Carlyle Liz - Diabeł wcielony

Szczegóły
Tytuł Carlyle Liz - Diabeł wcielony
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Carlyle Liz - Diabeł wcielony PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Carlyle Liz - Diabeł wcielony PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Carlyle Liz - Diabeł wcielony - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Tytuł oryginału: The Devil You Know Projekt okładki: Olga Reszelska Prolog Korekta: Alicja Chylińska W którym zaczyna się Copyright © 2003 by S. T. Woodhouse nasza opowieść o niedoli An original publication of Pocket Books, a division of Simon and Schuster, Inc. Copyright © lor the Polish cdition Wydawnictwo BIS 2006 Czy wierzycie w prawdy uniwersalne? Wierzenia, przestrogi, morały przekazywane z pokolenia na po­ kolenie niczym wysłużone frazesy? Jak rzekł niegdyś Poeta, świat jest sceną, a śmiertelnicy jedynie aktora­ mi. Jeśli, jak czyni to wielu, przyjmiemy za pewnik to stwierdzenie, wówczas życie Randolpha Benthama ISBN 83-89685-63-9 Rutledge'a jednym wyda się komedią, innym zaś tra­ gedią, w zależności od punktu widzenia. Dla jego kompanów w rozpuście była to zapewne komedia; dla jego żony, dzieci oraz dłużników - tra­ gedia. Jednak sam dżentelmen (a zwrotu tego należy używać w tym wypadku dość swobodnie) niegdyś ze śmiechem oświadczył, że jego życie to jedna wielka Wydawnictwo BIS farsa, której nadano jakże znaczący tytuł Zycie łotra, ul. Lędzka 44a a raczej nadałoby, gdyby tytułu nie przechwycił jakiś 01-446 Warszawa początkujący pisarzyna, który z pewnością skazany był tcl. (0-22) 877-274)5, 877-40-33; fax (0-22) 837-10-84 na pogrążenie się w otchłani literackiej nijakości. Saga rodzinna rozpoczęła się dawno temu, jakieś e-mail: bisbis(ń vvydawnictwobis.com.pi www.wydawnictwobis.com.pl osiemdziesiąt lat przed przybyciem Wilhelma Zdo­ bywcy. Pewien ambitny wieśniak z targowego mia­ Druk i oprawa: Białostockie Zakłady Graficzne S.A. steczka Chipping Campden, nałożył swe towary na trzeszczący wóz, zaprzężony w osła, i wyruszył w podróż po kraju. Potomności nie były znane powo- Strona 4 dy tej wyprawy, zwłaszcza że były to czasy, kiedy w jego cieniu, był uosobieniem bogactwa, władzy większość saksońskich wieśniaków rodziła się i umie i potęgi, które wytrwałą pracą zdobyła zamieszkują­ rala w jednym miejscu. Wiemy jednak, że mężczyzna ca go rodzina. ów nie ujechał daleko, jedynie dwadzieścia mil Jednak koleje losu i dzieje historii miały obrócić na południe, a mimo to odległość ta wystarczyła. by się przeciw rodzinie Camden. Kiedy niemal dwa wie­ na zawsze odmienić los jego rodziny. ki później na świat w Chalcote przyszedł John Cam­ Wędrowiec nazywał się John z Campden. Jak gło­ den, równocześnie nastały czasy wielkiej niepewno­ si legenda, kiedy dotarł do zielonej doliny rzeki ści. Chociaż nie brakowało pieniędzy, lata ospy, dżu­ Coln, zatrzymał się przy rozległych polach, pokry­ my oraz niepokojów społecznych nadwerężyły cale tych skoszoną trawą, podobnych bogatym kobier­ konary rodzinnego drzewa. Ten ostatni John Cam­ com. Tutaj wyprzągł osła, rozładował wóz i wbił den był osobnikiem naznaczonym piętnem losu. po raz pierwszy łopatę w żyzną glebę. Tak też zaczę­ Spędził on cztery dziesięciolecia, dorabiając się nie­ ła się droga jego rodziny ku bogactwu błękitnej krwi mal takiej samej liczby żon, na walce o poczęcie po­ ziemiaństwa. tomka, który ocaliłby ginącą dynastię. W końcu Nie wiemy, w jaki sposób prosty Saksończyk doro­ w ostatniej bitwie o ten szczytny cel doznał ataku bił się tak wspaniałego majątku, czy to dzięki uczci­ serca. wej pracy czy zręcznym oszustwom, czy może nawet Ocknął się parę dni później w przepastnej sypialni dzięki sprytnemu małżeństwu. Jednak przez wiele o łukowym sklepieniu i otworzywszy oczy, ujrzał swe stuleci jego potomkowie ciężko pracowali, budując córki bliźniaczki. Po prawej stała Alice, po lewej solidne domostwa, schludne wioski oraz potężne Agnes. Obie ze smutkiem pochylały się nad łożem, świątynie wełniane, nazywane tak, ponieważ o którym John Camden wiedział, iż stało się jego ło­ za wszystko płacili popularną w Cotswolds walutą. żem śmierci. Posłanie było tak wąskie, a włosy jego Owcami. córek tak bujne i faliste, że pochylając się nad nim Sześć wieków później, wiele lat po tym, kiedy dziewczęta niemal stykały się ze sobą głowami. Osła­ Campdenowie stracili w jakiś sposób „p" i stali się biony i otumaniony mężczyzna uznał, iż go przydu¬ Camdenami, kolejny John wpadł na genialny plan. szają i nakazał im odejść. Będąc posłusznymi córka­ Wykorzystał pieniądze pochodzące z wełny, by zbu­ mi, dziewczyny natychmiast odstąpiły od ojca. Ale dować wspaniałą posiadłość w tym samym miejscu, dziwnym trafem grzebień Alice zaplątał się we włosy gdzie według legendy zatrzymał się jego przodek. Agnes i mnóstwo czasu zajęło im ich rozplatanie. Dom ten, podobnie jak wszystkie domostwa w owym Przyglądając się z cichym rozbawieniem tej sza­ czasie, powstał z brązowego kamienia i był tak syme­ motaninie, mężczyzna uznał, iż jest to znak od Bo­ tryczny, tak doskonały, o tak wysmakowanych pro­ ga. Z całą siłą, jaką pozostawił mu stwórca, John porcjach, że wieśniacy nie mogli wyjść z podziwu. Camden posłał do Oksfordu po swego adwokata. Chalcote Court ze swymi wnękami, stromymi dacha­ Sporządził on skomplikowany testament, który wy­ mi i parafią świętego Michała, stojącą dosłownie cinał olbrzymią wyrwę pośrodku całej jego spuści- 6 7 Strona 5 zny. Majątek, który pozostawał w całkowitym i pew¬ lonu. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby nym władaniu jego rodziny przez osiemset lat, miał mieszkać w tak mokrym i ponurym miejscu. zostać podzielony na pół. Alice, starsza o kwadrans, Głowa Alice bezsilnie opadła na zagłówek obitego miała otrzymać tę część majątku, na której stał dwór brokatem łóżka. Chalcote. Bardziej odległa część miała przypaść - Przecież jest wiosna, Randolphie - odparła, prze­ w udziale Agnes, młodej dziewczynie, wiodącej ży­ suwając ostrożnie niemowlę, opatulone kocykiem. - cie raczej roztropne, aniżeli podyktowane przyjem­ Cam mówi, że powinniśmy cieszyć się z wiosennych nościami. deszczy. Poza tym nie możemy sprzedać Chalcote, John Camden wyjawił jeszcze jedno życzenie: aby ani nawet go zastawić, ponieważ tata wszystko razem potomstwo jego córek pożeniło się między sobą, tym połączył. Kiedy braliśmy ślub, wiedziałeś, że pewnego samym jednocząc fortunę. Co ważniejsze jednak, dnia wszystko trafi w ręce Cama. aby żaden kawałek ziemi nigdy nie opuścił rąk rodzi­ - Och, przestań gadać o tym, co będzie kiedyś, ny. Gdyby tak się stało, jego dusza miała nigdy nie Alice - rzeki gorzkim tonem Randolph, sadowiąc się zaznać spokoju. w skórzanym fotelu. - Twój cudowny mały książę do­ Alice zaczęła działać szybko. W trakcie pierwsze­ stanie wszystko pewnego dnia. Muszę zagrać, ponie­ go tygodnia bywania na salonach podchwyciła spoj­ waż wkrótce oszaleję z nudów. rzenie młodzieńca, uważanego przez wszystkich Alice przyjrzała mu się zmartwiona. za najatrakcyjniejszego oraz najbardziej rozpustne­ - Mógłbyś spędzić trochę czasu z Camem albo Ca­ go dżentelmena w całej Anglii. Alice była bogata, therine - zaproponowała, wędrując wzrokiem ku głupiutka i szaleńczo zakochana, a ledwie jej wesel­ dzieciom, pochylonym nad stolikiem do gry w trik- ne dzwony przestały bić, już Randolph Rutledge za­ traka w przeciwległym kącie pokoju. Chłopak sie­ czął trwonić osiemsetletnią spuściznę jej rodziny. dział z wyciągniętymi, długimi nogami odzianymi Gdy w wyniku tego niefortunnego związku w wysokie buty, a stópki dziewczyny zwieszały się na świecie pojawiła się trójka dzieci, niewiele mająt­ nad nimi. Na podłodze tuż obok nich stał jeden ku pozostało już do zjednoczenia, a ducha Joh­ z wielu mosiężnych garnków. Pogrążone w zabawie na Camdena nigdzie nie było widać. Agnes wiodła dzieci nie zauważały bezustannego kapania kropel własne życie, wyszła dobrze za mąż i na swojej części spadających do naczynia z przeciekającego dachu. ziemi wybudowała ufortyfikowany zamek. Nadal Randolph pociągnął nosem i zwrócił się do żony. jednak czuła się rozdrażniona z powodu przejęcia - Moja droga, nie śmiałbym przeszkadzać - wark­ przez siostrę rodzinnego gniazda i nie zwracała uwa­ nął pogardliwie. - Ten nudny prosty wieśniak to cał­ gi na niegodziwe zachowanie szwagra, ani na cierpie­ kowicie twoja zasługa. I modlę się do Boga, oby był nia Alice. rzeczywiście takim zbawicielem, za jakiego go uwa­ - Nie możemy dobrze sprzedać tej przeklętej po­ żasz, gdyż ten marny majątek naprawdę potrzebuje siadłości - rzekł pewnego ranka Randolph do żony, zbawienia. Co do dziewczyny, uważam, że ma coś wyglądając na dziedziniec Chalcote przez okno z sa- w sobie, ale... 8 9 Strona 6 Ale jest tylko dziewczynką. - Alice, równie dobrze mogłabyś oddać go z gra­ Ostatnia kwestia pozostała niewypowiedziana. cją. Pozostałą dwójkę wychowałaś na swoją modlę, Alice Rutledge ponownie westchnęła i nie mogąc ale ten pulchny diabełek nosi moje imię i ma moją opanować przejmującego zmęczenia, które prześla­ naturę, i będę postępował z nim tak, jak zapragnę. - dowało ją od porodu, pozwoliła opaść powiekom. A potem celowo obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Musiała zdrzemnąć się na jakiś czas, jak to się jej Poza tym, moja droga, nie sądzę, byś miała siły mnie często zdarzało, gdyż wybudził ją szloch niemowlę­ powstrzymać - dodał zbyt radosnym tonem. cia. Wydawało się, że miała za mało pokarmu Alice opuściła puste dłonie. Puste jak całe jej ży­ i dziecko płaczem okazywało swoją frustrację. cie. Jedyną jego radością były dzieci: Camden, Ca­ - Mały żarłoczny diabeł - usłyszała pogardliwe therine i niemowlę. A Randolph miał rację. Niech go słowa Randolpha. - Zawsze ci mało, no nie? Kobie­ piekło pochłonie, ale miał rację. Jej dni na ziemi by­ ty zawsze takie są. ły policzone i Alice wiedziała o tym z przerażającą Alice zmusiła się, by otworzyć oczy. Jej mąż po­ pewnością. A potem co? Dobry Boże, co potem? chylał się nad łóżkiem, wyciągając ręce ku niemow­ Wpoiła Camowi twardą samodyscyplinę, która lęciu. Nie miała siły, aby mu odmówić i znowu, jak miała zapewnić, aby zawsze postępował, jak należy. zwykle, pozwoliła odebrać sobie dziecko. Maluszek, Słodkie usposobienie i proste piękno Catherine da­ machając rączkami z radosnym gruchaniem, pozwo­ dzą jej z pewnością dobrego męża, takiego, który za­ lił się wziąć ojcu w ramiona. bierze ją z dala od tego wszystkiego. Ale co z jej słod­ Wkrótce Randolph uciszył dziecko, kołysząc je kim dzieciątkiem? Co stanie się z Bentleyem, kiedy na kolanie i śpiewając prostacką knajpianą piosenkę. jej zabraknie? Ponownie wypełnił ją żal i smutek Alice ponownie zmusiła się do otwarcia oczu i wycią­ wybuchnęła niekończącym się potokiem łez. gnęła ramiona, by odebrać dziecko. - Przestań, Randolphie! - zażądała. - To jest zbyt wulgarne. Nie pozwolę, by uczył się takich obrzydli­ wych rzeczy. Randolph, nadal bujając rozweselone dziecko na kolanie, spojrzał na nią kwaśno. - Och, zamknij się, Alice - powiedział. - Ten jest mój, słyszysz? Chłopaka z chóru i dziewuchę już zniszczyłaś, ale ten... Ha! Popatrz tylko w jego oczy! Spójrz na ten uśmiech! Na Boga ten ma mój charak­ ter i apetyt! - Modlę się, żeby tak nie było - wypaliła Alice. Randolph odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. 10 Strona 7 tego utknęła tutaj z ciotką Winnie i mężczyznami. Gwałtownie odgarnęła z twarzy gałązkę i maszero­ Rozdział 1 wała dalej w poświacie księżyca, tupiąc butami do konnej jazdy na żwirowej ścieżce. Tutaj, na dol­ nych piętrach tarasów, ogród prowadzony był dziko, W którym ostrzeżenia pani Weyden w naturalny sposób. W oddali, przy tylnych drzwiach paliła się latarnia. Frederica powinna była ucieszyć pozostają niezauważone się na ten widok, ale tym razem tak się nie stało. Noc była chłodna, ale nie wilgotna, w powietrzu unosił się gęsty aromat świeżo zoranej ziemi. Dziew­ czyna wzięła głęboki, uspokajający oddech i nagle poczuła przytłaczającą falę rozpaczy. Przelała się Tout vent a celni quit sait attendre - wymruczała Fre¬ przez jej płuca i zdusiła oddech, Frederice udało się derica d'Avillez. W jej ustach zabrzmiało to raczej jednak ją obezwładnić i ruszyć dalej. Lepszym uczu­ jak przekleństwo niż przysłowie. Były to pozostałości ciem był gniew. A ona była zła. I pełna złośliwości. jakiejś starej lekcji francuskiego, które powtarzała Przemożne pragnienie wyrządzenia komuś krzywdy sobie raz po raz w myślach, aż zaczęło ją to męczyć, niemal ją przytłaczało. Przyjechała tu z Londynu podobnie jak mały żółto-zielony ptaszek, którego wi­ na próżno. Pomyliła się. Pomimo wszystkich składa­ działa na wystawie w Picadilly, i który bezustannie nych szeptem obietnic i przymilnych spojrzeń John­ kręcił się na huśtawce w klatce. Ci, którzy potrafią ny Ellows wcale nie miał zamiaru się z nią żenić. czekać, zdobywają wszystko. Co za cholernie głupie Zatrzymała się gwałtownie, ledwie zauważając powiedzenie. I wierutne kłamstwo. majaczące przed nią w świetle księżyca schody. Jak Stojąc przy drzwiach stajni, ponuro wpatrywała się mogła aż tak się pomylić? Jak mogła być tak głupia? w ciemne niebo i po dłuższej chwili niepewności wy­ Ponieważ była głupiutką, małą dziewczynką. prostowała się i ruszyła w stronę tarasowych ogro­ Prawda boli, czyż nie? Tutaj w domu wszystko by­ dów. Idąc, niecierpliwie uderzała pejczem w udo ło takie samo jak w Londynie. Otoczenie było tylko i śpiewając pod nosem, starała się odegnać napływa­ bardziej swojskie. Społeczeństwo, a zwłaszcza miej­ jące do oczu łzy. Temu również miało służyć powta­ scowe ziemiaństwo zawsze znajdzie powód, by pa­ rzane od miesięcy przysłowie. Jego słowa dodawały trzeć na nią z wyższością. Nagle Frederica poczuła jej otuchy w trakcie nieudanego sezonu w Londynie się w Essex równie nie na miejscu, co w Londynie. oraz podtrzymywały ją na duchu tutaj, w domu w Es­ Na tę myśl coś się w niej załamało. Zdałoby się sa­ sen, kiedy niecierpliwie oczekiwała powrotu John¬ moistnie pejcz dziewczyny z impetem sieknął zielony ny'ego z wielkiej wyprawy. krzak, rozpryskując szczątki liści w nocnym powie­ Ależ zyskała na swej cierpliwości! Powinna była trzu. Wydobycie z siebie złości napełniło ją dziwnym pojechać do Szkocji z Zoe i maluchami. A zamiast uczuciem satysfakcji. Miała już dość bycia idealną, 12 13 Strona 8 tak spolegliwą, tak cholernie... powściągliwą. Więc sząc na haku przy tylnych drzwiach; przyćmione żół­ raz za razem zaczęła tłuc pejczem w krzaki, które ro­ tawe światło padało na płyty chodnikowe. Dziewczy­ sły wzdłuż ścieżki i schodów i w ten sposób szybko na zamachnęła się pejczem i po raz ostatni uderzyła weszła na tarasy. w rosnący najbliżej krzew bukszpanu. - On mnie nie kocha! - wysyczała, waląc pejczem - Jezusie Nazareński! - rozległ się męski głos. w jałowiec rosnący po jej lewej stronie. - Nie! Nie i nie! Frederica odskoczyła w tył i zasłoniła usta ręką. Kolejną ofiarą stała się bezlistna forsycja, której Zza krzaków ukazał się wielki, ciemny kształt, ma­ gole gałązki rozprysły się na wszystkie strony. chając rękoma w okolicy spodni. W ciemność wystrzeliły pędy cisa. Otaczała ją buj­ - Do diabła, Freddie! - wrzasnął mężczyzna, sto­ na zieloność, a ona parła do przodu, rozdając razy jąc obok mieniącego się krzewu. - O mało nie dosta­ pejcza każdej oświetlonej srebrem księżyca roślinie. łem zawału. Gorące łzy napłynęły pod powieki. Och, Johnny! Po­ Serce podeszło dziewczynie do gardła i przysunę­ myślała... że on powiedział... ła się bliżej, zaglądając w ciemności. Nagle zauważy­ Ale najwyraźniej nie było tak. ła znajomy złoty sygnet na dłoni zapinającej spodnie. W maju miał ożenić się z kuzynką. Tak kazał mu oj­ - O Boże - wyjęczała. - Bentley Rutledge, to ty? ciec, stwierdził. Był do szaleństwa zakochany w Fede¬ Co tu, u licha, robisz? rice, zawsze ją kochał, ale nie mógł ryzykować wydzie­ Rutledge roześmiał się gardłowo i zapiął ostatni dziczenia. Straciłby wówczas majątek, wspaniały dwór. guzik u spodni. Frederica przypominała mu o swoim pokaźnym po­ - A na co wygląda, kochana Freddie? sagu, ale to na nic się zdało. Może posag jego kuzyn­ Oparł się jednym biodrem o ścianę. ki był większy? Ściśnięte gardło uniemożliwiło jej za­ - Następnym razem postaraj się wysłać jakieś danie tego pytania. Tak więc, ze smutnym uśmiechem, ostrzeżenie. Johnny uniósł do ust jej dłoń i na zawsze ją opuścił. - Na miłość boską, Rutledge! Czy Tess nie posta­ A mimo to Frederica zbyt dobrze usłyszała to, co wiła ci pod łóżkiem nocnika? nie zostało wypowiedziane. W jej żyłach płynęła nie Kiedy minęło uczucie pierwszego szoku, Frederica dość błękitna krew, nie dość angielska, dla pełnego nie czuła się specjalnie zażenowana. Znała Rutled­ cnót właściciela ziemskiego Ellows, a tytuły jej kuzy­ ge'a chyba od zawsze. Był najlepszym przyjacielem jej nów, pieniądze i wpływy były niewystarczające, gdyż kuzyna Gusa i ulubieńcem Chatham Lodge, domo­ Frederica urodziła się po zlej stronie łoża, była za­ stwa, które bezustannie wypełnione było gośćmi tem bękartem, osieroconym, cudzoziemskim bękar­ i chociaż często słyszano, jak ciotka Winnie twierdzi, tem, kimś najgorszym, kim można było być w Anglii. że Rutledge to niepoprawny drań, zawsze, kiedy to Przynajmniej tej nocy tak jej się zdawało. mówiła, w jej oczach rozbłyskały iskierki. Frederica Dotarła już niemal na najwyższy taras, otoczony zmierzyła wzrokiem Rutledge'a. Winnie mówiła tak- niskim kamiennym murkiem i obsadzony po bokach że inne rzeczy. Rzeczy, których młode niezamężne rzędem bukszpanów. Lampa nadal paliła się, koły- panny nie powinny były podsłuchiwać. 14 15 Strona 9 Jednak Frederica podsłuchała je i ani przez uła­ Jest jednak już po północy, Nie powinieneś być mek sekundy nie wątpiła, iż są prawdziwe. Rutledge w łóżku? był wysokim, przystojnym diabłem o ciepłych, piw­ - Och, a powinienem? - W poświacie księżyca do­ nych oczach, przekornym uśmieszku i gęstych, ciem­ strzegła jego białe zęby, wyszczerzone w uśmiechu. nych włosach, które zawsze były zbyt długie. W rze­ Rutledge zawsze uśmiechał się na jej widok. - A co czy samej teraz, kiedy o tym sobie przypomniała, z tobą, słoneczko? O tak późnej porze wyślizgujesz z każdym rokiem stawał się chyba coraz bardziej się ze stajni? Kim jest ten szczęśliwiec? przystojny. Większy. Lepiej zbudowany. Był także Przez moment Frederica nie mogła złapać tchu. silny. W dzień Bożego Narodzenia złapał ją pod je­ - To nie twoja sprawa - wypaliła w końcu. miołą. Przypomniała sobie, jak objął ją w pasie moc­ Na te słowa Rutledge odsunął się od ściany i sta­ nymi dłońmi, tak że jego kciuki niemal stykały się ze nął nieco chwiejnie na nogach. sobą. A potem bez wysiłku uniósł ją, obrócił w po­ - Dlaczego, Freddie! - wyszeptał, miażdżąc reszt­ wietrzu i pocałował w usta. kę cygara obcasem. - To miody Ellows, prawda? To jednak nic nie znaczyło. Co roku w święta Bo­ Ach, ci faceci z Cambridge mają tyle szczęścia! żego Narodzenia Rutledge obcałowywał wszystkie Ten żart dźgnął ją w samo serce, klując dotkliwie damy: ciotkę Winnie, kuzynkę Evie i nawet Zoe, któ­ i głęboko. Frederica położyła dłoń na kamiennym rej nikt inny nie śmiał pocałować, ponieważ - choć postumencie. była z nieprawego łoża - jej ojcem byt wszechpotęż­ - Dlaczego zawsze mnie przedrzeźniasz, Rutled­ ny lord Rannoch. Tego roku jednak Rutledge porwał ge? - zażądała odpowiedzi, walcząc z pogardą ze łza­ Fredericę w ramiona, kiedy byli zupełnie sami. Poca­ mi. - I dlaczego nigdy nie pokazujesz się tutaj, chyba łował ją jakby od niechcenia. A potem dziwnie się że chcesz uniknąć jakiegoś skandalu? Albo męża ja­ zachwiał. Niemal zapomniał, by dziewczyną zakręcić kiejś damy? A mówiąc o skandalu, dlaczego prze­ w powietrzu, potem jego pocałunek stał się bardziej mierzasz ogrody samotnie? Nie masz nikogo lepsze­ miękki i usta ich obojga lekko się rozchyliły. Potem go do towarzystwa niż mnie? opuścił ją bardzo powoli, ich ciała otarły się o siebie Stojący w świetle latarni Rutledge uniósł jedną a jego wzrok nie spuszczał jej z oczu. Kiedy Frederi­ brew i ruszył ku dziewczynie swym charakterystycz­ ca ponownie dotknęła stopami podłogi, czuła się ca­ nym, lekkim krokiem. ła dziwnie rozgrzana. Rutledge jednak natychmiast - Właśnie kończyłem cygaro, Freddie - rzekł nieco się odwrócił. Był to ostatni raz, kiedy on, lub ktokol­ łagodniej. - Razem z twoimi kuzynami wróciliśmy nie­ wiek inny, pocałował ją pod jemiołą. co późno z Wrotham Arms, to wszystko. Gus stwier­ Dziwne, że przypomniała sobie o tym akurat te­ dził, że lepiej będzie pójść pieszo i trochę przewietrzyć raz. Dobry Boże, brnęła prosto ku nieszczęściu. Po­ Trenta. Odprowadzili go spać wraz z Theo. Biedaczy­ wróciło uczucie żalu z powodu Johnny'ego. na, założę się, że jutro odpokutuje za swoje sprawki. - Przepraszam, że cię zaskoczyłam, Rutledge - po­ Frederica ruszyła za Rutledge'em, szeleszcząc wiedziała, bawiąc się w dziwaczny sposób pejczem. - spódnicami, i przeskoczyła ostatnie trzy stopnie. 16 17 Strona 10 - Za swoje sprawki? - powtórzyła jego słowa, od­ Poklepał ją po plecach. wracając się do niego plecami. - A reszta z was jest - Cicho, cicho - uspokajał ją. niewinna niczym niemowlęta, jak przypuszczam. - Och, Bentley, jestem taka nieszczęśliwa! - wy- - Pokój, Freddie! - roześmiał się Rutledge, chwy­ szlochała i pozwoliła sobie skryć twarz na jego piersi tając ją łagodnie za ramię i obracając twarzą ku so­ i patetycznie powzdychać. Pachniał koniem, tyto­ bie. - Co się z tobą, do diabła, dzieje? niem i zbyt dużą ilością brandy, a mimo to jego siła I nagle zauważył. Frederica zdała sobie z tego i dotyk były niezaprzeczalnie męskie. sprawę, kiedy poczuła wypływającą z kącika oka łzę. Powinna była jednak przytulać się do Johnny'ego. - Ach, Freddie, o co chodzi? - wymruczał, ściska­ Myśl ta pojawiła się nie wiadomo skąd, otumania­ jąc dłoń na jej wełnianym okryciu. Uniósł drugą dłoń jąc ją. Dziewczyna ponownie wciągnęła powietrze i chwycił jej brodę, opuszką kciuka ścierając z policz­ i jej ciałem wstrząsnął kolejny spazm płaczu. W od­ ka łzę. - Płaczesz? Dlaczego? Kto? Powiedz mi, jak powiedzi na to Rutledge mocno przycisnął jej głowę się nazywa, słoneczko, a przysięgam na Boga, że bę­ pod brodą i przytulił całe jej ciało do siebie. dzie martwy, zanim nastanie świt. - Co się stało, Freddie? - wyszeptał, muskając Na te słowa dziewczyna wybuchnęła ni to śmie­ ustami jej włosy. - Czy ktoś cię skrzywdził? Kto? Za­ chem, ni szlochem. Rutledge byłby zdolny zabić wsze możesz zwierzyć się staremu Bentleyowi. Johnny'ego, albo przynajmniej okaleczyć, gdyby go W jednej chwili poczuła, że mężczyzna ma rację. o to poprosiła. Teraz jednak z oczu płynęły jej łzy. Bentley Rutledge był człowiekiem, któremu moż­ Rutledge chwycił jej dłoń i mocno przytulił do sie­ na było się zwierzyć, ponieważ niewątpliwie widział bie, a jej kapelusz spadł i potoczył się po trawie. wszelkie niegodziwości, jakie niesie życie, a ponadto - Och, cicho Freddie, cicho - koił ją, obejmując umiał trzymać język za zębami. wpół mocnym ramieniem. - Nie płacz, słoneczko, - To.. to.. to Johnny Ellows - wyszlochała. - Nie och, nie płacz, przepraszam, że się droczyłem z tobą. ożeni się ze mną w końcu. Nie powinienem był. Nie płacz już. Poczuła, jak jego dłoń znieruchomiała, a palce Jego litość pogorszyła sprawę. Lub polepszyła. wbiły się w jej plecy. Dziewczyna nie była pewna. Jednak przy kolejnym, - Łotr! - cicho zaklął. - Dwulicowy pies! Uganiał okropnym szlochu zarzuciła mu ręce na szyję. Ru­ się za tobą, od kiedy stałaś się pannicą. tledge położył dłoń na jej plecach i zaczął przesuwać - Wiem! - zapłakała Frederica prosto w jego płaszcz. nią w kojący sposób. Jego ręka była silna, ciężka, Ale teraz ojciec każe mu żenić się z kuzynką. a Frederica potrzebowała dotyku. Nie miało to zna­ - Och, jego ojciec każe - w szerokiej piersi Ru¬ czenia, że jest to Bentley Rutledge, najgorszy drań tledge'a zagrała prześmiewcza nuta. - Cóż, jego oj¬ na świecie. Nie można było go nie lubić. Bez względu ciec to napuszony kogut! Ellows nie zasługuje na cie­ na to, jak był niegodziwy, zawsze czuła się przy nim ­ie. Ani trochę. Gus i ja zawsze to powtarzaliśmy. bezpiecznie. Nigdy nie był wobec niej arogancki, ani A teraz wiemy, że nie ma ani krzty odwagi. sztywny czy chłodny. Był po prostu... Bentleyem. Frederica pociągnęła nosem. 18 19 Strona 11 - Co masz na myśli? Na te słowa Frederica spojrzała mu w twarz i nie­ Rutledge przytulił ją nieco mocniej. mal natychmiast tego pożałowała. Rutledge wpatry­ - Ach, Freddie, mężczyzna byłby głupcem, gdyby wał się w nią wzrokiem, który sprawił, że wstrzymała nie zechciał walczyć o ciebie - wymruczał, poklepu­ oddech. Jego usta już się nie śmiały, a w jego brązo­ jąc ją delikatnie po głowie. - Ja bym tak zrobił, gdy­ wych oczach pojawił się zadziwiająco łagodny wyraz, bym był na jego miejscu. Ale... cóż, nie jestem. Oczy­ podobny do tego, jaki zagościł w nich w dzień Boże­ wiście w ogóle nie mógłbym być. Usiłuję jedynie po­ go Narodzenia. wiedzieć, że Johnny Ellows nie ma jaj, żeby... do dia­ Nastała długa, dziwna chwila. Później, Frederica bla! Przepraszam cię Freddie, ale skoro ich nie ma, nie była do końca pewna, dlaczego to zrobiła, ale stać cię na więcej. O wiele więcej. wspięła się na palce i oparła piersi o tors Rutledge'a. Ale Fredericę stać jedynie było na potrząsanie Co dziwne, myślała wówczas o Johnnym, a raczej głową przy połach szorstkiego płaszcza Rutledge'a. o tym, ile czasu przy nim zmarnowała. Miała niemal - Ale nikt inny nigdy mnie nie chciał - zdołała wy­ dziewiętnaście lat i była gotowa poznać smak życia. szeptać. - I nikt nigdy nie zechce. Wiem to! Spędzi­ Prawdziwego życia. Być może Rutledge miał rację. łam w Londynie cały sezon i żaden dżentelmen mi Może Johnny na nią nie zasługiwał. Jej gorsza poło­ się nie oświadczył. To dlatego, że uważają, iż nie je­ wa zapragnęła, by pożałował tego, co zrobił i chciała stem dość dobra. Z nieprawego łoża. Wydawało mi poprosić Bentleya, by porachował mu kości. Jednak się, że prościej będzie wrócić do domu i w końcu lepsza część już zapomniała o Johnnym i zastanawia­ wyjść za Johnny'ego. Ale nawet on mnie nie chce! ła się, jak by to było poczuć na sobie usta i ręce Ben­ I teraz niechybnie uschnę w staropanieństwie. tleya tak, jak kilka tygodni temu. Poczuła, jak ciało mężczyzny sztywnieje. - Bentley? - jej głos stał się dziwnie skrzekliwy. - - Cicho, Freddie - była to niewątpliwie reprymen­ Pamiętasz ostatnie Boże Narodzenie? da. - Twój kuzyn Gus powiedział, że byłaś najpięk­ Mężczyzna na chwilę zamarł. niejszą dziewczyną w Londynie w trakcie sezonu. Te - Być może, Freddie. Dlaczego pytasz? miejskie głupki po prostu słyszały, że już poproszono - Mam na myśli, kiedy... kiedy mnie pocałowałeś? cię o rękę. A może poczuli się onieśmieleni osobą W Boże Narodzenie? twego opiekuna, lorda Rannocha. Rutledge wciągnął powoli powietrze. - Och, to nie chodzi o Elliota! - rozżaliła się Fre­ - Hm... jak przez mgłę. derica. - To z powodu mojej matki. I... i żadna uro­ - Było miło - wyznała. - I zastanawiałam się, da tu nie pomoże. czy... czy mógłbyś zrobić tak jeszcze raz? - Do diabła! - głos Rutledge'a był dziwnie zduszony. Zapadła długa, krępująca cisza. - Twoja uroda wystarczy, by pokonać każdą przeszko­ - To nie jest dobry pomysł, Freddie - odparł dę. Zaufaj mi w tej kwestii, słoneczko, ponieważ jestem w końcu. niemal tak wyczerpany, jak tylko może być mężczyzna. Jego opór był zaciekawiający. 20 21 Strona 12 - Czemu nie? Myślałam... no wiesz, że chociaż się, wdmuchując w jego usta chłodne powietrze trochę ci się podobało. i przypominając mu, iż to wszystko, co robią, jest dla - Och, tak. niej kompletnie nowe. Jednak otoczyła jego szyję ra­ - Więc zrób to znowu, Bentley, proszę. mionami i przytulała się do niego z niewątpliwym Jego opór skruszał. kobiecym pożądaniem: z zaproszeniem, któremu ni­ - Do diabła, Freddie! - wykrztusił. A potem z wy­ gdy w życiu nie odmówił. dobywającym się z gardła łagodnym jękiem pochylił Nagle, co jeszcze pogorszyło sprawę, zaczęła od­ głowę i przysunął usta ku jej wargom. wzajemniać jego ruchy, powoli i zmysłowo owijając W przyszłości, pomyślał Bentley, musisz bardzo swój język wokół jego i wydając z głębi niesamowicie uważać, kiedy idziesz się wysikać. uwodzicielskie dźwięki. Bentley naprawdę zapra­ Była to chyba ostatnia jego jasna myśl, zanim mu­ gnął, by tego nie robiła. Mógłby się pomodlić, aby ja­ snął wargami usta Freddie. W jakiś sposób, pomimo kiś cudem zdołał oderwać od niej usta i wrócił na gó­ umysłu zamglonego nieco brandy, pamiętał o tym, rę. Do łóżka. Sam. by pocałować ją łagodnie. Wyczuwał jej ból i zmie­ Jednak samodyscyplina nie była nigdy mocną stro­ szanie, przycisnął wargi do jej ust, a dłonią objął tył ną Bentleya i kiedy dziewczyna pogłębiła pocałunek, głowy, rozchylając wargi dziewczyny, aż bezgłośnie mocniej zacisnął dłoń na jej włosach i raptownie się otwarły. Freddie całowała jak chętna dziewica, przycisnął jej twarz ku swojej, odsłaniając wygięcie niepewna każdego kroku, lecz słodka. Tak bardzo jej szyi. Całował ją tam, całował jej piękne, łukowate słodka. Musiał jedynie, przynajmniej tak sobie wma­ brwi i policzki. Frederica ponownie westchnęła wiał, dać jej odczuć, że jest godna pożądania. i wtedy Bentley zaczął dotykać jej ciała, zdobywając Co stanowiło właśnie największy kłopot. Była god­ jej niewinność pocałunkami i głaszcząc jej talię, ple­ na pożądania. I w dziki sposób piękna, ze swą skórą cy oraz krągłe pośladki. koloru miodu i puszystymi, czarnymi włosami. Po raz Całował ją i całował aż do zatracenia w ciemnej, pierwszy zwrócił na nią uwagę trzy lub cztery lata te­ uwodzicielskiej mgle. W przedziwny sposób Freddie mu, a myśli, które wówczas zaczęły kłębić się w jego zawsze wzbudzała w nim jakieś pragnienie. Sprawia­ głowie jak oszalałe, sprawiły, że poczuł się niczym lu­ ła, że czegoś pożądał, a to prowokowało go do życio­ bieżny pies. Był to powód, dla którego uznał, iż roz­ wych ekscesów. Było to pragnienie jej niewinności. sądnie będzie traktować ją, drażnić się z nią, jakby Pragnienie kobiety, której nigdy wcześniej nie doty­ była jego siostrą. Ale, do diabla, nie całował się teraz kał żaden mężczyzna. Lecz kiedy delikatnie przesu­ przecież z siostrą, prawda? nął dłonią pod jej cudowną demere i mocniej ją Bentley wiedział, że powinien przestać, ale jak do siebie przycisnął, Frederica wciągnęła ze świstem w wypadku większości swych grzeszków, po prostu powietrze, jej delikatne nozdrza zadrżały i Bentley nie mógł. Kiedy zaczął, było zbyt dobrze, by miał zdał sobie sprawę, że może chodzić o coś znacznie przestać. Położył więc drugą dłoń nisko na jej ple­ poważniejszego. Już od dłuższego czasu nie mógł cach i wsunął język w jej usta. Freddie zachłysnęła oderwać wzroku od tej dziewczyny. 22 23 Strona 13 Boże! Och, Boże... Nie może tego zrobić. Nie jej. - Kochanie, przestań - ostrzegł ją. - Nie rób tego. I nie Gusowi. Niezależnie od swych niegodziwości, Nigdy nie wychodź w ciemną noc z mężczyzną takim był dobrym i wiernym przyjacielem. jak ja. Nagle, ku jego wielkiemu zdumieniu, Frederica Spojrzała na niego na wpół niewinnie, na wpół oderwała od niego swe usta. uwodzicielsko. - Bentley - wyszeptała. - Naprawdę sądzisz, że je­ - Pragniesz mnie? stem piękna? Godna pożądania? Pożądasz mnie? - Okrutnie - udało mu się w jakiś sposób pstryk­ Bentley spojrzał na nią w ciemności. nąć ją po bratersku palcem w nos. - Do szaleństwa. - O Jezu, Freddie! Gdybyś była jeszcze odrobinę Najmocniej jak można. A teraz rozczaruj mnie Fred­ bardziej godna pożądania, Rannoch wyzwałby mnie die. Odejdź. Idź do łóżka. Sama. rano na pojedynek. Bez słowa dziewczyna sięgnęła ręką i owinęła palce Frederica z niepewnością oblizała wargi. wokół jego dłoni. Z figlarnym uśmiechem pociągnęła - Chodź ze mną - wyszeptała pospiesznie. - Nie go na ławkę z kutego żelaza i odwróciła twarz ku nie­ możemy tu wystawać. Ktoś może zobaczyć. mu, by ją pocałował. Do diabła, ależ ta dziewczy­ Niczym owieczka na rzeź - o ile można użyć takie­ na jest piękna! Kiedy przez jakiś czas nie było go go porównania - Bentley podał jej rękę i pozwolił się w Chatham, zdążył zapomnieć o jej urodzie. A teraz zaciągnąć na dół ku zacienionemu, niższemu taraso­ pragnęła, by ją pocałował. wi. Nienawidził się, kiedy Freddie zwróciła się ku - Nie - wyszeptał. niemu, a blask księżyca oblał jej idealne, nieco egzo­ - Tak - odparła. - Teraz. Proszę. tyczne rysy. To jej brwi, stwierdził nagle. Boże, za­ Więc usłuchał jej. Niech będzie draniem i łajda¬ wsze kochał jej brwi. Bentley poczuł, jak jego samo­ kiem, ale zrobił to, miażdżąc jej wargi, jakby moc te¬ kontrola topnieje. go pocałunku miała przywrócić jej zmysły. Zrobił to Starał się przypomnieć sobie, że dziewczyna robi mocno, bez pardonu, odchylając siłą jej głowę do ty¬ to, ponieważ została skrzywdzona. Młode kobiety łu, pomimo iż całe jej ciało przyciągał ku sobie, zachowują się w ten sposób. Zbyt często był tego Uniósł się unieruchamiając ją pomiędzy sobą a ław¬ świadkiem i zawsze starał się podobnych sytuacji ką, nie było więc sposobu, by nie poczuła jego na­ unikać. Starsze kobiety, takie, które bardziej lubił, brzmiałej męskości. Całował ją i całował, aż zniknę¬ były na tyle mądre, by wiedzieć, że tuż za rogiem czai ła cała czułość, a pozostała jedynie czysta żądza. się kolejny kochanek, który ukoi ból zranionej dumy. skończyła się zabawa. Z jego piersi wydobywał się Freddie, niech Bóg ją ma w swej opiece, o tym nie ciężki oddech. Wsunął język w jej usta w niepokoją¬ wiedziała. I do niego należało, by jej to wytłumaczyć. cy sposób. Sposób, ukazujący czego naprawdę pra¬ Dziewczyna znowu przywarła do niego. Ręce mu gnął. Czego pożądał aż do bólu. A mimo to dziew¬ drżały, lecz pewnie położył je na jej ramionach czyna się nie zawahała. i mocno nią wstrząsnął. Udało mu się jakoś oderwać od niej usta. 24 25 Strona 14 - Freddie, przestań! - Jego głos był niski, nieco pliwości, i to ogromne, czy w ogóle wiedział, jak się zduszony. - To nie jest bożonarodzeniowy pocału­ to robi. Wątpiła, by wiedziała to większość mężczyzn. nek. Już nie. Musimy przestać. Teraz. Bentley był i pozostanie łobuzem. Ale z pewnością Spojrzała na niego spod ciężkich powiek. W jej jej pożądał, a Frederica miała dość oszczędzania się oczach pojawił się nagły błysk zrozumienia, pewno­ dla małżeństwa, które nigdy nie nastąpi. Czaiło się ści. Nie było już małej dziewczynki. Z cichym jękiem w niej pożądanie, rozpalona niemal do białości krew, usta Bentleya ponownie rozchyliły się tuż przy jej czego ani nie znała, ani nie pojmowała. Był to ogień. szyi i zaczęły przesuwać w górę i w dół. W jakiś sposób wyczuła, że Bentley to zrozumie. - Freddie -jej imię wyrwało się z jego piersi. - Ko­ - Freddie - wykrztusił Bentley, gdy chłodne po­ chanie, jeśli dotkniesz mnie jeszcze raz... jeśli choć wietrze owiało jej piersi. - Freddie, na miłość boską muśniesz ustami moją twarz, przysięgam ci, że nie powiedz coś. Słoneczko, nie jestem dobry. Powiedz będę mógł powstrzymać się od powalenia cię na tra­ nie. Powstrzymaj mnie. wę i... -zamknął oczy i potrząsnął głową. - I zrobie­ Ale dziewczyna jedynie pochyliła głowę i potarła nia z tobą czegoś, co jest naprawdę, naprawdę złe. policzkiem o jego jednodniowy zarost. Był szorstki Dziewczyna przytknęła usta do jego ucha. i taki przyjemny. A Bentley pachniał tak, jak powi­ - Bentley. Mam już dość bycia naprawdę grzeczną - nien pachnieć mężczyzna. Połączenie dymu, mydła wyszeptała. - Chcesz, żebym uschła jako stara panna? i potu. - O mój Boże - wyszeptał. I po raz pierwszy w ży­ - Och, do diabła - wyszeptał. A potem drżącymi rę­ ciu nie było to w jego ustach bluźnierstwo. koma zsunął batystową koszulę z jej ramion na trawę. To Freddie pierwsza zrzuciła płaszcz. On natych­ Dziewczyna czuła żar jego oddechu na piersiach. miast uczynił to samo, odrzucając tym samym resztki On zaś rozchylił wargi i zaczął je całować, ssać, oporu. Jego pożądanie było niczym żyjące, oddychają­ przez cienki materiał halki. Raz za razem wsuwał ce stworzenie, nad którym nie mógł zapanować. koniuszek piersi między zęby, a jej ciało przeszywał Zręcznie, zanim zdążył to przemyśleć, musnął ponow­ łagodny, wibrujący dreszcz. 1 kiedy Fredrica poczu­ nie jej wargi i zaczął rozpinać guziki jej koszuli. Robił ła, że nie zniesie dłużej tej tortury, wyprężyła ciało to już tysiące razy, często po ciemku, często pijany, to i wydała z siebie cichy, przeciągły jęk. Bentley za­ znaczy bardziej pijany niż teraz, a mimo to ręka mu chrypiał i zajął się drugą piersią, ssąc ją, aż materiał drżała i zajęło mu to więcej czasu, niż powinno. nieprzyzwoicie przylepił się do jej nabrzmiałego Freddie wiedziała, do czego zmierza Bentley, kie­ utka. dy tylko jego palce zaczęły bawić się guzikami koszu­ Było to namiętnie przerażające. Jego dłonie moc­ li. Nie mogę udawać, pomyślała, nie mogę udawać, no obejmowały plecy dziewczyny i przytulały ją. Czu¬ że nie wiem. Albo że to jego wina. ła zapach jego włosów, jego żar, który wymykał się Wiedziała. I nie dbała o to. Wiedziała nawet mgli­ spod ubrania. Zapragnęła do bólu dotknąć go i po­ ście, co ma zamiar poświęcić. Jednak Johnny nigdy czuła się zawstydzona, że nie wie jak. Zadrżała jed­ nie całował jej w taki sposób, jak Bentley. Miała wąt- nak, kiedy jego dłonie przesunęły się po jej talii 26 27 Strona 15 i uchwyciły w garść jej ciężką, wełnianą spódnicę. - Tak - powtórzyła, a ręka Bentleya powędrowała Mężczyzna uniósł ją bez wysiłku do połowy jej ud, do rozporka spodni, sprawnie go rozpinając. a potem, słysząc jej jęk, całkiem do góry. Jego usta W ciemnościach dziewczyna niewiele mogła do­ nadal spoczywały na jej piersi, a ręka zaczęła wędro­ strzec i pomyślała, że tak będzie lepiej. Poczuła, jak wać po udzie. jego ręka dotyka jej intymnie między udami. Z jego - Freddie - to słowo było rozpaczliwym błaganiem. piersi wydobył się jęk zadowolenia, po czym mężczy­ - Czy to oznacza „tak"? Kochanie, czy wiesz, o co py­ zna rozchylił kolanem jej nogi. tam? Jeśli wiesz, powiedz: tak. Albo nie. Proszę. - Och Boże, Freddie - słowa były szeptem pełnym Freddie przesunęła dłońmi po jego szerokiej klat­ męki. - Mam nadzieję, że zrobię to jak należy. ce piersiowej i popatrzyła mu w oczy. Jego potężne A potem dziewczyna poczuła jego twardą, gorącą mięśnie zadrżały pod jej dotykiem, dając świadectwo erekcję przyciskającą się do jej ciała. Na chwilę ogar­ pożądania. nął ją strach. Bentley jakby to wyczuł, pochylił głowę - Tak - odparła. Powoli i pewnie. i musnął wargami jej ucho. - Dobry Boże, Freddie, to samobójstwo - rzekł - Jeśli każesz przestać, kochana, zrobię to. Potrafię. i opadł wraz z nią na miękką, zimową trawę, przyjmu­ Brzmiało to tak, jakby sam chciał się przekonać. jąc na siebie cały jej ciężar. Spoczęła na nim, przyciska­ Dziewczyna pokręciła głową i poczuła, jak jej włosy jąc udem jego nabrzmiałą, pulsującą męskość, którą zahaczają o trawę. wyczuła pod spodniami. Wiedziała, co to jest. Wycho­ - Nie, nie - rzekła spazmatycznie, po omacku wy- wała się na wsi. W towarzystwie trzech bardzo męskich ciągając ku niemu ręce. - Weź mnie. Daj mi to. kuzynów. Rozpostarła dłonie na jego piersi i spojrzała Och, Bentley, nie dbam o to. Nie dbam o to, co się na niego przez zasłonę poplątanych włosów. stanie. Delikatnymi palcami Bentley odsunął kosmyki I w tej chwili mówiła prawdę. Pragnęła przyjemno¬ z twarzy dziewczyny. A potem, po chwili zawahania, ści, jaką obiecywało jego ciało. Pragnęła jej i bała się przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował długo jednocześnie. Była jednak zbyt zmęczona oczekiwa­ i namiętnie. niem. W jej żyłach tętniła gorąca krew. Jego ciężar Kiedy oderwał usta, ledwie mogła złapać dech. przygniatał ją ku ziemi, a jego nogi jeszcze bardziej Łagodnie przesunął się na bok, a następnie poło­ rozchylały jej uda. żył na niej. W pożarze namiętności zdarł z niej bu­ Zbytnio się spieszył. Domyślił się, słysząc kolejne ty, pończochy i podwiązki. Jej ciało owiało chłod­ rozpaczliwe wciągnięcie powietrza. Opanował się ne, nocne powietrze. Podtrzymując na łokciach trudem i uniósł, a potem wsunął najpierw jeden, ciężar swego ciała, pochylił się nad nią w ciemno­ a potem dwa palce, przesuwając nimi w górę i w dół ściach. wśród jej kręconych włosów. Umierał z pragnienia tej dziewczyny, dziewczyny, którą znał lepiej niż aby Jego oczy. Och, jak bardzo pragnęła ponownie uj­ dynie jej pożądać. Ale przecież pożądał jej. A teraz rzeć jego oczy. Dziwne, że wcześniej nie zauważyła, był zagubiony, niemal zagubiony, w jej słodkim, dzie- jak bardzo są ciepłe. 28 29 Strona 16 wiczym ciele. Z każdym ruchem wślizgiwał się głę­ ko jego własności, przebicia się przez ową cielesną biej w jej gorące, zapraszające ciało, jednym palcem przeszkodę i wzięcia jej w posiadanie. pieszcząc jej łechtaczkę. Freddie zaczęła dyszeć, po­ Nie mógł już dłużej czekać. Objął ją jednym ra­ tem trząść się, a dźwięk ten przypomniał mu, co ma mieniem, w drugą rękę ujął swą męskość i delikatnie się za chwilę wydarzyć. naparł na jedwabiste ścianki jej wnętrza. Ku jego To jest to, stary, ostrzegł się. Zrób to, a równie do­ zdumieniu dziewczyna uniosła się, wychodząc mu brze mógłbyś się ożenić. Złapany w pułapkę pastora. naprzeciw i była tak wilgotna i śliska, że niemal stra­ A może i nie. cił panowanie na sobą. Rodzina Freddie była... cóż, dość niekonwencjo­ - Spokojnie, słoneczko, spokojnie - wyszeptał. - nalna. A Freddie może nie jest aż tak głupia, by Ooo nie, Freddie, nie. Pozwól mi kochana. Pozwól wziąć go za męża. Jej kuzyni z pewnością po prostu mi to zrobić. woleliby go zabić, a przynajmniej próbowaliby. Jednak wiedział, że nie da się uniknąć następnego Rannoch odniósłby sukces. Bentley jednak z prze­ kroku. Mimo to powstrzymał się, niemal nieświado­ rażeniem pomyślał, że ten jeden raz z Freddie mie usiłując się wycofać. Jej ciało nadal unosiło się mógł być tego wart. Dobiegały ich dźwięki nocy ku niemu niecierpliwie, niewinnie podążało za nim, i zapach opadłych liści, co w jakiś sposób sprawia­ a ona wbijała paznokcie w jego ramiona. Bentley ło, że był bardziej świadomy leżącej pod nim ko­ mocno przycisnął jej biodra do trawy i kiedy dziew- biety. czyna wygięła się po raz kolejny, ze zduszonym ję­ Boże, była wilgotna od podniecenia, najwyraźniej kiem wszedł w nią do połowy. tak. Ta myśl dała mu niesamowite poczucie siły. Pra­ Głowa dziewczyny opadła, a ona sama wyszeptała gnął, by wiła się pod nim, pragnął usłyszeć jej łagod­ coś. Błaganie? Prośbę? O niebiosa, była tak piękna, ny głos bez tchu tuż przy swym uchu. To byłoby inne, że Bentley pomyślał, iż zaraz zemdleje. I nagle, wiedział o tym. W jakiś sposób słodsze. A mimo to przy wtórze łagodnego, radosnego krzyku wszedł bal się. Czy będzie ją bolało? Czy będzie płakała? w nią całkowicie. Nie pamiętał prawie nic, z tego co Boże, nie zniósłby tego. nastąpiło potem, co było niezwykle dziwne. Zwykle Przy następnym ruchu wsunął dwa palce w sam jej obserwował się kochającego się z kobietą jakby z bo­ środek i Freddie gwałtownie westchnęła. Z delikatną ­­, z dystansem i beznamiętnie. precyzją wysunął rękę i włożył ją ponownie, coraz Tym razem jednak poczuł, jakby żar i błyskawica głębiej, aż poczuł delikatne ścianki ciała, które natu­ przemknęły przez jego ciało, przyciągając go ku niej. ra stworzyła tak napięte. Nagle zapragnął wedrzeć Starał się, o Boże, jak bardzo się starał powstrzymać. się w nią z gwałtownością, jakiej nigdy wcześniej nie Zacisnął powieki i wbił palce w ziemię. Nie mógł jed- zaznał. Będzie należała do niego. Ta szalona myśl nak powstrzymać żarliwego pożądania, w którego uderzyła go niczym obuchem. Jego. Przed nim nie posiadaniu się znalazł. dotknął jej żaden mężczyzna. Niczym błyskawica Tonął. Tonął w jej doskonałym, miękkim dziewi- przemknęła przez niego potrzeba naznaczenia jej ja- czym ciele. Jej delikatność wciągała go, wysysając 30 31 Strona 17 z jego ciała wszystkie siły witalne. Raz za razem wchodził w nią. Pragnął... nie, musiał dokonać tego, Rozdział 2 aby było jej dobrze. Posiadała go, była jednością z nim, a mimo to bał się, że nie da rady zabrać jej ze sobą. Mogły to być sekundy albo godziny. I nagle, jak przez mgłę usłyszał niecierpliwy, słodki krzyk Fred­ Tajemnicza zagadka die. Poczuł, jak jej nogi go oplatają, przyciągając bli­ znikającego gościa żej do siebie. Jej ruchy były nierówne, niewyuczone i piękne. Och tak bardzo piękne. Całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Freddie ponownie wygięła się ze zduszonym drże­ niem, a potem jej usta rozwarły się w niemym okrzy­ Miał ziemię za paznokciami. ku, doskonałym dźwięku ekstazy. La petite mort. Ma­ Bentley poruszył głową na poduszce, lecz nawet ła śmierć. I wtedy piekło wybuchło w jego głowie. w słabym brzasku nie mógł tego nie dostrzec. Boże, Ani przez sekundę nie pomyślał, by zwolnić, by z niej to było nieco prostackie, nawet jak na niego. Otrzą­ wyjść. Z każdym wstrząsającym nim dreszczem ­­­ł się i rozbudził całkowicie, wyciągając rękę wchodził w nią i przykuwał ją swymi biodrami aż i wówczas zauważył plamy z trawy na palcach. Serce w końcu w jego umyśle rozbłysła błyskawica i jego mu zamarło, żołądek się skurczył. Bentley wydal nasienie wytrysnęło, gorące i wygłodniałe, i nazna­ siebie jęk rozpaczy i przewrócił się na drugi bok, czyło ją jako należącą do niego. dostrzegając Freddie skuloną niczym kociak i obej­ mującą poduszkę. Jej własną poduszkę. W jej pokoju. Rozpacz ustąpiła miejsca niepokojowi. Mężczyzna wskoczył nagi z łóżka, stopą zahaczył o kalesony. Uwolniwszy nogę, Bentley przyjrzał się bezładnej stercie ubrań leżącej na skraju łóżka. Zupełnie jak człowiekowi stojącemu w obliczu śmierci, całe życie, a raczej ostatnie jego sześć godzin, przemknęło mu przed oczami. Każdy szczegół obezwładniał go ni¬ czym ołowiana kula. Zapalił świecę i usiadł na krze- śle, skrywając twarz w dłoniach. Dobry Boże! Pamiętał, jak wytaczał się z Wrotham Arms z braćmi Welten i pozwolił, by dołączył się do nich młody lord Trent. Pamiętał, że wypił zbyt du- 33 Strona 18 żo i pozwolił, by Trent zbyt wiele przegrał. Potem wy­ Znowu kochał się z nią, tym razem delikatnie, pie­ najęli knajpianą panienkę o ognistych włosach, żeby ścił ją rękoma i ustami, aż jej łagodne jęki rozkoszy odciągnęła młodzieńca od gry, ale Trent jej nie chciał. wypełniły noc, a ona spoczęła w jego ramionach. - Mogłaby być moją matką - wybełkotał, rumie­ I znowu nie mógł się od niej oderwać. Był już jednak niąc się. poranek. Coś trzeba było zrobić. Ale co? A raczej, By uratować dumę dziewki, Bentley zapłacił jej w jaki sposób? Potarł dłońmi twarz i przyjrzał się ponownie, po czym zabrał ją na górę i sam zaczął się okrągłemu pomieszczeniu. Freddie zajmowała jeden do niej dobierać. Był właśnie w trakcie i całkiem nie­ z przerobionych pokoi w wieży, w najstarszej części źle mu szło, zważywszy stan upojenia alkoholowego, domu. Na suficie znajdowały się masywne belki, po­ gdy napatoczył się Trent i znowu ściągnął go na dół. czerniałe od upływu lat i teraz, w brzasku dnia, led¬ Dobrze, że nadal miał na sobie spodnie. Biorąc jed­ wie widoczne. Stare, kasetonowe okno wychodziło nak pod uwagę fakt, że dziewka należała do tego ro­ na boczny ogród, a jego szyby w kształcie rombów dzaju, z jakimi zwykle się zabawiał, uznał się oczekiwały światła dnia. Poza tym jednak Bentley za szczęściarza, że nie zaraził Freddie jakimś pa­ znajdował się w pułapce z kamienia i to w więcej niż skudztwem. jednym znaczeniu. Freddie. Och, Freddie... A mimo to nic, oprócz honoru, nie powstrzymywa- To również pamiętał z palącą jasnością. Ostatniej ło go, by stamtąd wyjść. W rzeczy samej teraz, kiedy nocy po tym, co uczynił jej w ogrodzie, poczuł, iż nie o tym pomyślał, odejście, odczekanie aż ich tempe¬ chce albo nie może jej zostawić. To byłoby nie ramenty nieco się uspokoją, wyszłoby jedynie na do­ po dżentelmeńsku. A przynajmniej tak sobie wmó­ ­­­. Ale po pierwsze, musiał porozmawiać z Freddie. wił. Zupełnie, jakby było w idealnie dobrym tonie Podszedł do łóżka i położył dłoń na jej nagim ramie¬ pozbawić dziewczynę dziewictwa bez kościelnego niu. Dziewczyna jednak nie poruszyła się, a on nie błogosławieństwa. Tak więc przyprowadził ją tutaj, mógł się zmusić, by ją rozbudzić. Po części dlatego, do zacisza sypialni, wiedząc, iż dziewczyna zechce że najwyraźniej czuł się winny. Ale po części z powo¬ zmyć z siebie wszelkie dowody tego, co się wydarzy­ du spokojnego piękna, które emanowało z jej snu. ło. A potem zamiast przewracać się z boku na bok Jakże dziwne było to wszystko. Przez długi czas we własnym łóżku, miotany wyrzutami sumienia, po­ Freddie była najzwyklejszą dziewczyną, nie z tych, nownie uległ pokusie. które zawróciłyby mu w głowie. Nigdy nie miał dzie¬ Było to dziwne, ale jakiś głos w jego wnętrzu kazał wicy. Nigdy nie był z kobietą, która nie byłaby z in- mu ją rozebrać. Zrobić to jak należy, podziwiać ją, tę nymi sto razy przed nim. Lubił starsze kobiety. Mą- odważną, cudowną nagrodę, którą zdobył. Jednak drzejsze. I pragnął po wszystkim niekłopotliwej moż- entuzjazm Freddie osłabł. Nagle stała się nieśmiała liwości zniknięcia. Rzadko sypiał z jedną kobietą i aby ją ukoić, ponownie ją pocałował, długo i powo­ przez dwie noce z rzędu i rzadko bywały dwie noce li. W reakcji na to Freddie rozpłynęła się. I to by by­ z rzędu, by z którąś nie spał. Był, jak często pogardli¬ ło na tyle, jeśli chodzi o samokontrolę. wie mawiał jego brat, niepoprawnym rozpustnikiem. 34 35 Strona 19 Jedynie raz okazał się na tyle lekkomyślny, by zna­ Na wierzchu stal atrament i leżał czysty papier. leźć sobie kochankę, której nie mógł zostawić. Na to Bentley wrzucił do ognia kilka kartek zanim napisał wspomnienie nadal kręciło mu się w głowie. I tylko coś, co mu odpowiadało. Musiało mu odpowiadać, raz miał kochankę. Nie dlatego, że szczególnie jej albowiem skończył się papier. Mężczyzna usiadł potrzebował, ale ponieważ ją polubił, i ponieważ ży­ na krześle i przysunął kartkę do świecy. Był zdumio­ cie, które tak łatwo mógł jej ofiarować, było po sto­ ny widząc, iż kartka drży w jego dłoni. kroć lepsze od tego, które wiodła. W końcu jednak Do diabła, pomyślał, omiatając wzrokiem, co na­ porzucił Mary, co przyniosło fatalny skutek. pisał. Były to słowa, przy których każdemu mężczyź­ Dlaczego więc Freddie? Przez ostatnie dwa lata nie zadrżałaby ręka. Po prawdzie Bentley czuł się, kilka razy zwróciła na siebie jego uwagę. Na tyle jakby był chory, nic innego jednak nie pozostawało często, że zaczęło go to niepokoić. Teraz widział jej mu zrobić. Musiał myśleć o reputacji Freddie. Oraz delikatnie rzeźbione krągłości pod przykryciem, sły­ o zobowiązaniu wobec jej rodziny. Co postanowią? szał spokojny, równy oddech snu i odkrył, że jest to I czego on sam chce? dla niego wielce kojące. Dziewczyna miała rozpusz­ Rozparł się na niewielkim krześle i pomyślał. Cze¬ czone długie, gęste włosy (jak przez mgłę przypo­ go chce? Oczywiście przetańczyć całe życie w spoko¬ mniał sobie, że wyjmował z nich spinki i kokardy) ju i bez zobowiązań. Być całkowicie nieodpowie¬ rozsypane na poduszce niczym granatowoczarny dzialnym. Tyle tylko wiedział i tylko tego zawsze pra¬ wodospad. Jedwabiste, gęste rzęsy niczym wachlarz gnął i oczekiwał. Poza tym usiłował sam się przeko­ rzucały cień na jej oliwkową skórę, zawsze promie­ nać, że Freddie i tak by go nie chciała. Jedynie dla niejącą ciepłem. Co dziwne, w jej obrazie nie odnaj­ chwili przyjemności, prawda? Jeśli myślała inaczej, dował podobieństwa do swych niebieskookich kuzy­ jeśli w jej sercu zrodziło się dziewczęce zauroczenie nów, chociaż wiedział, że jej ojcem był wuj Trenta, jego osobą, Rannoch mógł zawsze usunąć je chirur¬ Frederic, oficer w armii, który zginął bohaterską gicznie za pomocą sztyletu. A potem zwrócić jego śmiercią w Portugalii, pozostawiając narzeczoną ostrze przeciw Bentleyowi. w ciąży. Tak, najprawdopodobniej byt już martwy, albo bę­ Dziewczyna uśmiechnęła się i nieco poruszyła ­zie, jak tylko atrament wyschnie w parafialnej za¬ przez sen, zakopując głębiej w poduszkę. Czując ko­ krystii. Och, cóż. Nie na próżno zwano go diabłem lejne ukłucie tęsknoty, Bentley odwrócił się od łóżka wcielonym. W końcu musiało dojść do czegoś po¬ i podszedł do paleniska. Ukląkł nagi i rozniecił dobnego. Wzruszywszy ramionami, Bentley złożył li¬ ogień, który wygaszono na noc. Naprzeciwko stała ścik, ucałował go i położył na parapecie. Miał zamiar wielka zbroja, a za nią sekretarzyk z pozłacanego udać się po cichu do swego pokoju, wykąpać, ubrać drewna, wyglądający dosłownie bajecznie. Znowu i czekać na nieuniknione. Doszedł już do drzwi, na­ rozejrzał się po pokoju i nie wiedząc, co ma począć, ­­­ jednak nie mógł się od niej oderwać. zaczął nakładać kalesony i zapalił stojący na sekreta¬ Westchnął, wrócił do łóżka i uniósł dłoń, by do¬ rzyku świecznik. tknąć włosów dziewczyny. W tej jednak sekundzie ze 36 37 Strona 20 schodów w oddali dobiegł przerażający łoskot. Niestety, dopiero do niego dotarło, że po ucieczce O Boże! Jego ręka zamarła, a przez głowę prze­ z domu, nie miał jak dostać się z powrotem do środ­ mknęło mu tysiąc myśli. Czy to był ktoś ze służby? ka. Gdyby był przy zdrowych zmysłach, podczołgałby Tak. Z wiadrem do mycia podłogi? Nie. Bardziej się po prostu pod bukszpany i udawał, że zemdlał przypominało to pojemnik na węgiel. Nie miał wyj­ po pijaku, co, zważywszy jego skłonności, byłoby cał­ ścia. Zaraz wparuje służąca, aby rozpalić w kominku kowicie możliwe. Ale nie był przy zdrowych zmysłach. i reputacja Freddie będzie nieodwracalnie i bezna­ Mógł to być kac. Albo poczucie winy. Albo lekki dziejnie zniszczona. wstrząs mózgu. Albo, choć nigdy by się do tego nie Znowu dobiegł go dźwięk, tym razem bliższy. Nie­ przyznał, zwykły, stary strach przed nieuniknionym. co desperacko rzucił się w stronę okna, odbezpieczył Cokolwiek jednak powodowało nim w tej chwili, wy­ zasuwę i otworzył je na oścież. Drugie piętro. dawało się, że najlepszym wyjściem będzie ruszyć Pod spodem rosły rododendrony i ostrokrzew. Cóż, w drogę, pokuśtykać w stronę stajni. Iść i iść, aż do­ bywało gorzej. Przynajmniej tym razem żaden roz­ siądzie konia i wyniesie się z Essex. wścieczony mąż nie celował do niego z pistoletu. Przy odrobinie szczęścia nikt w Chatham Lodge Bentley chwycił w garść buty i ubranie i rzucił je nie zauważy go ani się nim nie zainteresuje. Często na zewnątrz, a sam skoczył na parapet. Nie pamiętał przybywał tu i wyjeżdżał bez uprzedzenia lub zapo­ potem, czy rzeczywiście skoczył, ale musiało tak się wiedzi. Zresztą już oznajmił Gusowi, że wyrusza stać, ponieważ z łomotem wylądował na dole, roz­ od razu po śniadaniu, gdyż za najdalej trzy dni spo¬ pryskując dokoła gałązki i liście krzewów. dziewany jest w Chalcote Court na chrzcinach naj­ Nikt jednak niczego nie słyszał, na szczęście, gdyż młodszej siostrzenicy. Jej rodzice nie chcieli nawet dobre dwie minuty zajęło mu zaczerpnięcie odde­ słyszeć o tym, by odmówił zostania ojcem chrzęst­ chu. Lewą nogę miał dziwnie wygiętą, ale nie była ­­m. W liściku dokładnie napisał Freddie, gdzie go złamana. Z twarzy sączyła mu się krew; ciepła struż­ można znaleźć. ka ciekła po skroni. Dźwignął się ostrożnie; krajo­ Wyjaśnił wszystko bardzo dokładnie i czule. braz Essex wirował dokoła niczym na karuzeli. treść przedstawił w uroczych i pewnych słowach Jakoś udało mu się stanąć na nogi i wydobyć z po­ skreślonych z całą uczciwością, dzięki której jego gruchotanego bluszczu buty i ubranie. Jedną poń­ propozycja brzmiała szczerze. Ze zgrabnych zdań czochą zaczepił o gałązkę ostrokrzewu, a spodnie nie można było wysnuć ani cienia wątpliwości bądź poszybowały przez ścieżkę na trawnik. Chaotyczny­ niepokoju. Napisał, że oczekuje jej odpowiedzi mi, niecierpliwymi ruchami pozbierał resztki ubra­ oraz, jak stwierdził, ma nadzieję, że wkrótce Fred- nia i włożył je na siebie. Zerknął w górę ku oknu die sprawi, iż stanie się najszczęśliwszym człowie- i dostrzegł poruszające się w przeciągu białe zasłony. kiem na ziemi. Dobry Boże, ktoś naprawdę otworzył drzwi! Wołanie I tak, mężczyzna, który miał się stać niebawem z bliska niemal podcięło mu nogi. najszczęśliwszym na świecie, zawiązał fular na szyi i ruszył w poszukiwaniu konia. Kiedy jednak tylko 38 39