Brown Dan - Robert Langdon (2) - Kod Leonarda da Vinci
Szczegóły |
Tytuł |
Brown Dan - Robert Langdon (2) - Kod Leonarda da Vinci |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Brown Dan - Robert Langdon (2) - Kod Leonarda da Vinci PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Brown Dan - Robert Langdon (2) - Kod Leonarda da Vinci PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Brown Dan - Robert Langdon (2) - Kod Leonarda da Vinci - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
DAN BROWN
KOD LEONARDA DA
VINCI
(The da Vinci Code)
Przełożył: Krzysztof Mazurek
Wydanie polskie: 2004
Wydanie oryginalne: 2003
Strona 3
POŚWIĘCAM BLYTHE... ZNOWU.
BARDZIEJ NIŻ KIEDYKOLWIEK.
A TAKŻE DLA MOJEJ MANI I MACIA.
Strona 4
Podziękowania
Przede wszystkim chciałbym podziękować mojemu przyjacielowi i
wydawcy, Jasonowi Kaufmannowi, za ogrom pracy, którą poświęcił
temu zamierzeniu, materii tej powieści. Również niezrównanej Heide
Lange – niestrudzonej promotorce Kodu Leonarda da Vinci, znakomitej
agentce i zaufanej przyjaciółce.
Nie zdołam wyrazić wdzięczności, jaką jestem winien wyjątkowemu
zespołowi redakcyjnemu wydawnictwa Doubleday za zaufanie, którym
mnie obdarzono, szczodrość rad i przenikliwość. Szczególnie dziękuję
Billowi Thomasowi i Steve’owi Rubinowi, którzy wierzyli w tę książkę
od samego początku. Serdeczne dzięki również tym wszystkim w
redakcji, którzy podtrzymywali mnie na duchu od pierwszych dni
pisania, a zwłaszcza Michaelowi Palgonowi, którego entuzjazm udzielał
się innym, Suzanne Herz, Janelle Moburg, Jackie Everly oraz Adrienne
Sparks, dziękuję również utalentowanej ekipie działu sprzedaży
wydawnictwa Doubleday oraz Michaelowi Windsorowi za świetną
obwolutę.
Za wszechstronną pomoc przy zbieraniu materiałów do książki
chciałbym podziękować dyrekcji Muzeum Luwru, francuskiemu
Ministerstwu Kultury i Bibliotece Narodowej, fundacji Project
Gutenberg, Bibliotece Towarzystwa Gnostycznego, Działowi
Opracowań Obrazów i Dokumentów w Luwrze, Catholic World News,
Królewskiemu Obserwatorium Astronomicznemu w Greenwich,
stowarzyszeniu London Record Society, Muniment Collection w
Opactwie Westminsterskim, Johnowi Pike’owi i Federacji Naukowców
Amerykańskich oraz pięciu członkom Opus Dei (dwóm czynnym i
trzem byłym), którzy opowiedzieli mi swoje przeżycia, pozytywne i
Strona 5
negatywne, związane z przynależnością.
Jestem również winien wdzięczność księgarni Water Street
Bookstore za wyszukiwanie opracowań, na których mogłem się oprzeć,
mojemu ojcu – Richardowi Brownowi – nauczycielowi matematyki i
pisarzowi, za pomoc przy złotej proporcji i ciągu Fibonacciego, Stanowi
Plantonowi, Sylvie Baudeloque, Peterowi McGuiganowi, Francisowi
McInerneyowi, Margie Wachtel, André Vernetowi, Kenowi Kelleherowi
z Anchorball Web Media, Carze Sottak, Karyn Popham, Esther Sung,
Miriam Abramowitz, Williamowi Tunstall-Pedoe oraz Griffinowi
Woodenowi Brownowi.
I wreszcie, skoro ta powieść tak obficie posiłkuje się koncepcją
sakralności kobiecej, zgrzeszyłbym zaniedbaniem, gdybym nie
wspomniał o dwóch absolutnie niezwykłych kobietach, z którymi
zetknął mnie los. Pierwsza z nich to moja matka, Connie Brown,
opiekunka, pisarka, muzyk i wzór do naśladowania. A druga – moja
żona Blythe, historyk sztuki, malarka, pierwszorzędny redaktor i bez
wątpienia najbardziej utalentowana osoba, jaką kiedykolwiek miałem
szczęście poznać.
Strona 6
FAKTY
Zakon Syjonu – Prieuré de Sion – tajne stowarzyszenie
działające w Europie, założone w roku 1099, naprawdę istnieje. W
1975 w Bibliotece Narodowej w Paryżu odkryto zwoje pergaminu,
Les Dossiers Secrets, ujawniające tożsamość wielu członków Prieuré
de Sion, m.in. sir Isaaca Newtona, Botticellego, Victora Hugo oraz
Leonarda da Vinci.
Opus Dei, papieska prałatura personalna, to żarliwie religijne
stowarzyszenie katolików, które niedawno było na cenzurowanym
po doniesieniach prasowych o indoktrynacji, stosowaniu
przymusu oraz niebezpiecznych praktyk umartwiania ciała.
Niedawno, kosztem 47 milionów dolarów, ukończono budowę
siedziby Opus Dei przy Lexington Avenue 243 w Nowym Jorku.
Wszystkie opisy dzieł sztuki, obiektów architektonicznych,
dokumentów oraz tajnych rytuałów zamieszczone w tej powieści
odpowiadają rzeczywistości.
Strona 7
Prolog
Muzeum Luwru w Paryżu, 22.46.
Mecenas sztuki i kustosz, Jacques Saunière, przeszedł chwiejnym
krokiem pod przypominającym wejście do skarbca łukowatym
sklepieniem Wielkiej Galerii Luwru. Po kilku krokach rzucił się do
przodu, starając się złapać w ręce najbliższy obraz, który pojawił się w
jego polu widzenia – płótno Caravaggia. Chwycił mocno dłońmi
pozłacaną ramę, pociągnął dzieło wielkiego mistrza ku sobie i zerwał je
ze ściany. Siedemdziesięciosześcioletni Saunière upadł bez sił na
podłogę, przykryty olejnym obrazem.
Tak jak się spodziewał, tuż obok z hukiem opadła stalowa krata,
barykadując wejście do sali. Parkiet zatrząsł się od impetu uderzenia.
Gdzieś daleko rozległ się dzwonek alarmu.
Kustosz leżał tak przez chwilę, próbując złapać oddech i ocenić
sytuację. Jeszcze żyję. Wyczołgał się spod płótna i potoczył wzrokiem
po ogromnej przestrzeni sali, szukając miejsca, gdzie mógłby się ukryć.
Nagle zmroził go dochodzący z bliska głos.
– Nie ruszaj się.
Stojąc na czworakach, kustosz zamarł w miejscu i powoli odwrócił
głowę.
Zaledwie parę metrów dalej, za żelaznymi sztabami opuszczonej
Strona 8
kraty majaczyła górująca nad wszystkim sylwetka napastnika. Był
szeroki w barach i wysoki, skórę miał białą jak duch i rzednące białe
włosy. Różowe tęczówki oczu naznaczone były pośrodku czerwienią.
Albinos wyciągnął z marynarki pistolet i wymierzył w starca przez
kraty, celując wprost i bez wahania.
– Nie powinieneś był uciekać. – Miał trudny do rozpoznania akcent.
– Teraz mów, gdzie to jest.
– Już mówiłem – wymamrotał kustosz, klęcząc bezbronny na
podłodze Wielkiej Galerii. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz!
– Łżesz. – Mężczyzna patrzył na niego bez ruchu, tylko jego
niesamowite oczy rzucały groźne błyski. – Ty i twój zakon jesteście w
posiadaniu czegoś, co nie należy do was.
Kustosz poczuł przypływ adrenaliny. Skąd on może to wiedzieć?
– Dzisiaj prawowici strażnicy przejmą nad tym pieczę. Powiedz,
gdzie to jest ukryte, a ocalisz życie. – Mężczyzna wycelował broń w
głowę kustosza. – Czy jest to tajemnica, za którą jesteś gotów umrzeć?
Saunière’owi zabrakło powietrza.
Mężczyzna przekręcił głowę w bok, patrząc na niego przez muszkę
pistoletu.
Saunière uniósł ręce w geście obrony.
– Czekaj – powiedział powoli. – Powiem ci to, co chcesz wiedzieć. –
Kilka następnych słów kustosz wypowiedział bardzo starannie. Ćwiczył
to kłamstwo tyle razy, zawsze modląc się, żeby nie musiał go nigdy
wypowiedzieć.
Kiedy skończył, jego dręczyciel uśmiechnął się chytrze.
– Tak. To samo powiedzieli mi pozostali.
Saunière skulił się w sobie. Pozostali?
– Ich też znalazłem – pochwalił się olbrzym. – Całą trójkę.
Potwierdzili to, co mi właśnie powiedziałeś.
To niemożliwe! Prawdziwa tożsamość kustosza, jak i tożsamość jego
trzech seneszalów, była tajemnicą niemal tak świętą jak odwieczny
sekret, którego strzegli. Saunière zdał sobie teraz sprawę z tego, że jego
seneszale, trzymając się ustalonej procedury, wypowiedzieli przed
Strona 9
śmiercią to samo kłamstwo. To była część uzgodnionego protokołu.
Napastnik znów wymierzył w niego broń.
– Kiedy ciebie już nie będzie, ja zostanę jedynym człowiekiem na
świecie, który zna prawdę.
Prawda. W jednej chwili kustosz zrozumiał prawdziwą grozę
sytuacji. Jeżeli ja umrę, prawda odejdzie wraz ze mną na zawsze.
Instynktownie próbował podnieść się i uciec.
Rozległ się huk wystrzału i kustosz poczuł rozchodzące się po ciele
fale gorąca, kiedy kula utkwiła gdzieś w jego brzuchu. Upadł do
przodu... Walczył z bólem. Powoli przetoczył się na plecy i spojrzał
przez kraty na człowieka, który na niego napadł.
Mężczyzna mierzył teraz w jego głowę.
Saunière zamknął oczy, myśli mu wirowały, w sercu mieszał się
strach i żal.
Tępe uderzenie iglicy pistoletu przetoczyło się echem przez
korytarz.
Kustosz otworzył oczy.
Mężczyzna spojrzał na swoją broń z niemal rozbawionym wyrazem
twarzy. Sięgnął po kolejny nabój, ale potem jakby się nad czymś
zastanowił i uśmiechnął się spokojnie, patrząc na brzuch Saunière’a.
– Nie mam tu już nic do roboty.
Kustosz spojrzał w dół i zobaczył otwór po kuli w swojej białej
lnianej koszuli. Otaczał go niewielki krąg krwi kilka centymetrów
poniżej mostka. Mój żołądek. Okrutnym zrządzeniem losu kula ominęła
serce. Jako weteran la guerre d’Algèrie kustosz widział już cierpienie
ludzi, którzy umierają powoli. Będzie to trwało jakieś piętnaście minut.
Kwasy żołądkowe przedostaną się do wnętrza klatki piersiowej, powoli
zżerając ciało od środka.
– Ból jest dobry, monsieur – powiedział mężczyzna.
I oddalił się.
Jacques Saunière, teraz sam w wielkiej sali, raz jeszcze obrócił głowę
w kierunku żelaznej bramy. Był w pułapce, a krata nie podniesie się
jeszcze co najmniej przez dwadzieścia minut. Zanim ktoś do niego
Strona 10
dotrze, będzie martwy. Mimo to strach, który go teraz opanował, był
silniejszy niż strach przed śmiercią.
Muszę przekazać tajemnicę.
Podniósł się z trudem, mając w oczach postaci trzech
zamordowanych braci. Myślał o pokoleniach, które były przed nimi... O
misji, którą im powierzono.
Nieprzerwany łańcuch wiedzy.
I nagle, mimo wszystkich środków ostrożności... Mimo
zabezpieczeń... Jacques Saunière został jedynym łącznikiem, samotnym
strażnikiem jednej z największych tajemnic w historii ludzkości.
Drżący, zdołał stanąć na nogach.
Muszę znaleźć jakiś sposób...
Był uwięziony we wnętrzu Wielkiej Galerii i wiedział, że na całym
świecie jest tylko jedna, jedyna osoba, której może przekazać kaganiec
wiedzy. Spojrzał w górę i powiódł wzrokiem po ścianach swojego
wspaniale wyposażonego więzienia. Kolekcja najsłynniejszych obrazów
świata – postacie na obrazach uśmiechały się do niego jak starzy
przyjaciele.
Zaciskając powieki z bólu, zebrał wszystkie siły i myśli. Miał przed
sobą dramatyczne zadanie, któremu musi poświęcić każdą pozostałą
sekundę życia.
Strona 11
Rozdział 1
Robert Langdon budził się powoli.
W ciemności dzwonił telefon – dźwięk dzwonka był przytłumiony i
obcy. Pomacał ręką w ciemności, szukając lampy przy łóżku, i nacisnął
włącznik. Mrużąc oczy, rozejrzał się dookoła i zobaczył, że jest w
wypełnionej miękkimi pluszami renesansowej sypialni umeblowanej
fotelami i kanapami w stylu Ludwika XVI, ściany zdobią ręcznie
malowane freski, a pośrodku stoi gigantyczne mahoniowe łoże z
czterema filarami.
Gdzie ja jestem?
Na żakardowym szlafroku zwisającym z filara łóżka były
wyhaftowane słowa: HOTEL RITZ PARIS.
Powoli mgła zaczęła opadać.
Langdon podniósł słuchawkę.
– Halo?
– Monsieur Langdon? – odezwał się głos w słuchawce. – Mam
nadzieję, że pana nie obudziłem.
Skołowany Langdon spojrzał na budzik stojący przy łóżku. Było
wpół do pierwszej w nocy. Spał od godziny, ale czuł się tak, jakby rok
leżał w trumnie.
– Tu recepcja, monsieur. Przepraszam, że o tej porze zawracam panu
głowę, ale ma pan gościa. Twierdzi stanowczo, że sprawa jest bardzo
pilna.
Strona 12
Langdonowi kręciło się w głowie i wciąż nie mógł się dobudzić.
Jakiego gościa? Skupił teraz wzrok na pogniecionym druku leżącym na
nocnym stoliku.
AMERYKAŃSKI UNIWERSYTET W PARYŻU
ma zaszczyt zaprosić Państwa na
SPOTKANIE Z ROBERTEM LANGDONEM
PROFESOREM SYMBOLIKI RELIGIJNEJ
Z UNIWERSYTETU HARVARDA
Langdon jęknął. Ilustrowany slajdami wykład na temat symboliki
pogańskiej ukrytej w kamieniach katedry w Chartres, który wygłosił
tego wieczoru, chyba poruszył jakieś konserwatywne struny wśród
słuchaczy. Pewnie jakiś naukowiec religioznawca poszedł za nim do
hotelu, a teraz próbuje rzucić mu rękawicę.
– Bardzo mi przykro – powiedział Langdon – ale jestem bardzo
zmęczony i...
– Mais, monsieur – mówił dalej recepcjonista z naciskiem, obniżając
głos do nerwowego szeptu. – Pański gość to ktoś bardzo ważny.
Langdon nie miał co do tego wątpliwości. Jego książki poświęcone
obrazom o treści religijnej i symbolice kultu uczyniły z niego, bez jego
udziału, postać dobrze znaną w świecie sztuki, a w zeszłym roku jego
obecność w mediach wzrosła stokrotnie, po tym jak zaangażował się w
szeroko komentowany incydent w Watykanie. Od tej pory pod jego
drzwiami stała niekończąca się kolejka ważnych w swoim mniemaniu
historyków i tak zwanych znawców sztuki.
– Proszę łaskawie powiedzieć tej osobie – powiedział Langdon,
starając się nie dać wyprowadzić z równowagi – żeby zostawiła swój
numer telefonu i nazwisko, a ja oddzwonię, zanim we wtorek wyjadę z
Paryża, dobrze? Dziękuję bardzo.
Odłożył słuchawkę, zanim recepcjonista zdołał zaprotestować.
Strona 13
Langdon usiadł na łóżku i spojrzał na leżący na stoliku przewodnik
dla gości hotelowych, na którego okładce widniał slogan: ZAŚNIJ JAK
DZIECKO W MIEŚCIE ŚWIATEŁ. SPĘDŹ NOC W PARYSKIM
HOTELU RITZ. Odwrócił się i rzucił zmęczone spojrzenie w olbrzymie
lustro po drugiej stronie pokoju. Z kryształowej ramy patrzył na niego
obcy mężczyzna – wymięty i znużony.
Potrzebujesz wakacji, Robercie.
Miał bardzo ciężki rok, i nie musiał potwierdzać tego w lustrze. Jego
zazwyczaj przenikliwe niebieskie oczy były dziś rozkojarzone i
zapadnięte. Mocno zarysowaną szczękę i podbródek z dołkiem
pokrywał ciemny twardy zarost. Na skroniach było widać pierwsze
przebłyski siwizny, która coraz głębiej wcinała się w jego gęste czarne
włosy. Chociaż koleżanki na uniwersytecie twierdziły, że siwizna ładnie
akcentuje jego profesorski wygląd, Langdon miał o tym własne zdanie.
Niechby tak teraz zobaczył mnie redaktor Boston Magazine...
W ubiegłym miesiącu, ku wielkiej konsternacji Langdona, Boston
Magazine umieścił go na liście dziesięciu najbardziej intrygujących osób
w mieście – wątpliwy zaszczyt, który jego uniwersyteccy koledzy
poczytali za okazję, by dać mu kuksańca w bok. Dzisiaj, pięć tysięcy
kilometrów od domu, ta wątpliwa sława znów go dopadła.
– Panie i panowie, nie muszę przedstawiać naszego dzisiejszego
gościa... – obwieściła prowadząca spotkanie w wypełnionej po brzegi
sali na Amerykańskim Uniwersytecie w Paryżu w Pavillon Dauphin. –
Jest autorem licznych książek: Symbolika tajnych sekt, Sztuka illuministów,
Zaginiony język ideogramów czy Ikonografia w religii. Wymieniam tylko ze
względów formalnych, bo wielu z was korzysta z jego podręczników
podczas zajęć.
Obecni na sali studenci z entuzjazmem kiwali głowami.
– Miałam zamiar przedstawić go dzisiaj, opowiadając o jego
frapującym życiorysie zawodowym. Tymczasem... – spojrzała
rozbawiona na Langdona, który siedział pośrodku podium. – Ktoś z
widowni podrzucił mi właśnie, by tak rzec... znacznie bardziej
intrygującą prezentację.
Strona 14
Podniosła do góry egzemplarz Boston Magazine.
Langdon aż się wzdrygnął. Skąd ta baba to wzięła?
Prowadząca zaczęła czytać wyjątki z tego niedorzecznego artykułu,
a Langdon czuł, że zapada się coraz głębiej w krzesło. Pół minuty
później część widowni śmiała się bez żenady, a nie wyglądało na to, że
ta kobieta zamierza skończyć.
– „A to, że pan Langdon odmawia publicznych wypowiedzi na
temat swojej niezwykłej roli w zeszłorocznym watykańskim konklawe,
na pewno dodaje mu punktów na naszym urządzeniu do oceny
intrygujących osobowości”. – Kobieta podpuszczała widownię. –
Chcielibyście państwo usłyszeć coś jeszcze?
Rozległ się aplauz słuchaczy. Niech ktoś ją powstrzyma, Langdon
modlił się w duchu, kiedy prowadząca znów sięgnęła do artykułu.
– „Chociaż profesor Langdon nie jest może typem hollywoodzkim,
tak jak niektórzy nasi młodsi nominowani, ten czterdziestokilkuletni
nauczyciel akademicki to nie tylko naukowiec i wykładowca. Jego
zniewalającą obecność podkreśla głos – niezwykle niski baryton, o
którym studentki mówią «aksamit dla uszu»„.
Widownia wybuchła śmiechem.
Langdon zmusił się do niezręcznego uśmiechu. Wiedział, co zaraz
usłyszy – jakiś śmieszny kawałek o „Harrisonie Fordzie w tweedach od
Harrisa” – a ponieważ tego wieczoru uznał, że w końcu może włożyć
tweedowy garnitur od Harrisa i golf od Burberry’ego, postanowił
wkroczyć do akcji.
– Dziękuję pani, Monique – powiedział, wstając trochę za wcześnie i
powolutku wypychając ją delikatnie z podium. – Redaktorzy Boston
Magazine mają niezwykły talent literacki. – Zwrócił się do słuchaczy,
wzdychając z zażenowaniem. – A jeżeli znajdę osobę, która przyniosła
tutaj ten artykuł, postaram się w konsulacie, aby ją deportowano.
Wśród słuchaczy znów rozległy się śmiechy.
– Cóż, proszę państwa, jak wiecie, mam tu dziś mówić o sile
symboli...
Strona 15
Dźwięk telefonu hotelowego znów zakłócił ciszę.
Langdon jęknął, nie dowierzając, że to prawda, i podniósł
słuchawkę.
– Tak?
Tak jak się tego spodziewał, to znów był recepcjonista.
– Jeszcze raz proszę o wybaczenie, panie Langdon. Dzwonię, żeby
pana poinformować, że pański gość jest już w drodze do pokoju.
Pomyślałem, że lepiej pana uprzedzić.
Langdon był już teraz zupełnie rozbudzony.
– Posłał pan kogoś do mojego pokoju?
– Przepraszam, monsieur, ale taki człowiek jak ten pan... Moje
kompetencje nie sięgają aż tak daleko, żeby go powstrzymać.
– Kto to taki?
Recepcjonista już się rozłączył.
Niemal natychmiast ktoś zaczął walić ciężką pięścią w drzwi.
Langdon niepewnie zsunął się z łóżka, poczuł, że jego stopy toną
głęboko w pluszowym dywanie. Włożył szlafrok hotelowy i podszedł
do drzwi.
– Kto tam?
– Pan Langdon? Muszę z panem porozmawiać. – W angielszczyźnie
człowieka stojącego za drzwiami słychać było silny akcent francuski,
głos był zdecydowany, władczy. – Jestem porucznik Jérôme Collet.
Direction Centrale Police Judiciaire.
Langdon stanął jak wryty. Centralne Biuro Śledcze? DCPJ było mniej
więcej tym, czym w Stanach Zjednoczonych FBI.
Nie zdejmując łańcucha, Langdon uchylił lekko drzwi. Twarz
patrząca na niego z drugiej strony należała do szczupłego mężczyzny o
nieokreślonych rysach. Był wysoki, chudy, miał na sobie wyglądający na
służbowy mundur.
– Mogę wejść? – spytał agent.
Langdon wahał się chwilę, niepewny, co ma zrobić, podczas gdy
nieruchome oczy nieznajomego przyglądały mu się badawczo.
– A o co właściwie chodzi?
Strona 16
– Mój przełożony prosi, by użyczył nam pan swojej prywatnej
wiedzy.
– Teraz? – wydusił z siebie Langdon. – Jest już po północy.
– Czy to prawda, że dziś wieczór miał pan umówione spotkanie z
kustoszem Muzeum Luwru?
Langdon poczuł nagłą falę niepokoju. Rzeczywiście, miał się spotkać
z niezwykle cenionym w świecie historyków sztuki Jacques’em
Saunière’em, umówili się na drinka wieczorem po wykładzie, ale
Saunière się nie pojawił.
– Tak. Skąd pan o tym wie?
– Znaleźliśmy pańskie nazwisko w jego kalendarzu.
– Mam nadzieję, że nie stało się nic złego.
Agent westchnął złowieszczo i wsunął przez uchylone drzwi zdjęcie
zrobione polaroidem.
Kiedy Langdon zobaczył zdjęcie, poczuł, że cały sztywnieje.
– Zrobiono je mniej niż godzinę temu. W Luwrze.
Kiedy Langdon przyglądał się temu dziwacznemu obrazowi, jego
pierwsze uczucia – wstręt i wstrząs – ustąpiły miejsca nagłej
wzbierającej fali gniewu.
– Kto mógł to zrobić?!
– Mieliśmy nadzieję, że pan nam pomoże odpowiedzieć na to
pytanie, zważywszy na pańską wiedzę z dziedziny symboli i na
planowane na dziś wieczór spotkanie.
Langdon przyglądał się zdjęciu, jego przerażenie mieszało się ze
strachem. To było odrażające i dziwaczne, miał nieprzyjemne uczucie,
że już to kiedyś widział. Ponad rok temu Langdon otrzymał fotografię
ciała i podobną prośbę o pomoc. Dwadzieścia cztery godziny później
omal nie stracił życia w murach Watykanu. To zdjęcie było zupełnie
inne, a jednak w scenariuszu wydarzeń wyczuwał coś niepokojąco
podobnego.
Agent spojrzał na zegarek.
– Mój capitaine czeka, proszę pana.
Langdon prawie go nie słyszał. Oczy miał wciąż utkwione w
Strona 17
zdjęciu.
– Ten symbol i sposób, w jaki ciało jest tak dziwnie...
– Ułożone – podsunął mu agent.
Langdon przytaknął i oderwawszy oczy od fotografii, poczuł chłód
na całym ciele.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, kto mógł mu zrobić coś takiego.
– Pan nie rozumie, panie Langdon – powiedział agent z ponurym
wyrazem twarzy. – To, co widać na zdjęciu... – Przerwał. – Monsieur
Saunière sam to sobie zrobił.
Strona 18
Rozdział 2
Niecałe dwa kilometry dalej olbrzymi albinos o imieniu Sylas,
kulejąc, wchodził do frontowej bramy luksusowej rezydencji z
piaskowca przy rue la Bruyère. Kolczasty pas cilice, który nosił
zaciśnięty na udzie, wpinał mu się w mięśnie, ale jego dusza śpiewała z
radości, że przysłużył się Panu.
Ból jest dobry.
Wszedłszy do rezydencji, zlustrował korytarz swoimi czerwonymi
oczami. Pusto. Wszedł cicho po schodach, nie chcąc obudzić żadnego ze
współbraci. Drzwi do jego sypialni były otwarte – tutaj nie używa się
kluczy. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Pokój miał spartański wystrój – zwykła drewniana podłoga,
sosnowa toaletka, w rogu materac, który służył mu za łóżko. W tym
tygodniu był tu gościem, ale przez wiele lat, dzięki błogosławieństwu
Pana, miał swój kąt w podobnym sanktuarium w Nowym Jorku.
Pan dał mi schronienie i cel w życiu.
Dziś wieczór Sylas nareszcie poczuł, że zaczął spłacać swój dług.
Pospiesznie podszedł do toaletki, znalazł telefon komórkowy w dolnej
szufladzie i wybrał numer.
– Tak? – odezwał się w słuchawce męski głos.
– Wróciłem, Nauczycielu.
– Mów – rozkazał głos, w którym było słychać zadowolenie, że są
jakieś wiadomości.
Strona 19
– Całej czwórki już nie ma. Trzech seneszalów... i wielkiego mistrza.
Nastąpiła chwila ciszy, jakby na modlitwę.
– W takim razie rozumiem, że masz tę informację?
– Cała czwórka była zgodna. Niezależnie od siebie.
– I uwierzyłeś im?
– Taka zbieżność nie może być przypadkowa.
Po drugiej stronie słuchawki słychać było pełen ekscytacji oddech.
– Doskonale. Bałem się, że przywiązanie bractwa do tajemnic, z
którego słynie, weźmie górę.
– Perspektywa śmierci to bardzo silna motywacja.
– A więc, mój uczniu, powiedz mi to, co muszę wiedzieć.
Sylas zdawał sobie sprawę, że informacja, którą wydobył ze swoich
ofiar, będzie zaskoczeniem.
– Cała czwórka potwierdziła istnienie clef de voûte... Legendarnego
zwornika, klucza sklepienia.
Usłyszał w telefonie, że rozmówca na chwilę wstrzymał oddech, a
kiedy znów się odezwał, w jego głosie wyczuwało się oczekiwanie.
– Klucz sklepienia. Właśnie tak, jak przewidywaliśmy.
Zgodnie z legendą bractwo jest w posiadaniu kamiennej mapy – clef
de voûte... czyli zwornika lub klucza sklepienia. Jest to rzeźbiona
kamienna tablica, która wskazuje ostatnie miejsce ukrycia największej
tajemnicy bractwa... Informacji o takim znaczeniu, że dla jej ochrony
istnieje całe bractwo.
– Kiedy już zdobędziemy klucz – powiedział Nauczyciel – będziemy
tylko o krok od sukcesu.
– Jesteśmy bliżej, niż się wydaje, Nauczycielu. Klucz jest tutaj, w
Paryżu.
– W Paryżu? To nie do wiary. To byłoby zbyt proste.
Sylas opowiedział o wydarzeniach tego wieczoru... O tym, jak jego
cztery ofiary na chwilę przed śmiercią w desperackim wysiłku
odkupienia swojego bezbożnego życia wyznały mu tajemnicę. Wszyscy
powiedzieli dokładnie to samo – że klucz jest przemyślnie ukryty w
pewnym konkretnym miejscu w jednym z najstarszych kościołów
Strona 20
Paryża – w kościele du Saint-Sulpice.
– Pośród murów domu Bożego – oburzył się Nauczyciel. – Jakże nas
przedrzeźniają.
– I tak było przez wieki.
Nauczyciel umilkł, jakby chciał się przez chwilę nacieszyć
momentem triumfu. W końcu odezwał się znowu.
– Oddałeś wielką posługę Bogu. Czekaliśmy na tę chwilę wieki.
Teraz musisz zdobyć ten klucz. Natychmiast. Dziś w nocy. Chyba
rozumiesz, o jaką stawkę gramy.
Sylas wiedział, że jest to stawka zawrotna, ale to, co polecał mu
Nauczyciel, wydawało się niewykonalne.
– Ale kościół... przecież to jest forteca. Zwłaszcza w nocy. Jak tam
wejdę?
Pewnym tonem człowieka o ogromnych wpływach Nauczyciel
wyjaśnił, co trzeba zrobić.
Kiedy Sylas odłożył słuchawkę, przeszedł go dreszcz oczekiwania.
Godzina – powiedział do siebie, wdzięczny, że Nauczyciel dał mu
czas, by odbyć niezbędną pokutę, zanim wejdzie do domu Bożego.
Muszę oczyścić duszę z moich dzisiejszych grzechów. Grzechy, które
popełnił dzisiaj, uświęcał cel. Działania wojenne skierowane przeciwko
wrogom Boga prowadzono od wieków. Odkupienie było pewne.
Mimo to Sylas wiedział, że odpuszczenie grzechów wymaga
poświęceń.
Zaciągnął zasłony na oknach, rozebrał się do naga i ukląkł na
środku pokoju. Spojrzał w dół, na cilice – kolczasty pas zaciśnięty wokół
uda. Wszyscy prawdziwi wyznawcy Drogi nosili ten skórzany pasek
nabity ostrymi metalowymi kolcami, wrzynającymi się w ciało, jako
codzienne przypomnienie cierpień Chrystusa. Ból, który sprawiał
kolczasty pas, pomagał również powstrzymywać pokusy cielesne.
Chociaż Sylas miał dziś na sobie cilice dłużej niż przepisane dwie
godziny, wiedział, że dzisiejszy dzień nie jest dniem zwykłym. Ujął w