Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary
Szczegóły |
Tytuł |
Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Dedykacja
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Strona 3
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXIX
Strona 4
(The Elf Queen of Shannara)
Przekład: Motak Grażyna
Shannara (tom: VI)
1998
Strona 5
Diane,
Której tak bardzo brak
Strona 6
Rozdział I
Ogień.
Trzaskał w olejnych lampach, które wisiały – dalekie i samotne
– w oknach i na gankach domostw jej ludu. Pluł i syczał, liżąc
nasmołowane pochodnie zatknięte przy bramach i na
skrzyżowaniach dróg. Lśnił poprzez bogate listowie pradawnego
dębu i wiązu, gdzie wzdłuż szpaleru drzew zawieszono szklane
lampiony. Płomyki, drobinki mrugającego światła, były niczym
maleńkie stworzenia, którym noc groziła pożarciem.
Jak my, pomyślała.
Jak elfy.
Jej spojrzenie powędrowało poza budowle i mury miasta,
gdzie dymił Killeshan.
Ogień.
Błyskał czerwienią z poszarpanej paszczy wulkanu, a blask jej
płynnego wnętrza odbijał się w chmurach wulkanicznego
popiołu, który zawisł na pustym niebie posępnymi zwałami.
Killeshan wynurzał się nad nimi ogromny i niezdobyty –
fenomen natury, któremu nie mogła się przeciwstawić nawet
magia elfów. Już od tygodni z głębin ziemi dobywał się grzmot,
ponury i nieustępliwy niczym narastająca wściekłość, która w
końcu zapragnie znaleźć ujście.
Już teraz lawa wydrążyła tunele w szczelinach i pęknięciach
zboczy i spływała do wód oceanu długimi, wijącymi się
wstęgami, które wypalały dżunglę, pochłaniając wszystko, co w
niej żyło. Wiedziała, że jeszcze dzień lub dwa i to zastępcze ujście
nie wystarczy, a Killeshan wybuchnie pożogą, która unicestwi
ich wszystkich.
Strona 7
Jeśli ktoś jeszcze pozostanie.
Stała na skraju Ogrodów Życia, blisko miejsca, gdzie rosła
Ellcrys. Pradawne drzewo wznosiło się ku niebiosom, jakby
przedzierało się przez, opary, aby zaczerpnąć czystszego
powietrza, do którego mgła broniła dostępu. Srebrne gałęzie
lśniły niewyraźnie w świetle lampionów i pochodni, a w
szkarłatnych liściach odbijał się ciemniejszy poblask wulkanu.
Pomiędzy gałęziami drzewa tańczyły drobinki płomienia, kreśląc
dziwaczne wzory, jakby próbowały stworzyć jakieś malowidło.
Patrzyła, jak obrazy pojawiają się i bledną, niczym odbicie jej
myśli, a smutek, który odczuwała, pochłaniał ją coraz bardziej.
Co mam zrobić? – myślała z rozpaczą. Jaki wybór mi pozostał?
Wiedziała, że żaden. Mogła jedynie czekać.
Była Ellenroh Elessedil, królową elfów, i wszystko, co mogła
zrobić, to czekać. Mocno chwyciła różdżkę Ruhk i z grymasem na
twarzy spojrzała w niebo. Tej nocy nie było księżyca ani gwiazd.
Od tygodni prawie ich nie było. Tylko mgła, gęsta i
nieprzenikniona jak całun czekający, aby opaść, przykryć ich
ciała, otulić ich wszystkich i osłonić na zawsze.
Stała sztywno, podczas gdy gorąca bryza owiewała ją, unosząc
delikatne płótno jej odzienia. Była wysoka, o kanciastym ciele i
długich członkach. Wystające kości twarzy tworzyły bez trudu
rozpoznawalne rysy. Wysokie kości policzkowe, szerokie czoło i
ostro zakończony, gładki podbródek pod szerokimi, wąskimi
ustami. Skóra na twarzy była napięta, nadając jej wygląd trupiej
czaszki. Płowe włosy opadały na ramiona w gęstych, niesfornych
lokach. Dziwne, świdrująco błękitne oczy zawsze zdawały się
widzieć rzeczy, których inni nie dostrzegali od razu. Wyglądała o
wiele młodziej niż na swoje pięćdziesiąt parę lat. Kiedy się
uśmiechała, co zdarzało się często, niemal bez wysiłku
Strona 8
wywoływała uśmiech na twarzach innych.
Teraz jednak się nie uśmiechała. Było już późno, dobrze po
północy i zmęczenie krępowało ją niczym łańcuch. Nie mogła
spać, wyszła więc na spacer do Ogrodów, aby posłuchać nocy,
aby pobyć sam na sam ze swymi myślami i spróbować odnaleźć
choćby odrobinę spokoju. Spokój jednak nie dawał się
pochwycić, myśli przypominały małe demony, szydzące i
dokuczliwe, a noc była ogromną, nienasyconą czarną chmurą,
która cierpliwie czekała na moment, kiedy w końcu zdusi słabą
iskierkę ich żywota. Znowu ogień. Ogień dający życie i
zdmuchujący je swym oddechem. Ten obraz prześladował ją
zdradliwym szeptem.
Odwróciła się gwałtownie i ruszyła przez Ogrody. Cort szedł jej
śladem – milcząca, niewidzialna obecność. Gdyby zechciała nań
spojrzeć, nie znalazłaby go. Potrafiła w myślach przywołać jego
obraz. niedużego, przysadzistego młodzika o niewiarygodnej
szybkości i sile. Był jednym ze Strażników Domu, obrońców
rządzących elfów, bronią, która ich osłaniała, żywotami
poświęcanymi, aby ich zachować przy życiu. Cort był jej cieniem,
a jeśli go nie było, był Dal. Jeden z nich czuwał zawsze w pobliżu,
dbając o jej bezpieczeństwo. Szła ścieżką, a jej myśli gwałtownie
przeskakiwały z tematu na temat. Przez cienkie podeszwy butów
wyczuwała nierówność podłoża. Arborlon, miasto elfów, jej dom,
przeniesiony z Westlandii ponad sto lat temu – tutaj, do tego...
Pozostawiła myśl niedokończoną. Zabrakło słów, aby ją
dopełnić. Magia elfów, przywołana na nowo z czarodziejskich
czasów, osłaniała miasto, ale i ona zaczynała słabnąć.
Pomieszane wonie kwiatów z Ogrodów przytłumiły gryzące
wyziewy gazów Killeshan tam, gdzie przedarły się przez
zewnętrzną granicę Keel. Łagodny śpiew nocnego ptactwa unosił
Strona 9
się z drzew i dachów, ale nawet tutaj ich pieśni rwały się,
przecinane gardłowymi dźwiękami mrocznych stworów
przyczajonych za murami miasta, w dżungli i na bagniskach,
gdzie stłoczyły się przy Keel i czekały.
Potwory.
Szlak, którym podążała, kończył się na najdalej wysuniętym,
północnym krańcu Ogrodów, na cyplu ponad jej domem. Okna
pałacu były ciemne. Z wyjątkiem niej wszyscy wewnątrz spali.
Dalej leżało miasto, zbiorowisko domostw i sklepów
przycupniętych za ochronną barierą Keel, jak przerażone
zwierzątka skulone w swoich norach. Nic się nie poruszało, jakby
strach paraliżował, a jakikolwiek ruch mógł zdradzić kryjówkę.
Pokręciła głową ze smutkiem. Arborlon było wyspą otoczoną
przez wrogów. Za nim, na wschodzie, był Killeshan, wznosząca
się nad miastem ogromna, poszarpana góra ukształtowana ze
skalnej lawy, która wybuchała od wieków. Jeszcze dwadzieścia
lat temu była uśpionym wulkanem, teraz zaś – żywym i
niespokojnym. Na północ i południe rozrastała się dżungla, gęsta
i nieprzenikniona, ciągnąca się gęstwiną zieleni aż do wybrzeży
oceanu. Na zachodzie, poniżej zboczy, na których osadzono
Arborlon, leżało Rowen, a poza nim mur Blackledge. Żadne z
nich nie należało do elfów. Niegdyś cały świat do nich należał,
przed nadejściem człowieka. Niegdyś nie było miejsca, gdzie nie
mogliby się udać. Nawet za czasów druida Allanona, ledwie
trzysta lat temu, cała Westlandia należała do nich. Teraz
ograniczeni zostali do tej małej powierzchni, oblężeni ze
wszystkich stron, uwięzieni za murami swej słabnącej magii.
Wszyscy, wszyscy, którzy pozostali, schwytani w pułapkę.
Spojrzała w ciemność za Keel, odmalowując w myślach to, co
tam czekało. Co za ironia, przemknęło jej przez głowę, oto elfy
Strona 10
stały się ofiarami własnej magii, własnej mądrości, planów, które
zawiodły, i obaw, o które nigdy się nie powinni troskać. Jak mogli
być tak głupi?
Daleko od miejsca, gdzie stała, w dole, przy końcu Keel, gdzie
spiętrzała się dawno zastygła, skamieniała lawa, nagle błysnęło
światło – fontanna ognia, a zaraz za nią nagły, jaskrawy wybuch i
wrzask. Potem krótkie okrzyki i cisza. Kolejna próba przebicia
murów i kolejna śmierć. Działo się tak co noc w miarę, jak stwory
stawały się śmielsze, a magia coraz słabsza.
Rzuciła okiem za siebie, gdzie najwyższe gałęzie Ellcrys
wznosiły się ponad drzewami Ogrodów firmamentem życia. Już
od tak dawna drzewo chroniło elfy. Odnawiało się i odradzało.
Dawało pokój. Ale teraz nie mogło ich ochronić, nie przed tym, co
zagrażało im tym razem.
Nie przed nimi samymi.
W przypływie buntu chwyciła różdżkę Ruhk i poczuła falę
magii, ciepło w dłoniach i palcach. Różdżka była gruba, sękata i
wypolerowana do połysku. Wyciosano ją z czarnego orzecha i
nasycono magią jej ludu. Do jej czubka przymocowany był Loden
– biały diament na tle ciemności nocy. W jego ściankach widziała
swoje odbicie. Czuła, jak dociera do jej wnętrza. Różdżka Ruhk
dawała siłę władcom Arborlonu od ponad wieku.
Ale również ona nie mogła teraz ochronić elfów.
— Cort? – zawołała cicho.
Strażnik Domu pojawił się u jej boku.
— Zostań ze mną przez chwilę – poprosiła.
Stali bez słowa i patrzyli na miasto. Czuła się nie do zniesienia
samotna. Jej ludziom zagrażała zagłada. Powinna coś zrobić.
Cokolwiek. Ale jeśli sny nie były prawdą? Jeśli wizje Eowen
Cerise myliły się? Rzecz jasna nigdy się tak nie zdarzyło, ale tak
Strona 11
wiele było do stracenia! Jej usta zacisnęły się gniewnie. Musi
uwierzyć. To konieczne. Wizje się sprawdzą. Tak jak obiecano,
pojawi się dziewczyna, krew z jej krwi. Pojawi się.
Ale czy nawet ona wystarczy?
Odsunęła od siebie to pytanie. Nie mogła go do siebie
dopuszczać. Nie mogła dopuścić do siebie rozpaczy. Odwróciła
się na pięcie i szybko ruszyła z powrotem przez Ogrody do
ścieżki prowadzącej w dół. Cort przez chwilę szedł za nią, po
czym wtopił się w mrok. Nie widziała, jak odchodził. Myślała o
przyszłości, o przepowiedniach Eowen i losie ludu elfów.
Pragnęła, aby przetrwali. Będzie czekała na dziewczynę, jak
długo będzie mogła, jak długo magia będzie trzymała z dala ich
wrogów. Będzie się modliła, aby wizje Eowen okazały się
prawdą. Była Ellenroh Elessedil, królową elfów, i uczyni to, co
będzie musiała.
Ogień.
Płonął również w jej wnętrzu.
Osłonięta swym przeświadczeniem niczym tarczą, schodziła
Ogrodami Życia w powolnie upływających godzinach wczesnego
poranka, aby udać się na spoczynek.
Strona 12
Rozdział II
Wren Ohmsford ziewnęła. Siedziała na urwisku ponad
Błękitną Grimicą oparta plecami o gładki pień stareńkiej
wierzby. Przed nią rozciągał się ocean – lśniący kalejdoskop
barw na skraju horyzontu, gdzie zachodzące słońce barwio wody
plamami czerwieni, złota i purpury, a nisko wiszące chmury
tworzyły na ciemniejącym niebie dziwaczne wzory. Półmrok
sadowił się wygodnie na swoim miejscu, światło szarzało, znad
wody unosił się szept wieczornej bryzy. Zapadał spokojny
zmierzch. Zaczynały grać świerszcze, a na powierzchnię
wyskakiwały latające ryby.
Wren podciągnęła kolana pod brodę, ze wszystkich sił starając
się zachować wyprostowaną postawę, mimo iż jedyne, czego
pragnęła, to położyć się. Nie spała już od prawie dwóch dni i
zmęczenie zaczynało ją pokonywać. Pod baldachimem wierzby
panował chłód i mrok i łatwo byłoby poddać się, osunąć na
ziemię, zwinąć pod płaszczem i odpłynąć w sen. Oczy zamykały
się jej mimowolnie na tę perspektywę, po czym otwierały się
gwałtownie. Wiedziała, że nie może zasnąć, dopóki nie powróci
Garth. Musiała zachować czujność.
Wstała i podeszła na skraj urwiska, czując na twarzy powiew
bryzy i chłonąc zapachy morza. Ponad wodami pikowały i
ślizgały się żurawie i mewy, wdzięczne i ospałe. W oddali, zbyt
daleko, aby dostrzec ją wyraźnie, ogromna ryba wynurzyła się z
wody z głośnym pluskiem i zniknęła. Wren błądziła wokół
spojrzeniem. Od miejsca, gdzie stała, biegła nieprzerwanie linia
brzegu, niknąc w oddali – postrzępione, porośnięte drzewami
urwisko, za którym unosiły się na północy groźne, pokryte
Strona 13
białymi czapami śniegu Góry Skalistych Szczytów, a na południu
Irrybis. Kilka skalistych plaż oddzielało urwisko od wody. Walały
się na nich muszle, sznury wodorostów i drewno wyrzucone
przez fale.
Za plażami była już tylko pusta połać Błękitnej Granicy.
Podróż zawiodła mnie na koniec znanego świata, pomyślała
gorzko, a poszukiwania elfów wciąż trwają.
W gęstym lesie za plecami Wren zahukała sowa. Dziewczyna
odwróciła się. Rozejrzała się ostrożnie, szukając jakiegoś ruchu,
jakichkolwiek oznak poruszenia, ale nic nie znalazła. Nie było
śladu Gartha. Wciąż był na wyprawie, tropiąc...
Spokojnym krokiem wróciła do stygnących popiołów ogniska i
rozgarnęła resztki butem. Garth zakazywał jakiegokolwiek
prawdziwego ognia, dopóki nie upewnił się, że są bezpieczni.
Przez cały dzień był podenerwowany i podejrzliwy. Niepokoił się
czymś, czego żadne z nich nie umiało dostrzec, czując, że coś jest
nie tak. Wren skłonna była przypisać ten niepokój brakowi snu.
Z drugiej jednak strony Gartha rzadko myliły przeczucia. Jeśli
czymś się martwił, wiedziała, że lepiej nie zadawać pytań.
Pragnęła, aby już wrócił.
Podeszła do stawu położonego pomiędzy drzewami, uklękła i
opryskała twarz wodą. Powierzchnia wody zmarszczyła się pod
dotykiem jej dłoni i znów się wygładziła. Widziała siebie w jej
odbiciu, kiedy tafla stawała się gładka, aż jej obraz ukazał się jak
w lustrze. Spoglądała w dół na ledwie dojrzałą dziewczynę o
zdecydowanie elfich rysach, ze sterczącymi uszami i
zarysowanymi ukośnie brwiami, wąską twarzą o Wystających
kościach policzkowych i orzechowo brązowej skórze. Widziała
orzechowe oczy, bystre i żywe, nikły uśmiech, jak gdyby cieszył
ją jej tylko znany żart, krótkie popielato blond włosy wijące się w
Strona 14
grubych lokach. Było w niej jakieś napięcie, napięcie, pomyślała,
które nie da się złagodzić żadnym, największym nawet
wysiłkiem woli.
Zakołysała się na piętach i uśmiechnęła sucho, decydując, że
to, co widzi, podoba się jej na tyle, aby żyć jeszcze przez jakiś
czas.
Splotła ręce na podołku i pochyliła głowę. Poszukiwanie elfów
– jak długo to już trwa? Jak długo, od kiedy starzec – ten, którego
zwą Coglinem – przybył, aby opowiedzieć jej o snach? Tygodnie?
Ale ile ich? Straciła rachubę. Starzec wiedział o snach i zmusił ją,
aby dotarła do leżącej poza nimi prawdy. Postanowiła przyjąć to
wyzwanie, wyruszyć do Hadeshornu w Dolinie Shale i spotkać
się z duchem Allanona. Czemu nie miałaby tego zrobić? Może
dowie się czegoś o swym pochodzeniu, o rodzicach, których
nigdy nie znała, albo o swych dziejach.
Dziwne. Dopóki nie pojawił się starzec, nie interesowała się
swym pochodzeniem. Sama siebie przekonywała, że to nieważne.
Ale coś w sposobie, w jaki do niej przemawiał, w słowach,
których używał – coś odmieniło ją.
Nieśmiało sięgnęła palcami do skórzanej sakiewki zawieszonej
u szyi, wyczuwając twardy zarys malowanych Kamieni Elfów –
jej jedynej więzi z przeszłością. Skąd pochodziły? Dlaczego je
otrzymała?
Rysy elfów, krew Ohmsfordów oraz serce i umiejętności
nomadów – miała to wszystko. Tylko skąd?
Kim była?
Nie dowiedziała się tego przy Hadeshornie. Allanon przybył,
jak obiecał – mroczny i posępny nawet po śmierci. Ale nie
powiedział jej nic. Zamiast tego dał jej zadanie, tak jak wszystkim
wezwanym dzieciom Shannary. Parowi, Walkerowi i jej. Ale jej
Strona 15
zadanie? No cóż. Potrząsnęła głową na to wspomnienie. Miała
wyruszyć na poszukiwanie elfów, odnaleźć je i sprowadzić na
powrót do świata ludzi. Elfy, których nikt nie widział od ponad
stu lat, w których nawet istnienie prawie nikt nie wierzył i które
uznano za postacie z bajek dla dzieci – a ona miała je odnaleźć.
Z początku nie zamierzała tego robić, zaniepokojona tym, co
usłyszała, i uczuciami, jakie to w niej wzbudziło, nie chcąc
ryzykować ani brać udziału w czymś, czego nie pojmowała, i nie
dbała o to. Opuściła pozostałych i z Garthem, który raz jeszcze
stał się jej jedynym towarzyszem, powróciła do Westlandii.
Chciała znowu żyć jak nomadzi. Cieniowce nie były jej
zmartwieniem. Problemy ras nie były jej problemami. Ale
napomnienie druida pozostało w niej i niemal nie zdając sobie z
tego sprawy, w końcu rozpoczęła poszukiwania. Zaczęło się od
kilku pytań zadanych tu i ówdzie. Czy ktoś słyszał, czy naprawdę
były tu elfy? Czy ktoś kiedyś widział któregoś z nich? Czy ktoś
wie, gdzie można je odnaleźć? Oto pytania stawiane z początku
od niechcenia, nieśmiało, ale z czasem z rosnącą ciekawością, a
w końcu prawie z naciskiem i niecierpliwie.
A jeśli Allanon miał rację? Jeśli elfy wciąż gdzieś żyły? Jeśli
tylko one mają to, co konieczne, aby uporać się z plagą
cieniowców?
Jednak odpowiedzi na jej pytania były zawsze takie same. Nikt
nic nie wiedział o elfach. Nikt nie chciał wiedzieć.
A potem ktoś zaczął ich śledzić – ktoś albo coś – ich cień, jak
zaczęli go nazywać – stwór na tyle sprytny, aby wytropić ich
pomimo środków ostrożności, i na tyle chytry, aby nie zdołali go
na tym przyłapać. Dwa razy usiłowali schwytać go w pułapkę i
dwa razy się nie udało. Ponosili porażkę za każdym razem, kiedy
próbowali się cofnąć, aby zajść go od tyłu. Nigdy nie widzieli jego
Strona 16
twarzy nigdy nie ujrzeli go nawet w przelocie. Nie mieli pojęcia,
kim lub, czym jest.
Był z nimi cały czas, kiedy weszli do Wilderun i schodzili do
Grimpen Ward. Tam, dwie noce wcześniej, znaleźli Addershag.
Jakiś nomada powiedział im o starej kobiecie, zwanej widzącą,
która znała różne sekrety i mogła wiedzieć coś o elfach. Znaleźli
ją w piwnicy tawerny, skutą łańcuchami i więzioną przez grupkę
mężczyzn pragnących zarobić na jej darze widzenia. Wren
nakłoniła ich, aby pozwoli jej porozmawiać ze starą istotą o wiele
bardziej chytrą i niebezpieczną, niż podejrzewali jej strażnicy.
Wspomnienie tego spotkania było ciągle żywe i przerażające.
Ciało kobiety przypominało wysuszoną łupinę, a twarz była
gmatwaniną bruzd i zmarszczek. Splątane białe włosy opadały
na kruche ramiona, a sękate dłonie trzymała zaciśnięte przed
sobą. Miała na sobie płócienną koszulę i stare buty. Wren
podeszła i uklękła przy niej. Stara głowa podniosła się, ukazując
mętne, nieruchome spojrzę nie. Kobieta była ślepa. Wren
postawiła naftową lampę na podłodze obok siebie.
— Czy jesteś widzącą, zwaną Addershag, matko? – zapytała
miękko.
Wytrzeszczone oczy zamrugały.
— Kto pyta? – zaszemrał słaby głos. – Jak się nazywasz?
— Wren Ohmsford.
Biała głowa pochyliła się, wskazując schody i drzwi nad nimi.
— Jesteś z nimi?
Wren pokręciła głową.
— Jestem sama ze sobą. I z towarzyszem. Oboje jesteśmy
nomadami.
Pomarszczone dłonie sięgnęły, aby dotknąć jej twarzy, badając
jej linie i zagłębienia, przesuwając się po skórze dziewczyny
Strona 17
niczym suche liście. Wren się nie poruszyła. Dłonie cofnęły się.
— Jesteś elfem.
— Mam w sobie krew elfów.
— Elf! – Głos kobiety był ochrypły i napięty. W ciszy piwnicy
oberży brzmiał jak syk. Pomarszczona twarz przechyliła się na
bok, jakby w namyśle. Ja jestem Addershag. Ja jestem widzącą
przyszłość i to, co niesie, mówiącą prawdę. Czego pragniesz?
Wren zakołysała się nieznacznie na piętach.
— Szukam westlandzkich elfów. Tydzień temu powiedziano
mi, że możesz wiedzieć, gdzie ich znaleźć, jeśli nadal istnieją.
Addershag zachichotała cicho.
— Och, istnieją. Naprawdę istnieją. Ale nie każdemu się
pokazują, a od lat nie pokazały się nikomu. To dla ciebie tak
ważne, dziewczę elfów, odszukać ich? Szukasz ich, ponieważ
potrzebujesz kogoś ze swoich? – Mętne oczy wpatrywały się
ślepo w twarz dziewczyny. – Nie, nie ty. Pomimo swojej krwi
przede wszystkim jesteś nomadką, a nomada nie potrzebuje
nikogo. Twoje życie jest życiem wędrowca, podróżującego
swobodnie, dokąd zechce, i radujesz się nim. – Uśmiechnęła się
prawie bezzębnym uśmiechem. – Dlaczego więc?
— Ponieważ powierzono mi zadanie, które postanowiłam
przyjąć odpowiedziała ostrożnie Wren.
— Zadanie, czy tak? – Zmarszczki i bruzdy na twarzy kobiety
jeszcze się pogłębiły. – Pochyl się do mnie, dziewczę elfów.
Wren zawahała się, a potem schyliła się na chwilę. Dłonie
Addarshag uniosły się znowu, jej palce badały. Raz jeszcze
przebiegły po twarzy Wren, a potem po jej szyi i ciele. Kiedy
dotknęły przodu bluzy dziewczyny, cofnęły się jak oparzone.
— Magia! krzyknęła stara, chwytając oddech.
Wren wzdrygnęła się, a potem gwałtownie chwyciła kobietę za
Strona 18
nadgarstki.
— Jaka magia? O czym ty mówisz?
Ale Addershag stanowczo pokręciła głową, jej wargi zacisnęły
się, a głowa opadła na wyschniętą pierś. Wren trzymała ją
jeszcze przez chwilę, a potem puściła.
— Dziewczę elfów – wyszeptała stara kobieta. – Kto wysłał cię
na poszukiwanie westlandzkich elfów?
Wren zaczerpnęła głęboko tchu, aby opanować strach.
— Duch Allanona – odpowiedziała.
Stara głowa poderwała się nagle.
— Allanon! – wyszeptała to imię jak przekleństwo. – A więc to
tak! Zadanie druida, prawda? Doskonale. A zatem posłuchaj.
Pójdziesz na południe przez Wilderun, przejdziesz Irrybis i
pójdziesz brzegiem Błękitnej Granicy. Kiedy dotrzesz do jaskiń
roków, rozpal ognisko i przez trzy dni i trzy noce podtrzymuj
ogień. Przyjdzie ktoś, kto ci pomoże. Rozumiesz?
— Tak – odpowiedziała Wren, zastanawiając się równocześnie,
czy naprawdę zrozumiała. Czy kobieta mówiła o rokach? Czy to
nie gatunek ogromnego przybrzeżnego ptaka?
— Bądź ostrożna, elfko – ostrzegła kobieta, unosząc chudą
dłoń. – Widzę przed tobą niebezpieczeństwo, ciężkie czasy,
zdradę i niewyobrażalne zło. W mojej głowie są wizje, prawdy,
które prześladują mnie swym szaleństwem. Uważaj i na mnie.
Kieruj się własnym osądem, dziewczyno. Nie ufaj nikomu!
Nie ufaj nikomu!
Potem Wren opuściła starą kobietę, zachęcana do odejścia,
mimo iż chciała zostać i ofiarować swą pomoc. Dołączyła do
Gartha, a wtedy, rzecz jasna, mężczyźni usiłowali ich zabić,
ponieważ od początku mieli taki zamiar. Ich próba nie powiodła
się jednak i zapłacili za swą głupotę – być może nawet życiem,
Strona 19
jeśli Addershag zmęczyła się nimi do tej pory.
Wymykając się z Grimpen Ward, Wren i Garth ruszyli na
południe, zgodnie ze wskazówkami widzącej, wciąż szukając
zaginionych elfów. Przez dwa dni podróżowali bez chwili
wytchnienia, pragnąc znaleźć się jak najdalej od Grimpen Ward i
raz jeszcze spróbować pozbyć się swego cienia. Wren sądziła, że
się im powiedzie. Garth nie był taki pewny. Jego niepokój nie
dawał się rozproszyć. Kiedy więc zatrzymali się na noc, pragnąc
w końcu zasnąć i odzyskać siły, raz jeszcze ruszył z powrotem po
własnych śladach. Może dowie się czegoś, powiedział
dziewczynie. A może i nie. Chciał jednak spróbować.
Cały Garth. Nigdy nie zostawiał nic przypadkowi.
W lesie za jej plecami jeden z koni zagrzebał niespokojnie
kopytem, a potem ucichł. Przed odejściem Garth ukrył zwierzęta
między drzewami. Wren przez chwilę czekała, aby się upewnić,
że wszystko jest w porządku, po czym wstała i znowu podeszła
do wierzby, gubiąc się w głębokim cieniu jej gałęzi i ponownie
opierając się o szeroki pień. Daleko na zachodzie tam, gdzie
woda spotykała się z niebem, światło przechodziło w srebrne
lśnienie.
Magia, powiedziała Addershag. Jak to możliwe?
Jeśli elfy wciąż żyły i gdyby zdołała je odnaleźć, czy
powiedziałyby jej to, czego nie powiedziała stara widząca?
Odchyliła się do tyłu i na chwilę zamknęła oczy, czując, że
odpływa w sen, i pozwalając na to. Kiedy znowu się przebudziła,
półmrok ustąpił miejsca nocy, a wszędzie wokół, oprócz
przestrzeni skąpanych w srebrnym blasku księżyca i gwiazd,
panowała ciemność. Ognisko obozowe wygasło i zadrżała od
chłodu, który przeniknął nadmorskie powietrze. Wstała,
podeszła do swych bagaży, wyjęła podróżny płaszcz i otuliła się
Strona 20
nim, szukając ciepła. Potem wróciła pod drzewo i znowu usiadła.
Zasnęłaś, beształa sama siebie. Co by powiedział Garth, gdyby to
zobaczył?
Czuwała potem, dopóki nie wrócił. Zbliżała się północ, a świat
wokół trwał w ciszy. Słychać było jedynie usypiający szum fal
oceanu obmywających plaże w dole. Garth pojawił się
bezszelestnie, chociaż wyczuła, że nadchodzi, zanim go
zobaczyła. Sprawiło jej to przyjemność. Wyszedł spomiędzy
drzew i podszedł prosto do niej, trwającej bez ruchu pośród
nocy, jakby była częścią starej wierzby. Usiadł przed nią,
ogromny i ciemny, pozbawiony twarzy w mroku. Jego duże
dłonie uniosły się i zaczęły migać. Palce poruszały się szybko.
Ich cień był tam ciągle. Podążał za nimi.
Wren poczuła chłód w żołądku i otuliła się ramionami.
— Widziałeś go? – zapytała, migając równocześnie.
— Nie.
— Wiesz już, kim jest?
— Nie.
— Nic? Zupełnie nic?
Pokręcił głową. Rozzłościł ją wyraźny niepokój, jaki wkradł się
do jej głosu. Chciała być tak opanowana jak on, myśleć tak jasno,
jak ją tego uczył. Chciała być jego dobrą uczennicą.
Położyła mu dłoń na ramieniu i zacisnęła ją.
— Idzie do nas, Garth? Czy wciąż czeka?
— Czeka – zamigał.
Wzruszył ramionami, a jego jakby wyciosana w kamieniu,
brodata twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. I to
spojrzenie myśliwego. Wren znała to spojrzenie. Pojawiało się
zawsze, kiedy Garth czuł się zagrożony, było maską skrywającą
to, co działo się w jego wnętrzu.