Binchy Maeve - Droga do Tary

Szczegóły
Tytuł Binchy Maeve - Droga do Tary
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Binchy Maeve - Droga do Tary PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Binchy Maeve - Droga do Tary PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Binchy Maeve - Droga do Tary - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Maeve Binchy Strona 3 Droga do Tary (Tara Road) Przełożyła Teresa Sośnicka 1 Rozdział 1 Matka Rii zawsze była ogromną wielbicielką gwiazd filmowych. I niezwykle zasmucił ją fakt, że Clark Gable zmarł w dniu narodzin Rii – tym bardziej, że dwa lata wcześniej, w dniu narodzin Hilary, odszedł Tyrone Power. To jednak można by- łoby jeszcze przeboleć. Ria natomiast przyszła na świat w momencie, gdy opuszczał go król kina. Dlatego nigdy nie mo-gła oglądać filmu „Przeminęło z wiatrem” bez poczucia winy. Opowiedziała o tym Kenowi Murrayowi – pierwszemu chłopakowi, z którym się całowała. Miało to miejsce w kinie. – Straszliwa z ciebie nudziara – stwierdził Ken, usiłując rozpiąć jej bluzkę. – Wcale nie! – wykrzyknęła, gwałtownie protestując przeciwko tej opinii. – Clark Gable jest właśnie na ekranie, a ja mówię ci o ciekawym zbiegu okoliczności. Co w tym nudne-go? Ken Murray poczuł się zażenowany, gdyż ściągnęli na siebie ogólne zainteresowanie. Jedni widzowie uciszali ich, inni się śmiali. Chłopak odsunął się od Rii i skulił w fotelu, jak gdyby nie chciał, ażeby ktoś go z nią zobaczył. Ria była na siebie wściekła. Wkrótce skończy szesnaście lat; jej koleżanki szkolne lubiły się całować; w każdym razie tak utrzymywały. Ona zaś w chwili, kiedy właśnie miała okazję sama tego doświadczyć, wszystko popsuła. Wyciągnęła rękę do Kena. – Sądziłem, że masz ochotę oglądać film – mruknął. – A ja sądziłam, że chcesz mnie objąć – odpowiedziała z nadzieją w głosie. Wyjął torebkę z cukierkami toffi i zjadł jednego. Nawet nie poczęstował Rii. Romantyczny nastrój prysnął. 2 Ria uważała, że z Hilary można się czasami dogadać. Dzisiejszy wieczór jednak nie zaliczał się do takich momentów. – Czy rozmowa podczas pocałunku to coś złego? – zagadnęła siostrę. Strona 4 – Jezus Maria! – jęknęła Hilary, szykując się do wyjścia. – Tylko pytam – powiedziała Ria. – Powinnaś o tym wiedzieć, masz przecież bogate doświadczenie z facetami. Hilary nerwowo rozejrzała się wokół siebie, pełna obawy, czy przypadkiem nikt nie słyszał uwagi siostry. – Zamknij się! – syknęła. – Jeśli mama cię usłyszy, to obu nam zabroni wychodzić z domu. Matka ostrzegała je wielokrotnie, że nie zamierza tolerować w rodzinie niestosownego zachowania. Wdowa z dwiema córkami miała wystarczająco wiele trosk, aby jeszcze martwić się o to, że jej dziewczyny z powodu złego prowadzenia się nie wyjdą za mąż. Oświadczyła, że umrze szczęśliwa, jeśli Ria i Hilary zwiążą się z mężczyznami godnymi szacunku i będą mieszkały we własnych domach – najlepiej w ładnych willach z ogrodami w luksusowej dzielnicy Dublina. Nora Johnson wiązała wielkie nadzieje z przyszłością córek. Liczyła na to, że zdołają przesunąć się o kilka szczebli wyżej na drabinie spo- łecznej. I że zamieszkają w miejscu ładniejszym niż to rozległe osiedle, gdzie znajdował się ich obecny dom. A afiszowanie się z każdym poznanym chłopakiem na pewno nie było właściwym sposobem na zrobienie dobrej partii. – Przepraszam, Hilary. – Ria miała skruszoną minę. – Mama nie mogła nic usłyszeć. Przecież wiesz, że jest pochło-nięta oglądaniem telewizji. Wieczorami ich matka oddawała się głównie temu zajęciu. Była bardzo zmęczona po powrocie z pralni chemicznej, gdzie pracowała, stojąc za ladą, by przyjmować i wydawać ubrania. Po całym dniu na nogach miło było usiąść i przenieść się w 3 inny świat. Z pewnością nie doszła do niej z piętra żadna niestosowna uwaga o doświadczeniach córek z mężczyznami. Hilary wybaczyła siostrze; tym skwapliwiej, że dzisiejszego wieczora potrzebowała jej pomocy. Mama kiedyś wyraziła życzenie, żeby starsza córka zawsze po powrocie z randek zostawiała torebkę u podnóża schodów na parterze. Dzięki temu, kiedy Nora wstawała w nocy do łazienki, wiedziała, że dziewczyna jest w domu, i uspokojona mogła wrócić do łóżka. Czasami to Ria musiała położyć torebkę w środku nocy w umó- wionym miejscu, aby siostra mogła się wślizgnąć do domu o dowolnej porze. Hilary, wychodząc na spotkanie, wkładała wtedy do kieszeni tylko klucze i szminkę. – Ciekawe, kto mnie będzie krył, kiedy przyjdzie czas na moje randki? – zastanawiała się Ria. Strona 5 – Nie będzie takiej potrzeby, jeśli zamiast się całować zaczniesz nudzić facetów paplaniną – zauważyła Hilary. – A skoro nie będziesz miała dokąd wychodzić, nie będzie ci zale- żało na siedzeniu do późna poza domem. – A właśnie, że będę miała – oświadczyła Ria, lecz pomimo brzmiącej w jej głosie pewności nie czuła się przekonana. Poczuła pieczenie pod powiekami. Nie mogła narzekać na swój wygląd. Szkolne koleżanki zazdrościły jej kręconych ciemnych włosów i niebieskich oczu. Nie była gruba ani nie miała innych defektów. Pryszcze także nie stanowiły problemu, z którym nie można by sobie poradzić. A jednak nikt jej nigdzie nie zabierał i, w przeciwieństwie do innych dziewcząt z klasy, nie potrafiła błyszczeć dowcipem. Hilary spostrzegła jej przygnębioną minę. – Jesteś ładna, drobna i masz naturalnie kręcone włosy. To dobry zadatek na przyszłość. Mężczyźni lubią filigranowe ko-bietki. Nie jest tak źle, zapewniam cię. A szesnaście lat to najgorszy wiek dla dziewczyny, nawet jeśli twoje koleżanki mó- 4 wią coś innego. – Czasami Hilary naprawdę potrafiła być bardzo miła. Szczególnie wtedy, kiedy zależało jej na podrzuceniu torebki na schody. Siostra miała rację. Niebawem sytuacja rzeczywiście uległa poprawie. Ria po ukończeniu szkoły zrobiła kurs dla sekretarek, podobnie jak starsza siostra – i wtedy okazało się, że wokół niej nie brakuje mężczyzn. Co prawda, nie spotkała nikogo szczególnie interesującego, ale i tak nie było jej spieszno do małżeństwa. Przed ustabilizowaniem się i założeniem rodziny pragnęła wiele podróżować po świecie. – Nie przesadzaj z tymi podróżami – przestrzegała ją matka. Zdaniem Nory Johnson mężczyźni mogli utożsamiać owe turystyczne ciągoty ze swobodnym życiem. Woleli bezpieczniejsze związki ze spokojnymi kobietami, które nie miały włó- częgowskich skłonności. Nora Johnson przekonywała córki o potrzebie zgromadzenia zawczasu jak najwięcej wiadomości o mężczyznach. Dzięki owej posiadanej wiedzy dziewczęta mo-gły przystąpić do walki uzbrojone. Nie ukrywała, że sama w niedostatecznym stopniu była do niej przygotowana. Jej zmarły małżonek, pan Johnson, choć miał promienny uśmiech I nosił kapelusz zawadiacko nasunięty na czoło, niezbyt dobrze radził Strona 6 sobie z obowiązkiem utrzymywania rodziny. Nie był też zwo-lennikiem ubezpieczeń ani polis na życie. Nora Johnson chcia- ła oszczędzić podobnych zmartwień swoim córkom, kiedy przyjdzie na nie pora. – A kiedy przyjdzie ta pora, jak myślisz? – zapytała Ria siostrę. – Na co? Hilary krzywiła się do własnego odbicia w lustrze. Problem z nakładaniem różu polegał na tym, aby go użyć w odpowiedniej ilości. Nadmiernie rumiane policzki nadawały kobiecie wygląd suchotnicy, natomiast zbyt skąpy podkład ko-5 smetyku sprawiał, że twarz wydawała się ziemista albo nie-umyta. – Kiedy, twoim zdaniem, każda z nas wyjdzie za mąż? Dobrze znasz ulubione powiedzenie mamy o nadejściu wła- ściwej pory. – No cóż, mam nadzieję, że pierwsza stanę na ślubnym kobiercu. Jestem od ciebie starsza, więc nawet się nie waż wyprzedzać mnie w zamążpójściu. – Nie ma obawy. Nie znam nikogo, z kim pragnęłabym się związać. Ale chciałabym móc spojrzeć w przyszłość i dowiedzieć się, co nam przyniesie los za dwa lata. Czyż to nie byłoby wspaniałe? – Idź do wróżki, skoro jesteś taka niecierpliwa. – One nie mają o niczym pojęcia! – prychnęła pogardliwie Ria. – Zależy, do jakiej trafisz. Dziewczęta, z którymi pracuję, znalazły tę właściwą. Przeszłyby ci po plecach ciarki, gdybyś usłyszała, o czym ta kobieta wie. – A ty nigdy u niej nie byłaś? – zdumiała się Ria. – Poszłam raz, dla żartu. Wszystkie moje koleżanki do niej biegają. Nie chciałam być jedyną sceptyczką, która nie pochwala owych wizyt. – I? – O co ci chodzi? – I co ci powiedziała? Nie bądź wredna i wyduś to z siebie wreszcie! – Oczy Rii zabłysły z podniecenia. – Powiedziała, że wyjdę za mąż za dwa lata... Strona 7 – Wspaniale, a czy ja będę twoją druhną? – Oświadczyła także, że zamieszkam w miejscu otoczo-nym drzewami. Imię mojego wybranka będzie się zaczynało na literę „M” i przez całe życie oboje będziemy się cieszyć dobrym zdrowiem. 6 – Michael, Matthew, Maurice, Marcello? – Ria wymieniała na głos listę imion, wsłuchując się w ich brzmienie. – A ile będziesz miała dzieci? – Mówiła, że pozostaniemy bezdzietni. – Chyba jej nie uwierzyłaś? – Oczywiście, że tak. Jakiż sens miałoby oddawanie tej kobiecie tygodniowych zarobków, gdybym nie dała wiary jej słowom? – Nigdy nie zapłaciłabym tak wielkiej kwoty! – Ta wróżka rzeczywiście jest dobra. Ma dar jasnowidze-nia. – Daj spokój. – Naprawdę. Z jej porad korzystają ludzie z wyższych klas i to reprezentujący najróżniejsze zawody. Nie robiliby tego, gdyby nie miała nadprzyrodzonych zdolności. – Ciekawe, gdzie zobaczyła twoje dobre zdrowie, męż- czyznę o imieniu zaczynającym się na literę „M” oraz brak potomstwa? W herbacianych fusach? – Nie, wyczytała przyszłość z mojej dłoni. Spójrz na linie poniżej małego palca z boku swojej ręki. Są dwie, a ja nie mam żadnej. – Hilary, nie bądź śmieszna. Mama ma aż trzy linie... – Przecież było jeszcze jedno dziecko, które umarło, pa-miętasz? A to znaczy, że mama urodziła nas troje. – Ty mówisz poważnie? Nie mogę w to uwierzyć! – Zapytałaś, więc ci odpowiedziałam. – Czy u każdego, kto będzie mieć dzieci, widać te linie? A wszyscy, którzy umierają bezpotomnie, są ich pozbawieni? – Trzeba wiedzieć, jak na nie patrzeć. – Hilary przybrała obronną pozę. – A także jak wyłudzać od ludzi pieniądze. – Ria była zmartwiona, że jej zazwyczaj zrównoważona Strona 8 siostra tak łatwo 7 dała się wystrychnąć na dudka. – Wizyta wcale nie kosztowała tak dużo, zważywszy na... – zaczęła Hilary. – Ależ moja droga, tygodniowe zarobki za tego rodzaju brednie! A gdzie ona mieszka? W oszklonej nadbudówce na dachu drapacza chmur? – Nie, w wagonie mieszkalnym na bocznicy kolejowej. – Stroisz sobie ze mnie żarty? – Nie, mówię prawdę. Ona nie dba o pieniądze. To nie są żadne oszustwa ani praca, lecz dar. – O tak, z pewnością. – Wygląda więc na to, że mogę robić, co mi się żywnie podoba, ponieważ i tak nie zajdę w ciążę. – Hilary sprawiała wrażenie, że jest całkowicie o tym przekonana. – Odstawienie pigułek byłoby, moim zdaniem, dość ryzykowne – zauważyła Ria. – Na twoim miejscu nie polegałabym w pełni na Madame Fifi, czy jak ją tam nazywają. – Pani Connor. – Pani Connor – powtórzyła Ria. – Czy to nie zdumiewające? Mama w młodości zwykła szukać porady u świętej Anny czy też u innych świętych lub błogosławionych i uważałyśmy to za naiwność. A teraz okazuje się, że twoją wyrocznią jest pani Connor z domku na kółkach. – Zaczekajmy. Nadejdzie taki moment, kiedy ty też bę- dziesz chciała czegoś się dowiedzieć. Wtedy popędzisz do niej co tchu. Trudno przewidzieć, jak ci się ułoży w pracy, dopóki jej nie podejmiesz, a wtedy jest już za późno. Hilary znalazła sobie posadę w piekarni, potem w pralni, a w końcu zatrudniła się w szkole. I choć szanse na poznanie tam właściwego kandydata na męża były niewielkie, miała przy-8 najmniej wyższą pensję i darmowe lunche, co oznaczało, że może nieco więcej odłożyć. A Hilary była zdecydowana zaoszczędzić trochę pieniędzy, aby kiedy nadejdzie pora, wnieść swój udział do funduszy nowej rodziny. Ria również oszczędzała, ale po to, żeby podróżować po świecie. Pracowała najpierw w sklepie z artykułami żelaznymi, a potem w spółce produkującej wyposażenie zakładów fry-zjerskich. Na koniec znalazła posadę w dużej agencji handlu nieruchomościami. Do jej obowiązków należało Strona 9 odbieranie telefonów w recepcji. Był to świat zupełnie dziewczynie nieznany, stwierdziła jednak, że interesy w tej branży kwitną. Na początku lat osiemdziesiątych irlandzka gospodarka weszła w okres prosperity i rynek nieruchomości pierwszy odnotował tę korzystną tendencję. Pomiędzy różnymi agencjami istniała ogromna konkuren-cja i Ria zauważyła, że przedstawiciele poszczególnych firm pracują zespołowo. Pierwszego dnia w nowym biurze poznała Rosemary. Ta szczupła i efektowna blondynka okazała się bardzo życzliwa, podobnie jak dziewczyny, z którymi Ria zetknęła się w szkole i na kursie dla sekretarek. Rosemary również mieszkała z matką i siostrą, nic zatem dziwnego, że pomiędzy obiema dziewczy-nami od razu nawiązała się przyjaźń. Rosemary była pewna siebie i zawsze w pełni zorientowana we wszystkim, co się wokół działo. Zdobyła gruntowną wiedzę dotyczącą handlu nieruchomościami i Ria przypuszczała nawet, że koleżanka ukończyła studia w tej dziedzinie. Okazało się jednak, że tamta nie tylko nie ma wyższego wykształcenia, ale pracuje w agencji zaledwie od sześciu miesięcy i że jest to jej druga posada w życiu. – Jakiż sens miałaby praca, gdyby człowiek wszystkiego o niej nie wiedział – stwierdziła nowa przyjaciółka. – Staje się 9 dwa razy bardziej interesująca, kiedy wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi. Podejście Rosemary do kariery zawodowej spotęgowało zainteresowanie kolegów z agencji jej osobą. Wkrótce przeko-nali się jednak, że niełatwo ją poderwać. Ria słyszała nawet, jak w tajemnicy robili zakłady o to, który z nich pierwszy odniesie sukces. Również do Rosemary dotarły plotki na ten temat i wraz z Rią serdecznie się uśmiały. – To tylko zabawa – tłumaczyła koleżanka. – W rzeczywistości wcale im na mnie nie zależy. Ria nie była o tym przekonana. Chyba każdy mężczyzna w biurze byłby dumny, mogąc się pokazać z Rosemary Ryan. Ta jednak ponad kawalerów przedkładała karierę zawodową. Ria słuchała jej z zainteresowaniem. Stanowisko tamtej diametralnie różniło się od poglądów, z jakimi stykała się w domu: za-równo matka, jak i Hilary zawsze największą wagę przywią- zywały do sprawy zamążpójścia. Matka Rii uznała rok 1982 za okropny z powodu śmierci wielu gwiazd filmowych. Odeszli: Ingrid Bergman, Romy Schneider i Henry Fonda, a potem wydarzył się ów tragiczny wypadek, gdy zginęła Grace Kelly. Ludzie, których wszyscy pragnęli oglądać, przemijali z wiatrem. Również w tym roku Hilary zaręczyła się z Martinem Mo-ranem, nauczycielem ze szkoły, w której pracowała jako urzędniczka. Martin był bladym, nerwowym młodzieńcem i pochodził z zachodnich rejonów Irlandii. Często powtarzał, że jego ojciec jest drobnym farmerem; zawsze używał przy tym przymiotnika „drobny”. Było to trudne do wyobrażenia, ponieważ przyszły szwagier Rii liczył sobie ponad dwa metry wzrostu. Zawsze uprzejmie odnosił się do Hilary i niewątpliwie darzył ją uczuciem. Czegoś Strona 10 mu jednak brakowało; nie miał w sobie ani krzty 10 ikry. Wiecznie czymś się trapił, a jego wypowiedzi podczas niedzielnych lunchów w domu pani Johnson miały pesymi-styczny wydźwięk. We wszystkim doszukiwał się problemów. Był pewien, że w Anglii zostanie dokonany zamach na życie papieża. A kiedy jego ponure wizje się nie sprawdziły, uznał, że ojcu świętemu po prostu dopisało szczęście, ale i tak jego wizyta nie przyniesie wielkiego pożytku i nie spełni wiązanych z nią oczekiwań. Zapewniał wszystkich, że wojna na Falklandach będzie miała niekorzystne skutki dla Irlandii i twierdził, że sytuacja na Bliskim Wschodzie jeszcze bardziej się zaogni, a bomby IRA w Londynie są zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Ubolewał także nad niskimi pensjami nauczycieli oraz wygórowanymi cenami domów. Ria przyglądała się mężczyźnie, którego zamierzała poślu-bić jej siostra, i nie mogła się temu nadziwić. Hilary, która potrafiła wydać tygodniową pensję na wróż- kę, rozprawiała teraz o kosztach naprawy butów i bezsensow-nego korzystania z telefonów komórkowych w godzinach nie-objętych ulgową taryfą. W końcu dokonano wyboru i depozyt na kupno bardzo małego domu został złożony w banku. Obecnie trudno było wyobrazić sobie wygląd całej posesji: wszędzie wokoło pełno było błota, desek, betoniarek i koparek oraz niedokończonych ulic i ścieżek. A pomimo to siostra Rii najwyraźniej właśnie tego oczekiwała od życia. Ria nie widziała nigdy tak uszczę- śliwionej Hilary. Siostra zawsze się uśmiechała i trzymała narzeczonego za rękę, nawet kiedy rozmawiali na tak stresujące tematy, jak znaczki opłat skarbowych czy prowizje agentów handlowych. Obracając na palcu pierścionek, przyglądała się małemu bry-11 lantowi, który został bardzo starannie wybrany i kupiony za korzystną cenę u jubilera, gdzie pracował kuzyn Martina. Bardzo była podekscytowana zbliżającym się ślubem, któ- rego termin został wyznaczony na dwa dni przed jej dwudzie-stymi czwartymi urodzinami. Tak więc na Hilary przyszła już pora. Szykowała się do owego podniosłego wydarzenia, oszczędzając jak maniaczka. Ona i Martin rywalizowali ze sobą, kto odłoży więcej pieniędzy. Strona 11 Zimowy termin ślubu wydawał się najrozsądniejszy, gdyż Hilary mogła wtedy wystąpić w kremowym kostiumie i w kapeluszu – w stroju przydatnym również i później; ubiór ten po pewnym czasie mógł zostać przefarbowany i nadal jej służyć. Uczta weselna miała się ograniczyć do lunchu w gronie najbliższej rodziny w jednym z dublińskich hoteli. Ojciec Martina i jego bracia – sami drobni farmerzy – nie mogli pozostawić gospodarstw na dłużej niż jeden dzień. Fakt ten nie martwił jednak Hilary, a wręcz odwrotnie, była z tego zadowolona. Nie ulegało wątpliwości, że właśnie tak chciała. W przeciwieństwie do Rii, która zupełnie inaczej wyobrażała sobie ten wyjątkowy dzień swojego życia. Ria włożyła na ślub siostry jaskrawoszkarłatny płaszcz, a kręcone czarne włosy ozdobiła czerwoną aksamitną opaską z kokardą. Doszła do wniosku, że jest jedną z najbardziej kolo-rowych druhen podczas tego najbardziej bezbarwnego wesela w Europie. W poniedziałek postanowiła pójść w tym płaszczu do biura. Rosemary była zdumiona. – Świetnie wyglądasz! Nigdy dotychczas nie widziałam cię tak ładnie ubranej, Rio. Szczerze mówiąc, powinnaś zacząć przywiązywać większą wagę do strojów. Szkoda, że nie mamy dokąd pójść na lunch, żebyś się mogła pokazać. Nie powinnyśmy marnować tak wielkiej okazji. 12 – Daj spokój, Rosemary, przecież to tylko ciuch. – Ria by- ła zakłopotana. Czuła się tak, jak gdyby dotychczas chodziła w łachmanach. – Wcale nie żartuję. Powinnaś zawsze nosić te oszałamiające kolory. Założę się, że zrobiłaś furorę na ślubie! – Bardzo chciałabym tak uważać. Obawiam się jednak, że byłam ubrana trochę zbyt krzykliwie i oślepiłam wszystkich moim jaskrawym ubiorem. Nie masz pojęcia, jakimi ludźmi są krewni Martina. – Tacy sami, jak on? – domyśliła się Rosemary. – W porównaniu z nimi Martin to ogień! – odrzekła Ria. – Nie mogę uwierzyć, że jesteś tą samą dziewczyną co wczoraj. – Rosemary, w nienagannym liliowym kostiumie, z doskonałym makijażem na twarzy, całą swą osobą wyrażała zdumienie i podziw. – Naprawdę postawiłaś mnie przed nie lada problemem. Teraz będę musiała zmienić całą garderobę! – Ria przed zdję- ciem płaszcza jeszcze raz obróciła się wokół własnej osi, zwracając na siebie uwagę nowego Strona 12 pracownika agencji. Dziewczyny słyszały już o tym, że z oddziału w Cork ma się do nich przenieść niejaki pan Lynch. I oto najwidoczniej przyjechał. Nie był wysoki – nie przewyższał jej wzrostem – ale za to przystojny. Miał błękitne oczy oraz proste jasne wło-sy, które mu opadały na oczy. A od jego uśmiechu robiło się jasno w całym pokoju. – Dzień dobry, nazywam się Danny Lynch – powiedział. Ria spojrzała na niego zakłopotana, że przyłapał ją na kręceniu piruetów w nowym płaszczu. – Czyż nie jest pani wspaniała? – zauważył. Doznała dziwnego uczucia; nie mogła złapać tchu, jak gdyby wbiegła na wzgórze. Do rozmowy włączyła się Rosemary – na całe szczęście, 13 ponieważ jej koleżanka nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. – Dzień dobry, panie Lynch – powiedziała i uśmiechnęła się lekko. – Serdecznie witamy w naszym biurze. Zostałyśmy uprzedzone o pańskim przybyciu do agencji. Nie wiem jednak, dlaczego spodziewałyśmy się kogoś w znacznie bardziej podeszłym wieku. Rię ogarnęła nieznana jej dotychczas zazdrość. Dlaczego Rosemary zawsze wiedziała, co należy powiedzieć, a jednocześnie potrafiła być zabawna i umiała przypodobać się rozmówcy? – Nazywam się Rosemary, a to jest Ria i obie stanowimy fachowe siły, które zapewniają sprawne działanie całego biura. Musi pan więc być dla nas miły. – Och, na pewno będę – obiecał Danny. Ria nie wątpiła w to, że pan Lynch niebawem wraz z innymi uderzy w konkury do Rosemary. Niewykluczone też, że miał szansę na sukces. Odniosła jednak wrażenie, iż nowy kolega do niej skierował swą odpowiedź, ale prawdopodobnie było to tylko złudzenie. – Właśnie szukałyśmy kogoś, z kim mogłybyśmy pójść na lunch, ażeby uczcić nowy płaszcz Rii. – Wspaniale! Teraz, kiedy mamy pretekst, pozostaje jedynie wybór miejsca. Muszę się także dowiedzieć, jak długo trwa przerwa; nie powinienem w pierwszym dniu pracy wywrzeć złego wrażenia na przełożonych. – Przenosił swój nadzwy-czajny uśmiech z jednej na drugą i Rii wydawało się, że oprócz nich trojga nikogo nie ma na świecie. Nadal nie mogła wydobyć z siebie słowa; całkiem wyschło jej w ustach. Strona 13 – Powinniśmy wrócić przed upływem godziny – wyjaśniła Rosemary. 14 – Zatem pozostaje już tylko problem wyboru miejsca – stwierdził Danny Lynch, patrząc Rii prosto w oczy. Tym razem byli na całym świecie tylko we dwoje. Wciąż nie mogła wydobyć z siebie głosu. – Po drugiej stronie ulicy znajduje się włoska restauracja – odezwała się Rosemary. – W ten sposób zaoszczędzimy czas na dojście i powrót. – Chodźmy zatem – powiedział nowy kolega, nie odrywa-jąc wzroku od Rii Johnson. Danny miał dwadzieścia trzy lata. Jego wuj był pośrednikiem handlowym. Pełnił wiele funkcji w małej miejscowości: prowadził gospodę i był właścicielem zakładu pogrzebowego, ale posiadał również licencję licytatora i właśnie do niego udał się Danny, aby podjąć swoją pierwszą pracę po ukończeniu szkoły. Sprzedawali zboże, nawozy i siano, a także bydło oraz małe gospodarstwa, jednak w miarę przeobrażeń gospodar-czych w Irlandii niezwykle ważną sferą działalności ekono-micznej stał się handel nieruchomościami. Chłopak wyjechał wtedy do Corcaigh, gdzie bardzo mu się spodobało. A teraz znalazł posadę w Dublinie. Był podekscytowany jak dziecko w Wigilię Bożego Narodzenia i porwał swoim entuzjazmem zarówno Rię, jak i Rosemary. Przyznał się, że nie znosi siedzieć w biurze – zapewne jak każdy – i znacznie bardziej woli spotkania z klientami w terenie. Wiedział, że upłynie sporo czasu, nim będzie się swobodnie poruszał po Dublinie. Często bywał w tym mieście, ale nigdy nie mieszkał tutaj na stałe. A gdzie się zatrzymał? Dotychczas Rosemary nikim tak się nie interesowała – Ria ponuro obserwowała rozgrywającą się przed nią scenę. Każdy mężczyzna w biurze byłby gotów od-dać życie, żeby zobaczyć błysk zainteresowania w oczach jej 15 przyjaciółki, która dotychczas nigdy nie zapytała żadnego z kolegów o miejsce zamieszkania. Prawdopodobnie nie wiedziała nawet, czy w ogóle mają jakiś dach nad głową. W przypadku Danny’ego sprawa wyglądała inaczej. – Chyba nie mieszkasz kilometry stąd? Przechyliła głowę na bok. Żaden mężczyzna na ziemi nie oparłby się pokusie podania Rosemary swojego adresu, jak również dowiedzenia się, gdzie ona mieszka. Danny nie dopa-trzył się jednak w jej pytaniu zachęty do wymiany tak osobistych informacji; potraktował je po prostu jako kolejne zdanie rozmowy. Przenosił wzrok z jednej dziewczyny na drugą, rozprawiając o swym życiowym szczęściu. Rzeczywiście los w zdumiewający sposób uśmiechnął się do niego. Stało się to za sprawą Strona 14 pewnego człowieka w podeszłym wieku, niejakiego Seana O’Briena, prawdziwego samotnika. Staruszek odziedziczył wielki dom przy Tara Road, lecz remont budynku przerastał jego siły. Nie chciał mieć związanych z tym kłopotów, pragnął jedynie, ażeby zamieszkało tam kilku młodych ludzi. Z młodymi mężczyznami można się było łatwiej dogadać niż z dziewczętami. Nie zależało im na schludnym wyglądzie posesji ani na czystości i porządku w domu. Danny uśmiechnął się przepraszająco do obu koleżanek, dając do zrozumienia, że doskonale pojmuje, jak beznadziejni są przedstawiciele jego płci. I tak oto Danny zamieszkał przy Tara Road razem z dwoma innymi młodymi ludźmi. Każdy z nich miał do dyspozycji oddzielny pokój i na każdym spoczywał obowiązek pilnowania domostwa, dopóki biedny, stary Sean nie zadecyduje, co po-cząć ze swą własnością. Wszyscy byli zadowoleni z takiego rozwiązania. Co to za dom? – chciały wiedzieć dziewczęta. Budynki przy Tara Road miały niejednolity charakter. 16 Można tu było spotkać zarówno okazałe wille z ogrodami peł- nymi drzew, jak i małe chałupki stojące blisko ulicy. Danny wyjaśnił, że dom pod numerem szesnastym, choć stary i duży, jest przesiąknięty wilgocią, zaniedbany i chyli się ku upadkowi. Zapewne stary wuj biednego Seana O’Briena również był człowiekiem niezaradnym, skoro pozwolił popaść w ruinę tak okazałemu niegdyś budynkowi. – Pewnie dobrze się na tym znacie, nie na darmo zajmuje-cie się handlem nieruchomościami. Ria siedziała zasłuchana, z brodą podpartą na rękach, i nie odrywała oczu od kipiącego entuzjazmem Danny’ego. Na ty- łach posesji znajdował się wielki dziki ogród. Dom był z rodzaju tych, które zachęcająco wyciągają do człowieka ramiona. Na Rosemary spoczęło zadanie podtrzymania rozmowy i poproszenia o rachunek. Wrócili do agencji na drugą stronę ulicy i Ria usiadła za swoim biurkiem. Tego rodzaju rzeczy nie zdarzały się w prawdziwym życiu, musiała chyba ulec chwi-lowemu zaślepieniu. Danny był zwyczajnym, niskim młodzieńcem o skłonnościach do gadulstwa. I nie wyróżniał się niczym szczególnym. Dlaczego więc wydawał się jej kimś wyjątkowym? I dlaczego, gdyby podzielił się swoimi planami i marzeniami z inną kobietą, Ria byłaby gotowa ją zabić? Ludzie w ten sposób nie reagowali. Przypomniała sobie ślub siostry sprzed dwóch dni. Tamto wydarzenie również nie należało do typowych. Przed opuszczeniem biura Ria podeszła do biurka Danny’ego Lyncha. Strona 15 – Jutro kończę dwudziesty drugi rok życia – powiedziała. – Zastanawiałam się... – zaczęła, a potem słowa uwięzły jej w gardle. On jednak przyszedł jej z pomocą. – Wydajesz z tej okazji przyjęcie? 17 – Nie to miałam na myśli. – Możemy razem uczcić ten fakt. Dzisiaj twój nowy płaszcz, a jutro dwudzieste drugie urodziny. Kto wie, co bę- dziemy świętować we środę? Wtedy Ria zrozumiała, że to nie chwilowe zauroczenie, lecz miłość. Uczucie, o jakim dotychczas jedynie czytała, słyszała i śpiewała lub też śledziła jego historię na ekranie kino-wym. I pomyśleć tylko, że znalazła je w biurze, w miejscu swojego zatrudnienia! Na początku usiłowała zatrzymać Danny’ego tylko dla siebie. Nie miała ochoty nikomu o nim opowiadać ani też z nikim się nim dzielić. Lgnęła do niego, kiedy się rozstawali, jak gdyby nie miała ochoty wypuścić go z objęć. – Przekazujesz mi bardzo zabawne sygnały, moja droga – zauważył. – Chcesz być ze mną, a jednocześnie nie chcesz. A może jestem zbyt gruboskórnym mężczyzną i nie potrafię cię zrozumieć? – Przyglądał się jej zaintrygowany, stojąc z przechyloną na bok głową. – Trafnie to ująłeś – odparła z prostotą. – Mam uczuciowy mętlik. – Możemy uprościć sytuację, nie sądzisz? – Niezupełnie. Widzisz, dla mnie to będzie wielki krok. Jeszcze z nikim tego nie robiłam. Chodzi o to, że... – Przygryzła usta. Nie ośmieliła się powiedzieć, że nie będzie z nim sypiać, dopóki się nie dowie, czy Danny ją kocha. Byłoby to wywiera-nie nań presji. Danny Lynch wziął w dłonie jej twarz. – Kocham cię, Rio. Jesteś cudowna. – Kochasz mnie? Strona 16 – Przecież wiesz, że tak. 18 Kiedy następnym razem ją poprosi, żeby razem z nim po-szła do zbudowanego bez określonego planu domu przy Tara Road, zrobi to. Danny jednak, z jakiejś zagadkowej przyczyny, nie ponowił propozycji podczas kolejnych dni i wieczorów. Opowiadał jej o sobie, o szkolnych czasach, kiedy był dręczony przez rówieśników z powodu swego niskiego wzrostu, i o tym, jak jego starsi bracia uczyli go walczyć. Obaj mieszkali w Londynie. Jeden był żonaty, a drugi miał dziewczynę. Nieczę- sto przyjeżdżali w odwiedziny do domu; ostatnio zwykli spę- dzać wszystkie urlopy w Hiszpanii lub Grecji. Jego rodzice od zawsze mieszkali w tym samym miejscu. Byli niezależnymi ludźmi i chodzili na długie spacery ze swoim rudym seterem. Ria wyczuła, że Danny nie jest w najlepszych układach z ojcem, lecz nie zapytała go o to, choć miała ochotę to zrobić. Mężczyźni nie znosili poruszania w rozmowach osobistych tematów – obie z Rosemary wiedziały o tym z lektury kobiecych czasopism, a także dzięki własnym spostrzeżeniom. Faceci nie lubią, gdy ich wypytywać o uczucia. Toteż Ria nie próbowała zgłębiać szczegółów z dzieciń- stwa Danny’ego. Nie zapytała go, dlaczego niewiele mówi o swoich rodzicach ani czemu tak rzadko ich odwiedza. Danny też nie dopytywał się o jej rodzinę. Starała się nie paplać o swoim ojcu, który umarł, gdy miała osiem lat, ani o matce, nadal wspominającej go z rozgoryczeniem i rozczarowaniem. Przemilczała również własną opinię na temat wesela Hilary i Martina, które, w jej odczuciu, było uroczystością wy-jątkowo nieciekawą. Podczas owych niezwykle ekscytujących dni nie brakowa- ło im tematów do rozmów. Danny pytał ją, jaką lubi muzykę, co czyta, gdzie spędza urlopy, jakie filmy ogląda i jakie domy podobają się jej najbardziej. Przyniósł książkę o architekturze i 19 zwrócił uwagę Rii na szczegóły, jakich przedtem nigdy nie zauważała. Wyznał, że pragnąłby stać się kiedyś właścicielem domostwa pod numerem szesnastym przy Tara Road. Przeprowadziłby remont budynku i zadbałby o poprawę wyglądu posesji. Włożyłby w renowację mnóstwo serca i był pewien, że stary dom odwzajemniłby jego miłość. Jak cudownie, że Ria miała Rosemary, z którą mogła porozmawiać. Początkowo trzymała się od niej na dystans. Bała się, że za sprawą kolejnego uśmiechu koleżanki Danny rzuci ją dla tamtej. Jednak z upływem czasu nabrała większej pewności siebie. W końcu opowiedziała Rosemary o wszystkim: dokąd chodzą, o zainteresowaniach Danny’ego oraz o jego dziwnej, samotnej rodzinie na wsi. Strona 17 Koleżanka wysłuchała jej zwierzeń z uwagą. – Widzę, że okropnie cię trafiło – skomentowała w końcu sprawę. – Uważasz, że to tylko przejściowe otumanienie, chwilowy zawrót głowy? Powiedz, przecież znasz się dobrze na tego typu – sprawach. – Ria tak bardzo pragnęła poznać opinię przyjaciółki, że niemal odczuwała ból w napiętych mięśniach twarzy. – Wygląda na to, że on jest równie mocno porażony jak ty – zawyrokowała Rosemary. – A co ty o tym sądzisz? – Tak. Twierdzi, że mnie kocha – przyznała Ria. Nie chciała, aby przyjaciółka odniosła wrażenie, że jest zbyt pewna siebie. – To oczywiste, że cię kocha. Już pierwszego dnia nikt nie miał co do tego wątpliwości – odpowiedziała Rosemary, nawi-jając na palec kosmyk swoich długich blond włosów. – To najbardziej romantyczna historia, o jakiej kiedykolwiek słyszałam. Nie wyobrażasz sobie, jak wszyscy wam zazdrościmy! Wielka miłość od pierwszego wejrzenia, i to na oczach całego biura. Nikt nie wie tylko, czy z nim sypiasz. 20 – Nie – oświadczyła zdecydowanym tonem Ria. A po chwili dodała znacznie ciszej: – Na razie nie. Matka Rii była ciekawa, czy kiedyś pozna Danny’ego. – Już wkrótce, mamo. Nie ponaglaj mnie, proszę. – Wcale cię nie ponaglam, Rio. Uważam tylko, że skoro od wielu tygodni spotykasz się z tym młodym człowiekiem co wieczór, dobre wychowanie nakazuje, żebyś od czasu do czasu zaprosiła go do domu. – Zrobię to, mamo. Obiecuję. – Hilary przyprowadziła Martina i przedstawiła go nam, pamiętasz? – Tak, mamo. – A więc? – Ja też przyprowadzę Danny’ego. Strona 18 – Wybierasz się na święta Bożego Narodzenia do domu? – spytała go Ria. – Tutaj jest mój dom. – Zrobił zamaszysty gest ręką, obejmując cały Dublin. – Miałam na myśli dom twoich rodziców. – Jeszcze nie wiem. – Nie spodziewają się ciebie? – Mnie pozostawiają decyzję w tej sprawie. Miała ochotę zapytać go o braci w Londynie, a także o to, jaką są rodziną, skoro nie zasiadają razem do wigilijnego stołu. Wiedziała jednak, że nie może sobie pozwolić na zbytnią do-ciekliwość. – Rozumiem – powiedziała bez przekonania. Danny wziął jej obie ręce w swoje dłonie. – Posłuchaj mnie, Rio. Sytuacja będzie wyglądać inaczej, kiedy ty i ja zamieszkamy razem. Stworzymy prawdziwy dom, do którego każde z nas będzie wracać. W ten sposób widzę 21 naszą przyszłość, a ty? – Ależ tak, Danny – odrzekła z płonącą twarzą. Zrozumia- ła, że był zdolny do miłości jak ona i poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. – Zaproś go na Wigilię, będziemy miały okazję mu się przyjrzeć – błagała matka. – Nie, mamo. Dziękuję, ale nie. – Jedzie na wieś do swojej rodziny? – Nie wiem, mamo. Nie ma jeszcze sprecyzowanych planów. – Z tego, co mówisz, wynika, że to mężczyzna niezbyt godny zaufania – prychnęła Nora Johnson. – Mylisz się, mamo. Nie jest taki, jak sądzisz. – No cóż, w każdym razie wydaje się bardzo tajemniczy... Nie znalazł dotychczas ani jednej wolnej chwili, żeby poznać rodzinę swojej dziewczyny. Strona 19 – Jeszcze was pozna, mamo, w stosownym czasie. Na przyjęciu wydawanym w gronie kolegów z biura zawsze trafi się ktoś, kto się źle zachowa. W tym roku była to Orla King, dziewczyna, która wypiła pół butelki wódki, jeszcze zanim impreza się zaczęła. Próbo-wała śpiewać: „W dżungli, w ogromnej dżungli dzisiejszego wieczora śpi lew”. – Wyprowadźmy ją stąd, bo jeszcze szefowie to zobaczą – syknął Danny. Łatwiej było powiedzieć niż wcielić to w życie. Ria usiło-wała nakłonić Orlę, aby razem z nią wyszła do damskiej toalety. – Odczep się! – padła niezbyt grzeczna odpowiedź. Danny był na miejscu. – Słuchaj, skarbie, jeszcze nigdy razem nie tańczyliśmy. 22 Orla spojrzała na niego z zaciekawieniem. – To prawda – przyznała. – Może wyjdziemy i zatańczymy na zewnątrz, tam jest więcej miejsca? – Zgoda. – Dziewczyna była mile zaskoczona. Danny potrzebował zalewie kilku sekund, ażeby wyprowadzić ją na ulicę. Ria przyniosła płaszcz koleżanki. Pod wpływem mroźnego, świeżego powietrza Orla poczuła mdło- ści. Zaprowadzili ją do cichego zaułka. – Chcę wrócić do domu – powiedziała płaczliwym głosem. – Chodź, odprowadzimy cię – zaproponował Danny. Podtrzymywali ją z obu stron. Od czasu do czasu Orla usi- łowała zaśpiewać refren piosenki o lwie, ale zdecydowanie jej to nie wychodziło. Kiedy doprowadzili Orlę pod drzwi jej mieszkania, spojrzała na nich zdziwiona. – Jak się dostaniecie do domu? – spytała z zaciekawieniem. – Wszystko w porządku, kochanie – odrzekł uspokajają- cym tonem Danny. Strona 20 – Nie wejdziesz ze mną? – Orla zignorowała Rię. – Nie, skarbie, do zobaczenia jutro. – Danny pożegnał się i wraz z Rią odeszli. – Uratowałeś skórę Orli, w porę ją wyprowadzając – zauważyła, gdy wracali na przyjęcie. – Straszna z niej idiotka. Mam nadzieję, że doceni, jak wiele ci zawdzięcza. – Problem z nią polega tylko na tym, że jest młoda i samotna – zauważył. Poczuła kłującą zazdrość; tak ostrą, że sprawiła jej prawdziwy ból. Orla miała osiemnaście lat i była ładna; nawet pijana i z rozmazanym przez łzy makijażem wyglądała dobrze. A jeśli spodobała się Danny’emu? Nie, Ria postanowiła nie do-23 puszczać do siebie tego rodzaju myśli. Ich nieobecność na przyjęciu nie pozostała niezauważona. – Mądrze postąpiłeś, Danny – przyznała z aprobatą Rosemary. – Tym roztropniej, że ominęły cię przemówienia. – Czy była mowa o czymś, o czym powinniśmy wiedzieć? – Och, ten rok przyniósł zyski i będą premie. Same tego rodzaju rzeczy. Rosemary wyglądała zachwycająco ze swymi blond włosami spiętymi ozdobnym grzebieniem, w białej satynowej bluzce i obcisłej czarnej spódnicy, która podkreślała jej długie, szczupłe nogi. Po raz drugi tego wieczora Rię ogarnęła zazdrość. Sama była raczej krępa i miała kędziory. Czy mogła zatrzymać przy sobie tak wspaniałego mężczyznę jak Danny Lynch? Była głupia, że nawet próbowała. On jednak szepnął jej do ucha: – Trochę się pokręcimy, porozmawiamy ze świtą, a potem zabieramy się stąd. Obserwowała Danny’ego, podziwiając łatwość, z jaką wymieniał żartobliwe uwagi z kierownikami firmy. Ukłonił się z szacunkiem naczelnemu dyrektorowi i uprzejmie przysłuchiwał się wypowiedziom żon szefów. Był w agencji zaledwie od kilku tygodni, a już zwierzchnicy polubili go i uważali za dobrego pracownika. – Wybieram się jutro do domu autobusem kursującym w Wigilię. – Na pewno miło upłynie ci podróż w towarzystwie ludzi wracających na święta do domu. – Będę za tobą tęsknił – wyznał.