Chmielewska Joanna - (Nie)Boszczyk mąż
Szczegóły |
Tytuł |
Chmielewska Joanna - (Nie)Boszczyk mąż |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Chmielewska Joanna - (Nie)Boszczyk mąż PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Chmielewska Joanna - (Nie)Boszczyk mąż PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Chmielewska Joanna - (Nie)Boszczyk mąż - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Redaktor:
Anna Pawłowicz
Korekta:
Julita Jaske
Projekt okładki:
Maciej Sadowski
Typografia:
Piotr Sztandar-Sztanderski
© Copyright for text by Joanna Chmielewska,
Warszawa 2008
© Copyright for cover by Maciej Sadowski, Warszawa 2008
© Copyright for the Polish -edition by Kobra Media Sp. z o.o
Warszawa 2008
ISBN 978-83-88791-99-4
Wydawca:
Kobra Media Sp. z o.o.
skr. poczt. 33, 00-712 Warszawa 88
skan i opracowanie elektroniczne
lesiojot
Przygotowanie do druku: Page Graph
Strona 4
WSTĘP
Jeśli ktoś nie jest, na przykład, nieudacznik, to co on jest?
Udacznik. Czyż nie?
Jeśli nie jest niemrawiec, to chyba mrawiec...?
A jeśli nie jest bezduszny, znaczy: duszny.
Ewentualnie nie jest bezpieczny, zatem powinien być
pieczny...?
Proszę bardzo, oto dalsze przykłady:
NIE - BEZ -
dojda myślny
dorajda radny
zdara domny
chluj nadziejny
dołęg pośredni
uk względny
samowity ładny
zguła nogi
Wyraźnie z powyższego wynika, że jeśli jakiś mąż nie został
nieboszczykiem...
NIE - boszczyk,
wobec czego:
BOSZCZYK MĄŻ
Strona 5
Malwina Wolska siedziała przy oknie w salonie swojego
pięknego domu, zapatrzona w potoki deszczu, i obmyślała
zbrodnię.
Długo bardzo ta zbrodnia jakoś nie przychodziła jej i do
głowy, dopiero teraz nastąpił błysk i okazało się, iż stanowi
jedyne rozsądne wyjście. Jasne, oczywiście, lego podleca trzeba
po prostu zabić.
Podlecem był jej mąż.
Dokonawszy odkrycia przed pięcioma minutami i w mgnieniu
oka podjąwszy decyzję, Malwina poczuła dreszcz emocji. Otóż
tak, znalazła rozwiązanie. Skoro on sam z siebie nie chce
zapaść na żadną śmiertelną chorobę, a nieszczęśliwe wypadki
starannie go omijają, należy pomóc losowi i nie kto inny musi
to zrobić, tylko ona sama. Niestety, osobiście.
Inaczej zostanie pozbawiona wszystkiego. Całego mienia,
rosnącego i gromadzonego od dwudziestu lat. Teoretycznie
połowy, ale już on się postara wydrzeć jej wszystko albo prawie
wszystko i zostawi ją na kruchym lodzie w charakterze
starzejącej się ofiary. W ten sposób resztę życia będzie miała
nieopisanie uciążliwą i w ogóle zmarnowaną.
Nie widząc strumieni wody, lejących się z nieba, z miejsca
przystąpiła do przeglądu możliwości, pchających się nachalnie,
acz na razie jeszcze nieco chaotycznie. W zaczynające migać jej
przed oczami obrazy wdarł się nagle jakiś dźwięk.
- Czy pani chce to wszystko poddusić? - spytała, zaglądając do
salonu, Helenka, tak zwana pomoc domowa.
- Tak- odparła Malwina mściwie i bez sekundy namysłu. -
Udusić. Całkiem.
- To ja wiem. Ale czy poddusić trochę już teraz?
- Im prędzej, tym lepiej. Od razu.
Strona 6
Helenka odczekała jeszcze chwilę, ale więcej poleceń nie było.
Jej chlebodawczyni nadal wpatrywała się w okno, a ciche
mamrotanie, które wydawała z siebie, nie mogło chyba
dotyczyć zabiegów kulinarnych! Brzmiało jakby “sznurkiem",
“gazem", “żyłką...", i jeszcze jakieś “cztery minuty", więc z
podduszaniem potrawy nie miało nic wspólnego, bo cztery
minuty to nonsens. Za mało. Helenka wzruszyła ramionami.
- Na małym ogniu postawię - oznajmiła i podążyła do kuchni.
Malwina Helenki nawet nie zauważyła, tak jak nie dostrzegała
deszczu, i nie miała pojęcia, że odbyła jakąś rozmowę. Przed jej
oczami trwał ten podlec mąż. Karol.
Wstrętnego Karola już dawno miała dosyć, a od wczoraj stał
się jej wrogiem śmiertelnym. Wczoraj wymówił potworne
słowo. Rozwód.
O nie, rozwodu Malwina wcale nie chciała. Nic dobrego by jej
z niego nie przyszło, zostałaby sama, bez pieniędzy, bez domu,
bez żywego człowieka przy boku, skazana na samą siebie i
możliwe nawet, że na pracę zarobkową. Alimentów nie
dostałaby żadnych, ponieważ dzieci nie ma, sama zaś jest
zdrowa, młoda... no, młoda jak młoda, w każdym razie w wieku
produkcyjnym, i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się wzięła za
robotę. Ciekawe, jaka robota dałaby jej bodaj jedną dziesiątą
tego, czym dysponuje w tej i chwili... A ta połowa mienia
okazałaby się śmiesznym drobiazgiem, wystarczającym może
na rok, góra dwa lata. I co potem?
I gdzie właściwie miałaby mieszkać?
Gdyby zaś ten łajdak tak sobie zwyczajnie umarł,
dziedziczyłaby po nim wszystko, bo innych spadkobierców nie
było, cały majątek musiałby się ujawnić i egzystencja nie
uległaby żadnej zmianie. Nie, owszem, uległaby. Na lepsze.
Nareszcie nie musiałby żebrać o pieniądze, mogłaby nimi
dowolnie dysponować, bez awantur, łez, krzyków i wyrzutów. I
panowałaby finansowo nad Justynką...
Rozwód niweczył wszystko.
Osobowość Malwiny Wolskiej w gruncie rzeczy nic była zbyt
skomplikowana i żadnej wielkiej zmianie z wiekiem nie uległa.
Niegdyś młoda i wdzięczna dzieweczka promieniała urokiem i
Strona 7
tryskała radosną lekkomyślnością. Pieniądze jej nie obchodziły,
zawsze ktoś za nią płacił, a rodzice pchali w dwie córeczki
wszystko, co mieli, sobie od ust odejmując. Szkołę średnią
skończyła niechętnie i z ogromnym trudem, żadnych studiów
nie planowała, bo nie istniał na świecie zawód, który miałaby
ochotę wykonywać, chciała natomiast wyjść za mąż, błyszczeć
modą, być wielbiona, zażywać rozrywek i czytać książki. Także
oglądać telewizję, plotkować z przyjaciółkami i w ogóle, robić,
co jej się spodoba.
Posiadała jednakże dwa talenty, którymi obdarzyła ją
litościwa opatrzność. Umiała mianowicie gotować, jakoś tak,
sama z siebie, z natchnienia, i nawet lubiła to zajęcie, ponadto
miała znakomite wyczucie kolorystyki. Obie te zalety okazały
się przydatne, dały jej męża.
Dwadzieścia lat temu poślubiła Karola nie dla żadnych
pieniędzy, tylko tak jakby z miłości, chociaż fakt, że nie żył w
nędzy, miał swoje znaczenie. Był przystojny, wzrostu więcej niż
średniego, szczupły, błyskotliwy, inteligentny, nieco ironicznie
dowcipny, pełen inicjatywy, pracowity, zaradny i szaleńczo w
niej zakochany. Możliwe, że to zakochanie w pewnym stopniu
sama w niego wmówiła i postarała się o rezultat konkretny,
Karol bowiem do małżeństwa nie rwał się z dziką namiętnością
i uległ jakby trochę przez rozum, aczkolwiek kochał ją ogniście.
Nie cierpiał dzieci i pod tym względem zgadzali się doskonale,
Malwina nie chciała mieć żadnych dzieci, bo dzieci oznaczały
uciążliwe obowiązki i wyrzeczenia. Nienawidziła wyrzeczeń.
Despotyzm Karola ujawnił się dopiero po ślubie i był to rodzaj
despotyzmu jakby mocno mieszany, częściowo całkiem
przyjemny, a częściowo obrzydliwy i nieznośny.
Chociażby rachunki. Wszystkie załatwiał sam, Malwina nie
miała prawa nawet na nie spoglądać i ogromnie była z tego
zadowolona, ponieważ nie cierpiała liczenia. Żadnego. Nawet
bielizny do prania, nawet posiadanych szklanek i kieliszków,
nie wspominając o pieniądzach albo, na przykład, kaloriach.
Była zdania, że od samego liczenia nikomu niczego ani nie
przybędzie, ani nie ubędzie, po cóż zatem zadawać sobie ten
wstrętny trud.
Strona 8
Zabraniał jej zajmować się polityką. I doskonale, Malwina
znała się na polityce jak kura na pieprzu i nie miała
najmniejszej ochoty wnikać w jej tajniki. Zabraniał pracować
zarobkowo poza domem. Jeszcze lepiej, wcale nie chciała, a
dyscypliny pracy w ogóle nie trawiła. Zabraniał bywać
gdziekolwiek i wyjeżdżać dokądkolwiek samej, bez niego, co w
całej pełni opowiadało jej chęciom i życzeniom. Żądał urody,
kategorycznie wymagał, żeby, gdziekolwiek się znajdą, ona
właśnie była najpiękniejsza, a w każdym razie najbardziej
zadbana i najlepiej ubrana, to zaś wymaganie Malwina gotowa
była zaspokajać wręcz w upojeniu.
Jedynym miejscem, do którego nie pchał się razem z nią, były
sklepy. Zakupów musiała dokonywać samodzielnie, i to
wszystkich, spożywczych, odzieżowych i domowych. Czyniła to
z dreszczem szczęścia w sercu, te kiecki, pantofelki, żakieciki i
szlafroczki, te krawaty, sweterki, koszule i gacie, te starannie
dobierane męskie skarpetki i damskie rajstopy, te kosmetyki,
ręczniki, lampy stojące i zasłony do okien wprawiały ją w stan
euforii niebiańskiej. Szczególnie, że Karol płacił za wszystko. I
na wszystko się godził, nie grymasił i nie protestował.
Jednakże, niestety, domagał się zarazem czegoś ekstra,
mianowicie posiłków. Codziennie i punktualnie. Ta
codzienność i punktualność zawisła Malwinie kamieniem u
szyi, zważywszy jednak ogólne upodobanie do zajęcia, dała mu
jakoś radę. Tknięta ambicją, jednym gestem i bez
zastanowienia, z byle czego robiła arcydzieła, przez Karola
niezmiernie wysoko cenione. Kochał ją wtedy płomiennie i bez
granic...
Sielanka trwała trzy lata.
Malwina sama nie była pewna, kto pierwszy zaczął się
zmieniać. Możliwe, że to ona zaprotestowała przeciwko obcym
jej obowiązkom przy tym cholernym domu.
Dom należał do Karola. Dwa lata przed ślubem odziedziczył
go, w stanie ruiny, po przodkach. Budowla wymagała
rzetelnego remontu i licznych zmian i w pierwszej chwili
Malwina wcale nie chciała tam zamieszkać. Spragniona była
apartamentu w środku miasta, blisko sklepów, kawiarń i
Strona 9
rozmaitych rozrywek, nie zaś rudery na odludziu, gdzie nawet
nic nie jeździło i żadnej przyjaciółce nie było po drodze.
Protesty nie pomogły, a w dodatku, nie wiadomo dlaczego i
jakim sposobem remont spadł na nią, bo Karol nie miał czasu.
Posiadał już na własność i sam prowadził ogromne
przedsiębiorstwo budowlane, rozkwitające coraz bujniej i w
coraz szerszym zakresie. Ironia losu. Malwina na budownictwie
nie znała się wcale, a podejmować musiała jakieś okropne
decyzje w niezrozumiałych dla niej kwestiach. Z robotnikami
od razu popadła w konflikt, polegający na tym, że ona
wymagała, Karol natomiast płacił. Ku jej zdumieniu i
oburzeniu wcale nie chciał płacić tyle, ile jej wymagania
musiały kosztować, w dodatku zaczął je krytykować. Nie takie
płytki tarasowe, nie taka glazura w łazience, nie z tej strony
bicz wodny, kretyński pomysł, garaż na dwa samochody za
wąski, okna w sypialni zostawiła za małe, poza tym gdzie ten
żywopłot?!!!
Żywopłot przesądził sprawę. Zważywszy, iż na tempo wzrostu
roślin nie miała najmniejszego wpływu, wszystkie pretensje
wydały jej się niesłuszne i niesprawiedliwe. Możliwe, że
zaprotestowała nieco zbyt energicznie, ale, ostatecznie, też się
przecież jakoś liczyła! Możliwe również, iż niepotrzebnie, w
sposób rażący, zaniedbała kwestię żywienia, ale sam fakt, że
musiała poddać się odrażającym obowiązkom, czekać na
dostawę nowych klepek, dopilnować ułożenia klinkieru,
osobiście sprawdzić świeżo wymienione armatury,
wyprowadził ją z równowagi. Umówić się z nikim nie mogła,
nawaliła fryzjerowi, a chciała sobie zrobić pasemka, nie było
kiedy obejrzeć czasopisma, posiedzieć przed ekranem...
Babcia mówiła, że do mężczyzny trafia się przez żołądek...
Przez ten żołądek zatem chciała go ugodzić. Miała to jednakże
być tylko demonstracja, no owszem, chyba nie najszczęśliwiej
wybrana, ale reakcja Karola stanowiła przesadę niebotyczną.
Kto to widział, żeby wściekle syczącym tonem wyzywać ją od
kucht, garkotłuków i nierobów, żeby jej wytykać brak wyższego
wykształcenia, żeby wypominać wydawane na nią pieniądze,
żeby ze stanowiska bóstwa domowego skopywać ją na etat
Strona 10
sprzątaczki w przedsionku świątyni! Oszalał z pewnością.
Przeprosił ją potem. Przeprosili się wzajemnie. Były to
przeprosiny ostatnie.
Od tej awantury, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc i z
roku na rok zaczęło być coraz gorzej. W Malwinie zalęgła się,
zagnieździła i bujnie rozkwitła zaciętość, obficie nawożona
urażoną ambicją. Swoje obowiązki spełniała perfekcyjnie, na
wszelki wypadek bowiem chciała być niezastąpiona, żeby mu
jeszcze kiedyś pokazać. Co pokazać, nie bardzo wiedziała, ale
rzetelne, triumfujące pokazanie stało się dla jej duszy
niezbędne.
Karola natomiast amok niepojęty opętał. Wymaganiami zgoła
wystrzelił, nadął się ważnością do wypęku, niczym jakiś balon
potworny, z niej usiłował zrobić niewolnicę, nie dość mu było
głupich żądań w domu, pełnej obsługi, cackania się z nim jak ze
śmierdzącym jajkiem, to jeszcze popadł w skąpstwo.
Nie od razu, jednym ciosem, ale bardzo szybko. Dwa lata nie
minęły od tej awantury budowlano-spożywczej, kiedy Malwina
spotkała się ze skrzywieniem na tle opłaty za jej jazdy konne,
nie tak jeszcze dawno w pełni przez niego aprobowane. Co
prawda, nie najlepiej jej te jazdy wychodziły i coraz mniej
chętnie wsiadała na konia, ale jednak... Na kosmetyki Karol
warknął. W kwestii nowego futrzanego żakiecika zachował
kamienne milczenie, musiała kupić ten żakiecik za pieniądze
na życie, przez co nagle znalazła się bez grosza i na obiad
mściwie podała kefir z kartoflami. Nie było później awantury,
tylko jadowite, kąśliwe i ohydne uwagi, które zatruły jej całe
popołudnie i wieczór. Zapłacić, jednakże zapłacił, przyjąwszy
do wiadomości łzawy i pełen goryczy komunikat, iż nazajutrz
będzie sałatka z pokrzyw, łatwych do uzyskania za darmo.
Mogła spełnić tę groźbę, zaraz za ich ogrodzeniem rosły
pokrzywy, a nie mieli jeszcze wtedy stałej gosposi, tylko
sprzątaczkę, dochodzącą dwa razy w tygodniu.
Kolejny skok w dół nastąpił, kiedy pojawiła się Justynka.
Justynka była siostrzenicą Malwiny, dzieckiem wówczas
ośmioletnim. Siostra i szwagier stracili życie w katastrofie
lotniczej w Lesie Kabackim i Justynka została sama, bo
Strona 11
dziadkowie już nie żyli, więcej zaś rodziny nie było. W
mgnieniu oka Malwina zdecydowała się zabrać dziewczynkę do
siebie i wychować, z mglistą myślą o jakiejś przyszłej usłudze,
pomocy, towarzystwie... W gruncie rzeczy, nie wiedząc o tym,
była apodyktyczna i koniecznie chciała kimś rządzić, a Karolem
się nie dało.
Karol w pierwszej chwili nawet był za, jakaś przyzwoitość
jeszcze w nim istniała, rychło jednakże zauważył, że dziecko
kosztuje. Zimne piekło, jakie zrobił, trwało prawie do rana,
spłakana Justynka na szczęście spała i nie słyszała ani słowa,
ale w Malwinie zaciętość się ugruntowała. Nagle dotarło do
niej, co znaczą pieniądze, i namiętnie zapragnęła mieć własne.
Justynka nie została na zerze, szwagier rozmaite zasoby
posiadał, córka odziedziczyła po rodzicach trzypokojowe
własnościowe mieszkanie, odrobinę biżuterii i coś tam na
koncie w banku, ale na najbliższe dziesięć lat nie mogło tego
wystarczyć. Należało jej pomóc, a kto miał to zrobić, jak nie
jedyna siostra matki, bogata z męża. W dodatku dziecko w tym
wieku już nie było kłopotliwe, przeciwnie, mogło okazać się
przydatne i użyteczne, wydawało się, że Karol ma poglądy
podobne, a tu proszę, pieniądze wskoczyły na ring.
Sama Justynka, jako taka, zbytnio mu nie przeszkadzała. Z
czterech pokoi gościnnych na górze dostała dla siebie jeden,
razem z łazienką, więc właściwie niczym nie wchodziła w
paradę, grzeczna była, inteligentna, uczyła się doskonale, nie
stwarzała żadnych problemów, tyle że trochę kosztowała.
Utrzymanie nie liczyłoby się, mieszkanie po rodzicach zostało
wynajęte za godziwą sumę i Justynka z tego miałaby co jeść,
mogłaby nawet kupić sobie odzież, ale Malwina, na złość
Karolowi, uparła się, że dochód z wynajęcia powinien być
odkładany i kumulowany na przyszłe potrzeby dziecka, w
wieku dorosłym. Teraz zaś stać ich na to, żeby nakarmić i ubrać
jedną spokojną, zdrową dziewczynkę.
Karol znienacka zachował się tak, jakby ta Justynka ostatnią
kromkę chleba od ust mu odjęła. Może Malwinę stać na to,
żeby karmić cudze dzieci, ale on nie widzi powodu. Ciężko
pracuje dla siebie, a nie dla całego świata, jego pieniądze, ma
Strona 12
prawo nimi dowolnie dysponować! Z jakiej racji ma płacić na
czyjegoś bachora, żyłowany jest, wyzyskiwany odrażająco, a
może on nie chce, a może ma na oku całkiem co innego, a może
te pieniądze potrzebne mu są gdzie indziej, a może chce na
nich spać...!!!
- Śpij - powiedziała wtedy z gniewem Malwina. - Ale musisz je
przynieść w gotówce, żebym ci mogła nimi wypchać materac.
Zsiniał tak, że aż się przestraszyła. Nazajutrz się uspokoił,
zadeklarował zgodę na utrzymywanie Justynki, co nie
przeszkadzało kąśliwym uwagom i oporom w dawaniu
pieniędzy. Malwina doszła do takiego rozstroju nerwowego, że
wręcz była gotowa prowadzić rachunki, żeby zobaczył, co
Justynka jada i ile to kosztuje. Prowadziła te rachunki przez
całe dwa dni, po czym uznała, że woli się zaraz powiesić. Nie
kochały się wzajemnie, Malwina i arytmetyka.
Z biegiem czasu robiło się coraz gorzej na wszelkich frontach.
Malwina lubiła towarzystwo. Uwielbiała rozmaite spotkania,
dyskoteki, bale, taniec, rozrywki w licznym gronie, gości i
wizyty. Karol też w tym gustował z początku, a potem jakoś mu
przeszło. Po czterech latach małżeństwa już kręcił nosem na
wszystko, po pięciu w domu chciał mieć spokój, siadał w
gabinecie i zajmował się nie wiadomo czym. Jakąś tam
kretyńską pracą umysłową, jakimiś wyliczeniami... Też mi
przyjemność...!
Odmawiał uczestnictwa w rozrywkach, nie lubił gości,
twierdził, że żrą jak wołoduchy, drogo kosztują i marnują jego
czas. Malwina zaczęła wszędzie chodzić sama, co jakoś wcale
jej się nie podobało, szczególnie że grono przyjaciółek i
znajomych dziw nie się skurczyło, a w dodatku przestała być
wśród nich najpiękniejsza i najważniejsza. Przez Karola, z
pewnością, źle ją traktował, a inni za nim...
Jeść, jadł. Owszem. Z rosnącą przyjemnością, pod
warunkiem, że mu smakowało. Z tym nie było kłopotu, jego
upodobania spożywcze miały szeroki zakres, ale dzięki nim z
roku na rok robił się coraz grubszy. I oczywiście mniej
atrakcyjny, chociaż ciągle jeszcze mógł się podobać.
Rozmawiać natomiast nie chciał. Nie pozwalał niczego sobie
Strona 13
opowiedzieć. Nie odpowiadał na pytania. Jeśli w ogóle
reagował czymkolwiek, poza milczeniem, zazwyczaj było to coś,
co doprowadzało do tez i rozstroju nerwowego.
Wśród ludzi, jeśli już się między nimi znaleźli, traktował ją
skandalicznie, krytykował głośno i nietaktownie, nie pozwalał
jej się odezwać, przerywał w pół słowa, krótko mówiąc, robił z
niej idiotkę. Nie chciał z nią tańczyć. Wyrywał jej z ust papiero-
sa. Omijał ją przy nalewaniu wina. Nie, nie zawsze, skąd.
Znienacka, nie wiadomo kiedy i dlaczego.
Ponadto przestał ją kochać ogniście.
Tak znowu bardzo Malwina na ten seks nie leciała, Karol był
gruby i sapał, jej samej stękanie się z jakiejś głębi wyrywało,
męczące to było i uciążliwe. Jednakże powinien był rwać się ku
niej bez względu na tuszę, chociażby po to, żeby mu mogła
odmawiać! Tymczasem nie rwał się wcale, co ją irytowało
wprost nieopisanie i sama przestawała być pewna, chce tego
seksu czy nie.
Żadne dziwki nie wchodziły w rachubę co najmniej przez
dziesięć lat, a może nawet piętnaście. Nie leciał na baby, zajęty
był robieniem pieniędzy. Ostatnimi czasy coś się zmieniło na
gorsze.
Którymś tam zmysłem Malwina wyczuła że zaczynają się przy
nim plątać podrywki. Nie żeby nagle sam dostał jakiegoś szału,
ale rozmaite pijawki wywęszyły jego pieniądze i przystąpiły do
akcji kusicielskiej. Na sukcesy nie bardzo mogły liczyć, Karol
nie był z tych, co kupują futra i diamenty, zgodziłby się może
zapłacić za kolację, względnie pokój w motelu, ale nic więcej.
Więc właściwie o co tu chodziło...?
Robił się coraz gorszy, wszelkie uwagi pomijał milczeniem,
istny pień! Wychodził i wracał bez słowa wyjeżdżał bez
uprzedzenia, nie mówiąc, dokąd jedzie, do Płocka czy do Kairu.
Tylko po bagażu mogła się zorientować, że gdzieś się wybiera,
w dodatku walizki pakował sam, czasem jedną, czasem dwie,
po czym Malwina usiłowała odgadnąć cel podróży, sprawdza-
jąc, czego brakuje. Zabrał smoking na przykład, dokąd go diabli
zanieśli? Zabrał narty, znaczy, że chyba w góry? Zabrał płetwy i
maskę,więc pewnie nad jakąś wodę. Zabrał zwyczajną odzież,
Strona 14
jeden garnitur, piżamę, trzy koszule... Prawdopodobnie
spotkanie w interesach, ciekawe gdzie...
Głupio jej było przyznawać się, że nie ma pojęcia, gdzie
przebywa jej mąż i kiedy wróci. Mimo wysiłków wyrywała się z
niej wstydliwie ukrywana prawda łzy kręciły się w oczach, w
dołku coś okropnie gniotło a ciężka krzywda pożerała
organizm, ponieważ przez całe lata miała nadzieję, że będzie
wręcz odwrotnie Co tam nadzieję...! Przekonanie. Pewność!
Wbrew konfliktom, wydawało jej się, że wchodzi na coraz
wyższy poziom, dla męża jest niezastąpiona rola bóstwa należy
jej się wręcz przyrodniczo, można jej zazdrościć, podziwiać ją,
ale przenigdy lekceważyć! A już szczególnie Karol, oszalał
chyba, bezkrytyczne wielbienie żony było jego obowiązkiem
biologicznym!
On zaś wracał znienacka o najdziwaczniejszych porach, z
gromkim hukiem i rumorem albo przeciwnie, cichutko i
podstępnie, i natychmiast żądał posiłku. Nie znała dnia ani
godziny. Narty i płetwy stwarzały nadzieję na kilka dni
świętego spokoju, co najmniej trzy, ale już smoking nic nie
znaczył. Ze smokingiem mógł wrócić równie dobrze nazajutrz,
jak i za dwa tygodnie.
I oczywiście, wyjeżdżając, złośliwie nie zostawiał pieniędzy. I
nawet tej prostej, elementarnej pociechy, żeby sobie coś kupić,
Malwina nie mogła zaznać. Dwunastnica zwijała się jej w
ósemki.
Miała, rzecz jasna, własne konto, na które nic nie wpływało,
dopóki on go nie zasilił. A zasilał tak, że się niedobrze robiło,
jakby specjalnie chciał ją zmusić do żebraniny, znieważyć,
udowodnić, że jest bezmyślnie rozrzutną idiotką. No owszem,
możliwe, że trochę była rozrzutna, to liczenie jej nie
wychodziło...
Spróbowała przestać się do niego odzywać, tak samo jak on
do niej, ale było to ponad jej siły. Mówiła zatem do Justynki,
albo nawet do Helenki, tak jadowicie i kąśliwie, jak tylko
zdołała, nie bacząc na sens, jemu zaś posiłek podawała w
milczeniu. Kawę i herbatę donosiła bez żadnych pytań i bez
względu na jego aktualne chęci, co niekiedy zmuszało go do
Strona 15
wściekłych syków protestu. Koszule, krawaty i skarpetki
dobierała fanaberyjnie, wedle własnego gustu, zapomniawszy,
że jej gust przez wszystkie wspólnie spędzone lata był przez
niego w pełni aprobowany.
Krótko mówiąc, rozpoczęła wojnę podjazdową, a rozkwitająca
dziarsko nienawiść podtrzymywała ją na duchu.
I wszystko byłoby dobrze... To znaczy nie, przeciwnie,
wszystko byłoby doskonale źle, gdyby nie ten upiorny pomysł
Karola. Rozwód.
Podział mienia, rzeczywiście. Od razu okazałoby się, że on nic
nie ma, a dom jest obciążony hipoteką. Albo jeszcze coś
gorszego. Mowy nie ma, nie można do tego dopuścić.
Trzeba go po prostu zabić.
***
- No coś ty - powiedział z politowaniem Krzysztof Burkacz do
swojego przyjaciela, Romka Matuszewicza, dopieprzając
barszczyk w filiżance. - W świetle prawa cały dorobek jest
wspólny, bez względu na to, czy ona pracowała zawodowo, czy
nie. Wychodzi się z założenia, że ułatwiała ci pracę, zajmując
się całą drugą stroną życia i wychowując dzieci. Żaden mąż nie
zrobi majątku bez pomocy żony. Chyba, że odziedziczyłeś coś
po przodkach i w chwili ślubu spisaliście intercyzę.
- Jaką tam intercyzę - skrzywił się Romek i swój barszczyk dla
odmiany dosolił. - Po przodkach miałem zbiór znaczków, taki
dosyć byle jaki, i przedwojenną ciupagę. A ona wazon
kryształowy, zepsuty antyczny zegar i wałek do ciasta. A wspo-
mogli nas na początku mniej więcej jednakowo, mój stary i
teść. Potem dopiero wyszedłem do przodu.
- No to nie ma siły. Połowa jej. A jeszcze na dzieci będziesz
płacił alimenty.
- Na Michałka nie, bo już skończył studia i poszedł do pracy.
Tylko na Wandzię.
- Mała różnica.
- Cholera. Akurat mi nie na rękę cokolwiek teraz dzielić...
- To się wstrzymaj z rozwodem. Inaczej masz przechlapane.
Siedzieli w eleganckiej restauracji przy stoliku, a naprzeciwko
Strona 16
nich, przy tym samym stoliku, siedział Karol Wolski i słuchał
rozmowy swoich kontrahentów.
Spotkali się wszyscy trzej dla sfinalizowania znakomitego
interesu, wymagającego niezłych nakładów finansowych,
pertraktacje przebiegły zaskakująco pomyślnie i właściwie
zakończyli je zaraz po przystawkach. Obiad jednakże był w
pełnym toku, głupio byłoby zatem zrywać się z krzesła i
wybiegać, szczególnie że na zewnątrz lał rzęsisty deszcz. Mogli
spożyć cały posiłek spokojnie i w przyjemnej atmosferze.
O ile oczywiście treść ich pogawędki sprawiałaby Karolowi
jakąś przyjemność. Tymczasem było wręcz odwrotnie, obudziła
w jego pamięci obrzydliwości, o których w trakcie rozważania
kwestii zawodowych postarał się zapomnieć. Już też
rzeczywiście ten cymbał, Matuszewicz, nie miał o czym ględzić,
tylko o swoim rozwodzie.
Rozwód jął ostatnio stanowić niemiłą zgryzotę Karola. Wcale
go nie chciał, ale przeleciało mu takie słowo przez myśl,
ponieważ współegzystencja z Malwiną stała się nie do
zniesienia i coś należało z tym zrobić.
Ożenił się kiedyś z uroczą, smukłą, wdzięczną dzieweczką o
prześlicznych nogach, wpatrzoną w niego niczym w obraz
święty. Wiedział doskonale, że szczytów intelektu sobie nie
bierze, ale wspólne życie organizować potrafiła doskonale,
wszystko ją zachwycało i Karol czuł się rozdawcą łask.
Dzieweczkę posiadał na własność, rozczulała go i rozśmieszała
jej umysłowość, doceniał starania, użytkował ją zgodnie z
potrzebami, niczego nie musiał, mógł robić to, co mu
odpowiadało najbardziej, a obsłużony był koncertowo pod
każdym względem.
Stopniowo, ale w dość szybkim tempie, z dzieweczki zaczęły
wyłazić wady.
Przede wszystkim próbowała nim rządzić i wydawała rozkazy,
a Karol bardzo tego nie lubił. Poza tym gadała. Właściwie bez
chwili przerwy, i były to głupoty beznadziejne, po większej
części jakieś skargi i żądania pociechy. Ponadto zadawała
pytania i domagała się odpowiedzi, a Karol wolał sobie
pomilczeć. Żył myślą, nie gębą, jeśli zaś już swoją myślą miał
Strona 17
chęć się podzielić, to z kimś, kto ją zrozumie. Komputerowe
wyliczenie nachylenia drobnych płaszczyzn tak, że w pustym
pomieszczeniu nie odzywało się echo, to było coś! Jeden raz w
euforii zwierzył się żonie, na co usłyszał w odpowiedzi, iż ten
mały Sławcio sąsiadów specjalnie wrzeszczy, przejeżdżając na
rowerku koło ich bramy, do tego stopnia, że zagłusza rozmowę
telefoniczną i człowiek we własnym domu nie może się
porozumieć, więc może by z tym Sławciem coś zrobić,
koniecznie...
- Odrąbać mu łeb tasakiem - zaproponował wtedy Karol
uprzejmie. - Sam kadłub wrzeszczeć nie zdoła.
Na pełne zdziwienia pytanie, jaki kadłub i czego właściwie nie
zdoła, nie odpowiedział.
W dodatku rozrzutna się robiła zgoła obłędnie, kosztowała go
majątek, trwoniła pieniądze aż wióry leciały, a liczyć nie umiała
nigdy. Karol tego również bardzo nie lubił. To były jego
pieniądze, własne, osobiście zarobione, legalnie i bez
przestępstw. Dające władzę, pewność siebie, swobodę, solidne
podstawy do zaspokajania wszelkich potrzeb, spełniania ma-
rzeń, realizowania zachcianek i fanaberii. Żył już kiedyś bez
pieniędzy, we wczesnej młodości cierpiał niedostatek razem z
rodzicami, chociaż trzeba przyznać, że nie był to niedostatek
szczególnie dotkliwy. Żadna nędza, cóż znowu. Po prostu
zwykła przeciętność, w której mógł się zmieścić używany
motor, ale samochód stanowił nieosiągalny szczyt marzeń. I
wędrowne wakacje pożyczonym kajakiem po jeziorach
mazurskich, z noclegami w namiocie, a taką Szwecję czy
Francję można sobie było najwyżej powyobrażać.
Karol zaś uwielbiał luksusy. Kochał pracę umysłową, a nie
cierpiał fizycznej.
Ponadto w głębi duszy pragnął podziwu. Bezkrytycznego
uwielbienia. Czci i hołdów. I nawet nie wiedział, że pragnie
także inteligentnego partnerstwa. Sam był dumny z siebie,
wiedział doskonale i nie bez podstaw, że umysłem,
wykształceniem i smykałką do interesów przerasta swoje
otoczenie o parę pięter, i życzył sobie być doceniany, jeśli nie
na każdym kroku, to przynajmniej w domu, gdzie powinien
Strona 18
tkwić na piedestale jako absolutny pan i władca. On wszak
zarobił na ten dom, on stworzył podstawy egzystencji, bez
niego ta kretynka, jego żona, nie miałaby nic.
Teraz przy jego boku trwała okropnie gruba, starzejąca się
baba, nadęta, fanaberyjna, pełna pretensji, wciąż bezdennie
głupia, wciąż gadatliwa nie do zniesienia, wścibska, złośliwa,
nietaktowna i kompromitująca. W ciągu ostatnich lat robiła się
coraz gorsza, bez przerwy nadąsana, płaksiwa, obrażona nie
wiadomo na co i w ogóle nieznośna. Rozmawiać z nią, jak z
człowiekiem, dawno już było niemożliwe, od początku zresztą
orientował się, że nie o rozmów sobie żonę bierze. Ale gdzie się
podziało uwielbienie, gdzie podziw bez granic, gdzie trwożny
szacunek...?
Uwielbienie, podziw i szacunek lśniły i błyskaty w pięknych
oczach Joli, tłumaczki w jego własnej firmie. Jola znała sześć
języków i w każdym potrafiła wystosować dyplomatyczną
korespondencję, co miało szalone znaczenie przy wszelkich
umowach zagranicznych. Rozumiała, co się do niej mówi...
No dobrze, ale zaraz, spokojnie, ktoś przecież musiałby go
obsługiwać. Jola...? Jola umiała błyszczeć urodą za grosze,
strzelać intelektem, milczeć czołobitnie, subtelnie
promieniować seksem... Pytanie, czy umiała gotować...?
Sam przed sobą Karol z trudem przyznawał się do szarpiącej
nim rozterki. Ostatecznie miał oczy w głowie i widział siebie
wśród rozmaitych smukłych młodzieńców... czort bierz
młodzieńców, nawet starszych facetów w znakomitej kondycji.
Też chciałby mieć taką kondycję, też chciałby tak wyglądaj,
tymczasem Malwina gotowała w sposób nie do odparcia, Karol
był łakomy, uwielbiał kopytka ze schabem, zraziki w
zawiesistym sosie, zająca w śmietanie, sałatki z majonezem,
fondue z żółtego sera, świeże pieczywko, tłusty boczek z
chrzanem, słodycze... Nienawidził gotowanych jarzyn, warzyw i
owoców, nie znosił chudego białego sera. Gdyby nie było
absolutnie nic innego do jedzenia, gdyby mu to obrzydliwe ktoś
dał, postawił przed nosem, gdyby przez całą dobę nic w ustach
nie miał...
Koszmarny pomysł.
Strona 19
Gdyby jednak...? Dobre, ale niskokaloryczne...?
Malwina była do tego niezdolna. Gotowała rewelacyjnie i w
całej orgii kalorii. Sama z siebie żadnej diety wprowadzić nie
umiała. Wrogość ku niemu z niej tryskała, ale znakomite i
tuczące żarło stało gotowe, a Karol nie umiał mu się oprzeć. I,
co gorsza, wcale nie chciał...
Pogarszało się stopniowo. Karol, wbrew wyglądowi,
dobrodusznemu i sympatycznemu, był twardy, zacięty,
bezlitosny, dziko zakochany w pracy zawodowej, zdecydowany
zrobić majątek nawet po trupach. Szczęśliwie trupy jakoś mu
się nie przyplątały, ale praca umysłowa i napięcie wyzuwały go
z wszelkich sil Potrzebował odpoczynku, relaksu, a nie
rozrywek i wysiłków fizycznych. Przestał jeździć na nartach, od
skocznych tańców go odrzucało, czasem jeszcze żeglował i
pływał, tymczasem ta idiotka bała się wody, a za to rwała do
towarzyskich akrobacji.
Zaczęła palić papierosy, zgłupiała chyba, papierosy kosztują i
niszczą urodę. Po czwartym kieliszku wina robiła się do
szaleństwa rozmowna, od bredni zaś, jakie wygadywała, jęczała
ziemia, a kto wie czy i nie księżyc. I żadne słowne argumenty
do niej nie docierały, musiał niekiedy reagować czynnie, robiąc
z siebie brutala. W domu albo gęba się jej nie zamykała, bzdety
beznadziejne zaprzątały jej uwagę, albo milczała do niego
kamiennie, prychając tylko niekiedy kąśliwymi i obraźliwymi
uwagami na stronie. Żadnego zrozumienia jego potrzeb, sama
niechęć i lekceważenie, a co w ogóle miała do roboty, poza
dbałością o niego? I o siebie samą?
Była egoistką i egocentryczką, o tym Karol wiedział
doskonale, ale on też był egoistą i egocentrykiem, chciał żyć po
swojemu i chyba, do diabła, miał do tego prawo...? Po
dwudziestu latach ciężkich wysiłków, uwieńczonych sukcesem,
mógł może żądać odrobiny komfortu psychicznego...?
Z drugiej jednakże strony usłane miał miękko i gdyby nie
Jola... To właściwie Jola otworzyła mu oczy chociaż ani słowa o
tym nie powiedziała, ale jakoś pod jej milczącym wpływem...
Ta cała balneoterapia... Stać go było, mógł sobie zafundować
całe trzy tygodnie wyjść z tego chudszy o dziesięć kilo i młodszy
Strona 20
o pięć lat, no, dziesięć kilo to trochę mało, powinien stracić
dwadzieścia, bo już przekracza setkę, a tak naprawdę powinien
ważyć siedemdziesiąt osiem. Do diabła z tym wiktem
Malwiny...
Rozwieść się z nią może i należało. Ale czy naprawdę
koniecznie...?
Romek i Krzysztof wciąż rozważali sprawę podziału majątku.
- Bez problemu - mówił Krzysztof pobłażliwie. - Przelejesz na
cudze konto, chociażby moje, dostaniesz weksel
długoterminowy. Tylko bez wygłupów, żadnych procentów.
Odbierzesz, jak wszystko przyschnie, będzie się nazywało, że
zarobiłeś później.
- Wyłapią, już ona dopilnuje.
- Na szwajcarskie konto, frajerze!
- Myślisz...?
- I to czekaj, jeszcze inaczej. Poniosłeś straty Zapłaciłeś i
cześć. Nie masz.
- Całkiem niegłupie - pochwalił Romek po krótkim namyśle i
ożywił się nagle. - Czekaj, a jakby tak przelać całą płatność? Tę
na Prodkom X2?
Krzysztof zastanawiał się przez chwilę.
- Niby można. Ale trzeba by to jakoś zawrzeć w umowie...
Karol nie wtrącał się wcale, myśli jednakże błyskały mu jedna
po drugiej. Sam już takie zabezpieczenie sobie załatwił, połowa
jego majątku oficjalnie nie istniała. Druga połowa spokojnie
mogła wystarczyć na wszystko, ale też nie miał chęci dzielić się
nią z Malwiną. Co gorsza, przypadałyby jej dywidendy...
- Wprowadzimy klauzulę - odezwał się nagle. - Nie precyzuję,
rybką, idziemy na kredyt. Jako debet, musimy to mieć
odpisane. Co wy na to?
Obaj spojrzeli na niego, myśleli przez kilka sekund, a potem
rozpromienili się nagle.
- Ty masz łeb - pochwalił Krzysztof z podziwem.
- Życie mi wracasz! - wykrzyknął z wdzięcznością Romek.
Równocześnie deszcz przestał padać i za chmurami
zamajaczyło słońce.