Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary

Szczegóły
Tytuł Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Brooks Terry - Dziedzictwo Shannary (3) - Królowa Shannary - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Spis treści Karta tytułowa Dedykacja Rozdział I Rozdział II Rozdział III Rozdział IV Rozdział V Rozdział VI Rozdział VII Rozdział VIII Rozdział IX Rozdział X Rozdział XI Rozdział XII Rozdział XIII Rozdział XIV Rozdział XV Rozdział XVI Rozdział XVII Rozdział XVIII Rozdział XIX Rozdział XX Rozdział XXI Strona 3 Rozdział XXII Rozdział XXIII Rozdział XXIV Rozdział XXV Rozdział XXVI Rozdział XXVII Rozdział XXVIII Rozdział XXIX Strona 4 (The Elf Queen of Shannara) Przekład: Motak Grażyna Shannara (tom: VI) 1998 Strona 5 Diane, Której tak bardzo brak Strona 6 Rozdział I Ogień. Trzaskał w olejnych lampach, które wisiały – dalekie i samotne – w oknach i na gankach domostw jej ludu. Pluł i syczał, liżąc nasmołowane pochodnie zatknięte przy bramach i na skrzyżowaniach dróg. Lśnił poprzez bogate listowie pradawnego dębu i wiązu, gdzie wzdłuż szpaleru drzew zawieszono szklane lampiony. Płomyki, drobinki mrugającego światła, były niczym maleńkie stworzenia, którym noc groziła pożarciem. Jak my, pomyślała. Jak elfy. Jej spojrzenie powędrowało poza budowle i mury miasta, gdzie dymił Killeshan. Ogień. Błyskał czerwienią z poszarpanej paszczy wulkanu, a blask jej płynnego wnętrza odbijał się w chmurach wulkanicznego popiołu, który zawisł na pustym niebie posępnymi zwałami. Killeshan wynurzał się nad nimi ogromny i niezdobyty – fenomen natury, któremu nie mogła się przeciwstawić nawet magia elfów. Już od tygodni z głębin ziemi dobywał się grzmot, ponury i nieustępliwy niczym narastająca wściekłość, która w końcu zapragnie znaleźć ujście. Już teraz lawa wydrążyła tunele w szczelinach i pęknięciach zboczy i spływała do wód oceanu długimi, wijącymi się wstęgami, które wypalały dżunglę, pochłaniając wszystko, co w niej żyło. Wiedziała, że jeszcze dzień lub dwa i to zastępcze ujście nie wystarczy, a Killeshan wybuchnie pożogą, która unicestwi ich wszystkich. Strona 7 Jeśli ktoś jeszcze pozostanie. Stała na skraju Ogrodów Życia, blisko miejsca, gdzie rosła Ellcrys. Pradawne drzewo wznosiło się ku niebiosom, jakby przedzierało się przez, opary, aby zaczerpnąć czystszego powietrza, do którego mgła broniła dostępu. Srebrne gałęzie lśniły niewyraźnie w świetle lampionów i pochodni, a w szkarłatnych liściach odbijał się ciemniejszy poblask wulkanu. Pomiędzy gałęziami drzewa tańczyły drobinki płomienia, kreśląc dziwaczne wzory, jakby próbowały stworzyć jakieś malowidło. Patrzyła, jak obrazy pojawiają się i bledną, niczym odbicie jej myśli, a smutek, który odczuwała, pochłaniał ją coraz bardziej. Co mam zrobić? – myślała z rozpaczą. Jaki wybór mi pozostał? Wiedziała, że żaden. Mogła jedynie czekać. Była Ellenroh Elessedil, królową elfów, i wszystko, co mogła zrobić, to czekać. Mocno chwyciła różdżkę Ruhk i z grymasem na twarzy spojrzała w niebo. Tej nocy nie było księżyca ani gwiazd. Od tygodni prawie ich nie było. Tylko mgła, gęsta i nieprzenikniona jak całun czekający, aby opaść, przykryć ich ciała, otulić ich wszystkich i osłonić na zawsze. Stała sztywno, podczas gdy gorąca bryza owiewała ją, unosząc delikatne płótno jej odzienia. Była wysoka, o kanciastym ciele i długich członkach. Wystające kości twarzy tworzyły bez trudu rozpoznawalne rysy. Wysokie kości policzkowe, szerokie czoło i ostro zakończony, gładki podbródek pod szerokimi, wąskimi ustami. Skóra na twarzy była napięta, nadając jej wygląd trupiej czaszki. Płowe włosy opadały na ramiona w gęstych, niesfornych lokach. Dziwne, świdrująco błękitne oczy zawsze zdawały się widzieć rzeczy, których inni nie dostrzegali od razu. Wyglądała o wiele młodziej niż na swoje pięćdziesiąt parę lat. Kiedy się uśmiechała, co zdarzało się często, niemal bez wysiłku Strona 8 wywoływała uśmiech na twarzach innych. Teraz jednak się nie uśmiechała. Było już późno, dobrze po północy i zmęczenie krępowało ją niczym łańcuch. Nie mogła spać, wyszła więc na spacer do Ogrodów, aby posłuchać nocy, aby pobyć sam na sam ze swymi myślami i spróbować odnaleźć choćby odrobinę spokoju. Spokój jednak nie dawał się pochwycić, myśli przypominały małe demony, szydzące i dokuczliwe, a noc była ogromną, nienasyconą czarną chmurą, która cierpliwie czekała na moment, kiedy w końcu zdusi słabą iskierkę ich żywota. Znowu ogień. Ogień dający życie i zdmuchujący je swym oddechem. Ten obraz prześladował ją zdradliwym szeptem. Odwróciła się gwałtownie i ruszyła przez Ogrody. Cort szedł jej śladem – milcząca, niewidzialna obecność. Gdyby zechciała nań spojrzeć, nie znalazłaby go. Potrafiła w myślach przywołać jego obraz. niedużego, przysadzistego młodzika o niewiarygodnej szybkości i sile. Był jednym ze Strażników Domu, obrońców rządzących elfów, bronią, która ich osłaniała, żywotami poświęcanymi, aby ich zachować przy życiu. Cort był jej cieniem, a jeśli go nie było, był Dal. Jeden z nich czuwał zawsze w pobliżu, dbając o jej bezpieczeństwo. Szła ścieżką, a jej myśli gwałtownie przeskakiwały z tematu na temat. Przez cienkie podeszwy butów wyczuwała nierówność podłoża. Arborlon, miasto elfów, jej dom, przeniesiony z Westlandii ponad sto lat temu – tutaj, do tego... Pozostawiła myśl niedokończoną. Zabrakło słów, aby ją dopełnić. Magia elfów, przywołana na nowo z czarodziejskich czasów, osłaniała miasto, ale i ona zaczynała słabnąć. Pomieszane wonie kwiatów z Ogrodów przytłumiły gryzące wyziewy gazów Killeshan tam, gdzie przedarły się przez zewnętrzną granicę Keel. Łagodny śpiew nocnego ptactwa unosił Strona 9 się z drzew i dachów, ale nawet tutaj ich pieśni rwały się, przecinane gardłowymi dźwiękami mrocznych stworów przyczajonych za murami miasta, w dżungli i na bagniskach, gdzie stłoczyły się przy Keel i czekały. Potwory. Szlak, którym podążała, kończył się na najdalej wysuniętym, północnym krańcu Ogrodów, na cyplu ponad jej domem. Okna pałacu były ciemne. Z wyjątkiem niej wszyscy wewnątrz spali. Dalej leżało miasto, zbiorowisko domostw i sklepów przycupniętych za ochronną barierą Keel, jak przerażone zwierzątka skulone w swoich norach. Nic się nie poruszało, jakby strach paraliżował, a jakikolwiek ruch mógł zdradzić kryjówkę. Pokręciła głową ze smutkiem. Arborlon było wyspą otoczoną przez wrogów. Za nim, na wschodzie, był Killeshan, wznosząca się nad miastem ogromna, poszarpana góra ukształtowana ze skalnej lawy, która wybuchała od wieków. Jeszcze dwadzieścia lat temu była uśpionym wulkanem, teraz zaś – żywym i niespokojnym. Na północ i południe rozrastała się dżungla, gęsta i nieprzenikniona, ciągnąca się gęstwiną zieleni aż do wybrzeży oceanu. Na zachodzie, poniżej zboczy, na których osadzono Arborlon, leżało Rowen, a poza nim mur Blackledge. Żadne z nich nie należało do elfów. Niegdyś cały świat do nich należał, przed nadejściem człowieka. Niegdyś nie było miejsca, gdzie nie mogliby się udać. Nawet za czasów druida Allanona, ledwie trzysta lat temu, cała Westlandia należała do nich. Teraz ograniczeni zostali do tej małej powierzchni, oblężeni ze wszystkich stron, uwięzieni za murami swej słabnącej magii. Wszyscy, wszyscy, którzy pozostali, schwytani w pułapkę. Spojrzała w ciemność za Keel, odmalowując w myślach to, co tam czekało. Co za ironia, przemknęło jej przez głowę, oto elfy Strona 10 stały się ofiarami własnej magii, własnej mądrości, planów, które zawiodły, i obaw, o które nigdy się nie powinni troskać. Jak mogli być tak głupi? Daleko od miejsca, gdzie stała, w dole, przy końcu Keel, gdzie spiętrzała się dawno zastygła, skamieniała lawa, nagle błysnęło światło – fontanna ognia, a zaraz za nią nagły, jaskrawy wybuch i wrzask. Potem krótkie okrzyki i cisza. Kolejna próba przebicia murów i kolejna śmierć. Działo się tak co noc w miarę, jak stwory stawały się śmielsze, a magia coraz słabsza. Rzuciła okiem za siebie, gdzie najwyższe gałęzie Ellcrys wznosiły się ponad drzewami Ogrodów firmamentem życia. Już od tak dawna drzewo chroniło elfy. Odnawiało się i odradzało. Dawało pokój. Ale teraz nie mogło ich ochronić, nie przed tym, co zagrażało im tym razem. Nie przed nimi samymi. W przypływie buntu chwyciła różdżkę Ruhk i poczuła falę magii, ciepło w dłoniach i palcach. Różdżka była gruba, sękata i wypolerowana do połysku. Wyciosano ją z czarnego orzecha i nasycono magią jej ludu. Do jej czubka przymocowany był Loden – biały diament na tle ciemności nocy. W jego ściankach widziała swoje odbicie. Czuła, jak dociera do jej wnętrza. Różdżka Ruhk dawała siłę władcom Arborlonu od ponad wieku. Ale również ona nie mogła teraz ochronić elfów. — Cort? – zawołała cicho. Strażnik Domu pojawił się u jej boku. — Zostań ze mną przez chwilę – poprosiła. Stali bez słowa i patrzyli na miasto. Czuła się nie do zniesienia samotna. Jej ludziom zagrażała zagłada. Powinna coś zrobić. Cokolwiek. Ale jeśli sny nie były prawdą? Jeśli wizje Eowen Cerise myliły się? Rzecz jasna nigdy się tak nie zdarzyło, ale tak Strona 11 wiele było do stracenia! Jej usta zacisnęły się gniewnie. Musi uwierzyć. To konieczne. Wizje się sprawdzą. Tak jak obiecano, pojawi się dziewczyna, krew z jej krwi. Pojawi się. Ale czy nawet ona wystarczy? Odsunęła od siebie to pytanie. Nie mogła go do siebie dopuszczać. Nie mogła dopuścić do siebie rozpaczy. Odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła z powrotem przez Ogrody do ścieżki prowadzącej w dół. Cort przez chwilę szedł za nią, po czym wtopił się w mrok. Nie widziała, jak odchodził. Myślała o przyszłości, o przepowiedniach Eowen i losie ludu elfów. Pragnęła, aby przetrwali. Będzie czekała na dziewczynę, jak długo będzie mogła, jak długo magia będzie trzymała z dala ich wrogów. Będzie się modliła, aby wizje Eowen okazały się prawdą. Była Ellenroh Elessedil, królową elfów, i uczyni to, co będzie musiała. Ogień. Płonął również w jej wnętrzu. Osłonięta swym przeświadczeniem niczym tarczą, schodziła Ogrodami Życia w powolnie upływających godzinach wczesnego poranka, aby udać się na spoczynek. Strona 12 Rozdział II Wren Ohmsford ziewnęła. Siedziała na urwisku ponad Błękitną Grimicą oparta plecami o gładki pień stareńkiej wierzby. Przed nią rozciągał się ocean – lśniący kalejdoskop barw na skraju horyzontu, gdzie zachodzące słońce barwio wody plamami czerwieni, złota i purpury, a nisko wiszące chmury tworzyły na ciemniejącym niebie dziwaczne wzory. Półmrok sadowił się wygodnie na swoim miejscu, światło szarzało, znad wody unosił się szept wieczornej bryzy. Zapadał spokojny zmierzch. Zaczynały grać świerszcze, a na powierzchnię wyskakiwały latające ryby. Wren podciągnęła kolana pod brodę, ze wszystkich sił starając się zachować wyprostowaną postawę, mimo iż jedyne, czego pragnęła, to położyć się. Nie spała już od prawie dwóch dni i zmęczenie zaczynało ją pokonywać. Pod baldachimem wierzby panował chłód i mrok i łatwo byłoby poddać się, osunąć na ziemię, zwinąć pod płaszczem i odpłynąć w sen. Oczy zamykały się jej mimowolnie na tę perspektywę, po czym otwierały się gwałtownie. Wiedziała, że nie może zasnąć, dopóki nie powróci Garth. Musiała zachować czujność. Wstała i podeszła na skraj urwiska, czując na twarzy powiew bryzy i chłonąc zapachy morza. Ponad wodami pikowały i ślizgały się żurawie i mewy, wdzięczne i ospałe. W oddali, zbyt daleko, aby dostrzec ją wyraźnie, ogromna ryba wynurzyła się z wody z głośnym pluskiem i zniknęła. Wren błądziła wokół spojrzeniem. Od miejsca, gdzie stała, biegła nieprzerwanie linia brzegu, niknąc w oddali – postrzępione, porośnięte drzewami urwisko, za którym unosiły się na północy groźne, pokryte Strona 13 białymi czapami śniegu Góry Skalistych Szczytów, a na południu Irrybis. Kilka skalistych plaż oddzielało urwisko od wody. Walały się na nich muszle, sznury wodorostów i drewno wyrzucone przez fale. Za plażami była już tylko pusta połać Błękitnej Granicy. Podróż zawiodła mnie na koniec znanego świata, pomyślała gorzko, a poszukiwania elfów wciąż trwają. W gęstym lesie za plecami Wren zahukała sowa. Dziewczyna odwróciła się. Rozejrzała się ostrożnie, szukając jakiegoś ruchu, jakichkolwiek oznak poruszenia, ale nic nie znalazła. Nie było śladu Gartha. Wciąż był na wyprawie, tropiąc... Spokojnym krokiem wróciła do stygnących popiołów ogniska i rozgarnęła resztki butem. Garth zakazywał jakiegokolwiek prawdziwego ognia, dopóki nie upewnił się, że są bezpieczni. Przez cały dzień był podenerwowany i podejrzliwy. Niepokoił się czymś, czego żadne z nich nie umiało dostrzec, czując, że coś jest nie tak. Wren skłonna była przypisać ten niepokój brakowi snu. Z drugiej jednak strony Gartha rzadko myliły przeczucia. Jeśli czymś się martwił, wiedziała, że lepiej nie zadawać pytań. Pragnęła, aby już wrócił. Podeszła do stawu położonego pomiędzy drzewami, uklękła i opryskała twarz wodą. Powierzchnia wody zmarszczyła się pod dotykiem jej dłoni i znów się wygładziła. Widziała siebie w jej odbiciu, kiedy tafla stawała się gładka, aż jej obraz ukazał się jak w lustrze. Spoglądała w dół na ledwie dojrzałą dziewczynę o zdecydowanie elfich rysach, ze sterczącymi uszami i zarysowanymi ukośnie brwiami, wąską twarzą o Wystających kościach policzkowych i orzechowo brązowej skórze. Widziała orzechowe oczy, bystre i żywe, nikły uśmiech, jak gdyby cieszył ją jej tylko znany żart, krótkie popielato blond włosy wijące się w Strona 14 grubych lokach. Było w niej jakieś napięcie, napięcie, pomyślała, które nie da się złagodzić żadnym, największym nawet wysiłkiem woli. Zakołysała się na piętach i uśmiechnęła sucho, decydując, że to, co widzi, podoba się jej na tyle, aby żyć jeszcze przez jakiś czas. Splotła ręce na podołku i pochyliła głowę. Poszukiwanie elfów – jak długo to już trwa? Jak długo, od kiedy starzec – ten, którego zwą Coglinem – przybył, aby opowiedzieć jej o snach? Tygodnie? Ale ile ich? Straciła rachubę. Starzec wiedział o snach i zmusił ją, aby dotarła do leżącej poza nimi prawdy. Postanowiła przyjąć to wyzwanie, wyruszyć do Hadeshornu w Dolinie Shale i spotkać się z duchem Allanona. Czemu nie miałaby tego zrobić? Może dowie się czegoś o swym pochodzeniu, o rodzicach, których nigdy nie znała, albo o swych dziejach. Dziwne. Dopóki nie pojawił się starzec, nie interesowała się swym pochodzeniem. Sama siebie przekonywała, że to nieważne. Ale coś w sposobie, w jaki do niej przemawiał, w słowach, których używał – coś odmieniło ją. Nieśmiało sięgnęła palcami do skórzanej sakiewki zawieszonej u szyi, wyczuwając twardy zarys malowanych Kamieni Elfów – jej jedynej więzi z przeszłością. Skąd pochodziły? Dlaczego je otrzymała? Rysy elfów, krew Ohmsfordów oraz serce i umiejętności nomadów – miała to wszystko. Tylko skąd? Kim była? Nie dowiedziała się tego przy Hadeshornie. Allanon przybył, jak obiecał – mroczny i posępny nawet po śmierci. Ale nie powiedział jej nic. Zamiast tego dał jej zadanie, tak jak wszystkim wezwanym dzieciom Shannary. Parowi, Walkerowi i jej. Ale jej Strona 15 zadanie? No cóż. Potrząsnęła głową na to wspomnienie. Miała wyruszyć na poszukiwanie elfów, odnaleźć je i sprowadzić na powrót do świata ludzi. Elfy, których nikt nie widział od ponad stu lat, w których nawet istnienie prawie nikt nie wierzył i które uznano za postacie z bajek dla dzieci – a ona miała je odnaleźć. Z początku nie zamierzała tego robić, zaniepokojona tym, co usłyszała, i uczuciami, jakie to w niej wzbudziło, nie chcąc ryzykować ani brać udziału w czymś, czego nie pojmowała, i nie dbała o to. Opuściła pozostałych i z Garthem, który raz jeszcze stał się jej jedynym towarzyszem, powróciła do Westlandii. Chciała znowu żyć jak nomadzi. Cieniowce nie były jej zmartwieniem. Problemy ras nie były jej problemami. Ale napomnienie druida pozostało w niej i niemal nie zdając sobie z tego sprawy, w końcu rozpoczęła poszukiwania. Zaczęło się od kilku pytań zadanych tu i ówdzie. Czy ktoś słyszał, czy naprawdę były tu elfy? Czy ktoś kiedyś widział któregoś z nich? Czy ktoś wie, gdzie można je odnaleźć? Oto pytania stawiane z początku od niechcenia, nieśmiało, ale z czasem z rosnącą ciekawością, a w końcu prawie z naciskiem i niecierpliwie. A jeśli Allanon miał rację? Jeśli elfy wciąż gdzieś żyły? Jeśli tylko one mają to, co konieczne, aby uporać się z plagą cieniowców? Jednak odpowiedzi na jej pytania były zawsze takie same. Nikt nic nie wiedział o elfach. Nikt nie chciał wiedzieć. A potem ktoś zaczął ich śledzić – ktoś albo coś – ich cień, jak zaczęli go nazywać – stwór na tyle sprytny, aby wytropić ich pomimo środków ostrożności, i na tyle chytry, aby nie zdołali go na tym przyłapać. Dwa razy usiłowali schwytać go w pułapkę i dwa razy się nie udało. Ponosili porażkę za każdym razem, kiedy próbowali się cofnąć, aby zajść go od tyłu. Nigdy nie widzieli jego Strona 16 twarzy nigdy nie ujrzeli go nawet w przelocie. Nie mieli pojęcia, kim lub, czym jest. Był z nimi cały czas, kiedy weszli do Wilderun i schodzili do Grimpen Ward. Tam, dwie noce wcześniej, znaleźli Addershag. Jakiś nomada powiedział im o starej kobiecie, zwanej widzącą, która znała różne sekrety i mogła wiedzieć coś o elfach. Znaleźli ją w piwnicy tawerny, skutą łańcuchami i więzioną przez grupkę mężczyzn pragnących zarobić na jej darze widzenia. Wren nakłoniła ich, aby pozwoli jej porozmawiać ze starą istotą o wiele bardziej chytrą i niebezpieczną, niż podejrzewali jej strażnicy. Wspomnienie tego spotkania było ciągle żywe i przerażające. Ciało kobiety przypominało wysuszoną łupinę, a twarz była gmatwaniną bruzd i zmarszczek. Splątane białe włosy opadały na kruche ramiona, a sękate dłonie trzymała zaciśnięte przed sobą. Miała na sobie płócienną koszulę i stare buty. Wren podeszła i uklękła przy niej. Stara głowa podniosła się, ukazując mętne, nieruchome spojrzę nie. Kobieta była ślepa. Wren postawiła naftową lampę na podłodze obok siebie. — Czy jesteś widzącą, zwaną Addershag, matko? – zapytała miękko. Wytrzeszczone oczy zamrugały. — Kto pyta? – zaszemrał słaby głos. – Jak się nazywasz? — Wren Ohmsford. Biała głowa pochyliła się, wskazując schody i drzwi nad nimi. — Jesteś z nimi? Wren pokręciła głową. — Jestem sama ze sobą. I z towarzyszem. Oboje jesteśmy nomadami. Pomarszczone dłonie sięgnęły, aby dotknąć jej twarzy, badając jej linie i zagłębienia, przesuwając się po skórze dziewczyny Strona 17 niczym suche liście. Wren się nie poruszyła. Dłonie cofnęły się. — Jesteś elfem. — Mam w sobie krew elfów. — Elf! – Głos kobiety był ochrypły i napięty. W ciszy piwnicy oberży brzmiał jak syk. Pomarszczona twarz przechyliła się na bok, jakby w namyśle. Ja jestem Addershag. Ja jestem widzącą przyszłość i to, co niesie, mówiącą prawdę. Czego pragniesz? Wren zakołysała się nieznacznie na piętach. — Szukam westlandzkich elfów. Tydzień temu powiedziano mi, że możesz wiedzieć, gdzie ich znaleźć, jeśli nadal istnieją. Addershag zachichotała cicho. — Och, istnieją. Naprawdę istnieją. Ale nie każdemu się pokazują, a od lat nie pokazały się nikomu. To dla ciebie tak ważne, dziewczę elfów, odszukać ich? Szukasz ich, ponieważ potrzebujesz kogoś ze swoich? – Mętne oczy wpatrywały się ślepo w twarz dziewczyny. – Nie, nie ty. Pomimo swojej krwi przede wszystkim jesteś nomadką, a nomada nie potrzebuje nikogo. Twoje życie jest życiem wędrowca, podróżującego swobodnie, dokąd zechce, i radujesz się nim. – Uśmiechnęła się prawie bezzębnym uśmiechem. – Dlaczego więc? — Ponieważ powierzono mi zadanie, które postanowiłam przyjąć odpowiedziała ostrożnie Wren. — Zadanie, czy tak? – Zmarszczki i bruzdy na twarzy kobiety jeszcze się pogłębiły. – Pochyl się do mnie, dziewczę elfów. Wren zawahała się, a potem schyliła się na chwilę. Dłonie Addarshag uniosły się znowu, jej palce badały. Raz jeszcze przebiegły po twarzy Wren, a potem po jej szyi i ciele. Kiedy dotknęły przodu bluzy dziewczyny, cofnęły się jak oparzone. — Magia! krzyknęła stara, chwytając oddech. Wren wzdrygnęła się, a potem gwałtownie chwyciła kobietę za Strona 18 nadgarstki. — Jaka magia? O czym ty mówisz? Ale Addershag stanowczo pokręciła głową, jej wargi zacisnęły się, a głowa opadła na wyschniętą pierś. Wren trzymała ją jeszcze przez chwilę, a potem puściła. — Dziewczę elfów – wyszeptała stara kobieta. – Kto wysłał cię na poszukiwanie westlandzkich elfów? Wren zaczerpnęła głęboko tchu, aby opanować strach. — Duch Allanona – odpowiedziała. Stara głowa poderwała się nagle. — Allanon! – wyszeptała to imię jak przekleństwo. – A więc to tak! Zadanie druida, prawda? Doskonale. A zatem posłuchaj. Pójdziesz na południe przez Wilderun, przejdziesz Irrybis i pójdziesz brzegiem Błękitnej Granicy. Kiedy dotrzesz do jaskiń roków, rozpal ognisko i przez trzy dni i trzy noce podtrzymuj ogień. Przyjdzie ktoś, kto ci pomoże. Rozumiesz? — Tak – odpowiedziała Wren, zastanawiając się równocześnie, czy naprawdę zrozumiała. Czy kobieta mówiła o rokach? Czy to nie gatunek ogromnego przybrzeżnego ptaka? — Bądź ostrożna, elfko – ostrzegła kobieta, unosząc chudą dłoń. – Widzę przed tobą niebezpieczeństwo, ciężkie czasy, zdradę i niewyobrażalne zło. W mojej głowie są wizje, prawdy, które prześladują mnie swym szaleństwem. Uważaj i na mnie. Kieruj się własnym osądem, dziewczyno. Nie ufaj nikomu! Nie ufaj nikomu! Potem Wren opuściła starą kobietę, zachęcana do odejścia, mimo iż chciała zostać i ofiarować swą pomoc. Dołączyła do Gartha, a wtedy, rzecz jasna, mężczyźni usiłowali ich zabić, ponieważ od początku mieli taki zamiar. Ich próba nie powiodła się jednak i zapłacili za swą głupotę – być może nawet życiem, Strona 19 jeśli Addershag zmęczyła się nimi do tej pory. Wymykając się z Grimpen Ward, Wren i Garth ruszyli na południe, zgodnie ze wskazówkami widzącej, wciąż szukając zaginionych elfów. Przez dwa dni podróżowali bez chwili wytchnienia, pragnąc znaleźć się jak najdalej od Grimpen Ward i raz jeszcze spróbować pozbyć się swego cienia. Wren sądziła, że się im powiedzie. Garth nie był taki pewny. Jego niepokój nie dawał się rozproszyć. Kiedy więc zatrzymali się na noc, pragnąc w końcu zasnąć i odzyskać siły, raz jeszcze ruszył z powrotem po własnych śladach. Może dowie się czegoś, powiedział dziewczynie. A może i nie. Chciał jednak spróbować. Cały Garth. Nigdy nie zostawiał nic przypadkowi. W lesie za jej plecami jeden z koni zagrzebał niespokojnie kopytem, a potem ucichł. Przed odejściem Garth ukrył zwierzęta między drzewami. Wren przez chwilę czekała, aby się upewnić, że wszystko jest w porządku, po czym wstała i znowu podeszła do wierzby, gubiąc się w głębokim cieniu jej gałęzi i ponownie opierając się o szeroki pień. Daleko na zachodzie tam, gdzie woda spotykała się z niebem, światło przechodziło w srebrne lśnienie. Magia, powiedziała Addershag. Jak to możliwe? Jeśli elfy wciąż żyły i gdyby zdołała je odnaleźć, czy powiedziałyby jej to, czego nie powiedziała stara widząca? Odchyliła się do tyłu i na chwilę zamknęła oczy, czując, że odpływa w sen, i pozwalając na to. Kiedy znowu się przebudziła, półmrok ustąpił miejsca nocy, a wszędzie wokół, oprócz przestrzeni skąpanych w srebrnym blasku księżyca i gwiazd, panowała ciemność. Ognisko obozowe wygasło i zadrżała od chłodu, który przeniknął nadmorskie powietrze. Wstała, podeszła do swych bagaży, wyjęła podróżny płaszcz i otuliła się Strona 20 nim, szukając ciepła. Potem wróciła pod drzewo i znowu usiadła. Zasnęłaś, beształa sama siebie. Co by powiedział Garth, gdyby to zobaczył? Czuwała potem, dopóki nie wrócił. Zbliżała się północ, a świat wokół trwał w ciszy. Słychać było jedynie usypiający szum fal oceanu obmywających plaże w dole. Garth pojawił się bezszelestnie, chociaż wyczuła, że nadchodzi, zanim go zobaczyła. Sprawiło jej to przyjemność. Wyszedł spomiędzy drzew i podszedł prosto do niej, trwającej bez ruchu pośród nocy, jakby była częścią starej wierzby. Usiadł przed nią, ogromny i ciemny, pozbawiony twarzy w mroku. Jego duże dłonie uniosły się i zaczęły migać. Palce poruszały się szybko. Ich cień był tam ciągle. Podążał za nimi. Wren poczuła chłód w żołądku i otuliła się ramionami. — Widziałeś go? – zapytała, migając równocześnie. — Nie. — Wiesz już, kim jest? — Nie. — Nic? Zupełnie nic? Pokręcił głową. Rozzłościł ją wyraźny niepokój, jaki wkradł się do jej głosu. Chciała być tak opanowana jak on, myśleć tak jasno, jak ją tego uczył. Chciała być jego dobrą uczennicą. Położyła mu dłoń na ramieniu i zacisnęła ją. — Idzie do nas, Garth? Czy wciąż czeka? — Czeka – zamigał. Wzruszył ramionami, a jego jakby wyciosana w kamieniu, brodata twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. I to spojrzenie myśliwego. Wren znała to spojrzenie. Pojawiało się zawsze, kiedy Garth czuł się zagrożony, było maską skrywającą to, co działo się w jego wnętrzu.