Cesarz_osmiu_wysp_-_Lian_Hearn
Szczegóły |
Tytuł |
Cesarz_osmiu_wysp_-_Lian_Hearn |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Cesarz_osmiu_wysp_-_Lian_Hearn PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cesarz_osmiu_wysp_-_Lian_Hearn PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Cesarz_osmiu_wysp_-_Lian_Hearn - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Lista postaci
Część pierwsza. Cesarz Ośmiu Wysp
1. Kazumaru
2. Kazumaru/Shikanoko
3. Kiyoyori
4. Shikanoko
5. Kiyoyori
6. Shikanoko
7. Kiyoyori
8. Akihime
9. Tama
10. Shikanoko
11. Kiyoyori
12. Shikanoko
13. Tama
14. Kiyoyori
15. Aki
16. Kiyoyori
17. Aki
18. Shikanoko
19. Hina
20. Tama
21. Masachika
22. Aki
23. Shikanoko
Część druga. Jesienna Księżniczka, Dziecko Smoka
1. Shikanoko
2. Masachika
Strona 3
3. Aki
4. Takaakira
5. Shikanoko
6. Aki
7. Yoshi
8. Shikanoko
9. Hina
10. Aki
11. Masachika
12. Hina
13. Masachika
14. Tama
15. Takaakira
16. Aki
17. Shikanoko
Strona 4
Strona 5
Mojej rodzinie,
Moim przyjaciołom,
Fanom Otorich na całym świecie.
Strona 6
Lista postaci
Główni bohaterowie
Shikanoko (Shika) – wcześniej Kazumaru, syn Shigetomo i bratanek Sademasy, panów
Kumayamy
Akihime (Aki) – córka szlachcica Hidetake, przybrana siostra Yoshimoriego i Kai
Kiyoyori – pan Kuromori
Tama – jego żona, wcześniej zamężna z Masachiką, matka Tsumaru i macocha Hiny
Masachika – młodszy brat Kiyoyoriego
Hina – czasami nazywana Yayoi, córka Kiyoyoriego
Tsumaru – syn Kiyoyoriego
Bara albo Ibara – pokojówka Hiny
Yoshimori (Yoshi) – prawdziwy cesarz, dziedzic Lotosowego Tronu
Takeyoshi (Take) – również Takemaru, syn Shikanoko i Akihime
Pani Tora – matka pięciorga dzieci spłodzonych przez pięciu ojców
Shisoku – górski czarownik
Sesshin – stary uczony i mędrzec
Książę opat Ryusonji
Akuzenji – Król Góry, bandyta
Hisoku – sługa pani Tamy
Klan Miboshich
Pan Aritomo – głowa klanu, znany również jako Pan Minatogury
Takaakira – pan Śnieżnej Krainy, przyjaciel i zausznik pana Aritomo
Pani Yukikuni – jego żona
Takauji – ich syn
Arinori – pan Aomizu, kapitan
Keisaku Yamada – adopcyjny ojciec Masachiki
Gensaku – jeden ze sług Takaakiry
Yasuie – jeden z ludzi Masachiki
Yasunobu – jego brat
Strona 7
Klan Kakizukich
Pan Keita – głowa klanu
Hosokawa no Masafusa – krewniak Kiyoyoriego
Tsuneto – jeden z wojowników Kiyoyoriego
Sadaike – jeden z wojowników Kiyoyoriego
Tachiyama no Enryo – jeden z wojowników Kiyoyoriego
Hatsu – jego żona
Kongyo – starszy sługa Kiyoyoriego
Haru – jego żona
Chikamaru, później Motochika, Chika – jego syn
Kaze – jego córka
Hironaga – sługa z Kuromori
Tsunesada – sługa z Muromori
Taro – sługa z domu Kiyoyoriego w Miyako
Dwór cesarski
Cesarz
Książę Momozono – następca tronu
Pani Shinmei’in – jego żona, matka Yoshimoriego
Daigen – jego młodszy brat, późniejszy cesarz
Pani Natsue – matka Daigena, siostra księcia opata
Yoriie – sługa
Nishimi no Hidetake – ojciec Aki, przybrany ojciec Yoshimoriego
Kai – jego adoptowana córka
Świątynia Ryusonji
Gessho – mnich wojownik
Eisei – młody mnich, później jeden z Poparzonych Bliźniaków
Kumayama
Shigetomo – ojciec Shikanoko
Sademasa – jego brat, stryj Shikanoko, obecnie pan posiadłości
Nobuto – jeden z jego wojowników
Strona 8
Tsunemasa – jeden z jego wojowników
Naganori – jeden z jego wojowników
Nagatomo – jego syn, przyjaciel Shiki z dzieciństwa, później jeden z Poparzonych
Bliźniaków
Nishimi
Pani Sadako i pani Masako – nauczycielki Hiny
Saburo – stajenny
Ludzie znad rzeki
Pani Fuji – właścicielka łodzi
Asago – muzyk i artysta
Yuri, Sen, Sada i Teru – młode dziewczyny z klasztoru
Saru – akrobata i treser małp
Kinmaru i Monmaru – akrobaci i treserzy małp
Plemię Pająka
Kiku – późniejszy pan Kikuta, najstarszy syn pani Tory
Mu – jej drugi syn
Kuro – jej trzeci syn
Ima – jej czwarty syn
Ku – jej piąty syn
Tsunetomo – wojownik, sługa Kiku
Shida – żona Mu, kobieta lis
Kinpoge – ich córka
Unagi – kupiec z Kotakami
Nadprzyrodzone istoty
Tadashii – tengu
Hidari i Migi – duchy opiekuńcze Matsutani
Dziecko smoka
Ban – latający koń
Strona 9
Gen – fałszywy wilk
Kon i Zen – magiczne jastrzębie
Konie
Nyorin – biały ogier Akuzenjiego, później Shikanoko
Risu – kapryśna kasztanka
Tan – ich źrebak
Miecze
Jato (Wężowy Miecz)
Jinan (Drugi Miecz)
Łuki
Ameyumi (Deszczowy Łuk)
Kodama (Echo)
Strona 10
Część pierwsza
Cesarz Ośmiu Wysp
Strona 11
1
Kazumaru
– Widziałeś, co się stało?
– Gdzie jest twój ojciec?
Stali nad nim dwaj mężczyźni. Ich ciemne postacie rysowały się na tle wieczornego
nieba. Jednym był jego stryj Sademasa, drugim Nobuto, którego Kazumaru nie lubił.
– Usłyszeliśmy śmieszny hałas. – Chłopiec pokazał układanie kamieni na planszy. –
Stuk, stuk, stuk. Ojciec kazał mi tu zaczekać.
Mężczyźni trafili na siedmiolatka ukrytego w wysokiej trawie, w zagłębieniu, które dla
swoich młodych wydeptał jeleń. Konie omal go nie nadepnęły. Kiedy stryj podniósł go
z ziemi, na twarzy chłopca widniały głębokie odciski po źdźbłach trawy. Musiał tu leżeć
przez wiele godzin.
– Kto zabiera dziecko na zwiad? – zdziwił się Nobuto.
– Mój brat nie potrafi się z nim rozstać.
– Nigdy nie widziałem równie zakochanego ojca!
– Albo tak zepsutego dziecka – burknął Sademasa. – Gdyby był mój...
Kazumaru nie podobał się ich ton. Wyczuwał w nim drwinę. Nie odezwał się, ale
postanowił o wszystkim opowiedzieć ojcu, kiedy go zobaczy.
– A co z jego koniem? – zapytał Sademasa.
Starszy mężczyzna popatrzył w stronę drzew.
– Ślady prowadzą tam.
Na zboczu wulkanicznej góry rósł mały zagajnik skarlałych drzew. Niektóre umierały,
z innych zostały tylko pnie. Powietrze cuchnęło siarką, para z sykiem wydobywała się ze
szczelin w ziemi. Mężczyźni ze znużeniem ruszyli naprzód, z łukami w rękach. Kazumaru
powlókł się za nimi.
– Przeklęte miejsce – wymamrotał Nobuto.
Pnie większych drzew były poznaczone słabo widocznymi przecinającymi się liniami.
Na ziemi leżało kilka czarnych kamieni i garść białych muszelek.
– Krew. – Nobuto pokazał rozbryzg na jasnej skale. Ukucnął i dotknął go palcem. –
Jeszcze mokra.
Plama była ciemna, niemal fioletowa.
– To jego? – zapytał szeptem Sademasa.
– Nie wygląda mi na ludzką. – Nobuto przysunął palec do nosa. – I nie pachnie jak
Strona 12
ludzka. – Wytarł dłoń o skałę. Wstał. Potem rozejrzał się i wykrzyknął: – Panie
Shigetomo! Gdzie pan jest?!
– Jest, jest, jest! – odpowiedziało mu echo.
I jeszcze inny dźwięk, jakby łopot ptasich skrzydeł.
Kazumaru spojrzał w górę. Nad ich głowami przelatywało stado dziwnych istot ze
skrzydłami, dziobami i pazurami, ale w ubraniach: czerwonych kurtkach i niebieskich
rajtuzach. Patrzyły na niego, pokazywały go sobie i śmiały się drwiąco. Jedna z nich
trzymała w jednej ręce miecz, a w drugiej łuk.
– To jego broń! – wykrzyknął Nobuto. – Ameyumi.
– A więc Shigetomo nie żyje – stwierdził Sademasa. – Nigdy nie oddałby łuku.
Później Kazumaru nie był pewien, co naprawdę widział, a co mu się przyśniło. Jego
ojciec i bystra dowcipna matka często grali w go podczas długich śnieżnych zim
w Kumayamie. On dorastał przy dźwięku ich głosów, cichego stukotu kamieni na
planszach, grzechotania w drewnianych miseczkach. Tamtego dnia usłyszeli je obaj.
Wysforowali się daleko przed innych. Tata zawsze lubił prowadzić, a jego silny
i niecierpliwy czarny koń był darem od pana Kiyoyoriego, którego byli wasalami
i z którego rozkazów dotarli tak daleko na północ.
Ojciec ściągnął wodze, zsiadł z wierzchowca i zdjął Kazumaru z siodła. Koń zaczął się
paść, a oni ruszyli przez wysoką trawę. Omal nie nadepnęli na jelonka skulonego
w wydeptanym legowisku. Zwierzę zerwało się i pobiegło przed siebie dużymi susami.
Kazumaru zdążył jeszcze zobaczyć jego ciemne oczy i delikatny pyszczek. Wiedział, że
inni ludzie na ich miejscu zabiliby jelonka, ale ojciec tylko się roześmiał i pozwolił mu
uciec.
– Szkoda czasu Ameyumi – powiedział.
Takie imię nosił jego łuk, rodzinny skarb, ogromny, idealnie wyważony, zrobiony
z wielu warstw sprasowanego drewna z misternymi łączeniami.
Ruszyli bezszelestnie w stronę drzew, skąd dochodziły odgłosy. Pamiętał wrażenie, że
to skradanie się na palcach przez trawę wyższą od niego jest zabawą.
Nagle ojciec przystanął, wstrzymując oddech, jakby coś go zaniepokoiło. Potem schylił
się i wziął go na ręce. W tym momencie Kazumaru pod drzewami dostrzegł tengu
grających w go. Zobaczył skrzydła, dzioby i pazury.
Ojciec zaczął się cofać do miejsca, gdzie znaleźli jelonka. Kazumaru czuł, jak serce
głośno bije mu w piersi.
– Zaczekaj tutaj – powiedział, kładąc go na udeptanej trawie. – Bądź jak dziecko
jelenia. Nie ruszaj się.
– Dokąd idziesz?
– Idę zagrać w go – odparł tata ze śmiechem. – Jak często ma się okazję zagrać w go
z tengu?
Kazumaru nie chciał, żeby ojciec tam szedł. Słyszał różne historie o tengu, o górskich
demonach, bardzo sprytnych i bardzo okrutnych. Ale jego ojciec nie bał się niczego
i zawsze robił to, co chciał.
Strona 13
Mężczyźni znaleźli ciało Shigetomo jeszcze tego samego dnia. Kazumaru nie pozwolono
go zobaczyć, ale on słyszał przerażone szepty i dobrze pamiętał dzioby i pazury lecących
nad nim tengu. Oni mnie widzieli, pomyślał. Znają mnie.
Kiedy wrócili do domu, Sademasa ogłosił, że jego starszy brat został zabity przez dzikie
północne plemiona, ale Kazumaru wiedział, że ojciec zginął dlatego, że grał w go z tengu
i przegrał.
* * *
Wieść o śmierci męża pogrążyła matkę Kazumaru w tak wielkiej rozpaczy, że wszyscy się
o nią obawiali. Sademasa błagał ją, żeby za niego wyszła. Obiecywał, że wychowa
Kazumaru jak własnego syna, składał nawet przysięgę na święty talizman z głową byka.
– Obaj przypominacie mi o nim przez cały czas – powiedziała wdowa. – Nie. Muszę
ściąć włosy i zostać mniszką jak najdalej od Kumayamy.
Gdy tylko zima się skończyła, matka wyjechała bez pożegnania, przykazując jedynie
synowi, żeby słuchał stryja.
Rodzina miała z nadania pana Kiyoyoriego trochę ziemi na zboczu góry znanej jako
Kumayama. Na posiadłość składały się strome urwiska i głębokie doliny bez światła
słonecznego, gdzie po obu stronach rzek spadających z gór między lasami cyprysów
i kryptomerii, pełnych niedźwiedzi, wilków, serauów, jeleni i dzików, oraz bambusowymi
zagajnikami będącymi domem dla przepiórek i bażantów, wyciosano na stokach kilka
tarasów pod uprawę ryżu. Miejsce to znajdowało się siedem dni drogi na wschód od stolicy
i cztery dni w przeciwną stronę od Minatogury, twierdzy rodu Miboshi.
W miarę jak mijały lata, stawało się oczywiste, że Sademasa nie dotrzyma przysięgi.
Przyzwyczaił się do tego, że jest panem Kumayamy, i nie miał ochoty z niej rezygnować.
Posiadana przezeń władza w połączeniu z niepokojem z powodu wiarołomstwa sprawiła,
że do głosu doszła jego brutalna natura. Sademasa traktował swojego bratanka surowo
pod pretekstem zmieniania go w wojownika. Gdy Kazumaru skończył dwanaście lat,
uświadomił sobie, że każdy dzień przynosi jego stryjowi rozczarowanie, że chłopak jeszcze
żyje.
Niektórych wojowników, szczególnie Naganoriego, którego syn był o rok starszy od
Kazumaru, martwiło surowe traktowanie sieroty po ich dawnym panu. Inni, jak Nobuto,
podziwiali Sademasę za bezwzględność. Pozostali wzruszali ramionami, zwłaszcza kiedy
nowy pan się ożenił i sam spłodził dzieci. Uważali, że Kazumaru i tak nie będzie miał
szansy dorosnąć, nie mówiąc już o odziedziczeniu posiadłości. Większość była zaskoczona,
że jakoś przeżył ciężkie dzieciństwo i nawet pod pewnymi względami rozkwitł, ponieważ
obsesyjnie ćwiczył strzelanie z łuku, a z napadów wściekłości wzięła się jego nadludzka
siła. W wieku dwunastu lat raptownie urósł i wkrótce potrafił naciągać cięciwę jak dorosły
mężczyzna. Był jednak nieśmiały i dziki jak młody wilk. Tylko syn Naganoriego, który
podczas ceremonii inicjacji dostał imię Nagatomo, mógł uważać się za jego przyjaciela.
Był jedyną osobą, z którą pożegnał się szesnastoletni Kazumaru, kiedy jesienią stryj
Strona 14
oznajmił, że zabiera go na polowanie w góry.
– Jeśli nie wrócę, będziesz wiedział, że on mnie zabił – uprzedził Kazumaru. –
W następnym roku osiągnę pełnoletność, ale on nigdy nie ustąpi mi miejsca. Za bardzo mu
się spodobało bycie panem Kumayamy. Zamierza się mnie pozbyć w lesie.
– Chciałbym pojechać z tobą – powiedział Nagatomo. – Ale twój stryj wprost mi tego
zabronił.
– To dowodzi, że mam rację – stwierdził Kazumaru. – Ale nawet jeśli mnie nie zabije,
nie wrócę. Nic tu po mnie. Zostały mi tylko mgliste wspomnienia, jak było kiedyś.
Pamiętam, że nie bałem się cały czas, że byłem kochany i podziwiany. Czasami sobie
wyobrażam, jak mogłoby być, gdyby mój ojciec nie zginął, a matka nie wyjechała, gdyby
więcej ludzi pozostało lojalnych wobec mnie. Nie mogę tak dalej żyć. Modlę się codziennie,
żeby jakoś uciec... i jeśli jedynym sposobem jest śmierć, niech tak będzie.
Strona 15
2
Kazumaru/Shikanoko
Letnie burze ustały, na górskich stokach z każdym dniem powiększały się plamy
czerwieniejących liści. Roczne jelenie prawie osiągnęły wielkość dorosłych osobników, ale
nadal podążały za matkami przez cienisty las.
Sademasa od dawna pragnął upolować pewnego starego samca o pięknych rogach, ale
stworzenie było tak sprytne i ostrożne, że nigdy nie pozwoliło się okrążyć. W tym roku,
zapowiedział stryj Kazumaru, ten jeleń mu ulegnie.
Na wyprawę zabrał ze sobą bratanka, swojego ulubionego sługę Nobuto i jeszcze
jednego człowieka. Szli pieszo, bo teren był zbyt nierówny nawet dla koni pasących się
niżej na stokach Kumayamy. Żyli jak dzicy ludzie, zbierali orzechy i jagody, strzelali do
bażantów, zastawiali wnyki na zające, z każdym dniem zapuszczali się coraz głębiej w las
pozbawiony ścieżek. Od czasu do czasu widzieli swoją zdobycz, tracili ją z oczu, potem
znowu trafiali na tropy w miękkiej ziemi albo na brązowe kupki odchodów. Kazumaru
spodziewał się, że stryj straci cierpliwość, ale Sademasa niemal poweselał, jakby wkrótce
miał zrzucić z siebie ciężar, który od dawna dźwigał. W nocy mężczyźni opowiadali
historie o duchach, o tengu, górskich czarownikach i o tym, że wciąż znikają młodzi
chłopcy. Kazumaru przysiągł sobie, że nie pozwoli, by go zabili razem z jeleniem. Nie miał
odwagi zasnąć, ale czasami zapadał w sen na jawie. Słyszał wtedy stuk kamyków na
planszy do go i widział zwrócone na siebie orle oczy tengu.
Gdy pewnego popołudnia dotarli na szczyt stromego urwiska, przed nimi stał jeleń
z rogami lśniącymi w promieniach zachodzącego słońca. Robił bokami po wspinaczce.
Mężczyźni sapali. Na chwilę wszyscy znieruchomieli. Potem Sademasa i Kazumaru
sięgnęli po łuki. Dwaj pozostali myśliwi przygotowali noże. Sademasa dał znak
bratankowi, żeby zaszedł zwierzę od lewej strony. Chłopiec wycelował łuk prosto w serce
jelenia, a wtedy ten popatrzył na niego oczami wielkimi z wysiłku i strachu. Potem wzrok
samca pomknął ku Sademasie. Kazumaru podążył za tym spojrzeniem i zobaczył, że stryj
celuje nie w jelenia, tylko w niego. W tym momencie zwierzę skoczyło w jego stronę
w rozpaczliwej próbie ucieczki. W powietrzu świsnęła strzała, jeleń z impetem wpadł na
Kazumaru i strącił go w przepaść.
Ciało zwierzęcia złagodziło upadek. Przez chwilę obaj leżeli bez ruchu, wyczerpani.
Kazumaru czuł pod sobą szalone bicie serca. W końcu zebrał siły, chwycił za rozłożyste
rogi i wstał, sięgając po nóż. Jeleń był ranny, miał złamane nogi. Patrzył na niego bez
Strona 16
mrugania. Chłopiec odmówił szybką modlitwę i poderżnął mu gardło. Gorąca krew
trysnęła z rany, zabierając ze sobą życie.
Gęste krzaki ukryły go przed wzrokiem myśliwych wypatrujących go z góry.
Kazumaru słyszał ich nawoływania, ale się nie odzywał. Przez chwilę zastanawiał się, czy
chęć zdobycia rogów jest na tyle duża, że stryj spróbuje zejść z urwiska. Ale jedynym
sposobem, żeby znaleźć się na dole, był skok albo upadek. Kiedy wróciła cisza, Kazumaru
zaciągnął jelenia najdalej, jak zdołał. Znalazł pod nasypem małe zagłębienie pełne suchych
liści. Leżał z martwym zwierzęciem w ramionach, gasił pragnienie jego krwią i odtwarzał
w myślach wydarzenia na urwisku. Łatwo mógłby sobie wmówić, że to był wypadek, ale
uznał, że lepiej jest stawić czoło prawdzie. Stryj mierzył do niego, ale jeleń przyjął na
siebie strzałę i uratował mu życie. Znowu poczuł własny upadek, gwałtowny lot, ręce
ściskające łuk, jakby kawałek drewna mógł go uchronić przed runięciem w przepaść, zbyt
młody, by uwierzyć we własną śmiertelność, ale przekonany, że zaraz umrze.
Przez całą noc czuł krążące w pobliżu dzikie zwierzęta zwabione przez zapach krwi.
Słyszał ciche stąpanie, szelest liści. Niebo było usiane gwiazdami, Rzeka Niebios jarzyła
się srebrzystym blaskiem.
O świcie jeleń wystygł. Kazumaru zawlókł go na polanę i wziął się do skórowania.
Ostrożnie odciął czaszkę z rogami, żałując, że nie potrafi przywrócić życia tym oczom,
a jednocześnie pełen wdzięczności.
Znalazł krzemienie i przez cały ranek skrobał skórę do czysta. Nad doliną pojawiło się
słońce i przez kilka godzin było gorąco. Wczesnym popołudniem Kazumaru wyciął
z boków kilka pasów mięsa, cienkich, żeby szybko wyschły, i nadział je na dębowy patyk,
przekładając liśćmi. Resztę zostawił lisom i wilkom i ruszył na północ.
Szedł prawie przez całą noc. Księżyc zbliżał się do pełni, zapowiadając pierwsze
przymrozki. W dzień Kazumaru kilka razy krótko spał, a po zmiękczeniu skóry jelenia
wodą i własnym moczem rozciągnął ją do wyschnięcia. Nie widział nikogo. Dopiero
trzeciego dnia zorientował się, że idzie za nim jakieś zwierzę. Słyszał stąpanie i szelest
liści, widział zielony błysk oczu. Kilka razy nasadzał strzałę na cięciwę, ale oczy znikały,
a on opuszczał łuk. Nie chciał tracić pocisku w ciemności.
Wydawało się, że zwierzę go prowadzi, albo raczej, uświadomił sobie z niepokojem,
zagania. Kiedyś już myślał, że zniknęło na dobre, ale po zapadnięciu nocy zawsze wracało.
Gdy raz dostrzegł je w przelocie, ocenił po wielkości i umaszczeniu, że to wilk zwabiony
zapachem skóry i mięsa. On i stryj gonili jelenia do granic wyczerpania, a teraz wilk robił
to samo z nim. Zapędzał go coraz dalej w las, żeby skoczyć mu do gardła, kiedy chłopiec
będzie wyczerpany i osłabiony głodem. Kazumaru próbował go przechytrzyć, udając, że
śpi, a potem wstając bezszelestnie i zmieniając kierunek marszu, ale zwierzę jakby z góry
przewidziało jego zamiary. Znowu zobaczył zielone oczy jarzące się w mroku.
Pewnego ranka o świcie zatrzymał się przy strumieniu, który wypływał ze źródła
znajdującego się wyżej w górach i przecinał polanę. Dzień wcześniej zjadł ostatni pasek
suszonego mięsa. Zobaczył ścieżkę wydeptaną w trawie i ślady na brzegu. Odczytał
z nich, że do wodopoju przychodzą tutaj jelenie, lisy, wilki. Sam ostrożnie ugasił
Strona 17
pragnienie, pijąc szybko ze stulonych dłoni. Potem ukrył się w zaroślach ze strzałą
nasadzoną na łuk.
Musiał się zdrzemnąć, bo obudził go nagły ruch. Pomyślał, że śni, gdy zobaczył dwoje
zwierząt idących niezdarnie bok w bok z głowami zwróconymi ku sobie. Niosły coś między
sobą w pyskach. Szły dziwnie, jakby nie były żywymi istotami. Zamiast głów miały
lakierowane czaszki, zęby ostre i lśniące, oczy z kawałków lapis-lazuli, pod skórą nie
zwykłe ciało, tylko chrust i słomę. Kazumaru poczuł bijący od nich zapach dymu
i rozkładu. Żołądek podszedł mu do gardła, wnętrzności się skręciły.
Kiedy stworzenia się zbliżyły, zobaczył, co niosą w pyskach: dzban o dwóch uchach.
Stanęły przy sadzawce i opuściły naczynie do strumienia. Kiedy się napełniło, zawróciły
i poszły ścieżką chwiejnym krokiem, rozchlapując wodę.
Kazumaru podążył za nimi jak we śnie, bez wahania, ale ze strachem. Słyszał
dudnienie własnej krwi w czaszce i piersi. Wiedział, że zbliża się do kryjówki górskiego
czarownika, znanej mu z opisów sług Sademasy. Chciał uciec, ale pchały go do przodu nie
tylko ciekawość i głód, ale również wilk, który teraz otwarcie kroczył za nim.
Kazumaru minął skałę, przypominającą trochę niedźwiedzia, a potem kikut drzewa
z dwoma poszarpanymi konarami podobnymi do uszu zająca. Bliżej małej chaty, która
stała pod osłoną paulowni, zobaczył bardziej precyzyjnie wykonane rzeźby z drewna
i kamienia, niemal jak żywe, z takimi samymi lakierowanymi czaszkami, odziane
w skóry, udekorowane rogami. A oprócz nich sowy, orły i żurawie z piórami, nietoperze ze
skórzastymi skrzydłami.
Dach chaty był zrobiony z kości, ściany ze skór. Z dużego wiadra stojącego przy
drzwiach dochodził silny zapach uryny. Przez głowę Kazumaru przemknęła myśl: pewnie
używa jej do garbowania skór, tak jak on sam zrobił, żeby zmiękczyć skórę jelenia. Dwa
małe lisy, prawdziwe, warczały na siebie nad martwym królikiem. Wilk siedział, lekko
dysząc. Dwie bestie, za którymi podążał Kazumaru, zatrzymały się przed chatą i zawyły.
Po chwili wyszedł z niej czarownik. Wyjął dzban z ich pysków i gestem kazał im usiąść,
jakby były psami. Miał skórę ciemną jak wygarbowaną, długie włosy i krzaczastą brodę,
jedno i drugie czarne, bez śladu siwizny. Wydawał się jednocześnie stary i młody. Ruchy
miał zwinne i naturalne jak u zwierzęcia, ale głos, kiedy odezwał się do Kazumaru, bez
wątpienia należał do człowieka.
– Więc wróciłeś do Shisoku?
– A byłem tu wcześniej? – zdziwił się chłopiec.
Siedzący za nim wilk zawył.
– W tym życiu albo w innym.
I może rzeczywiście kiedyś tutaj był. Kto wie, gdzie wędrowała jego dusza, kiedy ciało
spało? Może stąd się brały sny?
– Przyniosłeś łopatki? – spytał raptem mężczyzna zwany Shisoku.
– Nie, ja... – zaczął się jąkać Kazumaru, ale czarownik mu przerwał.
– Mniejsza o to. Na pewno do mnie trafią któregoś dnia. Daj mi rogi. Jeszcze mamy
czas.
Strona 18
– Czas na co?
– Żeby zrobić z ciebie dziecko jelenia. Po to przyszedłeś.
– Co to znaczy?
– Twoje życie nie należy do ciebie. Umrzesz w jednym, a narodzisz się w innym, żeby
stać się tym, kim miałeś się stać.
W tym momencie Kazumaru odwrócił się, żeby uciec, ale czarownik wymówił słowa
w nieznanym mu języku, a potem dodał:
– Zostań!
Kazumaru miał wrażenie, że wokół niego zamknęły się kraty. Poczuł na ramionach
kościste ręce, choć czarownik stał w pewnej odległości od niego. Shisoku cofał się powoli,
wciągając go do chaty.
* * *
Nie był pewien, czy znalazł się w domu, warsztacie czy kaplicy. Wonie lakieru, kamfory
i kadzideł nie maskowały odoru martwych istot. W piecu płonął ogień, nad którym
w żelaznym kociołku coś bulgotało. Na ławie poczerniałej od dymu leżały dłuta i pędzle.
Podłoga była z ubitej ziemi, ale w jednym końcu, przed czymś w rodzaju ołtarza,
zaścielały ją dywaniki i poduszki otoczone migoczącymi lampami i świecami. Na ołtarzu
i wokół niego stały rzeźbione postacie bóstw, wszystkie z lakierowanymi, pomalowanymi
twarzami, na ścianie wisiały liczne maski, głowy zwierząt i skóry. Kazumaru dostrzegł co
najmniej dwie ludzkie czaszki. Uświadomił sobie, że przybył do jednego z tych miejsc,
gdzie mieszają się światy, jak tamto z jego dziecięcych snów, w którym ojciec spotkał
tengu. Zaczął drżeć, ale nie było stąd ucieczki. Na zewnątrz chatę otaczały zwierzęta,
prawdziwe i sztuczne. W środku znajdował się czarownik.
Kazumaru nie wiedział, jak to się stało, ale stwierdził, że leży przed ołtarzem, nagi,
przykryty jelenią skórą. Spojrzał na Shisoku takimi samymi oczami jak tamten samiec,
rozszerzonymi i zrezygnowanymi w obliczu śmierci. Shisoku dał mu do picia napar
z grzybów i igieł sosnowych zmieszanych z lakierem i cynamonem, co normalnie zabiłoby
człowieka, ale Kazumaru wprowadziło w głęboki trans. Czas się zatrzymał.
Chłopiec obserwował, jak czarownik bierze czerep z rogami i zaczyna tworzyć maskę,
śpiewając przy tym jakąś tajemniczą sutrę, której Kazumaru nigdy wcześniej nie słyszał.
Na zewnątrz zwierzęta się poruszyły i zawyły. Kazumaru wydawało się, że obok niego
leży kobieta. Przepełniał go strach, bo nigdy wcześniej nie był z kobietą. Unikał
znaczących spojrzeń pokojówek w Kumayamie, podejrzliwy wobec wszystkiego, co mu
proponowały, ostrożny i nieufny. Ale ona pokierowała nim, wiele razy tamtej nocy
i w kolejne, a jego okrzyki mieszały się ze zwierzęcymi głosami. Wiedział, że jego ciało,
siła i męskość są wykorzystywane w celach, których nie rozumiał, wbrew jego woli. Mimo
to jego żądza się wzmagała, a on ją zaspokajał.
W dzień leżał niezdolny do ruchu i patrzył, jak Shisoku pokrywa maskę kolejnymi
warstwami lakieru, mieszając go z białymi i czerwonymi płynami wytwarzanymi przez
Strona 19
kochanków. Suszył je potem nad dymem z kadzideł, za każdym razem śpiewając inną
pieśń. Zrobił usta i język z wyprawionej skóry pomalowanej cynobrem, wyżłobił otwory na
oczy i zwieńczył je czarnymi rzęsami z kobiecych włosów. Wypolerował rogi, aż lśniły jak
obsydian. Księżyc urósł do pełni, potem całkiem zniknął. W następnej kwadrze maska
była gotowa.
Shisoku nałożył ją na twarz Kazumaru. Pasowała jak rękawica do dłoni. Chłopiec
poczuł, że wlewa się w niego siła jelenia i cała prastara mądrość lasu. Nieznajoma
przyszła do niego po raz ostatni. Jego krzyki rozbrzmiały echem, jak jesienią
rozbrzmiewają ryki samców. Kobieta objęła go czule i wyszeptała:
– Teraz twoje imię brzmi Shikanoko, Dziecko Jelenia.
Nawiedziło go odległe wspomnienie – jelonek, głos ojca – i Kazumaru zrozumiał, że już
nigdy nie przybierze innego imienia. Potem zapadł w głęboki sen. Kiedy się obudził,
znowu był ubrany, kobieta zniknęła, maska jelenia leżała na ołtarzu w sakwie
z siedmiowarstwowego brokatu. Wydawało się niemożliwe, że zmieściła się w worku tej
wielkości, ale był to jeszcze jeden aspekt czarów, które rzucił na nią Shisoku.
* * *
Shisoku praktykował dość przypadkową, niedbałą magię. Wykonywał nieokreślony gest
w stronę ognia, a ten ożywał w siedmiu wypadkach na dziesięć, a w pozostałych trzech
dąsał się i ledwo tlił. Cztery lisy i wilki pojawiały się czasami, kiedy je wzywał, ale
częściej prowadziły własne dzikie życie, jakby czarownik nie istniał. Czasami sztuczne
zwierzęta robiły to, czego od nich oczekiwano, przynosiły wodę w dzbanie, zbierały chrust,
ale skorupy na brzegu strumienia świadczyły o tym, jak często zawodziły. Shikanoko sam
gromadził drewno na opał, a w miarę jak trwała zima, wyprawiał się na polowania, żeby
zdobyć pożywienie dla nich obu. Zrobił nowe strzały i wyposażył je w lotki z piór orła,
jednakże choć tropił wiele jeleni, nigdy żadnego nie zabił.
Shisoku jadł bardzo mało. Całe dni spędzał na wyprawianiu skór kamforą i rutą,
gotowaniu czaszek i kości, żeby pozbawić je resztek mięsa. Potem drobiazgowo odtwarzał
martwe zwierzęta, jakby był stwórcą, wypychał ich skóry gliną i słomą, budował szkielety
z bambusa i wiązał je sznurkiem. Jego wytwory stojące rzędami pod okapem zasypywał
śnieg. Przez wiele tygodni hartował je mróz, ale wraz z wiosną wróciły też owady. Z jaj
wykluły się gąsienice i większość stworzeń opanowanych przez czerwie trzeba było spalić.
Jedno czy dwa przetrwały dzięki łutowi szczęścia, umiejętnościom czarownika albo magii,
ożyły i dołączyły do kolekcji Shisoku.
Wysoko w górach stopniały śniegi i wezbrane strumienie spłynęły prawie pod drzwi
chaty. Kiedy woda się cofnęła, polanę porosły dzikie kwiaty i trawa. Co noc Shisoku
nakładał maskę na twarz Shikanoko i uczył go tańca jelenia.
– Ten taniec odkrywa sekrety lasu i uwalnia jego błogosławieństwa. To potężna więź
między trzema światami: zwierząt, ludzi i duchów. Kiedy opanujesz wszystkie ruchy,
dzięki masce zdobędziesz wiedzę o wydarzeniach na świecie, w snach ujrzysz przyszłość
Strona 20
i spełnią się wszystkie twoje pragnienia.
Kroki obudziły w chłopcu coś, za czym tęsknił i czego jednocześnie się bał, ale pomyślał,
że ten taniec jest równie niepewny i zawodny jak cała magia Shisoku, i tylko częściowo
wierzył w jego słowa.
* * *
W równonoc tuż po pełni księżyca na polanę wjechała grupa dziesięciu jeźdźców.
– To Król Góry, Akuzenji – powiedział Shisoku.
Nie wydawał się zaniepokojony.
Mimo to Shikanoko sięgnął po łuk. Był pewien, że kobieta, która z nimi przyjechała,
jest tą, która towarzyszyła mu w czasie inicjacji i procesu tworzenia maski, ale teraz nie
dała żadnego znaku, że go rozpoznaje. W jej obecności Shikanoko raptem ogarnęła
nieśmiałość. Jednocześnie przepełniała go ciekawość. Chciał zadać jej setki pytań, ale nie
potrafił znaleźć słów, żeby sklecić choć jedno.
Akuzenji zsiadł z konia i oddał mocz do wiadra Shisoku, mówiąc:
– Mój wkład w twoje dzieła. Na pewno ma magiczne właściwości.
Był przysadzistym, krępym mężczyzną ze zmierzwionymi włosami i brodą. Nosił
wyświechtaną zbroję z płatów skóry połączonych wyblakłymi zielonymi sznurkami
i ogromny miecz. Obie rzeczy wyglądały jak ukradzione wojownikom, którzy wpadli
w zasadzkę.
– Przyjechałem, żeby sprawdzić, jak pilnujesz skarbu, który ci powierzyłem – rzekł.
– Rzuciłem na niego zaklęcie wiążące – odparł Shisoku. – Mam go uwolnić?
– Jeszcze nie. Na razie nie ma takiej potrzeby. Ale chciałbym na niego zerknąć.
Shisoku ukłonił się na swój niedbały sposób i gestem pokazał przybyszowi chatę.
Następnie wszedł za Akuzenjim do środka, a tymczasem pozostali jeźdźcy zsiedli z koni,
kolejno oddali mocz do wiadra, po czym ukucnęli przy ogniu. Po jakimś czasie Akuzenji
wyszedł z chaty z uśmiechem zadowolenia na twarzy i wolnym krokiem zbliżył się do
Shikanoko.
– A ty kim jesteś?
– Dawniej Kumayama no Kazumaru, teraz Shikanoko.
– Chłopak, który w zeszłym roku spadł z urwiska? Sądzono, że nie żyjesz.
– Przyszedłem tutaj i czarownik się mną zajął.
– Tak? – Chytre spojrzenie rozbójnika przesunęło się po łuku i pierzastych strzałach. –
Nie przypuszczam, żeby twój stryj zapłacił za ciebie okup, co?
– Bardziej prawdopodobne, że zapłaciłby za potwierdzenie mojej śmierci – odparł
Shikanoko, zastanawiając się, czy przypadkiem nie sprowokował Króla Góry, żeby go
zabił.
– A pan Kiyoyori? On chyba jest twoim panem lennym, co? Zapłaciłby za ciebie?
– Nie sądzę. Jaki miałby ze mnie pożytek?
– Zakładnik bywa bardzo przydatny, ale tylko wtedy, gdy jest żywy – odezwała się