Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium

Szczegóły
Tytuł Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Douglas Preston Lincoln Child Laboratorium Laboratorium jest fikcj� literack�. Korporacja GeneDyne, Foundation for Genetic Policy, Holocaust Memoria� Fund, Holocaust Research Foundation, hemocyl, PurBlood, X-FLU - oraz oczywi�cie samo Mount Dragon - s� wytworami wyobra�ni autora. Wszelkie podobie�stwo tych i innych nazw wymienionych w ksi��ce do istniej�cych instytucji jest czysto przypadkowe. Wszystkie opisane osoby i wydarzenia s� fikcyjne. W podanych programach badawczych i procedurach nie nale�y doszukiwa� si� �adnego podobie�stwa do stosowanych przez jakiekolwiek korporacje, instytucje, uczelnie, ministerstwa lub s�u�by rz�dowe. Jeromeowi Prestonowi Seniorowi D.P. Luchie, moim rodzicom i Ninie Soller L.C. Podzi�kowania Przede wszystkim dzi�kujemy naszym agentom literackim, Harveyowi Klingerowi i Matthew Snyderowi. Wznosimy na wasz� cze�� toast najlepsz� szkock� whisky. Nigdy nawet nie zacz�liby�my tej ksi��ki, gdyby nie wasza pomoc i zach�ta. Dzi�kujemy tak�e nast�puj�cym osobom z Tor/Forge: Tomowi Dohertyemu, udzielaj�cemu nam r�wnie nieocenionego wsparcia; Bobowi Gleasonowi, kt�ry wierzy� w nas od pocz�tku; Lindzie Quinton za o�ywcze i s�uszne rady marketingowe - a tak�e Natalii Aponte, Karen Lovell i Stephenowi de las Heras za wszelk� udzielon� nam pomoc. Za wsparcie techniczne dzi�kujemy specjalistom medycznym: Lee Suckno, Bryowi Benjaminowi, Frankowi Calabrese oraz Tomowi Benjaminowi. Lincoln Child dzi�kuje Denisowi Kellyemu - dobremu koledze, wspania�emu szefowi i wyrozumia�emu s�uchaczowi. Dzi�kuje Juliette za cierpliwo�� i zrozumienie. A tak�e Chrisowi Englandowi za wyja�nienie pewnych zawi�o�ci slangu. Trzym si�, Chris! Tony'emu Trischce, z jego przedwojennym fordem granad� i mn�stwem czekoladowych ciasteczek, za koncerty na band�o, powiernictwo i mi�e towarzystwo. Douglas Preston dzi�kuje �onie Christine, kt�ra a� czterokrotnie przeby�a z nim pustyni� Jornada del Muerto, a tak�e Selene, kt�ra tak bardzo mu pomog�a. Aletheia �wietnie si� spisa�a, biwakuj�c z nami na pustyni, chocia� mia�a dopiero trzy latka. Dzi�kuj� za pomoc mojemu bratu Dickowi, autorowi Strefy �mierci. A tak�e redakcjom gazet 9 �Smifhsonian" i �New Mexico", kt�re pomog�y sfinansowa� nasz� wypraw� starym hiszpa�skim szlakiem przez pustyni� Jornada, znanym pod nazw� Camino Real de Tierra Adentro. Walter Nelson, Roeliff Annon i Silvio Mazzarese towarzyszyli nam w konnej wyprawie po pustyni i byli wspania�ymi kompanami. Ponadto dzi�kujemy nast�puj�cym osobom, kt�re uprzejmie pozwoli�y nam przejecha� przez ich rancza: Benowi i Jane Cainom z Bar Cross Ranch, EvelynFitezFite Ranch, Shaneowi Shannonowi,by�emu zarz�dcy Armandaris Ranch, Tomowi Waddellowi, obecnemu zarz�dcy Armandaris, Tedowi Turnerowi i Jane Fondzie, w�a�cicielom Armandaris, oraz Harryemu F Thompsonowi Jr. z Thompson Ranches. Historyczne informacje Gabrielle Palmer by�y bardzo pomocne - jak zwykle. Specjalne podzi�kowania nale�� si� Jimowi Ecklesowi z poligonu rakietowego w White Sands za pami�tn� wycieczk� po ogromnym, obejmuj�cym 5000 kilometr�w kwadratowych terenie. Przepraszamy za swobod�, z jak� potraktowali�my rzeczywisto��, opisuj�c White Sands, kt�ry niew�tpliwie jest jednym z najlepiej dowodzonych (z trosk� o �rodowisko) wojskowym poligonem w kraju. Oczywi�cie na terenie poligonu rakietowego White Sands nie ma takiego miejsca jak Mount Dragon. Dzi�kujemy te� wszystkim ludziom, kt�rzy pomogli nam przy pisaniu Laboratorium, oraz autorom innych ksi��ek: Jimowi Cushowi, Larry'emu Bemowi, Markowi Gallagherowi, Chrisowi Yango, Davidowi Thomsonowi, Bayowi i Ann Rabinowitzom, Bruceowi Swansonowi, Edowi Sempleemu, Alanowi Montourowi, Bobowi Wincottowi, uczestnikom forum literackiego CompuServe, a tak�e innym, zbyt licznym, aby ich tu wymieni�. Ta ksi��ka powsta�a dzi�ki waszemu entuzjazmowi. Nasze symbole krzycz� do Wszech�wiata I lec� niczym strza�y �owcy. W nocne niebo. Lub wbijaj� ostre groty w cia�o. P�dz� jak po�ar przez r�wniny, Gnaj�c bizony. Franklin Burt Jedno okno na Apokalips� to wi�cej ni� potrzeba. Susan Wright/Robert L. Sinsheimer, �Bulletin of Atomie Scientists" Wst�p D�wi�ki rozchodz�ce si� nad d�ugim zielonym trawnikiem by�y tak s�abe, �e mog�yby by� krakaniem wron w pobliskim lesie lub porykiwaniem mu�a na odleg�ej farmie po drugiej stronie rzeki. Prawie nie zak��ca�y ciszy wiosennego poranka. Trzeba by�o bardzo uwa�nie si� w nie ws�ucha�, by nabra� pewno�ci, �e to krzyki. Masywny budynek administracji Featherwood Park by� na p� skryty w�r�d starych krzew�w bawe�ny. Spod frontowego wej�cia powoli ruszy� prywatny ambulans, chrz�szcz�c oponami na �wirowym podje�dzie. Gdzie� z sykiem zamkn�y si� automatyczne drzwi. W bocznej �cianie budynku znajdowa�y si� niepozorne bia�e drzwi dla personelu. Lloyd Fossey podszed� do nich i machinalnie wprowadzi� kombinacj� cyfr na panelu szyfrowego zamka. Pr�bowa� zachowa� w pami�ci d�wi�ki tercetu fortepianowego e-moll Dworzaka, ale po chwili zrezygnowa�. Tutaj, wewn�trz budynku, krzyki by�y o wiele g�o�niejsze. W rejestracji dzwoni�y telefony, na biurku zalega�y sterty papier�w. - Dzie� dobry, doktorze Fossey - powiedzia�a piel�gniarka. - Dzie� dobry - odpar�, przyjemnie zdziwiony, �e w tym zamieszaniu zdo�a�a obdarzy� go u�miechem. - Widz�, �e mamy tu dzi� ruch jak na Grand Central. - Z samego rana przyby�o dw�ch, trzask-prask, jeden za drugim - wyja�ni�a, jedn� r�k� wype�niaj�c formularz, a drug� podaj�c mu list�. - A teraz ten. S�dz�, �e ju� pan o nim wie. 15 - Trudno go nie s�ysze�. - Fossey wzi�� list�, si�gn�� do kieszeni po pi�ro i zawaha� si�. - Czy ten ha�a�liwy go�� jest m�j? - Nie, doktora Garriota - odpar�a piel�gniarka i spojrza�a na niego. - Pa�ski jest pierwszy z tych na li�cie. Gdzie� otwar�y si� drzwi i nagle zn�w rozleg�y si� wrzaski, teraz znacznie g�o�niejsze, z kontrapunktem innych g�os�w. Potem drzwi zn�w si� zamkn�y, odcinaj�c wszystkie d�wi�ki. - Chcia�bym zobaczy� tego ostatniego przyj�tego - o�wiadczy� Fossey, oddaj�c list� i si�gaj�c po kart� przyj��. Pospiesznie przej rza� j�, notuj�c w pami�ci p�e�, wiek i jednocze�nie usi�uj�c odtwo rzy� akordy andante Dworzaka. Zatrzyma� wzrok na napisie �Oddzia� zamkni�ty". - Widzia�a pani tego pierwszego? - zapyta�. Piel�gniarka przecz�co pokr�ci�a g�ow�. - Powinien pan porozmawia� z Willem. Zabra� go na d� prawie godzin� temu. Oddzia� zamkni�ty szpitala Featherwood Park mia� tylko jedno okno. Znajdowa�o si� ono w pomieszczeniu stra�nika i wychodzi�o na schody wiod�ce na d�, do piwnicy oddzia�u drugiego. Doktor Fossey nacisn�� przycisk dzwonka i za grub� pleksiglasow� szyb� ujrza� blad� twarz i rozczochrane w�osy Willa Hartunga. Po chwili znikn�� i drzwi otworzy�y si� z odg�osem przypominaj�cym huk strza�u. - Jak si� pan ma, doktorze - powita� Fosseya stra�nik, wchodz�c za kontuar i odk�adaj�c na bok egzemplarz sonet�w Szekspira. - �Szcz�snym zaiste, panie WH." - odpar� lekarz, zerkn�wszy na ksi��k�. - Ma pan poczucie humoru, doktorze Fossey. Marnuje si� pan w tym zawodzie. - Hartung poda� mu list�, g�o�no poci�gaj�c nosem. Na drugim ko�cu kontuaru jaki� nowy piel�gniarz wype�nia� karty chorobowe. - Mo�e mi pan co� powiedzie� o porannym pacjencie? - zapyta� Fossey, podpisuj�c list� i oddaj�c j� Hartungowi. 16 Will wzruszy� ramionami. - Starszy go��. Nie mia� ochoty na rozmow�. - Zn�w wzruszy� ramionami. - Nic dziwnego, zwa�ywszy, �e niedawno podano mu haldol. Fossey zmarszczy� brwi i wyci�gn�� spod pachy kart� pacjenta. Tym razem dok�adnie przeczyta� wpis. - M�j Bo�e! Sto miligram�w w ci�gu dwunastu godzin. - Zdaje si�, �e w Albuquerque General uwielbiaj� psychotropy - mrukn�� Will. - No c�, przepisz� lekarstwa po badaniu wst�pnym - powiedzia� Fossey. - A na razie do�� haldolu. Nie potrafi� zebra� wywiadu od sztywniaka. - Jest w sz�stce - o�wiadczy� Will. - Zaprowadz� pana. Na kolejnych drzwiach wymalowany du�ymi czerwonymi literami napis ostrzega�: UWAGA! NIEBEZPIECZE�STWO UCIECZKI. Nowy piel�gniarz wpu�ci� ich do �rodka, g�o�no wci�gaj�c powietrze przez przednie z�by - Znasz moje zdanie na temat umieszczania nowo przyby�ych na oddziale zamkni�tym przed dokonaniem bada� wst�pnych - powiedzia� Fossey, gdy ruszyli pustym korytarzem. - Pacjent mo�e nabra� uprzedze�, co z g�ry postawi nas na straconej pozycji. - Przykro mi, doktorze, ale to nie moja decyzja - odpar� Will, przystaj�c przed odrapanymi czarnymi drzwiami. - Ci z Albuquerque bardzo na to nalegali. - Otworzy� drzwi, odsun�� ci�k� zasuw� i zawaha� si�. - Mam wej�� z panem? - zapyta�. Fossey potrz�sn�� g�ow�. - Zawo�am pana, je�li stanie si� nadpobudliwy. Pacjent le�a� na wznak na noszach, ramiona mia� wyci�gni�te wzd�u� bok�w, nogi wyprostowane. Stoj�c w drzwiach, Fossey nie m�g� dostrzec ca�ej jego twarzy - widzia� jedynie wydatny nos i stercz�cy podbr�dek, pokryty szczecin� parodniowego zarostu. Cicho zamkn�� drzwi i ruszy� naprz�d. Wyk�adzina pod�ogowa amortyzowa�a 17 jego kroki. Nie odrywa� oczu od le��cego. Pier� m�czyzny unosi�a si� w regularnym oddechu pod krzy�uj�cymi si� na niej grubymi brezentowymi pasami noszy. Trzeci pas przytrzymywa� nogi m�czyzny, sp�tane w kostkach rzemiennymi jarzmami. Fossey zatrzyma� si�, odchrz�kn�� i zaczeka� na reakcj�. Zrobi� krok naprz�d, potem jeszcze jeden, obliczaj�c w my�lach. Czterna�cie godzin od opuszczenia Albuquerque General. Haldol powinien ju� przesta� dzia�a�. Ponownie chrz�kn��. - Dzie� dobry, panie... - zacz��, a potem zerkn�� do karty, szukaj�c nazwiska. - Doktor Franklin Burt - us�ysza� cichy g�os z noszy. - Prosz� wybaczy�, �e nie wstaj�, �eby u�cisn�� panu d�o�, ale jak pan widzi... Le��cy m�czyzna nie doko�czy� zdania. Zaskoczony Fossey podszed� i spojrza� na niego z bliska. Doktor Franklin Burt. Zna� to nazwisko. Zn�w spojrza� w kart�, sprawdzi� pierwsz� stron�. No tak: doktor Franklin Burt, biolog molekularny, doktor nauk medycznych, absolwent Johns Hopkins Medical School. Pracownik naukowy Pustynnego O�rodka Badawczego GeneDyne. Na marginesie kto� umie�ci� znaki zapytania obok rubryki �zaw�d". - Doktor Burt? - zapyta� z niedowierzaniem, znowu spogl�daj�c na twarz le��cego. W szarych oczach tamtego pojawi�o si� zdziwienie. - Czy ja pana znam? Twarz by�a ta sama - troch� starsza oczywi�cie i bardziej opalona, ni� pami�ta�, lecz wci�� nie mia�a �lad�w, jakie troski i niepokoje pozostawiaj� na czo�ach i w k�cikach oczu. M�czyzna mia� opatrunek na skroni i mocno przekrwione oczy. Fossey by� wstrz��ni�ty. Kiedy� wys�ucha� odczytu wyg�oszonego przez tego cz�owieka. Podziw dla charyzmatycznego, b�yskotliwego wyk�adowcy wywar� znaczny wp�yw na jego karier� zawodow�. W jaki spos�b ten cz�owiek znalaz� si� teraz tutaj, przywi�zany do noszy w pokoju o grubo wy�cielonych �cianach? 18 - Jestem Lloyd Fossey, doktorze - przedstawi� si�. - Kiedy� wy s�ucha�em pa�skiego odczytu na wydziale lekarskim Yale. P�niej roz mawiali�my przez jaki� czas. O syntetycznych hormonach...? Fossey zawiesi� g�os, w napi�ciu czekaj�c, a� Burt przypomni sobie t� rozmow�. Po chwili m�czyzna le��cy na noszach westchn�� i lekko skin�� g�ow�. - Tak. Prosz� mi wybaczy�. Pami�tam. Pyta� mnie pan o wp�yw syntetycznej erytropoetyny na przerzuty Fossey poczu� ulg�. - Pochlebia mi, �e pan to pami�ta - powiedzia�. Burt przez chwil� milcza�, jakby szukaj�c w�a�ciwych s��w. - Mi�o mi pana spotka� - powiedzia� w ko�cu z nik�ym u�mie chem, jakby rozbawiony t� sytuacj�. Fossey po�a�owa�, �e nie zd��y� przejrze� historii choroby. Teraz ch�tnie pozna�by dok�adnie dotychczasowe diagnozy, szukaj�c jakiego� wyja�nienia. Czu� jednak na sobie spojrzenie Burta i wiedzia�, �e starszy kolega pod��a za tokiem jego rozumowania. Mimowolnie zerkn�� na kart� zdrowia, spogl�daj�c na wype�nione rubryki. Natychmiast oderwa� od nich wzrok, ale zd��y� dostrzec takie okre�lenia, jak �ostra psychoza"... �mania prze�ladowcza"... �silne neuroleptyki". Burt spogl�da� na niego spokojnie. Dziwnie onie�mielony, Fossey wyci�gn�� r�k� i sprawdzi� jego puls, dotykaj�c przegubu skr�powanej r�ki. Burt zamruga� oczami, obliza� wyschni�te usta i zrobi� g��boki wdech. - Jecha�em na p�noc z Albuquerque - powiedzia�. - Wie pan, czym si� teraz zajmuj�, prawda? Fossey skin�� g�ow�. Kiedy Burt przeszed� do przemys�u i przesta� publikowa�, jak zwykle m�wiono o �drena�u m�zg�w", stosowanym przez du�e korporacje. - Prowadzimy badania nad zmianami zachowa� szympans�w. To niewielki projekt, wi�c sami wykonujemy wi�kszo�� do�wiadcze�. Ko rzystam ze sprz�tu i pomieszcze� o�rodka GeneDyne w Albuquerque. Opracowali�my w�asny preparat testowy b�d�cy syntetyczn� pochod n� fenocyklidyny w aerozolu. 19 Fossey ponownie skin�� g�ow�. PCP* w aerozolu. �Anielski py�" dzia�aj�cy jak gaz rozweselaj�cy. Dziwny spos�b wykorzystania funduszy na badania. Spogl�daj�cy mu w oczy Burt u�miechn�� si�, a mo�e skrzywi� - Fossey nie by� tego pewien. - Mierzyli�my stosunek wch�aniania preparatu przez p�cherzyki p�ucne do absorpcji kapilarnej. W�a�nie stamt�d wraca�em. By�em zm� czony i nie uwa�a�em. Tu� za Los Lunas zjecha�em z drogi do rowu. Nic powa�nego. Tyle �e zbi� mi si� pojemnik z aerozolem... Fossey zrozumia�. No tak, to wszystko wyja�nia�o. Wiedzia�, co nawet mocno rozrzedzony anielski py� mo�e zrobi� z cz�owiekiem. W du�ych dawkach PCP wywo�ywa� agresywne zachowania maniakalne. Cz�sto to widywa�. To wyja�nia�o r�wnie� przekrwione oczy Burta. Zapad�a cisza. �renice normalne, nierozszerzone, stwierdzi� Fossey. Prawid�owa barwa sk�ry Lekka tachykardia, ale wiedzia�, �e gdyby on sam le�a� przywi�zany do noszy w pokoju z drzwiami bez klamki, jego serce te� bi�oby mocniej. Nie dostrzega� �adnych objaw�w psychozy. - Niezbyt dobrze pami�tam, co by�o potem - doda� Burt i na jego twarzy pojawi�o si� znu�enie. - Nie mia�em �adnych dokument�w opr�cz prawa jazdy Arniko, moja �ona, jest z siostr� w Venice. Nie mam innej ro dziny Podali mi silne �rodki uspokajaj�ce. Pewnie by�em niezborny... Fosseya wcale to nie dziwi�o. Facet bez dokument�w, ofiara wypadku drogowego, odurzony, by� mo�e agresywny, podaj�cy si� za specjalist� od biologii molekularnej. W kt�rej zat�oczonej izbie przyj�� dano by mu wiar�? �atwiej pos�a� go�cia do czubk�w. Wyd�� wargi i pokr�ci� g�ow�. Idioci. - Bogu dzi�ki, �e trafi�em do ciebie, Lloyd - powiedzia� Burt. - To by� koszmar, m�wi� ci. A nawiasem m�wi�c, gdzie jestem? - W Featherwood Park - poinformowa� go Fossey. - Tak my�la�em - mrukn�� Burt. - Jestem pewien, �e teraz wszystko si� wyja�ni. Mo�ecie zadzwoni� do GeneDyne, je�li chcecie. Jestem ju� sp�niony i niew�tpliwie martwi� si� o mnie. * PCP � fenylocykloheksylopiperydyna (�rodek halucynogenny). Wszystkie przypisy w ksi��ce pochodz� od t�umacza. 20 - Zaraz to zrobimy, doktorze Burt - obieca� Fossey. - Dzi�kuj� ci, Lloyd - odpar� Burt, krzywi�c si� lekko. - Co� panu dolega? - zapyta� natychmiast Fossey. - Ramiona - st�kn�� Burt. - To nic takiego. Troch� mi �cierp�y. Za d�ugo by�em przywi�zany do noszy. Fossey zastanawia� si� tylko przez chwil�. Dzia�anie PCP min�o, tak samo jak dzia�anie haldolu. Burt nadal spokojnie spogl�da� na niego swoimi szarymi oczami. Nie by�o w nich gor�czkowego b�ysku, typowego dla symulowanego opanowania. - Zaraz rozepn� pasy na piersi, �eby m�g� pan.usi��� - powiedzia�. Burt u�miechn�� si� z ulg�. - Wielkie dzi�ki. Rozumiesz, nie chcia�em ci� o to prosi�. Znam zasady post�powania. - Przepraszam, �e nie zrobi�em tego wcze�niej, doktorze Burt - powiedzia� Fossey, pochylaj�c si� nad pasem i odpinaj�c klamr�. Przeprowadzi kilka rozm�w telefonicznych i wyja�ni t� niefortunn� pomy�k�. Potem powie kilka s��w lekarzowi z izby przyj�� Albuquerque General. Pas by� mocno zapi�ty i Fossey przez chwil� si� zastanawia�, czy nie wezwa� na pomoc Willa, ale zrezygnowa�. Stra�nik �ci�le przestrzega� przepis�w. - Teraz jest znacznie lepiej - powiedzia� Burt. Ostro�nie podni�s� si� i rozmasowa� zesztywnia�e mi�nie ramion. - Nie masz poj�cia, jak to jest, kiedy le�y si� tak nieruchomo przez par� godzin. Raz ju� by �em w takiej sytuacji, kilka lat temu, po plastyce naczy�. Prawdziwe piek�o. Poruszy� sp�tanymi nogami. - B�dziemy musieli przeprowadzi� badania, zanim pana wypiszemy, doktorze - o�wiadczy� Fossey. - Zaraz sprowadz� tutaj dy�urnego psychiatr�. Chyba �e chce pan najpierw odpocz��. - Nie, dzi�kuj� - odpar� Burt, unosz�c jedn� r�k� z noszy, �eby rozmasowa� sobie kark. - Zr�bmy to od razu. Kiedy zn�w b�dziemy na wschodzie, musimy si� kiedy� um�wi� na obiad. Pozna pan Amiko - powiedzia� i przesun�� d�oni� po policzku. 21 Stoj�c obok noszy, Fossey us�ysza� nagle trzask przypominaj�cy odg�os zapalanej zapa�ki. Podni�s� wzrok i zobaczy�, �e Burt oderwa� przyklejony do skroni opatrunek. - Zaraz za�o�ymy panu �wie�y - powiedzia�, zamykaj�c teczk�. - Biedny alfa - mrukn�� Burt, wpatruj�c si� w zakrwawiony banda�. - S�ucham? - zdziwi� si� Fossey i pochyli� si�, aby obejrze� ran�. Burt poderwa� si� gwa�townie, uderzaj�c g�ow� w jego brod�, a potem ci�ko opad� na nosze. Fossey przygryz� sobie j�zyk i zatoczy� si� w ty�. W ustach poczu� krew. - Biedny alfa! - wrzasn�� Burt, szarpi�c jarzma na nogach. - BIEDNY ALFA! Fossey upad� na pod�og� i na czworakach zacz�� gramoli� si� do drzwi, wo�aj�c Willa. Przera�liwe wrzaski Burta zag�uszy�y jego be�kotliwy krzyk. Will wpad� do izolatki w chwili, gdy Burt ponownie szarpn�� si� w wi�zach i run�� razem z noszami na pod�og�. Szamota� si�, szczerz�c z�by i usi�uj�c wyrwa� nogi z uchwyt�w. Wszystko dzia�o si� bardzo szybko, ale Fosseyowi wydawa�o si�, �e trwa to ca�� wieczno��. Widzia�, jak Will i piel�gniarz zmagaj� si� z Burtem, pr�buj�c podnie�� nosze. Burt gryz� teraz swoje przeguby, potrz�saj�c g�ow� jak pies kr�likiem. Strumie� krwi, g�stej jak �lina zmieszana z prze�utym tytoniem, opryska� okulary piel�gniarza. Obaj m�czy�ni przycisn�li ramiona Burta do noszy, z ca�ej si�y przytrzymuj�c go i usi�uj�c zapi�� grube pasy. Will si�gn�� po alarmowy biper. Wrzaski nie cich�y ani na chwil� i Fossey wiedzia�, �e niepr�dko ucichn�. CZʌ� PIERWSZA Utkn�wszy na kolejnym skrzy�owaniu, Carson zerkn�� na zegar na desce rozdzielczej. Sp�ni si� do pracy, po raz drugi w tym tygodniu. US Route 1 ci�gn�a si� jak z�y sen. Zapali�o si� zielone �wiat�o, ale zanim zd��y� przejecha�, zn�w zmieni�o si� na czerwone. - Kurwa ma�! - warkn�� i trzasn�� d�oni� w desk� rozdzielcz�. Patrzy�, jak deszcz b�bni o przedni� szyb�, i s�ucha� szurania wycieraczek. Przed sob� widzia� d�ugi rz�d tylnych �wiate� zapowiadaj�cy kolejn� przerw� w ruchu. Nigdy nie przyzwyczai si� do tych kork�w, tak samo jak to tego przekl�tego deszczu. Wje�d�aj�c w �limaczym tempie na wzniesienie, Carson widzia� przed sob� bia�� fasad� znajduj�cego si� kilometr dalej kompleksu GeneDyne w Edison - postmodernistycznego arcydzie�a architektury, otoczonego zielonymi trawnikami i sztucznymi sadzawkami. Gdzie� tam w �rodku czeka� na niego Fred Peck. W��czy� radio i powietrze wype�ni�y pulsuj�ce d�wi�ki Gangsta Muthas. Kiedy pokr�ci� ga�k�, z szumu wydoby� si� wysoki g�os Michaela Jacksona. Carson z niesmakiem szybko wy��czy� odbiornik. S� rzeczy gorsze od my�li o Pecku. Dlaczego w tej cholernej dziurze nie maj� nawet przyzwoitej stacji z muzyk� country? Kiedy tam dotar�, w laboratorium panowa� o�ywiony ruch. Nigdzie nie by�o wida� Pecka. Carson oblek� swoj� chud� posta� w fartuch i usiad� przy terminalu, wiedz�c, �e czas zalogowania zostanie automatycznie zapisany w jego pliku osobowym. Je�li Peck jest na chorobowym, 25 z pewno�ci� zauwa�y to, kiedy wr�ci. No chyba �eby umar�. To do�� interesuj�ca mo�liwo��. Kiedy ostatnio go widzia�, facet wygl�da� na bliskiego zawa�u. - Ach, pan Carson - us�ysza� za plecami drwi�cy g�os. - Jak�e mi�o z pa�skiej strony, �e raczy� nas pan dzi� zaszczyci� swoj� obec no�ci�. Carson zamkn�� oczy i zrobi� g��boki wdech, a potem si� odwr�ci�. Na tle jaskrawego �wiat�a jarzeni�wek zobaczy� p�kat� sylwetk� zwierzchnika. Br�zowy krawat Pecka nosi� �lady spo�ytej na �niadanie jajecznicy, a puco�owate policzki pokrywa�y �lady licznych zaci��. Carson wypu�ci� powietrze przez nos, tocz�c z g�ry przegran� walk� z g�stym zapachem Old Spice'a. By� zaszokowany, kiedy pierwszego dnia pracy w GeneDyne, jednej z najwi�kszych firm biotechnologicznych na �wiecie, spotka� tu kogo� takiego jak Fred Peck. W ci�gu osiemnastu miesi�cy, jakie min�y od tego czasu, Peck nieustannie przydziela� Carsonowi najgorsze prace laboratoryjne. Carson domy�la� si�, �e ma to co� wsp�lnego z magisterium zrobionym przez Pecka na Syracuse University i z jego w�asnym doktoratem uzyskanym w MIT*. A mo�e Peck po prostu nie lubi� ludzi z po�udniowego zachodu. - Przepraszam za sp�nienie - powiedzia� ze �le udawanym ubolewaniem. - Utkn��em w korkach. - W korkach - powt�rzy� Peck, jakby po raz pierwszy s�ysza� to s�owo. - Tak - rzek� Carson. - Skierowali... - Skierowali - powt�rzy� znowu Peck, na�laduj�c zachodni akcent Carsona. - Zrobili objazd na p�atnej do Jersey... - Ach, objazd - mrukn�� Peck. Carson zamilk�. Peck odchrz�kn��. * MIT � Massachusetts Institute of Technology 26 - Korki w New Jersey w godzinie szczytu. To naprawd� musia�o by� dla ciebie zaskoczenie, Carson. - Za�o�y� r�ce na piersi. - O ma�o nie sp�ni�e� si� na spotkanie. - Spotkanie? - zdziwi� si� Carson. - Jakie spotkanie? Nie wiedzia�em... - Jasne, �e nie wiedzia�e�. W�a�nie sam si� o tym dowiedzia�em. To jeden z wielu powod�w, dla kt�rych powiniene� by� tu punktualnie, Carson. - Tak jest, panie Peck - odpar� Carson, wsta� i poszed� za swoim szefem przez labirynt odgrodzonych przepierzeniami bli�niaczych stanowisk. Pan Fred Peckerwood. Sir Frederick Peckerfat i inni. Sw�dzia�a go r�ka, �eby przy�o�y� temu �liskiemu draniowi. Ale tutaj nie za�atwia�o si� w ten spos�b takich spraw. Gdyby Peck by� zarz�dc� rancza, ju� dawno oberwa�by po pysku. Peck otworzy� drzwi z napisem SALA WIDEOKONFERENCYJNAII i skin�� na podw�adnego. Carson dopiero patrz�c na wielki pusty st�, u�wiadomi� sobie, �e ma na sobie brudny fartuch. - Siadaj - poleci� Peck. - Gdzie s� pozostali? - zapyta� Carson. - Nie b�dzie nikogo opr�cz ciebie - odpar� Peck i ruszy� do drzwi. - Pan nie zostaje? - Carson poczu� rosn�cy niepok�j. Zastanawia� si�, czy nie przegapi� jakiej� wa�nej informacji w poczcie elektronicznej i czy nie powinien jako� si� przygotowa�. - A o co w�a�ciwie chodzi? - Nie mam poj�cia - odpar� Peck. - Kiedy tu sko�czysz, przyjd� prosto do mojego biura. Musimy porozmawia� o twoim nastawieniu. Drzwi zamkn�y si� z g�uchym stukni�ciem d�bu o metal. Carson ostro�nie zaj�� miejsce za sto�em z wi�niowego drzewa i rozejrza� si� wok�. Pok�j by� wyko�czony r�cznie obrabianym jasnym drewnem. Przeszklona �ciana ukazywa�a zielone trawniki i sadzawki kompleksu GeneDyne. Dalej le�a�a bezkresna pustynia miejskich przedmie��. Carson usi�owa� przygotowa� si� na nieprzyjemn� rozmow�. Z pewno�ci� Peck z�o�y� na niego tyle skarg, �e w ko�cu postanowiono udzieli� mu surowej nagany albo i gorzej. 27 By� mo�e Peck mia� troch� racji i Carson powinien zmieni� swoje nastawienie. Powinien pozby� si� tego o��ego uporu, kt�ry za�atwi� ojca. Nigdy nie zapomni tamtego dnia na ranczu, kiedy ojciec znokautowa� bankiera. Od tego incydentu rozpocz�o si� post�powanie upad�o�ciowe. Ojciec by� swoim najgorszym wrogiem i Carson postanowi� nie powtarza� jego b��d�w. Na �wiecie jest mn�stwo Peck�w. Szkoda tylko, �e p�tora roku jego �ycia przepad�o - tak jakby spu�ci� je z wod� w klozecie. Kiedy zaproponowano mu prac� w GeneDyne, wydawa�o mu si� to punktem zwrotnym w jego �yciu, chwil�, dla kt�rej opu�ci� dom i tak ci�ko pracowa�. A poza tym, co wa�niejsze, wydawa�o mu si�, �e w GeneDyne mo�e czego� dokona�, mo�e zrobi� co� po�ytecznego. Jednak ka�dego dnia, kiedy budzi� si� w znienawidzonym Jersey, w ciasnym obcym mieszkaniu, �eby pojecha� pod szarym i brudnym niebem na spotkanie Pecka, wydawa�o mu si� to coraz mniej prawdopodobne. �wiat�a w sali konferencyjnej zamruga�y i zgas�y. Automatyczne zas�ony zaciemni�y okna, a du�y panel na �cianie odsun�� si� na bok, ukazuj�c szereg klawiatur i du�y ekran wideoprojektora. Ekran zamigota� i pojawi�a si� na nim twarz m�czyzny. Carson zamar�. Ujrza� odstaj�ce uszy, blond w�osy z niesfornym kosmykiem, grube szk�a, charakterystyczny czarny podkoszulek i senny, cyniczny wyraz twarzy. Jednym s�owem, twarz Brentwooda Scopesa, za�o�yciela GeneDyne. Egzemplarz �Time" z obszernym artyku�em o Scopesie nadal le�a� obok kanapy w sto�owym pokoju Carsona. Prezes rz�dzi� z cyberprzestrzeni swoj� firm�, budz�c szacunek na Wall Street, podziw w�r�d pracownik�w i strach w�r�d rywali. A c� to znowu, jaki� rodzaj motywacyjnego filmu dla opornych? - Cze�� - powiedzia� Scopes z ekranu. - Jak leci, Guy? Carsonowi na moment zapar�o dech. Jezu - pomy�la� - to wcale nie film. - Ehm... czo�em, panie Scopes. Sir. Nie�le. Przepraszam za nie odpowiedni str�j... 28 - Prosz�, m�w mi Brent. I patrz na ekran, kiedy m�wisz. W ten spos�b lepiej ci� widz�. - Tak, sir. - Nie sir, tylko Brent. - Oczywi�cie. Dzi�ki, Brent. Zwracanie si� po imieniu do szefa GeneDyne przychodzi�o mu z najwy�szym trudem. - Lubi� uwa�a� moich pracownik�w za koleg�w - powiedzia� Scopes. - W ko�cu, podejmuj�c prac� w firmie, sta�e� si� jej wsp�udzia�owcem, jak wszyscy. Posiadasz jej akcje, co oznacza, �e dzielisz z nami wszystkie wzloty i upadki. - Tak, Brent. Na dalszym planie, za plecami Scopesa, Carson dostrzega� niewyra�ny zarys czego�, co wygl�da�o jak masywny wieloboczny skarbiec. Scopes u�miechn�� si� z zadowoleniem i Carson odni�s� wra�enie, �e mimo trzydziestu dziewi�ciu lat prezes firmy wygl�da prawie jak nastolatek. Z rosn�cym zdziwieniem spogl�da� na ekran. Dlaczego Scopes, finansowy geniusz, kt�ry dos�ownie z niczego stworzy� wart� cztery miliardy dolar�w firm�, chcia� z nim rozmawia�? Cholera, musia�em spieprzy� spraw� bardziej, ni� s�dzi�em, pomy�la�. Scopes zerkn�� w d� i Carson us�ysza� stukot klawiszy. - Sprawdzi�em twoje dane, Guy - powiedzia� Scopes z u�mie chem. - Robi� wra�enie. Rozumiem, dlaczego ci� zatrudnili�my � Zn�w stukot klawiszy. - Chocia� niezupe�nie rozumiem, dlaczego pracujesz jako... zobaczmy... technik laboratoryjny. Podni�s� g�ow� i doda�: - Guy, wybacz, �e przejd� od razu do rzeczy Mamy w firmie wakat na wa�nym stanowisku. S�dz�, �e jeste� odpowiedni� osob� na to miejsce. - Co mia�bym robi�? - zapyta� Carson i natychmiast po�a�owa� swojego impulsywnego zachowania. Scopes znowu si� u�miechn��. 29 - Chcia�bym poda� ci szczeg�y, ale to �ci�le tajny projekt. Jestem pewien, �e zrozumiesz wszystko, je�li przedstawi� ci to tylko w og�lnym zarysie. - Tak, sir. - Guy, czy ja wygl�dam jak �sir"? Nie tak dawno by�em fajt�apowatym dzieciakiem, poszturchiwanym na szkolnym podw�rku. Mog� ci tylko powiedzie�, �e to stanowisko jest zwi�zane z najwa�niejszym produktem, jaki kiedykolwiek wytworzy�a GeneDyne. Produktem, kt�ry b�dzie mia� nieocenion� warto�� dla ludzko�ci. Obserwuj�c wyraz twarzy Carsona, o�wiadczy�: - To wspaniale, je�li mo�na pom�c ludziom, a przy tym jeszcze si� wzbogaci�. - Przysun�� twarz do kamery. - Proponujemy ci sze�ciomie si�czne przeniesienie do Pustynnego O�rodka Badawczego GeneDyne, do laboratorium Mount Dragon. B�dziesz pracowa� w ma�ym, zgra nym zespole, z najlepszymi mikrobiologami firmy. Carson poczu� przyp�yw podniecenia. S�owa �Mount Dragon" by�y powtarzane jak zakl�cie w ca�ej GeneDyne. Kto� niewidoczny po�o�y� pude�ko z pizz� obok Scopesa, kt�ry spojrza� na nie, otworzy� je i zamkn��. - Z anchois. Wiesz, co Churchill powiedzia� o anchois? �Smako�yk angielskich lord�w i w�oskich dziwek". Zapad�a cisza. - A wi�c pojad� do Nowego Meksyku? - zapyta� Carson. - Zgadza si�. To twoje strony, prawda? - Wychowa�em si� w Bootheel. W miejscowo�ci zwanej Cottonwood Tanks. - Wiedzia�em, �e ma tak� malownicz� nazw�. Zapewne Mount Dragon nie wyda ci si� tak niego�cinnym miejscem, jak niekt�rym innym ludziom. Odosobnienie i pustynia sprawiaj�, �e ci�ko tam pracowa�, ale tobie mo�e si� to spodoba. S� tam stajnie i konie. My�l�, �e jeste� dobrym je�d�cem, skoro wychowa�e� si� na farmie. - Znam si� troch� na koniach - odpar� Carson. Scopes rzeczywi�cie dobrze go sprawdzi�. 30 - Oczywi�cie nie b�dziesz mia� wiele czasu na przeja�d�ki. B�d� w ciebie ora�, nie ma sensu tego ukrywa�. Ale otrzymasz niez�� re kompensat�. Roczn� pensj� za sze�ciomiesi�czny okres pracy plus pi�� dziesi�t tysi�cy premii po jej zako�czeniu. A tak�e, rzecz jasna, moj� wdzi�czno��. Carson z trudem przyjmowa� to do wiadomo�ci. Sama premia wynosi�a tyle, co jego dotychczasowa roczna pensja. - Zapewne wiesz, �e moje metody zarz�dzania s� troch� nieortodoksyjne - ci�gn�� Scopes. - B�d� z tob� szczery, Guy. Jest te� pewien minus. Je�li nie uda ci si� zako�czy� twojej cz�ci pracy w wyznaczonym czasie, zostaniesz zwolniony - U�miechn�� si�, pokazuj�c du�e przednie z�by - Ale ja w ciebie wierz�. Nie proponowa�bym ci tego, gdybym nie s�dzi�, �e podo�asz temu zadaniu. - Zastanawiam si�, dlaczego wybra�e� akurat mnie spo�r�d tak wielu utalentowanych ludzi - powiedzia� Carson. - Nawet tego nie mog� ci wyja�ni�. Obiecuj� jednak, �e wszystko stanie si� jasne po rozmowie wprowadzaj�cej w Mount Dragon. - Kiedy mia�bym zacz��? - Dzi�. Firma potrzebuje tego produktu, Guy, i nie ma czasu do stracenia. Przed lunchem masz by� ju� w naszym samolocie. Ka�� komu� zaj�� si� twoim mieszkaniem, samochodem i innymi drobiazgami. Czy masz dziewczyn�? - Nie - odpar� Carson. - To u�atwia spraw�. Scopes przyg�adzi� niesforny kosmyk w�os�w, ale bez powodzenia. - A m�j zwierzchnik, Fred Peck? - zapyta� Carson. - Mia�em... - Nie ma na to czasu. We� sw�j notebook i ruszaj. Kierowca podrzuci ci� do domu, �eby� zapakowa� par� niezb�dnych rzeczy i wykona� kilka telefon�w. Po�l� temu twojemu szefowi, jak mu tam... Peckowi notatk� z wyja�nieniem. - Brent, chc� ci powiedzie�, �e... Scopes podni�s� r�k�. 31 - Prosz�, nie. S�ysz�c wyrazy wdzi�czno�ci, czuj� si� nieswojo. �Nadzieja ma dobr� pami��, wdzi�czno�� kiepsk�'. Zastan�w si� nad moj� propozycj� przez dziesi�� minut, Guy. I nigdzie nie wychod�. Ekran zgas� wraz z obrazem Scopesa otwieraj�cego pude�ko z pizz�. Gdy zapali�y si� �wiat�a, zaskoczenie Carsona zmieni�o si� w uniesienie. Nie mia� poj�cia, dlaczego spo�r�d pi�ciu tysi�cy naukowc�w zatrudnionych w GeneDyne Scopes wybra� w�a�nie jego, do tej pory zatrudnionego przy miareczkowaniach i kontroli jako�ci. Jednak w tym momencie ma�o go to obchodzi�o. Pomy�la� o Pecku, kt�ry wkr�tce dowie si�, �e Scopes osobi�cie przydzieli� go do Mount Dragon. Wyobrazi� sobie jego t�ust� g�b� i trz�s�ce si� z wra�enia policzki. Zas�ony unios�y si� z okien, ukazuj�c ponury krajobraz, spowity �cianami deszczu. W szarej oddali Carson dostrzeg� linie wysokiego napi�cia, chmury dymu i chemicznych wyziew�w wisz�ce nad �rodkowym Jersey Gdzie� daleko na zachodzie le�a�a pustynia z wiecznie niebieskim niebem, zamglonymi g�rami i ostrym zapachem krzew�w kreozotowych. Mo�na ni� by�o jecha� przez ca�y dzie� i nie spotka� �adnego cz�owieka. Gdzie� na tej pustyni czeka� Mount Dragon, a w nim szansa Carsona na dokonanie czego� wa�nego. Dziesi�� minut p�niej, kiedy zas�ony opad�y i ekran monitora zn�w o�y�, Carson mia� ju� gotow� odpowied�. Wyszed� na ko�lawy ganek, rzuci� torby obok drzwi i usiad� na pobiela�ym ze staro�ci bujaku. Fotel zatrzeszcza�, gdy stare drewno niech�tnie przyj�o ci�ar cz�owieka. Carson odchyli� si�, wyci�gn�� nogi i spojrza� na bezmiar pustyni Jornada del Muerto. Przed nim wschodzi�o s�o�ce, wrz�ce palenisko wodoru buchaj�ce �arem nad s�abo zarysowanym konturem g�r San Andres. Poczu� na policzku ciep�o s�onecznych promieni, gdy poranny blask pad� na ganek. Jeszcze by�o ch�odno - osiemna�cie lub dwadzie�cia stopni - ale Carson wiedzia�, �e za nieca�� godzin� temperatura podskoczy do prawie czterdziestu. Ciemnofioletowe niebo stopniowo przybiera�o b��kitn� barw�. Wkr�tce stanie si� bia�e od �aru. 32 Popatrzy� na �wirow� drog� biegn�c� przed domem. Engle by�o typowym pustynnym miasteczkiem Nowego Meksyku, ju� nie umieraj�cym, lecz ca�kowicie wymar�ym. Kilka stoj�cych przy drodze budynk�w z zapadni�tymi blaszanymi dachami, opuszczona szko�a i poczta, rz�d uschni�tych topoli dawno odartych przez wiatr z li�ci. Jedynym �ladem �ycia by�y unoszone przez wiatr tumany kurzu. Ca�e miasteczko zosta�o wykupione przez GeneDyne i teraz by�o wykorzystywane wy��cznie jako przystanek w drodze do Mount Dragon. Carson powi�d� spojrzeniem po linii horyzontu. Daleko na p�nocnym wschodzie, na ko�cu stukilometrowego szlaku biegn�cego przez pra�one s�o�cem piaski i ska�y, szlaku, kt�ry tylko tubylcy mogli nazwa� drog�, znajdowa� si� zesp� budynk�w oficjalnie nazywany Pustynnym O�rodkiem Badawczym GeneDyne, ale powszechnie znany pod nazw� starego wulkanu wznosz�cego si� opodal - Mount Dragon. Mie�ci�o si� tam nowoczesne laboratorium firmy zajmuj�ce si� in�ynieri� genetyczn� oraz r�nymi niebezpiecznymi formami drobnoustroj�w. Carson zrobi� g��boki wdech. Tego brakowa�o mu najbardziej: woni kurzu i jad�oszynu, ostrego, czystego zapachu pustyni. New Jersey wydawa�o si� ju� czym� nierzeczywistym, czym� z odleg�ej przesz�o�ci. Czu� si� tak, jakby wyszed� z wi�zienia: zielonego, zat�oczonego, deszczowego wi�zienia. Chocia� banki zabra�y ostatni kawa�ek ojcowskiej ziemi, nadal uwa�a� t� krain� za swoj�. By� to jednak dziwny powr�t do domu, bo nie wraca� do pracy przy bydle, lecz przy jakim� tajemniczym projekcie z dziedziny najnowocze�niejszych bada� naukowych. W zamglonej dali, gdzie niebo styka�o si� z ziemi�, pojawi� si� jaki� punkt. Po kilkudziesi�ciu sekundach zmieni� si� w niewielki ob�oczek kurzu. Carson przez kilka minut obserwowa� go, po czym wsta�. Wr�ci� do baraku, prze�kn�� reszt� zimnej kawy i umy� kubek. Gdy rozgl�da� si�, sprawdzaj�c, czy czego� nie zapomnia�, us�ysza� odg�os podje�d�aj�cego pod dom pojazdu. Wyszed� na ganek i zobaczy� przysadzisty kszta�t bia�ego hummera, cywilnej wersji humvee. 33 Chmura kurzu otoczy�a pojazd, gdy zahamowa� i zatrzyma� si�. Przydymione szyby pozosta�y zamkni�te, pot�ny silnik Diesla cicho mrucza� na ja�owym biegu. Z samochodu wysiad� jaki� m�czyzna: pulchny, czarnow�osy i �ysawy, ubrany w koszulk� polo i bia�e szorty Mia� szerok�, spalon� s�o�cem twarz i kr�tkie nogi, kt�re wydawa�y si� bia�e w por�wnaniu z czarnymi ci�kimi butami. Przybysz podszed� do Carsona i z u�miechem wyci�gn�� pulchn� d�o�. - Pan jest moim kierowc�? - zapyta� Carson, zaskoczony mi�kko�ci� jego d�oni. Zarzuci� torb� na rami�. - W pewnym sensie - odpar� tamten. - Nazywam si� Singer. - Doktor Singer! - zdziwi� si� Carson. - Nie spodziewa�em si�, �e podwiezie mnie sam dyrektor. - Prosz�, m�w mi John - zaproponowa� Singer, bior�c worek od Carsona i otwieraj�c przedzia� baga�owy hummera. - Tutaj, w Mount Dragon, wszyscy m�wimy sobie po imieniu. Opr�cz Nye'a oczywi�cie. Dobrze spa�e�? - Po raz pierwszy od osiemnastu miesi�cy - u�miechn�� si� Carson. - Przepraszam, �e nie mogli�my przyjecha� po ciebie szybciej - powiedzia� Singer, wrzucaj�c worek do wozu - ale nie wolno nam podr�owa� po pustyni po zapadni�ciu zmroku. A nad poligonem nie wolno lata�, chyba �e w nadzwyczajnych wypadkach. - Zerkn�� na futera� le��cy u st�p Carsona. - Pi�� strun? - Tak. Carson podni�s� pokrowiec i zszed� po schodkach. - Jakim grasz stylem? Trzy palce? M�oteczek? Melodycznie? Pakuj�cy band�o Carson znieruchomia� i spojrza� na Singera, kt� ry u�miechn�� si� z zadowoleniem. - B�dzie lepiej, ni� s�dzi�em - stwierdzi�. - Wskakuj. Fala zimnego powietrza powita�a Carsona, gdy ulokowa� si� w hummerze, zaskoczony przestronno�ci� wn�trza. - Mam wra�enie, �e siedz� w czo�gu - powiedzia�. 34 - To najlepszy pustynny pojazd, jaki zdo�ali�my znale��. Zatrzy ma go dopiero pionowa �ciana skalna. Widzisz ten wska�nik? To regu lator ci�nienia w oponach. Ten pojazd ma centralny system pompowa nia opon, oparty na w�asnej spr�arce. Naci�ni�cie guzika zwi�ksza lub zmniejsza ci�nienie, zale�nie od terenu. Wszystkie hummery Mount Dragon s� wyposa�one w bezd�tkowe opony. Nawet po przebiciu mo� na na nich przejecha� pi��dziesi�t kilometr�w. Wyjechali spomi�dzy budynk�w i w�z podskoczy� na nier�wno�ciach, gdy przeje�d�ali przez kr�ty przesmyk. Po obu stronach bramy ci�gn�o si� ogrodzenie z drutu kolczastego, na kt�rym co trzydzie�ci metr�w rozwieszono tablice z napisem: UWAGA! NA WSCH�D OD TEJ LINII ZNAJDUJ� SI� RZ�DOWE INSTALACJE WOJSKOWE. WST�P SUROWO WZBRONIONY WSMR-WEA. - Wje�d�amy na teren poligonu rakietowego White Sands - o�wiad czy� Singer. - Jak wiesz, ziemi�, na kt�rej stoi Mount Dragon, dzier�a wimy od Ministerstwa Obrony. Wspomnienie z czas�w naszych kon trakt�w wojskowych. Skierowa� pojazd na p�nocny wsch�d i przyspieszy�. Gdy jechali po kamienistym szlaku, spod tylnych k� hummera wzbija�a si� g�sta chmura py�u. - Jestem zaszczycony, �e przyjecha�e� po mnie osobi�cie - powiedzia� Carson. - Nie b�d�. Wyrywam si� stamt�d, kiedy tylko mog�. Pami�taj, �e jestem tam tylko dyrektorem. To, co naprawd� wa�ne, robi� inni. - Spojrza� na Carsona. - Poza tym ciesz� si�, �e mam okazj� z tob� porozmawia�. Jestem prawdopodobnie jednym z niewielu ludzi na �wiecie, kt�rzy przeczytali i zrozumieli twoj� prac� doktorsk�. �Projektowanie pow�ok: trzecio- i czwartorz�dowe transformacje struktury bia�kowej otoczki wirusowej". Wspania�a praca. - Dzi�kuj� - odpar� Carson. By�a to niema�a pochwa�a z ust by�ego wyk�adowcy biologii na CalTechu. - Oczywi�cie przeczyta�em j� dopiero wczoraj - doda� Singer i mrugn��. - Przys�a� j� Scopes razem z reszt� twoich akt. 35 Odchyli� si� do ty�u, praw� r�k� trzymaj�c kierownic�. Hummer zacz�� podskakiwa�, gdy Singer zwi�kszy� szybko�� do dziewi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�, p�dz�c po piasku. Carson w my�lach przydepn�� peda� hamulca. Ten cz�owiek prowadzi� tak jak jego ojciec. - Co mo�esz powiedzie� mi o projekcie? - A co dok�adnie chcesz wiedzie�? - zapyta� Singer, odwracaj�c si� do niego i odrywaj�c oczy od drogi. - No c�, rzuci�em wszystko, w godzin� spakowa�em si� i wyruszy�em tutaj - mrukn�� Carson. - Chyba mo�na powiedzie�, �e jestem zaciekawiony. Singer u�miechn�� si�. - B�dzie mn�stwo czasu na wyja�nienia, kiedy dotrzemy do Mount Dragon. Zn�w spojrza� na drog�. �mign�li obok sporej juki, dostatecznie blisko, by jej li�cie smagn�y boczne lusterko. Singer gwa�townym szarpni�ciem kierownicy wprowadzi� hummera z powrotem na szlak. - To musi by� dla ciebie jak powr�t do domu - powiedzia�. Carson kiwn�� g�ow�. - Moja rodzina mieszka�a tu d�ugo. - O ile wiem, d�u�ej ni� inne. - Zgadza si�. Moim przodkiem by� Kit Carson. Jako nastolatek prowadzi� mu�y hiszpa�skim szlakiem. M�j prapradziadek mia� spory kawa� ziemi w Hidalgo County - Znu�y�o ci� �ycie farmera? Carson pokr�ci� g�ow�. - M�j ojciec by� kiepskim biznesmenem. Poradzi�by sobie, gdyby poprzesta� na prowadzeniu rancza, ale on mia� mn�stwo innych wspa nia�ych plan�w. Jednym z nich by�o krzy�owanie byd�a. Chyba dlatego zainteresowa�em si� genetyk�. Pomys� nie wypali�, tak jak wszystkie inne, i bank przej�� ranczo. Zamilk�, patrz�c na otaczaj�c� ich pustyni�. S�o�ce wspi�o si� jeszcze wy�ej i jego blask zmieni� si� z ��tego w bia�y W oddali, na horyzoncie, bieg�a para kr�tkorogich antylop. By�y ledwie widoczne - 36 plamy szaro�ci na tle szaro�ci. Singer, nie widz�c ich, weso�o pod�piewywa� Soldiers Joy. Po pewnym czasie zza horyzontu zacz�� wy�ania� si� ciemny wulkaniczny szczyt o r�wno �ci�tym sto�ku. Wok� kraw�dzi krateru wznosi� si� rz�d anten i wie� radar�w. Kiedy podjechali bli�ej, Carson zobaczy� szereg kanciastych bia�ych budynk�w rozrzuconych u st�p wzg�rza, l�ni�cych w porannym s�o�cu jak wykrystalizowana s�l. - Oto on - powiedzia� z dum� Singer, zwalniaj�c. - Mount Dra gon. B�dzie twoim domem przez nast�pnych sze�� miesi�cy. Przed nimi pojawi�o si� ogrodzenie z siatki, zwie�czone g�stymi zwojami drut�w kolczastych. Nad kompleksem wznosi�a si� wie�a stra�nicza, czerniej�ca na tle nieba i lekko drgaj�ca w rozgrzanym powietrzu. - W tej chwili nikogo tam nie ma - powiedzia� Singer. - Ale oczy wi�cie mamy tu s�u�b� ochrony. Wkr�tce ich poznasz. S� bardzo sku teczni, je�li chc�. Jednak naszym prawdziwym zabezpieczeniem jest pustynia. Gdy podje�d�ali, Carson zobaczy� budynki. Spodziewa� si� szeregu brzydkich betonowych blok�w i kontener�w mieszkalnych, tymczasem o�rodek wygl�da� bardzo �adnie i elegancko na tle nieba. Singer zwolni� jeszcze bardziej, omin�� betonow� zapor� i zatrzyma� w�z przed wartowni�. Jaki� m�czyzna w cywilnym ubraniu otworzy� drzwi i podszed� do nich. Carson zauwa�y�, �e mocno pow��czy nog�. Kiedy Singer opu�ci� szyb�, m�czyzna opar� muskularne r�ce o drzwi i wetkn�� do �rodka ostrzy�on� na je�a g�ow�. U�miecha� si�, zawzi�cie �uj�c gum�. Mia� bystre zielone oczy, g��boko osadzone w opalonej na ciemny br�z twarzy. - Cze��, John - powiedzia�, powoli przesuwaj�c spojrzeniem po wn�trzu samochodu i w ko�cu zatrzymuj�c je na Carsonie. - Kogo tu mamy? - To nasz nowy naukowiec, Guy Carson. Guy, to Mik� Marr z ochrony. M�czyzna kiwn�� g�ow� i odda� Singerowi legitymacj�. 37 - Dokumenty - zwr�ci� si� do Carsona. Carson wr�czy� ochroniarzowi dokumenty, kt�re kazano mu ze sob� zabra�: paszport, metryk� i legitymacj� GeneDyne. Marr przejrza� je niedbale. - Mog� prosi� o portfel? - Chce pan zobaczy� moje prawo jazdy? - zdziwi� si� Carson. - Ca�y portfel, je�li mo�na. Marr pos�a� mu przelotny u�miech i Carson zauwa�y�, �e ochroniarz nie �u� gumy, ale kawa�ek kauczukowej ta�my. Z irytacj� poda� mu portfel. - Zabior� te� twoje baga�e - powiedzia� Singer. - Ale nie martw si�, przed obiadem wszystko dostaniesz z powrotem. Oczywi�cie opr�cz paszportu. Zwr�c� ci go dopiero po wyga�ni�ciu sze�ciomie si�cznego kontraktu. Marr oderwa� si� od okna i wraz z baga�em Carsona wr�ci� do swojej klimatyzowanej wartowni. Szed�, pow��cz�c praw� nog�, wyra�nie j� oszcz�dzaj�c. Po chwili podni�s� szlaban i pozwoli� im jecha�. Przez grub�, zabarwion� na niebiesko szyb� Carson zobaczy�, jak rozk�ada na stole zawarto�� jego portfela. - Tu nie ma �adnych tajemnic opr�cz tych, jakie ukryjesz w swo jej g�owie - o�wiadczy� z u�miechem Singer, uruchamiaj�c hummera. - A i tych te� trzeba pilnie strzec. - Po co to wszystko? - zapyta� Carson. Singer wzruszy� ramionami. - To cena pracy nad �ci�le tajnym projektem. Obrona przed szpie gostwem przemys�owym, niepo��danym rozg�osem i tak dalej. Stosu jemy tu takie same zabezpieczenia jak w filii GeneDyne w Edison, tyl ko dziesi�ciokrotnie silniejsze. Wjecha� na parking i wy��czy� silnik. Carson wysiad� prosto w �ar pustynnego powietrza i z przyjemno�ci� wci�gn�� je do p�uc. By�o wspaniale. Patrz�c w g�r�, widzia� masyw Mount Dragon wznosz�cy si� p� kilometra od kompleksu. �wie�o wysypana �wirowa droga wi�a si� zygzakiem po zboczu, biegn�c do czasz radar�w. 38 - Najpierw zwiedzanie - oznajmi� Singer. - Potem zajdziemy do mojego biura na zimnego drinka i pogaw�dk�. Ruszy� naprz�d. - Ten projekt... - zacz�� Carson. Singer przystan�� i odwr�ci� si�. - Scopes nie przesadza�? - zapyta� Carson. - To naprawd� jest ta kie wa�ne? Singer zmru�y� oczy, spogl�daj�c na bezmiar pustyni. - Tak. W stopniu przekraczaj�cym twoje naj�mielsze oczekiwania - odpar�. Percival Lecture Hall na Harvard University by�a pe�na. W amfiteatralnej sali siedzia�o dwustu student�w. Jedni pochylali si� nad notesami, inni patrzyli na wyk�adowc�. Doktor Charles Levine przechadza� si� tam i z powrotem przed s�uchaczami. By� niewysokim �ylastym m�czyzn� z wianuszkiem w�os�w otaczaj�cym przedwczesn� �ysin� na czubku g�owy. Na r�kawach mia� �lady kredy, a na mankietach spodni zacieki soli, pozosta�e z poprzedniej zimy. Jednak jego wygl�d wcale nie os�abia� wra�enia, jakie wywiera�y jego energiczne gesty i wyraz twarzy. Prowadz�c wyk�ad, kawa�kiem kredy wskazywa� skomplikowane wzory chemiczne i sekwencje nukleotyd�w, nakre�lone na wielkich opuszczanych tablicach, r�wnie zawi�e jak pismo klinowe. W tylnych rz�dach sali siedzia�a niewielka grupka ludzi uzbrojonych w dyktafony i kamwidy. W klapach marynarek lub przy paskach mieli poprzypinane identyfikatory dziennikarskie. Obecno�� przedstawicieli medi�w nie by�a niczym dziwnym: wyk�ady Levine'a, profesora genetyki i prezesa Foundation for Genetic Policy, cz�sto porusza�y bardzo kontrowersyjne tematy A �Genetic Policy", periodyk wydawany przez fundacj�, postara� si�, aby temat tego wyk�adu sta� si� znany odpowiednio wcze�nie. Levine przesta� kr��y� po sali i wszed� na podium. - To podsumowuje nasz� dyskusj� o sta�ej Tuitta w zastosowaniu do �miertelno�ci w Europie Zachodniej - powiedzia�. - Ale chc� dzi� om�wi� z wami jeszcze jeden temat. 39 Odchrz�kn��. - Mog� prosi� o ekran? - zapyta�. �wiat�a przygas�y i z sufitu zjecha� bia�y prostok�t, zas�aniaj�c tablice. - Za chwil� na tym ekranie pojawi si� fotografia - powiedzia� Levine. - Nie mam pozwolenia na pokazywanie wam tego zdj�cia. Tak naprawd�, robi�c to, naruszam prawo o zachowaniu tajemnicy pa� stwowej. Pozostaj�c tutaj, staniecie si� wsp�winni. Ale jestem do tego przyzwyczajony. Je�li czytujecie �Genetic Policy", to wiecie, o czym m�wi�. Ta informacja musi dosta� si� do publicznej wiadomo�ci, obo j�tnie za jak� cen�. Jednak wykracza to poza ramy dzisiejszego wyk�a du i nie mog� was prosi� o pozostanie. Kto chce, mo�e teraz wyj��. W s�abo o�wietlonej sali rozleg�y si� szepty i szmer przewracanych kartek. Nikt jednak nie wsta�. Levine z zadowoleniem rozejrza� si� wok�, a potem skin�� na technika obs�uguj�cego projektor. Na ekranie pojawi� si� czarno-bia�y obraz. Levine spojrza� na zdj�cie, a czubek jego g�owy zab�ys� jak tonsura mnicha w strumieniu �wiat�a padaj�cego z rzutnika. Odwr�ci� si� do audytorium. - To zdj�cie zosta�o zrobione pierwszego lipca tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tego pi�tego roku przez satelit� TB-siedemna�cie kr��� cego po orbicie oko�oziemskiej na wysoko�ci dziewi�ciuset kilome tr�w - zacz��. - Formalnie jeszcze nie zosta�o odtajnione. A powinno - doda� i u�miechn�� si�. W sali rozleg�y si� nerwowe �miechy. - Widzicie tu miasteczko Nowodru�yno w zachodniej Syberii. S� dz�c po d�ugo�ci cieni, zosta�o wykonane wczesnym rankiem, a wi�c w najlepszej porze do analizy obraz�w. Przyjrzyjcie si� po�o�eniu tych dw�ch zaparkowanych samochod�w i �anom dojrzewaj�cej pszenicy Pojawi�o si� kolejne przezrocze. - To zdj�cie ukazuje ten sam teren, ale trzy miesi�ce p�niej. Za uwa�yli�cie co� niezwyk�ego? Odpowiedzia�a mu cisza. 40 - Samochody s� zaparkowane dok�adnie w tych samych miej scach. A zbo�e jest ju� dojrza�e, gotowe do z��cia. Kiedy pojawi�o si� nast�pne przezrocze, powiedzia�: - Oto to samo miejsce w kwietniu nast�pnego roku. Zauwa�cie, �e oba samochody wci�� tam stoj�. Pszenica nie zosta�a zebrana. W�a�nie z powodu tych zdj�� teren ten nagle sta� si� bardzo interesuj�cy dla niekt�rych spec�w od fotogrametrii z CIA - powiedzia� Levine. Odczeka� chwil�, spogl�daj�c na audytorium, po czym doda�: - Analitycy wojskowi stwierdzili, �e ca�y Czternasty Obw�d Spe cjalny - p� tuzina miasteczek w promieniu stu dwudziestu kilome tr�w od Nowodru�yna - wygl�da podobnie. Brak wszelkich znak�w ludzkiej obecno�ci. Dlatego postanowili przyjrze� si� temu bli�ej. Wy�wietli� si� nowy slajd. - To powi�kszenie pierwszego przezrocza, obrobione cyfrowo, po zbawione odblask�w, z zastosowaniem kompensacji przesuni�cia wid ma. Je�li uwa�nie przyjrzycie si� uliczce przed ko�cio�em, zobaczycie rozmazany kszta�t przypominaj�cy k�od�. To ludzkie zw�oki. A teraz ta sama scena sze�� miesi�cy p�niej... Wszystko wygl�da�o tak samo, tylko k�oda by�a bia�a. - Ze zw�ok zosta� jedynie szkielet. Kiedy wojskowi analitycy obej rzeli powi�kszenia wykonanych zdj��, znale�li niezliczone szkielety ludzi na polach i ulicach. Wysuwano teorie o zbiorowej psychozie, o ko lejnym Jonestown. A potem... Pojawi�o si� nast�pne przezrocze. - ... jak widzicie, konie wci�� pas� si� na polach. Tu, w lewym g�rnym rogu, wida� stado ps�w, najwyra�niej zdzicza�ych. Na nast�p nym zdj�ciu ujrzycie byd�o. Martwi s� tylko ludzie. A to, co ich zabi �o, by�o tak niebezpieczne i dzia�a�o tak gwa�townie, �e pozostali tam, gdzie zmarli. Zamilk� na chwil�, po czym powiedzia�: - Zachodzi pytanie, co to by�o? W sali panowa�a cisza. - Posi�ek w kafejce Lowella? - podsun�� kto�. 41 Levine przy��czy� si� do ch�ralnego wybuchu �miechu. Potem skin�� g�ow� i pojawi�o si� kolejne zdj�cie ukazuj�ce rozleg�y kompleks budynk�w, zrujnowanych i wypalonych. - Po pewnym czasie CIA ustali�a, �e przyczyn� tych zgon�w by� jaki� patogen, wyprodukowany w laboratorium, kt�re tu widzicie. Leje po bombach �wiadcz� o tym, �e to miejsce zosta�o zbombardowane. Dok�adne szczeg�y nie by�y wcze�niej znane. Poznali�my je dopiero na pocz�tku tego tygodnia, kiedy pu�kownik rosyjskiej armii uciek� do Szwajcarii, zabieraj�c ze sob� grub� teczk� akt Armii Czerwonej. Kontakt, kt�ry dostarczy� mi te zdj�cia, zawiadomi� mnie o obecno�ci tego cz�owieka w Szwajcarii. Jako pierwszy obejrza�em jego akta. Wydarzenia, kt�re zamierzam wam zrelacjonowa�, jeszcze nie zosta�y podane do publicznej wiadomo�ci. Ale to by� bardzo prymitywny eksperyment. Nie zastanawiano si� nad jego zastosowaniem politycznym, ekonomicznym czy militarnym. Dziesi�� lat temu Rosjanie byli znacznie op�nieni w dziedzinie bada� genetycznych i usi�owali to nadrobi�. W tajnym laboratorium ko�o Nowodru�yna prowadzili eksperymenty z wirusami. Wykorzystywali