mlodzieniec zasalutowal, uderzajac prawa piescia w swe lewe ramie. - Twoja wola, Sha-shahanie! - powiedzial i na znak szacunku opuscil wzrok.
-Kto strzeze twego stolu? - wypytywal dalej Jarwa.
-Chiga, towarzysz narodzin - odpowiedzial syn.
Jarwa kiwnal glowa z aprobata. Wybrancy z tej samej wylegarni doskonale znali sie nawzajem, a wiez pomiedzy nimi byla najsilniejsza z mozliwych. - Zrezygnujesz z miecza i zbroi i zawsze bedziesz z tylu - powiedzial Jarwa, zwracajac sie do wymienionego Saaura.
W tym przypadku uczucie dumy mieszalo sie z gorycza, bo choc z tytulem Podczaszego wiazal sie wielki zaszczyt, rezygnacja z walki byla ciezka dla kazdego prawdziwego wojownika.
-Bron swego pana przed reka. ktora kryje sie w mroku, i przed podstepami, knutymi przy kielichu przez falszywych przyjaciol...
Chiga zasalutowal. Podobnie jak Monis, od tej chwili mogl mowic swemu panu wszystko, bez obawy kary czy wywolania panskiego gniewu - Podczaszy mial bronic zycia pana rownie zaciekle i troskliwie, jak jadacy obok niego Tarczownik.
Teraz Jarwa zwrocil sie do swego Mistrza Wiedzy, otoczonego przez kilkunastu akolitow. - Kogo wsrod swoich uwazasz za najbardziej utalentowanego?
-To Shadu - odparl mistrz Wiedzy. - Nie zapomina niczego.
-Wez zatem relikwie i swiete tablice - zwrocil sie Jarwa do mlodego kaplana-wojownika - poniewaz od tej chwili ty bedziesz glownym straznikiem i obronca wiary. Ty bedziesz Mistrzem Wiedzy Ludu. - Oczy mlodego akolity rozszerzylo niedowierzanie, ktore szybko jednak rozproszyl stary Mistrz Wiedzy, podajac mu swiete tablice: spore karty pergaminu osadzone pomiedzy drewnianymi okladkami i zapisane niemal zupelnie wyblaklym inkaustem. Wraz z nimi mlodego Saaura obciazono odpowiedzialnoscia za zachowanie wiedzy i tradycji, ich interpretacje... oraz za tysiace slow, przypadajacych na kazdy z zapisanych przez starozytnych skrybow znakow.
-Zwracam sie teraz do was, ktorzy byliscie ze mna od poczatku - zakonczyl Jarwa - z ostatnim poleceniem. Wkrotce wrogowie natra po raz ostatni. Nikt z nas zapewne nie zdola ujsc z zyciem. Spiewajcie zatem glosno swoje piesni smierci i wiedzcie, ze wasze imiona zyc beda we wspomnieniach waszych dzieci... na odleglym swiecie i pod obcym niebem. Nie umiem wam rzec, czy ich glosy i piesni beda mialy dosc sily, by przedrzec sie przez pustke i podtrzymac pamiec o Niebianskiej Hordzie, czy moze pod tym obcym niebem stworza wlasna Horde... Ale kiedy przyjda po nas demony, niechaj kazdy wojownik umiera ze swiadomoscia, ze w odleglej krainie przetrwa bezpiecznie nadzieja naszej rasy... kosc z naszej kosci i krew z naszej krwi.
Wszelkie uczucia, jakie mogl zywic, ukryl teraz pod maska obojetnosci. - Jatuk, pojdziesz za mna - rzekl beznamietnie. - Pozostali niech sie rozejda do swoich zadan. - Do wezowego kaplana zas powiedzial: - Idz tam, gdzie snujesz swe zaklecia, wiedz jednak, ze jesli prowadzisz z moim ludem oszukancza gre, moj cien wyrwie sie z najglebszych nawet piekielnych czelusci i podazy za toba, by cie dreczyc przez cala wiecznosc...
Kaplan sklonil sie nisko i syknal: - Panie, niechze wolno mi bedzie przypomniec, ze moje zycie i smierc naleza do ciebie. Zossstane tu, by ssswoja mizerna sztuka ossslaniac cie do ossstatniej chwili. W ten nedzny ssspossob okaze mojemu ludowi szacunek... pragne bowiem przywiesc Sssaurow, ktorzy pod wieloma wzgledami przypominaja nassss ssamych, do mojej ojczyzny...
Nawet jezeli ofiara wezoluda zrobila wrazenie na Jarwie, stary Saaur nie zdradzil sie z niczym. Kiwnieciem dloni poprosil syna, by wyszedl z nim z namiotu. Obaj staneli na szczycie wzgorza i spojrzeli na odlegle miasto, ktore na skutek ogarniajacych je pozarow wygladalo niczym pieklo. Wieczorna cisze rozdzieraly wrzaski, znacznie glosniejsze niz te, jakie mogloby wydac ludzkie gardlo. Mlody wodz z trudem zwalczyl pokuse odwrocenia wzroku od tej wizji chaosu i rzezi.
-O tej samej porze, Jatuk, na odleglym swiecie, ty bedziesz Sha-shahanem Saaurow.
Mlodzieniec zdawal sobie sprawe, ze tak sie stanie, chocby nie wiedziec jak bardzo pragnal odwrocic bieg wypadkow. Nie wyrazil jednak najmniejszego protestu.
-Nie ulam tym wezowym kaplanom - wyznal szeptem Jarwa. - Moze i wygladaja jak my, ale nigdy nie zapominaj, ze to mimo wszystko zimnokrwisci. Nie znaja uczuc, a ich jezyki sa rozdwojone. Pamietaj takze, co legendy mowia o ich ostatniej u nas wizycie... i o zdradzie, wkrotce po tym, gdy Matka stworzyla cieplokrwistych i zimnokrwistych.
-Ojcze...
Stary polozyl sekata dlon na ramieniu syna - dlon, na ktorej lata walk i cwiczen z mieczem wy gniotly wiele odciskow i zmarszczek. Czujac pod palcami sprezyste miesnie mlodzienca, Jarwa odzyskal nikla iskierke nadziei. - Zlozylem przysiege... ale to ty bedziesz musial jej dotrzymac. Nie chcialbym, bys jakimkolwiek czynem zasmucil naszych przodkow, badz jednak czujny i zwracaj uwage na najmniejsze chocby oznaki zdrady. Obiecalismy sluzyc wezom przez jedno pokolenie... trzydziesci obrotow obcego swiata. Pamietaj jednak -jesli weze pierwsze zlamia ugode, mozesz postapic, jak uznasz za wlasciwe.
Stary Saaur zdjal dlon z ramienia syna i lekkim skinieniem wezwal do siebie Kabe. Tarczownik Sha-shahana podszedl blizej a jego wielki, poorany zmarszczkami leb pochylil sie ku wladcy. Tymczasem stajenny przyprowadzil konia. Wielkie konie bojowe dawno juz poginely w czasie walk, z tych zas, ktore zostaly, najlepsze mialy pojsc z Jatukiem i jego ludzmi. Jarwa wraz z towarzyszami musieli zadowolic sie niemal kucykami. Przywiedzione przez Kabe zwierze bylo niewielkie i z trudem unosilo Sha-shahana w pelnej zbroi. To jednak - jak pomyslal Jarwa - nie mialo znaczenia. Nie spodziewal sie, ze walka bedzie dluga...
Gdzies za nimi i na wschodzie rozlegl sie glosny trzask wyladowania energetycznego i noc rozswietlily tysiace blyskawic. Po kilku sekundach dobiegl ich odglos gromu, wszyscy jednak juz zwrocili sie na wschod, by zobaczyc migotliwa poswiate na niebie.
-Droga zostala otwarta - odezwal sie Jarwa.
W tejze chwili podbiegl do nich wezowy kaplan, wskazujac dlonia cos w dole. - Zechciej spojrzec, panie!
Jarwa zwrocil sie ku zachodowi. Na tle odleglych plomieni widac bylo lecace ku nim drobne sylwetki demonow. Stary Saaur pomyslal z gorycza o tym, jak zludna bywa perspektywa. Wrzeszczace dziko stwory nie ustepowaly wzrostem roslemu Saaurowi, a niektore byly znacznie wieksze. Ich skorzaste skrzydla ciely powietrze jak trzask bicza, wszedzie zas rozlegaly sie dzikie zawodzenia, od ktorych moglby oszalec najdzielniejszy nawet wojownik. Spogladajac na swa dlon i szukajac oznak drzenia, Jarwa powiedzial do syna: - Daj mi swoj miecz.
Mlodzik uczynil, co mu kazano, a wtedy stary wodz przekazal bron Kabie. Potem wyjal z pochwy Tual-masoka i podal go synowi. - Wez to, co nalezy ci sie prawem krwi i idz...
Mlodzieniec zawahal sie przez chwile, ale potem chwycil rekojesc. Do tej pory, jak swiat swiatem, bylo tak, ze to Mistrz Wiedzy wyjmowal miecz z dloni martwego ojca i przekazywal go dziedzicowi. Po raz pierwszy w historii Saaurow Sha-shahan sam dobrowolnie oddawal dziedziczny miecz, podczas gdy jego serce jeszcze bilo...
Jatuk bez slowa oddal ojcu honory, odwrocil sie i ruszyl ku swoim towarzyszom. Skinieniem dloni polecil wszystkim dosiasc koni i w sekunde pozniej wszyscy galopowali tam, gdzie pozostali Saaurowie czekali, by wkroczyc do nowego swiata.
Cztery jatary przemknely pod portalem, resztki zas piatego, wespol ze swita Jarwy, zostaly, by odeprzec ostatni atak demonow. Powietrze wypelnily zaspiewy zaklec, gdyz mistrzowie wiedzy zabrali sie do swej roboty. I nagle od nieba do ziemi rozblysly biale plomienie, od horyzontu zas do horyzontu rozciagnela sie sciana energii. Trafiajace w nia demony zawyly z bolu i wscieklosci. Te, ktore zdazyly sie szybko cofnac, zdolaly ocalec - ale wiele z nich zbyt daleko zaglebilo sie w migotliwa zapore, i teraz z ich licznych ran unosily sie smugi obrzydliwego, czarnego dymu. Kilka najsilniejszych i najodporniejszych stworow dotarlo do krawedzi plaskowyzu, gdzie natychmiast zostaly zaatakowane przez bezlitosnie tnacych szerokimi mieczami jaszczurzych wojow. Jarwa wiedzial jednak, ze za wczesnie na tryumf, poniewaz zdolali pokonac tylko te bestie, ktore w starciu z magiczna oslona odniosly najpowazniejsze rany.
I wtedy wezowy kaplan krzyknal radosnie: - Odchodza, panie. Odchodza!
Jarwa obejrzal sie przez ramie i zobaczyl zawieszony w powietrzu wielki, migotliwy srebrny portal, ktory kaplan nazywal przetoka. Przejezdzaly przezen wozy z saaurianska mlodzieza i przez chwile Jarwie zdawalo sie, ze widzi znikajacego za zaslona syna - choc wiedzial, ze to tylko zludzenie. Odleglosc byla zbyt duza, by rozroznic takie szczegoly, jak rysy twarzy.
Zaraz potem Jarwa skierowal wzrok na tajemnicza bariere, ktora rozjarzyla sie biela w miejscu, gdzie demony chcialy ja przelamac za pomoca czarow. Wiedzial, ze latajace bestie nie stanowily wiekszego zagrozenia - ich szybkosc pozwalala im wprawdzie zaatakowac nawet jezdzca i z luboscia dobijaly rannych, ale krzepki wojownik bez trudu mogl sie uporac z kazdym z nich. Smierc niosa dopiero te, ktore ida za polatuchami.
Wzdluz calej powierzchni bariery widac juz bylo rozdarcia, przez ktore majaczyly mroczne sylwetki znacznie roslejszych i zblizajacych sie nieublaganie wrogow. Byly to poteznie zbudowane bestie, ktore nie mogly latac - chyba ze dzieki magii - potrafiace jednak w biegu sprostac galopujacemu koniowi i gnajace teraz ku barierze z dzikim rykiem. W tejze chwili wezowy kaplan uniosl dlon, z ktorej strzelily plomienie ku miejscu, gdzie jeden z demonow usilowal sie przedrzec przez szczeline w zaporze, Jarwa jednak zobaczyl, ze Pantathianin zachwial sie z wysilku.
Stary wodz wiedzial, ze smierc jest tuz-tuz i ze sie jej nie wymiga. - Powiedz mi jedna rzecz, wezu - odezwal sie. - Dlaczego postanowiles zginac wraz z nami? Czy nie obawiasz sie smierci z rak tych tam? - Kiwnal dlonia ku zblizajacym sie demonom.
Pantathianin parsknal smiechem, ktory wladca Imperium Traw powinien uznac za obrazliwy i drwiacy.
-Nie, panie. Smierc oznacza wolnosc, o czym sie zreszta szybko przekonasz. My, ktorzy sluzymy Szmaragdowej Krolowej, dobrze o tym wiemy.
Uslyszawszy to, Jarwa zmruzyl oczy. A wiec stare legendy byly prawdziwe! Ten stwor pochodzil od istot bedacych dzielem Bogini Matki. Nagly gniew ogarnal Jarwe, poniewaz zrozumial, ze jego rasa zostala zdradzona i ze stojacy obok nedznik byl wrogiem gorszym i zacieklejszym niz te, ktore gnaly teraz ku niemu, by pozrec jego serce. Z okrzykiem rozpaczy i wscieklosci cial synowskim mieczem i jednym ruchem ramienia zdjal leb z. karku zdradzieckiego Pantathianina.
W tej samej chwili demony dopadly pierwszych szeregow grupy oslonowej i Jarwa mial zaledwie kilka sekund, by pomyslec o losie, jaki czekal Jatuka i jego dzieci na odleglym swiecie, pod obcym niebem. Potem Pan Dziewieciu Oceanow wzniosl oblicze ku niebu, blagajac w duchu skupionych w Niebianskiej Hordzie przodkow, by wejrzeli na dzieci Saaurow.
Nagle napastnicy rozdzielili sie. tworzac przejscie dla ogromnej bestii. Bydle bylo dwukrotnie wyzsze niz najroslejszy z Saaurow, mialo ponad dwadziescia piec stop wzrostu i zmierzalo prosto na Jarwe. Potezne i zbudowane podobnie jak jego ofiary, mialo waskie biodra, szerokie bary i dlugie, muskularne nogi. Na tym jednak podobienstwa sie konczyly, gdyz z jego plecow wyrastaly skorzaste, czarne skrzydla, a jego glowa... Trojkatna czaszka, podobna do konskiej, obciagnieta byla cienka skora, w paszczy blyskaly niemal zwierzece kly, oczy przypominaly ogniste jamy, a czarci leb otaczala korona ognia. Demoniczny smiech zmrozil krew w zylach starego wodza.
Potwor przecisnal sie przez tlumek swych posledniejszych braci, zupelnie nie zwracajac uwagi na obroncow, ktorzy rzucili sie przed Sha-shahana. Rozerwal wszystkich rownie latwo, jak najslabszy z Saaurow rozrywal bochen chleba. Jarwa stal spokojnie, wiedzac, ze kazda chwila zwloki zwieksza szanse dzieci na ucieczke przez przetoke.
Demon gorowal nad Jarwa jak rosly wojownik goruje nad dzieckiem. Stary Sha-shahan uderzyl z calej sily, kierujac miecz na wyciagnieta w jego strone lape. Bydle zawylo, ale ignorujac rane, chwycilo Jarwe szponami nie ustepujacymi wielkoscia sztyletom. Pazury przeszyly zbroje i cialo starego wodza, gdy tylko bestia zacisnela paluchy.
Demon podniosl wladce Saaurow ku pyskowi i przez chwile trzymal go na wysokosci swych slepiow. Gdy w oczach starego wodza zaczelo gasnac swiatlo zycia, bestia zasmiala sie okrutnie.
-Glupi smiertelniku, nie wladasz juz niczym i nikim! Twoja dusza nalezy do mnie, nedzna istoto! Pozre cie, ale bedziesz trwal, by zabawiac mnie pomiedzy jednym a drugim posilkiem!
I po raz pierwszy od chwili przyjscia na swiat, Jarwa, Sha-shahan Siedmiu Narodow, Wladca Imperium Traw, Pan Dziewieciu Oceanow poczul smiertelny strach. Jego umysl zawyl, sprzeciwiajac sie okrutnemu losowi, cialo zas zwislo bezwladnie w czarnych szponach bestii. Czul, ze jego duch pragnie uleciec ku Niebianskiej Hordzie, cos jednak wiaze go i kaze mu zostac. Patrzyl z gory na swe pozerane przez demona cialo i slyszal jego slowa: - Jam jest Tugor, Pierwszy Sluga Maarga Wielkiego, Wladcy Piatego Kregu... a ty jestes moja zabawka...
Jarwa chcial krzyczec, nie posiadal jednak glosu, wyrywal sie, ale nie mial ciala. Tajemnicze, mistyczne wiezy trzymaly jego dusze niczym zelazne okowy. Zawodzace glosy przyjaciol powiedzialy mu, ze i oni wpadli w te sama pulapke. Natezajac resztki woli, Jarwa spojrzal ku niedalekiej przetoce i zobaczyl, ze ostatnie z dzieci jego ludu opuszczaly Shile. Spostrzeglszy, ze migotliwe lsnienie portalu zniklo nagle z nieba, cien starego wodza ostatnia wolna mysl poswiecil synowi i jego ziomkom, zyczac im bezpiecznej przystani pod obcym niebem i ochrony przed oszustwami wezy w swiecie, ktory Pantathianie nazwali Midkemia.
Rozdzial 1
WYZWANIE
Trabka rozbrzmiala radosnie.Erik wytarl dlonie o fartuch. Po uporaniu sie ze zwyklymi, porannymi obowiazkami niewiele mial roboty poza dokladaniem drew do ognia w palenisku, tak by nie musial rozniecac go od nowa, kiedy pozniej bedzie potrzebny zar. Doszedl do wniosku, ze jest chyba jedynym mieszkancem miasteczka, ktory nie oczekuje na rynku na przyjazd Barona; konie jednak sa na tyle przewrotnymi stworzeniami, ze gubia podkowy w najbardziej niespodziewanych okolicznosciach, wozy zas zwykle ulegaja uszkodzeniom wtedy, kiedy wszystkim najmniej to odpowiada. Tego przynajmniej nauczyl sie podczas ostatnich pieciu lat, kiedy pomagal kowalowi. Spojrzal ku miejscu, gdzie spal Tyndal, milosnie obejmujacy ramieniem dzban dosc podlej okowity. Zaczal pic tuz po sniadaniu, twierdzac, ze musi wzniesc "kilka kielichow za zdrowie Barona". Oczywiscie urznal sie w trupa juz po godzinie i Erik musial dokonczyc zan robote. Na szczescie nie byly to zadania, z jakimi nie dalby sobie rady, byl bowiem ponad wiek wyrosniety, krzepki, a poza tym od dawna przywykl do wad i slabosci swego mistrza.
Skonczyl przykrywac wegle warstewka popiolu, gdy uslyszal glos matki, wzywajacej go do kuchni. Zignorowal jej ponaglenia - czasu mieli az nadto i nie musieli sie spieszyc, gdyz Baron nie dotarl jeszcze do granic miasteczka. Trabki oznaczaly, ze dostrzezono dopiero jego powoz.
Erik nigdy nie przywiazywal zbytniej wagi do swego wygladu, wiedzial jednak, ze skoro dzis bedzie musial wystapic publicznie, powinien przynajmniej sie ogarnac. Zdjal fartuch, ktory starannie powiesil na kolku; potem zas wlozyl rece do wiadra z woda. Przez dosc dluga, chwile tarl zaciekle dlonia o dlon, usilujac zetrzec slady czarnej sadzy i brudu, a potem zmoczyl glowe. Spora szmata uzywana do wycierania polerowane j stali osuszyl twarz, usuwajac z niej brud, ktorego -jak sadzil - nie zmyla woda.
Gdy powierzchnia wody nieco sie ustala, przyjrzal sie swemu rozedrganemu odbiciu. Zobaczyl niebieskie oczy, kryjace sie w cieniu mocno zarysowanych lukow brwiowych, i wysokie czolo okolone jasnymi wlosami, spadajacymi z tylu az na barki. Nikt dzis nie powinien watpic w to, ze jest synem swego ojca. Nos i oczy mial po matce, ale zarys szczeki i usmiech, ktory czesto pojawial sie na wargach, nieuchronnie przywodzily na mysl twarz ojca. Postura jednak roznil sie od niego - ojciec byl smukly, Erik zas odziedziczyl po nim jedynie waskie biodra. Mial szerokie bary swego dziadka ze strony matki i potezne ramiona, ktorych krzepa rozwinela sie jeszcze podczas wieloletniej pracy w kuzni. Mogl zginac zelazne sztaby lub kruszyc palcami orzechy. Nogi mial umiesnione rownie mocno - zawdzieczal to pomaganiu przy kuciu koni. ktore zwykly opierac sie na kowalu, gdy ten dopasowywal podkowy, gladzil je pilnikiem i wbijal hufnale. Podczas napraw powozow tez trzeba sie bylo niezle wysilic, by podniesc os do zdjecia uszkodzonego lub osadzenia na niej na nowo okutego kola.
Potarlszy dlonia brode, wyczul szczecine. Jako ze byl jeszcze dosc mlody, mogl golic sie co trzeci dzien, mial bowiem bardzo jasny zarosi - wiedzial jednak, ze matka bedzie sie dzis upierac, by ogolil sie ponownie. Starajac sie nie obudzic kowala, przeniknal chyzo do swej pryczy i wyjal spod siennika brzytwe oraz zwierciadlo. Mogl wprawdzie wyobrazic sobie kilka rzeczy przyjemniejszych od golenia sie w zimnej wodzie, wszystko jednak i tak zakonczyloby sie tym, ze po dokladnych ogledzinach jego twarzy, matka postawilaby na swoim. Raz jeszcze zmoczyl policzki i zaczal bohaterskie zmagania z jednodniowym zarostem. Skonczywszy, przyjrzal sie swemu obliczu odbitemu w lsniacej wodzie.
Zadna kobieta nie powiedzialaby o nim, ze jest przystojny - mial grubo ciosane rysy, mocno zarysowana szczeke i szerokie czolo - ale jego oblicze bylo szczere i otwarte, i zjednywalo mu przyjazn mezczyzn, kobietom zas zaczynalo sie podobac, gdy tylko przywykly do nadmiernej witalnosci mlodzienca. Choc mial dopiero pietnascie lat, osiagnal juz wzrost roslego meza, a sila niewiele ustepowal kowalowi; zaden chlopiec nie mogl sprostac mu w zapasach, zreszta niewielu probowalo. Dlonie Erika byly moze niezgrabne, gdy przychodzilo do trzymania talerza czy sztuccow w jadalni, stawaly sie jednak zreczne i pewne, gdy pracowal w kuzni.
Spokojny poranek zaklocil glos matki domagajacej sie, by natychmiast do niej przyszedl. Opuszczajac kuznie - maly budyneczek przylepiony do tylnej sciany stajen - rozwinal podwiniete rekawy. Mijajac drzwi stajni, rzucil okiem na zostawione pod jego opieka konie. Oberzysta goscil dzis trzech podroznych, ktorych wierzchowce spokojnie objadaly sie sianem. Czwarty kon, a wlasciwie cierpiaca kobyla, lezala na boku i na widok mlodzienca zarzala radosnie. Erik nie mogl powstrzymac usmiechu - leczyl ja juz od dwu tygodni, totez zwierze przyzwyczailo sie do jego przedpoludniowych wizyt.
-Wroce tu jeszcze, staruszko - pocieszyl ja cicho. Zwierze parsknelo, nie kryjac niezadowolenia. Mimo swego mlodego wieku Erik zdazyl juz wyrobic sobie reputacje najlepszego "konskiego medyka" w Darkmoor i okolicy. Mowiono, ze potrafi dokonywac niemal cudow. Wiekszosc ludzi nie podjelaby sie leczenia tej klaczy, ale Owen Greylock, Mistrz Miecza Barona Darkmoor, wysoce cenil sobie chore zwierze. Zaryzykowal i oddal ja pod opieke Erika, wyjasniajac chlopcu, ze gdyby ten potrafil przywrocic jej zdrowie na tyle, ze zdolalaby sie ozrebic, potomstwo chyzej klaczy mogloby sie okazac bardzo cenne. Erik obiecal, ze piekne zwierze bedzie jeszcze bralo udzial w wyscigach.
W tejze chwili Erik ujrzal w tylnych drzwiach gospody Pod Szpuntem swoja matke - a wyraz jej twarzy nie wrozyl niczego dobrego. Byla to mala kobietka o nieugietej woli i determinacji. Dawniej uchodzila za pieknosc... dzis widac bylo, ze ciezka praca i nieprzychylne koleje losu zrobily swoje. Kasztanowe niegdys wlosy pani Freidy calkowicie pokrywala siwizna, a zielone oczy, za spojrzenie ktorych przed laty dalaby sie porabac polowa darkmoorskich holyszow, otaczala juz siateczka drobnych zmarszczek. - Szybko! - ponaglila syna.
-Mamy jeszcze troche czasu - odrzekl Erik, ledwie ukrywajac irytacje.
-Wszystko bedzie trwalo zaledwie moment - odparla matka. - Jesli go nie wykorzystamy, szansa nigdy sie juz nie powtorzy. On jest chory i moze tu nigdy nie wrocic...
Erik zmarszczyl brwi, czujac, ze matka czegos nie dopowiedziala, ona jednak nie rzekla nic wiecej. Baron rzadko zwiedzal swe niezbyt rozlegle posiadlosci. Zwyczaj wymagal jednak, by podczas zniw skladal wizyty w wioskach i miasteczkach, ktore dostarczaly Darkmoor wiekszosc z bogactw, jakimi szczycila sie baronia. Bogactwem tym byly pyszne winogrona i najprzedniejsze wino w Krolestwie. Baron odwiedzal tylko niektore winnice, a ta nieopodal Ravensburga byla jedna z najmniejszych. Erik byl zreszta przekonany, ze podczas ostatnich siedmiu lat Baron celowo unikal Ravensburga i domyslal sie powodow, dla ktorych tak czynil.
Spojrzawszy na matke, przypomnial sobie z gorycza, jak dziesiec lat temu niemal na sile przeprowadzila go wsrod tlumu obserwujacego przybycie Barona. Erik pamietal zdumienie i strach malujace sie na twarzach miejskich urzednikow, mistrzow gildii, wlascicieli winnic i kupcow, kiedy matka zazadala od Barona, by uznal w Eriku swego syna. Radosne swieto winobrania przeksztalcilo sie w jedna wielka konsternacje - a najbardziej nieswojo czul sie oczywiscie Erik. Kilku waznych mieszczan przychodzilo pozniej do Freidy, zadajac, by na przyszlosc zrezygnowala z absurdalnych roszczen, czego matka wysluchiwala grzecznie i bez slowa.
-Wez swe najlepsze szaty i chodz do srodka - zazadala Freida. Odwrocila sie i ruszyla przed siebie, nie patrzac nawet, czy syn podaza za nia.
Gdy Erik wszedl do kuchni, siedzaca tam Rosalyn usmiechnela sie don przyjaznie, na co mlody terminator kowalski odpowiedzial skinieniem glowy. Corka oberzysty miala tyle samo lat co on, byli wiec od dawna przyjaciolmi i powierzali sobie wszystkie swoje sekrety. Ostatnio Erik zauwazyl jednak, ze siostrzana milosc, jaka darzyla go Rosalyn, przeradza sie w cos glebszego, i nie bardzo wiedzial, co z tym poczac. Kochal ja jak brat, ale nigdy nie myslal o niej jako o przyszlej malzonce - obsesja matki uniemozliwiala zreszta rozmowy o takich rzeczach, jak malzenstwo, zajecie sie handlem lub podrozami. Ze wszystkich miejskich chlopcow w jego wieku on jeden nie byl oficjalnie mianowany czeladnikiem u zadnego mistrza rzemiosla. Owszem, pomagal Tyndalowi, ale wszystko to bylo niezobowiazujace i pomimo smykalki do kowalstwa i innych zajec nie byl zwiazany z jakakolwiek gildia - niw Krondorze, ni w krolewskim miescie Rillanonie. Matka nie pozwalala tez, by kowal dotrzymal niejednokrotnie powtarzanej obietnicy, ze wysle petycje do Gildii Kowali w sprawie przyjecia Erika na czeladnika. W normalnych okolicznosciach mlodzieniec konczylby pierwszy rok nauki. Co prawda potrafil znacznie wiecej niz czeladnicy nawet z trzy letnim stazem, ale nawet jesli matka pozwoli mu zaczac od nastepnej wiosny, bedzie opozniony o dwa lata!
Tymczasem matka, ktora siegala mu zaledwie do brody, spojrzala nan krytycznie i ze slowami: "Czekajze, niech ci sie przypatrze..." ujela go za podbrodek. Wykreciwszy mu glowe w lewo i w prawo, jakby byl dzieckiem, sarknela: - Jestes usmolony sadza!
-Mamo, przeciez pracuje w kuzni! - zaprotestowal.
-Umyj sie jeszcze raz! - zabrzmial rozkaz.
Erik wiedzial, ze lepiej sie nie sprzeciwiac. Jego matka byla istota o stalowej woli popartej niezachwiana wiara w slusznosc wlasnych czynow. Mlodzik dosc szybko pojal daremnosc sporow z rodzicielka - nawet gdy nieslusznie oskarzano go o jakis wystepek, kiwal w milczeniu glowa i czekal na wyrok. Wszelkie protesty i tlumaczenia zwiekszaly jedynie surowosc kary. Teraz takze bez slowa zdjal koszule i polozyl na poreczy krzesla stojacego obok stolu, ktory sluzyl do przygotowywania posilkow. Katem oka ujrzal, ze Rosalyn bawi jego bezwarunkowe posluszenstwo i wykrzywil ku niej twarz w niby to groznym grymasie. Dziewczyna usmiechnela sie szerzej i odwrocila, by wziac spory kosz swiezo umytych warzyw. Wychodzac, odwrocila sie, pchnela drzwi tyleczkiem i jednoczesnie pokazala mu jezyk.
Erik usmiechnal sie, zanurzajac ramiona w wodzie zostawionej przez dziewczyne po oplukaniu warzyw. Rosalyn umiala sklonic go do usmiechu czesciej niz ktokolwiek inny. Nie potrafil w pelni zrozumiec dziwnych uczuc, jakie ogarnialy go nocami, gdy marzyl o tej czy innej mlodej dziewczynie z miasteczka, doskonale zas, jak kazde dziecko wychowane posrod zwierzat, znal znaczenie plci i sposoby rozmnazania - obce jednak mu byly zwiazane z tym emocje. Przy Rosalyn przynajmniej nie czul sie skrepowany jak przy innych, bardziej od niej doswiadczonych dziewczetach, jedno zas wiedzial na pewno - byla jego najlepsza i najwierniejsza przyjaciolka. Posrod tych rozwazan uslyszal glos matki: - Uzyj mydla... zapewniam, ze to cie nie zabije.
Westchnal ciezko i wzial w dlonie lezacy na krawedzi zlewu kawal niezbyt pachnacego mydla. Byla to mocno zraca mieszanina lugu, popiolu, loju i piasku, uzywana do oczyszczania garnkow i talerzy, ktora- przy odrobinie nieuwagi - mogla zedrzec mu skore z twarzy i dloni. Erik wzial najmniejszy z mozliwych kawalek, lecz skonczywszy ablucje, musial przyznac, ze w zlewie zostala imponujaca ilosc sadzy.
Zdolal jakos zetrzec resztki mydla, zanim zaczela piec go skora, i wzial recznik, ktory podala mu matka. Otarlszy twarz i dlonie, ponownie wdzial koszule.
Matka i syn wyszli z kuchni i wkroczyli razem do jadalni, gdzie Rosalyn konczyla wlasnie wrzucanie warzyw do wielkiego, wiszacego nad paleniskiem kotla. Wszystko bedzie sie razem powoli gotowalo przez caly ranek az do poludnia, wypelniajac pomieszczenie zapachem, ktory w porze kolacji stanie sie nieodparta pokusa. Rosalyn usmiechnela sie do przechodzacego obok Erika, jednak jej wesolosc byla dzis nieco udawana - dziewczyna przewidywala rozwoj wydarzen i wcale jej sie to nie podobalo.
Przy drzwiach wyjsciowych Erik i Freida natkneli sie na oberzyste, jegomoscia o imieniu Milo. Byl to krepy mezczyzna o nosie wygladajacym jak zgnieciony ziemniak - zostalo mu to jako pamiatka z czasow, kiedy wyrzucal z izby roznych rozrabiaczy i halaburdow. Oberzysta spokojnie pociagal dym z dlugiej fajeczki. - Wyglada na to, Freido, ze bedziemy mieli spokojne popoludnie - zauwazyl enigmatycznie.
-Wieczorem moze byc jednak goraco, ojcze - powiedziala Rosalyn, ktora zatrzymala sie wlasnie obok Erika. - Kiedy ludziom sie sprzykrzy czekanie na Barona, przyjda niechybnie prosto do nas.
Milo usmiechnal sie i patrzac na corke, znaczaco mrugnal okiem: - O co wszyscy goraco sie pomodlmy. Ufam, ze Pani Fortuny o nas nie zapomni.
-Milo - sarknela z przygana w glosie Freida. - Ruthia ma chyba wazniejsze sprawy na glowie, niz dobrobyt mizernego oberzysty. - Z tymi slowy wziela swego poteznie zbudowanego syna za reke, jakby byl malym chlopczykiem, i przeprowadzila go przez drzwi.
-Ona jest... bardzo uparta, ojcze - mruknela Rosalyn, gdy Freida i jej syn znikneli za najblizszym rogiem.
-Zawsze taka byla - odparl Milo, kiwajac glowa i pykajac z fajeczki. - Nawet jako dziecko... nigdy nie pozwolila narzucic sobie czyjegos zdania... -Objawszy corke ramieniem, dodal: - Ciesze sie, ze twoja matka byla zupelnie inna osoba.
-Plotkarze mowia - zauwazyla z przekasem Rosalyn - ze wiele lat temu i ty kreciles sie kolo Freidy...
-Tylko tyle mowia? - zachichotal Milo. - No coz... - dodal, powazniejac. - To prawda. Prawie wszyscysmy sie za nia uganiali. - Usmiechnal sie, patrzac z gory na corke. - Najlepsza rzecza, jaka trafila mi sie w zyciu, byla odmowa Freidy, kiedy poprosilem ja o reke. I oczywiscie zgoda twojej matki. - Odsunawszy sie nieco, zakonczyl: - Prawic wszyscy chlopcy kochali sie we Freidzie. Byla w tym czasie pieknoscia co sie zowie... Miala wspaniale, zielone oczy, kasztanowe wlosy, byla szczupla, ale... hm... pulchna tam, gdzie trzeba... i na jej widok kazdemu chlopcu serce bilo szybciej. A nosila sie dumnie jak krolowa i poruszala wdziecznie jak najlepszy wyscigowy zrebiec... To dlatego wpadla w oko Baronowi...
Gdzies od strony rynku zabrzmialy odglosy fanfar. - Wroce lepiej do kuchni - mruknela Rosalyn.
Milo kiwnal glowa; - Ja zas pojde zobaczyc, co tam sie wyrabia, ale zaraz wracam...
Rosalyn uscisnela dlon ojca i Milo ujrzal w jej oczach skrywana troske o Erika. Oberzysta kiwnal glowa na znak, ze wszystko rozumie i odwzajemnil uscisk dloni. Potem odwrocil sie i ruszyl ulica, podazajac droga, ktora niedawno poszli Freida i Erik.
Erik przeciskal sie przez tlum, wykorzystujac swoj wzrost i wage. Pomimo sily, jaka dysponowal, byl raczej dobrodusznym chlopcem i swiadomie nie popchnalby nikogo, mimo to sam jego widok wystarczal, by tlum sie rozstepowal. Erik mial szerokie bary i potezne ramiona jak u wojownika, nie cierpial jednak konfliktow. Cichy i refleksyjny z natury, po robocie najchetniej przysiadal gdzies w kacie nad kubkiem herbaty, czekajac na posilek, i przysluchiwal sie opowiesciom starych bywalcow oberzy. W tym samym czasie jego rowiesnicy zajmowali sie igraszkami z dziewczetami lub plataniem figlow. Erik natomiast wpadal w panike na sama mysl o zblizeniu sie do obcej dziewczyny.
Uslyszawszy nagle znajomy glos, wolajacy jego imie, odwrocil sie i zobaczyl przepychajacego sie przez tlum obszarpanca, ktory tam gdzie Erikowi wystarczal wzrost i krzepa, nadrabial zrecznoscia i sprytem. Kiedy przyjaciel dotarl do niego, obaj usmiechneli sie szeroko. - Hej! - rzekl mlody kowal, witajac kompana.
-Eriku... Freido... - odparl mlodzieniec, klaniajac sie przesadnie. Rupert Avery, znany szerzej pod imieniem Roo, byl najlepszym przyjacielem z dziecinstwa, chociaz matka wielokrotnie zabraniala Erikowi bawic sie z nim. Ojcem Roo byl woznica, najczesciej nieobecny w miasteczku - prowadzil swoj woz do Krondoru, Krzyza Malaka lub Doliny Durrony - a gdy tego nie czynil, lezal pijany jak bela w swej izdebce. Roo wychowywal sie zupelnie samopas i dosc wczesnie objawily sie pewne niepokojace cechy, ktore tak nieodparcie pociagaly ku niemu Erika. Roznili sie zreszta calkowicie - Erik na przyklad zupelnie nie umial rozmawiac z kobietami, a Roo byl mistrzem sztuki uwodzenia - a przynajmniej sam tak twierdzil. Lotrzyk, zawolany lgarz i od czasu do czasu zlodziejaszek - taki byl najblizszy po Rosalyn przyjaciel mlodego kowala.
W odpowiedzi na powitanie Freida ledwie dostrzegalnie kiwnela glowa. Nie lubila go - choc znala od dawna - i wciaz podejrzewala, ze maczal palce w kazdym lajdactwie i oszustwie, jakie wydarzyly sie w promieniu kilku dni drogi od Ravensburga. Spojrzawszy na twarz syna, w pore ugryzla sie w jezyk i powstrzymala od zlosliwych komentarzy. Erik mial juz pietnascie lat i niechetnie poddawal sie woli mateczki. Wykonywal przy tym niemal cala robote za Tyndala, ktory ostatnio by wal pijany w sztok przez piec dni w tygodniu.
-Aaa... wiec znow zasadzacie sie na Barona? - rzekl Roo.
Freida obdarzyla mlodego urwipolcia spojrzeniem, po ktorym powinien byl zaskwierczec i wyparowac, Erik zas zrobil zaklopotana mine. Roo usmiechnal sie niczym uosobienie niewinnosci. Mial pociagla twarz, bystre oczy i mimo nierownych zebow, potrafil zjednac sobie ludzi milym usmiechem. Daleki byl od idealu mlodzienczej urody, mial jednak cos sympatycznego w twarzy o nieustannie zmieniajacym sie wyrazie, a jego maniery, na osobliwy, lotrzykowski sposob byly nawet pociagajace. Erik wiedzial rowniez, ze przyjaciel potrafi niekiedy zachowac sie bardzo nierozsadnie - bywalo, ze tylko przyjazn (i niemala krzepa) terminatora kowalskiego wyciagaly go z nielichych opalow. Niewielu chlopcow w miescie zaryzykowaloby starcie z Erikiem: byl zbyt silny. Zwykle spokojny syn Freidy stawal sie niebezpiecznym przeciwnikiem, gdy tylko ktos go rozjuszyl. Kiedys wpadl w gniew, stracil panowanie nad soba i zlamal rowiesnikowi ramie. Uderzony chlopak niespodzianie przelecial przez dziedziniec oberzy, rabnal o sciane, a jego reka trzasnela niczym zapalka.
Ro