Campbell Judy - Po dyżurze(1)
Szczegóły |
Tytuł |
Campbell Judy - Po dyżurze(1) |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Campbell Judy - Po dyżurze(1) PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Campbell Judy - Po dyżurze(1) PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Campbell Judy - Po dyżurze(1) - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Judy Campbell
Po dyżurze
Strona 2
PROLOG
Emma Fulford wyjrzała spod parasola na auta
przejez˙ dz˙ aja˛ce w strugach deszczu. Dlaczego nigdy
nie ma takso´ wki, kiedy człowiek najbardziej jej
potrzebuje?
Zerkne˛ła na zegarek i zakle˛ła pod nosem.
– Tylko tego brakuje, z˙ ebym sie˛ spo´ z´ niła pierw-
szego dnia w nowej pracy. Najpierw protest ko-
lejarzy, a teraz chyba zastrajkowali takso´ wkarze!
– mruczała niezadowolona.
Ułamek sekundy po´ z´ niej rozpe˛dzony samocho´ d
ochlapał jej nowiutkie spodnie brudnoszara˛ woda˛
z kałuz˙ y.
Psiakrew! Chciała jak najlepiej zaprezentowac´
sie˛ nowemu szefowi, tym bardziej z˙ e zalez˙ ało jej,
by nikt nie pomys´ lał, z˙ e dostała te˛ posade˛ dzie˛ki
rodzinnym koneksjom.
W kon´ cu zatrzymała sie˛ przed nia˛ takso´ wka.
Emma energicznym gestem szarpne˛ła drzwi i z wes-
tchnieniem ulgi opadła na siedzenie. Jednoczes´ nie
otworzyły sie˛ drzwi z drugiej strony, po czym na
siedzeniu wyla˛dowała czarna teczka, a zaraz za nia˛
wsiadł obcy me˛z˙ czyzna.
– Prosze˛ jak najszybciej jechac´ do... – rzucił pod
adresem kierowcy.
Strona 3
4 JUDY CAMPBELL
– Chwileczke˛ – przerwała mu Emma. – Mam
wraz˙ enie, z˙ e wsiadłam tu pierwsza.
Nieznajomy popatrzył na nia˛. Na jego ociekaja˛cej
woda˛ twarzy malowało sie˛ zdumienie.
– Nie zauwaz˙ yłem pani. Ale bez wa˛tpienia to jest
moja takso´ wka i to pani powinna wysia˛s´ c´ .
– Nie ma mowy. To ja ja˛zatrzymałam. Kierowca
podjechał do mnie.
Me˛z˙ czyzna westchna˛ł zniecierpliwiony.
– Nie mam czasu kło´ cic´ sie˛ z pania˛. Spiesze˛ sie˛
na bardzo waz˙ ne spotkanie. Juz˙ jestem spo´ z´ niony.
Skon´ czmy ten idiotyczny spo´ r.
Takso´ wkarz odwro´ cił sie˛, by obejrzec´ swoich
kliento´ w.
– Niech sie˛ pan´ stwo zdecyduja˛. Takso´ wka sie˛ nie
rozdwoi. Kto z pan´ stwa jedzie, a kto wysiada?
Licznik bije. Mo´ j czas kosztuje.
Emma us´ miechne˛ła sie˛ słodko do swojego wspo´ ł-
pasaz˙ era.
– Obawiam sie˛, z˙ e pojedzie pan naste˛pna˛ tak-
so´ wka˛. Ja tez˙ juz˙ jestem spo´ z´ niona. Wsiadłam przed
panem.
W jego niebieskich oczach dostrzegła hamowana˛
złos´ c´ .
– Os´ wiadczam pani, z˙ e to jest moja takso´ wka.
´ miem ro´ wniez˙ twierdzic´ , z˙e moje spotkanie jest
S
waz˙ niejsze.
Kierowca przygla˛dał sie˛ im z coraz wie˛kszym
zaciekawieniem.
– Nie ma to jak porza˛dna kło´ tnia – zauwaz˙ ył.
– Ale prosze˛ pamie˛tac´ , z˙ e to kosztuje!
Strona 4
˙ URZE
PO DYZ 5
Ignoruja˛c ten komentarz, Emma spiorunowała
nieznajomego wzrokiem.
– Słucham?! Co za arogancja?! Jak pan s´ mie
z go´ ry zakładac´ ...
Me˛z˙ czyzna podnio´ sł dłonie w przepraszaja˛cym
ges´ cie.
– W porza˛dku. Przepraszam. Dałem sie˛ ponies´ c´ .
Ale od mojego spotkania zalez˙ y ludzkie z˙ ycie. Do-
słownie.
– Zabrzmiało to bardzo pretensjonalnie. Powiem
panu, z˙ e decyzje, jakie zapadna˛ podczas mojego
spotkania, sa˛ ro´ wnie waz˙ ne.
Me˛z˙ czyzna przeczesał palcami mokre włosy, ze
złos´ cia˛ spogla˛daja˛c na Emme˛.
– Jestem spo´ z´ niony juz˙ dziesie˛c´ minut! Doka˛d
pani jedzie? Nie ma rady, musimy jakos´ podzielic´
sie˛ ta˛ takso´ wka˛. Oboje sie˛ spo´ z´ nimy.
– Do szpitala Carrfield General.
Nieznajomy unio´ sł brwi.
– Naprawde˛? Niemoz˙ liwe. Ja tez˙ . Wobec tego
moz˙ e nawet nie spo´ z´ nimy sie˛ az˙ tak bardzo. –
Us´ miechna˛ł sie˛ szeroko i od razu odmłodniał. –
Mam nadzieje˛, z˙ e nie jedzie tam pani w charakterze
pacjentki.
– Nie. Nic z tych rzeczy – mrukne˛ła. Pochyliła
sie˛ ku kierowcy. – Skoro juz˙ ustalilis´ my, z˙ e oboje
jedziemy do tego samego szpitala, to moz˙ emy ru-
szac´ .
Usiadła wygodniej i ukradkiem zacze˛ła przygla˛-
dac´ sie˛ towarzyszowi podro´ z˙ y. Orli nos i przenik-
liwy wzrok niebieskich oczu doskonale pasowały do
Strona 5
6 JUDY CAMPBELL
jego aroganckiego zachowania. Był niewa˛tpliwie
przystojny. Sprawiał tez˙ wraz˙ enie człowieka, kto´ ry
wie, czego chce, i to osia˛ga. Zapewne kosztem kole-
go´ w. Uwaga, z˙ e jego spotkanie jest na pewno waz˙ -
niejsze, przypomniała jej innego podobnego des-
pote˛, kto´ ry kiedys´ zdominował jej z˙ ycie. Wzruszyła
ramionami. Co ja˛ to obchodzi? Prawdopodobnie
nigdy wie˛cej go nie spotka.
Gdy takso´ wka zatrzymała sie˛ przed szpitalem
i oboje wysiedli, Emma zwro´ ciła sie˛ w strone˛ wej-
s´ cia na oddział nagłych wypadko´ w. Na poz˙ egnanie
skine˛ła nieznajomemu głowa˛, a on obdarzył ja˛weso-
łym us´ miechem, jakby cały ten incydent wydał mu
sie˛ zabawny.
– Moz˙ e kiedys´ znowu spotkamy sie˛ w takso´ wce.
– Popatrzył jej w oczy. – Mam nadzieje˛, z˙ e juz˙ nie
w takim pos´ piechu. Moz˙ e be˛dziemy mieli okazje˛
lepiej sie˛ poznac´ .
Emma niespodziewanie dla samej siebie poczuła
przyjemny dreszczyk emocji, jakby w jego słowach
zawarta była jakas´ ekscytuja˛ca obietnica. Juz˙ miała
odwzajemnic´ us´ miech, gdy dotarła do niej absur-
dalnos´ c´ takiego pomysłu.
Odwro´ ciła wzrok. Nie mam ochoty lepiej po-
znawac´ tego aroganta! – pomys´ lała. Ruszyła do
drzwi oddziału, by rozpocza˛c´ pierwszy dzien´ pracy
w nowym miejscu.
Strona 6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
O tej porze, w poniedziałkowy poranek, w po-
czekalni było prawie pusto: starsza kobieta, dzie-
wczyna, me˛z˙ czyzna czytaja˛cy gazete˛ oraz sprza˛-
taczka. Nikt nawet nie patrzył w strone˛ drgaja˛cego
ekranu telewizora, gdzie jakas´ kobieta cos´ gotowała.
Emma us´ miechne˛ła sie˛ na mys´ l, z˙ e oto znowu
znalazła sie˛ w znajomym miejscu, mimo z˙ e jej
głowe˛ w duz˙ ej mierze cia˛gle zaprza˛tał me˛z˙ czyzna
z takso´ wki.
Rejestratorka rozmawiała przez telefon i jedno-
czes´ nie wypełniała jakis´ formularz. Rzuciła Emmie
pytaja˛ce spojrzenie.
– Nazywam sie˛ Emma Fulford – przedstawiła
sie˛. – Mam zasta˛pic´ lekarke˛ na urlopie macierzyn´ s-
kim. Jestem umo´ wiona z doktor Gorton.
Dziewczyna rozpromieniła sie˛ i pospiesznie od-
łoz˙ yła słuchawke˛.
– Nareszcie! – zawołała. – Nie bardzo wiedzieli-
s´ my, kiedy pani do nas dojedzie. Doktor Gorton ma
urwanie głowy, poniewaz˙ nasz specjalista jest na
spotkaniu, a dwie piele˛gniarki sie˛ rozchorowały.
Prosze˛ ze mna˛! Zaraz przekaz˙ emy jej dobra˛nowine˛!
Mam na imie˛ Katie. Stanowie˛ pierwsza˛ linie˛ obrony
w tym domu wariato´ w.
Strona 7
8 JUDY CAMPBELL
Doktor Connie Gorton była niska, pulchna i potar-
gana, co doskonale odpowiadało obrazowi zabiegane-
go szefa oddziału, na kto´ rym wiecznie cos´ sie˛ dzieje.
– Ciesze˛ sie˛, z˙ e pani do nas dotarła pomimo tych
nieprzewidzianych kłopoto´ w z pocia˛gami – powita-
ła Emme˛.
– Kłopoty pojawiły sie˛ dopiero tutaj, w Carrfield.
– Przed oczami stane˛ła jej twarz niebieskookiego
nieznajomego. – Stoczyłam prawdziwy bo´ j o tak-
so´ wke˛ z jakims´ bezczelnym typem.
– Gratuluje˛. – Doktor Gorton us´ miechne˛ła sie˛. –
Mam na imie˛ Connie. Na pierwszy rzut oka nasz
oddział moz˙ e wygla˛da normalnie, ale w tej chwili
brakuje nam personelu, a poza tym przecieka sufit
w sali operacyjnej i lada moment spodziewamy sie˛
ekipy remontowej. Tym bardziej ciesze˛ sie˛, z˙ e doje-
chałas´ . Wiem, z˙ e wczes´ niej pracowałas´ na innym
oddziale, ale licze˛, z˙ e tutaj tez˙ be˛dzie ci dobrze.
Gestem wskazała Emmie drzwi do pokoju dla
personelu.
– Za moment przedstawie˛ ci reszte˛ zespołu. Na
razie moz˙ esz spokojnie sie˛ przebrac´ .
Emma zdje˛ła przemoczona˛ kurtke˛ i powiesiła ja˛
na wieszaku za drzwiami. Zerkne˛ła do lustra. Obraz
ne˛dzy i rozpaczy!
Na głowie juz˙ robiła sie˛ szopa rudych kre˛conych
włoso´ w. Przyczesała je, po czym przebrała sie˛ w zie-
lony uniform. Dziwnie sie˛ tu czuła – ten szpital
opus´ ciła trzy lata wczes´ niej w bardzo nieprzyjem-
nych okolicznos´ ciach.
O posadzie tej dowiedziała sie˛ od kolez˙ anki.
Strona 8
˙ URZE
PO DYZ 9
Poniewaz˙ było to zaste˛pstwo na kilka miesie˛cy,
rozmawiała tylko z dyrektorem szpitala. Bardzo jej
odpowiadał tymczasowy charakter tej pracy.
Spojrzała przez okno na rozległy szpitalny po-
dwo´ rzec oraz na jedno ze skrzydeł, gdzie ongis´ na
oddziale kardiologicznym pracował jej ojciec. Był
wybitnym i bardzo zasłuz˙ onym dla tej placo´ wki
lekarzem, wie˛c na jego czes´ c´ całe to skrzydło na-
zwano jego nazwiskiem. Skrzydło imienia profesora
Fulforda.
Po s´ mierci ojca Emma wro´ ciła do Carrfield, do
matki. Przed oczami stana˛ł jej oficjalny wizerunek
profesora Fulforda: me˛z˙czyzny czaruja˛cego i zarazem
stanowczego. W domu był całkiem inny. Szorstki,
nieprzyjemny, apodyktyczny. Matka natomiast stano-
wiła doskonały przykład sterroryzowanej małz˙ onki,
kto´ ra była na kaz˙ de me˛z˙ owskie zawołanie. Emma
podziwiała ojca za to, z˙e pochodza˛c z biednej rodziny,
zrobił wielka˛kariere˛ jako lekarz. Miała mu jednak za
złe to, jak traktował matke˛.
Nigdy nie zwia˛z˙ e˛ sie˛ z takim me˛z˙ czyzna˛ jak
ojciec, pomys´ lała, odchodza˛c od okna.
Jej rozmys´ lania przerwały szybkie kroki na kory-
tarzu. Po chwili do pokoju weszła Connie, a za nia˛
jeszcze trzy osoby.
– Tania Cornish i Bill Taylor to nasz niezawodny
piele˛gniarski tandem – przedstawiała ich Emmie.
– Oraz doktor Bob Leeming. A to, moi drodzy, nasza
nowa lekarka, Emma Fulford. Nawet nie masz poje˛-
cia, jak bardzo sie˛ nam przydasz.
– Zjawiła sie˛ pani w sama˛pore˛. – Tania us´ miech-
Strona 9
10 JUDY CAMPBELL
ne˛ła sie˛ promiennie. – Pogoda sie˛ zepsuła i od razu
pełno wypadko´ w. Juz˙ wiemy, z˙ e w tej chwili jada˛ do
nas poszkodowani z autokaru, kto´ rym wracali kibice
z meczu piłki noz˙ nej.
Jakby na potwierdzenie tych sło´ w rozdzwonił sie˛
telefon i Connie podeszła go odebrac´ .
– Tak, juz˙ o tym wiemy. Pie˛ciu rannych me˛z˙ -
czyzn, jeden na noszach, przytomny. Jestes´ my przy-
gotowani. – Odłoz˙ yła słuchawke˛. – To ci z autokaru.
Mys´ lałam, z˙ e be˛dzie gorzej.
Bill westchna˛ł pose˛pnie.
– Bardzo nie lubie˛ takich pracowitych poniedzia-
łko´ w – je˛kna˛ł. – Wolałbym znacznie łagodniej za-
czynac´ nowy tydzien´ .
Usłyszeli odgłos syreny karetki pogotowia, kto´ ry
po chwili ucichł. Podeszli do drzwi, kto´ re juz˙ sie˛
rozsune˛ły przed wo´ zkiem, na kto´ rym lez˙ ał mocno
pokiereszowany me˛z˙ czyzna z maska˛ tlenowa˛ na
twarzy.
– Pacjent Bert Foley – relacjonował paramedyk
z ekipy ratowniczej. – Cis´ nienie sto pie˛tnas´ cie na
osiemdziesia˛t pie˛c´ , te˛tno sto dziesie˛c´ . Uskarz˙ a sie˛ na
bo´ l w klatce piersiowej.
Tuz˙ za wo´ zkiem wtoczyło sie˛ czterech niemiło-
siernie ubłoconych me˛z˙ czyzn. Zarykiwali sie˛ ze
s´ miechu, s´ piewaja˛c spros´ na˛ piosenke˛.
Bill popatrzył na nich z nieche˛cia˛.
– Nie wygla˛daja˛ na bardzo poturbowanych. Po-
dejrzewam, z˙ e mamy do czynienia z upojeniem
alkoholowym – mrukna˛ł niezadowolony. – Najle-
piej zrobiłby im wlew z mocnej kawy.
Strona 10
˙ URZE
PO DYZ 11
– Podejrzewam, z˙ e pija˛od samego Calais – rzucił
chłopak z karetki. – Majstrowali przy klamce w au-
tokarze. Kierowca postanowił skre˛cic´ na stacje˛ ben-
zynowa˛, z˙ eby ich uciszyc´ , ale wtedy drzwi sie˛ otwo-
rzyły, a oni wypadli i stoczyli sie˛ z nasypu na pole.
Tania skrzywiła sie˛.
– S´ mierdza˛, jakby spadli na kupe˛ nawozu. Naj-
lepiej byłoby ich najpierw polac´ we˛z˙ em.
– Emmo, zajmij sie˛ wraz z Tania˛ pacjentem na
noszach – poleciła im Connie. – Zabierzcie go do
sali operacyjnej. Przeprowadz´ cie rutynowe badanie.
Musimy dowiedziec´ sie˛, co go tak bardzo boli.
Pozostali niech opatrza˛ tych lz˙ ej rannych. Moz˙ e
warto ich przes´ wietlic´ . Pamie˛tajcie, z˙ e alkohol moz˙ e
tłumic´ pewne dolegliwos´ ci.
Mimo dwumiesie˛cznej przerwy w wykonywaniu
zawodu Emma błyskawicznie poczuła sie˛ jak ryba
w wodzie. Procedury zwia˛zane z badaniem pacjenta
sa˛ takie same we wszystkich szpitalach. Rozcierała
dłonie, by je ogrzac´ , nim zbada klatke˛ piersiowa˛
poszkodowanego. Widac´ było, z˙ e me˛z˙ czyzna boi sie˛
tego badania. Az˙ sie˛ skurczył, gdy Emma wycia˛g-
ne˛ła w jego strone˛ re˛ce.
– Spokojnie. Wiem, z˙ e pan bardzo cierpi, ale
musze˛ ustalic´ , gdzie znajduje sie˛ ognisko bo´ lu.
Niech pan spro´ buje sie˛ odpre˛z˙ yc´ , kiedy siostra be˛-
dzie panu opatrywac´ zadrapania na ramionach i na
twarzy.
Tania zacze˛ła od oczyszczenia ran. Rozcie˛ła pac-
jentowi koszule˛ i z ogromna˛ precyzja˛ usuwała
szczypcami zanieczyszczenia.
Strona 11
12 JUDY CAMPBELL
– Rzadko zdarza mi sie˛ byc´ obiektem zaintereso-
wania takich dwo´ ch s´ licznych kobitek – powiedział
nieco zduszonym głosem.
– Ach, ci me˛z˙ czyz´ ni! – Tania mrugne˛ła do Em-
my. – Wszystko by zrobili, z˙ eby zwro´ cic´ na siebie
uwage˛.
Emma us´ miechne˛ła sie˛. Poczuła, z˙ e polubi te˛
sympatyczna˛ piele˛gniarke˛. Drugim powodem do
zadowolenia był fakt, z˙ e mimo bo´ lu pacjent wysilił
sie˛ na przytomna˛ reakcje˛. Katem oka zauwaz˙ yła, z˙ e
do sali wchodzi Connie.
Nie była sama, lecz Emma nie miała czasu przyj-
rzec´ sie˛ towarzysza˛cemu jej me˛z˙ czyz´ nie.
– Jak sie˛ ma nasz pacjent? – zapytała Connie.
– Wiadomo juz˙ , co jest przyczyna˛ bo´ lu?
– Ogo´ lne potłuczenie klatki piersiowej. Jest
przytomny, nie ma oznak wstrza˛su, cis´ nienie krwi
oraz te˛tno w normie. Przyczyna˛był zapewne upadek.
– To sie˛ cze˛sto zdarza w takich sytuacjach
– stwierdziła Connie. – Sean, jaka jest twoja opinia?
– zwro´ ciła sie˛ do me˛z˙ czyzny.
– Moz˙ e miec´ pope˛kane z˙ ebra. Trzeba mu zaapli-
kowac´ silny s´ rodek przeciwbo´ lowy oraz sporo c´ wi-
czen´ oddechowych. A z˙ eby miec´ absolutna˛ pew-
nos´ c´ , trzeba go przes´ wietlic´ .
Ten niski głos wydał sie˛ Emmie znajomy. Pod-
niosła wzrok i zamarła. To on! Ten sam orli nos
i niebieskie oczy. Wspo´ łpasaz˙ er z takso´ wki!
Czyz˙ by wyja˛tkowo złos´ liwym zrza˛dzeniem losu
ten człowiek pracował na tym samym oddziale?!
– Zatrzymamy pana na noc, panie Foley – oznaj-
Strona 12
˙ URZE
PO DYZ 13
miła Connie. – Dostanie pan zastrzyk przeciwbo´ lo-
wy. Musimy tez˙ czuwac´ , z˙ eby nie wysta˛piły prob-
lemy z oddychaniem. Na szcze˛s´ cie mamy dla pana
wolne ło´ z˙ ko.
Pacjent ponuro spojrzał na Emme˛.
– Co powie na to moja małz˙ onka? – spytał zanie-
pokojony. – Miałem przez dwa dni zaja˛c´ sie˛ dziecia-
kami, bo wybierała sie˛ z kolez˙ ankami do Londynu.
Tylko dlatego pus´ ciła mnie na ten mecz. Zdaje sie˛,
z˙ e to był ostatni raz.
Piele˛gniarka wywiozła go do gabinetu rentgeno-
logicznego.
– No prosze˛, to pani jest tym nowym lekarzem?
Nie spodziewałem sie˛, z˙ e nasze drogi tak szybko sie˛
spotkaja˛!
– Tak, to niezwykły zbieg okolicznos´ ci – ba˛k-
ne˛ła zmieszana. – Nie przyszło mi do głowy, z˙ e pan
moz˙ e tu pracowac´ .
Connie nie kryła zdziwienia.
– Emmo, ty znasz Seana Caseya? Nie musze˛ was
przedstawiac´ ? – zwro´ ciła sie˛ do Seana. – Biedaczka
miała straszna˛ podro´ z˙ . Najpierw zaskoczył ja˛ strajk
kolejarzy, a potem na domiar złego musiała wy-
kło´ cac´ sie˛ z jakims´ chamem o takso´ wke˛.
Sean us´ miechna˛ł sie˛ po´ łge˛bkiem.
– Naprawde˛? – Splo´ tł ramiona na piersi. – Ja
takz˙ e miałem trudnos´ ci z dostaniem sie˛ do szpitala.
– Posta˛pił krok w jej strone˛ i podał jej dłon´ . – Ciesze˛
sie˛, Emmo, z˙ e wbrew przeciwnos´ ciom losu udało ci
sie˛ do nas dotrzec´ . Mam nadzieje˛, z˙ e be˛dzie ci sie˛
z nami dobrze pracowało.
Strona 13
14 JUDY CAMPBELL
Odchrza˛kne˛ła.
– Nie wa˛tpie˛.
Connie zostawiła ich samych. Emma poczuła, z˙ e
targaja˛ nia˛ dwie emocje: złos´ c´ i strach. Przyszło jej
pracowac´ z facetem, kto´ ry potrafi zachowywac´ sie˛
w sposo´ b skandalicznie arogancki. Zerkne˛ła na jego
twarz, z kto´ rej emanowała pewnos´ c´ siebie.
Trudno. Nie pozwoli sie˛ zastraszyc´ . Musi praco-
wac´ , wie˛c nie ma wyjs´ cia.
– Nie mielis´ my okazji dokonac´ pełnej prezen-
tacji – zauwaz˙ ył. – Jak sie˛ nazywasz?
– Emma Fulford.
Zawahał sie˛, lecz po chwili zadał pytanie, kto´ re
słyszała juz˙ setki razy.
– Jestes´ krewna˛ profesora Fulforda, kardiologa?
Musiałaby zmienic´ nazwisko, z˙ eby sie˛ od niego
odcia˛c´ .
– Tak. To mo´ j ojciec.
– Ojciec. Aha, rozumiem.
Ton jego głosu zmienił sie˛ tak nagle, z˙ e spojrzała
na niego z zaciekawieniem. Czy pomys´ lał, z˙ e do-
stałam te˛ prace˛ dzie˛ki ojcu? Na pewno przyszło mu
to do głowy.
– Przeszłam rozmowe˛ kwalifikacyjna˛. Jak kaz˙ dy
– pospieszyła z wyjas´ nieniem. – Nie spodziewam sie˛
odmiennego traktowania.
Us´ miechna˛ł sie˛, ale był to bardzo chłodny
us´ miech.
– To oczywiste. Two´ j ojciec by na to nie po-
zwolił. Uwaz˙ ał, z˙ e kaz˙ dy musi sam zapracowac´ na
siebie, wykorzystywac´ nadarzaja˛ce sie˛ okazje.
Strona 14
˙ URZE
PO DYZ 15
Ten ton głosu wskazywał, z˙ e Sean nie uznaje
filozofii profesora, jakby uwaz˙ ał ja˛ za zbyt egois-
tyczna˛. Nie lubił go, pomys´ lała.
Wyzywaja˛cym gestem uniosła wysoko głowe˛.
– Ojciec bardzo popierał moja˛niezalez˙ nos´ c´ – od-
parła. – Zache˛cał mnie. I nie trzymał pod kloszem.
Sean Casey pochylił lekko głowe˛, jakby akcep-
tował jej wyjas´ nienie.
– Gdzie przedtem pracowałas´ ?
– W szpitalu pod wezwaniem S ´ wie˛tego Augus-
tyna w Londynie. Wro´ ciłam do Carrfield, z˙ eby zaja˛c´
sie˛ matka˛. Mieszka na wsi. Be˛de˛ przyjez˙ dz˙ ac´ do
pracy samochodem, bo widze˛, z˙ e na pocia˛gach nie
moz˙ na polegac´ .
Po co ja mu to mo´ wie˛? Mam w tym szpitalu tylko
zaste˛pstwo, nie zamierzam zostawac´ w nim na za-
wsze. Im mniej Sean be˛dzie o mnie wiedział, tym
lepiej.
– Jes´ li uda ci sie˛ tutaj zaparkowac´ – zauwaz˙ ył.
– Z drugiej strony oszcze˛dziłoby ci to awantur
w takso´ wkach.
Moz˙ e nawet potrafi byc´ dowcipny, pomys´ lała, ale
ona sie˛ na to nie nabierze. Juz˙ na przykładzie ojca
nauczyła sie˛, z˙ e tyrani bywaja˛ sympatyczni, jes´ li sie˛
im nie sprzeciwiac´ . Miała przeciez˙ okazje˛ zobaczyc´ ,
jaki doktor Casey potrafi byc´ niemiły, gdy mu sie˛
cos´ nie udaje.
– Mam nadzieje˛, z˙ e to sie˛ nie powto´ rzy.
Niespodziewanie w drzwiach stane˛ła rejestrator-
ka. Wygla˛dała na przeraz˙ ona˛.
– Katie, co sie˛ stało?
Strona 15
16 JUDY CAMPBELL
– W poczekalni... Wszyscy sa˛ zaje˛ci kibicami.
A tam przyszedł starszy pan. Cały zalany krwia˛.
Wygla˛da strasznie.
– Niech Zak sie˛ pofatyguje po wo´ zek. – Sean
popatrzył w strone˛ portiera, kto´ ry nonszalancko opa-
rty o s´ ciane˛, spokojnie z˙ uł gume˛. – I powiedz mu,
z˙ eby nie z˙ uł tego s´ win´ stwa, kiedy jest w pracy.
Ruszyli oboje do poczekalni. Relacja Katie cał-
kiem trafnie opisywała sytuacje˛. Nieopodal drzwi
siedziały dwie osoby w podeszłym wieku. Kobieta
bezskutecznie usiłowała chusteczka˛ zatamowac´
krew sa˛cza˛ca˛ sie˛ z nosa małz˙ onka.
– Ten pan nazywa sie˛ Percy Anstruther – szep-
ne˛ła Katie, gdy Sean ruszył w strone˛ pacjenta.
– Prosze˛ sie˛ niczego nie obawiac´ . Zawieziemy
pana do kabiny i tam postaramy sie˛ zatrzymac´
krwotok. Mamy na to swoje sposoby.
– Panie doktorze, ma˛z˙ stracił bardzo duz˙ o krwi
– mo´ wiła roztrze˛sionym głosem starsza pani. – Czy
konieczna be˛dzie transfuzja?
– Raczej nie. Krwotoki z nosa zawsze wygla˛daja˛
bardzo groz´ nie. Najpierw me˛z˙ a zbadamy, z˙ eby po-
znac´ przyczyne˛.
Ku zdziwieniu Emmy Sean potrafił zdobyc´ sie˛ na
serdeczny ton. Nie spodziewała sie˛ tego po tym
gburze z takso´ wki.
W kabinie Tania juz˙ układała pana Anstruthera
w pozycji po´ łlez˙ a˛cej.
– Ile lat ma pani ma˛z˙ ? – zapytała Emma.
– Osiemdziesia˛t siedem. – Kobieta była przera-
z˙ ona. – Cos´ takiego zdarzyło mu sie˛ po raz pierwszy.
Strona 16
˙ URZE
PO DYZ 17
I tak nagle! Czytał spokojnie gazete˛, kiedy niespo-
dziewanie z nosa popłyne˛ła mu krew. Jak z kranu!
– Cis´ nienie nieco za wysokie – oznajmił Sean
po´ łgłosem. – Czy ma˛z˙ bierze leki na nadcis´ nienie?
– Tak, brał, tylko z˙ e mu sie˛ skon´ czyły. Syn
realizuje nasze recepty, ale ostatnio nie mo´ gł przyje-
chac´ ... – Kobieta ocierała załzawione oczy.
– Teraz zatamujemy krwotok. Włoz˙ ymy panu do
nosa gaziki. To nie be˛dzie zbyt przyjemne, ale mam
nadzieje˛, z˙ e wystarczy. – Zwro´ cił sie˛ do Emmy
– Warto byłoby pobrac´ krew i przyjrzec´ sie˛ hemo-
globinie.
– Czy mamy zawiadomic´ syna? – zapytała spo-
kojnie Emma, pobieraja˛c krew. – Chyba powinien
dowiedziec´ sie˛ o chorobie ojca.
Starsi pan´ stwo wymienili niepewne spojrzenia.
– Nie, nie. Ron nie przyjedzie. Jest bardzo za-
pracowany. Podro´ z˙ do nas zaje˛łaby mu prawie go-
dzine˛, prawda, Percy? Nie chcemy go martwic´ .
Prosze˛ tylko zatamowac´ krwotok, a potem juz˙ sami
sobie poradzimy.
– O ile wiem, wie˛kszos´ c´ aptek dostarcza leki do
domu. – Emma podpisywała pojemniczek z krwia˛.
– Moz˙ e to jest łatwiejszy sposo´ b niz˙ czekanie na
przyjazd syna. Maja˛ pan´ stwo wie˛cej dzieci?
– Mamy tylko jego. Ale on ma z˙ one˛ i dzieci.
Oboje sa˛ bardzo zaje˛ci...
Emma odniosła wraz˙ enie, z˙ e syn pan´ stwa Anst-
ruther nie bardzo interesuje sie˛ leciwymi rodzicami.
Zrobiło sie˛ jej z˙ al ludzi, kto´ rzy boja˛ sie˛ swojego
jedynaka.
Strona 17
18 JUDY CAMPBELL
Po´ ł godziny po´ z´ niej okazało sie˛, z˙ e krwotok nie
ustaje.
– Moz˙ e zadziała przyz˙ eganie? – zasugerowała
Emma.
– Masz racje˛. Podamy mu tez˙ płyn wieloelekt-
rolitowy. Wygla˛da bardzo blado. Chyba utracił spo-
ro płyno´ w.
– Poprosze˛ Tanie˛, z˙ eby ustawiła zestaw do krop-
lo´ wek. Mamy juz˙ wyniki badania krwi?
– Tak. – Sean zerkna˛ł na kartke˛. – Zdecydowanie
za mało czerwonych krwinek. Chyba zatrzymamy
pana na noc.
– A co to da? – zapytała staruszka.
– Do rana ich liczba powinna sie˛ podnies´ c´ , lecz
jes´ li to nie nasta˛pi, be˛dziemy zmuszeni wykonac´
dalsze badania, aby ustalic´ przyczyne˛ anemii. Poza
tym ma˛z˙ nadal krwawi. Nie moz˙ emy spus´ cic´ go
z oczu.
Staruszkowie wygla˛dali na skonsternowanych.
– Czy moz˙ e pani sama jechac´ do domu? – zapy-
tała ja˛ Emma.
Zanim usłyszała odpowiedz´ , zjawiła sie˛ Katie.
– Jakis´ pan chce sie˛ widziec´ z panem Anstru-
therem. Mo´ wi, z˙ e jest synem – oznajmiła.
– S ´ wietnie sie˛ składa – ucieszył sie˛ Sean. – W sa-
ma˛ pore˛. Odwiezie pania˛ do domu, a pan nie be˛dzie
sie˛ denerwował.
Pacjent i jego z˙ ona milczeli. Z niepokojem pa-
trzyli na niskiego łysego me˛z˙ czyzne˛, kto´ ry wchodził
do kabiny.
– Niez´ le mnie nastraszylis´ cie! Byłem na zebra-
Strona 18
˙ URZE
PO DYZ 19
niu, kiedy zadzwonił wasz sa˛siad i powiedział, z˙ e
przyjechała do was karetka. Moglis´ cie mnie uprze-
dzic´ ! Nie musiałbym wszystkiego odwoływac´ i gnac´
tu jak na złamanie karku z powodu krwotoku z nosa.
– Nie chcielis´ my sprawiac´ ci kłopotu – tłuma-
czyła sie˛ matka. – Tez˙ uznalis´ my, z˙ e to tylko krwo-
tok z nosa, ale nie moglis´ my go zatamowac´ ...
Sean wkroczył do akcji.
– To nie jest taka błaha sprawa, jak pan sobie
wyobraz˙ a. Jak sie˛ pan zapewne domys´ la, w wieku
pan´ skiego ojca nie wolno tego lekcewaz˙ yc´ .
Emma us´ miechne˛ła sie˛ pod nosem. Jak on zgrab-
nie potrafi przeja˛c´ kontrole˛ nad sytuacja˛!
Syn pana Anstruthera stracił rezon.
– To co teraz be˛dzie? – zapytał.
– Zatrzymamy pan´ skiego ojca na co najmniej
dobe˛. Musimy go monitorowac´ , dopo´ ki nie zatrzy-
mamy krwawienia oraz dopo´ ki hemoglobina nie
osia˛gnie przyzwoitego poziomu. Na razie moz˙ e pan
odwiez´ c´ matke˛ do domu.
Ronald westchna˛ł.
– Nie wiem, czy moz˙ na ja˛ zostawic´ sama˛ – po-
wiedział, jakby jej przy tym nie było. – Powinienem
ich gdzies´ umies´ cic´ . Od dawna im to mo´ wie˛. Nie
mam czasu przyjez˙ dz˙ ac´ do nich za kaz˙ dym razem,
kiedy dzieje sie˛ cos´ niedobrego. Gdyby sprzedali
swo´ j luksusowy dom, mieliby mno´ stwo pienie˛dzy.
I ktos´ mo´ głby sie˛ nimi opiekowac´ .
Matka znowu otarła załzawione oczy, za to Sean
groz´ nie zacisna˛ł wargi.
– Uwaz˙ am, z˙ e o planach pana rodzico´ w nalez˙ y
Strona 19
20 JUDY CAMPBELL
porozmawiac´ , gdy be˛da˛ w lepszej formie. Na pewno
nie tutaj, w szpitalu. Teraz moz˙ na ich tylko wspie-
rac´ .
– No co´ z˙ ... – Ronald znowu westchna˛ł. – Ja tylko
głos´ no mys´ lałem. Proponuje˛, z˙ ebys´ pojechała do nas
– zwro´ cił sie˛ do matki, lecz jego zaproszenie wcale
nie zabrzmiało serdecznie.
Starsza pani troche˛ niepewnie podniosła sie˛
z krzesła i całkiem niespodziewanie przemo´ wiła
tonem stanowczym oraz pełnym godnos´ ci:
– Nie, synu. Nie martw sie˛, nie be˛de˛ cie˛z˙ arem dla
ciebie i Kath. Pojade˛ do domu takso´ wka˛, jak tylko
ojciec znajdzie sie˛ na oddziale. Najbardziej lubie˛
spac´ w moim własnym ło´ z˙ ku. Wracaj na to swoje
zebranie. Poradzimy sobie.
– Ja wcale nie powiedziałem, z˙ e nie chce˛ cie˛
u nas widziec´ . – Me˛z˙ czyzna nie posiadał sie˛ ze
zdumienia.
– Idz´ juz˙ . Niewaz˙ ne, co masz nam do powiedze-
nia. Chcemy byc´ sami. A ja na pewno nie chce˛,
z˙ ebys´ odwoził mnie do domu.
Ronald poczerwieniał jak burak.
– Chciałem pomo´ c – mrukna˛ł – ale niekto´ rym
trudno dogodzic´ . – Popatrzył wyzywaja˛co na Seana
i Emme˛, po czym odwro´ cił sie˛ na pie˛cie i wyszedł
z kabiny.
– Syn wcale nie jest grubosko´ rny – tłumaczyła
matka. – Mys´ le˛, z˙ e zachowuje sie˛ tak, bo jest jedyna-
kiem. Czuje sie˛ przygnieciony cie˛z˙ arem odpowie-
dzialnos´ ci za nas. Prawde˛ mo´ wia˛c, jego z˙ ona jest
bardzo trudna˛ osoba˛.
Strona 20
˙ URZE
PO DYZ 21
Nieco po´ z´ niej pan´ stwo Anstruther odjechali dwo-
ma wo´ zkami na oddział. Sean patrzył na nich w za-
dumie.
– Czym tacy sympatyczni ludzie zasłuz˙ yli sobie
na takiego wstre˛tnego synalka? – zastanawiał sie˛.
– Sam kiedys´ be˛dzie stary i schorowany...
W cichos´ ci duszy Emma musiała przyznac´ , z˙ e
Sean Casey pokazał jej nowe, jakz˙ e inne oblicze.
– Podziwiam twoja˛ cierpliwos´ c´ – powiedziała.
– Na twoim miejscu na pewno bym niez´ le nagadała
temu gadowi!
– Wierze˛ ci. Niewa˛tpliwie poszłoby mu w pie˛ty.
Zasłuz˙ ył na to. – Popatrzył na zegarek. – Mamy
chwile˛ spokoju. Nie wiem jak pani, doktor Fulford,
ale ja po tych przez˙ yciach che˛tnie napiłbym sie˛
mocnej kawy.
Wszystkiego by sie˛ spodziewała, ale nie tego, z˙ e
be˛dzie piła kawe˛ z Seanem Caseyem oraz pracowała
z nim na tym samym oddziale! Obserwowała go
spod długich rze˛s. Tak, jest przystojny: wysoki,
dobrze zbudowany, czarnowłosy. Lecz uroda bywa
zdradliwa. Me˛z˙ czyzna, kto´ ry potrafi byc´ tak niemiły
jak on w takso´ wce, na pewno ma paskudny charak-
ter. Ciekawe, czy cze˛sto daje to odczuc´ kolegom
z pracy?
Spojrzał na nia˛, jakby poczuł na sobie jej wzrok.
– Dlaczego porzuciłas´ ten szpital dla S ´ wie˛tego
Augustyna?
Nie była przygotowana na to pytanie, a takz˙ e na
fakt, z˙ e natychmiast obudza˛ sie˛ w niej przykre