Carlisle Kate - Lekcja uwodzenia
Szczegóły |
Tytuł |
Carlisle Kate - Lekcja uwodzenia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Carlisle Kate - Lekcja uwodzenia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Carlisle Kate - Lekcja uwodzenia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Carlisle Kate - Lekcja uwodzenia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Kate Carlisle
Lekcja uwodzenia
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Żadnych więcej urlopów! - mruknął pod nosem Brandon Duke.
Pusty kubek świadczył o tym, że Kelly Meredith jeszcze nie wróciła. Wzięła czter-
naście dni wolnego. O czternaście za dużo. Oczywiście Brandon sam mógł sobie zapa-
rzyć kawę. Nie była to czynność poniżająca. Chodziło o to, że Kelly zawsze go uprzedza-
ła, odgadywała jego myśli. Była fantastyczną asystentką. Klienci ją uwielbiali, arkusze
kalkulacyjne jej nie przerażały, w dodatku świetnie znała się na ludziach, dlatego często
zabierał ją na spotkania.
On też instynktownie wyczuwał, czy potencjalny partner ma czyste intencje, ale
lubił, gdy Kelly potwierdzała jego opinię. Jego bracia również polegali na zdaniu Kelly.
Nazywali ją, nie bez powodu, cudotwórczynią. Dzięki niej wszystko gładko się toczyło.
Korzystając z porannej ciszy, Brandon zaczął zapisywać sprawy, które musi omó-
R
wić z braćmi. Lada dzień miało nastąpić uroczyste otwarcie Silverado, najnowszego i
L
najbardziej luksusowego ośrodka rodziny Duke'ów; potem należało skupić się na kolej-
nych wyzwaniach.
T
Przeglądając notatki, przypomniał sobie jeszcze jeden powód, dla którego nie mógł
się doczekać powrotu asystentki: potrafiła odczytać jego bazgroły. Całe szczęście, że
wczoraj skończył się jej urlop. Osoba, która ją zastępowała, doskonale się spisywała, ale
tylko Kelly mogła poradzić sobie z masą obowiązków związanych ze zbliżającym się
otwarciem hotelu.
Brandon podrapał się po brodzie. Bratu wkrótce urodzi się dziecko. Co się kupuje
noworodkowi? Przecież nie bilety na mecz drużyny 49ers. Nieważne. Kelly będzie wie-
działa. Przez uchylone drzwi dobiegł go odgłos kroków, jakiś szelest.
- Dzień dobry, Brandon! - zawołał po chwili pogodny kobiecy głos.
- Wróciłaś? Najwyższa pora. Możesz do mnie zajrzeć?
- Tylko zaparzę kawę.
Brandon zerknął na zegarek. Przyszła kwadrans przed czasem. Wcale go to nie
zdziwiło. Kelly była wymarzoną asystentką i zasługiwała na nagrody, premie i pochwały.
Co nie zmienia faktu, że odtąd na żaden urlop jej nie puści.
Strona 3
Włączyła komputer. Jak dobrze być z powrotem, pomyślała. Może to śmieszne, ale
stęskniła się za szefem. Schowała torebkę do szafki za biurkiem, po czym udała się do
wnęki kuchennej, by zaparzyć kawę. Starała się ukryć zdenerwowanie. Uwielbiała swoją
pracę, więc czego się obawia?
Okej, dokonała paru zmian w wyglądzie, ale przecież nikt ich nie zauważy. Wszy-
scy dostrzegali wyłącznie jej kompetencje zawodowe. I bardzo dobrze.
A że dziś po raz pierwszy włożyła do biura sukienkę zamiast spodni i żakietu? Ko-
go to obchodzi? Nawet jeśli sukienka opina zmysłowo ciało. Nikt też nie zwróci uwagi,
że nudne okulary, które nosiła od pięciu lat, zamieniła na kontakty.
- Kelly! - zawołał Brandon. - Jak będziesz szła, weź teczkę „Dream Coast".
- Dobra.
Uśmiechnęła się. Brandon Duke miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, a pod jego
eleganckimi garniturami kryło się twarde umięśnione ciało. Skąd to wie? Bo czasem wi-
R
dywała go w hotelowej siłowni. Były zawodnik narodowej ligi futbolowej wyciskający
L
na ławeczce sztangę... tak, to niezły widok. Czasem, kiedy go obserwowała, serce biło jej
szybciej, ale nic dziwnego, skoro akurat pedałowała na rowerze, prawda? Przyjaciółki
T
zazdrościły jej; co rusz któraś wzdychała: Och, gdybym mogła popatrzeć na Brandona
robiącego pompki! Na szczęście Kelly była nieczuła na jego wdzięki.
Owszem, Brandon jest przystojny, ale dla niej ważniejsza była praca, którą auten-
tycznie lubiła, od romansu z gwiazdą futbolu. Bo romans z Brandonem Duke'em byłby
krótki i nic nieznaczący. Widziała kobiety, z którymi się umawiał i które porzucał najda-
lej po miesiącu. Nie chciałaby być na ich miejscu. Oczywiście Brandon nigdy nie wyka-
zywał nią zainteresowania. Tak naprawdę to ona nim również nie.
Kiedy dzbanek napełniał się ciemnym aromatycznym płynem, Kelly wyjrzała
przez okno. Patrząc na ciągnące się po horyzont rzędy winorośli, westchnęła błogo. Któż
by nie chciał pracować w hotelu na szczycie wzgórza w samym sercu doliny Napa?
Przebywali w Silverado od czterech miesięcy, to znaczy Brandon z zespołem. Mie-
li zostać jeszcze miesiąc, dopóki ośrodek nie zacznie normalnie funkcjonować. Potem
przeniosą się do głównej siedziby w Dunsmuir Bay.
Strona 4
Do tego czasu Kelly zrealizuje swój plan i wreszcie zacznie normalnie żyć. Wygła-
dziła sukienkę, po czym do dwóch dużych kubków nalała kawy.
- Spokojnie, nie denerwuj się.
Jeden kubek zostawiła w swoim pokoju. Zabrawszy stos listów, skierowała się do
gabinetu szefa.
- Dzień dobry, Brandonie - rzekła, kładąc korespondencję na biurku.
- Dzień dobry, Kelly - odrzekł, nie przerywając pisania. - Cieszę się, że wróciłaś.
- Ja też. - Postawiła kubek na podkładce.
- Dzięki. - Wyciągając rękę po kawę, Brandon podniósł wzrok. I wybałuszył oczy.
- Kelly?
- Ojej, przepraszam. Prosiłeś o „Dream Coast". Już przynoszę...
- Kelly?
- Tak, szefie? - Odwróciła się.
R
Patrzył na nią... z niedowierzaniem? Przerażeniem? Niedobrze, pomyślała. Im dłu-
L
żej się wpatrywał, tym bardziej się denerwowała.
- Aż tak źle wyglądam, że z wrażenia zaniemówiłeś? - Wsunęła palec pod kołnie-
- Co... co zrobiłaś z...
T
rzyk sukienki, jakby zaczął ją uwierać.
- Z okularami? Mam kontakty. - Ruszyła do siebie.
- Kelly?
Okręciła się na pięcie. Dalej się w nią wpatrywał, tym razem w jej włosy. Wzdy-
chając cicho, odgarnęła kosmyk za ucho.
- Przycięłam je i lekko rozjaśniłam - rzekła, oddalając się pośpiesznie.
No, ładnie. Jeśli wszyscy będą się na nią gapić jak na kosmitkę, to nici z realizacji
planów. Bo żeby wykonać to, co założyła, powinna być spokojna, zrelaksowana...
Szukając w szufladzie teczki, usłyszała, jak w sąsiednim pokoju Brandon odsuwa
fotel od biurka. Po chwili stanął w drzwiach.
- Kelly?
Uniosła głowę.
- Dlaczego ciągle powtarzasz moje imię?
Strona 5
- Upewniam się, czy to naprawdę ty.
- Nie żartuj. - Wyciągnęła teczkę. - Znalazłam...
- Co zrobiłaś?
- Już o to pytałeś.
- Nie dostałem odpowiedzi.
Wyprostowała się. Nie ma się czego obawiać.
Brandon jest jej szefem, a nie panem i władcą. Szanował ją, chwalił jej pracowi-
tość, podziwiał umiejętność rozwiązywania problemów.
- Dokonałam małej zmiany wizerunku.
- Małej?
Wzruszyła ramionami.
- Schudłam parę kilogramów, przycięłam włosy, zaczęłam nosić szkła kontaktowe.
To wszystko.
- W ogóle siebie nie przypominasz.
R
L
- Przesadzasz. - Nie wspomniała mu o tygodniu, jaki spędziła w drogim spa, o
prywatnych lekcjach wdzięku, etykiety i wymowy. Uznałby, że oszalała. Zresztą nie mo-
gła tego całkiem wykluczyć.
T
- Włożyłaś sukienkę - rzekł oskarżycielskim tonem.
- Nie wolno?
Zmieszany, cofnął się krok.
- Ależ wolno. I wyglądasz świetnie. Tylko... - Próbując dobrać właściwe słowa, po-
tarł brodę. - Tylko ty nie nosisz sukienek.
Zauważył? Zaskoczona, uśmiechnęła się.
- Zmieniłam zdanie.
- Widzę. - Na jego twarzy malował się wyraz niepewności. - Tak jak powiedzia-
łem, wyglądasz świetnie.
- Dziękuję.
Skoro nie ma zastrzeżeń do jej wyglądu, to dlaczego się tak krzywi? Przypo-
mniawszy sobie o grubej teczce, którą przyciskała do piersi, wyciągnęła rękę.
- Oto materiały, o które prosiłeś.
Strona 6
Niechcący musnęła jego dłoń i aż podskoczyła, gdy poczuła dreszcz. Brandon skie-
rował się z powrotem do siebie. Po chwili obejrzał się przez ramię.
- Dobrze, że już jesteś.
Kiedy zamknął drzwi, Kelly opadła na fotel i sięgnęła po kawę. O tak, miło znów
być w pracy, pomyślała.
Rzucił teczkę na biurko i nie zwalniając kroku, doszedł do ogromnego okna. Wraz
z całą ekipą pracował na ostatnim piętrze Silverado. Widok z okna na łagodnie opadające
wzgórza porośnięte winoroślą nigdy mu się nie nudził.
W powietrzu leciał balon, fruwały ptaki. Nagle jego uwagę zaprzątnął delikatny
kwiatowo-korzenny zapach. Cholera, nie przywykł do tego, by jego asystentka się per-
fumowała. A może od początku używała perfum, a jemu po raz pierwszy ich słodki aro-
mat przywiódł na myśl chłodną pościel i gorącą blondynkę. Nagą...
Przed chwilą zachował się jak dureń. Gapił się na Kelly, jakby była soczystym ste-
R
kiem. Nawet nie był w stanie się normalnie wysłowić. Gadał jak papuga, bez sensu po-
L
wtarzał jej imię. Ale sama jest sobie winna. Omal nie dostał zawału, kiedy weszła do je-
go gabinetu.
T
Zmiana wizerunku? Chodząc wzdłuż ciągnącego się przez szerokość pokoju okna,
Brandon pokręcił głową. Któż zrozumie kobiety? Kelly nie potrzebowała żadnych zmian.
Była idealna: mądra, dyskretna, profesjonalna. Nie rzucała się w oczy i to mu odpo-
wiadało. W pracy lubił skupiać się na zadaniach. Nie chciał, by cokolwiek odciągało jego
uwagę. Przez dziesięć lat grał w piłkę; wiedział, że nie wolno ani na moment oderwać
wzroku od piłki, bo to się źle kończy.
Przyłożył dłoń do szklanej tafli. Nawet nie podejrzewał, że jego cudowna asystent-
ka jest tak ponętnie zbudowana. A te nogi! Zawsze ukrywała je pod spodniami. No i
oczy! Wielkie, błękitne...
W dodatku użyła dziś nowej lśniącej szminki. Tak, na pewno. Przecież nigdy
wcześniej nie miała tak seksownych, nabrzmiałych ust. Omal nie wylał na siebie kawy,
kiedy się uśmiechnęła.
Sukienka opinała jej ciało jak druga skóra, podkreślała krągłości, których istnienia
nawet się nie domyślał. Wielokrotnie widywał Kelly w siłowni, lecz zawsze przychodziła
Strona 7
w spodniach od dresu i luźnym T-shircie. Skąd mógł wiedzieć, że pod ubraniem skrywa
tak fantastyczne ciało? Był ślepy. Ale czy można się dziwić? Teraz wreszcie przejrzał na
oczy.
Nagle coś sobie przypomniał. Kiedy brał od Kelly teczkę, niechcący musnął jej
dłoń. I wtedy przeszył go dreszcz. Nie, uznał; wyobraźnia płata mu figla. Ale na samo
wspomnienie tego faktu poczuł podniecenie. Szlag by to trafił!
Zdegustowany, wrócił do biurka i usiadł w fotelu. Nie cierpiał zmian. Był przy-
zwyczajony do innej Kelly, szarej, zlewającej się z tłem, która czesała się w koński ogon
lub w kok. Dziś włosy miała rozpuszczone, w kolorze złota. Aż człowieka korciło, by
wsunąć w nie palce, a potem przywrzeć wargami do jej ust.
Czując narastające podniecenie, Brandon usiłował wziąć się w garść. Otworzył
teczkę i zaczął przeglądać papiery.
Psiakrew! Tak być nie może! W miejscu pracy obowiązują pewne zasady. Praca
R
wymaga skupienia. Nie mógł sobie pozwolić na to, aby cokolwiek rozpraszało jego uwa-
L
gę. Trzeba zdusić problem w zarodku. Z tym postanowieniem sięgnął do telefonu i wcis-
nął przycisk.
T
- Kelly, mogę cię prosić na moment?
- Już idę - oznajmiła raźnym tonem.
Chwilę później, z notesem w ręce, weszła do gabinetu.
- Usiądź. - Sam wstał i ponownie zaczął przemierzać pokój. Na wszelki wypadek
starał się nie patrzeć na jej nogi. - Musimy porozmawiać.
- Co się stało? - zapytała przejęta.
- Zawsze byliśmy z sobą szczerzy, prawda?
- No, tak.
- Jak wiesz, ufam ci bezgranicznie.
- Wiem. Ja tobie również.
- To dobrze - rzekł, nie wiedząc, co ma dalej mówić.
Po raz pierwszy w życiu brakowało mu słów. Zerknął na Kelly i szybko odwrócił
wzrok. Na miłość boską, kiedy przeistoczyła się w taką piękność? Znał kobiety. Kochał
Strona 8
je, a one jego. Niektórzy uważali, że ma szósty zmysł, gdy chodzi o płeć przeciwną.
Więc dlaczego wcześniej nie spostrzegł, że jego asystentka jest taka atrakcyjna?
- Brandon, masz jakieś zastrzeżenia do mojej pracy? - spytała, przerywając ciszę.
- Słucham? Nie, skąd.
- Czy podczas mojej nieobecności Jane nie radziła sobie z obowiązkami?
- Nie, doskonale się ze wszystkiego wywiązywała.
- To dobrze, bo...
- Powiedz mi, Kelly - wszedł jej w słowo. - Czy coś się wydarzyło w trakcie two-
jego urlopu?
Popatrzyła na niego zdumiona.
- Nie. Dlaczego uważasz...
- Więc po co ta metamorfoza? Co cię podkusiło?
- Dlatego mnie wezwałeś?
R
- Tak. - Czuł się niezręcznie, w końcu to są jej prywatne sprawy, ale ciekawość
L
zwyciężyła. - Chcę wiedzieć, dlaczego się tak... odpicowałaś.
- Co zrobiłam? Odpicowałam? - Zmrużyła oczy.
- Wiesz, o co mi chodzi.
T
- To źle, że chcę wyglądać jak najlepiej?
- Tego nie powiedziałem!
- A może z czymś przesadziłam? Specjalistka od makijażu pokazała mi, co i jak,
ale jeszcze nie nabrałam wprawy. - Uniosła twarz; wargi zalśniły jej w blasku słońca. -
Powiedz; za mocno się umalowałam, tak?
- Nie, idealnie. - I na tym polega problem, dodał w myślach.
- Starasz się być miły, ale ci nie wierzę. Tak dziwnie na mnie patrzyłeś, kiedy
przyszłam do pracy...
Przeraził się. Cholera, zaraz się dziewczyna rozpłacze. Nigdy dotąd nie widział jej
we łzach.
- Myślałam, że sobie poradzę. Inne kobiety ciągle się malują. - Poderwała się z
krzesła i zaciskając pięści, zaczęła wydeptywać ścieżkę w podłodze. - Ale przedobrzy-
łam. Wyglądam jak idiotka, prawda?
Strona 9
- Ależ...
- Nie kłam, proszę.
- Wcale nie...
- To był kretyński pomysł. - Wzdychając, oparła się plecami o ścianę. - Potrafię ro-
bić w głowie skomplikowane obliczenia, a zupełnie nie znam się na uwodzeniu.
Na uwodzeniu? Miał wrażenie, jakby dostał cios między oczy.
- Boże, to takie krępujące!
- Nie przejmuj się - rzekł, nie bardzo wiedząc, jak się zachować.
- Co ja mam teraz zrobić? Został mi tylko tydzień... Boże! - Utkwiła spojrzenie w
suficie. - Jak mogłam być taka głupia?
Brandon podszedł do niej i chwycił ją za ramiona.
- Przestań. Jesteś jedną z najmądrzejszych osób, jakie znam.
Wydymając usta, popatrzyła mu w oczy.
R
- Jeśli chodzi o pracę, to zgoda, ale w sprawach sercowych...
L
Myślała o uwodzeniu, o romansie. Uświadomił sobie, że jemu to też chodzi po
głowie. Ale dlaczego? Odkąd poznał Kelly, ani razu nie wspomniała o żadnym mężczyź-
T
nie, który wzbudziłby jej zainteresowanie. I teraz ni stąd, ni zowąd zaczęła się stroić i
malować, aby zwrócić na siebie uwagę? Ciekawe, kogo chciała uwieść?
- Możesz mi zdradzić, kogo masz zamiar uwieść?
Skrzywiła się i wbiła wzrok w paznokcie.
- Rogera - odparła. - Mojego eksa. Ale powinnam była wiedzieć, że nic z tego nie
wyjdzie.
Rogera? Kim, u diabła, jest Roger? Z jednej strony Brandon poczuł ulgę, że nie
musi niczego się obawiać, z drugiej zrobiło mu się przykro.
- Jakiego Rogera?
- Przecież powiedziałam: to mój były narzeczony, Roger Hempstead. - Oswobo-
dziwszy się z rąk Brandona, usiadła z powrotem na krześle. - Zerwaliśmy kilka lat temu.
Od tej pory się nie widzieliśmy.
- Ile lat temu?
- Prawie pięć.
Strona 10
Dokonał w myślach obliczenia.
- Mniej więcej od tylu pracujesz u mnie.
- Tak. - Zmusiła się do uśmiechu. - Po zerwaniu z Rogerem nie chciałam dłużej
mieszkać w małym miasteczku, gdzie wszyscy nas znali. Postanowiłam wyjechać jak
najdalej od domu. Szukałam więc ofert pracy w Kalifornii i tak trafiłam do ciebie.
- Z czego się ogromnie cieszę. Ale domyślam się, że rozstanie z narzeczonym spo-
ro cię kosztowało.
- Nie należało do przyjemnych. Ale to już przeszłość.
- Czyżby?
- Zdecydowanie. - Pokiwała energicznie głową. - Po prostu... odkryłam, że firma
Rogera wynajęła Silverado na wyjazd integracyjny. Roger przyjedzie tu za tydzień. - Na
moment zamilkła, po czym wzięła głęboki oddech. - Chciałam, żeby na mój widok opa-
dła mu szczęka.
R
- Rozumiem. - Przysiadł na skraju biurka. A szczęka mu opadnie, możesz być
L
pewna.
Kelly zmrużyła oczy.
- Próbujesz mnie pocieszyć?
- Chyba wiesz, że nie kłamię.
T
- Fakt. Przynajmniej ja cię na kłamstwie nie przyłapałam.
- Czyli minęło pięć lat od waszego rozstania i teraz chcesz, żeby Roger pluł sobie
w brodę?
- O niczym bardziej nie marzę.
- Nie martw się; bez trudu to osiągniesz.
- Bo ja wiem? W pracy czuję się jak ryba w wodzie, ale świecie romansu jestem
jak pijane dziecko we mgle.
- Gdybym mógł ci w czymś pomóc, to służę.
- Serio? - spytała z nadzieją w głosie.
- Oczywiście. - Pragnął tylko jednego: żeby wszystko było jak dawniej.
Gdy Kelly poczuje się pewniej, wtedy skupi się na pracy i przestanie zamartwiać
Rogerem.
Strona 11
- Och, to wspaniale! - ucieszyła się. - Przydałoby mi się kilka wskazówek od kogoś
takiego jak ty.
- Kogoś takiego jak ja?
Uśmiechnęła się speszona.
- Tak, bo widzisz, jesteście bardzo do siebie podobni, to znaczy ty i Roger, więc
chętnie poznałabym twój punkt widzenia...
- Podobni? W jakim sensie?
- Obaj jesteście silni, przystojni, pewni siebie, bezwzględni. Typowe samce alfa.
No tak, to by się zgadzało. Opis do niego pasował, szczególnie podobały mu się
pierwsze dwa przymiotniki.
Kelly zamilkła, jakby zaskoczona swoim wywodem.
- Nic dziwnego, że zdaniem Rogera nie dorastałam mu do pięt - dodała po chwili.
Brandon zjeżył się.
- Jak to: nie dorastałaś?
R
L
- Nie byłam dość atrakcyjna.
- Nie żartuj.
T
- Sam mi to powiedział, kiedy ze mną zrywał.
Brandon poczuł nieprzepartą chęć wybicia Rogerowi zębów.
- Poważnie?
- Tak. Ale widziałeś, jak wyglądałam wcześniej. Byłam szarą myszką. Może nie
odstręczającą, ale na pewno nierzucającą się w oczy.
Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Uświadomił sobie, że właśnie tak o niej myślał.
Całe szczęście, że nigdy nie wspomniał o tym na głos.
- Zresztą wcale się Rogerowi nie dziwiłam. Rzeczywiście od niego odstawałam.
- Na korzyść - stwierdził Brandon. - Boże, co za palant.
Kelly roześmiała się.
- Jest palantem, ale nie ze swojej winy. Rodzina ma na niego ogromny wpływ.
Zresztą to bardzo stara i szanowana rodzina. Przodkowie jego matki przybyli do Stanów
na statku „Mayflower".
Strona 12
- Pewnie jako członkowie załogi. - Brandon pokręcił głową. - Chcesz się pozbyć
Rogera? Mogę wynająć płatnego zabójcę, który...
Wybuchnęła śmiechem.
- To cudowna propozycja, ale nie, dziękuję. Chcę tylko, żeby Roger pożałował
swoich słów.
Brandon uważnie obserwował twarz Kelly.
- Sprawił ci ból.
- Nie. Powiedział prawdę i jestem mu za to wdzięczna.
- Wdzięczna? Za co?
- Że otworzył mi oczy.
- Na...?
- Na własne niedociągnięcia.
Brandon ponownie zacisnął pięści. Och, jak chętnie by go walnął. Bo zębów Roger
już nie miał.
R
L
- I dlatego postanowiłam go odzyskać.
- Co takiego? - Po cholerę jej taki dupek?
T
Chociaż Brandon nie znał człowieka, czuł do niego niechęć.
- Postanowiłam go odzyskać, stąd pomysł na moją metamorfozę. - Spojrzała osten-
tacyjnie na zegarek, jakby chciała zakończyć rozmowę. - Zamówić lunch, szefie?
Najwyraźniej wolała nie kontynuować tematu. W porządku. Ale Brandon nie za-
mierzał tego tak zostawić.
- Gdybyś mogła. Kanapkę z szynką. Kelly, obiecaj, że przyjdziesz do mnie, jeśli
będziesz potrzebowała jakiekolwiek pomocy czy rady.
- Mówisz poważnie?
- Nie rzucam słów na wiatr.
Przez moment milczała, jakby toczyła z sobą wewnętrzną walkę.
- Jest jedna drobna rzecz - przyznała w końcu.
- Słucham.
- Chwileczkę. - Obróciła się na pięcie i pognała do swojego gabinetu. Wróciła
dwadzieścia sekund później, trzymając w ręce firmową torbę drogiego sklepu z bielizną.
Strona 13
Biorąc głęboki oddech, wyjęła z torby dwa skrawki materiału. - Które wolisz? Czarne
stringi czy czerwone figi?
ROZDZIAŁ DRUGI
Brandon zakrztusił się kawą. Kelly, przerażona, rzuciła mu się na ratunek: zaczęła
klepać go po plecach.
- W porządku?
- Tak, już dobrze. - Jeszcze lepiej poczułby się, gdyby nie ocierała się biustem o
jego ramię.
Na miłość boską, był mężczyzną z krwi i kości. Całe szczęście, że blat biurka za-
słaniał dolną część jego ciała.
Starając się opanować emocje, policzył w duchu do pięciu. Przyszło mu do głowy,
R
że może Kelly chce go przyprawić o zawał. Może Roger tak bardzo ją skrzywdził, że po-
L
stanowiła zemścić się na wszystkich facetach, jakich zna. Nie dość, że zmieniła wygląd,
to jeszcze wymachiwała w pracy seksowną bielizną. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, że
T
widok jedwabnych majteczek na zawsze wryje się w jego pamięć? Że odtąd, myśląc o
niej, będzie ją widział w czarnych stringach? Dlaczego była tak okrutna?
- Nie chciałam cię zszokować, ale sam zaoferowałeś pomoc.
- Nie zszokowałaś - odpowiedział zmieszany. - Po prostu się zakrztusiłem. Daj mi
moment.
Cofnęła się i szybko schowała bieliznę do torby.
- Świetny zakup - dodał. - Facetowi oczy wyjdą na wierzch.
- Naprawdę? - Jej twarz rozjaśniła się.
- Na sto procent. Każdy mężczyzna marzy, aby jego kobieta wystąpiła w czymś ta-
kim.
- Tak? - Uśmiechnęła się promiennie. - Dzięki, Brandon. I przepraszam, że tak bez
ostrzeżenia...
- Nic się nie stało.
Strona 14
- Bo żeby osiągnąć cel, muszę wiedzieć, co mężczyzn podnieca. - Zmarszczyła
czoło. - Ja Rogera na pewno nie.
- Co nie?
- Nie podniecałam.
- Czy ten twój Roger był upośledzony? Albo ślepy?
Roześmiała się.
- Pójdę zamówić lunch.
- Świetnie. Kelly! - zawołał, kiedy była już przy drzwiach; Obróciła się. - Raczej
włóż te czarne.
Po południu Brandon odbył dwugodzinną telekonferencję z braćmi oraz ich praw-
nikiem.
- Ale gość ma gadane - powiedział. - Ciekawe, czy wszyscy prawnicy używają tak
kwieciście zawiłego stylu?
R
L
- Zaczęłam podejrzewać, że płacisz mu od słowa.
Podczas całej rozmowy Kelly robiła notatki. Teraz wstała, rozprostowała ręce i po-
T
kręciła szyją. Ruch sprawił, że sukienka opięła ciasno jej piersi. Brandon odwrócił
wzrok, usiłując nie dopuścić do kolejnej erekcji.
- Zaparzę kawy. Napijesz się?
- Nie, dziękuję. Dasz radę dziś przepisać notatki?
- Jasne. Już siadam do komputera.
Zamknęła drzwi. Brandon zazgrzytał zębami. Nie wiedział, jak wytrzyma tydzień.
Może jednak powinien rozmówić się z Kelly, poprosić, aby ubierała się... inaczej. Chole-
ra, nawet widok jej kostek powodował w nim szybsze bicie serca. Wysokie obcasy spra-
wiały, że nogi miała niebotycznej długości, w dodatku bardziej kołysała biodrami...
Godzinę później, kiedy inni skończyli pracę, Brandon wszedł do gabinetu Kelly po
dokumenty, które chciał przejrzeć. Zastał ją wydymającą wargi do lusterka. Speszona,
wrzuciła lusterko do szuflady.
- Wybacz, że pytam, ale co robisz?
- Nic. Czego potrzebujesz? Jakiej teczki? - Poderwała się od biurka.
Strona 15
- Tylko rozbudzasz moją ciekawość - odrzekł. - Lepiej przyznaj się, co robiłaś.
- W porządku. - Westchnęła. - Roger narzekał, że źle całuję, więc ćwiczyłam. Za-
dowolony?
Potrząsnął głową.
- Kretyn. Dlaczego przejmujesz się jego opinią?
- Mówiłam ci. Chcę go odzyskać.
- I właśnie tego nie rozumiem. - Zniesmaczony tematem Rogera, podszedł do se-
gregatora. - Gdzie teczka „Montclair Pavilion"?
- Tu. - Podała mu cienki skoroszyt.
- Hej, przestań martwić się tym, co Roger myśli - dodał, widząc jej posępną minę. -
Na pewno całujesz jak bogini.
- Gdybym mogła poćwiczyć na czymś innym niż lusterko!
- Fakt - mruknął, przeglądając dokumenty. - Lepszy byłby żywy obiekt.
Kelly przyjrzała mu się z nadzieją w oczach.
R
L
- Pewnie byś mi z tym nie pomógł?
- Chyba żartujesz?
T
- Och, nie! Nie o to mi chodziło! Wcale nie chciałam, żebyś mnie całował. Po pro-
stu przygotowałam listę potencjalnych... kandydatów. I pomyślałam sobie, że może byś
ją przejrzał, podsunął mi jakiś pomysł.
- Przygotowałaś listę? - Dlaczego to go dziwiło? Kelly zawsze sporządzała listy.
Dzięki temu była tak znakomicie zorganizowana.
- Tak. - Obeszła biurko i wyciągnęła z szuflady notes z długopisem.
- Poczekaj, bo nie wiem, czy dobrze rozumiem. Sporządziłaś listę mężczyzn, któ-
rych chcesz poprosić o... O co? O lekcję całowania?
Otworzywszy notes, popatrzyła na nazwiska.
- Tak.
- I mnie na niej nie ma?
- No skądże! - Podniosła rękę, jakby składała przysięgę. - Oczywiście, że cię nie
umieściłam. Jesteś moim szefem.
Strona 16
- To dobrze. Chciałem mieć jasność. - Powinien był poczuć ulgę, a z każdą sekun-
dą był coraz bardziej rozdrażniony. Czyli zdaniem Kelly może oceniać jej bieliznę, ale
nie nadawał się na nauczyciela całowania?
Nie bądź idiotą, skarcił się w duchu. Sytuacja trochę wymykała mu się spod kon-
troli. Wypuściwszy z płuc powietrze, postanowił skupić się na problemach Kelly.
- Kogo tam masz? - zapytał, niemal bojąc się usłyszeć odpowiedź.
- Na przykład Jean Pierre'a...
- Kucharza? - Chyba zwariowała!
- Jest Francuzem - oznajmiła z powagą. - A Francuzi to podobno...
- Nie, nie, Jean Pierre odpada!
- Okej. - Skreśliła pierwsze nazwisko. - A co myślisz o Jeremym?
- To ten gość, co kosi trawę?
- Jest projektantem krajobrazu. Artystą. Może się znać na sztuce miłości.
- Jest gejem.
R
L
- Co ty mówisz? Dlaczego ja nie wiem o takich rzeczach? - Zrezygnowana, wykre-
śliła nazwisko Jeremy'ego. - A Nicholas, ten winiarz? Jest Niemcem. Może on by się...
podający drinki przy basenie?
T
- Pokaż. - Wyrwał jej z ręki notes i przebiegł wzrokiem nazwiska. - Paulo, chłopak
- Jest fajny - rzekła z nutą desperacji w głosie.
- Bez przesady. A kim jest Rocco?
- Jednym z kierowców.
- Odpada. - Brandon potrząsnął głową.
- Ale...
- Nie, Kelly. - Oddał jej notes. - Wyrzuć to. Nie chcę, żebyś chodziła i całowała się
z męskim personelem.
- W porządku. - Łypiąc na niego gniewnie, wyrwała kartkę, zgniotła ją i cisnęła do
kosza. - Masz rację. Mogliby mnie źle zrozumieć.
- Tak sądzisz? - spytał ironicznie.
Skrzyżowała ręce na piersi.
Strona 17
- Do przyjazdu Rogera został tydzień. Sporo mogłabym się w tym czasie nauczyć.
Może masz jakiegoś przyjaciela, którego...
- Nie.
- Szkoda. - Zamyśliła się. - A może w miasteczku...
- To nie najlepszy pomysł - oznajmił. Tylko tego brakowało, żeby miejscowi plot-
kowali o szalonej „całowaczce" z Silverado.
Patrząc na jej lśniące pełne wargi, uświadomił sobie, że tylko jeden mężczyzna
może ją czegoś nauczyć: on sam. Po prostu na myśl, że ktoś inny miałby delektować się
smakiem jej ust, robiło mu się niedobrze.
- Okej - burknął. - Pomogę ci.
- Ale ciebie nie było na liście - zauważyła zdziwiona.
- Nie szkodzi. Pomogę ci, bo nie chcę, żebyś nagabywała personel.
Oparłszy ręce na biodrach, przechyliła głowę.
- Nagabywała? Chyba nie próbujesz mnie obrazić?
R
L
- Przepraszam. Niezręcznie to wyszło.
- Myślę, że to zły pomysł.
- Nie wpakuję.
T
- Może. Ale przynajmniej będę miał pewność, że nie wpakujesz się w kłopoty.
- Wiem. Bo przyjmiesz moją pomoc.
Kelly wzięła głęboki oddech, po czym wolno wypuściła powietrze.
- Dziękuję. Jestem ci bardzo wdzięczna.
- Najpierw musimy ustalić kilka zasad. Po pierwsze, nie wolno ci się we mnie za-
kochać.
- Zakochać? - Wybuchnęła śmiechem.
- Co cię tak rozbawiło? - spytał urażony.
- Naprawdę sądzisz, że byłabym na tyle głupia?
- Aż takim jestem potworem?
- Potworem to nie, ale... - Uniosła rękę i zaczęła wyliczać. - Rano jesteś zrzędli-
wym ponurakiem. Wszędzie zostawiasz rozłożone gazety. Umawiasz się z kobietą i wię-
cej do niej nie dzwonisz. Kiedy jesteś chory, zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko.
Strona 18
- Poczekaj... - zaprotestował.
Ale ona miała przypływ weny i świetnie się bawiła.
- A twoje dziwne przesądy z czasów, kiedy grałeś w piłkę? Na każdy mecz wkłada-
łeś tę samą parę skarpet, w wieczór przed meczem jadłeś sardynki i jagody. Nadal tak
jadasz przed ważnymi negocjacjami?
Tego było za wiele. Odłożył skoroszyt na krzesło i podszedł w milczeniu do Kelly.
- Skarpety prałem po każdym meczu.
- Tak?
- Tak. - Położył rękę na karku Kelly i przyciągnął ją do siebie. - A sardynki i jago-
dy są doskonałym źródłem kwasów tłuszczowych omega trzy.
- Fascynujące - odrzekła, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.
- Które odgrywają ważną rolę w funkcjonowaniu mózgu. - Pogładził ją po policz-
ku.
- Do...dobrze wiedzieć.
R
L
Pocałował ją w szyję, po czym szepnął:
- W futbolu zawodnik rozgrywający jest mózgiem zespołu.
- Co robisz? - zapytała.
- A jak myślisz?
- Nie jestem pewna.
T
Pocałował ją. Usta miała słodkie, a zarazem gorące, tak jak się spodziewał. Starał
się, by pocałunek był lekki i niewinny, a jednocześnie pragnął posadzić Kelly na biurku,
rozchylić jej uda i... Nie, musi przestać. Popełnił błąd. Jeżeli teraz opuści ręce i się cof-
nie, oboje mogą zapomnieć, że pocałunek w ogóle miał miejsce. Brandon prowadził z
sobą wewnętrzny monolog, kiedy nagle Kelly zamruczała cicho. Domyślił się, że snuje te
same fantazje, co on. Nie miał siły postąpić tak, jak nakazywało mu sumienie, i zaczął
całować ją namiętniej. Korciło go, by zacisnąć dłonie na jej piersiach, ale to była prosta
droga ku szaleństwu. Więc najwyższym wysiłkiem woli podniósł głowę.
- O rany - szepnęła Kelly, oblizując wargi.
Na widok jej języka poczuł pulsowanie w trzewiach.
- To było niezłe. Naprawdę niezłe.
Strona 19
- Owszem.
- Podobało mi się.
Jemu również, ale nie przyznał się. Wolał zapomnieć o tym, co się stało, w prze-
ciwnym razie mógłby ulec pokusie, zedrzeć z Kelly te piękne szmatki... Nie, do tego nie
dojdzie. Musi pohamować emocje, odzyskać kontrolę.
- Roger nigdy tak nie całował.
- Mówiłem, że to palant?
- Nic dziwnego, że nie uważał mnie za seksowną. Po prostu przy nim się taka nie
czułam.
- No widzisz?
- A przy tobie... - Uśmiechnęła się. - Wiesz, zaczynam myśleć, że problem tkwił w
nim, nie we mnie. Oczywiście tego nie mogę być pewna...
- Możesz - mruknął Brandon. - Problemem był sam Roger. Koniec, kropka.
- Dziękuję.
R
L
- Nie ma za co. - Skierował się do gabinetu.
- Poczekaj...
w pocałunku, odwrócił się.
T
Utkwił spojrzenie w jej ustach, różowych i nabrzmiałych. Żeby nie zmiażdżyć ich
- Bo widzisz, gdybym nabrała wprawy, Roger oszalałby na moim punkcie. Ale...
przydałoby mi się kilka lekcji. - Kelly, z notesem w dłoni, ruszyła za nim do gabinetu.
Pewnie zamierza sporządzić listę, kiedy, jak i gdzie mogliby ćwiczyć pocałunki.
- To kiepski pomysł - zauważył, wsuwając teczkę „Montclair" do swojej aktówki.
- Już to mówiłeś. A jednak okazał się całkiem dobry.
Przeszył ją spojrzeniem.
- Nic z tego. Pamiętasz zasady?
- Pamiętam. - Westchnąwszy ciężko, skinęła głową. - Okej, pewnie masz rację.
- Mam.
- W porządku. Dziękuję za pomoc. Było super, to znaczy pod względem edukacyj-
nym.
Zamknął aktówkę i podszedł do drzwi.
Strona 20
- Na dziś koniec pracy.
- Ja jeszcze chwilę zostanę - rzekła Kelly, otwierając notes na czystej stronie. -
Muszę wszystko zanotować...
- Zamierzasz robić notatki z naszego pocałunku?
- Tak, żebym mogła w przyszłości do nich sięgnąć. - Zaczęła bazgrać. - Jeśli
wszystko szczegółowo opiszę, każdy twój ruch, moje odczucia, wtedy następnym razem
będę wiedziała, czy nie popełniam błędu.
Pokręcił zdumiony głową.
- Lepiej pamiętam wrażenia dotykowe, kiedy je opiszę. - Uśmiechnęła się. - Będę
ćwiczyć. W wyobraźni.
- Rozumiem.
- Oczywiście - mruknęła - wolałabym nie polegać wyłącznie na wyobraźni. - Popa-
trzyła Brandonowi w oczy.
- Nawet o tym nie myśl!
R
L
- O czym? - spytała z miną niewiniątka.
Gdyby to była jakakolwiek inna kobieta, uznałby, że bawi się w niebezpieczną grę
T
zwaną uwodzeniem. Ale to była Kelly, osoba szczera i prostolinijna, która nie miała po-
jęcia o kobiecych sztuczkach i podchodach.
- Nie, Kelly - oznajmił stanowczo. - Nie będziemy się więcej całować.
- Och, wiem - rzekła, wydymając wargi.
Nagle zapomniał, o czym rozmawiali. Miał tylko jedno pragnienie: zmiażdżyć jej
usta w pocałunku. Może potem będzie w stanie normalnie z nią rozmawiać.