Cherryh C.J. - Przybysz 3 - Spadkobierca
Szczegóły |
Tytuł |
Cherryh C.J. - Przybysz 3 - Spadkobierca |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Cherryh C.J. - Przybysz 3 - Spadkobierca PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cherryh C.J. - Przybysz 3 - Spadkobierca PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Cherryh C.J. - Przybysz 3 - Spadkobierca - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
C.J. Cherrych
Spadkobierca
tom 3 cyklu „Przybysz”
litƏRA
1
Inheritor -
Przełożyła Agnieszka Sylwanowicz
Data wydania oryginalnego 1996
Data wydania polskiego 1999
Wydawnictwo MAG
ISBN 8387968803
Od powrotu statku kosmicznego Feniks minęło pół roku - pół
Strona 3
roku, podczas którego atevi pracowali nad rozbudową swego
programu kosmicznego. W tym czasie sytuacja na planecie
stawała się coraz bardziej napięta - spiskowcy z Mospheiry,
wspierani przez ambitną Deanę Hanks i atewskich sojuszników
przygotowywali powstanie przeciwko Tabiniemu... Czy Bren
Cameron, obarczony odpowiedzialnością za los ludzi i atevich,
rozpaczliwie starający się nadążać za politycznymi manewrami
atewskich patronów, znajdzie sposób na ocalenie obu gatunków
przed konfliktem, w którym nie będzie wygranych? Czy potrafi
zjednoczyć ich w obliczu nowego zagrożenia - wrogiej rasy
obcych, na którą Feniks natknął się podczas swej podróży?
2
Rozdział 1
Wiatr wiał od morza, z zachodu, docierając aż na balkon i
poruszając białym obrusem z żywością, która sprawiała, że
parująca śniadaniowa herbata była dość mile widziana. Za
otynkowaną na biało balustradą rozciągał się widok na błękitną
wodę, bladoniebieskie niebo i słynne urwiska Elijiri, z których, jak
przemknęło przez myśl Brenowi Cameronowi, być może rzucały
się w dół wi’itikiin.
Chociaż nie, morze z pewnością stanowiło zbyt wielkie ryzyko
dla tych niewielkich, eleganckich szybowników.
- Jajka - zachęcił pan Geigi i poparł słowa machnięciem
palców. Było to delikatne danie, coś w rodzaju sufletu ze skórką, a
Strona 4
jajka, jak przysięgał kucharz, nie zawierały toksyn szkodliwych
dla ludzkiego gościa.
Bren ufał swojemu personelowi; Tano i Algini dość wyraźnie
uświadomili kucharzowi jego wrażliwość na pewne miejscowe
przyprawy; był też pewien, że równie wyraźnie uświadomili
atevie konsekwencje jakiegoś kulinarnego wypadku dla reputacji
pana Geigiego, który miał osobisty interes w nie otruciu Brena.
Pozwolił służącemu nałożyć sobie drugą porcję wspaniałego,
dobrze przyprawionego dania. Rzadko zdarzało się, żeby,
znalazłszy coś, co mu smakowało, odważał się to jeść w
większych ilościach - jedna z wewnątrzdepartamentowych
mądrości głosiła, że aby przeżyć atewską kuchnie, trzeba zmieniać
3
jadłospis i nie pozwolić, by przypadkowy ślad niewłaściwej
substancji stał się trzema lub czterema śladami podczas tego
samego posiłku - ale Tano i Algini sądzili, że to danie jest
zupełnie bezpieczne.
Geigiego wyraźnie cieszyło uznanie Brena dla kuchni, rześkie,
czyste powietrze poranka nad morzem i obecność ważnego gościa.
Apetyt atevy rozciągnął się na drugą, o wiele większą porcję
sufletu. Czarnoskóry, złocistooki, przerastający o głowę i ramiona
wysokiego człowieka oraz obdarowany metabolizmem
tolerującym alkaloidy, Geigi, jak każdy ateva na kontynencie,
uznawał jedzenie za główny cel gościnności, a spożywanie go za
Strona 5
oznakę zaufania i zapewnienie o szczerości, co było zrozumiałe w
społeczeństwie, w którym zabójcy stanowili ważną Gildię oraz
zwykły środek rozsądzania sporów, tak międzypersonalnych, jak i
politycznych.
Tak się składało, że byli nimi Tano i Algini, patrzący Brenowi
przez ramię, stojący przy stoliku śniadaniowym na balkonie; była
nimi, czego Bren był pewien, para krążąca po stronie Geigiego,
przy balustradzie. Tano powiedział, że kobieta nazywa się
Gesirimu, a jej starszy partner Casurni - oboje mieli ciemne,
modnie skrojone ubrania, doskonale odpowiadające stylem
osobistej ochronie pana. Człowiek zakładał, że Tano wie o takich
rzeczach. Człowiek zakładał, że wśród tysięcy członków Gildii
Zabójców najwyżsi rangą znają się z reputacji i, co ważniejsze, z
man-chi - które to słowo oznaczało coś w rodzaju lojalności i nie
miało nic wspólnego z wynajmowaniem, urodzeniem czy
czymkolwiek, co mogli zrozumieć ludzie.
Ludzie jednak nie musieli rozumieć namiętności rządzących
atewskimi umysłami i duszami - przynajmniej to nigdy nie było
konieczne, dopóki wszyscy ludzie na świecie - oprócz jednego -
zamieszkiwali wyspę Mospheirę, leżącą w spowitej w mgiełkę
błękitnej i pięknej cieśninie naprzeciwko tego balkonu.
Taki był stan atewsko-ludzkich spraw, kiedy Bren nie tak
4
dawno temu rozpoczął swoją kadencję. Tłumacz, urzędnik
Strona 6
terenowy Departamentu Spraw Zagranicznych, a w terminologii
atevich paidhi-aiji, jedyny człowiek, któremu Traktat Mospheirski
zezwalał postawić stopę na kontynencie.
On, Bren Cameron, potomek gwiezdnych podróżników przez
prawie dwieście lat uwięzionych na ziemi atevich, był jedynym
żyjącym człowiekiem, który chodził i żył wśród atevich; mający
dwadzieścia siedem lat Bren przyjął za swoje życiowe zadanie
oraz święty obowiązek łagodzić różnice między atevimi i ludźmi.
Aż do ostatniego roku zadanie to było bardzo podobne do
tego, co robili jego poprzednicy. Większość czasu spędzał w
atewskiej stolicy Shejidan, przenosząc słownictwo atewskich
dokumentów na słownictwo dozwolone ludzko-atewskiemu
słownikowi dla Uniwersytetu Mospheirskiego, do użytku przy
szkoleniu innych paidhiin. Był to długoletni program, i po
przejściu go te dwadzieścia procent, które dotarło aż do zdobycia
stopnia naukowego w dziedzinie spraw zagranicznych, znikało w
trzewiach Biura Spraw Zagranicznych, oprócz osoby mającej
oceny drugie w kolejności: paidhiego-następcy, drugiego
licencjonowanego absolwenta programu (zwykle nie mającego
żadnego znaczącego głosu), który czekał za kulisami, aż urzędnik
terenowy zrezygnuje, umrze albo będzie potrzebował
dwutygodniowego urlopu. Tak jak czekali wszyscy inni, w
kolejności swoich stopni, jako personel wspierający paidhiego w
Biurze Spraw Zagranicznych. Taki był program. To było jedno z
Strona 7
zadań paidhiego. Wyszkolić jednego następcę i pisać słowniki.
Innym zadaniem było służyć jako przekaźnik, za którego
pośrednictwem mospheirski departament stanu powoli
przekazywał ludzką technikę atewskiej gospodarce. Tu paidhi
pełnił zdecydowanie ważną rolę. Służył też jako oczy i uszy
swojego rządu w terenie. Przekazywał wszelkie zebrane przez
siebie dane; przyjmował prośby atewskiego rządu i przekazywał je
dalej; zajmował się kwestiami obyczajów, a czasem jakimiś
problemami prawnymi czy przeszkodami biurokratycznymi.
5
Opierając się na przekazywanych przez niego informacjach,
Uniwersytet Mospheirski i mospheirski departament stanu powoli
podejmowały decyzje, które technologie zwolnić - instytucje te
czasem całymi latami debatowały nad zwolnieniem jednego
słowa, a co tu mówić o, powiedzmy, mikrochipach. Celem było
utrzymanie jednolitości techniki, należało zachować takie
standardy, żeby na przykład przewód produkowany na
kontynencie można było zamontować w opiekaczu
skonstruowanym na Mospheirze, nie zastanawiając się nad
trudnościami.
Bren nigdy się nie spodziewał, że coś zmieni się w znacznym
stopniu za jego życia - ani opiekacz, ani społeczeństwo, ani
poziom techniki. Stały, stabilny ekonomicznie postęp: taka miała
być atewsko-ludzka przyszłość. Splecione gospodarki, pasujące do
Strona 8
siebie jak idealnie dobrane śruby i nakrętki.
Teraz, od zeszłego roku, na kontynencie przebywał jeszcze
jeden człowiek, niejaki Jase Graham, urodzony całe lata świetlne
od ziemi atevich i z całą pewnością nie będący produktem
uniwersyteckiego programu kandydackiego na urzędnika
terenowego.
I to właśnie ze względu na przybycie Jase’a Grahama Bren
siedział na balkonie pana Geigiego i jadł suflet z mocno
przyprawionych jaj, polegając na zawodowym osądzie dwóch
Zabójców, że w daniu tym nie ma nic celowo lub przypadkiem
szkodliwego.
Cała sytuacja i jego praca zmieniła się radykalnie z dnia na
dzień, kiedy pojawił się statek kosmiczny, ten sam statek, który
dwieście lat temu zostawił przodków Brena, by sami sobie dawali
radę wśród atevich. Atewski rząd (który wyniósł intrygę do
poziomu sztuki) natychmiast zaczął podejrzewać ludzki rząd na
Mospheirze (który, co Bren doskonale wiedział, nie mógł
przyznać lokalizacji nowej toalecie w parku publicznym bez
politycznej trzęsionki) o oszukiwanie atevich na całego i ze
6
znacznym sprytem przez niemal dwieście lat.
Oczywiście, tak nie było; ludzie nie oszukiwali atevich,
chociaż przez pewien czas nawet paidhi musiał się zastanawiać,
czy jego własny rząd nie jest jednak sprytniejszy, niż pozwalała
Strona 9
myśleć jego ocena w kwestii parkowej toalety. Ludzie na
Mospheirze nie mieli pojęcia, że statek wróci. Właściwie wierzyli
w coś wręcz przeciwnego.
Jak się okazało, departament stanu na Mospheirze
rzeczywiście zareagował równie rozpaczliwie i kretyńsko, jak
Bren się obawiał. Starali się skontaktować ze statkiem
bezpośrednio i w tajemnicy, by zapewnić sobie wyłączność na
sojusz.
Krótko mówiąc, usiłowali wyłączyć atevich z wszelkich
działań.
Gdyby zapytali, Bren mógłby im powiedzieć, że są głupi i że
nie oszukuje się atevich. Jasne, departament stanu początkowo nie
mógł sobie zapewnić jego rady; ale kiedy już do nich dotarł, też
go nie słuchali. O, nie - ponieważ jego rady nie zgadzały się z
tym, jak kazały im reagować na atewskie zagrożenie ich własne
obawy i uprzedzenia.
Atewski rząd oczywiście ich przejrzał. Bystre atewskie oczy
spostrzegły nową gwiazdę, która przyczepiła się do opuszczonej
stacji kosmicznej na niebie, a atewskie anteny przechwyciły
wiadomości krążące między Mospheirą i statkiem. Atevi podjęli
natychmiastowe działanie, w które Bren został nieodwołalnie
wplątany i dzięki któremu nawiązali bezpośrednią łączność ze
statkiem.
Manewry Mospheiry nie zyskały przychylności statku;
Strona 10
okazało się, że chce on rokować z atevimi i ludzką enklawą na
zasadach równości - statek utrzymywał, że w kosmosie każdy jest
mile widziany, a jedynym, co do czego nie mogli się porozumieć,
był czas.
7
Statek chciał pomocy, siły roboczej do naprawy stacji
opuszczonej przed dwoma wiekami, i chciał jej natychmiast lub
tak szybko, jak tylko świat nie dysponujący załogowym statkiem
kosmicznym mógł go wybudować. Statku nic nie obchodziła
ostrożna wielowiekowa praca nad tym, by nie zdestabilizować
atewskiego rządu - który z kolei wspierał atewską bazę
przemysłową, zaopatrującą fabryki i sklepy na Mospheirze, oraz
wspomagającą go ludzką gospodarkę.
Jednak wraz ze zmianą priorytetów Mospheirą zmieniła
postawę. Departament stanu oczywiście popierał atewski rząd i
oczywiście był bardzo chętny do współpracy z atevimi w celu
uzyskania przez nich materiałów potrzebnych im, by na równi z
ludźmi znaleźli się w kosmosie, i oczywiście wspierał też
paidhiego, każdego paidhiego, którego chcieli atevi, byle tylko
utrzymać Traktat.
Tymczasem przeciętny obywatel Mospheiry bał się i statku na
niebie, który zwiastował zmiany w mającym trwać wiecznie stylu
życia, i atevich, którzy już raz pokonali ludzi w wojnie i którzy
według ogólnego przekonania byli dla nich całkowicie
Strona 11
niezrozumiali - choć jednocześnie atevi podobno coraz bardziej
upodabniali się do ludzi, mając telewizję i bary szybkiej obsługi,
narty i piłkę nożną.
Tak więc jakoś nie destabilizując atevich - a przecież uczono
ich przez całe życie, że tak miało się stać, jeśli zostanie
przekazane atevim zbyt dużo techniki zbyt szybko - mieli teraz
błyskawicznie zmieszać swoje kultury i zaznać powszechnego
pokoju.
Nic dziwnego, że populacja Mospheiry była zdezorientowana.
W rezultacie Bren Cameron nie służył już wyłącznie
prezydentowi Mospheiry, który na taką dezorientacje pozwolił. Z
całą pewnością nie służył już wyłącznie wysoko postawionym
urzędnikom departamentu stanu, którzy usiłowali zastraszyć Biuro
Spraw Zagranicznych i wykorzystać powstałą sytuacje do
8
wewnętrznych rozgrywek politycznych.
Biuro Spraw Zagranicznych w departamencie stanu - owszem,
był mu wierny, o ile zamieszanie wywołane jego działaniami nie
powodowało wyrzucenia z biura jego personelu i jego
przełożonych.
Ostatnie wiadomości od swego dawnego szefa, Shawna
Tyersa, miał dwa miesiące temu. Bren był przekonany, że
prezydent nie śmiałby odebrać Shawnowi urzędu, ponieważ bez
niego mospheirski rząd nie miał żadnego wpływu na paidhiego.
Strona 12
Jednak nawet te dwa miesiące od ich ostatniej rozmowy
telefonicznej stanowiły długi okres, i milczenie oznaczało, że
Shawn nie ma możliwości ani dzwonić do niego tak często, jakby
chciał, ani wysyłać mu korespondencji.
Poza tym teraz (chyba że Shawn jakoś uchronił w ramach
systemu kody komputerowe, które tak pomysłowo przekazał
Brenowi przy okazji jego ostatniej podróży do domu) kody
dostępu urzędnika w terenie do mospheirskiej sieci komputerowej
były bezużyteczne. Dostęp Brena do samego Shawna stał się o
wiele mniej pewny.
Nie znał już prawdziwego podziału władzy w urzędach
mospheirskiego rządu. Wiedział, kto może być u steru. I dlatego
za żadne skarby nie chciał teraz łączyć swego cennego komputera
z mospheirskimi kanałami - ponieważ bez ochrony
uaktualnionych kodów ludzie (ci naprawdę nie chcący, żeby jego
komputer przechowywał dane, które przechowywał) mogliby
zarazić jego wrażliwy system jakimś wirusem.
Sytuacja, która przed sześcioma miesiącami zmusiła
sekretarza spraw zagranicznych do ukrycia kodów
komputerowych w pancerzu na ramieniu paidhiego, nie wzbudzała
w paidhim zaufania do departamentu stanu nawet wtedy, a
ponieważ jego rząd zareagował wewnętrzną paniką i wydaniem
oświadczeń, które nie przeredagowane mogłyby zniszczyć kruchy
pokój, Bren nie uważał, by ogólny obraz się poprawił.
Strona 13
9
Tak więc, ponieważ Shawn i wszyscy w Biurze Spraw
Zagranicznych, którzy znali atevich, najwyraźniej nie mieli
możliwości zapobieżenia takiemu szaleństwu, paidhi, Bren
Cameron, lojalny względem poprzedniego reżimu, lecz ani na jotę
względem obecnego, uznał za swój obowiązek pozostanie na
kontynencie i nie-wracanie do domu.
W tej sytuacji paidhi uważał się za szczęściarza, że może
siedzieć na tym balkonie.
Bren pomyślał trzeźwo, że i ludzie, i atevi mają niezwykłe
szczęście, iż ta sytuacja, tak czasami drażliwa, nigdy nie przerosła
zdolności rozsądnych ludzi i atevich do prowadzenia
konstruktywnych rozmów.
Faktem było, że ich dwa gatunki rzeczywiście osiągnęły już
taki poziom techniczny, iż miały wspólną podstawę do
porozumienia. Chyba nie groziła im już destabilizacja
gospodarcza i społeczna. Kłopot w tym, że postawa ta była
zwodniczo wspólna. Lub wspólnie zwodnicza - ale ten
międzykulturowy styk to właśnie działka paidhiego.
Na szczęście zasadnicze cele obu gatunków nie były nie do
pogodzenia, co oznaczało, że oba mogą zaadaptować się w
kosmosie - a celem obu gatunków i co lepiej myślących członków
obu rządów, nawet jeszcze zanim na scenie pojawił się statek,
było wyruszyć tam jeszcze w tym stuleciu.
Strona 14
Jednak ta wspólna podstawa była w najwyższym stopniu
zdradliwa. I atevi, i ludzie przeżyli już chwile najwyższego
ryzyka: szczególnie paskudny moment, kiedy Bren leżał
nieprzytomny w mospheirskim szpitalu, a konserwatywne siły
polityczne pod przewodnictwem sekretarza stanu Hamptona
Duranta wysłały na jego miejsce paidhiego-następcę, w nadziei na
poczynienie nieodwracalnych zmian, w chwili gdy ich opozycja w
rządzie przeżywała kryzys.
Prawie im się to udało.
10
Deanie Hanks, kochanej Deanie, córce znaczącego
mospheirskiego konserwatysty, udało się w ciągu jednego
tygodnia zawalić dwieście lat współpracy, gdy wypowiedziała w
obecności pana Geigiego z prowincji Sarini proste słowa „szybciej
niż światło”.
Tego samego pana Geigiego, z którym i na którego balkonie
Bren spożywał teraz śniadanie.
Proste słowo, SNŚ. Podstawowe pojecie - dla ludzi. Nie dla
atevich. Przez małostkową złośliwość czy też porażającą głupotę
Deanie udało się jednym prostym wyrażeniem zagrozić strukturze
władzy rządzącej w tej prowincji i na sporym sąsiednim
terytorium, która z kolei spajała Patronat Zachodni, Traktat i cały
uprzemysłowiony świat - ponieważ SNŚ zagrażało samej naturze
atewskiej psychologii i przekonań.
Strona 15
Jeśli chodzi o jakiekolwiek sprawy związane z liczbami, to
atewski mózg, sterowany atewskim językiem (problem dotyczący
tego, czy pierwsze było jajko czy kura), był o wiele sprawniejszy
od mózgu człowieka. Atewski język wymagał obliczeń, choćby
dlatego, żeby w swobodnej wypowiedzi uniknąć niepomyślnych
liczb.
Matematyka? Atevi ssali ją z mlekiem matki. A pytań było
wiele. W uporządkowanym wszechświecie, na którym zasadzała
się atewska filozofia, nie mógł istnieć żaden paradoks.
Na szczęście, pewien atewski astronom, naukowiec
reprezentujący klasę pogardzaną, od czasu gdy nie potrafiła
przewidzieć ludzkiego Lądowania, potrafił znaleźć w paradoksie
SNŚ logikę matematyczną możliwą do przyjęcia przez
filozoficznych deterministów półwyspu. Reputacja ważnych osób
została ocalona, a paidhi-następczynię ciupasem odesłano z
powrotem za cieśninę, gdzie do woli mogła wygłaszać wykłady
dla konserwatywnych grup Ludzkiego Dziedzictwa i nikomu nie
czynić krzywdy.
Jednak w rezultacie krótkiej wyprawy Deany na kontynent i
11
dzięki rozgłosowi, jakiego nabrało w atewskim społeczeństwie to
niepozorne akademickie pytanie, zeszłej jesieni pojęcie SNŚ
weszło do powszechnej kultury atevich.
Bren musiał w publicznej telewizji wyjaśnić atevim, że ludzki
Strona 16
statek, który pojawił się w ich świecie, przybył do ich układu
słonecznego od innego słońca, czyli od jednej z tych gwiazd, które
atevi widzą na swoim niebie w nocy i nad którymi większość z
nich nigdy zbytnio się nie zastanawiała. Owszem, ludzie spadli na
ziemię na żaglach-kwiatach, o których opowiadają legendy
(istniały nawet prymitywne fotografie) i nie pochodzą z księżyca.
Teraz jednak nadszedł czas rozpatrzenia różnicy między układem
słonecznym i galaktyką oraz dylematu pochodzenia człowieka, aż
do tej chwili utrzymywanych w tajemnicy przed atevimi.
Tak, powiedział, że istnieją inne słońca, i nie, takich słońc nie
ma w tym układzie słonecznym, i tak, istnieje wiele, bardzo wiele
innych gwiazd, ale nie na wszystkich z nich powstało życie.
Tak więc atevi, którzy dotąd budowali system rakietowy
wielkiego udźwigu, biorąc udział w cichym wyścigu kosmicznym
z Mospheirą, teraz konstruowali statek kosmiczny typu ziemia-
orbita, który miał lądować jak samolot, dzięki informacjom
otrzymanym ze statku na niebie. Budowa tego właśnie była
przyczyną przyjazdu Brena do tej prowincji.
Musiał przyznać, że o wiele mniej martwił go statek i jego
dokumentacja, hurtowo wprowadzająca do atewskiej gospodarki
nie przewidzianą technikę (chociaż rok temu proponowany import
zegara cyfrowego wywołał - całkiem słusznie - burzę niepokoju w
Biurze Spraw Zagranicznych) niż praca łagodnego, nieco
stukniętego atewskiego astronoma, który wypracował ten
Strona 17
matematyczny wzór, pozwalający zrozumieć atevim, co to jest
SNŚ.
Ten starszy astronom, Grigiji, który mógł się okazać
najbardziej niebezpiecznym ateva, jaki wyłonił się z tych gór od
czasów ostatniego zdobywcy, był chętnie zapraszanym przez
12
panów gościem w ciągu całego zimowego sezonu towarzyskiego;
filozofowie i matematycy-amatorzy rezydujący na każdym
pańskim dworze wynieśli go do poziomu legendy - Grigiji,
łagodny i życzliwy profesor uczył każdego, kto chciał słuchać
(szacunek, z jakim go traktowano, graniczył z religijną
żarliwością) jego spokojnie postawionych i filozoficznie mętnych
poglądów.
Teraz Grigiji wrócił do swego górskiego obserwatorium, gdzie
nadal mącił w głowach studentom. A paidhi, który przeżył
społeczne wstrząsy spowodowane beztroskimi wzmiankami
paidhi-następczyni o SNŚ, nie chciał sobie nawet wyobrażać, co
przez ostatnie miesiące działo się w atewskich uniwersytetach na
całym kontynencie, kiedy pojęcie szybciej-niż-światło wraz z jego
matematyczną podwaliną trafiło do sal wykładowych i chłonnych
umysłów atewskich studentów, którzy nie byli ani rezydentami,
ani amatorami.
Biorąc pod uwagę wzburzenie wywołane przez staruszka i
zdolność atevich do rozwijania wszelkich modeli
Strona 18
matematycznych, paidhi spędzał bezsenne noce na wyobrażaniu
sobie, jak atevi beztrosko oznajmiają pod koniec roku, że odkryli
fizykę, która do wyniesienia ich miedzy gwiazdy nie potrzebuje
ośrodka kosmicznego ani żadnego statku, a nawiasem mówiąc, oni
sami tak naprawdę wcale nie potrzebują ludzi.
Paidhi, który sądził, że w ramach przygotowań do objęcia
urzędu otrzymał wystarczające wykształcenie matematyczne, miał
sześć bardzo krótkich miesięcy na zaznajomienie się z gałęzią
matematyki, ze względów bezpieczeństwa całkowicie pominiętą
w programie Mospheirskiego Uniwersytetu - z pojęciami
matematycznymi wkraczającymi teraz w inne gałęzie atewskiej
nauki, oprócz ostatnio modnej astronomii.
A całe te wyczerpujące studia odbył tylko po to, żeby on,
paidhi, który wcale nie był matematycznym geniuszem, mógł z
trudem tłumaczyć dokumenty atevich, którzy matematycznymi
13
geniuszami byli, ludziom na wyspie i na statku, ani w połowie nie
podejrzewającym niebezpieczeństwa zagrażającego im ze strony
gatunku, który uważali za zależny od siebie.
Bren miał nadzieję, że przynajmniej na tyle będzie się
orientował w kwestiach matematycznych, by wciąż było możliwe
tłumaczenie pojęciowe między dwoma językami i dwoma (licząc
oficerów statku, trzema) rządami; jeszcze do niedawna musiał też
tłumaczyć między dwoma, a teraz zdecydowanie trzema
Strona 19
zespołami naukowców i inżynierów, przerzucających się
pojęciami z oszałamiającą szybkością.
Teraz ludzie, którzy nigdy nie stanęli twarzą w twarz z atevimi
(załoga tego statku) chcieli sprowadzić atevich w kosmos i dać im
potęgę, której, jak rozumiał Bren, nie można było uwolnić na
planecie.
Jeszcze w zeszłym roku uniwersytecki komitet doradczy na
Mospheirze, który miał jakie takie pojecie o atevich, utrzymywał,
że energia jądrowa, zegary cyfrowe i koncepcja czasu, bardziej
dokładna niż ta, do jakiej byli przyzwyczajeni atewscy
numerolodzy, wciąż są zbyt niebezpieczne, by umieścić je w
atewskich rękach. A ci ludzie z góry chcieli dać atevim
technologię napędu gwiezdnego.
Ludzie na statku wciąż mieli trudności ze zrozumieniem, że
ludzie ery kosmicznej, którzy wylądowali na tej planecie,
zasłużenie i nieprzypadkowo przegrali wojnę z atevimi epoki
pary. Ludzie naprawdę przegrali te wojnę militarnie, tak że
według zawartego później Traktatu Mospheira oddawała atevim z
Patronatu Zachodniego swoją technikę krok po kroku - był to
wymóg Traktatu, a nie ich swobodny wybór.
I przez wszystkie te lata w procesie nadzorowanym przez
paidhiin zmiany techniczne były rozmyślnie hamowane i tak
ukierunkowywane, by atevi i ludzie osiągnęli równość techniczną
bez destabilizacji atewskiego społeczeństwa i wywołania kolejnej
Strona 20
atewskiej wojny.
14
Sądząc po rozmowach z kapitanem i Jasonem Grahamem, z
którym Bren dzielił mieszkanie w stolicy, wyglądało, że statek jest
przekonany, iż atevi się zaadaptują.
Paidhi miał nadzieję, że tak się stanie, ale mimo wszystko nie
był o tym przekonany.
W gruncie rzeczy pewne atewskie stronnictwa w ramach
Patronatu Zachodniego patrzyły dość podejrzliwie na strumień
wiedzy spadający z nieba, wiedzy i nauki ery kosmicznej, którą
bardzo łatwo można było obrócić przeciwko nim w ich
regionalnych i historycznych niesnaskach ze stolicą Patronatu,
Shejidan.
Aktualny aiji, Tabini - atewski prezydent, którego siedzibą był
Shejidan - wywodził się z atevich szczepu Ragi, którego to pojęcia
statek nie rozumiał. Tabini-aiji, którego pozycja pochodziła
zarówno z wyboru, jak i w znacznym stopniu była dziedziczna,
był także sprytny i zdecydowany przejąć na rzecz centralnego
atewskiego rządu wszelką możliwą władzę, według oceny Brena z
dobrych i przemyślanych powodów; trzeba było jednak przekonać
o tym prowincje, którym ta coraz większa centralizacja odbierała
odwieczne prawa.
Biorąc pod uwagę powyższe, nie było nic dziwnego w tym, że
atevi z Półwyspu czuli niepokój, iż program kosmiczny znajduje