Castell Sebastien de - Wielkie Płaszcze (3) - Krew świętego

Szczegóły
Tytuł Castell Sebastien de - Wielkie Płaszcze (3) - Krew świętego
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Castell Sebastien de - Wielkie Płaszcze (3) - Krew świętego PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Castell Sebastien de - Wielkie Płaszcze (3) - Krew świętego PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Castell Sebastien de - Wielkie Płaszcze (3) - Krew świętego - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Spis treści Strona tytułowa 1 Dedykacja Mapa Tristii Strona tytułowa 2 1. Poranek przed pierwszym pojedynkiem 2. Krwiopuszcz 3. Piruet skowronka 4. Uzdrowiciele 5. Ranni 6. Nieproszony gość 7. Czerwień i biel 8. Martyrium 9. Dowód 10. Sześcioro drzwi 11. Inkwizytorzy 12. Motłoch 13. Cień Króla 14. Pierwsze oszustwo 15. Ostatni oddech 16. Święta Miłosierdzia 17. Strzaskane kamienie 18. Karczma 19. Taniec 20. Sanktuarium 21. Kobieta w płaszczu 22. Uśmiech 23. Włócznia króla 24. Krwawe ćmy Strona 4 25. Sala tronowa 26. Dwa Wielkie Płaszcze 27. Sypialnia 28. Sojusznik 29. Pudełko 30. Laska 31. Pozostali 32. Język 33. Uwolnienie 34. Szaleństwo 35. Zasłony 36. Wiadomość 37. Ciała 38. Przysługa 39. Lis i kury 40. Miłość bogów 41. Gość 42. Generał 43. Awertarz 44. Wojna 45. Obrońca 46. Delegacja 47. Hymn 48. Chłosta 49. Hrabstwo 50. Sanktuarium 51. Ucieczka 52. Kaplica 53. Heretyk 54. Bóg Strona 5 55. Apostata 56. Złamane serce 57. Kraina umarłych 58. Przebudzenie 59. Zamek 60. Świątynia 61. Odwaga 62. Chłopiec i kot 63. Kamień modlitewny 64. Powrót 65. Przysięgi 66. Plan 67. Upadająca wieża 68. Żelazo 69. Wyzwanie 70. Pojedynek 71. Duch 72. Strzał 73. Strzała 74. Koniec 75. Kurz po bitwie 76. W przeddzień ostatniego pojedynku Podziękowania Strona 6 Dla mojej cudownej szwagierki, Terry Lanthier, której najbliżej z nas wszystkich do spotkania prawdziwego Świętego… Strona 7 Strona 8 Strona 9 ROZDZIAŁ 1 PORANEK PRZED PIERWSZYM POJEDYNKIEM Rankiem przed twoim pierwszym pojedynkiem w drzwiach stanie niezwykłej urody posłaniec z zachęcającym uśmiechem i zapieczętowanym liścikiem. Nie ufaj ani wiadomości, ani uśmiechowi. Sądy pojedynkowe już dawno dostrzegły, że nowicjusze są mniej skłonni do ucieczki, gdyż oznacza ona zhańbienie się w oczach pięknych nieznajomych. Może wydać ci się to zwodnicze, może cię urazić – pamiętaj tylko, że to ty jesteś tym idiotą, który zgodził się walczyć w pojedynku. Nie kłopocz się otwieraniem koperty. List może rozpocząć kwiecista pochwała twej odwagi i godności, szybko jednak przechodząca w długi opis kary za niestawienie się na miejscu pojedynku. Gdybyś wciąż to rozważał, wiedz, że w Tristii kara za próbę uniknięcia legalnego pojedynku jest w przybliżeniu taka sama jak próba ucieczki ze szczytu drzewa z pętlą zawiązaną na szyi. Weź nieotwartą kopertę od posłańca, zgnieć ją w dłoniach i wrzuć do ognia. Dla podkreślenia efektu możesz pozwolić sobie na okraszenie gestu lekceważącym prychnięciem lub nawet gromkim okrzykiem. Następnie, gdy płomienie wciąż jeszcze ucztują na szczegółowym opisie twej nadchodzącej śmierci, weź się pod boki i udawaj pewnego siebie. W tym momencie posłaniec może zasugerować, że dobrze będzie, jeśli coś na siebie narzucisz. Wybierz spodnie lub bryczesy wykonane z lekkiego, luźnego materiału, Strona 10 by nie krępowały ci ruchów. Nie ma nic bardziej wstydliwego od chwili, w której twój wypad okazuje się za krótki dokładnie wtedy, gdy twój przeciwnik decyduje się na kontratak, a jego ostrze wbija ci się głęboko w brzuch przy akompaniamencie pękających w kroku szwów. „Zaraz, zaraz!”, powiesz zapewne. „Nie zrobiłem nic złego! Jak mogłem znaleźć się w tej okropnej sytuacji, skoro nie potrafię nawet porządnie trzymać miecza?” Posłaniec wybuchnie perlistym śmiechem, głęboko przekonany, że raczysz żartować, a następnie pomoże ci wyjść i doprowadzi do sądu, byś mógł poznać swego sekundanta. Prawo przestrzegane we wszystkich dziewięciu księstwach Tristii wymaga, aby każdy pojedynkował się w asyście sekundanta. W przeciwnym razie kto kursowałby między tobą a twoim przeciwnikiem w trakcie obowiązkowej wymiany zjadliwie zuchwałych obelg? Jeśli nie ma nikogo, kto chciałby – lub był w stanie – wypełnić ten święty obowiązek, a ty jesteś zbyt ubogi, by zatrudnić odpowiednią osobę, możesz liczyć na lokalnego lorda lub samego księcia, którzy zapewnią ci sekundanta. Nie przesłyszałeś się: mieszkasz w kraju tak beznadziejnym i skorumpowanym, że ci sami szlachetnie urodzeni, którzy z radością patrzeć będą, jak umierasz z głodu, nigdy, przenigdy nie pozwolą, byś nadział się na ostrze miecza bez kogoś, kto dumnie prężyłby się wówczas obok ciebie. Przejdź obok bliźniaczych posągów bogów śmierci i wojny strzegących podwójnych drzwi prowadzących do gmachu sądu i dużego centralnego pomieszczenia zdobionego wspaniale rzeźbionymi detalami. Nie zwrócisz na nie uwagi, nie mogąc oderwać wzroku od pojedynkowej areny. W klasycznej formie jest to biały okrąg o średnicy około dziesięciu jardów, jednak obecnie może zastępować go pięciokąt lub sześciokąt, czy też jakikolwiek inny kształt uważany za najszczodrzej pobłogosławiony przez bogów w danym księstwie. Gdy już się napatrzysz, spójrz na osobę stojącą po przeciwnej stronie placu. Wtedy należy pamiętać o zaciśnięciu Strona 11 wszystkich mięśni dolnych partii ciała, aby zapobiec… wypadkom. Twój przeciwnik – najpewniej biegły w walce rycerz albo zagraniczny najemnik – uśmiechnie się lub skrzywi pogardliwie, czasem splunie ci pod stopy, po czym natychmiast odwróci się i wda w dowcipną wymianę zdań z kimś z widowni. Nie przejmuj się zbytnio – zrobi to tylko po to, by cię zdenerwować. Herold ogłosi następnie warunki pojedynku. Możesz ulec pokusie nabrania otuchy, słysząc, że pojedynek nie będzie na śmierć i życie – to błąd. Lord lub dama, których obraziłeś, prawie na pewno poinstruowali swego człowieka, aby cię najpierw upokorzył, następnie pokrwawił i wreszcie – z wielkim kunsztem, który poderwie publiczność z miejsc i zmusi do owacji – zabił. Kiedy to się wydarzy, główny sędzia bez wątpienia wyrazi swoje szczere oburzenie tym rażącym pogwałceniem zasad i bezzwłocznie nałoży grzywnę na owego lorda lub damę. Wysokość grzywny będzie zbliżona do ceny wina, które będą sączyć z kielichów, patrząc, jak twoja krew wsiąka w piach. Miewałeś lepsze dni, prawda? Wróćmy do pojedynku. Przyjrzyj się dobrze przeciwnikowi stojącemu naprzeciwko – czas nauczyć się, jak wygrywać. Twój oponent jest zapewne znamienitym szermierzem – szybkim, silnym, o wyjątkowym poczuciu równowagi, błyskawicznym refleksie i nerwach ze stali. Taki szermierz przez całe lata uczy się od najlepszych fechtmistrzów w kraju. Niestety, ty pewnie nie posiadasz żadnej z tych wspaniałych cech i istnieje spora szansa, że twoim jedynym nauczycielem szermierki był twój najlepszy przyjaciel – mieliście wtedy sześć lat, okładaliście się kijami i marzyliście o tym, by zostać Wielkimi Płaszczami. Na szczęście to, co się zaraz wydarzy, to nie pokaz szermierki – to pojedynek. W pojedynku nie chodzi o technikę. Pojedynkujący się nie będzie zaczynał walki, mając nadzieję, że zrobi wrażenie na publiczności lub zyska Strona 12 przychylność możnych. Tu idzie tylko o jedno, najstarsze i podstawowe prawo: „Wpakuj sztych miecza w drugiego gościa jako pierwszy”. Kiedy więc herold rozpocznie pojedynek uderzeniem w dzwon, a twój przeciwnik zaprezentuje swe mistrzowskie umiejętności, wywołując westchnienia publiczności, zapomnij o życiu i śmierci, zapomnij o honorze i tchórzostwie, zapomnij o wszystkim, z wyjątkiem znalezienia tej jednej okazji, tej krótkiej chwili, w której będziesz mógł wbić głownię miecza w brzuch przeciwnika. Mamy w Tristii powiedzenie: Deato mendea valus febletta. Bogowie każdego obdarzają słabością. Pamiętaj o tym, a może uda ci się przeżyć. Może będzie ci dane wygrać następne pojedynki. Może nawet zostaniesz jednym z najgroźniejszych szermierzy twojego pokolenia. Oczywiście, może się tak stać, ale równie prawdopodobne jest to, że któregoś dnia – może nawet dzisiaj… Pamiętasz tego wielkiego szermierza, który za chwilę przegra pojedynek? To możesz być ty. Strona 13 ROZDZIAŁ 2 KRWIOPUSZCZ – Zdajesz sobie sprawę, że przegrywasz, Falcio? – spytał Brasti, opierając się o kolumnę tuż obok siedmiobocznej areny pojedynkowej w pałacu książęcym w Baern. – Zamknij się, proszę – odpowiedziałem. Mój przeciwnik, jak mi powiedziano, niepokonany dotąd w sądowych pojedynkach, a którego imię już wyleciało mi z głowy, uśmiechnął się lekko, robiąc wypad szpadą pod gardą mojego rapiera. Odpowiedziałem półkolistym wymachem, parując cios w udo, ale on w ostatniej chwili uchylił się, unosząc ostrze ku górze. Wyciągnął broń przed siebie i skoczył do przodu z szybkim wypadem. Gdyby na świecie istniała sprawiedliwość, nie udałoby mu się mnie dosięgnąć. – Na jaja świętego Zagheva – mruknąłem, gdy prawe ramię zapłonęło bólem od niewielkiego zranienia: kara za błąd w ocenie odległości. „Dlaczego zawsze mi się to przytrafia, gdy przeciwnik walczy szpadą?” Mimo delikatnego i cienkiego ostrza szpady są zwodniczo groźne. Ta, którą posługiwał się mój przeciwnik, była tylko o kilka cali krótsza niż mój rapier, jednak rywal nadrabiał to nadzwyczaj długimi wypadami w rodzaju tych uwiecznionych na ilustracjach drogich podręczników szermierki. Po przeciwnej stronie placu hrabia Kuncet, margrabia Gerlac, parszywy grubas, który zaaranżował ten pojedynek, zakrzyknął: „Bravasa!” do swojego czempiona. Gromada popleczników margrabiego dołączyła do wiwatów, dorzucając „Fantisima!”, „Dei blesse!” i kilka innych niewłaściwie dobranych okrzyków szermierczych. Choć bardzo mnie to irytowało, praktyka kibicowania szermierzom była Strona 14 powszechnie akceptowana – miałem oczywiście prawo do podobnych wybuchów entuzjazmu moich stronników. – Niezwykle utalentowany gość z tego Undriela – zauważył Kest. Undriel. Więc tak miał ten bękart na imię. Brasti zdecydował się na swój sposób stanąć w mojej obronie. – To nie wina Falcia. Starzeje się. Robi się coraz wolniejszy. Do tego wygląda na to, że mu się przytyło. Spójrz tylko na niego, minęły ledwie cztery miesiące, odkąd pokonał Shurana, a już jest tylko w połowie tak dobry jak kiedyś. „Zawsze dobrze mieć przy sobie przyjaciół w potrzebie”, pomyślałem, niezgrabnie parując ostrze Undriela, co potwierdziło moje rosnące zmęczenie. – Nie rozpraszajcie go – powiedziała Ethalia. Chciałem spojrzeć na nią, by rzucić jej uspokajający uśmiech, ale zamiast tego poczułem, że obcas mojego prawego buta ślizga się, i musiałem zatoczyć się do tyłu, by złapać równowagę. „Idiota! Uspokoisz ją, nie ginąc w pojedynku”. Undriel i ja krążyliśmy wokół siebie przez kilka sekund, szukając u przeciwnika słabości, które można by wykorzystać. „Bogowie, ależ mam dość. Dlaczego on nie wygląda, jakby się męczył?” Głośne siorbnięcie przyciągnęło uwagę wszystkich: Ossia, chuda, elegancko postarzała księżna Baern zasiadała u szczytu sali na tronie z wysokim oparciem. Aline, spadkobierczyni Korony Tristii i Valiana, Obrończyni Królestwa, zajmowały miejsca u jej boku na znacznie mniejszych siedziskach, niczym dzieci, którym kazano się opiekować starą ciotką. Aline od czasu do czasu spoglądała na księżną z irytacją, ale z trudem hamowana wściekłość Valiany była zarezerwowana wyłącznie dla mnie. Właściwie nie mogłem jej za to winić. To, co zaczęło się jako ceremonia przedstawienia Aline szlachcie Strona 15 Księstwa, przybrało nieoczekiwany obrót, gdy margrabia Gerlac, jeden z sześciu mężczyzn mających widoki na zastąpienie na tronie starzejącej się i bezdzietnej księżnej Ossii, wykorzystał naszą obecność do wszczęcia procesu przeciwko Koronie. Posługując się nieznośnie pokrętną logiką, stwierdził, że połączył włości z majątkiem świątynnym na swoich ziemiach, w związku z czym, mimo że nadal nimi włada, jest zwolniony z płacenia podatków. Powołał nawet na świadków kilku kapłanów w imponująco ozdobnych szatach, by potwierdzili jego wersję. Księżna Ossia, dyplomatycznie jak zawsze, postanowiła przekazać wydanie wyroku w tej sprawie Valianie, która jako Obrończyni Królestwa cierpliwie wysłuchała każdego argumentu, przejrzała każdy dokument, a następnie bez wahania oddaliła sprawę. Kuncet – jak mają w zwyczaju mężczyźni w tych rzadkich przypadkach, kiedy nie dostają tego, czego chcą – zrobił wielką awanturę. Zakwestionował ważność werdyktu i praw Valiany do tytułu Obrończyni Królestwa, a następnie zaczął na naszych oczach wysuwać niezbyt subtelne groźby wobec Aline. Wtedy zdecydowałem się wkroczyć do akcji. Niecałe sześć miesięcy temu przelałem litry krwi, by Shuran i jego Czarne Tabardy nie przejęli tego przeklętego kraju. Ryzykowałem nie tylko własnym życiem, ale i życiem swoich najbliższych, ratując tych samych książąt, którzy z prób pozbawienia mnie życia uczynili swoje ulubione hobby. Byłem bity, torturowany i ocierałem się o śmierć, aby córka mojego króla mogła pewnego dnia zająć należne jej miejsce na tronie. Czy ktoś naprawdę wierzył, że zamierzam pozwolić, by taki zapchlony szlachetka jak Kuncet publicznie jej groził? „Do diabła, zapłaci mi za to”. Undriel niespodziewanie zanurkował pod moim ostrzem, przetaczając się po ziemi i atakując z lewej, po czym odskoczył, nim zdążyłem wyprowadzić cięcie. I zostawił po sobie kolejną krwawą pamiątkę, tym razem na moim lewym ramieniu. Strona 16 – Trzeba było założyć płaszcz – powiedział Brasti. – Zamknij się – powtórzyłem. Pancerz jest zabroniony w pojedynkach sądowych, ale większość interpretuje to jako zakaz korzystania z kolczugi czy zbroi płytowej. Jako że nasze płaszcze wykonane są ze skóry, to chociaż mają wszyte kościane płytki, technicznie nie są zbroją. Zresztą takie było założenie ich twórcy. Dlaczego w takim razie nie miałem go na sobie? Ponieważ Kuncet, margrabia Gerlac, uznał taką ochronę za „tchórzliwą”, i Kest, połączeniem uniesionych brwi i cichego kaszlnięcia, najwyraźniej się z nim zgodził. Innymi słowy, ponieważ jestem idiotą, a moi przyjaciele próbują mnie zabić. Czerwień zaczęła plamić lewe ramię mojej białej lnianej koszuli, niemalże idealnie dopasowując się do plamy po prawej stronie. Undriel chciał nadać symetrię swojej kompozycji na płótnie, którym najwyraźniej dla niego byłem. Sukinsyn próbuje wykrwawić mnie na śmierć. Podobnych Undrielowi nazywa się wśród szermierzy krwiopuszczami: ich główną strategią jest zadawanie małych cięć – ran, które pieką, krwawią i rozpraszają cię, aż zaczniesz zwalniać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Krwiopuszcz nie spieszy się, tnąc cię raz za razem, by skończyć walkę jednym, zamaszystym cięciem – zwykle mierzą w tętnicę, byś mógł spektakularnie wykrwawić się na placu. Publiczność ich uwielbia. Ja ich nienawidzę. Same rany były bardziej irytujące niż groźne. Później, zakładając, że przeżyję, Ethalia użyje którejś z jej prawie magicznych maści do zaleczenia rany, a następnie zamknie ją kleistym balsamem. Jeden z wielu powodów, dla których powinienem był już dawno poprosić ją o rękę, to delikatny sposób, w jaki przesuwała palcem po ranie, aby zetrzeć nadmiar lekarstwa. Było to tak przedziwnie zmysłowe, że niemal sprawiało, iż chciałoby się mieć takich cięć jeszcze kilka… Z moich ust wydostał się niechciany i żenująco wysoki okrzyk, gdy Strona 17 ostrze Undriela kolejny raz sięgnęło celu, tym razem po lewej stronie mojej szczęki. „Skup się, głupcze. Udaje mu się wykrwawić cię i bez twojej pomocy”. Undriel natarł w wirującym ataku, kreśląc ostrzem ósemki, by po chwili nagle uderzyć niczym wąż i wycofać się, gdy tylko próbowałem odparować. „Dashini”, pomyślałem, ledwo powstrzymując się przed ucieczką z pojedynkowego kręgu. „Używa techniki dashini”. Undriel zauważył strach na mojej twarzy i uśmiechając się, zwiększył szybkość i brutalność swojego ataku. Machnąłem rapierem w niezdarnej zasłonie, by nie dać mu zbliżyć się za bardzo, ale ciężar rapiera uczynił z tego bardzo męczący manewr. Pociłem się teraz już nie tylko z wysiłku. Co za bzdura! Dashini wymarli, a nawet jeśli nie, to nie ma mowy, żeby ten brykający fircyk był jednym z nich. Zrobił to tylko po to, by wytrącić mnie z równowagi. – Więc prawdą jest, co o tobie słyszałem – powiedział Undriel. Odezwał się po raz pierwszy i to głosem tak spokojnym, jakby dopiero co wstał z łóżka. – Jeśli słyszałeś, że dostanie ci się tak bardzo, że nie będziesz w stanie wsiąść na konia przez rok, to owszem. To najprawdziwsza prawda. – Moje słowa brzmiałyby bardziej przekonująco, gdyby nie towarzyszyło im ciężkie dyszenie. – Plotka głosi, że od Lamentu co wieczór budzisz się z krzykiem, błagając, by skończyć twoją udrękę. – Ciężko powiedzieć – odparłem. – Miłosne zapasy przed zaśnięciem sprawiają, że ostatnio jestem zbyt zmęczony, by pamiętać sny. „Dlaczego to powiedziałem? Gadam od rzeczy. Bogowie, czym Ethalia sobie na mnie zasłużyła?” Zadałem niski cios rapierem po łuku z siłą wystarczającą, by roztrzaskać kości w kolanie Undriela, ale on uniknął go z wdziękiem tancerza, by po chwili powtórzyć paradę dashini, którą tak mnie denerwował. Strona 18 „Dlaczego pozwalam mu się rozpraszać? Co gorsza, dlaczego tak dobrze mu to idzie?” Elementy układanki zaczęły do siebie pasować: Undriel celowo przedłużał pojedynek. Zwykle nie stanowiłoby to problemu, teraz jednak szybko się męczę z powodu ran odniesionych kilka miesięcy wcześniej. Wybrał szpadę, bo przez ostatnie lata walczyłem z rycerzami i żołnierzami, którzy używali cięższej i wolniejszej broni jak miecze czy buzdygany. Szkoła dashini, nawet jeśli nie była szczególnie zabójcza, to przy użyciu lżejszej szpady, sprawiała, że stawałem się nerwowy i niezgrabny. Innymi słowy, Undriel był idealną osobą do walki ze mną. Jak to możliwe, że Kuncet miał akurat w zanadrzu mistrza potrafiącego połączyć te wszystkie elementy w jeden niepowtarzalny styl? Sukinsyn szkolił się specjalnie do tej walki. Undriel wyszczerzył zęby, jakbym miał wszystkie te myśli wypisane na twarzy, i natarł na mnie, a kiedy potknąłem się i cofnąłem, próbując uniknąć szybkiego, tanecznego ataku, reszta brakujących fragmentów historii wskoczyła na swoje miejsce. Kuncet nie stracił dziś panowania nad sobą. Nie dbał o cholerne podatki. Cała sprawa była dla niego tylko pretekstem do starcia z Koroną i wmanewrowania mnie w pojedynek. Czy można lepiej obwieścić swoje roszczenie do tytułu księcia Baern niż przez zabicie Wielkiego Płaszcza i publiczne sprzeciwienie się Obrońcy Królestwa, a wszystko to bez złamania ani jednego z Królewskich Praw? Co więcej, Kuncet robił to w obliczu osoby, której stanowisko chciał zająć. Księżna – otwarcie sprzyjająca dziedziczce tronu – mogła tylko bezsilnie obserwować bieg wydarzeń. Tak oto pokazuje się wszystkim roszczenie do tytułu księcia. Mógł wzmocnić swoją pozycję w jeden tylko sposób: zabijając nie jednego z Wielkich Płaszczy, a ulubieńca przyszłej Królowej. Zabijając Pierwszego Kantora. Strona 19 Którym, zupełnie przypadkiem, byłem ja. Undriel uśmiechnął się jeszcze szerzej: drobne rany zaczynały mnie spowalniać. W głowie miałem już tylko jedno: kiedyś byłem w tym naprawdę dobry. Strona 20 ROZDZIAŁ 3 PIRUET SKOWRONK A Spytałem kiedyś lekarza, dlaczego czas wydaje się zwalniać, gdy jesteśmy o krok od śmierci. Odpowiedział, że w chwilach skrajnego zagrożenia jeden z organów w naszym ciele zaczyna wydzielać płyn zwany „życiodajnym sokiem”, który zwiększa siłę kończyn i przyspiesza reakcje organizmu. Takiej osobie wydaje się, że sam czas na moment zatrzymuje się, dając jej ostatnią szansę na przetrwanie. Można by pomyśleć, że dzięki tak cudownemu płynowi umysł skupia się wyłącznie na źródle niebezpieczeństwa, ale w moim przypadku skutek był odwrotny. Nawet gdy Undriela sunął w moją stronę, zmuszając mnie do cofnięcia się i wytrącając z równowagi, gdy gotował się do zadania śmiertelnego ciosu, nie mogłem przestać skupiać się na drobiazgach dookoła. Oczy Brastiego zwęziły się w zdumieniu, co uświadomiło mi, że dopiero teraz zorientował się, że mam kłopoty. Usta Kesta były lekko otwarte, jakby zamierzał podszepnąć mi tajemną fintę szermierczą, która mogłaby mnie uratować, i jednocześnie zdał sobie sprawę, że jest już za późno. Widziałem nawet, że dłoń Valiany drgnęła, jakby chciała wyciągnąć miecz i ruszyć mi na odsiecz. Ethalia, kobieta, którą kochałem, kobieta, której powiedziałem: „Równie dobrze możesz zostać i popatrzeć, to głupstwo zajmie mi ledwie parę minut!”, była blada jak śmierć. Dlaczego nie poprosiłem, by poczekała na zewnątrz? Po jaką cholerę w ogóle przyjmowałem to wyzwanie? Gdy tylko dotarliśmy na południe, powinienem był wziąć Ethalię na ręce, znaleźć najbliższą łódź i pożeglować w stronę tej wyspy, o której opowiadała mi setki razy.