Brown Dan - 03 Zaginiony symbol
Szczegóły |
Tytuł |
Brown Dan - 03 Zaginiony symbol |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Brown Dan - 03 Zaginiony symbol PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Brown Dan - 03 Zaginiony symbol PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Brown Dan - 03 Zaginiony symbol - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
DAN BROWN
ZAGINIONY
SYMBOL
(The Lost Symbol)
Tłumaczenie Zbigniew Kościuk
Wydanie polskie: 2010
Wydanie oryginalne: 2009
Strona 3
DLA BLYTHE
I DLA MOJEJ MANI
Strona 4
Podziękowania
Składam serdeczne podziękowania trójce wspaniałych przyjaciół, z
którymi mam przywilej współpracować: mojemu redaktorowi, Jasonowi
Kaufmanowi, agentce literackiej, Heide Lange, i konsultantowi
Michaelowi Rudellowi. Chciałbym także wyrazić ogromną wdzięczność
wydawnictwu Doubleday, wydawcom moich książek na całym świecie
i, oczywiście, Czytelnikom.
Powieść, którą trzymacie w rękach, nie powstałaby bez
wspaniałomyślnej pomocy niezliczonych osób, które podzieliły się ze
mną swoją wiedzą i umiejętnościami.
Przekazuję Wam wszystkim wyrazy ogromnego uznania.
Żyć w świecie, nie rozumiejąc jego sensu,
to jak błąkać się po wielkiej bibliotece,
nie dotykając książek.
Odwieczna wiedza tajemna
Strona 5
FAKTY
W 1991 roku w sejfie dyrektora CIA umieszczono dokument, który
spoczywa tam bezpiecznie do dziś.
Tajemniczy tekst zawiera wzmianki o pradawnym portalu i
nieznanym miejscu znajdującym się pod ziemią. Jest w nim również
zdanie: Zostało to gdzieś ukryte.
Wszystkie instytucje pojawiające się na kartach tej książki istnieją
naprawdę, m.in. masoni, Invisible College1, Biuro Bezpieczeństwa,
SMSC2 oraz Instytut Badań Noetycznych.
Prawdziwe są również wszystkie rytuały, dzieła sztuki i pomniki, o
których wspominam.
1 Invisible College (ang.) - Niewidzialny College - grupa przyrodników
będąca prekursorem londyńskiego Royal Society (Towarzystwa
Królewskiego).
2 SMSC - Smithsonian Museum Support Center - Centrum Wspierania
Muzeum Smithsoniańskiego.
Strona 6
Prolog
Dom świątyni, godz.23.33
Prawdziwą tajemnicą jest śmierć.
Tak było od zarania czasu: zawsze pozostawało tajemnicą, jak
umrzeć.
Trzydziestoczteroletni adept wpatrywał się w ludzką czaszkę, którą
trzymał w dłoniach. Czaszkę wydrążoną jak misa, wypełnioną winem
czerwonym niczym krew. Wypij - powiedział sobie. - Nie masz się
czego bać. Zgodnie z nakazem tradycji rozpoczął podróż odziany w
rytualną szatę średniowiecznego heretyka prowadzonego na szubienicę.
Luźne poły rozsunęły się, ukazując bladą pierś, lewa nogawka
uniosła się ponad kolano, prawy rękaw odsłonił łokieć.
Na szyi wisiała ciężka pętla, „sznur do wleczenia”, jak nazywali ją
bracia. Tej nocy, podobnie jak ci, którzy składali świadectwo, miał na
sobie strój mistrza.
Otoczyli go wszyscy członkowie bractwa przybrani w regalia 3 w
fartuchy z jagnięcej skóry, szarfy i białe rękawiczki. Na szyjach mieli
ceremonialne klejnoty, które lśniły w słabym świetle jak oczy zjaw.
Wielu z nich zajmowało wysokie stanowiska, lecz adept wiedział, że w
tych murach doczesna władza nie ma żadnego znaczenia. Wszyscy są
równi - są braćmi, których za sprawą przysięgi połączyła mistyczna
3 Ponieważ masoneria określa się również jako „sztuka królewska” (ars
regia), właściwe dla niej symbole nazywane bywają insygniami królewskimi -
regaliami; wśród masonów trwa spór, czy do regaliów należy zaliczyć niektóre
elementy ceremonialnego stroju (fartuchy, białe rękawiczki, szarfy, klejnoty,
naszyjniki, pierścienie itd.), czy też wyłącznie pewne elementy wystroju loży
(przyp. prof. Zbigniew Mikołejko).
Strona 7
więź.
Patrzył na członków tego niezwykłego zgromadzenia, zastanawiając
się, czy ktoś z zewnątrz dałby wiarę, że wszyscy ci ludzie zbiorą się w
jednym miejscu... i to w takim miejscu. Sala przypominała starożytną
świątynię.
Prawda była jeszcze bardziej niewiarygodna.
Jestem w odległości zaledwie kilku przecznic od Białego Domu!
Ogromny gmach przy Szesnastej Ulicy pod numerem tysiąc
siedemset trzydziestym trzecim, w północno - zachodniej części
Waszyngtonu, był kopią pogańskiej świątyni - świątyni króla
Mauzolosa, pierwotnego mauzoleum, miejsca, w którym po śmierci
składano ludzkie szczątki. Głównego wejścia strzegły dwa
siedemnastotonowe, odlane z brązu sfinksy. Wnętrze budynku tworzył
bogato zdobiony labirynt sal, korytarzy, zamkniętych krypt i bibliotek.
Znajdował się tam nawet otwór w ścianie, w którym widać było dwa
ludzkie szkielety. Choć powiedziano mu, że każde pomieszczenie w
tym gmachu ma swoją tajemnicę, wiedział, iż największe kryje wielka
sala, w której klęczał z czaszką w rękach. Sala świątyni.
Pomieszczenie zbudowane na planie kwadratu było olbrzymie.
Sklepienie sięgające imponującej wysokości trzydziestu metrów
wspierało się na kolumnach z zielonego granitu. Pod ścianami stały w
kręgu rzędy krzeseł wykonanych z ciemnego rosyjskiego orzecha z
siedzeniami obitymi ręcznie wyprawioną świńską skórą. Zachodnią
stronę sali zdominował wysoki na dziesięć metrów tron, naprzeciwko
którego ukryto organy. Ściany pokrywała mozaika starożytnych
symboli, egipskich i hebrajskich, astronomicznych' i alchemicznych oraz
innych, których nie rozpoznawał.
Tej nocy salę świątyni oświetlał szereg precyzyjnie rozmieszczonych
świec. Słabe światło wzmacniał jedynie blady promień księżyca
wpadający przez duży otwór w suficie, odsłaniając najbardziej
zdumiewający element pomieszczenia - potężny ołtarz wykuty z
jednego bloku polerowanego, czarnego, belgijskiego marmuru,
usytuowany na samym środku.
Strona 8
Prawdziwą tajemnicą jest śmierć - przypomniał sobie.
- Nadszedł czas - wyszeptał głos.
Adept podniósł wzrok i spojrzał na dostojną postać w białej szacie,
która przed nim stała. Czcigodny Wielki Mistrz. Ten dobiegający
sześćdziesiątki mężczyzna był symbolem Ameryki, człowiekiem
uwielbianym, silnym i niesłychanie bogatym. Jego niegdyś czarne włosy
całkiem posiwiały, a twarz sugerowała błyskotliwy intelekt i władzę
sprawowaną przez długie lata.
- Złóż przysięgę - powiedział Wielki Mistrz głosem cichym jak
padający śnieg. - Dotrzyj do kresu wędrówki.
Podróż adepta, podobnie jak wszystkie podróże tego rodzaju,
rozpoczęła się od pierwszego stopnia wtajemniczenia. Tamtej nocy,
podczas podobnego rytuału, Czcigodny Wielki Mistrz zasłonił mu oczy
aksamitną przepaską, przyłożył do piersi ceremonialny sztylet i zapytał:
- Czy uroczyście przysięgasz na własną cześć, wolny od chęci zysku
lub innych niskich pobudek, dobrowolnie i bez przymusu dążyć do
zgłębienia tajemnic i dostąpienia przywilejów naszego bractwa?
- Tak - skłamał.
- Przestrzegam cię, że karą za wyjawienie tajemnic, które zostaną ci
powierzone, będzie natychmiastowa śmierć - ostrzegł Mistrz.
Adept nie czuł wtedy lęku. Nigdy nie poznają prawdziwego
powodu, dla którego się tu znalazłem. Tej nocy poczuł jednak złowrogą
atmosferę panującą w świątynnej sali. W jego głowie zaczęły
rozbrzmiewać wszystkie złowieszcze przestrogi, których udzielono mu
podczas wędrówki, opowieści o strasznych konsekwencjach ujawnienia
starożytnych sekretów, które pozna: „Gardło rozpłatane od ucha do
ucha... wydarty język... wypatroszone i spalone wnętrzności, rozrzucone
na cztery strony świata... serce wyrwane z piersi i rzucone na pożarcie
dzikim zwierzętom...”
- Bracie, złóż ostatnią przysięgę - ponaglił go Wielki Mistrz,
wpatrując się w niego szarymi oczami i kładąc lewą dłoń na Jego
ramieniu.
Adept zebrał siły, by przystąpić do ostatniego etapu podróży.
Strona 9
Pochylił muskularny tułów i skupił uwagę na czaszce spoczywającej w
jego rękach. W słabym świetle świec czerwone wino stało się niemal
czarne. W sali zapadło grobowe milczenie. Czuł na sobie spojrzenia
wszystkich świadków czekających, by złożył ostatnie przyrzeczenie i
wstąpił do ich elitarnego grona.
Tej nocy w ścianach tego gmachu zdarzy się' coś, co nie wydarzyło
się w całej historii tej loży - pomyślał. - Ani razu w całych jej dziejach.
Wiedział, że wznieci iskrę, że zdobędzie w ten sposób
niewyobrażalną władzę. Pełen energii, wciągnął głęboko powietrze i
wypowiedział głośno te same słowa, które od wieków wypowiadali
niezliczeni mężczyźni na całym świecie.
- Niech wino, które wypiję, stanie się dla mnie śmiertelną trucizną,
jeśli kiedykolwiek świadomie lub rozmyślnie złamię złożoną przysięgę.
Jego słowa odbiły się echem w wielkiej sali. Zapadła cisza.
Opanował drżenie rąk i uniósł czaszkę do ust, czując na wargach
suchy dotyk kości. Zamknął oczy i przechylił kielich, pijąc wino długimi
haustami. Kiedy opróżnił naczynie, opuścił je.
W tej samej chwili poczuł, jak jego usta się zaciskają, a serce zaczyna
dziko łomotać. Dobry Boże, dowiedzieli się! Na szczęście upiorne
uczucie znikło równie szybko, jak się pojawiło.
Jego ciało ogarnęła przyjemna fala ciepła. Odetchnął głęboko i
uśmiechnął się do siebie, patrząc na niczego niepodejrzewającego
mężczyznę o szarych oczach, który lekkomyślnie powierzył mu
największe tajemnice bractwa. Wkrótce stracisz wszystko, co jest ci
najdroższe.
Strona 10
Rozdział 1
Winda marki Otis, wznosząca się południowym filarem wieży
Eiffla, była pełna turystów. Przedsiębiorca o surowym wyglądzie, w
starannie odprasowanym garniturze, spojrzał na chłopca, który stał
obok.
- Kiepsko wyglądasz, synku - stwierdził. - Powinieneś był zostać na
dole.
- Nic mi nie jest... - zapewnił chłopiec, próbując opanować lęk. -
Wysiądę na następnym poziomie.
Nie mogę oddychać!
Mężczyzna przysunął się bliżej.
- Sądziłem, że masz to już za sobą. - Czule pogładził policzek syna.
Chłopak poczuł się zawstydzony, że rozczarował ojca, lecz tak
huczało mu w uszach, iż ledwie słyszał. Nie mogę oddychać. Muszę
wysiąść z windy!
Windziarz opowiadał coś o niezawodnych tłokach napędzających
windę i konstrukcji ze zgrzewanego żelaza. Daleko pod nimi widać było
ulice Paryża biegnące we wszystkich kierunkach.
Jesteśmy prawie na miejscu - dodał sobie otuchy, podnosząc głowę i
spoglądając na ostatnią platformę. - Muszę wytrzymać.
Winda zmierzała ku górnej platformie widokowej. Filar zaczął się
zwężać, a jego masywna konstrukcja skurczyła się w ciasny pionowy
tunel.
- Tato, ja nie...
Nad głową usłyszeli nieoczekiwane skrzypienie. Kabina szarpnęła i
dziwnie wychyliła się na bok. Postrzępione liny, przypominające węże,
zaczęły uderzać o ściany. Chłopiec złapał ojca za rękę.
- Tato!
Strona 11
Wpatrywali się w siebie przez przerażającą chwilę. Po chwili
podłoga wróciła do właściwego położenia.
Robert Langdon podskoczył na miękkim skórzanym fotelu, budząc
się z na wpół świadomego snu na jawie. Siedział sam w ogromnej
kabinie falcona 2000EX, który znalazł się właśnie w strefie turbulencji.
W oddali pracowały równo dwa silniki firmy Pratt & Whitney.
- Panie Langdon? - usłyszał nad głową trzeszczący głos dochodzący
z interkomu. - Rozpoczynamy podchodzenie do lądowania.
Wyprostował się i wsunął notatki do skórzanej torby podróżnej.
Odpłynął myślami w połowie przeglądania materiałów dotyczących
symboli masońskich. Pomyślał, że wspomnienie zmarłego ojca zostało
wywołane nieoczekiwanym zaproszeniem, które otrzymał tego ranka
od swojego dawnego mentora, Petera Solomona. Kolejny facet, którego
nie chcę zawieść.
Ten pięćdziesięcioośmioletni filantrop, historyk i badacz wziął go
pod swoje skrzydła prawie trzydzieści lat temu, pod wieloma
względami wypełniając pustkę, która powstała po śmierci ojca Roberta.
Mimo żel Solomon pochodził z wpływowej i niezwykle zamożnej
rodziny, Langdon dostrzegł w jego łagodnych szarych oczach pokorę i
ciepło.
Chociaż słońce już zaszło, Langdon nadal widział delikatny zarys
największego obelisku na świecie, wznoszącego się ponad horyzontem
niczym ramię starożytnego zegara słonecznego. Mający prawie sto
siedemdziesiąt metrów wysokości pomnik był symbolem serca tego
narodu. Od iglicy we wszystkich kierunkach rozchodziła się misterna
geometryczna siatka ulic i pomników.
Waszyngton, nawet oglądany z lotu ptaka, promieniował niemal
mistyczną mocą.
Langdon kochał to miasto, a gdy odrzutowiec wylądował, poczuł
podniecenie na myśl o tym, co go czeka. Falcon podkołował do
Strona 12
prywatnego terminalu znajdującego się na rozległym obszarze
Międzynarodowego Lotniska Dullesa.
Kiedy maszyna się zatrzymała, Langdon zabrał swoje rzeczy,
podziękował pilotom i opuścił luksusowe wnętrze, schodząc po
rozkładanych schodkach. Chłodne styczniowe powietrze dawało
poczucie swobody.
Odetchnij głęboko, Robercie - pomyślał, rozkoszując się otwartą
przestrzenią.
Pas startowy spowijała biała mgła, gęsta jak zasłona. Schodząc na
mokry asfalt, Langdon miał wrażenie, że znalazł się na bagnach.
- Witam! Witam pana! - usłyszał śpiewny angielski akcent. - Czy to
pan, profesorze Langdon?
Odwrócił głowę i ujrzał kobietę w średnim wieku z plakietką i
podkładką do pisania. Biegła w jego stronę, machając ręką. Spod
modnego, robionego na drutach kapelusza wystawały jasne kręcone
włosy.
- Witam pana w Waszyngtonie!
- Dziękuję - odpowiedział z uśmiechem.
- Nazywam się Pam, pracuję w liniach pasażerskich.
Kobieta mówiła z takim ożywieniem, że było to niepokojące. -
Proszę za mną, samochód już czeka.
Langdon ruszył w poprzek pasa do terminalu „Signature”
otoczonego lśniącymi prywatnymi odrzutowcami. Postój taksówek dla
sławnych i bogatych.
- Proszę wybaczyć, że pytam - zagadnęła kobieta nieśmiało. - Czy
jest pan tym Robertem Langdonem, który pisze książki o religiach i
symbolach?
Langdon po chwili wahania skinął głową.
- Tak sobie pomyślałam! - wykrzyknęła rozpromieniona. - W moim
klubie czytelniczym dyskutowaliśmy o pana książce poświęconej
Kościołowi i świętej kobiecości! Tej, która wywołała taki skandal! Widać
lubi pan wpuszczać lisa do kurnika.
- Nie chciałem wywołać skandalu.
Strona 13
Wyczuła, że Robert nie jest w nastroju do rozmowy o swojej pracy.
- Przepraszam, że tyle gadam. Pewnie męczy pana sława, ale sam
pan jest sobie winien. - Wskazała żartobliwie jego ubranie. - Zdradził
pana uniform.
Uniform? Langdon spojrzał na siebie. Był ubrany w grafitowy golf,
marynarkę marki ·Harris Tweed, spodnie khaki i uniwersyteckie
mokasyny z miękkiej skóry... typowy ubiór, w którym przychodził na
zajęcia, wygłaszał wykłady, pozował do zdjęć jako autor i brał udział w
imprezach towarzyskich.
Kobieta się roześmiała.
- Golfy już dawno wyszły z mody. Wyglądałby pan znacznie
przystojniej w krawacie.
Nie ma mowy, nie założę sobie pętli na szyję - pomyślał. Wykładając
w Phillips Exeter Academy, musiał nosić krawat przez sześć dni w
tygodniu i mimo romantycznie brzmiących zapewnień rektora, że
krawat wywodzi się od jedwabnego fascalium, noszonego przez
rzymskich mówców, pragnących w ten sposób ogrzać struny głosowe,
doskonale wiedział, że słowo eravat pochodzi od nazwy
bezwzględnych chorwackich najemników, którzy przed wyruszeniem
do walki zawiązywali sobie chustę na szyi. Biurowi wojownicy,
pragnący onieśmielić wrogów podczas codziennych potyczek w salach
posiedzeń, zakładają je do dziś.
- Dzięki za radę - zaśmiał się Langdon. - Pomyślę o tym w
przyszłości.
Na szczęście z lśniącego lincolna zaparkowanego obok terminalu
wysiadł profesjonalnie wyglądający mężczyzna w czarnym garniturze,
dając mu znak ręką.
- Pan Langdon? Jestem Charles z firmy Beltway Limousine -
powiedział, otwierając tylne drzwi. - Dobry wieczór, proszę pana.
Witam w Waszyngtonie.
Langdon wręczył Pam napiwek za jej gościnność i zajął miejsce we
wnętrzu luksusowego auta. Kierowca pokazał mu regulator
temperatury, butelkę z wodą i koszyczek z ciepłymi babeczkami. Po
Strona 14
chwili mknęli prywatną droga dojazdową. A więc tak żyje druga
połowa ludzkości.
Kiedy znaleźli się na Windsock Drive, szofer sprawdził listę
pasażerów i podniósł słuchawkę telefonu.
- Dzwonię z firmy Beltway Limousine - oznajmił rzeczowo. -
Proszono mnie o potwierdzenie przylotu pasażera. - Zamilkł na chwilę.
- Tak, proszę pana. Pański gość, pan Langdon, właśnie przybył. Będzie
przed Kapitolem o dziewiętnastej. Bardzo proszę. - Rozmowa dobiegła
końca.
Langdon uśmiechnął się do siebie. Pomyśleli o wszystkim.
Drobiazgowość była jednym z największych przymiotów Petera
Solomona, dzięki którym z niezwykłą łatwością sprawował tak rozległą
władzę. Nie zaszkodziło też kilka miliardów dolarów w banku.
Rozsiadł się wygodnie w skórzanym fotelu i zamknął oczy,
pozostawiając za sobą szum lotniska. Jazda do Kapitolu miała zająć pół
godziny. Langdon był zadowolony, że może spędzić ten czas w
samotności, by zebrać myśli. Wszystko działo się tak. szybko, że dopiero
teraz zaczął się poważnie zastanawiać nad niesamowitym wieczorem,
który go czeka.
Mój przyjazd jest okryty tajemnicą - pomyślał rozbawiony.
Piętnaście kilometrów od Kapitolu na przybycie Roberta Langdona
czekał niecierpliwie pewien mężczyzna.
Strona 15
Rozdział 2
Mężczyzna nazywający siebie Mal'akh wbił igłę w skórę swojej
ogolonej głowy, wzdychając z rozkoszą, gdy ostre narzędzie wchodziło
i wychodziło z ciała. Cichy szum elektrycznego urządzenia był
uzależniający, podobnie jak ukłucia igły wnikającej w skórę właściwą i
wprowadzającej barwnik.
Jestem dziełem sztuki.
Celem tatuażu nigdy nie było piękno, lecz przemiana. Począwszy od
składanych w ofierze nubijskich kapłanów z 2000 roku przed naszą erą i
wytatuowanych wyznawców kultu Kybele ze starożytnego Rzymu, po
tatuaże moko współczesnych Maorysów, ludzie zdobili swoje ciała, aby
niejako złożyć je w ofierze, znosząc fizyczny ból związany z
upiększaniem się i odmieniając swoje jestestwo.
Mimo - złowrogiej przestrogi zapisanej w Księdze Kapłańskiej,
zakazującej umieszczania znaków na ciele, tatuowanie pozostało
obrzędem przejścia dla milionów współczesnych ludzi: od ogolonych na
łyso nastolatków i narkomanów po gospodynie domowe z przedmieść.
Czynność tatuowania skóry była wyrazem mocy przemiany,
ogłoszeniem światu: „Jestem panem własnego ciała”. Upajające
poczucie władzy, czerpane z przemiany fizycznej, uzależniło miliony od
praktyk zmieniających wygląd ciała, od chirurgii kosmetycznej,
piercingu, kulturystyki i sterydów, po bulimię i zmianę płci.
Ludzki duch pragnie władzy nad swoją cielesną powłoką.
Zegar szafkowy uderzył jeden raz. Mal'akh spojrzał na tarczę.
Osiemnasta trzydzieści. Odłożył instrumenty, owinął nagie, mające sto
dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu ciało jedwabnym szlafrokiem
kiryu i ruszył korytarzem. W powietrzu wypełniającym jego rozległą
Strona 16
rezydencję czuć było ostrą woń barwników i dym świec z wosku
pszczelego, których używał do dezynfekowania igieł. Rosły mężczyzna
szedł korytarzem, mijając bezcenne włoskie antyki - akwafortę
Piranesiego, krzesło Savonaroli, srebrną lampę naftową Bugariniego...
Wyjrzał przez okno sięgające od podłogi do sufitu, podziwiając
widoczną w oddali linię horyzontu. Błyszcząca kopuła Kapitolu lśniła
władczo na tle ciemnego zimowego nieba.
Spoczywa tam, gdzie je ukryto - pomyślał. - Zakopali to gdzieś tam.
Niewielu wiedziało o jego istnieniu... a jeszcze mniej o jego budzącej
grozę mocy i o tym, jak przemyślnie został ukryty. Do dziś pozostał
największą tajemnicą tego kraju. Garstka ludzi, która znała prawdę,
ukrywała ją za zasłoną symboli, legend i alegorii. Teraz otworzyli
przede mną drzwi - pomyślał Mal'akh. Trzy tygodnie temu, po
mrocznym rytuale, którego świadkami byli najpotężniejsi ludzie
Ameryki, Mal'akh osiągnął trzydziesty trzeci stopień wtajemniczenia,
najwyższego eszelonu w najstarszym bractwie, jakie przetrwało. Mimo
iż zdobył wysoką pozycję, bracia nic mu nie powiedzieli. Nigdy tego nie
zrobią. Odbywa się to zupełnie inaczej. W jednych kręgach
wtajemniczenia znajdują się drugie, podobnie jak bractwa w ramach
bractw. Nawet gdyby czekał całe lata, mógłby nigdy nie zasłużyć na
największe zaufanie.
Na szczęście nie potrzebował zaufania członków loży, aby poznać jej
najpilniej strzeżony sekret.
Obrzęd inicjacji spełnił swoje zadanie.
Podniecony tym, co go czeka, ruszył do sypialni. Z głośników
rozmieszczonych w całym domu dobiegały dźwięki rzadkiego nagrania
kastrata, wykonującego arię Lux Aeterna z Requiem Verdiego. Muzyka
była jak wspomnienie poprzedniego życia. Mal'akh wcisnął guzik
pilota, aby usłyszeć grzmiące Dies Irae. Przy akompaniamencie kotłów i
równoległych kwint zaczął wchodzić po marmurowych stopniach,
czując, jak szata opina jego muskularne nogi.
Kiedy zaczął biec, pusty żołądek jęknął w proteście. Mal'akh pościł
od dwóch dni. Pił tylko wodę, przygotowując swoje ciało zgodnie ze
Strona 17
starożytnym zwyczajem. Zaspokoisz głód o świcie - dodał sobie otuchy.
- Wtedy ból ustanie.
Wszedł z czcią do sanktuarium sypialni, zamykając za sobą drzwi.
Skierował się do garderoby, lecz nagle przystanął, czując, że przyciąga
go do siebie ogromne pozłacane lustro. Nie mogąc się oprzeć, spojrzał
na swoje odbicie. Wolno, jakby rozpakowywał bezcenny dar, rozpostarł
poły szlafroka, odsłaniając nagi tors. Widok, który ujrzał, wzbudzał
podziw.
Jestem dziełem sztuki.
Jego masywne ciało było ogolone i gładkie. Opuścił głowę,
spoglądając na stopy, na których wytatuowano łuskę i szpony
jastrzębia. Umięśnione nogi były wytatuowane niczym rzeźbione
kolumny - lewa pokryta spiralnym wzorem, prawa, pionowymi liniami.
Boaz i Jakin4. Pachwina i brzuch tworzyły ozdobny łuk, ponad którym
wznosiła się potężna klatka piersiowa z dwugłowym Feniksem.
Źrenicami pojedynczego oka jednego i drugiego ptaka były brodawki
sutkowe. Ramiona, szyję, twarz i ogoloną głowę pokrywała misterna
siatka starożytnych symboli i magicznych znaków.
Jestem dziełem sztuki... ewoluującą ikoną.
Jeden ze śmiertelnych, który osiemnaście godzin temu oglądał nagie
ciało Mal'akha, wykrzyknął przerażony:
- Mój - Boże, jesteś demonem!
- Jak sobie życzysz - odparł Mal'akh, rozumiejąc jak starożytni, że
anioły i demony są tym samym: wymiennymi archetypami. Wszystko
zależy od punktu widzenia. Opiekuńczy anioł, który pokonał twojego
nieprzyjaciela podczas bitwy, był przez niego postrzegany jako demon
zagłady.
Mal'akh pochylił głowę, by spojrzeć z ukosa na jej czubek.
Tam, niczym podobna koronie aureola, lśnił mały krąg bladej,
niewytatuowanej skóry, jedyny dziewiczy fragment jego ciała. Święte
miejsce, które czekało cierpliwie aż do dzisiejszej nocy...
4 Boaz i Jakin - kolumny strzegące wejścia do Świątyni Salomona.
Strona 18
Chociaż Mal'akh nie miał jeszcze tego, co było potrzebne do
ukończenia arcydzieła, wiedział, że ta chwila szybko nadejdzie.
Zachwycony swoim odbiciem, poczuł, jak narasta w nim
świadomość posiadanej władzy. Ściągnął poły szlafroka i podszedł do
okna, podziwiając mistyczne miasto, które rozciągało się przed jego
oczami.
Ukryli to gdzieś tutaj.
Pomyślał o czekającym go zadaniu, podszedł do toaletki i zaczął
starannie nakładać warstwę podkładu, aż znikły tatuaże pokrywające
twarz, głowę i szyję. Kiedy skończył, spojrzał na swoje odbicie. Z
zadowoleniem pogładził gładką skórę głowy i się uśmiechnął.
Jest tu - pomyślał. - Dzisiejszej nocy pewien człowiek pomoże mi go
odnaleźć.
Wychodząc z domu, przygotował się na wydarzenie, które
niebawem wstrząśnie gmachem amerykańskiego Kapitolu. Zadał sobie
wiele trudu, by złożyć wszystkie fragmenty układanki.
Teraz do gry miał wkroczyć jego ostatni pionek.
Strona 19
Rozdział 3
Robert Langdon przeglądał karteczki z notatkami, kiedy odgłos
opon jadącego samochodu się zmienił. Podniósł głowę i zdumiał się,
gdy stwierdził, gdzie są.
Dotarliśmy do mostu Memorial?
Odłożył notatki i spojrzał na przesuwające się w dole spokojne
wody Potomacu. Nad jego powierzchnią unosiła się ciężka mgła.
Słusznie nosząca miano Foggy Bottom5, zawsze wydawała mu się
dziwnym miejscem na zbudowanie stolicy kraju. Spośród wszystkich
miejsc Nowego Świata Ojcowie Założyciele wybrali grząskie nadrzeczne
mokradła, umieszczając w nich kamień węgielny pod swoje utopijne
społeczeństwo.
Langdon spojrzał w lewo, za Tidal Basin, ku wdzięcznie
zaokrąglonemu kształtowi Mauzoleum Jeffersona, Panteonu Ameryki,
jak wielu go nazywało. Z przodu ze sztywną surowością wznosiło się
Mauzoleum Lincolna przypominające ateński Partenon; W oddali
Langdon dostrzegł centralny punkt miasta - tę samą iglicę, którą oglądał
z lotu ptaka. Jej architektoniczna inspiracja wywodziła się z czasów
znacznie poprzedzających Greków i Rzymian. Egipski obelisk Ameryki.
Monolityczna iglica pomnika Waszyngtona rysowała się w oddali,
oświetlona na tle nieba niczym majestatyczny maszt żaglowca. Gdy się
patrzyło z ukosa, obelisk wydawał się oderwany od ziemi, jakby kołysał
się na posępnym niebie niczym na wzburzonych falach. Langdon czuł
się tak samo pozbawiony oparcia. Jego podróż do Waszyngtonu była
zupełnie niespodziewana. Obudziłem się rano, myśląc, że spędzę
spokojną niedzielę w domu, a oto jestem w odległości kilku minut drogi
5 Foggy (ang.) - „mglisty”, Foggy Bottom to także nieco ironiczna
nazwa Departamentu Stanu.
Strona 20
od Kapitolu.
O czwartej czterdzieści pięć Langdon dał nurka do spokojnej wody,
zgodnie ze swoim zwyczajem rozpoczynając dzień od przepłynięcia
pięćdziesięciu długości pustego o tej porze basenu Harvard. Nie miał
już takiej formy jak w czasach college 'u, gdy grał w drużynie piłki
wodnej, nadal jednak był szczupły i wysportowany, i wyglądał całkiem
znośnie, jak na faceta po czterdziestce. Jedyną różnicą był wysiłek, jaki
musiał włożyć, by ten stan utrzymać.
Wróciwszy do domu koło szóstej, przystąpił do porannego rytuału
ręcznego mielenia sumatrzańskiej kawy i wdychania egzotycznego
aromatu, który wypełnił kuchnię. Tego ranka zdumiało go migające
światełko automatycznej sekretarki.
Kto może dzwonić w niedzielę o szóstej rano? W cisnął przycisk i
odsłuchał wiadomość.
„Dzień dobry, profesorze Langdon. Przepraszam, że dzwonię o tak
wczesnej porze”. W uprzejmym głosie brzmiało wahanie i słaby
południowy akcent. „Nazywam się Anthony Jelbart, jestem asystentem
Petera Solomona. Pan Solomon powiedział mi, że wcześnie pan wstaje...
Próbował skontaktować się z panem dziś rano w pilnej sprawie. Czy
byłby pan łaskaw zadzwonić do Petera, gdy otrzyma pan tę
wiadomość? Wiem, że zna pan jego prywatny numer, lecz na wszelki
wypadek go powtórzę: dwieście dwa - trzysta dwadzieścia dziewięć -
pięćdziesiąt siedem - czterdzieści sześć”.
Langdon zaniepokoił się nagle o starego przyjaciela. Peter Solomon
miał nienaganne maniery i był niezwykle uprzejmy. Z pewnością nie
nękałby go w niedzielę, gdyby nie stało się coś bardzo złego.
Odstawił na pół zmieloną kawę i pobiegł do gabinetu, by
oddzwonić.
Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku.
Peter Solomon był jego przyjacielem i mentorem. Chociaż starszy od
Langdona o zaledwie dwanaście lat, wypełniał pustkę po stracie ojca od
czasu, gdy spotkali się po raz pierwszy na uniwersytecie Princeton.
Langdon był wtedy studentem drugiego roku i musiał wysłuchać