Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium
Szczegóły |
Tytuł |
Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Child Lincoln & Preston Douglas - Laboratorium - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Douglas Preston
Lincoln Child
Laboratorium
Laboratorium jest fikcj� literack�. Korporacja GeneDyne, Foundation
for Genetic Policy, Holocaust Memoria� Fund, Holocaust Research
Foundation, hemocyl, PurBlood, X-FLU - oraz oczywi�cie samo
Mount Dragon - s� wytworami wyobra�ni autora. Wszelkie podobie�stwo
tych i innych nazw wymienionych w ksi��ce do istniej�cych instytucji
jest czysto przypadkowe. Wszystkie opisane osoby i wydarzenia s�
fikcyjne. W podanych programach badawczych i procedurach nie nale�y
doszukiwa� si� �adnego podobie�stwa do stosowanych przez jakiekolwiek
korporacje, instytucje, uczelnie, ministerstwa lub s�u�by
rz�dowe.
Jeromeowi Prestonowi Seniorowi
D.P.
Luchie, moim rodzicom i Ninie Soller
L.C.
Podzi�kowania
Przede wszystkim dzi�kujemy naszym agentom literackim, Harveyowi
Klingerowi i Matthew Snyderowi. Wznosimy na wasz� cze�� toast najlepsz�
szkock� whisky. Nigdy nawet nie zacz�liby�my tej ksi��ki, gdyby
nie wasza pomoc i zach�ta.
Dzi�kujemy tak�e nast�puj�cym osobom z Tor/Forge: Tomowi Dohertyemu,
udzielaj�cemu nam r�wnie nieocenionego wsparcia; Bobowi
Gleasonowi, kt�ry wierzy� w nas od pocz�tku; Lindzie Quinton za
o�ywcze i s�uszne rady marketingowe - a tak�e Natalii Aponte, Karen
Lovell i Stephenowi de las Heras za wszelk� udzielon� nam pomoc.
Za wsparcie techniczne dzi�kujemy specjalistom medycznym: Lee
Suckno, Bryowi Benjaminowi, Frankowi Calabrese oraz Tomowi Benjaminowi.
Lincoln Child dzi�kuje Denisowi Kellyemu - dobremu koledze,
wspania�emu szefowi i wyrozumia�emu s�uchaczowi. Dzi�kuje Juliette
za cierpliwo�� i zrozumienie. A tak�e Chrisowi Englandowi za wyja�nienie
pewnych zawi�o�ci slangu. Trzym si�, Chris!
Tony'emu Trischce, z jego przedwojennym fordem granad� i mn�stwem
czekoladowych ciasteczek, za koncerty na band�o, powiernictwo
i mi�e towarzystwo.
Douglas Preston dzi�kuje �onie Christine, kt�ra a� czterokrotnie
przeby�a z nim pustyni� Jornada del Muerto, a tak�e Selene, kt�ra tak
bardzo mu pomog�a. Aletheia �wietnie si� spisa�a, biwakuj�c z nami na
pustyni, chocia� mia�a dopiero trzy latka. Dzi�kuj� za pomoc mojemu
bratu Dickowi, autorowi Strefy �mierci. A tak�e redakcjom gazet
9
�Smifhsonian" i �New Mexico", kt�re pomog�y sfinansowa� nasz� wypraw�
starym hiszpa�skim szlakiem przez pustyni� Jornada, znanym pod
nazw� Camino Real de Tierra Adentro.
Walter Nelson, Roeliff Annon i Silvio Mazzarese towarzyszyli nam
w konnej wyprawie po pustyni i byli wspania�ymi kompanami. Ponadto
dzi�kujemy nast�puj�cym osobom, kt�re uprzejmie pozwoli�y nam
przejecha� przez ich rancza: Benowi i Jane Cainom z Bar Cross Ranch,
EvelynFitezFite Ranch, Shaneowi Shannonowi,by�emu zarz�dcy Armandaris
Ranch, Tomowi Waddellowi, obecnemu zarz�dcy Armandaris,
Tedowi Turnerowi i Jane Fondzie, w�a�cicielom Armandaris, oraz
Harryemu F Thompsonowi Jr. z Thompson Ranches. Historyczne informacje
Gabrielle Palmer by�y bardzo pomocne - jak zwykle.
Specjalne podzi�kowania nale�� si� Jimowi Ecklesowi z poligonu
rakietowego w White Sands za pami�tn� wycieczk� po ogromnym,
obejmuj�cym 5000 kilometr�w kwadratowych terenie. Przepraszamy za
swobod�, z jak� potraktowali�my rzeczywisto��, opisuj�c White Sands,
kt�ry niew�tpliwie jest jednym z najlepiej dowodzonych (z trosk� o
�rodowisko) wojskowym poligonem w kraju. Oczywi�cie na terenie
poligonu rakietowego White Sands nie ma takiego miejsca jak Mount
Dragon.
Dzi�kujemy te� wszystkim ludziom, kt�rzy pomogli nam przy pisaniu
Laboratorium, oraz autorom innych ksi��ek: Jimowi Cushowi,
Larry'emu Bemowi, Markowi Gallagherowi, Chrisowi Yango, Davidowi
Thomsonowi, Bayowi i Ann Rabinowitzom, Bruceowi Swansonowi,
Edowi Sempleemu, Alanowi Montourowi, Bobowi Wincottowi,
uczestnikom forum literackiego CompuServe, a tak�e innym, zbyt licznym,
aby ich tu wymieni�. Ta ksi��ka powsta�a dzi�ki waszemu entuzjazmowi.
Nasze symbole krzycz� do Wszech�wiata
I lec� niczym strza�y �owcy.
W nocne niebo.
Lub wbijaj� ostre groty w cia�o.
P�dz� jak po�ar przez r�wniny, Gnaj�c bizony.
Franklin Burt
Jedno okno na Apokalips� to wi�cej ni� potrzeba. Susan Wright/Robert L.
Sinsheimer, �Bulletin of Atomie Scientists"
Wst�p
D�wi�ki rozchodz�ce si� nad d�ugim zielonym trawnikiem by�y tak
s�abe, �e mog�yby by� krakaniem wron w pobliskim lesie lub porykiwaniem
mu�a na odleg�ej farmie po drugiej stronie rzeki. Prawie nie
zak��ca�y ciszy wiosennego poranka. Trzeba by�o bardzo uwa�nie si� w
nie ws�ucha�, by nabra� pewno�ci, �e to krzyki.
Masywny budynek administracji Featherwood Park by� na p� skryty
w�r�d starych krzew�w bawe�ny. Spod frontowego wej�cia powoli
ruszy� prywatny ambulans, chrz�szcz�c oponami na �wirowym podje�dzie.
Gdzie� z sykiem zamkn�y si� automatyczne drzwi.
W bocznej �cianie budynku znajdowa�y si� niepozorne bia�e drzwi
dla personelu. Lloyd Fossey podszed� do nich i machinalnie wprowadzi�
kombinacj� cyfr na panelu szyfrowego zamka. Pr�bowa� zachowa� w
pami�ci d�wi�ki tercetu fortepianowego e-moll Dworzaka, ale po chwili
zrezygnowa�. Tutaj, wewn�trz budynku, krzyki by�y o wiele g�o�niejsze.
W rejestracji dzwoni�y telefony, na biurku zalega�y sterty papier�w.
- Dzie� dobry, doktorze Fossey - powiedzia�a piel�gniarka.
- Dzie� dobry - odpar�, przyjemnie zdziwiony, �e w tym zamieszaniu
zdo�a�a obdarzy� go u�miechem. - Widz�, �e mamy tu dzi� ruch jak
na Grand Central.
- Z samego rana przyby�o dw�ch, trzask-prask, jeden za drugim -
wyja�ni�a, jedn� r�k� wype�niaj�c formularz, a drug� podaj�c mu list�. -
A teraz ten. S�dz�, �e ju� pan o nim wie.
15
- Trudno go nie s�ysze�. - Fossey wzi�� list�, si�gn�� do kieszeni
po pi�ro i zawaha� si�. - Czy ten ha�a�liwy go�� jest m�j?
- Nie, doktora Garriota - odpar�a piel�gniarka i spojrza�a na niego.
- Pa�ski jest pierwszy z tych na li�cie.
Gdzie� otwar�y si� drzwi i nagle zn�w rozleg�y si� wrzaski, teraz
znacznie g�o�niejsze, z kontrapunktem innych g�os�w. Potem drzwi
zn�w si� zamkn�y, odcinaj�c wszystkie d�wi�ki.
- Chcia�bym zobaczy� tego ostatniego przyj�tego - o�wiadczy�
Fossey, oddaj�c list� i si�gaj�c po kart� przyj��. Pospiesznie przej
rza� j�, notuj�c w pami�ci p�e�, wiek i jednocze�nie usi�uj�c odtwo
rzy� akordy andante Dworzaka. Zatrzyma� wzrok na napisie �Oddzia�
zamkni�ty".
- Widzia�a pani tego pierwszego? - zapyta�.
Piel�gniarka przecz�co pokr�ci�a g�ow�.
- Powinien pan porozmawia� z Willem. Zabra� go na d� prawie
godzin� temu.
Oddzia� zamkni�ty szpitala Featherwood Park mia� tylko jedno okno.
Znajdowa�o si� ono w pomieszczeniu stra�nika i wychodzi�o na schody
wiod�ce na d�, do piwnicy oddzia�u drugiego. Doktor Fossey nacisn��
przycisk dzwonka i za grub� pleksiglasow� szyb� ujrza� blad�
twarz i rozczochrane w�osy Willa Hartunga. Po chwili znikn�� i drzwi
otworzy�y si� z odg�osem przypominaj�cym huk strza�u.
- Jak si� pan ma, doktorze - powita� Fosseya stra�nik, wchodz�c
za kontuar i odk�adaj�c na bok egzemplarz sonet�w Szekspira.
- �Szcz�snym zaiste, panie WH." - odpar� lekarz, zerkn�wszy na
ksi��k�.
- Ma pan poczucie humoru, doktorze Fossey. Marnuje si� pan
w tym zawodzie. - Hartung poda� mu list�, g�o�no poci�gaj�c nosem.
Na drugim ko�cu kontuaru jaki� nowy piel�gniarz wype�nia� karty
chorobowe.
- Mo�e mi pan co� powiedzie� o porannym pacjencie? - zapyta�
Fossey, podpisuj�c list� i oddaj�c j� Hartungowi.
16
Will wzruszy� ramionami.
- Starszy go��. Nie mia� ochoty na rozmow�. - Zn�w wzruszy�
ramionami. - Nic dziwnego, zwa�ywszy, �e niedawno podano mu
haldol.
Fossey zmarszczy� brwi i wyci�gn�� spod pachy kart� pacjenta.
Tym razem dok�adnie przeczyta� wpis.
- M�j Bo�e! Sto miligram�w w ci�gu dwunastu godzin.
- Zdaje si�, �e w Albuquerque General uwielbiaj� psychotropy -
mrukn�� Will.
- No c�, przepisz� lekarstwa po badaniu wst�pnym - powiedzia�
Fossey. - A na razie do�� haldolu. Nie potrafi� zebra� wywiadu od
sztywniaka.
- Jest w sz�stce - o�wiadczy� Will. - Zaprowadz� pana.
Na kolejnych drzwiach wymalowany du�ymi czerwonymi literami napis
ostrzega�: UWAGA! NIEBEZPIECZE�STWO UCIECZKI. Nowy
piel�gniarz wpu�ci� ich do �rodka, g�o�no wci�gaj�c powietrze przez
przednie z�by
- Znasz moje zdanie na temat umieszczania nowo przyby�ych na
oddziale zamkni�tym przed dokonaniem bada� wst�pnych - powiedzia�
Fossey, gdy ruszyli pustym korytarzem. - Pacjent mo�e nabra�
uprzedze�, co z g�ry postawi nas na straconej pozycji.
- Przykro mi, doktorze, ale to nie moja decyzja - odpar� Will,
przystaj�c przed odrapanymi czarnymi drzwiami. - Ci z Albuquerque
bardzo na to nalegali. - Otworzy� drzwi, odsun�� ci�k� zasuw� i zawaha�
si�. - Mam wej�� z panem? - zapyta�.
Fossey potrz�sn�� g�ow�.
- Zawo�am pana, je�li stanie si� nadpobudliwy.
Pacjent le�a� na wznak na noszach, ramiona mia� wyci�gni�te
wzd�u� bok�w, nogi wyprostowane. Stoj�c w drzwiach, Fossey nie
m�g� dostrzec ca�ej jego twarzy - widzia� jedynie wydatny nos i stercz�cy
podbr�dek, pokryty szczecin� parodniowego zarostu. Cicho
zamkn�� drzwi i ruszy� naprz�d. Wyk�adzina pod�ogowa amortyzowa�a
17
jego kroki. Nie odrywa� oczu od le��cego. Pier� m�czyzny unosi�a si�
w regularnym oddechu pod krzy�uj�cymi si� na niej grubymi brezentowymi
pasami noszy. Trzeci pas przytrzymywa� nogi m�czyzny, sp�tane
w kostkach rzemiennymi jarzmami.
Fossey zatrzyma� si�, odchrz�kn�� i zaczeka� na reakcj�.
Zrobi� krok naprz�d, potem jeszcze jeden, obliczaj�c w my�lach.
Czterna�cie godzin od opuszczenia Albuquerque General. Haldol powinien
ju� przesta� dzia�a�.
Ponownie chrz�kn��.
- Dzie� dobry, panie... - zacz��, a potem zerkn�� do karty, szukaj�c
nazwiska.
- Doktor Franklin Burt - us�ysza� cichy g�os z noszy. - Prosz� wybaczy�,
�e nie wstaj�, �eby u�cisn�� panu d�o�, ale jak pan widzi...
Le��cy m�czyzna nie doko�czy� zdania. Zaskoczony Fossey podszed�
i spojrza� na niego z bliska. Doktor Franklin Burt. Zna� to nazwisko.
Zn�w spojrza� w kart�, sprawdzi� pierwsz� stron�. No tak: doktor
Franklin Burt, biolog molekularny, doktor nauk medycznych, absolwent
Johns Hopkins Medical School. Pracownik naukowy Pustynnego
O�rodka Badawczego GeneDyne. Na marginesie kto� umie�ci� znaki
zapytania obok rubryki �zaw�d".
- Doktor Burt? - zapyta� z niedowierzaniem, znowu spogl�daj�c
na twarz le��cego.
W szarych oczach tamtego pojawi�o si� zdziwienie.
- Czy ja pana znam?
Twarz by�a ta sama - troch� starsza oczywi�cie i bardziej opalona,
ni� pami�ta�, lecz wci�� nie mia�a �lad�w, jakie troski i niepokoje pozostawiaj�
na czo�ach i w k�cikach oczu. M�czyzna mia� opatrunek na
skroni i mocno przekrwione oczy.
Fossey by� wstrz��ni�ty. Kiedy� wys�ucha� odczytu wyg�oszonego
przez tego cz�owieka. Podziw dla charyzmatycznego, b�yskotliwego
wyk�adowcy wywar� znaczny wp�yw na jego karier� zawodow�. W jaki
spos�b ten cz�owiek znalaz� si� teraz tutaj, przywi�zany do noszy w
pokoju o grubo wy�cielonych �cianach?
18
- Jestem Lloyd Fossey, doktorze - przedstawi� si�. - Kiedy� wy
s�ucha�em pa�skiego odczytu na wydziale lekarskim Yale. P�niej roz
mawiali�my przez jaki� czas. O syntetycznych hormonach...?
Fossey zawiesi� g�os, w napi�ciu czekaj�c, a� Burt przypomni sobie
t� rozmow�. Po chwili m�czyzna le��cy na noszach westchn��
i lekko skin�� g�ow�.
- Tak. Prosz� mi wybaczy�. Pami�tam. Pyta� mnie pan o wp�yw
syntetycznej erytropoetyny na przerzuty
Fossey poczu� ulg�.
- Pochlebia mi, �e pan to pami�ta - powiedzia�.
Burt przez chwil� milcza�, jakby szukaj�c w�a�ciwych s��w.
- Mi�o mi pana spotka� - powiedzia� w ko�cu z nik�ym u�mie
chem, jakby rozbawiony t� sytuacj�.
Fossey po�a�owa�, �e nie zd��y� przejrze� historii choroby. Teraz
ch�tnie pozna�by dok�adnie dotychczasowe diagnozy, szukaj�c jakiego�
wyja�nienia. Czu� jednak na sobie spojrzenie Burta i wiedzia�, �e
starszy kolega pod��a za tokiem jego rozumowania. Mimowolnie zerkn��
na kart� zdrowia, spogl�daj�c na wype�nione rubryki. Natychmiast
oderwa� od nich wzrok, ale zd��y� dostrzec takie okre�lenia, jak �ostra
psychoza"... �mania prze�ladowcza"... �silne neuroleptyki".
Burt spogl�da� na niego spokojnie. Dziwnie onie�mielony, Fossey wyci�gn��
r�k� i sprawdzi� jego puls, dotykaj�c przegubu skr�powanej r�ki.
Burt zamruga� oczami, obliza� wyschni�te usta i zrobi� g��boki wdech.
- Jecha�em na p�noc z Albuquerque - powiedzia�. - Wie pan,
czym si� teraz zajmuj�, prawda?
Fossey skin�� g�ow�. Kiedy Burt przeszed� do przemys�u i przesta�
publikowa�, jak zwykle m�wiono o �drena�u m�zg�w", stosowanym
przez du�e korporacje.
- Prowadzimy badania nad zmianami zachowa� szympans�w. To
niewielki projekt, wi�c sami wykonujemy wi�kszo�� do�wiadcze�. Ko
rzystam ze sprz�tu i pomieszcze� o�rodka GeneDyne w Albuquerque.
Opracowali�my w�asny preparat testowy b�d�cy syntetyczn� pochod
n� fenocyklidyny w aerozolu.
19
Fossey ponownie skin�� g�ow�. PCP* w aerozolu. �Anielski py�"
dzia�aj�cy jak gaz rozweselaj�cy. Dziwny spos�b wykorzystania funduszy
na badania. Spogl�daj�cy mu w oczy Burt u�miechn�� si�, a mo�e
skrzywi� - Fossey nie by� tego pewien.
- Mierzyli�my stosunek wch�aniania preparatu przez p�cherzyki
p�ucne do absorpcji kapilarnej. W�a�nie stamt�d wraca�em. By�em zm�
czony i nie uwa�a�em. Tu� za Los Lunas zjecha�em z drogi do rowu.
Nic powa�nego. Tyle �e zbi� mi si� pojemnik z aerozolem...
Fossey zrozumia�. No tak, to wszystko wyja�nia�o. Wiedzia�, co nawet
mocno rozrzedzony anielski py� mo�e zrobi� z cz�owiekiem. W du�ych
dawkach PCP wywo�ywa� agresywne zachowania maniakalne. Cz�sto
to widywa�. To wyja�nia�o r�wnie� przekrwione oczy Burta.
Zapad�a cisza. �renice normalne, nierozszerzone, stwierdzi� Fossey.
Prawid�owa barwa sk�ry Lekka tachykardia, ale wiedzia�, �e gdyby on
sam le�a� przywi�zany do noszy w pokoju z drzwiami bez klamki, jego
serce te� bi�oby mocniej. Nie dostrzega� �adnych objaw�w psychozy.
- Niezbyt dobrze pami�tam, co by�o potem - doda� Burt i na jego
twarzy pojawi�o si� znu�enie. - Nie mia�em �adnych dokument�w opr�cz
prawa jazdy Arniko, moja �ona, jest z siostr� w Venice. Nie mam innej ro
dziny Podali mi silne �rodki uspokajaj�ce. Pewnie by�em niezborny...
Fosseya wcale to nie dziwi�o. Facet bez dokument�w, ofiara wypadku
drogowego, odurzony, by� mo�e agresywny, podaj�cy si� za specjalist�
od biologii molekularnej. W kt�rej zat�oczonej izbie przyj�� dano
by mu wiar�? �atwiej pos�a� go�cia do czubk�w. Wyd�� wargi i pokr�ci�
g�ow�. Idioci.
- Bogu dzi�ki, �e trafi�em do ciebie, Lloyd - powiedzia� Burt. - To
by� koszmar, m�wi� ci. A nawiasem m�wi�c, gdzie jestem?
- W Featherwood Park - poinformowa� go Fossey.
- Tak my�la�em - mrukn�� Burt. - Jestem pewien, �e teraz wszystko
si� wyja�ni. Mo�ecie zadzwoni� do GeneDyne, je�li chcecie. Jestem
ju� sp�niony i niew�tpliwie martwi� si� o mnie.
* PCP � fenylocykloheksylopiperydyna (�rodek halucynogenny).
Wszystkie przypisy w ksi��ce pochodz� od t�umacza.
20
- Zaraz to zrobimy, doktorze Burt - obieca� Fossey.
- Dzi�kuj� ci, Lloyd - odpar� Burt, krzywi�c si� lekko.
- Co� panu dolega? - zapyta� natychmiast Fossey.
- Ramiona - st�kn�� Burt. - To nic takiego. Troch� mi �cierp�y. Za
d�ugo by�em przywi�zany do noszy.
Fossey zastanawia� si� tylko przez chwil�. Dzia�anie PCP min�o,
tak samo jak dzia�anie haldolu. Burt nadal spokojnie spogl�da� na niego
swoimi szarymi oczami. Nie by�o w nich gor�czkowego b�ysku, typowego
dla symulowanego opanowania.
- Zaraz rozepn� pasy na piersi, �eby m�g� pan.usi��� - powiedzia�.
Burt u�miechn�� si� z ulg�.
- Wielkie dzi�ki. Rozumiesz, nie chcia�em ci� o to prosi�. Znam
zasady post�powania.
- Przepraszam, �e nie zrobi�em tego wcze�niej, doktorze Burt -
powiedzia� Fossey, pochylaj�c si� nad pasem i odpinaj�c klamr�.
Przeprowadzi kilka rozm�w telefonicznych i wyja�ni t� niefortunn�
pomy�k�. Potem powie kilka s��w lekarzowi z izby przyj�� Albuquerque
General. Pas by� mocno zapi�ty i Fossey przez chwil� si� zastanawia�,
czy nie wezwa� na pomoc Willa, ale zrezygnowa�. Stra�nik
�ci�le przestrzega� przepis�w.
- Teraz jest znacznie lepiej - powiedzia� Burt. Ostro�nie podni�s�
si� i rozmasowa� zesztywnia�e mi�nie ramion. - Nie masz poj�cia, jak
to jest, kiedy le�y si� tak nieruchomo przez par� godzin. Raz ju� by
�em w takiej sytuacji, kilka lat temu, po plastyce naczy�. Prawdziwe
piek�o.
Poruszy� sp�tanymi nogami.
- B�dziemy musieli przeprowadzi� badania, zanim pana wypiszemy,
doktorze - o�wiadczy� Fossey. - Zaraz sprowadz� tutaj dy�urnego
psychiatr�. Chyba �e chce pan najpierw odpocz��.
- Nie, dzi�kuj� - odpar� Burt, unosz�c jedn� r�k� z noszy, �eby
rozmasowa� sobie kark. - Zr�bmy to od razu. Kiedy zn�w b�dziemy
na wschodzie, musimy si� kiedy� um�wi� na obiad. Pozna pan Amiko
- powiedzia� i przesun�� d�oni� po policzku.
21
Stoj�c obok noszy, Fossey us�ysza� nagle trzask przypominaj�cy
odg�os zapalanej zapa�ki. Podni�s� wzrok i zobaczy�, �e Burt oderwa�
przyklejony do skroni opatrunek.
- Zaraz za�o�ymy panu �wie�y - powiedzia�, zamykaj�c teczk�.
- Biedny alfa - mrukn�� Burt, wpatruj�c si� w zakrwawiony banda�.
- S�ucham? - zdziwi� si� Fossey i pochyli� si�, aby obejrze� ran�.
Burt poderwa� si� gwa�townie, uderzaj�c g�ow� w jego brod�, a potem
ci�ko opad� na nosze. Fossey przygryz� sobie j�zyk i zatoczy� si�
w ty�. W ustach poczu� krew.
- Biedny alfa! - wrzasn�� Burt, szarpi�c jarzma na nogach. -
BIEDNY ALFA!
Fossey upad� na pod�og� i na czworakach zacz�� gramoli� si� do
drzwi, wo�aj�c Willa. Przera�liwe wrzaski Burta zag�uszy�y jego be�kotliwy
krzyk. Will wpad� do izolatki w chwili, gdy Burt ponownie
szarpn�� si� w wi�zach i run�� razem z noszami na pod�og�. Szamota�
si�, szczerz�c z�by i usi�uj�c wyrwa� nogi z uchwyt�w.
Wszystko dzia�o si� bardzo szybko, ale Fosseyowi wydawa�o si�, �e
trwa to ca�� wieczno��. Widzia�, jak Will i piel�gniarz zmagaj� si�
z Burtem, pr�buj�c podnie�� nosze. Burt gryz� teraz swoje przeguby,
potrz�saj�c g�ow� jak pies kr�likiem. Strumie� krwi, g�stej jak �lina
zmieszana z prze�utym tytoniem, opryska� okulary piel�gniarza. Obaj
m�czy�ni przycisn�li ramiona Burta do noszy, z ca�ej si�y przytrzymuj�c
go i usi�uj�c zapi�� grube pasy. Will si�gn�� po alarmowy biper.
Wrzaski nie cich�y ani na chwil� i Fossey wiedzia�, �e niepr�dko
ucichn�.
CZʌ� PIERWSZA
Utkn�wszy na kolejnym skrzy�owaniu, Carson zerkn�� na zegar na
desce rozdzielczej. Sp�ni si� do pracy, po raz drugi w tym tygodniu.
US Route 1 ci�gn�a si� jak z�y sen. Zapali�o si� zielone �wiat�o, ale zanim
zd��y� przejecha�, zn�w zmieni�o si� na czerwone.
- Kurwa ma�! - warkn�� i trzasn�� d�oni� w desk� rozdzielcz�. Patrzy�,
jak deszcz b�bni o przedni� szyb�, i s�ucha� szurania wycieraczek.
Przed sob� widzia� d�ugi rz�d tylnych �wiate� zapowiadaj�cy kolejn�
przerw� w ruchu. Nigdy nie przyzwyczai si� do tych kork�w, tak
samo jak to tego przekl�tego deszczu.
Wje�d�aj�c w �limaczym tempie na wzniesienie, Carson widzia�
przed sob� bia�� fasad� znajduj�cego si� kilometr dalej kompleksu GeneDyne
w Edison - postmodernistycznego arcydzie�a architektury,
otoczonego zielonymi trawnikami i sztucznymi sadzawkami. Gdzie�
tam w �rodku czeka� na niego Fred Peck.
W��czy� radio i powietrze wype�ni�y pulsuj�ce d�wi�ki Gangsta
Muthas. Kiedy pokr�ci� ga�k�, z szumu wydoby� si� wysoki g�os Michaela
Jacksona. Carson z niesmakiem szybko wy��czy� odbiornik. S�
rzeczy gorsze od my�li o Pecku. Dlaczego w tej cholernej dziurze nie
maj� nawet przyzwoitej stacji z muzyk� country?
Kiedy tam dotar�, w laboratorium panowa� o�ywiony ruch. Nigdzie
nie by�o wida� Pecka. Carson oblek� swoj� chud� posta� w
fartuch i usiad� przy terminalu, wiedz�c, �e czas zalogowania zostanie
automatycznie zapisany w jego pliku osobowym. Je�li Peck jest na
chorobowym,
25
z pewno�ci� zauwa�y to, kiedy wr�ci. No chyba �eby umar�. To do��
interesuj�ca mo�liwo��. Kiedy ostatnio go widzia�, facet wygl�da� na
bliskiego zawa�u.
- Ach, pan Carson - us�ysza� za plecami drwi�cy g�os. - Jak�e
mi�o z pa�skiej strony, �e raczy� nas pan dzi� zaszczyci� swoj� obec
no�ci�.
Carson zamkn�� oczy i zrobi� g��boki wdech, a potem si� odwr�ci�.
Na tle jaskrawego �wiat�a jarzeni�wek zobaczy� p�kat� sylwetk�
zwierzchnika. Br�zowy krawat Pecka nosi� �lady spo�ytej na �niadanie
jajecznicy, a puco�owate policzki pokrywa�y �lady licznych zaci��.
Carson wypu�ci� powietrze przez nos, tocz�c z g�ry przegran� walk�
z g�stym zapachem Old Spice'a.
By� zaszokowany, kiedy pierwszego dnia pracy w GeneDyne, jednej
z najwi�kszych firm biotechnologicznych na �wiecie, spotka� tu
kogo� takiego jak Fred Peck. W ci�gu osiemnastu miesi�cy, jakie min�y
od tego czasu, Peck nieustannie przydziela� Carsonowi najgorsze
prace laboratoryjne. Carson domy�la� si�, �e ma to co� wsp�lnego
z magisterium zrobionym przez Pecka na Syracuse University i z jego
w�asnym doktoratem uzyskanym w MIT*. A mo�e Peck po prostu nie
lubi� ludzi z po�udniowego zachodu.
- Przepraszam za sp�nienie - powiedzia� ze �le udawanym ubolewaniem.
- Utkn��em w korkach.
- W korkach - powt�rzy� Peck, jakby po raz pierwszy s�ysza� to
s�owo.
- Tak - rzek� Carson. - Skierowali...
- Skierowali - powt�rzy� znowu Peck, na�laduj�c zachodni akcent
Carsona.
- Zrobili objazd na p�atnej do Jersey...
- Ach, objazd - mrukn�� Peck.
Carson zamilk�. Peck odchrz�kn��.
* MIT � Massachusetts Institute of Technology
26
- Korki w New Jersey w godzinie szczytu. To naprawd� musia�o
by� dla ciebie zaskoczenie, Carson. - Za�o�y� r�ce na piersi. - O ma�o
nie sp�ni�e� si� na spotkanie.
- Spotkanie? - zdziwi� si� Carson. - Jakie spotkanie? Nie wiedzia�em...
- Jasne, �e nie wiedzia�e�. W�a�nie sam si� o tym dowiedzia�em.
To jeden z wielu powod�w, dla kt�rych powiniene� by� tu punktualnie,
Carson.
- Tak jest, panie Peck - odpar� Carson, wsta� i poszed� za swoim szefem
przez labirynt odgrodzonych przepierzeniami bli�niaczych stanowisk.
Pan Fred Peckerwood. Sir Frederick Peckerfat i inni. Sw�dzia�a go
r�ka, �eby przy�o�y� temu �liskiemu draniowi. Ale tutaj nie za�atwia�o
si� w ten spos�b takich spraw. Gdyby Peck by� zarz�dc� rancza, ju�
dawno oberwa�by po pysku.
Peck otworzy� drzwi z napisem SALA WIDEOKONFERENCYJNAII
i skin�� na podw�adnego. Carson dopiero patrz�c na wielki pusty st�,
u�wiadomi� sobie, �e ma na sobie brudny fartuch.
- Siadaj - poleci� Peck.
- Gdzie s� pozostali? - zapyta� Carson.
- Nie b�dzie nikogo opr�cz ciebie - odpar� Peck i ruszy� do drzwi.
- Pan nie zostaje? - Carson poczu� rosn�cy niepok�j. Zastanawia�
si�, czy nie przegapi� jakiej� wa�nej informacji w poczcie elektronicznej
i czy nie powinien jako� si� przygotowa�. - A o co w�a�ciwie chodzi?
- Nie mam poj�cia - odpar� Peck. - Kiedy tu sko�czysz, przyjd�
prosto do mojego biura. Musimy porozmawia� o twoim nastawieniu.
Drzwi zamkn�y si� z g�uchym stukni�ciem d�bu o metal. Carson
ostro�nie zaj�� miejsce za sto�em z wi�niowego drzewa i rozejrza� si�
wok�. Pok�j by� wyko�czony r�cznie obrabianym jasnym drewnem.
Przeszklona �ciana ukazywa�a zielone trawniki i sadzawki kompleksu
GeneDyne. Dalej le�a�a bezkresna pustynia miejskich przedmie��.
Carson usi�owa� przygotowa� si� na nieprzyjemn� rozmow�. Z pewno�ci�
Peck z�o�y� na niego tyle skarg, �e w ko�cu postanowiono udzieli�
mu surowej nagany albo i gorzej.
27
By� mo�e Peck mia� troch� racji i Carson powinien zmieni� swoje
nastawienie. Powinien pozby� si� tego o��ego uporu, kt�ry za�atwi�
ojca. Nigdy nie zapomni tamtego dnia na ranczu, kiedy ojciec znokautowa�
bankiera. Od tego incydentu rozpocz�o si� post�powanie
upad�o�ciowe. Ojciec by� swoim najgorszym wrogiem i Carson
postanowi� nie powtarza� jego b��d�w. Na �wiecie jest mn�stwo Peck�w.
Szkoda tylko, �e p�tora roku jego �ycia przepad�o - tak jakby spu�ci�
je z wod� w klozecie. Kiedy zaproponowano mu prac� w GeneDyne,
wydawa�o mu si� to punktem zwrotnym w jego �yciu, chwil�, dla kt�rej
opu�ci� dom i tak ci�ko pracowa�. A poza tym, co wa�niejsze, wydawa�o
mu si�, �e w GeneDyne mo�e czego� dokona�, mo�e zrobi� co�
po�ytecznego. Jednak ka�dego dnia, kiedy budzi� si� w znienawidzonym
Jersey, w ciasnym obcym mieszkaniu, �eby pojecha� pod szarym
i brudnym niebem na spotkanie Pecka, wydawa�o mu si� to coraz
mniej prawdopodobne.
�wiat�a w sali konferencyjnej zamruga�y i zgas�y. Automatyczne
zas�ony zaciemni�y okna, a du�y panel na �cianie odsun�� si� na bok,
ukazuj�c szereg klawiatur i du�y ekran wideoprojektora.
Ekran zamigota� i pojawi�a si� na nim twarz m�czyzny. Carson zamar�.
Ujrza� odstaj�ce uszy, blond w�osy z niesfornym kosmykiem,
grube szk�a, charakterystyczny czarny podkoszulek i senny, cyniczny
wyraz twarzy. Jednym s�owem, twarz Brentwooda Scopesa, za�o�yciela
GeneDyne. Egzemplarz �Time" z obszernym artyku�em o Scopesie
nadal le�a� obok kanapy w sto�owym pokoju Carsona. Prezes rz�dzi�
z cyberprzestrzeni swoj� firm�, budz�c szacunek na Wall Street, podziw
w�r�d pracownik�w i strach w�r�d rywali. A c� to znowu, jaki�
rodzaj motywacyjnego filmu dla opornych?
- Cze�� - powiedzia� Scopes z ekranu. - Jak leci, Guy?
Carsonowi na moment zapar�o dech. Jezu - pomy�la� - to wcale nie
film.
- Ehm... czo�em, panie Scopes. Sir. Nie�le. Przepraszam za nie
odpowiedni str�j...
28
- Prosz�, m�w mi Brent. I patrz na ekran, kiedy m�wisz. W
ten spos�b lepiej ci� widz�.
- Tak, sir.
- Nie sir, tylko Brent.
- Oczywi�cie. Dzi�ki, Brent.
Zwracanie si� po imieniu do szefa GeneDyne przychodzi�o
mu z najwy�szym trudem.
- Lubi� uwa�a� moich pracownik�w za koleg�w - powiedzia�
Scopes. - W ko�cu, podejmuj�c prac� w firmie, sta�e� si� jej
wsp�udzia�owcem, jak wszyscy. Posiadasz jej akcje, co oznacza,
�e dzielisz z nami wszystkie wzloty i upadki.
- Tak, Brent.
Na dalszym planie, za plecami Scopesa, Carson dostrzega� niewyra�ny
zarys czego�, co wygl�da�o jak masywny wieloboczny
skarbiec. Scopes u�miechn�� si� z zadowoleniem i Carson odni�s�
wra�enie, �e mimo trzydziestu dziewi�ciu lat prezes firmy
wygl�da prawie jak nastolatek. Z rosn�cym zdziwieniem
spogl�da� na ekran. Dlaczego Scopes, finansowy geniusz, kt�ry
dos�ownie z niczego stworzy� wart� cztery miliardy dolar�w
firm�, chcia� z nim rozmawia�? Cholera, musia�em spieprzy�
spraw� bardziej, ni� s�dzi�em, pomy�la�.
Scopes zerkn�� w d� i Carson us�ysza� stukot klawiszy.
- Sprawdzi�em twoje dane, Guy - powiedzia� Scopes z u�mie
chem. - Robi� wra�enie. Rozumiem, dlaczego ci� zatrudnili�my �
Zn�w stukot klawiszy. - Chocia� niezupe�nie rozumiem, dlaczego
pracujesz jako... zobaczmy... technik laboratoryjny.
Podni�s� g�ow� i doda�:
- Guy, wybacz, �e przejd� od razu do rzeczy Mamy w firmie
wakat na wa�nym stanowisku. S�dz�, �e jeste� odpowiedni�
osob� na to miejsce.
- Co mia�bym robi�? - zapyta� Carson i natychmiast
po�a�owa� swojego impulsywnego zachowania.
Scopes znowu si� u�miechn��.
29
- Chcia�bym poda� ci szczeg�y, ale to �ci�le tajny projekt. Jestem
pewien, �e zrozumiesz wszystko, je�li przedstawi� ci to tylko w og�lnym
zarysie.
- Tak, sir.
- Guy, czy ja wygl�dam jak �sir"? Nie tak dawno by�em fajt�apowatym
dzieciakiem, poszturchiwanym na szkolnym podw�rku. Mog�
ci tylko powiedzie�, �e to stanowisko jest zwi�zane z najwa�niejszym
produktem, jaki kiedykolwiek wytworzy�a GeneDyne. Produktem, kt�ry
b�dzie mia� nieocenion� warto�� dla ludzko�ci.
Obserwuj�c wyraz twarzy Carsona, o�wiadczy�:
- To wspaniale, je�li mo�na pom�c ludziom, a przy tym jeszcze si�
wzbogaci�. - Przysun�� twarz do kamery. - Proponujemy ci sze�ciomie
si�czne przeniesienie do Pustynnego O�rodka Badawczego GeneDyne,
do laboratorium Mount Dragon. B�dziesz pracowa� w ma�ym, zgra
nym zespole, z najlepszymi mikrobiologami firmy.
Carson poczu� przyp�yw podniecenia. S�owa �Mount Dragon" by�y
powtarzane jak zakl�cie w ca�ej GeneDyne.
Kto� niewidoczny po�o�y� pude�ko z pizz� obok Scopesa, kt�ry
spojrza� na nie, otworzy� je i zamkn��.
- Z anchois. Wiesz, co Churchill powiedzia� o anchois? �Smako�yk
angielskich lord�w i w�oskich dziwek".
Zapad�a cisza.
- A wi�c pojad� do Nowego Meksyku? - zapyta� Carson.
- Zgadza si�. To twoje strony, prawda?
- Wychowa�em si� w Bootheel. W miejscowo�ci zwanej Cottonwood
Tanks.
- Wiedzia�em, �e ma tak� malownicz� nazw�. Zapewne Mount
Dragon nie wyda ci si� tak niego�cinnym miejscem, jak niekt�rym innym
ludziom. Odosobnienie i pustynia sprawiaj�, �e ci�ko tam pracowa�,
ale tobie mo�e si� to spodoba. S� tam stajnie i konie. My�l�, �e
jeste� dobrym je�d�cem, skoro wychowa�e� si� na farmie.
- Znam si� troch� na koniach - odpar� Carson. Scopes rzeczywi�cie
dobrze go sprawdzi�.
30
- Oczywi�cie nie b�dziesz mia� wiele czasu na przeja�d�ki. B�d�
w ciebie ora�, nie ma sensu tego ukrywa�. Ale otrzymasz niez�� re
kompensat�. Roczn� pensj� za sze�ciomiesi�czny okres pracy plus pi��
dziesi�t tysi�cy premii po jej zako�czeniu. A tak�e, rzecz jasna, moj�
wdzi�czno��.
Carson z trudem przyjmowa� to do wiadomo�ci. Sama premia wynosi�a
tyle, co jego dotychczasowa roczna pensja.
- Zapewne wiesz, �e moje metody zarz�dzania s� troch� nieortodoksyjne
- ci�gn�� Scopes. - B�d� z tob� szczery, Guy. Jest te� pewien
minus. Je�li nie uda ci si� zako�czy� twojej cz�ci pracy w wyznaczonym
czasie, zostaniesz zwolniony - U�miechn�� si�, pokazuj�c du�e
przednie z�by - Ale ja w ciebie wierz�. Nie proponowa�bym ci tego,
gdybym nie s�dzi�, �e podo�asz temu zadaniu.
- Zastanawiam si�, dlaczego wybra�e� akurat mnie spo�r�d tak
wielu utalentowanych ludzi - powiedzia� Carson.
- Nawet tego nie mog� ci wyja�ni�. Obiecuj� jednak, �e wszystko
stanie si� jasne po rozmowie wprowadzaj�cej w Mount Dragon.
- Kiedy mia�bym zacz��?
- Dzi�. Firma potrzebuje tego produktu, Guy, i nie ma czasu do
stracenia. Przed lunchem masz by� ju� w naszym samolocie. Ka�� komu�
zaj�� si� twoim mieszkaniem, samochodem i innymi drobiazgami.
Czy masz dziewczyn�?
- Nie - odpar� Carson.
- To u�atwia spraw�.
Scopes przyg�adzi� niesforny kosmyk w�os�w, ale bez powodzenia.
- A m�j zwierzchnik, Fred Peck? - zapyta� Carson. - Mia�em...
- Nie ma na to czasu. We� sw�j notebook i ruszaj. Kierowca podrzuci
ci� do domu, �eby� zapakowa� par� niezb�dnych rzeczy i wykona�
kilka telefon�w. Po�l� temu twojemu szefowi, jak mu tam... Peckowi
notatk� z wyja�nieniem.
- Brent, chc� ci powiedzie�, �e...
Scopes podni�s� r�k�.
31
- Prosz�, nie. S�ysz�c wyrazy wdzi�czno�ci, czuj� si� nieswojo.
�Nadzieja ma dobr� pami��, wdzi�czno�� kiepsk�'. Zastan�w si� nad
moj� propozycj� przez dziesi�� minut, Guy. I nigdzie nie wychod�.
Ekran zgas� wraz z obrazem Scopesa otwieraj�cego pude�ko z pizz�.
Gdy zapali�y si� �wiat�a, zaskoczenie Carsona zmieni�o si� w uniesienie.
Nie mia� poj�cia, dlaczego spo�r�d pi�ciu tysi�cy naukowc�w
zatrudnionych w GeneDyne Scopes wybra� w�a�nie jego, do tej pory
zatrudnionego przy miareczkowaniach i kontroli jako�ci. Jednak w tym
momencie ma�o go to obchodzi�o. Pomy�la� o Pecku, kt�ry wkr�tce dowie
si�, �e Scopes osobi�cie przydzieli� go do Mount Dragon. Wyobrazi�
sobie jego t�ust� g�b� i trz�s�ce si� z wra�enia policzki.
Zas�ony unios�y si� z okien, ukazuj�c ponury krajobraz, spowity
�cianami deszczu. W szarej oddali Carson dostrzeg� linie wysokiego
napi�cia, chmury dymu i chemicznych wyziew�w wisz�ce nad �rodkowym
Jersey Gdzie� daleko na zachodzie le�a�a pustynia z wiecznie
niebieskim niebem, zamglonymi g�rami i ostrym zapachem krzew�w
kreozotowych. Mo�na ni� by�o jecha� przez ca�y dzie� i nie spotka�
�adnego cz�owieka. Gdzie� na tej pustyni czeka� Mount Dragon, a w nim
szansa Carsona na dokonanie czego� wa�nego.
Dziesi�� minut p�niej, kiedy zas�ony opad�y i ekran monitora
zn�w o�y�, Carson mia� ju� gotow� odpowied�.
Wyszed� na ko�lawy ganek, rzuci� torby obok drzwi i usiad� na pobiela�ym
ze staro�ci bujaku. Fotel zatrzeszcza�, gdy stare drewno niech�tnie
przyj�o ci�ar cz�owieka. Carson odchyli� si�, wyci�gn�� nogi
i spojrza� na bezmiar pustyni Jornada del Muerto.
Przed nim wschodzi�o s�o�ce, wrz�ce palenisko wodoru buchaj�ce
�arem nad s�abo zarysowanym konturem g�r San Andres. Poczu� na
policzku ciep�o s�onecznych promieni, gdy poranny blask pad� na ganek.
Jeszcze by�o ch�odno - osiemna�cie lub dwadzie�cia stopni - ale
Carson wiedzia�, �e za nieca�� godzin� temperatura podskoczy do prawie
czterdziestu. Ciemnofioletowe niebo stopniowo przybiera�o b��kitn�
barw�. Wkr�tce stanie si� bia�e od �aru.
32
Popatrzy� na �wirow� drog� biegn�c� przed domem. Engle by�o typowym
pustynnym miasteczkiem Nowego Meksyku, ju� nie umieraj�cym,
lecz ca�kowicie wymar�ym. Kilka stoj�cych przy drodze budynk�w
z zapadni�tymi blaszanymi dachami, opuszczona szko�a i poczta,
rz�d uschni�tych topoli dawno odartych przez wiatr z li�ci. Jedynym
�ladem �ycia by�y unoszone przez wiatr tumany kurzu. Ca�e miasteczko
zosta�o wykupione przez GeneDyne i teraz by�o wykorzystywane
wy��cznie jako przystanek w drodze do Mount Dragon.
Carson powi�d� spojrzeniem po linii horyzontu. Daleko na p�nocnym
wschodzie, na ko�cu stukilometrowego szlaku biegn�cego przez
pra�one s�o�cem piaski i ska�y, szlaku, kt�ry tylko tubylcy mogli nazwa�
drog�, znajdowa� si� zesp� budynk�w oficjalnie nazywany Pustynnym
O�rodkiem Badawczym GeneDyne, ale powszechnie znany
pod nazw� starego wulkanu wznosz�cego si� opodal - Mount Dragon.
Mie�ci�o si� tam nowoczesne laboratorium firmy zajmuj�ce si� in�ynieri�
genetyczn� oraz r�nymi niebezpiecznymi formami drobnoustroj�w.
Carson zrobi� g��boki wdech. Tego brakowa�o mu najbardziej: woni
kurzu i jad�oszynu, ostrego, czystego zapachu pustyni. New Jersey
wydawa�o si� ju� czym� nierzeczywistym, czym� z odleg�ej przesz�o�ci.
Czu� si� tak, jakby wyszed� z wi�zienia: zielonego, zat�oczonego,
deszczowego wi�zienia. Chocia� banki zabra�y ostatni kawa�ek ojcowskiej
ziemi, nadal uwa�a� t� krain� za swoj�. By� to jednak dziwny
powr�t do domu, bo nie wraca� do pracy przy bydle, lecz przy jakim�
tajemniczym projekcie z dziedziny najnowocze�niejszych bada�
naukowych.
W zamglonej dali, gdzie niebo styka�o si� z ziemi�, pojawi� si� jaki�
punkt. Po kilkudziesi�ciu sekundach zmieni� si� w niewielki ob�oczek
kurzu. Carson przez kilka minut obserwowa� go, po czym wsta�.
Wr�ci� do baraku, prze�kn�� reszt� zimnej kawy i umy� kubek.
Gdy rozgl�da� si�, sprawdzaj�c, czy czego� nie zapomnia�, us�ysza�
odg�os podje�d�aj�cego pod dom pojazdu. Wyszed� na ganek i zobaczy�
przysadzisty kszta�t bia�ego hummera, cywilnej wersji humvee.
33
Chmura kurzu otoczy�a pojazd, gdy zahamowa� i zatrzyma� si�. Przydymione
szyby pozosta�y zamkni�te, pot�ny silnik Diesla cicho mrucza�
na ja�owym biegu.
Z samochodu wysiad� jaki� m�czyzna: pulchny, czarnow�osy i �ysawy,
ubrany w koszulk� polo i bia�e szorty Mia� szerok�, spalon�
s�o�cem twarz i kr�tkie nogi, kt�re wydawa�y si� bia�e w por�wnaniu z
czarnymi ci�kimi butami. Przybysz podszed� do Carsona i z u�miechem
wyci�gn�� pulchn� d�o�.
- Pan jest moim kierowc�? - zapyta� Carson, zaskoczony mi�kko�ci�
jego d�oni. Zarzuci� torb� na rami�.
- W pewnym sensie - odpar� tamten. - Nazywam si� Singer.
- Doktor Singer! - zdziwi� si� Carson. - Nie spodziewa�em si�, �e
podwiezie mnie sam dyrektor.
- Prosz�, m�w mi John - zaproponowa� Singer, bior�c worek od
Carsona i otwieraj�c przedzia� baga�owy hummera. - Tutaj, w Mount
Dragon, wszyscy m�wimy sobie po imieniu. Opr�cz Nye'a oczywi�cie.
Dobrze spa�e�?
- Po raz pierwszy od osiemnastu miesi�cy - u�miechn�� si� Carson.
- Przepraszam, �e nie mogli�my przyjecha� po ciebie szybciej -
powiedzia� Singer, wrzucaj�c worek do wozu - ale nie wolno nam podr�owa�
po pustyni po zapadni�ciu zmroku. A nad poligonem nie
wolno lata�, chyba �e w nadzwyczajnych wypadkach. - Zerkn�� na futera�
le��cy u st�p Carsona. - Pi�� strun?
- Tak.
Carson podni�s� pokrowiec i zszed� po schodkach.
- Jakim grasz stylem? Trzy palce? M�oteczek? Melodycznie?
Pakuj�cy band�o Carson znieruchomia� i spojrza� na Singera, kt�
ry u�miechn�� si� z zadowoleniem.
- B�dzie lepiej, ni� s�dzi�em - stwierdzi�. - Wskakuj.
Fala zimnego powietrza powita�a Carsona, gdy ulokowa� si� w hummerze,
zaskoczony przestronno�ci� wn�trza.
- Mam wra�enie, �e siedz� w czo�gu - powiedzia�.
34
- To najlepszy pustynny pojazd, jaki zdo�ali�my znale��. Zatrzy
ma go dopiero pionowa �ciana skalna. Widzisz ten wska�nik? To regu
lator ci�nienia w oponach. Ten pojazd ma centralny system pompowa
nia opon, oparty na w�asnej spr�arce. Naci�ni�cie guzika zwi�ksza lub
zmniejsza ci�nienie, zale�nie od terenu. Wszystkie hummery Mount
Dragon s� wyposa�one w bezd�tkowe opony. Nawet po przebiciu mo�
na na nich przejecha� pi��dziesi�t kilometr�w.
Wyjechali spomi�dzy budynk�w i w�z podskoczy� na nier�wno�ciach,
gdy przeje�d�ali przez kr�ty przesmyk. Po obu stronach bramy
ci�gn�o si� ogrodzenie z drutu kolczastego, na kt�rym co trzydzie�ci
metr�w rozwieszono tablice z napisem: UWAGA! NA WSCH�D OD
TEJ LINII ZNAJDUJ� SI� RZ�DOWE INSTALACJE WOJSKOWE.
WST�P SUROWO WZBRONIONY WSMR-WEA.
- Wje�d�amy na teren poligonu rakietowego White Sands - o�wiad
czy� Singer. - Jak wiesz, ziemi�, na kt�rej stoi Mount Dragon, dzier�a
wimy od Ministerstwa Obrony. Wspomnienie z czas�w naszych kon
trakt�w wojskowych.
Skierowa� pojazd na p�nocny wsch�d i przyspieszy�. Gdy jechali po
kamienistym szlaku, spod tylnych k� hummera wzbija�a si� g�sta
chmura py�u.
- Jestem zaszczycony, �e przyjecha�e� po mnie osobi�cie - powiedzia�
Carson.
- Nie b�d�. Wyrywam si� stamt�d, kiedy tylko mog�. Pami�taj, �e
jestem tam tylko dyrektorem. To, co naprawd� wa�ne, robi� inni. -
Spojrza� na Carsona. - Poza tym ciesz� si�, �e mam okazj� z tob� porozmawia�.
Jestem prawdopodobnie jednym z niewielu ludzi na �wiecie,
kt�rzy przeczytali i zrozumieli twoj� prac� doktorsk�. �Projektowanie
pow�ok: trzecio- i czwartorz�dowe transformacje struktury bia�kowej
otoczki wirusowej". Wspania�a praca.
- Dzi�kuj� - odpar� Carson. By�a to niema�a pochwa�a z ust by�ego
wyk�adowcy biologii na CalTechu.
- Oczywi�cie przeczyta�em j� dopiero wczoraj - doda� Singer i
mrugn��. - Przys�a� j� Scopes razem z reszt� twoich akt.
35
Odchyli� si� do ty�u, praw� r�k� trzymaj�c kierownic�. Hummer
zacz�� podskakiwa�, gdy Singer zwi�kszy� szybko�� do dziewi��dziesi�ciu
kilometr�w na godzin�, p�dz�c po piasku. Carson w my�lach
przydepn�� peda� hamulca. Ten cz�owiek prowadzi� tak jak jego ojciec.
- Co mo�esz powiedzie� mi o projekcie?
- A co dok�adnie chcesz wiedzie�? - zapyta� Singer, odwracaj�c si�
do niego i odrywaj�c oczy od drogi.
- No c�, rzuci�em wszystko, w godzin� spakowa�em si� i wyruszy�em
tutaj - mrukn�� Carson. - Chyba mo�na powiedzie�, �e jestem
zaciekawiony.
Singer u�miechn�� si�.
- B�dzie mn�stwo czasu na wyja�nienia, kiedy dotrzemy do Mount
Dragon.
Zn�w spojrza� na drog�. �mign�li obok sporej juki, dostatecznie
blisko, by jej li�cie smagn�y boczne lusterko. Singer gwa�townym
szarpni�ciem kierownicy wprowadzi� hummera z powrotem na szlak.
- To musi by� dla ciebie jak powr�t do domu - powiedzia�.
Carson kiwn�� g�ow�.
- Moja rodzina mieszka�a tu d�ugo.
- O ile wiem, d�u�ej ni� inne.
- Zgadza si�. Moim przodkiem by� Kit Carson. Jako nastolatek
prowadzi� mu�y hiszpa�skim szlakiem. M�j prapradziadek mia� spory
kawa� ziemi w Hidalgo County
- Znu�y�o ci� �ycie farmera?
Carson pokr�ci� g�ow�.
- M�j ojciec by� kiepskim biznesmenem. Poradzi�by sobie, gdyby
poprzesta� na prowadzeniu rancza, ale on mia� mn�stwo innych wspa
nia�ych plan�w. Jednym z nich by�o krzy�owanie byd�a. Chyba dlatego
zainteresowa�em si� genetyk�. Pomys� nie wypali�, tak jak wszystkie
inne, i bank przej�� ranczo.
Zamilk�, patrz�c na otaczaj�c� ich pustyni�. S�o�ce wspi�o si�
jeszcze wy�ej i jego blask zmieni� si� z ��tego w bia�y W oddali, na
horyzoncie, bieg�a para kr�tkorogich antylop. By�y ledwie widoczne -
36
plamy szaro�ci na tle szaro�ci. Singer, nie widz�c ich, weso�o pod�piewywa�
Soldiers Joy.
Po pewnym czasie zza horyzontu zacz�� wy�ania� si� ciemny wulkaniczny
szczyt o r�wno �ci�tym sto�ku. Wok� kraw�dzi krateru
wznosi� si� rz�d anten i wie� radar�w. Kiedy podjechali bli�ej, Carson
zobaczy� szereg kanciastych bia�ych budynk�w rozrzuconych u st�p
wzg�rza, l�ni�cych w porannym s�o�cu jak wykrystalizowana s�l.
- Oto on - powiedzia� z dum� Singer, zwalniaj�c. - Mount Dra
gon. B�dzie twoim domem przez nast�pnych sze�� miesi�cy.
Przed nimi pojawi�o si� ogrodzenie z siatki, zwie�czone g�stymi zwojami
drut�w kolczastych. Nad kompleksem wznosi�a si� wie�a stra�nicza,
czerniej�ca na tle nieba i lekko drgaj�ca w rozgrzanym powietrzu.
- W tej chwili nikogo tam nie ma - powiedzia� Singer. - Ale oczy
wi�cie mamy tu s�u�b� ochrony. Wkr�tce ich poznasz. S� bardzo sku
teczni, je�li chc�. Jednak naszym prawdziwym zabezpieczeniem jest
pustynia.
Gdy podje�d�ali, Carson zobaczy� budynki. Spodziewa� si� szeregu
brzydkich betonowych blok�w i kontener�w mieszkalnych, tymczasem
o�rodek wygl�da� bardzo �adnie i elegancko na tle nieba.
Singer zwolni� jeszcze bardziej, omin�� betonow� zapor� i zatrzyma�
w�z przed wartowni�. Jaki� m�czyzna w cywilnym ubraniu otworzy�
drzwi i podszed� do nich. Carson zauwa�y�, �e mocno pow��czy nog�.
Kiedy Singer opu�ci� szyb�, m�czyzna opar� muskularne r�ce o
drzwi i wetkn�� do �rodka ostrzy�on� na je�a g�ow�. U�miecha� si�, zawzi�cie
�uj�c gum�. Mia� bystre zielone oczy, g��boko osadzone w opalonej
na ciemny br�z twarzy.
- Cze��, John - powiedzia�, powoli przesuwaj�c spojrzeniem po
wn�trzu samochodu i w ko�cu zatrzymuj�c je na Carsonie. - Kogo tu
mamy?
- To nasz nowy naukowiec, Guy Carson. Guy, to Mik� Marr z
ochrony.
M�czyzna kiwn�� g�ow� i odda� Singerowi legitymacj�.
37
- Dokumenty - zwr�ci� si� do Carsona.
Carson wr�czy� ochroniarzowi dokumenty, kt�re kazano mu ze sob�
zabra�: paszport, metryk� i legitymacj� GeneDyne. Marr przejrza� je
niedbale.
- Mog� prosi� o portfel?
- Chce pan zobaczy� moje prawo jazdy? - zdziwi� si� Carson.
- Ca�y portfel, je�li mo�na.
Marr pos�a� mu przelotny u�miech i Carson zauwa�y�, �e ochroniarz
nie �u� gumy, ale kawa�ek kauczukowej ta�my. Z irytacj� poda�
mu portfel.
- Zabior� te� twoje baga�e - powiedzia� Singer. - Ale nie martw
si�, przed obiadem wszystko dostaniesz z powrotem. Oczywi�cie
opr�cz paszportu. Zwr�c� ci go dopiero po wyga�ni�ciu sze�ciomie
si�cznego kontraktu.
Marr oderwa� si� od okna i wraz z baga�em Carsona wr�ci� do
swojej klimatyzowanej wartowni. Szed�, pow��cz�c praw� nog�, wyra�nie
j� oszcz�dzaj�c. Po chwili podni�s� szlaban i pozwoli� im jecha�.
Przez grub�, zabarwion� na niebiesko szyb� Carson zobaczy�, jak rozk�ada
na stole zawarto�� jego portfela.
- Tu nie ma �adnych tajemnic opr�cz tych, jakie ukryjesz w swo
jej g�owie - o�wiadczy� z u�miechem Singer, uruchamiaj�c hummera.
- A i tych te� trzeba pilnie strzec.
- Po co to wszystko? - zapyta� Carson.
Singer wzruszy� ramionami.
- To cena pracy nad �ci�le tajnym projektem. Obrona przed szpie
gostwem przemys�owym, niepo��danym rozg�osem i tak dalej. Stosu
jemy tu takie same zabezpieczenia jak w filii GeneDyne w Edison, tyl
ko dziesi�ciokrotnie silniejsze.
Wjecha� na parking i wy��czy� silnik. Carson wysiad� prosto w �ar
pustynnego powietrza i z przyjemno�ci� wci�gn�� je do p�uc. By�o
wspaniale. Patrz�c w g�r�, widzia� masyw Mount Dragon wznosz�cy
si� p� kilometra od kompleksu. �wie�o wysypana �wirowa droga wi�a
si� zygzakiem po zboczu, biegn�c do czasz radar�w.
38
- Najpierw zwiedzanie - oznajmi� Singer. - Potem zajdziemy do
mojego biura na zimnego drinka i pogaw�dk�.
Ruszy� naprz�d.
- Ten projekt... - zacz�� Carson.
Singer przystan�� i odwr�ci� si�.
- Scopes nie przesadza�? - zapyta� Carson. - To naprawd� jest ta
kie wa�ne?
Singer zmru�y� oczy, spogl�daj�c na bezmiar pustyni.
- Tak. W stopniu przekraczaj�cym twoje naj�mielsze oczekiwania
- odpar�.
Percival Lecture Hall na Harvard University by�a pe�na. W amfiteatralnej
sali siedzia�o dwustu student�w. Jedni pochylali si� nad notesami,
inni patrzyli na wyk�adowc�. Doktor Charles Levine przechadza� si�
tam i z powrotem przed s�uchaczami. By� niewysokim �ylastym m�czyzn�
z wianuszkiem w�os�w otaczaj�cym przedwczesn� �ysin� na
czubku g�owy. Na r�kawach mia� �lady kredy, a na mankietach spodni
zacieki soli, pozosta�e z poprzedniej zimy. Jednak jego wygl�d wcale
nie os�abia� wra�enia, jakie wywiera�y jego energiczne gesty i wyraz
twarzy. Prowadz�c wyk�ad, kawa�kiem kredy wskazywa� skomplikowane
wzory chemiczne i sekwencje nukleotyd�w, nakre�lone na wielkich
opuszczanych tablicach, r�wnie zawi�e jak pismo klinowe.
W tylnych rz�dach sali siedzia�a niewielka grupka ludzi uzbrojonych
w dyktafony i kamwidy. W klapach marynarek lub przy paskach mieli poprzypinane
identyfikatory dziennikarskie. Obecno�� przedstawicieli medi�w
nie by�a niczym dziwnym: wyk�ady Levine'a, profesora genetyki
i prezesa Foundation for Genetic Policy, cz�sto porusza�y bardzo kontrowersyjne
tematy A �Genetic Policy", periodyk wydawany przez fundacj�,
postara� si�, aby temat tego wyk�adu sta� si� znany odpowiednio wcze�nie.
Levine przesta� kr��y� po sali i wszed� na podium.
- To podsumowuje nasz� dyskusj� o sta�ej Tuitta w zastosowaniu
do �miertelno�ci w Europie Zachodniej - powiedzia�. - Ale chc� dzi�
om�wi� z wami jeszcze jeden temat.
39
Odchrz�kn��.
- Mog� prosi� o ekran? - zapyta�.
�wiat�a przygas�y i z sufitu zjecha� bia�y prostok�t, zas�aniaj�c
tablice.
- Za chwil� na tym ekranie pojawi si� fotografia - powiedzia� Levine.
- Nie mam pozwolenia na pokazywanie wam tego zdj�cia. Tak
naprawd�, robi�c to, naruszam prawo o zachowaniu tajemnicy pa�
stwowej. Pozostaj�c tutaj, staniecie si� wsp�winni. Ale jestem do tego
przyzwyczajony. Je�li czytujecie �Genetic Policy", to wiecie, o czym
m�wi�. Ta informacja musi dosta� si� do publicznej wiadomo�ci, obo
j�tnie za jak� cen�. Jednak wykracza to poza ramy dzisiejszego wyk�a
du i nie mog� was prosi� o pozostanie. Kto chce, mo�e teraz wyj��.
W s�abo o�wietlonej sali rozleg�y si� szepty i szmer przewracanych
kartek. Nikt jednak nie wsta�.
Levine z zadowoleniem rozejrza� si� wok�, a potem skin�� na technika
obs�uguj�cego projektor. Na ekranie pojawi� si� czarno-bia�y obraz.
Levine spojrza� na zdj�cie, a czubek jego g�owy zab�ys� jak tonsura
mnicha w strumieniu �wiat�a padaj�cego z rzutnika. Odwr�ci� si� do
audytorium.
- To zdj�cie zosta�o zrobione pierwszego lipca tysi�c dziewi��set
osiemdziesi�tego pi�tego roku przez satelit� TB-siedemna�cie kr���
cego po orbicie oko�oziemskiej na wysoko�ci dziewi�ciuset kilome
tr�w - zacz��. - Formalnie jeszcze nie zosta�o odtajnione. A powinno
- doda� i u�miechn�� si�.
W sali rozleg�y si� nerwowe �miechy.
- Widzicie tu miasteczko Nowodru�yno w zachodniej Syberii. S�
dz�c po d�ugo�ci cieni, zosta�o wykonane wczesnym rankiem, a wi�c
w najlepszej porze do analizy obraz�w. Przyjrzyjcie si� po�o�eniu tych
dw�ch zaparkowanych samochod�w i �anom dojrzewaj�cej pszenicy
Pojawi�o si� kolejne przezrocze.
- To zdj�cie ukazuje ten sam teren, ale trzy miesi�ce p�niej. Za
uwa�yli�cie co� niezwyk�ego?
Odpowiedzia�a mu cisza.
40
- Samochody s� zaparkowane dok�adnie w tych samych miej
scach. A zbo�e jest ju� dojrza�e, gotowe do z��cia.
Kiedy pojawi�o si� nast�pne przezrocze, powiedzia�:
- Oto to samo miejsce w kwietniu nast�pnego roku. Zauwa�cie, �e
oba samochody wci�� tam stoj�. Pszenica nie zosta�a zebrana. W�a�nie
z powodu tych zdj�� teren ten nagle sta� si� bardzo interesuj�cy dla
niekt�rych spec�w od fotogrametrii z CIA - powiedzia� Levine.
Odczeka� chwil�, spogl�daj�c na audytorium, po czym doda�:
- Analitycy wojskowi stwierdzili, �e ca�y Czternasty Obw�d Spe
cjalny - p� tuzina miasteczek w promieniu stu dwudziestu kilome
tr�w od Nowodru�yna - wygl�da podobnie. Brak wszelkich znak�w
ludzkiej obecno�ci. Dlatego postanowili przyjrze� si� temu bli�ej.
Wy�wietli� si� nowy slajd.
- To powi�kszenie pierwszego przezrocza, obrobione cyfrowo, po
zbawione odblask�w, z zastosowaniem kompensacji przesuni�cia wid
ma. Je�li uwa�nie przyjrzycie si� uliczce przed ko�cio�em, zobaczycie
rozmazany kszta�t przypominaj�cy k�od�. To ludzkie zw�oki. A teraz
ta sama scena sze�� miesi�cy p�niej...
Wszystko wygl�da�o tak samo, tylko k�oda by�a bia�a.
- Ze zw�ok zosta� jedynie szkielet. Kiedy wojskowi analitycy obej
rzeli powi�kszenia wykonanych zdj��, znale�li niezliczone szkielety
ludzi na polach i ulicach. Wysuwano teorie o zbiorowej psychozie, o ko
lejnym Jonestown. A potem...
Pojawi�o si� nast�pne przezrocze.
- ... jak widzicie, konie wci�� pas� si� na polach. Tu, w lewym
g�rnym rogu, wida� stado ps�w, najwyra�niej zdzicza�ych. Na nast�p
nym zdj�ciu ujrzycie byd�o. Martwi s� tylko ludzie. A to, co ich zabi
�o, by�o tak niebezpieczne i dzia�a�o tak gwa�townie, �e pozostali tam,
gdzie zmarli.
Zamilk� na chwil�, po czym powiedzia�:
- Zachodzi pytanie, co to by�o?
W sali panowa�a cisza.
- Posi�ek w kafejce Lowella? - podsun�� kto�.
41
Levine przy��czy� si� do ch�ralnego wybuchu �miechu. Potem skin��
g�ow� i pojawi�o si� kolejne zdj�cie ukazuj�ce rozleg�y kompleks
budynk�w, zrujnowanych i wypalonych.
- Po pewnym czasie CIA ustali�a, �e przyczyn� tych zgon�w by�
jaki� patogen, wyprodukowany w laboratorium, kt�re tu widzicie. Leje
po bombach �wiadcz� o tym, �e to miejsce zosta�o zbombardowane.
Dok�adne szczeg�y nie by�y wcze�niej znane. Poznali�my je dopiero
na pocz�tku tego tygodnia, kiedy pu�kownik rosyjskiej armii uciek� do
Szwajcarii, zabieraj�c ze sob� grub� teczk� akt Armii Czerwonej. Kontakt,
kt�ry dostarczy� mi te zdj�cia, zawiadomi� mnie o obecno�ci tego
cz�owieka w Szwajcarii. Jako pierwszy obejrza�em jego akta. Wydarzenia,
kt�re zamierzam wam zrelacjonowa�, jeszcze nie zosta�y podane
do publicznej wiadomo�ci. Ale to by� bardzo prymitywny eksperyment.
Nie zastanawiano si� nad jego zastosowaniem politycznym, ekonomicznym
czy militarnym. Dziesi�� lat temu Rosjanie byli znacznie
op�nieni w dziedzinie bada� genetycznych i usi�owali to nadrobi�.
W tajnym laboratorium ko�o Nowodru�yna prowadzili eksperymenty
z wirusami. Wykorzystywali