Campbell Jack - Zaginiona flota (10) - Przestrzeń zewnętrzna. Nieugięty

Szczegóły
Tytuł Campbell Jack - Zaginiona flota (10) - Przestrzeń zewnętrzna. Nieugięty
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Campbell Jack - Zaginiona flota (10) - Przestrzeń zewnętrzna. Nieugięty PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Campbell Jack - Zaginiona flota (10) - Przestrzeń zewnętrzna. Nieugięty PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Campbell Jack - Zaginiona flota (10) - Przestrzeń zewnętrzna. Nieugięty - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Spis treści Karta tytułowa Spis serii Jeden Dwa Trzy Cztery Pięć Sześć Siedem Osiem Dziewięć Dziesięć Jedenaście Dwanaście Trzynaście Czternaście Piętnaście Szesnaście Pierwsza flota sojuszu Podziękowania Jack Campbell, Karta redakcyjna Strona 3 Okładka Strona 4 Strona 5   Spis serii 1. Nieulękły 2. Nieustraszony 3. Odważny 4. Waleczny 5. Bezlitosny 6. Zwycięski 1. Dreadnaught 2. Niezwyciężony 3. Strażnik 4. Nieugięty Strona 6   Jeden A dmirał John „Black Jack” Geary, człowiek, który przywykł do spoglądania z  wysokości setek kilometrów na powierzchnie planet i  patrzenia w  niekończącą się próżnię, poczuł lekki zawrót głowy, gdy wychylił się, by zerknąć na drugą stronę kamiennego muru i  znajdujące się niespełna dziesięć metrów niżej kamieniste strome zbocze. Nieco dalej rozciągały się pokryte kobiercem zieleni wzgórza, tak charakterystyczne dla tego zakątka Starej Ziemi. Pamiętał podobne krajobrazy, tak właśnie wyglądał jego rodzinny Glenlyon, glob, którego nie odwiedził od przeszło stulecia. Geary zmrużył oczy, czując na twarzy powiew wiatru niosącego woń roślinności, zwierząt i  ludzkiej aktywności. Różniła się ona od zapachu charakteryzującego wnętrze okrętu przestrzennego, który pomimo stosowania najdoskonalszych technologii zawsze niósł ze sobą odór potu, napojów kofeinowych i  przegrzewającej się elektroniki. –  Niewiele z  niego zostało – zauważyła kapitan Desjani, przyglądając się podstawie muru. – Ta budowla ma tysiące lat – wtrącił Gary Main, przewodnik po miejscach o znaczeniu historycznym, który idealnie wpasowywał się w krajobraz być może dlatego, że jego przodkowie pełnili tę funkcję od wielu pokoleń. – To cud, że cokolwiek tutaj przetrwało, zwłaszcza po stuletnim okresie zlodowacenia, z  jakim mieliśmy do czynienia w  minionym tysiącleciu. Nasza wysepka zawdzięczała całe ciepło Golfsztromowi, nic więc dziwnego, że zrobiło się bardzo zimno, gdy prąd ten utracił większość mocy. Reszta planety pozostała względnie ciepła, gdy Anglię objęło to krótkotrwałe zlodowacenie, ale wiecie, Strona 7 my zawsze staliśmy w  opozycji do reszty świata, jeśli można tak powiedzieć. Od tamtej pory klimat Ziemi ochładza się nieustannie, a u nas robi się cieplej. – Muszę przyznać, że dziwnie się czuję, przebywając na planecie zamieszkanej od tak dawna, że mieszkańcy mogą wspominać minione tysiąclecie – rzucił Geary, uśmiechając się krzywo. – Przy wieku tego muru wszystko wydaje się młode – odparł Gary Main. – Mur Hadriana… – wyszeptała Desjani. – Wygląda na to, że trzeba postawić mur i  nazwać go własnym imieniem, aby zostać zapamiętanym na całe tysiąclecia. Rozmawialiśmy kiedyś z  admirałem o  Imperium Rzymskim. Pamiętam, że wydało mi się czymś maleńkim. Ot, kawałek powierzchni jednej jedynej planety. Ale teraz, gdy tu stoję, mam wrażenie, że dla ludzi, którzy przemierzali te ziemie, musiało wydawać się przeogromne. Main przytaknął, gładząc dłonią kamienie wpasowane w  szczyt pozostałości muru. –  Za nowości był wysoki na sześć metrów. Co rzymską milę stały forty, a pomiędzy nimi pobudowano liczne wieże strażnicze. To były naprawdę imponujące fortyfikacje. –  Nasi komandosi przeskoczyliby nad nim nawet w  pełnym opancerzeniu – zauważyła Tania – ale o  własnych siłach mieliby spory kłopot ze wspięciem się na taką ścianę, zwłaszcza gdyby strzelano do nich z góry. Jak go zniszczono? –  Nie został zniszczony. Rzym upadł. Imperium zaczęło się kurczyć, gdy legiony zostały wezwane do ojczyzny. Najeźdźcy odeszli, porzucając umocnienia. Geary przyglądał się zewnętrznej stronie muru, ścianie białych kamieni wystających z  morza zieleni, myśląc o  rozprzężeniu, jakie zapanowało w  Sojuszu po zakończeniu wojny ze Światami Syndykatu. „Najeźdźcy odeszli, porzucając umocnienia”. Te słowa przewodnika miały wydźwięk obojętny, choć mówiły o  tym, że tak ważna linia obrony nagle stała się niepotrzebna, podobnie jak służący na niej ludzie. Że to, co ongiś wydawało się najważniejsze, nagle przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Strona 8 –  Granice i  horyzonty uległy daleko idącemu zmniejszeniu – wymamrotał, myśląc nie tylko o  starożytnym imperium, które zbudowało ten mur, ale i  o  obecnym statusie wielu systemów należących do Sojuszu. Tania posłała mu spojrzenie świadczące, że doskonale wie, o  co chodzi. – Powiadają, że ten mur obsadzano przez wiele stuleci. Pomyśl, ilu żołnierzy pełniło na nim warty. Może któryś z  nich był naszym przodkiem. – Wielu ludzi uważa, że Artur mógł być królem w tamtych czasach – wtrącił Main. – Może dlatego, że rycerze pilnowali muru po tym, jak Rzymianie odeszli. – Artur? – zapytał Geary. –  Legendarny władca, który rządził Anglią przed wieloma wiekami – doprecyzował przewodnik. – Podobno nie zmarł, tylko śpi gdzieś, czekając, aż poddani wezwą go w  potrzebie. Tyle że nigdy dotąd się nie pojawił. –  Może nie mieliście aż tak wielkich problemów, by musiał wam pomagać – zażartowała Desjani. – Czasami uśpieni bohaterowie z przeszłości pojawiają się, gdy są naprawdę potrzebni. Geary nawet na nią nie spojrzał, lecz nagła zmiana jego nastroju była tak zauważalna, że zamilkli wszyscy, i to na dłuższą chwilę. W końcu Main odchrząknął znacząco. –  Co sądzą o  tym wszystkim nasi pozostali goście, jeśli wolno zapytać? –  Tancerze? – Geary obrzucił wzrokiem prom Obcych wiszący zaledwie centymetry nad ziemią. – To znakomici inżynierowie. Jestem pewien, że zbadali te ruiny z  niezwykłą dokładnością. Niewykluczone, że są nimi równie zauroczeni jak my. –  Trudno to zauważyć, admirale, ponieważ noszą skafandry kosmiczne. –  Nie zauważyłby pan tego, nawet gdyby patrzył im pan prosto w  twarz – zapewniła go Desjani. – Oni nie wyrażają emocji w  taki sposób jak my. – No tak – odparł Main. – Przecież oni… Strona 9 – …wyglądają jak skrzyżowanie gigantycznego pająka z wilkiem – dokończyła za niego Tania. – Podejrzewamy, że wydajemy im się równie odrażający jak oni nam. – Nie osądzajmy ich po wyglądzie – wtrącił Geary. –  Gdzieżbym śmiał, admirale! Wszyscy wokół mówią o  tym, że przybyli tutaj, by odwieźć szczątki tego biednego astronauty. Jakim cudem udało mu się dotrzeć aż na ich terytorium? –  To wina nieudanego eksperymentu z  międzygwiezdnym napędem skokowym – wyjaśnił John. – Nie wiemy jeszcze, jak to możliwe, ale wyszedł z  nadprzestrzeni dopiero w  systemie zamieszkanym przez Tancerzy. –  To znaczy statek z  jego ciałem – poprawiła go ostrym tonem Desjani. – Musiał umrzeć na długo przed tym momentem. W nadprzestrzeni. – Aż tak źle z nim było? – A nawet gorzej. – Zaczerpnęła tchu, zanim na jej ustach pojawił się wymuszony uśmiech. – Na szczęście Tancerze potraktowali jego zwłoki z  należytym szacunkiem, a  potem przy pierwszej okazji odwieźli je na Ziemię. –  To właśnie mi powiedziano – przyznał Main. – Tancerze zachowali się wobec niego porządniej, niż postąpiłaby większość ludzi, których znam, tyle mogę powiedzieć. – Zerknął na słońce, potem sprawdził godzinę. – Ruszymy dalej, gdy tylko będziecie gotowi. –  Proszę dać nam jeszcze kilka minut – poprosiła Tania. – Chciałabym pomówić z admirałem. – Oczywiście. Zaczekam na państwa. Desjani obróciła się plecami do tłumu gapiów stojących kilkaset metrów dalej, Ziemian nie tylko zafascynowanych nowo odkrytą rasą Obcych, ale też ludźmi pochodzącymi z  odległych gwiazd, skolonizowanych dawno temu przez ich własnych przodków. Podsunęła Geary’emu nadgarstek, pokazując, że aktywowała pole osobiste, by nikt niepowołany nie mógł usłyszeć wypowiadanych przez nią słów, odczytać czegokolwiek z ruchu warg i mimiki. – Musimy porozmawiać – powtórzyła. Strona 10 Geary powstrzymał się od westchnienia. Gdy wypowiadała podobne zdania, zazwyczaj chodziło o  temat, który ona chciała poruszyć, a  on niekoniecznie. Stał jednak na tym zabytkowym murze tuż obok niej, nie opierając się o  starożytne kamienie. Zrobienie czegoś podobnego byłoby dla niego świętokradztwem, czymś równie niegodnym jak użycie książki do podparcia chwiejącego się mebla. – O murach? – O wszystkim. – Oderwała wzrok od krajobrazu, skupiając uwagę na jego twarzy. – Jutro opuszczamy Starą Ziemię, lecimy na Nieulękłego i  wracamy do domu. Powinieneś wiedzieć, co o  tym wszystkim sądzą ludzie. – Domyślam się – mruknął John. –  Chyba nie bardzo. Spędziłeś niemal sto lat w  hibernacji. Wróciłeś między nas już jakiś czas temu, ale nadal nie rozumiesz nas tak dobrze, jak byś chciał. Ja znam obywateli Sojuszu, ponieważ jestem jedną z  nich. – Oczy Tani pociemniały, jej spojrzenie znów stało się ostre, harde, jak podczas pierwszego spotkania. – Urodziłam się podczas wojny, która wybuchła wiele lat wcześniej, dorastałam ze świadomością, że konflikt będzie trwał jeszcze długo po mojej śmierci. Nadano mi imię po ciotce, która poległa, widziałam, jak giną moi bracia, byłam też przekonana, że podobny los spotka moje dzieci. Nie mogliśmy wygrać, nie mogliśmy przegrać, ginęlibyśmy w nieskończoność. Wszyscy w Sojuszu dorastaliśmy w tych samych warunkach, wszyscy prócz ciebie. Uczono nas w  młodości, że kapitan Black Jack Geary ocalił Sojusz, ginąc bohaterską śmiercią podczas niweczenia zdradzieckiego ataku Światów Syndykatu, tego, od którego zaczęła się wojna. – Przecież ja to wszystko wiem, Taniu… – zaczął zrezygnowanym tonem. – Pozwól mi dokończyć. Uczono mnie także, że Black Jack uosabia wszelkie przymioty Sojuszu. Był tym, czym powinien stać się dobry obywatel naszej społeczności, do czego powinien dążyć obrońca ojczyny. Cicho! Wiem, że nie lubisz o  tym słuchać, ale tym właśnie byłeś dla miliardów obywateli Sojuszu. Wszyscy też słyszeliśmy Strona 11 dalszą część legendy, mówiącą o  tym, że Black Jack przebywa z naszymi przodkami, pośród blasku żywych gwiazd, ale powróci do życia, gdy znajdziemy się w  nagłej potrzebie, i  ocali Sojusz. Tak właśnie się stało. – Przecież nie umarłem – zastrzegł się Geary. –  To akurat ma najmniejsze znaczenie. Znaleźliśmy cię na kilka tygodni przed wyczerpaniem energii w  twojej kapsule ratunkowej. Podjęliśmy cię na pokład, a  ty uratowałeś flotę, rozgromiłeś Syndyków i  zakończyłeś wojnę. – Przesunęła wolno dłoń po nierównej krawędzi muru, był to zadziwiająco delikatny ruch, zważywszy na moc wypowiadanych przez nią słów. – Teraz jednak, pomimo zwycięstwa, na skutek którego Światy Syndykatu poszły w  rozsypkę, Sojusz także może się rozpaść, ponieważ stulecie wysiłków wojennych doprowadziło nas na skraj ruiny. W  takim właśnie momencie trafiłeś na Starą Ziemię. – Taniu… Desjani zdawała sobie sprawę, że unieszczęśliwi go po raz kolejny, przypominając wierzenia, wedle których był kimś na wzór legendarnego herosa, ale stał tutaj, na tym murze, mając nieodparte wrażenie, że któryś z jego odległych przodków trzymał ongiś w tym samym miejscu wartę, mrużąc oczy na wietrze i  wypatrując zbliżających się wrogów, tak samo przygnieciony brzemieniem odpowiedzialności za obronę innych. –  Przylecieliśmy na Starą Ziemię, eskortując Tancerzy. Gdyby się przy tym nie upierali, na pewno by nas tutaj nie było – skwitował Geary. – Wiemy o tym my oraz kilku członków Rady Sojuszu – przyznała Tania – ale gwarantuję ci, że cała reszta obywateli uważa, iż postanowiłeś przylecieć na Kolebkę Ludzkości, na planetę zamieszkiwaną przez naszych najdalszych przodków, ponieważ chciałeś zasięgnąć ich rady. Jesteś tutaj, bo chcesz się dowiedzieć, jak ocalić Sojusz, który zdaniem coraz większej liczby ludzi został spisany na straty. Patrzył na nią, mając nadzieję, że przedsięwzięte środki ostrożności nie pozwolą gapiom dostrzec jego głupiej miny. Strona 12 – Nie powiesz mi, że ludzie uwierzą w te bzdury. – Powiem. – Spoglądała mu prosto w oczy. – A ty powinieneś o tym wiedzieć. – Cudnie. – Odwrócił się przodem do ruin muru i skierował twarz ku północy, gdzie w  zamierzchłych czasach mieszkali wrogowie budowniczych. – Dlaczego mnie to spotyka? – O to powinieneś pytać przodków, ale skoro zwróciłeś się do mnie – dodała, stając obok niego i również spoglądając za mur – powiem jedno: widocznie możesz podołać temu zadaniu. – Jestem tylko człowiekiem. Jednym człowiekiem. –  Nie powiedziałam, że dokonasz tego w  pojedynkę – zauważyła Tania. – Przodkowie nie przemawiają do mnie. –  Wiesz – dodała poważnym tonem jak ktoś, kto dzieli się powszechnie znanymi faktami – przodkowie rzadko zwracają się do nas bezpośrednio. Podszeptują za to rozwiązania, inspirują, sugerują i trzymają kciuki za tych, którzy umieją słuchać. Jeśli więc dbają o nas choć trochę, zaoferują ci pomoc. Wystarczy, że będziesz uważnie słuchał. –  Przodkowie ze Starej Ziemi nie dorastali w  toczącym wojnę Sojuszu indoktrynowani opowieściami o  mojej rzekomej wspaniałości. Dlaczego mieliby dać się urzec komuś takiemu jak Black Jack? –  Może dlatego, że są także naszymi przodkami? I  wiedzą, kim naprawdę jest Black Jack? Pamiętasz ten drugi mur, o którym kiedyś rozmawialiśmy? Wielki Mur? – Wielki Mur? –  Właśnie. – Wskazała na północ. – Ten tutaj, zbudowany przez Hadriana, był prawdziwą linią obrony. W  odróżnieniu od azjatyckiego odpowiednika, jego zadaniem było powstrzymywanie wroga. Tamtejsi przewodnicy opowiadali nam, że ze względu na wielkość i długość ówcześni Chińczycy nie mieli armii, którą można by go obsadzić. Wpakowali w  tę budowlę niewyobrażalne ilości pieniędzy, czasu i  pracy, ale wróg mógł sobie przejść przez Wielki Mur, kiedy mu na to przyszła ochota. Wystarczyło znaleźć Strona 13 niepilnowane miejsce, przystawić drabinę, aby jeden z  najeźdźców dostał się na szczyt, a potem otworzył najbliższe wrota. – Owszem – przyznał Geary. – To nie był zbyt sensowny pomysł. –  Nie, jeśli potraktować tamten mur jako fortyfikację. – Znów machnęła ręką, tym razem wskazując wschód. – Pamiętasz piramidy? Pomyśl o  pieniądzach, czasie i  pracy, jakich trzeba było do ich zbudowania. Albo te twarze wykute w  skałach, które widzieliśmy podczas pierwszego przystanku w  Kansas. Głowy czworga przodków wpasowane w  wielką górę. Czy robienie czegoś takiego miało sens? –  Czy to ma coś wspólnego ze mną? – zapytał, obrzucając ją zaniepokojonym spojrzeniem. –  Owszem, admirale. – Desjani się uśmiechnęła, ale jej oczy pozostały zimne. – Wielki Mur mówi nam sporo o  jego budowniczych. Mówi światu: patrzcie, co możemy zrobić. Mówi światu: my mieszkamy po tej stronie muru, a reszta gnieździ się tam, za nim. Piramidy także musiały onieśmielać ludzi w  dawnych czasach. Albo ci czterej przodkowie wykuci w górskim grzbiecie. Tu nie chodzi o uhonorowanie ich samych, ale narodu, tego, w co ludzie wierzyli. To wszystko są symbole, dzięki którym możemy zdefiniować ich twórców. Przytaknął powolnym skinieniem głowy. – Dobra, i co z tego? – Co jest symbolem Sojuszu? –  Nie mamy symboli. Przynajmniej takich. Istnieje wiele różnych stowarzyszeń, rządów, wyznań… – Błąd! – Wskazała na niego. Geary poczuł po raz kolejny to dziwne uczucie, które momentami zdawało się go przytłaczać. – Taniu, ja… –  To prawda. Mówiłam ci. Ty nadal nas nie rozumiesz. – Posmutniała w  jednej chwili. – Już dawno temu przestaliśmy wierzyć politykom, co znaczy, że rząd utracił nasze zaufanie, a  czymże jest Sojusz, jeśli nie zbieraniną rządów? Dziwniej już chyba być nie może. Próbowaliśmy pokładać wiarę w  honorze, ale Strona 14 dopiero ty pokazałeś nam, jak bardzo wypaczyliśmy to pojęcie. Próbowaliśmy pokładać wiarę w  naszej flocie i  wojskach planetarnych, ale i  na tym odcinku zawiedliśmy, i  to na całego, o  czym doskonale wiesz. Walczyliśmy jak opętani, zabijaliśmy i  ginęliśmy masowo, nie osiągając żadnych celów, dopóki ty nie trafiłeś w nasze szeregi. Ty, człowiek, który jak nam wmawiano, jest uosobieniem cnót Sojuszu. – Tania poklepała dłonią kamienie, przy których stali. – Black Jack nie jest wyłącznie tym murem chroniącym nas przed zewnętrznymi wrogami, ale też Wielkim Murem, piramidami i  czterema wykutymi w  skale przodkami. Jest odzwierciedleniem Sojuszu, tego, czym ten Sojusz ma być dla obywateli. I właśnie dlatego tylko ty możesz nas ocalić. Po raz kolejny musiał odwrócić wzrok, przeczesać spojrzeniem surowy krajobraz, mając w pamięci obrazy stoczonych bitew, ludzi, którzy w nich polegli. –  Senator Sakai powiedział mi coś podobnego, tyle że w  bardziej pesymistycznym tonie. Rząd stworzył mit Black Jacka podczas wojny ze Światami Syndykatu, by zainspirować i  zjednoczyć obywateli wokół bohatera, którego tak desperacko potrzebowano. Teraz natomiast człowiek z legendy ma za zadanie ocalić Sojusz, którzy go stworzył. Miejcie mnie w opiece, przodkowie… – Czy nie o tym właśnie rozmawiamy? Geary poczuł, że jego usta wykrzywiają się w  parodii uśmiechu, gdy ponownie odwracał się do Desjani. –  Nigdy bym się nie domyślił, o  czym myślą ludzie urodzeni podczas wojny. Co ja bym bez ciebie zrobił? – Pogubiłbyś się do reszty – stwierdziła. – Totalnie i bezpowrotnie. Nie zapominaj o tym. – Bez obaw, nie dasz mi o tym zapomnieć. – Może tak, a może po prostu znów zacznę być sobą. – Tym razem wskazała tłum gapiów trzymający się w odpowiedniej odległości od nich. – Dla nich jestem dowódcą najbardziej imponującego okrętu wojennego, jaki kiedykolwiek widzieli. Jestem dziewczyną, która rozgromiła tak zwaną flotyllę tak zwanej Tarczy Słońca Strona 15 terroryzującą ten system gwiezdny pod pozorem chronienia go przed takimi podludźmi jak ty i ja. –  Wielka szkoda dla Tarczy Słońca, że my, ubodzy krewni z dalekich gwiazd, okazaliśmy się o niebo lepsi w walce – zażartował Geary. Tania wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Punkty za pochodzenie, tony medali i piękne okręty nie zastąpią sprytu, siły ognia i doświadczenia. Powiem ci, że niesamowite jest to, jak mieszkańcy Tarczy Słońca postrzegają mnie i  moje dokonania. Gdy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, znów zostanę zredukowana do roli małżonki Black Jacka. Rozzłościła go tym stwierdzeniem, wściekł się tak bardzo, że natychmiast zapomniał o smutku. –  Nie jesteś niczyją małżonką, tylko kapitan Desjani, która dowodzi Nieulękłym, okrętem flagowym Sojuszu. Tylko tak powinni cię postrzegać. – Jesteś taki słodki, gdy żyjesz złudzeniami – odparła, zanosząc się śmiechem. Pomimo ciepłej odzieży zadrżała, gdy owiał ją zimny wiatr. – Miejscowi uważają, że zrobiło się cieplej? Moim zdaniem dość już się nasterczeliśmy na tym murze. Jestem rozpuszczona po tylu latach tkwienia w  klimatyzowanych wnętrzach okrętu przestrzennego. Jaki jest ostatni punkt programu dzisiejszej trasy? – Stonehenge. Jakiś obiekt kultu. –  Aha – mruknęła. – Dobrze. Powinnam się pomodlić, zanim odlecimy ze Starej Ziemi. –  Wątpię, by budowniczowie Stonehenge wyznawali tę samą wiarę co my – zauważył Geary. – To, że używali innej nazwy, nie znaczy jeszcze, że nie wyznawali tych samych wartości. Moim zdaniem dążyli do absolutu w  bardzo podobny sposób. – Być może. – Zaczerpnął tchu, spojrzał w dół i skrzywił się. – Na dawnych światach pełno jest blizn po ranach uczynionych ręką człowieka i innych śladów zniszczenia. Czy to nas czegoś nauczyło? Czy na pewno nie popełnimy tych samych błędów? Strona 16 – Zrobimy co w naszej mocy, admirale, by do tego nie doszło, ale to jeszcze nie kres wojen. Daleko nam jeszcze do niego. Gdy ich wahadłowiec unosił się z  pola leżącego opodal muru, Geary przyglądał się z  podziwem gracji, z  jaką pojazd Tancerzy wystrzelił w  górę, mijając resztę orszaku. Chwilę później admirał skorzystał z komunikatora, by połączyć się z Nieulękłym. –  Generale Charban, czy może pan sprawdzić, co robią nasi goście? Mieli lecieć za nami. – Czego oczywiście nie zrobili – domyślił się bez trudu rozmówca. Obcy we własnym mniemaniu zachowywali się bardzo racjonalnie, tyle że ludzie rzadko mogli ich zrozumieć, nie mówiąc już o przewidywaniu. – Postaram się dowiedzieć, o co tym razem chodzi. Kilka minut później, gdy wahadłowiec mknął już ku kolejnemu miejscu do odwiedzenia, komunikator ożył ponownie. – Tancerze poinformowali mnie, że „lecą do siebie”. To znaczy, że wracają na jeden ze swoich okrętów. –  Pan ich rozumie lepiej niż my – odezwał się Geary. – Coś ich zaniepokoiło czy może poczuli się znudzeni? Jak pan sądzi? – Gdzie teraz mieliście lecieć? –  Do miejsca zwanego Stonehenge. To jakiś starożytny obiekt sakralny. –  Sakralny? – zdziwił się Charban. – Może o  to chodzi. Tancerze nie odpowiedzieli na żadne z  pytań dotyczących wierzeń i  duchowości. Może ich zdaniem te sprawy są zbyt osobiste albo należy je utrzymywać w  ścisłej tajemnicy? Pozwoli pan, że sprawdzę, jakie informacje im przesłaliśmy… Tak, powiedziano im, że Stonehenge to miejsce, w  którym ludzie rozmawiają z  kimś potężniejszym od siebie. To najbliższe określenie miejsca kultu, jakie znaleźliśmy. Mogli uznać, że nie powinni nam przeszkadzać w  tak intymnych czynnościach. To oczywiście przypuszczenie. –  Dziękuję, generale. Proszę mnie poinformować, jeśli Tancerze udzielą jakichś wyjaśnień. Do zobaczenia jutro. Wielkie głazy, z  których składało się Stonehenge, nie wyglądały imponująco w  oczach człowieka, który wie, co można zbudować dzięki nowoczesnej technice i  inżynierii, ale John zaczynał czuć Strona 17 podziw, gdy docierało do niego, że krąg ten wzniesiono wyłącznie za pomocą siły mięśni i co najwyżej prostych narzędzi. Geary zaraz po wyjściu z  wahadłowca uzmysłowił sobie coś jeszcze – to miejsce wydawało się o wiele starsze niż wcześniej odwiedzony mur. –  Jest stare – potwierdziła Tania. – Spójrz, tam płonie ogień. – Podeszła do jednego z palenisk i przyklęknęła. Geary stanął za jej plecami, aby miała choć odrobinę prywatności, po czym rozejrzał się uważnie wokół. Miejscowi, którym pozwolono ich powitać, zbliżali się właśnie z  mieszaniną ostrożności i  zaciekawienia, które cechowały każdego Ziemianina obserwującego odległych kuzynów z gwiazd. Za nimi natomiast… – Co to jest? – zapytał pierwszej kobiety, która do niego podeszła. Zauważył, że jej płaszcz przyozdobiono symbolem wskazującym, iż ma do czynienia ze strażniczką przeszłości tej wyspy. Zerknąwszy przez ramię, wzruszyła ramionami, jakby go za coś przepraszała. –  To coś w  rodzaju pomnika, admirale. Być może obiekt kultu z  przeszłości, ale na pewno nie tak zamierzchłej jak w  przypadku Stonehenge. Geary przyjrzał się obiektom, o których mówili. – Wyglądają jak naziemne pojazdy bojowe. – Bo są nimi, a raczej były. – Przewodniczka westchnęła. – Swego czasu wytwarzaliśmy wiele zrobotyzowanej broni. Takiej, która mogła operować bez ludzkiego nadzoru. – Autonomiczne roboty? Co ci ludzie sobie myśleli? –  Może uznali, że nie będą musieli sami walczyć, jeśli zdołają zapanować nad tymi maszynami? – odparła bardziej sarkastycznie, po czym przybrała ton osoby powtarzającej po raz setny te same zdania: – Te uszkodzone maszyny to czołgi Caliburn należące do Husarii Jej Królewskiej Mości. Komuś udało się złamać ich zabezpieczenia i zmienić oprogramowanie, przez co najpotężniejsze pojazdy bojowe wszech czasów wydostały się z koszar i przyjechały tutaj, by zniszczyć starożytny pomnik. Większość sprzętu zdolnego je zatrzymać unieszkodliwiono wirusami umieszczonymi przez tych Strona 18 samych sprawców. Na szczęście żołnierze dysponujący przenośnymi systemami przeciwpancernymi zdołali je zniszczyć, choć zapłacili za to życiem. Ostatniego z  Caliburnów załatwiono na moment przed dotarciem do kręgu. – Machnęła ręką w  kierunku ceramiczno- metalowych bestii. – Pozostawiono je tutaj, aby stanowiły dowód hartu ducha tych, którzy je powstrzymali, i  przypomnienie, że nie można ufać tworom nie znającym takich pojęć, jak lojalność, moralność czy rozum. – Ton jej głosu znów się zmienił, jakby przestała recytować. – Wy nie używacie takiej broni? W  tej waszej przestrzennej wojnie? – Nie – zapewnił ją Geary. – Co jakiś czas padały takie propozycje, kilkakrotnie tworzono eksperymentalne jednostki tego typu, ale zawsze kończyło się czymś podobnym jak tutaj. Pomimo swojej nieobliczalności ludzie są bardziej godni zaufania niż wszystko, co da się przeprogramować w  kilka sekund albo co nie odróżnia błędów w oprogramowaniu od rzeczywistości. Wiedział, że powinien się skupić na starożytnym monumencie, ale z  trudnych do wyjaśnienia powodów wraki opancerzonych pojazdów zajmowały go nawet podczas krótkiego zwiedzania, które odbyło się w  asyście długich cieni rzucanych przez głazy tuż przed zachodem słońca. Oboje z  Tanią odnieśli wrażenie, że od chwili opuszczenia wahadłowca do powrotu na pokład minęło zaledwie kilka minut. – Możemy nad nimi przelecieć? – zapytał Geary, gdy startowali. Pilot posłał mu zdziwione spojrzenie, ale potaknął. – Gdybym miał z tego powodu problemy, powiem, że pan nalegał – rzucił, szczerząc się jak głupi. – Czemu dziwi pana moja prośba? – Dlatego, że mało który z gości odwiedzających to miejsce chce je oglądać. Większość pragnie, by usunięto te kupy zardzewiałego złomu, ale to przecież taki sam zabytek jak te głazy, więc nikt ich nie ruszy. Mnie nawet cieszy, że one tu są – Dlaczego? – zapytała Tania. –  Z  powodu słów mojego dziadka wypowiedzianych podczas naszej pierwszej wizyty w Stonehenge – wyjaśnił pilot, przechylając Strona 19 wolant, by maszyna zatoczyła krąg nad szczątkami wielkich pojazdów bojowych. – Miałem je za stare martwe bestie, ale on powiedział: „Jak to dobrze, że zdołano je powstrzymać”. Wtedy tata spojrzał na mnie i dodał: „Nie, to dobrze, że musieli je zatrzymać, bo gdyby nie doszło do tego starcia, stworzylibyśmy o  wiele gorszą broń, zanim dostalibyśmy nauczkę”. – Miał pan mądrego ojca – zauważyła Tania. –  O  tak. – Pilot wyszczerzył się do niej. – Chciał, żebym został prawnikiem jak on, ale pogodził się, że chcę być pilotem, gdy zagroziłem, że albo zacznę latać tutaj, albo ruszam w  gwiazdy. Oni wszyscy tam powariowali, tak powiedział, ale wy mi nie wyglądacie na szalonych. – Może dlatego, że tak słabo się znamy – rzucił Geary. *** Kolejny komitet powitalny czekał na nich przed zamkiem. – Tutaj spędzicie ostatnią noc na Ziemi – powiedział pilot, gdy się żegnali i odchodzili, słuchając rechotania z czegoś, co wydało mu się wyjątkowo śmieszne, a czego oni nie zrozumieli. Znów czekał ich korowód powitań i uścisków rąk, jednak twarze, nazwiska, a  nawet wygląd kolejnych notabli zlewały się w  jedno z  całą resztą ludzi, których Geary poznał podczas pośpiesznej wizytacji Starej Ziemi. W  przestrzeni Sojuszu większość systemów miała jeden rząd kierujący koloniami na planetach i  instalacjami orbitalnymi, tutaj jednak dosłownie co sto kilometrów trafiali na nowy zestaw ministrów i innych przedstawicieli lokalnych władz. – To prawdziwy zamek? – wyszeptała zdumiona Desjani. – Tak, pani kapitan – odparł jeden z oficjeli. – Nie jestem żadna pani, wystarczy samo kapitan. – Tak… oczywiście… kapitanie. Najstarsze skrzydło jest datowane na ósmy wiek Wspólnej Ery. Widzieliście już kiedyś zamek? –  Widywałam ich imitacje – przyznała Tania. – Wie pan, takie budynki, które nie były stare, ale miały wyglądać jak zamki, na Strona 20 przykład w parkach rozrywki albo w kurortach wczasowych, gdzie ludzie wydawali krocie na przeróżne zabawy. Mieliśmy kilka takich na Kosatce, gdzie dorastałam. Na przykład w… – Nagle zamilkła. – Co się dzieje? – zapytał Geary, zniżając głos. –  Wspomnienia – wyszeptała w  odpowiedzi. – Chodziłam tam z bratem. Nie przejmuj się. To zaraz minie. Jej młodszy brat, który poległ na wojnie. Geary postanowił zmienić temat, by odciągnąć uwagę miejscowych, którzy wpatrywali się w Tanię z wielkim zaciekawieniem. – Ósmy wiek? To rzymski zabytek? – Zbudowano go już po odejściu Rzymian – wyjaśnił przewodnik. – W czasach, które nazywamy średniowieczem. – Średniowiecze? – wtrąciła Desjani z udawaną wesołością. – Nic dziwnego, że ludzie próbowali stworzyć coś odbiegającego od średniej. –  O  tak. W  czasach po rozpadzie imperium toczono wiele wojen, odpierano inwazje barbarzyńców, panowało bezprawie i  powszechne cierpienie. Straszne to były czasy. – Mężczyzna wypowiadał te słowa takim tonem, jakby sam żył w  wiekach średnich. –  Trudno sobie wyobrazić, jak wygląda życie w  czasach upadku wszelkiej władzy – dodała kobieta. – Chyba że jest się tego świadkiem – zauważyła Desjani. Znów zapadła niezręczna cisza, podczas której Geary zdążył uznać, że jego żona zachowuje się tego wieczora wyjątkowo niedyplomatycznie. –  Chodzi o  Światy Syndykatu – wyjaśnił. – Obecnie są w  stanie podobnego rozpadu. Widzieliśmy w ich przestrzeni wiele rewolucji, upadków lokalnych władz i bratobójczej walki. Po trwającej kilka sekund przerwie odezwał się mężczyzna, który przemówił pierwszy: – Pomagacie im? –  Nie bardzo… możemy – odpowiedział John. – W  większości przypadków nie mamy jak. To zbyt skomplikowane. Nawet gdyby Sojusz nie był tak wykrwawiony wojną…